Loading...

O radości w cierpieniu | Forum Nowenny Pompejańskiej

Lokalizacja tematu: Forum » Różności » Propozycje
Dorota
Dorota Kwi 12 '14, 19:36

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus


             Kiedy bardzo cierpię (...), kiedy spotka mnie coś ciężkiego, przykrego, to zamiast przybierać smutny wyraz twarzy, odpowiadam na to uśmiechem. Z początku nie zawsze to mi się udawało; obecnie weszło mi to w zwyczaj i jestem szczęśliwa, że sobie go przyswoiłam.
- Czemu dziś, od samego rana jesteś tak wesoła - zapytała (...) matka Agnieszka od Jezusa.
- Miałam dwie małe przykrości, o, bardzo dotkliwe... nic tak nie sprawia mi małych radości, jak małe przykrości.
A innym razem:
- Wiele dziś miałaś doświadczeń, prawda?
- Tak, ale... przecież je kocham!... Kocham wszystko, co mi Bóg daje.
- To straszne, ile ty cierpisz!
- Nie, to nie straszne; mała ofiara miłości nie może uważać za straszne tego, co przysyła jej Oblubieniec. On mi daje na każdą chwilę tyle, ile znieść mogę; nie więcej; a jeżeli za chwilę zwiększy me cierpienie, to zwiększy również i moją siłę. Mimo to nie mogłabym Go prosić o większe cierpienia, bo jestem za mała; wtenczas stałyby się one moimi własnymi cierpieniami, i musiałabym sama je znosić; a ja nigdy nie umiałam nic czynić sama.
(...)
Pewnego wieczoru, podczas godziny wielkiego milczenia, przyszła siostra infirmerka, by położyć mi u nóg bańkę z gorącą wodą i posmarować mi piersi jodyną. Trawiona gorączką, pożerana pragnieniem, poddawałam się jej zabiegom, ale nie mogłam powstrzymać się, by nie poskarżyć się Panu naszemu: "Mój Jezu - powiedziałam Mu - widzisz sam, jak goreję, a jeszcze gorąca i ognia mi dodają! O, gdybym zamiast tego wszystkiego miała choć pół szklanki wody, jakąż by mi to przyniosło ulgę!... Jezu mój! Dziecię Twoje jest bardzo spragnione! Ale cieszy się, że brak mu tego, co konieczne, bo do Ciebie może stać się podobniejsze i przyczynić się do zbawienia dusz". Infirmerka wyszła i miała powrócić dopiero nazajutrz rano. Jakież tedy było moje zdziwienie, gdy w kilka minut później przyszła niosąc orzeźwiający napój. "W tej chwili przyszło mi na myśl - rzekła do mnie - że może siostra ma pragnienie, postanowiłam odtąd co wieczór przynosić ten napój". Patrzyłam na nią zdumiona; a gdy zostałam sama, zalałam się łzami. O! Jak dobry jest nasz Jezus! Jak jest delikatny i troskliwy! Jakże łatwo wzruszyć Jego serce!

Grażyna Wojtowicz  http://www.niedziela.pl/artykul/52435/nd/Radosc-w-cierpieniu

Jeśli chcesz być szczęśliwy,
musisz nauczyć się cierpieć.

