Loading...

Czytelnia | Forum Nowenny Pompejańskiej

Lokalizacja tematu: Forum » Różności » Wspólnoty katolickie
Dorota
Dorota Gru 9 '14, 21:16

Martwe chrześcijaństwo

 

ImageNiestety, chrześcijaństwo wielu wiernych jest martwe. Abyśmy mogli dobrze ewangelizować, musimy poznać, na czym ta martwota polega. Pozwoli to nam nie głosić pobożnych ogólników, ale przepowiadaćsłowami konkretnymi, które poruszą naszych adresatów. Otóż są trzy sposoby przeżywania chrześcijaństwa martwego. Sposób pierwszy: chrześcijaństwo z tradycji. Sposób drugi: religijność chrześcijańska oparta na przepisach. Sposób trzeci: chrześcijaństwo dobrych uczynków.

 

Sposób pierwszy: chrześcijaństwo z tradycji. Polega ono na przyjęciu różnych zwyczajów, form liturgicznych, doktryny, formuł modlitw, instrukcji i urzędów, które kiedyś wyrosły z głębokiego doświadczenia wiary, a potem stały się jakby wiarą „zakonserwowaną”. Odchodzenie ludzi od praktyk religijnych i odpadanie od tradycyjnych Kościołów wskazuje, że taka wiara ludziom już nie wystarcza.

Sposób drugi: religijność chrześcijańska oparta na przepisach. Wielu wierzących ogranicza się do chrześcijaństwa wpojonego przez wychowanie. Wychowanie to jest konieczne, ale niesie ono ze sobą pokusę, aby spełniać wyłącznie swoje religijne „obowiązki”, odmawiać „obowiązkowe” modlitwy. Chrześcijaństwo staje się wtedy łatwo zbiorem kłopotliwych wymagań, a Boga sprowadza się do roli kogoś w rodzaju «niebieskiego nadzoru», wobec którego powołujemy się na spełnione obowiązki i doświadczenia. Z chwilą otrzymania jakiejś innej oferty życia sensownego, a zawierającego mniej „kłopotliwych wymagań”, odwracają się od Kościoła, a nawet od Boga. Dla wielu ludzi takie przeżywanie chrześcijaństwa to mało.

Sposób trzeci: chrześcijaństwo dobrych uczynków. Wielu ludzi nie przywiązuje dzisiaj żadnej wagi ani do tradycji, ani do spełniania formalnych obowiązków religijnych, z tym większą natomiast gorliwością praktykują czynną miłość bliźniego, angażując się w służbę społeczeństwu. Mówią oni tak: wystarczy być dobrym człowiekiem, a Kościół i jego nakazy są mi niepotrzebne. Biorę czynny udział w życiu społecznym, natomiast w gruncie rzeczy jest mi obojętne, w co i jak ludzie wierzą. Ludzie ci doświadczenie Boga uważają za rzecz szkodliwą, ponieważ ich zdaniem, skłania ono do akceptacji istniejących struktur w Kościele i społeczeństwie, a odciąga od walki o zmianę na lepsze.

Tekst jest skrótem z książki Odnowa w Duchu Świętym. Wdrożenie w podstawowe doświadczenie chrześcijańskie, Kraków 1997, s. 39-45.


Biblista z KUL-u, ks. prof. Józef Kudasiewicz, w taki sposób skomentował powyższy tekst:

Te trzy sposoby przeżywania chrześcijaństwa rozpowszechnione są również u nas w Polsce.
Chrześcijaństwo tradycyjne, które prowadzi do formalizmu i rutyny: owocem takiego chrześcijaństwa jest statyczno-statystyczny katolik, którego znaczenie też jest tylko statystyczne. W sytuacjach trudnych nie zdaje egzaminu.

Wielki kryzys przeżywa również chrześcijaństwo „nakazów i zakazów”. Polega on na eliminowaniu z życia „nakazów kłopotliwych” i trudnych (na przykład etyka małżeńska, aborcja). Jest to tzw. chrześcijaństwo selektywne: jestem katolikiem, „ale”… nie przyjmuję kościelnych norm pożycia małżeńskiego. Nie zdajemy sobie sprawy, ilu jest u nas takich chrześcijan.
Wreszcie maksyma: „Nieważne, w co kto wierzy, byle był dobrym człowiekiem” - też ma u nas wielu zwolenników.

 

Edytowany przez Dorota Gru 9 '14, 21:56
Dorota
Dorota Gru 9 '14, 21:53
Nowa ewangelizacja po polsku

 

Image"Kościół potrzebuje prawdziwej ewangelizacji, którą rozpocznie od przedstawienia żywej osoby Chrystusa i która prowadzi ewangelizowanych do rzeczywistego doświadczenia zbawienia w Nim. (...) Ewangelizacja musi postępować w określonym porządku, który nie może być zmieniony, w przeciwnym razie traci siłę istoty Słowa Bożego. Przede wszystkim trzeba przedstawić Jezusa, który jest centrum i fundamentem Dobrej Nowiny. Potem i tylko potem muszą się ukazać prawa i wymagania Jezusa.

 

Nielogiczne staje się rozpoczynanie od egzekwowania realizacji moralności chrześcijańskiej od tych, którzy nie znają Chrystusa jako Zbawiciela i Pana. (Jose Prado Flores - Idźcie ewangelizować ochrzczonych.) W tym kontekście słuszne wydaje się przypomnienie słów Ojca Świętego wypowiedzianych na Placu Defilad w czasie jego trzeciej pielgrzymki do Polski. "Polska należy do krajów, ... gdzie całe grupy ochrzczonych utraciły żywy sens wiary albo wprost nie uważają się za członków Kościoła, prowadząc życie dalekie od Chrystusa i Jego Ewangelii." W tym przypadku zachodzi potrzeba "nowej ewangelizacji" albo "reewangelizacji ". (RM 33)

Nowa ewangelizacja musi opierać się na dwóch poziomach tj. na poziomie mas, tłumów oraz w małych wspólnotach. Małe wspólnoty muszą stać się wspólnotami apostołów, ewangelizatorów oraz szkołami ewangelizacyjnymi, które przygotowywały by głosicieli Dobrej Nowiny. Jest to metoda Jezusa, której musimy zawierzyć aby Słowo Ewangelii dotarło do wszystkich. "Chodzi o grupy chrześcijan na szczeblu rodziny czy szczupłego grona osób, które spotykają się na modlitwie, czytaniu Pisma Świętego, katechezie, by dzielić się problemami ludzkimi i kościelnymi w perspektywie zaangażowania wspólnotowego. Są one znakiem żywotności Kościoła, narzędziem formacji i ewangelizacji, ważnym punktem wyjścia dla nowego społeczeństwa zbudowanego na fundamencie "cywilizacji miłości". Wspólnoty te dzielą na mniejsze grupy parafię i ożywiają ją, pozostając z nią zawsze w jedności: zapuszczają korzenie w miejskie i wiejskie środowiska ludzi prostych, stają się zaczynem życia chrześcijańskiego, poświęcają uwagę tym, którzy zajmują ostatnie miejsce, angażują się w przekształcanie społeczeństwa. W nich pojedynczy chrześcijanin przeżywa doświadczenie wspólnotowe, dzięki czemu także on czuje się aktywnym uczestnikiem, pobudzanym do dawania swego wkładu we wspólne wysiłki. W ten sposób wspólnoty te są narzędziem ewangelizacji i pierwszego przepowiadania oraz źródłem nowych form posług, a ożywione miłością Chrystusową dostarczają wskazówek jak przezwyciężać podziały, uprzedzenia rasowe i rasizmy."(RM 51) Trzeba także pamiętać, że "Ewangelizacja jest wydarzeniem pneumatycznym, zakorzenionym w modlitwie, pustyni, kontemplacji. [...] Konieczne więc jest odbudowanie autentycznej modlitwy i otwarcia na Ducha Świętego. Bez tego nic nie zrobimy; ewangelizacji nie robi się chwytami duszpasterskimi. Dobrą Nowinę głosi się z wiarą w Duchu Świętym.
 

ImageKs. prof. dr hab. Józef Kudasiewicz jest wykładowcą na KUL-u. Interesuje się szczególnie Ewangeliami synoptycznymi w aspekcie historycznym, literackim i teologicznym. Kluczowym pisarzem jest św. Łukasz, ulubioną formą wypowiedzi i komunikacji homilia mówiona żywym słowem lub spisana.

Źródło:  "Homo Dei" 4/1993.

Dorota
Dorota Gru 10 '14, 20:17

Nie o ocenę pobożności tu chodzi , bo ta ma  różny wymiar faktycznie, ale o ewangelizatorów. Bo jakim ewangelizatorem może być   człowiek zamknięty na Ducha Świętego, na Boże Słowo ...? Będzie on głosił samego siebie, a nie Boga wtedy, sam wtedy potrzebuje  ewangelizacji.

