Bylam kiedys bardzo wierzca albo wydawalo mi sie tylko. Pogubilam sie. Od jakiegos czasu myslalam o powrocie do Boga, ale zawsze bylo cos wazniejszego. Ale w koncu zycie pogmatwalo sie tak ze juz nie mialam wyjscia. Stracilam kogos kto byl bardzo wazny, tak chlopaka. Czulam ze to ten. Trafilam na nowenne. Ale nie smiem Boga prosic zeby on wrocil, bo moze nie taki jest Jego plan. Ale czulam ze musze sie za niego modlic. Nowenne odmawiam z prosba o wlanie w nasze serca Bozej milosci. I juz pierwszego dnia zaczelam miec spore problemy. Zaczelam odmawiac ja w niedziele(dzis jest 4 dzien), trudno w to uwierzyc, ale zgubilam sie w drodze na Msze Sw., ciagle slysze w glowie daj spokuj tracisz czas, licytujesz sie z Bogiem, nie klam ze chcesz dla was Bozej milosci, chcesz by wrocil, to nie ma sensu, Bog i tak z tym nic nie zrobi!" itd. Do tego dochodzily watpliwosci, czy jest sens modlic sie za druga osobe, bo co jesli po ludzku rzeczywiscie chce by wrocil i tylko mydle sobie oczy, ze to o milosc boza? Co gorsza przepelnia mnie zlosc, nie na Boga, nie na ludzi, nie na siebie. Nie umiem jej zdefiniowac, ale czasem az sie trzese i przez nia placze. Drugiej nocy walczylam ze zlym. Obudzilam sie na slowo Jezus. Pomodlilam sie i otrzymalam odpowiedz z PS o wypedzeniu zlego ducha Mk9,14-29. Wiec bylam pelna nadziejii, ze to co robie jest mile Bogu. Ale zaraz przyszly do glowy mysli "Dziewczyno, Ty masz bujna wyobraznie i tyle, szatan Cie dusil w we snie? wez sie ogarnij i tyle" Trace sile, zaczynam klepac rozaniec i watpic. Nie wiem jak to przetrwac, nie wiem czy to ma sens.
Już jest nowy numer:
Z O B A C Z !