Czy możliwe jest, żeby cierpieć i jednocześnie mieć radość? Tak, to jest możliwe. Kiedy lekarz oznajmił ci, że jesteś nieuleczalnie chora, przeżyłaś szok. Jeszcze nie potrafisz wyjść z osłupienia, ale nie wpadaj w panikę. Przecież, oprócz ciebie, jest wielu ludzi w takiej sytuacji. Oni muszą żyć dalej, więc i ty musisz. Tę bolesną diagnozę potraktuj jako kolejne wyzwanie. Podejmowałaś różne niełatwe wyzwania w swoim tzw. zdrowym życiu, to także podejmiesz. Jak? Nie pytaj Pana Boga: Dlaczego ja? - tylko powiedz: Boże, daj mi siły. Z wiarą i nadzieją powtarzaj te słowa jak najczęściej.
Otrzymasz dość sił do walki z chorobą. Masz do wyboru: walczyć z nią albo się poddać, czyli być jej niewolnikiem. Człowiek jest wolną istotą i dlatego nie powinien dać się zniewolić, również chorobie. Czeka cię trudna walka. Pamiętaj jednak, że to ty masz chorobę, a nie ona ciebie. Nie możesz pozwolić, by nad tobą zapanowała. Ciągle z nią walcz, chociaż będzie ograniczała twoją fizyczną sprawność, powodując ból. Musisz ten ból zaakceptować, ponieważ on już z tobą zostanie jako nieodłączny towarzysz. Zwiększy się, jeśli zechcesz aktywnie funkcjonować, jeśli będziesz wykonywać niektóre czynności. Natomiast, kiedy uda ci się je wykonać choć w niewielkim stopniu, będziesz miała dużą radość. Jak żyć z chorobą? Jak godnie cierpieć? Nie ma na to gotowej recepty. Wszak ty takich wątpliwości mieć nie powinnaś, jako że Ojciec Święty Jan Paweł II jest twoim Przewodnikiem i Nauczycielem. Odpowiednich wskazówek szukaj też u ks. Twardowskiego, w jego poezji i prozie.
Choroba może mieć swoje jasne strony. Czyż to nie jest radosne, gdy znajomi i przyjaciele ciebie podziwiają? Mówią, że jesteś dzielna, mimo wszystko uśmiechnięta i wcale nie użalasz się nad sobą. Stwierdzają, że nie wyglądasz na chorą osobę, że dajesz im niemałą porcję pozytywnej energii. Może zdarzyć się i tak, że nagle pojawią się twoi dawni znajomi, koledzy z lat szkolnych, którzy zechcą wspierać cię duchowo. Całe to zdarzenie sprawi ci radość, a wszystko stanie się dzięki - paradoksalnie - twojej chorobie.
Kiedy ktoś zachowa się niewłaściwie, gdy niesprawiedliwie i krzywdząco ciebie potraktuje - cierpisz psychicznie. Czasami ból duszy jest trudniejszy do zniesienia aniżeli ból fizyczny. Jaką radość można znaleźć w tym moralnym cierpieniu? Taką..., że umiesz wybaczać.
Człowiek, który łatwo się poddał i nie podjął walki z chorobą, jest człowiekiem małej wiary. Przede wszystkim nie uwierzył w siebie, w to, że byłby zdolny walczyć. Bywa zgorzkniały i przykry dla otoczenia. Myśli wyłącznie o swoim nieszczęściu, ma pretensje zwłaszcza do ludzi zdrowych.
Człowiek walczący nie obnosi się ze swoim cierpieniem. On wie, że są tacy, co cierpią bardziej od niego. Jest pełen pokory, silny duchem i otwarty na drugiego człowieka. Stara się być pogodny i serdeczny. Miewa chwile słabości, okresy załamania, ale potem podnosi się i walczy dalej. Nie zawsze zdoła chorobę pokonać, jeśli zaś jej nie ulegnie - tym samym zwycięży.
Ty posiadasz hart ducha i nieustanna wolę walki. W intencji drogich ci osób ofiarowujesz Bogu swoje cierpienie. Wierzysz, że w ten sposób im pomagasz. Nigdy nie uważaj się za przegraną. Nawet jeżeli choroba postanowi całkiem cię unieruchomić. Wtedy wyszeptaj: Jezu, ufam Tobie! Odzyskasz ppokój i zrozumiesz, że już o nic nie musisz się martwić, bo jesteś w rękach Tego, Który wszystko może.

Ode mnie : Człowiek miłujący Boga prawdziwie idzie za Nim aż po Krzyż, jest na to przygotowany duchowo i bierze swój krzyż z ufnością, mimo bólu odzyskuje radość , radość w Nim....i wiele niespodzianek może go na tej drodze również spotkać, tych miłych i tych niemiłych.
Ale jest na to wszystko gotowy....
Właśnie u o. Daniela płynie pieśń " Jeżeli chcesz mnie naśladować..."

Natalia
Natalia Lip 4 '14, 22:21
Radosc w cierpieniu...Chcialabym to odnalezc tylko nie wiem jak...Chyba nauczyc sie przebaczac ale przebaczyc mozna przeszlosc a co gdy codziennie przychodzi cios za ciosem? Trudno wowczas sie radowac;-(
Dorota
Dorota Lip 4 '14, 22:47
Ja nie jestem święta Kasiu, brakuje mi wiele do tego , ale Słowo Boże , jego kontemplacja  sprawiła, że mój sposób myślenia jest całkiem inny. Nie wiem jak mam Wam to przekazać , ale to Ono właśnie doprowadziło  mnie do tego, że  mam pokój i radość w sercu, że inaczej niż kiedyś odbieram każdy problem , który powstaje na mojej drodze, bo przecież nie jestem wolna od nich, ten świat nie pozbawia nas  ich przecież.
Małgorzata Kundzia
Małgorzata Kundzia Lip 5 '14, 13:45
Trzeba znalezć cel,trzeba swoje cierpienie złożyć  w ręce Boga i Maryji .Za cos ,za kogos. To oczywiscie mój sposób na cierpienie fizyczne ,psychiczne.
I swoj krzyż  dostajemy na swoja miare.Jestesmy w stanie go udzwignać .Wiele razy wydawało mi sie ,że juz nic wiecej nie zniose.
Myliłam sie bardzo,to było tylko przygotowaniem do coraz cięższego krzyża.To był trening.
Dzisiaj jestem silniejsza,jesli Bóg da mi kolejny krzyż przyjmę go z pokorą jeszcze wiekszą niż poprzednie.
Wierzę ,że P.Bóg pomoże mi go dżwigać.
I gdzieś  podświadomie na niego czekam
Jerzy
Jerzy Lip 5 '14, 19:50
Jeśli mam być szczęśliwy z krzyży które na nas spadają to chyba Pan Bóg ma szczególne poczucie humoru. "Do Ciebie wzdychamy, jęcząc i płacząc na tym łez padole". 