Myślę , że słowa Jose Prado Floresa, który brał udział  XIII Sesji Zwyczajnej Synodu Biskupów poświęconej Nowej Ewangelizacji w październiku 2012 r. i w Forum Ewangelizacyjnym w Krakowie wyjaśnią ten problem :

"„Nie chcę was zachęcać, żebyście ewangelizowali. Tych, którzy to przeżyli, nie trzeba namawiać.
Ale jeśli nie miałeś swojego Damaszku, jeśli nie przeżyłeś Pięćdziesiątnicy, jeśli nie przeszedłeś drogą do Emaus, to nie ewangelizuj, bo będziesz przekazywał swój głos, a nie Słowo Boże.(...) „Kerygmat jest po to, żeby przeszywał serce. Jeśli tego nie robi, nie jest kerygmatem. Katecheza uświęca umysł przez prawdę. Jest skuteczna, ale jest czymś innym niż kerygmat. Ona umożliwia nam wzrastanie do obrazu Chrystusa. Ale żeby dojść do niego, trzeba się narodzić na nowo, a to dzieje się przez Słowo, które przeszywa serce"

Edytowany przez Dorota Gru 10 '14, 20:41
Dorota
Dorota Mar 10 '15, 20:53

Miesięcznik Egzorcysta: Jak się modlić skutecznie?

 

Jak pokonać pychęOd pewnego czasu w Kościele coraz częściej są organizowane nabożeństwa z modlitwą o uzdrowienie. Jak z nich właściwie korzystać, by otrzymać łaski, których Bóg chce nam obficie udzielać? W jaki sposób modlić się o uzdrowienie, aby prośba ta była skuteczna?

O uzdrowieniu w ujęciu chrześcijańskim mówimy wtedy, kiedy Bóg zaprasza człowieka do pierwotnej harmonii życia z Nim, a człowiek pozytywnie odpowiada na to zaproszenie. Harmonia ta istniała w momencie, kiedy Bóg stworzył człowieka z miłości na swój obraz i podobieństwo, dając mu jednocześnie wszystko, co potrzebne, by był szczęśliwy. Po jakimś czasie pojawił się grzech jako wyraz nieposłuszeństwa Bogu: Nie chcę Cię; zrobię coś zupełnie po swojemu; uważam, Boże, że nie masz racji, dlatego sięgam po to, co Ty nazywasz niewłaściwym dla mnie.

Po grzechu pierworodnym w życiu każdego człowieka pojawiły się zakłócenia w relacjach: człowiek – Bóg, człowiek – człowiek, człowiek – inne stworzenia. Pojawił się też pewien nieporządek, który przeniknął sferę duchową i cielesną istoty ludzkiej. Słowo Boże wyraźnie pokazuje zależność między grzechem a trudem, cierpieniem, międzyludzkimi zatargami oraz chorobą.

Grzech pierworodny spowodował pojawienie się tego wszystkiego, co zabiera nam szczęście oraz przynosi doświadczenie cierpienia. Ponieważ wszyscy rodzimy się z grzechem pierworodnym, którego konsekwencje odczuwamy przez całe życie, każdy potrzebuje uzdrowienia, czyli nieustannego podążania w kierunku harmonii zaburzanej przez grzech. Warto jednak pamiętać, że skutkiem grzechu pierworodnego jest jedynie osłabienie natury ludzkiej (woli, poznania, uczuć) i skłonność do złego, natomiast w sakramencie Chrztu świętego została nam przywrócona więź z Bogiem, którą zerwał grzech. Niestety grzechy osobiste każdego człowieka sprawiają, iż rana grzechu pierworodnego odnawia się, a siły duchowe słabną. Skoro grzech zaburza życie z Bogiem, z bliźnimi i z samym sobą, to widzimy, iż przez łaskę „uzdrowienia życia” Bóg usuwa liczne szkody, które grzech wyrządza. Ponieważ uzdrowienie Boże jest dziełem zbawczym, jego cel jest ratunek od wszystkiego, co złe, co przynosi śmierć nie tyle fizyczną, co przede wszystkim wieczną.

Celem uzdrawiającego działania Boga jest zatem powrót człowieka do Stwórcy, by wraz z Nim mógł on doświadczać szczęścia, pokoju i jedności. Uzdrowienie w pojęciu chrześcijańskim dotyczy całego człowieka, wszystkich sfer jego życia, wszystkich dziedzin, które go konstytuują i które są treścią jego codzienności.

Pokornie daj Bogu wolność

Kiedy mam poprowadzić modlitwę o uzdrowienie, często uczestnikom nabożeństwa zadaję pytanie: Po co tu przyszedłeś? Jeżeli chcesz spotkać Boga i zmienić swoje życie, to należy dokonać takich i takich zmian. Jeżeli chcesz zobaczyć jakiś spektakl, cuda i nadzwyczajności, to szkoda twojego czasu. Tu jest miejsce, do którego człowiek przychodzi, by spotkać się z Bogiem i w którym Bóg przemienia życie, uzdrawiając to, co chore. Robiąc wprowadzenie do modlitwy o uzdrowienie, pytam: Czy pozwolisz Bogu się uzdrowić? Wszyscy entuzjastycznie mówią: Tak! Pytam dalej: A czy pozwolisz, aby Bóg cię nie uzdrowił fizycznie, jeśli to będzie lepsze dla Twojego życia? Czasami zauważam konsternację. – Czy będziesz wielbił Boga, gdy stanie się cud w twoim życiu? – Tak! – A czy będziesz wielbił Boga, gdy to fizyczne uzdrowienie cię nie dotknie i nie poczujesz żadnej zmiany?

Uzdrowienie jest dziełem Boga i tylko On ma prawo decydować kiedy, w jakiej formie i przez czyje pośrednictwo ono się dokona. Uzdrowienie nie jest darem, który trzeba wyżebrać od Boga; jest ono spotkaniem dwóch pragnień: Bożego, by człowiek został zbawiony, i ludzkiego, by wypełniać wolę Boga.

Jeżeli uczestnicy nabożeństwa akceptują tę prawdę, wówczas zapraszam, byśmy pozwolili Bogu zadecydować, co dzisiaj jest każdemu z nas potrzebne. Zachęcam, by się nie nastawiać, by nie terroryzować Boga, nie stawiać Go pod ścianą i nie mówić: Panie Boże, teraz masz szansę, bo łaskawie przyszedłem. Proszę bardzo, czekam, działaj. A co się dzieje, gdy Bóg nie uzdrowi? Czasami potrafimy się na Boga obrazić, ponieważ brak uzdrowienia traktujemy jako odrzucenie, a co za tym idzie – jako brak miłości ze strony Boga.

Jakiś czas temu przyszła do mnie kobieta z prośbą o indywidualną modlitwę. Miała bardzo poważne problemy ze wzrokiem. Przed tą modlitwą rozmawiałem z nią i tłumaczyłem, że Bóg nie jest magikiem, że nie za każdym razem działa w spektakularny sposób, lecz troszczy się przede wszystkim o duszę każdego człowieka, pragnąc go zbawić i uzdrowić jego życie, które jest czymś więcej niż wzrok. Mówiłem jej kim jest Bóg i co dla niej robi. Zachęcałem, by zaprosiła Boga do swojego serca i pozwoliła Mu działać, aby Jezusa ogłosiła Panem sytuacji, w której się znalazła. Zdawało mi się, że przyjmowała głoszone przeze mnie Słowo Boże. Na pytanie, czy się nie obrazi na Boga, jeśli nie odzyska wzroku, usłyszałem odpowiedź, że nie. Ponadto zapewniała mnie, że ma ufność w to, iż Bóg chce dla niej dobrze, a dzięki temu jest gotowa przyjąć każdą Jego wolę. Po skończonej modlitwie kobieta otworzyła oczy i spostrzegła, że wciąż bardzo słabo widzi. Mimo że parę minut wcześniej nazywała Chrystusa swoim Panem, deklarując otwartość na Boga i Jego wolę, zaczęła przeraźliwie płakać, krzyczeć, trzasnęła drzwiami i wybiegła.

Bóg sprzeciwia się pysznym

Obrazowe wyjaśnienie czym jest pycha, znalazłem w ciekawej anegdocie: Pewnego dnia dzięcioł tak jak zawsze stukał swoim twardym dziobem w pień wielkiego drzewa. Nagle niebo się zachmurzyło i wielki piorun uderzył w rozłożyste konary, odrzucając dzięcioła na sporą odległość. Ptak, trząsnąwszy się z upadku i popatrzywszy w górę na roztrzaskane uderzeniem pioruna drzewo, pomyślał: Wiedziałem, że mam bardzo dużo siły w dziobie, ale nie zdawałem sobie sprawy, że aż tyle, by roztrzaskać tak wielkie drzewo!

Pycha rodzi się z nieznajomości samego siebie. Człowiek, który ma zwyczaj przyglądania się sobie, swojemu wnętrzu, obserwowania i badania myśli oraz czynów, wie, że jest słaby i grzeszny. Z pokornego patrzenia na siebie, szybko dochodzimy do wniosku, że nie potrafimy sami uporać się ze wszystkimi problemami. Odejście od pychy pozwala przekazać Bogu władzę nad naszym życiem i uznać, że to, czego chce Bóg, jest lepsze dla mojego życia.

– Wynieś śmieci – prosiła mama swojego syna.

– Wiesz, mamo, ja pozmywam naczynia – odparł.

– Ale ja nie chcę, żebyś zmywał naczynia, chcę, żebyś wyniósł śmieci.

– Mamo, ale jak ja pozmywam naczynia, to jest więcej pracy! Co tam takie śmieci… Jak pozmywam naczynia, to będzie więcej, niż mnie prosisz.

– Ale ja tego nie chcę – nalegała mama. – Wynieś śmieci.

– Mamo, ty mnie nie doceniasz… Ja chcę pozmywać naczynia. To jest większy wysiłek.

– Ale ja chcę, żebyś wyniósł śmieci…

W modlitwie o uzdrowienie może dochodzić do podobnych sytuacji. Bóg wie, co mamy robić, aby nasze życie było szczęśliwe i zdrowe. Bóg wie, jak nas poprowadzić, do czego nas zaprosić. Bóg wie, z czego potrzebujemy się nawrócić. Modlitwa o uzdrowienie nacechowana pychą ma miejsce wówczas,

gdy uważamy, że wiemy lepiej, co Bóg powinien zrobić. Pan Bóg mówi: Przebacz temu człowiekowi, bo ten brak przebaczenia niszczy twoje życie, a my chcemy odmówić za niego cztery Różańce. To nie brak Różańca powoduje złość między wami, tylko brak przebaczenia.

Słuchać Boga, by żyć

Co mamy w pierwszej kolejności czynić jako chrześcijanie, żeby nasze życie było zdrowe? Co mamy czynić, aby w naszym sercu gościł pokój, aby między nami była zgoda, a nasza wiara naprawdę przynosiła owoce? Pierwsze, do czego zaprasza nas Pan, to Go słuchać. Słuchać tego, co zostawił w swoim Słowie i żyć Ewangelią. Gdy zaczynamy chorować, to jednym z podstawowych warunków wyzdrowienia jest przestrzeganie wskazówek lekarza. Jeżeli lekarz przepisze jakiś konkretny lek, byłoby czymś mało rozsądnym powiedzieć mu: Moja sąsiadka brała kiedyś inny lek i mówiła, że się tak świetnie po nim czuła. To ja z chęcią wziąłbym ten sam lek – na pewno mi też pomoże. Dokładnie tak samo traktujemy Boga, gdy dysponujemy własnym sposobem przeżywania chrześcijaństwa oraz własnym pomysłem na uzdrowienie. Bóg, który zna serce człowieka, wie najlepiej, jakie środki uzdrowienia zastosować, by nasze życie nabrało właściwej harmonii.

Modląc się, mogę mieć swój własny plan na uzdrowienie, swoje wyobrażenie, w jaki sposób moje życie się poprawi. Jednak w modlitwie o uzdrowienie chodzi dokładnie o to samo, o co chodzi w chrześcijaństwie – aby słuchać Boga! Bóg dzisiaj wciąż po daje receptę na zdrowe życie. Bóg, który widzi problemy człowieka, doskonale zdiagnozował ich przyczynę. Bóg wie, skąd się biorą nasze duchowe i fizyczne dolegliwości i każdemu z nas pragnie objawiać ich właściwe rozwiązanie. Jeżeli również w tej przestrzeni nie będziemy słuchać Boga, to uzdrowienie nie nastąpi lub będzie powierzchowne i krótkotrwałe. Niezależnie od tego, kto się będzie modlił, jeżeli nie będziemy słuchać Boga, to nic nie pomoże nam przywrócić właściwej harmonii w naszym życiu. Dlatego w czasie modlitwy o uzdrowienie najpierw gromadzimy się na słuchaniu Słowa Bożego, przyjmujemy Ciało i Krew Chrystusa i modlimy się tak, jak prowadzi nas Boże Słowo. Robimy to po to, aby nasze życie się przemieniało, by odzyskiwało zdrowie przez łaskę Boga, która jest przyjmowana poprzez słuchanie Jego Słowa i podejmowanie decyzji zgodnych z Jego wolą.

Modlić się i podejmować decyzje nawrócenia

W kroczeniu za Bogiem niezwykle ważne jest, aby codziennie podejmować decyzję nawrócenia. Największe i najpiękniejsze owoce modlitwy o uzdrowienie nie zależą od człowieka, który się modli i głosi, ale od tego, na ile Słowo Boże jest przyjmowane i wprowadzane w życie. To właśnie w decyzjach wiary i nawrócenia leży przyszłość naszego życia. Bóg już zrobił dla nas wszystko dwa tysiące lat temu. Kiedy Jezus umarł na krzyżu, pojednał nas z Bogiem, zgładził grzech, odkupił, zapłacił wszystkie długi i teraz to od nas zależy, czy my tak wysłużone przez Niego zbawienie przyjmiemy, czy też je odrzucimy. Gdy słyszysz Boże Słowo, nie odrzucaj go, nie przechodź obok niego obojętnie, nie siedź biernie, ale przyjmij je i wprowadzaj w życie! Królestwo Boże, królestwo pokoju i szczęścia, za którym tęskni każdy człowiek, jest w zasięgu ręki, ale jest to królestwo Boga i zdobywa się je przez bycie posłusznym Jego Słowu.

Ks. Krzysztof Kralka SAC

dyrektor Pallotynskiej Szkoły Nowej Ewangelizacji i moderator generalny wspólnoty „Przyjaciele Oblubieńca”.

Edytowany przez Dorota Mar 10 '15, 20:55
Marzena
Marzena Mar 11 '15, 11:09

Dzięki Dorotko!

 

Dorota
Dorota Wrz 10 '15, 22:27

Test na charyzmatyczność

 

Jaki jest więc test na charyzmatyczność? Odpowiedz na 3 krótkie pytania. Jeżeli odpowiedź na te pytania brzmi tak to gratuluję. Jesteś charyzmatykiem!

 

Przychodzą czasami takie dni, że nic się nie chce. Najzwyczajniej na świecie nie masz siły lub sobie to wmawiasz. Mam dzisiaj taki dzień. Często miewam tak przed oddaniem ważnych kroków. Uszło ze mnie powietrze. To paradoksalne uczucie, gdy powinienem przekuć to na motywację, a tę na działanie. Przestaję wierzyć w to co potrafię odwlekając w czasie odpowiedź. Nadchodzi jesień, a za nią zima, zawsze znajdziemy sobie wymówkę, ale teraz będzie tych pretekstów więcej. Oczywiście jeżeli sobie na nie pozwolimy.


Zastanawiam się tak nad stężeniem siebie w sobie. Nad drogami którymi siła do mnie przychodzi i którędy ze mnie uchodzi. Przypomniały mi się jedne z zimowych rekolekcji. Dzięki nim ostatnia zima była inna. Przez większość życia myślałem o charyzmatach w sposób jaki dziecko może myśleć o prezentach. Ja go otrzymałem, jest dla mnie i nikomu nic do tego. Widziałem w nich niezgłębione źródło praw, ale nie obowiązków.  Właśnie w ciągu tych kilku dni nauczyłem się patrzeć na nie inaczej.

 

Charyzmat to dar. Coś ofiarowane z miłości. Wszystkie zdolności jakie otrzymujemy są z miłości więc analogicznie powinny ją też rodzić. Dar, który ma nadawcę, a jest nim Duch Święty. Jeżeli  brakuje mi siły to widać muszę się na nią otworzyć. Te dary z Ducha Świętego by spełniać swoje zadanie muszą być pomnażane jak uczy sama ewangelia. Dzisiaj charyzmaty rozumiem jako dary Ducha Świętego dane z miłości osobie, dla dobra całej wspólnoty.  Usłyszałem, że pierwotnie Kościół po Zmartwychwstaniu Chrystusa był charyzmatyczny w całości. Wiara tamtych ludzi była tak silna, że uzdrawianie, dar języków czy proroctwa były na porządku dziennym. Jednocześnie we wszystkim co otrzymali widzieli dar. Co się dzisiaj z nami dzieje, że z takim dystansem podchodzimy do tego? Dzisiejsi charyzmatycy przyciągają do kościołów więcej osób w imię Jezusa, niż niedzielna Msza. To mocne porównanie, chociaż skala w czasie jest raczej incydentalna.


Dlaczego tak łatwo przestaję wierzyć w siebie? Może właśnie za bardzo wierzę sobie, a za mało w Boga? Nauczony, że bez tchnienia Ducha jestem prochem, łatwiej zaufać swoim ograniczeniom niż nieskończonej mocy darów tchniętej z góry. Jesteśmy porażeni zwątpieniem razem z całym światem. Próbuję teraz udowodnić sobie, że mogę wszystko w tym, który mnie umacnia. Wiem przecież, że Bóg nie powołuje zdolnych, ale uzdalnia powołanych! Czy boję się bardziej, że pierwszy krok jest zwiastunem drogi, którą trzeba przemierzyć do końca? Czy może, że za sprawą Boga i prostej, pełnej ufności wiary uczyni moimi rękoma rzeczy wielkie, których sen nie wyśni, a język ludzki nie wypowie.