Święci sami dobrowolnie przyjmowali krzyż i cierpienie w intencji grzeszników. Ale my jesteśmy słabi i grzeszni więc krzyż często nas powala na ziemię. Choć faktycznie jeszcze miesiąc temu by mi przez myśl nie przeszło że dam radę Tereskę wziąć na ręce jak dziecko i zanieść do łazienki. Tyle że radości z tego faktu że muszę ją nosić się po mnie nie spodziewajcie. 

Nie przeklinam i staram się uśmiechać do Tereski ale modląc się dziś po Komunii Św. łzy mi leciały. Po prostu wiem że nie jestem święty. 

Małgorzata Kundzia
Małgorzata Kundzia Lip 5 '14, 19:56
Kasiu  kazdy ma swoj punkt widzenia.
Nie zamierzam dyskutowac na ten temat,ani podważać Twoich słów.
Ja także napisałam tylko o sobie ,jest to tylko moje skromne odczucie.
Nie musisz ani w to wierzyc,ani do tego sie przekonywać.
Ja osobiscie zdania nie zmienię,Długo juz żyję na tym świecie a życie dobrze mnie skopało.Nic to .
pozdrawiam ciepło.
Dorota
Dorota Lip 6 '14, 00:02
Hmmm święci byli ulepieni z tej samej gliny co my...
Tak więc to nie jest wytłumaczenie  dla mnie, oni tak samo byli słabymi jak każdy  człowiek, tyle że mocni w Panu i to jest ta różnica.
Czemu mocni...? Zapewne dlatego , że w swoim cierpieniu  byli zjednoczeni z cierpieniem Jezusa, kontemplowali nie tylko  Jego życie , ale przede wszystkim  najważniejsze z tego życia  mękę i śmierć . To myślę  jest źródłem tej radości w cierpieniu -zrozumienie  sensu Krzyża , nie takie powierzchowne , ale po prostu przeżyte razem z Nim.
Pytasz Kasiu , dlaczego dzieci...?
A dlaczego Bóg oddał swoje Dziecię, Syna umiłowanego...? Z miłości do człowieka , by człowiek mógł żyć wiecznie. Nigdy do końca nie zrozumiemy Boga , Jego zamysłów , Jego logiki, ale wejście w te sytuacje  z życia Jezusa , nie tylko te po ludzku piękne , ale te które przynoszą płacz, ból  czy wręcz bunt,  może nas nauczyć wiele...
Jerzy
Jerzy Lip 6 '14, 08:33
Chyba inaczej znosi się cierpienie własne zwłaszcza gdy w modlitwie oddaje się je Bogu w intencji innych a inaczej gdy przez całą dobę patrzy się na cierpienie najbliższych osób i zaciska się zęby w bezsilności. Pisałem już kiedyś że Tereska modliła się o nawrócenie naszego zięcia który był bardzo letnim katolikiem a od roku co tydzień chodzi z córką i wnuczkami na Mszę Św. Zaczął chodzić tak sam z siebie bo nikt nie wiedział że Tereska się za niego modli i ofiaruje swoje cierpienie w jego intencji. A wiadomo że przykład ojca jest ważny dla dzieci. 

Ja jestem robaczkiem przy mojej kochanej żonie która jest w stanie mnie pocieszać. 

Święci na ogół wcześniej oddawali się Bogu na służbę, przyjmowali swoje cierpienie nie mając własnego współmałżonka czy dzieci. Gdy mój kolega z opozycji został okrutnie zamordowany przez SB zostawił żonę i trójkę malutkich dzieci. Żona zaharowała się na śmierć a z dzieci po tej traumie też nic dobrego nie wyrosło. Jaki więc tu można znaleźć sens ich cierpienia? 

 

Jan
Jan Lip 6 '14, 08:49
Moje wnioski są też raczej smutne że nie zawsze wychodzi dobro. 

ale dopiero po śmierci dowiemy się prawdy. Oby tylko unieść życie w tym całym okrucieństwie.