Chcę sobie to przypominać zawsze kiedy będę słaby. Bo nie pragnę by spowszedniały mi te prawdy jak powietrze, którym codziennie oddycham. Pragnę łapać głęboki oddech i się nim wciąż na nowo zachłysnąć. Dlatego nie boję się, że w życiu przyjdzie jeszcze wiele takich dni, chwil i uczuć. Dla smaku tych oddechów warto czasem upaść. Nie bój się. Gdy ty rozwijasz swoje dary dla innych, ktoś w tym czasie robi to samo dla Ciebie. To jest piękno Kościoła.


Jaki jest więc test na charyzmatyczność? Odpowiedz na 3 krótkie pytania:

 

  • Czy zostałeś stworzony przez Boga na Jego obraz i podobieństwo jako umiłowane dziecko?
  • Czy przyjąłeś chrzest w Imię Ojca, Syna i Ducha Świętego, który trwale naznaczył Cię swoimi darami?
  • Czy ponowiłeś ten akt wybierając Ducha Świętego na przewodnika i wzywając jego tchnienia w sakramencie bierzmowania?


Jeżeli odpowiedź na te pytania brzmi tak to gratuluję. Jesteś charyzmatykiem! Powinieneś tylko częściej pamiętać by każdą chwilą w życiu te wybory ponawiać. Życie musi być echem tych wyborów. Jeżeli odpowiedź na którekolwiek z pytań brzmi nie, to znaczy, że nie udzieliłeś odpowiedzi. Nie to żadna odpowiedź. Dobra rada: nazwij w końcu po imieniu Miłość, którą codziennie spotykasz na swojej drodze.


Nie wierzysz mi? To wyciągnij rękę za okno. Co poczujesz gdybyś jedynie wiarą opartą na Jezusie, namówił wszystkie gwiazdy na niebie by spadły ku Jego chwale? Charyzmatyk to nikt inny jak ufające dziecko Boga.

 

 

Tekst pochodzi z bloga Szymona M. Żyśko: symeon.blog.deon.pl

 

Edytowany przez Dorota Wrz 10 '15, 22:29
Monika
Monika Wrz 11 '15, 06:53

Piękne ♥ Dziękuję.

Dorota
Dorota Wrz 11 '15, 17:23

Tak, Moniko :)

Kiedyś na jakiejś konferencji , pewien  kapłan ( niestety nie pamiętam który, musiałabym przejrzeć zeszyty z notatkami ) powiedział, że każdy  człowiek rodzi się charyzmatykiem. Powstała wtedy we mnie myśl , że dlatego iż Bóg nas stworzył na swój obraz i  podobieństwo. Ten artykuł jest niejako potwierdzeniem.

Monika
Monika Wrz 13 '15, 21:59
Cytat z Dorota

każdy  człowiek rodzi się charyzmatykiem

 

oczywiście, że tak - każdy z nas ma jakiś charyzmat zwyczajny - dar przemawiania, dar pisania, dar pomnażania pieniędzy :)  tylko mało kto nazywa to charyzmatem, częściej traktujemy to jako "zwykłe" umiejętności a to też są DARY Ducha Św. :)

Inną sprawą są charyzmaty nadzwyczajne :)

Jaro
Jaro Mar 30 '16, 17:52

Myślę, że gros tych problemów jest zawarty w słowach Jezusa: "Jak możecie uwierzyć, skoro od siebie wzajemnie odbieracie chwałę, a nie szukacie chwały, która pochodzi od samego Boga?"

Dorota
Dorota Maj 1 '16, 23:36

3 sposoby działania Ducha Świętego  

Raniero Cantalamessa OFM

 

Aby nadać chrześcijańskiemu życiu bardziej "praktyczny" wymiar, musimy wyodrębnić miejsca i środki, jakich Duch Święty udziela nam dla "poznania chwały Bożej, która jest na obliczu Jezusa Chrystusa" (2 Kor 4, 6).


1. Najbardziej powszechne jest "słowo pisane", czyli Biblia. Duch Święty pozwala nam odkrywać to, o czym ojcowie Kościoła mówią od zawsze, czyli fakt, że cała Biblia opowiada o Chrystusie, a Słowo Boże znajduje się na każdej stronie Pisma Świętego.

 

Duch uczy nas duchowej lektury Biblii, która polega właśnie na odczytywaniu jej w odniesieniu do Chrystusa, ponieważ On jest jej wypełnieniem.

 

Podczas jednego z modlitewnych zgromadzeń po odczytaniu fragmentu Pisma Świętego, w którym Eliasz zostaje porwany do nieba i pozostawia Elizeuszowi podwójną część swojego ducha, usłyszałem modlitwę uczestniczącej w spotkaniu kobiety: "Dzięki, Jezu, że wstępując do nieba, nie zostawiłeś nam tylko części swojego Ducha, lecz dałeś nam Go w całości. Dziękujemy, że nie zostawiłeś Go jednemu uczniowi, lecz wszystkim ludziom!".

 

Oto najwyższej jakości duchowa, chrystologiczna lektura Biblii, wyniesiona ze szkoły samego Ducha Świętego!


2. Drugim środkiem działania Ducha jest modlitwa. Przez modlitwę Duch Święty nie tylko daje nam poznać Jezusa, ale też zaszczepia w nas swoją modlitwę, przekazuje nam swoje zamiary i intencje. Przemienia nas w Chrystusie.

 

To Duch Syna Bożego modli się w nas. Najlepszym sposobem na rozpoczęcie modlitwy jest skierowanie prośby do Ducha Świętego, aby zjednoczył nas z modlitwą Jezusa. W Ewangelii Jezus modli się o każdej porze dnia: o świcie, zmierzchu, w nocy. Modląc się w którejś z tych godzin, możemy "stanąć obok" modlącego się Jezusa i pozwolić, by Duch Święty wychwalał w nas Ojca i Mu błogosławił.

 

Podczas każdej modlitwy "wszyscy odzwierciedlamy w naszej odkrytej twarzy chwałę Pana i jesteśmy przemieniani na ten sam obraz, zyskując coraz większą chwałę, za sprawą Pana, który jest Duchem" (2 Kor 3, 18).


3. Kontynuując ten tok myślenia, należy stwierdzić, że Duch najintensywniej działa w Eucharystii. Duch Święty, dzięki któremu Ciało i Krew Chrystusa są obecne na ołtarzu, sprawia również, że są one obecne w nas. Bez słów uzmysławia nam również, że jest to "drogocenna krew Chrystusa" (1 P 1, 19) przelana za każdego z nas, uczy nas "zważać na ciało Pańskie" (1 Kor 11, 29) i zgłębiać niewyczerpaną tajemnicę odkupienia, które dokonuje się w nas za każdym razem, kiedy w pełni uczestniczymy w Eucharystii.

 

Święty Ireneusz z Lyonu pisał, że Duch Święty jest "naszą komunią z Chrystusem".

 

*  *  *

 

Fragment pochodzi z książki Raniero Cantalamessy OFM "W co wierzysz?"

 

Edytowany przez Dorota Maj 1 '16, 23:36
Dorota
Dorota Maj 13 '16, 23:33
Talenty dla każdego, czyli 7 darów Ducha Świętego - ks. W. Rebeta

Uwaga, otwiera nowe okno. 

duch7

„I nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym zostaliście opieczętowani na dzień odkupienia” (Ef 4,30)


 Czy Rafał Blechacz ma talent? Pytam się oczywiście o naszą „dumę narodową”, jakim jest bezapelacyjny zwycięzca Konkursu Chopinowskiego z 2005 r. Ten, wówczas, 22-letni pianista wprost zachwycił jurorów.


 

Jego nauczyciele zgodnie twierdzą: w Rafale spotkały się ze sobą niezwykły talent, ale i ogromna pracowitość. Bez tych dwóch elementów nie byłoby tak wspaniałego efektu.


            Podobnie jest w życiu duchowym chrześcijanina. Z jednej strony oddziaływuje Bóg, z drugiej zaś potrzebna jest współpraca ze strony człowieka. Dary Ducha Świętego są pewną zdolnością, dzięki którym człowiek może odpowiadać we właściwy sposób na Boże poruszenia i natchnienia. Bez tego podłoża ludzki wysiłek nie mógłby odpowiednio zaowocować. Jezus powiedział do uczniów: „Beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15,5). Bez działania Ducha, którego Jezus nam od-dał w swojej Passze (por. J 19,30), człowiek nie jest w stanie prowadzić życia z wiary, która wiedzie ku zbawieniu.


Siedem darów Ducha Świętego otrzymuje chrześcijanin w sakramencie bierzmowania. Nie są one zatem pierwszym i podstawowym darem, jakim jest udzielenie się Ducha podczas chrztu, ani też nie wyczerpują całej gamy różnorodnych sposobów oddziaływania Ducha Świętego w życiu wierzącego (np. charyzmaty). Dary Ducha Świętego stanowią jednak konieczne dopełnienie wcześniejszego obdarowania, dzięki którym ochrzczony może dojrzewać i rozwijać się na miarę Bożego zamysłu. Wszak człowiek stworzony jest „na obraz i podobieństwo” Boże, ale przecież nie od razu takim jest; dopiero może się nim stawać. To pewien proces. Najpierw jest dzieciństwo, a dopiero po wielu latach przychodzi dorosłość. Także w życiu opartym na autentycznej wierze następuje wzrost i rozwój. Bóg pragnie mieć synów człowieczych doskonałymi – „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty!” (Kpł 11,44). Bez odpowiednich zdolności, bez specjalnego obdarowania ze strony Ducha Świętego, nigdy to nie będzie możliwe. Tak jak Rafał Blechacz wziął udział w konkursie, tak każdy chrześcijanin uczestniczy w swoistych zawodach, których stawką jest życie wieczne. Sama praca, choćby ktoś nie wiadomo jak się starał, będzie dawać jedynie przysłowiową parę w gwizdek, jeśli nie będzie potrzebnych talentów.


Źródłem wyszczególniania siedmiu darów jest fragment z Księgi Izajasza: „I wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści odrośl z jego korzeni. I spocznie na niej Duch Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej. Upodoba sobie w bojaźni Pańskiej” (11,1-3). Kto dobrze liczy, zorientuje się, że wymienionych jest tylko sześć rodzajów darów. Tak jest bowiem w tekście oryginalnym, hebrajskim. W tłumaczeniach: greckiej Septuagincie i łacińskiej Wulgacie, usankcjonowanych przez tradycję i uznawanych przez autorytety Kościoła, tam gdzie jest, użyty w wersecie drugim termin, „bojaźń” pojawia się „pobożność”. Dzięki temu zabiegowi dary Ducha Świętego rozpatrywane są w kontekście liczby siedem. Liczby w Biblii nie są tylko cyframi, ale symbolami, za którymi kryje się istotna treść. Siedem oznacza pełnię, doskonałość, całkowitość i świętość. Rozpatrywany fragment z Księgi Izajasza odnosi się do zapowiadanego Mesjasza. Jest nim Jezus, potomek Dawida, syna Jessego. To w Jezusie Chrystusie objawi się pełnia Ducha, który na Nim „spocznie” (zob. także: chrzest Jezusa nad Jordanem – Łk 3,22 oraz pierwsze wystąpienie Jezusa w synagodze nazaretańskiej – Łk 4,18n). Ów spoczynek oznacza nie jakiś stan chwilowy, przejściowy, ale trwałość, nieustającą dyspozycję.


Chrześcijanin, jako potomek Chrystusa, zrodzony bowiem z Jego zbawczej Krwi, staje się powołanym do naśladowania swego Najdroższego Brata. Obdarowanie siedmioma darami Ducha Świętego jest bezcennym skarbem, jest przyjęciem ewangelicznych talentów, dzięki którym możliwe jest osiągnięcie chrześcijańskiej dojrzałości. Przez dar siedmioraki człowiek ma stałą dyspozycję do przyjmowania wszelkich łask Bożych, aby żyć życiem z wiary, w sposób pełny. Jest to uzdolnienie, które czyni człowieka uległym różnorodnym natchnieniom. Bóg chce dokonywać w człowieku swoje dzieło i dlatego wykorzystuje złożone w nim dary Ducha Świętego. Można je sobie wyobrazić jako przeogromne środki finansowe złożone w banku, albo doborowe jednostki wojskowe utrzymywane w stanie pełnej gotowości. Gdy tylko zachodzi potrzeba, zgromadzone pieniądze można wykorzystywać (np. by czynić jakieś dobro), czy też używać wojska do walki z nieprzyjaciółmi (np. z pokusami).

Siedem darów Ducha Świętego nie są zatem jakimiś magicznymi różdżkami, które samodzielnie działają w człowieku, niejako bez jego udziału. Dzięki nim jednak różnorodne natchnienia, które pochodzą od Boga, znajdują niejako punkt zaczepienia, oparcie, umożliwiające myśleć, mówić i działać zgodnie z Jego wolą. Są autentycznymi talentami, ażeby nimi obracać.


ks. Wojciech Rebeta, Lublin

(za: „Angelus bronowicki” ‑ Gazeta parafii św. Michała Archanioła w Lublinie, 2(16)2008, s. 11)


Dorota
Dorota Cze 23 '16, 00:06
Chrześcijańskie sposoby na problemy z uczuciami


(fot. shutterstock.com)

Uczucia są. Ani dobre, ani złe - po prostu są i mają na nas wpływ. Nie zmienimy tego, dlatego warto uczyć się z nimi współpracować. Nie spychać ich, uważając za nieważne, ale też nie robić z nich bożka, podporządkowując im swoje decyzje.

 

Naszym zadaniem jest poznać swoje uczucia i nazwać je - po to, by z nimi współpracować, a nawet sterować nimi. Można to porównać do prowadzenia łodzi - sternik sprawia, że łódź płynie tam, dokąd on chce, ale też czasami wiatr jest tak silny, że człowiek musi odpuścić, a dopiero później manewrować. Podobnie jest z naszymi uczuciami - możemy nimi kierować, ale czasami, gdy są zbyt intensywne, musimy przeczekać zbyt silny wiatr, zdobyć się na cierpliwość wobec tych uczuć, by potem naprowadzić je znowu na dobrą drogę.

 

Przeczekać sztorm

 

Zdarzają się sytuacje, gdy ster jest bezradny. Dotyczy to np. agresji, obrony czy popędu. Wtedy warto rozpoznać swoje uczucia, a nie mając siły nimi kierować - dryfować, ale świadomie. Przeczekać, by w końcu poprowadzić je we właściwym kierunku. Nie pójść za nimi, ale pracować nad nimi. Taki trudny stan nie trwa długo, najintensywniejsze uczucia szybko mijają, więc nie ma potrzeby panikować. Przykład z życia: mężatka zakochuje się w koledze z pracy i nie może przestać o nim myśleć. Nie ma co wykonywać gwałtownych ruchów, roztrząsać tematu i natychmiast przyznawać się przed mężem. Tylko przeczekać. Bo nie jesteśmy swoimi uczuciami - one się pojawiają i mijają. Natomiast to, kim jesteśmy, pokazują decyzje, jakie podejmujemy.

 

Mężatce może się przydarzyć zakochanie w innym mężczyźnie, ale to nie znaczy, że ona ma pójść za tym uczuciem. Dobrym wyjściem w tej sytuacji będzie działanie odwrotne- jeszcze większa troska o męża, spędzanie z nim więcej czasu i absolutne minimum kontaktu z kolegą w pracy. Inny przykład: wybrano nowego lidera wspólnoty, który bardzo nam się nie podoba. Co możemy zrobić? Nazwać swoje uczucie i modlić się, aby Pan Bóg je przemienił. Nie zaczniemy od razu lubić lidera, ale, co ważne - nie będziemy sączyć jadu ani rozpowiadać, jaki to on jest beznadziejny.

 

Siadanie na petardzie

 

Jeżeli tłamsimy swoje uczucia, to wcześniej czy później one wybuchną. Niezależnie od sytuacji, - jeśli nagromadzi się ich zbyt dużo, to wystrzelą podczas Wigilii, na nartach, bo wyciąg jest nieodpowiedni, przed wyjściem z domu, bo krawat źle zawiązany… Sytuacja nie jest tu istotna, - gdy uczucia są nieuporządkowane, mogą dać o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie. Nawet ktoś, kto wydaje się bardzo pobożny, może mieć chwile, gdy wrzeszczy i nad sobą nie panuje. To oznacza, że być może jest uporządkowany w swojej woli i w sercu, ale w sferze uczuć już nie. I gdy dzieci obserwują zachowanie rodzica, który się modli, a mimo to czasami wybucha -dochodzą do wniosku, że Bóg jest nie w porządku. O ile współmałżonek będzie bardziej wyrozumiały i usprawiedliwi takie zachowanie, o tyle dzieci nie są wstanie sobie tego wytłumaczyć. Dostrzegają maski, jakie rodzic zakłada. Osoba, która nie wsłuchuje się we własne uczucia, myśli: "Jestem wściekły, ale nie mogę tego okazać". I rzeczywiście nie chodzi o to, żeby okazywać złość, ale zauważyć to uczucie i przyznać się przed sobą, że ono się pojawiło. To już w dużym stopniu rozwiązuje problem.

 

Na pasku własnych uczuć

 

Przeciwieństwem tłamszenia uczuć jest ciągłe spuszczanie powietrza, czyli podążanie za swoimi uczuciami. Osoba, która tak postępuję, nie wybucha, jest miła i lubiana przez otoczenie. Ale nienawidzą jej jednostki, którym jej podążanie za uczuciami zrujnowało życie! Podążanie za uczuciami jest charakterystyczne dla egoistów myślących, że są pępkiem świata. Jeśli w danym momencie mają na coś ochotę - robią to. Często zapominają, że człowiek nie jest swoimi uczuciami, co znaczy, że one są w nim, ale on nie powinien im być służalczo posłuszny. A taka postawa jest dziś bardzo modna - nie chce ci się być z tą żoną, to ją zostaw; jesteś zmęczony dziećmi, to je oddaj, a jeśli masz ochotę na nie, to je weź. Rób, co chcesz! To jest bardzo wygodne, dramat pojawia się jednak wtedy, gdy przez egoizm niszczy się drugiego człowieka. Egoista staje wtedy przyparty do muru, bo widzi, że dana przyjemność już nie wystarcza i… nie daje mu przyjemności. Hamulcem w takich sytuacjach może być moralność, ale u egoisty ona też ma wybiórcze zastosowanie, np. jestem wierny tej kobiecie, z którą aktualnie jestem. A tak naprawdę: jestem wierny swoim aktualnym uczuciom.

 

Wybory czy uczucia?

 

Kiedyś rozmawiał ze mną pewien mężczyzna, który uważał, że nie kocha swojej żony. W ramach pokuty zaleciłem mu więc, by powiedział jej, że ją kocha. Miał z tym ogromny problem. Wydawało mu się, że to będzie nieszczere i udawane. Tylko wobec czego byłoby to nieszczere? No właśnie - wobec uczuć! A człowiek to nie uczucia. Gdyby tak było, nikt z nas nie mógłby składać ślubów, bylibyśmy jak chorągiewki na wietrze. Pytam więc tego mężczyznę: Troszczysz się o żonę? Chcesz dla niej dobrze? Jesteś jej wierny? Śpicie razem? Wyjeżdżacie razem na wakacje? Na wszystkie pytania usłyszałem odpowiedź: "Tak", co oznacza, że facet kocha żonę, ponieważ jego wybory o tym świadczą. Nie czuje tego w tym momencie, prawdopodobnie dlatego że szuka w sobie emocji, które były wiele lat temu podczas zakochania. Ale ją kocha!

 

Wracając do przykładu lidera, którego nie lubimy, - gdy idziemy tam, dokąd prowadzą nas uczucia, postanawiamy wybrać się do tego człowieka i wygarnąć mu wszystko, co o nim myślimy. Tylko, że to uczucie złości i niechęci jest naszym problemem, a nie jego. To, że mężatka zakochała się w koledze z pracy, jest jej problemem. Niemądre by było, gdyby powiedziała mu o tym, zapewniając jednocześnie, że próbuje sobie z tym poradzić. Kolega może być przyzwoity i nie wykorzysta tej sytuacji, ale może też okazać się nieuczciwy i pociągnie kobietę do zdrady, - bo niepotrzebnie wygadała mu się ze swoich uczuć.

 

Zdrowa emocjonalność Odnowy

 

Kiedy poznajemy własne uczucia i stajemy z nimi przed Bogiem - uczymy się oceniać, za którymi z nich warto iść, bo prowadzą do czegoś dobrego, a nad którymi trzeba pracować, bo podążanie za nimi nie przyniesie niczego pozytywnego.

 

Te trzy podejścia do uczuć (czyli hamowanie ich, współpraca z nimi lub całkowite pójście za tym, co podpowiadają) wyznaczają również kierunek naszej modlitwy. Szczególnie - charyzmatycznej, ponieważ ona wyjątkowo silnie angażuje uczucia. I to jest dobre, ponieważ im pełniej będziemy doświadczać modlitwy, tym silniej ona będzie na nas oddziaływała.

 

Ktoś, kto chce nadmiernie kontrolować swoje uczucia - na spotkaniu modlitewnym hamuje się w spontanicznej modlitwie. Natomiast ten, kto robi bożka ze swoich uczuć, potraktuje spotkanie modlitewne jako okazję do "puszczenia lejców". Może mu się nawet wydawać, że dobrze robi, bo cały oddaje się Bogu. Ale to nieprawda! Oddaje się swoim uczuciom i realizuje siebie, a nie słucha Boga. Dochodzi do ekstremum, czyli ekstazy uczuciowej. Ale jak jeden jest w transie modlitwy, tak inny jest w transie agresji czy zakochania -działają w nich te same mechanizmy, czyli hołdowanie własnym uczuciom. Warto podkreślić, że ludzie, którzy mają dysfunkcję w sferze uczuć, nie powinni angażować się w Odnowę. Chociaż ona im bardzo odpowiada, ponieważ jest zgodna z linią ich słabości. W rzeczywistości jednak - rozstraja ich i zaburza podjęte leczenie.

 

Jadąc lawiną emocji…

 

Są grupy modlitewne, które zachęcają do tego, aby nie kontrolować emocji. Później, niestety, ma to przełożenie na codzienne życie, w którym też ma się ochotę "puścić lejce". I dopóki uczucia nie ciągną w złym kierunku, to taka postawa się sprawdza. Pewne jest jednak, że w końcu zaczną nas sprowadzać na manowce, i jeśli wtedy, podobnie jak na modlitwie, "puści się lejce", to można się bardzo pogubić. Gdy na modlitwie z łatwością wchodzi się w trans radości, to z taką samą łatwością wejdzie się w trans smutku. A w życiu - w trans zakochania, poczym nienawiści. To nie znaczy, że nie mamy się cieszyć lub smucić. Dobrze wyjaśnia to św. Paweł, zalecając, by ci, którzy mają żony, tak żyli, jakby ich nie mieli; ci, którzy płaczą - jakby nie płakali, a ci, którzy się radują - jakby się nie radowali (por. 1Kor 7,29-31). Umiar jest cnotą! Mówi o tym również św. Ignacy, radząc, by nie wchodzić za mocno ani w pocieszenie duchowe, ani w strapienie. Ten, kto dodaje gazu w pocieszeniu - bardzo łatwo pogrąży się w strapieniu.

 

Zadaniem prowadzącego spotkanie modlitewne jest więc tonowanie emocji, bo gdy podkręcamy je, przestajemy słuchać Boga. Nie chodzi o ich tłumienie, ale kierunkowanie na głębię - by w modlitwie nie pozostawać na powierzchni, ale dążyć do głębszego spotkania z Bogiem. Radość podczas spotkania ma czemuś służyć, a nie tylko być okazją do wyhasania się.

 

Jeżeli ktoś chodzi na spotkania tylko dlatego, że jest fajnie, i niecierpliwie odlicza dni do kolejnego spotkania - prawdopodobnie na co dzień nie podejmuje pracy nad sobą. A spotkanie modlitewne ma być tylko (i aż) pomocą w stawaniu się Bożym człowiekiem. Jednak takim się staję, dopiero gdy zapieram się całego siebie. Całego! Łącznie z uczuciami - nie wypierając się ich, ale podporządkowując je Bogu.


o. Remigiusz Recław SJ - art. z "Szumu z Nieba"

 

Dorota
Dorota Cze 27 '16, 22:39
Prosta modlitwa

Każdy z nas powinien szukać swoich sposobów modlitwy. Co więcej, jej formę należy co jakiś czas zmieniać, aby uniknąć rutyny. Jak więc znaleźć modlitwę, która będzie dla nas najlepsza?

 

 

Modlitwa przemieniająca

Najważniejszym warunkiem dobrej modlitwy jest przemiana naszego serca i sposobu myślenia. Po modlitwie powinniśmy być bardziej „Jezusowi”. Nasz sposób reagowania, myślenia, czucia – powinien zostać przemieniony przez dotknięcie Boga. W jaki sposób i w jakim klimacie dokonuje się to dotknięcie, jest to już sprawą bardzo indywidualną. Zależy mocno od naszej osobowości, od przeczytanych książek i artykułów, od duchowości, w której byliśmy formowani. To wszystko ma wpływ na to, jaka modlitwa będzie dla nas najbardziej „pożywna” i przemieniająca. Jest jednak pewien wyjątek w poszukiwaniach odpowiadającej nam formy modlitwy. Tym wyjątkiem jest czas strapienia duchowego, czyli taki moment w naszym życiu, kiedy czujemy, że jesteśmy daleko od Boga. Nie będziemy wtedy doświadczać wielkiej przemiany po modlitwie, ponieważ Bóg wydaje się nam bardzo odległy i zakryty. W tym czasie ważna jest wierność modlitwie. Nie należy wówczas zmieniać jej sposobu, ale raczej popatrzeć, gdzie osłabliśmy w naszej gorliwości. Może komuś trzeba przebaczyć niewłaściwy gest czy słowo? Może bagatelizujemy jakiś grzech? Być może straciliśmy wcześniejszy zapał… Najprawdopodobniej powodem czasu strapienia nie jest sama forma modlitwy, ale to, że przestaliśmy wymagać od siebie.

 

Prostota

Nie wszystkim smakuje prostota, jednak Jezus do niej zachęca. Prostota w modlitwie jest potrzebna, abyśmy mieli świadomość, że to Duch Święty dotyka serca człowieka, a nie przyjęta forma modlitwy. Im prostsza modlitwa, tym łatwiej o tę świadomość. Gorliwie powiedziane słowo „Amen” może mieć większą moc przemiany niż godzina czytania Pisma świętego. Prosta dziesiątka różańca może bardziej przemieniać niż odkrywcza duchowo książka. Ale w innej sytuacji – książka przemieni nas bardziej niż modlitwa „Ojcze nasz”, którą przecież polecił nam odmawiać sam Jezus. Każdy z nas jest zobowiązany do poszukiwania prostoty na modlitwie, choć będziemy tę prostotę różnie rozumieć. Nie ma w tym nic złego. Niektóre święte osoby są w stanie godzinami wytrwać w ciszy. Ale znam też świętych ludzi, którzy w modlitwie cichej nie są w stanie wytrzymać dłużej niż pół godziny – bo po prostu się tą ciszą duszą. Nie wszystko jest dla wszystkich. Prostotę na modlitwie warunkuje przede wszystkim nasze serce, które nie chce niczego komplikować, a dąży do tego, co przejrzyste i jasne. Wynika to z pragnienia dotknięcia Jezusa na modlitwie, bo Jego dotyk prostuje naszą drogę i przywraca pokój. Ta prostota to możliwość kochania, przebaczenia, jedności. Nie chcę nic „po swojemu”, ale chcę wszystko według myśli i woli Boga. A Bóg, który wszystko ogarnia – upraszcza rzeczywistość, bo miłość jest prosta.

 

Modlitwa spontaniczna

Dla wielu osób prostą modlitwą jest modlitwa spontaniczna, zarówno ta wypowiadana po cichu, jak i głośno. Modlitwa taka ma tę cechę, że nie jest ubrana w barwne słowa, ale wypowiedziana z serca. Czasem pojawiają się w niej jakieś błędy teologiczne, ale nie jest to istotne, bo można je poprawić. Najcenniejsze w tej modlitwie jest to, że stoję prawdziwy przed Bogiem z tym, czym żyję tu i teraz. Jednak trzeba uważać, ponieważ modlitwa spontaniczna może być też bezmyślnym słowotokiem. Taka sytuacja nie występuje u osób początkujących w tego rodzaju modlitwie. Jednak z czasem, gdy już umiemy spontanicznie się modlić, bardzo łatwo jest – zamiast stawać przed Bogiem z otwartym sercem – stawać z utartymi sformułowaniami. I chociaż nadal słowa wypowiadane są spontanicznie, są jednak słowotokiem, w którym brak stanięcia przed Bogiem tu i teraz, z całą kondycją naszego serca. A zatem, modlitwa spontaniczna może być wyrazem prostoty serca, ale może też być bezmyślnym potokiem słów – byle coś mówić, bo cisza za bardzo boli. Jak to wygląda w twoim przypadku? Na to pytanie możesz odpowiedzieć tylko ty sam. To tak jak w małżeństwie: możesz szczerze powiedzieć żonie komplement, a możesz rzucić go „na odczepnego”, bezmyślnie, bez zatrzymania się, byle coś powiedzieć. Jedynie wypowiadający te słowa wie, jak bardzo angażuje w nie swoje myśli i serce.

 

Modlitwa niezrozumiała

Prosta może być także modlitwa niezrozumiała. Może, ale nie musi, bo prostota zależy od postawy serca, a nie od formy modlitwy. Jest wiele form modlitwy niezrozumiałej. Możemy uczestniczyć w modlitwie prowadzonej w języku, którego nie rozumiemy. Wówczas łączymy się z Bogiem nie przez rozumienie słów, ale przez pragnienie bycia blisko Niego. Podobnie jest z charyzmatyczną modlitwą w językach – nie rozumiemy wypowiadanych zgłosek, ale serce jednoczy się z Panem. Szczególnie mocno doświadczamy obecności Pana, gdy jest to modlitwa zjednoczonej wspólnoty. Ale i w takich sytuacjach wiele zależy od naszego serca – może ono pójść w kierunku prostoty, ale może też być nieobecne na modlitwie, a nawet oceniać modlitwę innych. Jest też modlitwa niezrozumiała, choć wypowiadana w zrozumiałym języku. Jednak zdania są tak wielokrotnie złożone, a słowa tak skomplikowane, że nie jesteśmy w stanie pójść myślą za wypowiadaną modlitwą. Czasami zdarza się tak podczas nabożeństw albo uroczystych ceremonii. Taka modlitwa po ludzku jest bardzo ładna i mądra. Gdyby ją przeanalizować lub rozważyć słowo po słowie – okazałaby się bardzo głęboka. Tymczasem w formie czytanej, bez możliwości dłuższej refleksji, staje się modlitwą niezrozumiałą. A jednak – pomimo że w swojej formie daleka jest od prostoty – może nas przemieniać, ponieważ prostota zależy od postawy serca.

 

Módl się pragnąc

Widzimy zatem, że wszystko dokonuje się w naszym sercu. Jeśli idziemy na modlitwę z pragnieniem otwarcia życia przed Bogiem, aby uzdrowił w nas to, co chore, i uwolnił od rzeczy, które nas obciążają – to niezależnie od formy modlitwy, każda z nich może nas przemieniać. Wbrew pozorom, prostota musi być dobrze przygotowana. Aby móc coś uprościć, trzeba mieć wnikliwe serce. Podobnie z modlitwą – aby trwać w prostej modlitwie, potrzebujemy wcześniejszego wyciszenia, zbudowania w sercu nadziei, troski o pragnienia. Później to wszystko wygląda na lekkie i spontaniczne, ale w praktyce wymagało wiele pracy i wewnętrznych zmagań. Dlatego Jezus zaprasza nas do prostoty. Bez namysłu, nie wymagając od siebie – wszystko komplikujemy. A potem przychodzi Jezus i prostuje to, co sobie w życiu pogmatwaliśmy…

Dorota
Dorota Cze 28 '16, 21:45
Czy charyzmatycy są niebezpieczni?
Jedni księża powiedzą: "Bardzo niebezpieczni! Nie chcę charyzmatyków w swojej parafii". Inni księża robią wszystko, aby ich parafia miała charyzmatyków. Kto z nich jest prawdziwym katolikiem? W Kościele katolickim jest miejsce dla wszystkich. Źle natomiast się dzieje, gdy jedni nastawiają się przeciw drugim.


Charyzmaty mogą wydawać się niebezpieczne, ponieważ nie są podporządkowane logice skuteczności sakramentalnej. Przy sakramentach wierzymy, że coś się wydarzyło, nawet jeśli nie widać żadnego owocu i skutku czynności sakramentalnej. Ktoś wyszedł od spowiedzi uwolniony (bo sakrament spowiedzi uwalnia), wraca do domu i znowu ciężko grzeszy. Ten grzech nie świadczy o braku skuteczności w sakramencie spowiedzi. W charyzmatach jest inna logika - patrzymy na owoce. Jeśli ktoś wyjdzie po modlitwie o uwolnienie i zacznie robić coś, od czego miał być wolny, powiemy, że modlitwa była nieskuteczna, ewentualnie że uwolnienie nie było całkowite.


Jesteśmy w Kościele przyzwyczajeni do logiki sakramentalnej, tak jakby ona wyczerpywała wszelkie działania łaski. Logika charyzmatyczna jest dużo trudniejsza do przyjęcia, bo w niej nie Kościół wybiera szafarza charyzmatu. Nie zatwierdza go biskup czy proboszcz. Charyzmatycy podlegają ocenie widzialnej - coś się stało lub nie.


Argumentacja przeciwników jest taka, że zły duch też potrafi czynić cuda. Owszem - wiemy z Ewangelii, że apostoł Judasz też uzdrawiał i uwalniał. Jezus widział jego czyny i ich nie podważał, ale cieszył się razem z wszystkimi apostołami. Spotkałem się z charyzmatykami, którzy zostali zwiedzeni i odeszli od Kościoła. Ale dużo częściej spotykam oskarżenia wobec charyzmatyków, że "przez Belzebuba wyrzucają złe duchy".


Człowiek wierzący z zasady wierzy w cuda. Dopiero gdy słyszy fałszywą naukę, to zapala mu się czerwona lampka. Tymczasem odnoszę wrażenie, że dziś wielu katolików z zasady nie wierzy w cuda. Wierzy w cuda sakramentalne, a nie wierzy w cuda widzialne. Pozwalanie Chrystusowi na uzdrowienia i uwolnienia nie pasuje im do prawdziwego czczenia Jezusa. Tymczasem Ewangelia pokazuje, że to właśnie prawdziwe doświadczenie cudów prowadzi do uznania Jezusa za Boga, który działa w naszej codzienności.


Żyjemy w czasach, w których większość szafarzy sakramentów nie widziało na własne oczy uzdrowienia. A gdy o takim czymś słyszy, to ostatnią myślą jest, że Jezus mógł naprawdę to uczynić. Jak to możliwe - ktoś zapyta. Możliwe, bo charyzmaty nie są podpisane "made by God". Zawsze można powiedzieć "to przypadek", "to tylko emocje", "to manipulacja". Dzieła Jezusa były i nadal są tak komentowane. Jest dla mnie zrozumiałe, że ateiści i racjonaliści muszą w taki sposób wyjaśniać sobie skutki działań charyzmatyków. Gdyby przyjęli cud "made by God", musieliby uwierzyć w Boga. Ale skąd taki brak wiary u wierzących?


Myślę, że trzeba zapytać, co dla Kościoła jest niebezpieczne. Stagnacja czy życie? Przewidywalność czy zaskoczenie? Charyzmaty wpisuje się w zaskoczenie, w życie. Jeśli zatem ktoś uzna, że żywotność Kościoła jest niebezpieczna, bo Kościół ma być niezmienny i stateczny, to taka osoba przyjmie też, że charyzmaty są niebezpieczne, nawet bardzo niebezpieczne, bo nadają Kościołowi kierunki, których nie możemy przewidzieć.


Ja natomiast należę do tej części duchowieństwa, która uważa, że w Kościele niebezpieczne są stagnacja i przewidywalność. Mój punkt widzenia sprawia, że jestem otwarty na charyzmaty i - co więcej - uważam raczej za niebezpieczne nauczanie, które jest na nie zamknięte.
 

 

Remigiusz Recław SJ - wieloletni dyrektor Ośrodka Odnowy w Duchu Świętym w Łodzi, asystent kościelny dwumiesięcznika "Szum z nieba"

Dorota
Dorota Sie 22 '16, 20:23
Czy wspólnotom charyzmatycznym brakuje formacji?  

Remigiusz Recław SJ

W grupach charyzmatycznych jest wiele osób, które zachowują się nie po kościelnemu (ręce niezłożone, brak pobożnej miny, sukienka za krótka, żel na włosach…). W rozmowach mówią o modlitwie i Bogu, a nie o teologii i doktrynie.

 

Z czego to wynika? Z braku formacji, z niedokształcenia? A może z wewnętrznego doświadczenia, że przed Bogiem co innego jest ważne.

 

 

We wspólnotach charyzmatycznych, którymi się opiekuję, jest dosyć dużo pracowników naukowych. Tylko we wspólnocie Mocnych w Duchu w Łodzi będzie grubo ponad dwudziestu doktorów, a jeśli dobrze liczę, to siedmiu z nich jest już z habilitacją.

 

 

Ciekawe są sytuacje, gdy do wspólnoty przychodzą nowi studenci i widzą swojego wykładowcę prowadzącego spotkanie lub odpowiedzialnego za grupkę dzielenia. Jest dla nas normalne, że prawnicy, lekarze, nauczyciele modlą się w językach i cali sobą uwielbiają Boga. Są to na pewno ludzie, którzy charakteryzują się wysoką kulturą osobistą i są dobrze wykształceni.

 

 

A jak wygląda formacja duchowa w ruchach charyzmatycznych? Tej formacji jest dużo i moim zdaniem nie potrzeba, aby było jej więcej. Każda wspólnota ma więcej skupień formacyjnych w ciągu roku, niż jest to przewidziane w życiu kapłana. Oprócz skupień wspólnotowych członkowie ruchów charyzmatycznych są bardzo częstymi gośćmi w domach rekolekcyjnych prowadzonych przez zakony i przez diecezje. Sami zapisują się na rekolekcje i w nich uczestniczą. W grupach charyzmatycznych, z którymi współpracuję, są bardzo zalecane rekolekcje ignacjańskie i wiele osób z tego korzysta.

 

 

Przyjrzyjmy się zatem treściom formacji w ruchach charyzmatycznych. Niewątpliwie jest ona mocno nastawiona na modlitwę i doświadczenie Boga. Nie jest to formacja dogmatyczna lub prawna, którą mają księża w seminariach czy katecheci na studiach, ale formacja duchowa, która pogłębia rozumienie Pisma Świętego i odnoszenie go do osobistego życia. Czy człowieka należy zmuszać do formacji dogmatycznej? Jest ona konieczna dla kapłanów. Natomiast w grupach charyzmatycznych panuje raczej myślenie, że od pilnowania teologii są duszpasterze. Choć, moim zdaniem, wśród charyzmatyków jest więcej katechetów niż w innych grupach przyparafialnych.

 

 

Gdy odprawiam Mszę św. w grupie Odnowy, wiem, że raczej nie będzie wielu osób, które będą potrafiły podać mi kielich i ampułki. Ale też wiem, że gdy będzie modlitwa wiernych, to wiele osób będzie mogło poprowadzić, mówiąc do Boga z obfitości serca. Natomiast gdy będę na Mszy św. podczas skupienia ministrantów, kielich i ampułki będą na ołtarzu w odpowiednim momencie, ale gdybym poprosił o spontaniczne powiedzenie modlitwy wiernych jako kontynuacji treści kazania, to raczej nikt nie byłby do tego zdolny. Która z tych grup ma złą formację? Moim zdaniem tego nie można porównywać.

 

Albo wyobraźmy sobie inną sytuację. Mamy człowieka uwikłanego w pornografię, który prosi o modlitwę. Przyprowadzamy do grupy charyzmatycznej, aby się za niego pomodlić. Bez problemu dwie lub trzy osoby odeszłyby na bok i podjęły modlitwę. Szybko znaleźliby się chętni. Do takiej modlitwy byliby zdolni prawie wszyscy we wspólnocie. Pojawiłyby się słowa proroctwa, aby osobie wskazać jakiś kierunek działania. Nikogo nie zdziwiłyby łzy.

 

 

Podobną sytuację robimy na spotkaniu dekanalnym kapłanów albo w seminarium diecezjalnym dla diakonów. Pomimo wiedzy teologicznej większość miałaby trudność, aby odejść na bok i poprowadzić modlitwę. Nie byłoby trudności, aby określić, co jest grzechem, a co nie, albo zbadać kondycję duchową do spowiedzi. Ale z modlitwą indywidualną za tę osobę niestety byłby problem. Najprawdopodobniej padłoby tylko zapewnienie, że "będę się za ciebie modlił".

 

 

Tym przykładem nie chcę oceniać jednej i drugiej grupy. Myślę, że jest już czas, aby zobaczyć, jak ważne jest uzupełnianie się w Kościele. Potrzebujemy ludzi spontanicznych i charyzmatycznych, ale potrzebujemy również naukowców. Oczywiście jedno nie wyklucza drugiego, ale omnibusów nie ma wielu. Z reguły ktoś ma tendencję w jedną lub drugą stronę. Niech zatem każdy robi z radością to, do czego Bóg go wzywa, a wówczas będziemy mocno doświadczać, że potrzebujemy siebie nawzajem i jesteśmy dla siebie bogactwem.

Dorota
Dorota Lis 29 '16, 23:49
Moc słowa

 

Słowa mają wielką moc. Kiedy mówisz: „kocham cię”, „przepraszam”, „jesteś wspaniała”, „lubię z tobą przebywać”, „jesteś dla mnie ważny”, „jak dobrze, że jesteś”, „dziękuję ci” – rzeczywistość zmienia się nie do poznania, a w twoim rozmówcy i w tobie dotykane są głębiny duszy. Podobnie jak w świecie widzialnym jesteś w stanie coś sprawić (lub czemuś zapobiec)za pomocą dłoni, podobnie w świecie duchowym, tym niewidzialnym, twoje słowa zapalają do działania, zapobiegają załamaniu i zdejmują wielkie ciężary. Jest w nich jakaś siła i moc sprawcza, skoro nie widzisz własnych słów, a jednak sprawiają tak wiele.

 

 

Biorąc pod uwagę przykład własnej rodziny, wspólnoty, miejsca pracy czy szkoły, łatwo zauważysz, że słowo jest często źle wykorzystywane i wyrządza ogromne szkody. Mówi o tym świadectwo pewnej dziewczyny, o której nauczycielka powiedziała, że jest „totalnym nieukiem i nie jest w stanie zdać matury z polskiego, nie mówiąc już o dostaniu się na studia”. Owa dziewczyna, dziś mama i nauczycielka po studiach polonistycznych, wracając do słów swojej polonistki – przyznaje, jak wielkie spustoszenie kiedyś w niej zrobiły. Do dziś musi się borykać z brakiem pewności siebie w byciu żoną i matką, a kiedy coś się nie uda, potrafi być smutna przez wiele dni. I bardzo nisko ocenia swoje poczynania nauczycielskie… Słowa mają wielką moc i w tym artykule chcę ci pomóc używać ich z większą świadomością, a także odważnie kształtować to, co będziesz mówić.

 

SŁOWO BOŻE

Słowa to nie tylko komunikacja. Wypowiadane z wiarą stają się „wydarzeniem” – to, co mówimy, po prostu zaczyna się dziać. Poruszamy się tutaj w obszarze ducha, więc dobrze będzie spojrzeć na Tego, który nadał słowu moc sprawczą, tzn. samego Boga.

Słowo Boże ma tak wielką moc, ponieważ każdy wyraz pochodzący z ust Boga jest wypowiadany z miłością i nie ma w nim nic poza prawdą. Ta mieszanka prawdy połączonej z miłością może zburzyć zatwardziałość serca, skruszyć schematy myślenia i uwolnić kogoś od skostnienia. Widać to w scenie, kiedy Jezus krzyczał na faryzeuszy: „podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa” (Mt 23,27). Józef z Arymatei – członek Wysokiej Rady, oraz Nikodem, są przykładem tego, że serca niektórych faryzeuszy dało się skruszyć.

W książce pt. Nóż i sztylet opisana jest historia Nicky Cruza, portorykańskiego emigranta, który w Nowym Jorku był wysoko postawionym członkiem największego z gangów. Na swoim koncie miał wymuszenia, pobicia, a także morderstwa. Pewnego dnia, idąc ulicą, usłyszał księdza, który głośno wypowiedział zdanie: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne” (J 3,16). Słowa te „wbiły się” w jego serce jak sztylet i nie mógł przestać o nich myśleć. W środowisku złych myśli i w gąszczu słów pełnych nienawiści – Nicky został dotknięty Słowem Boga, które jest „skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny” (Hbr 4,12). Jedno zdanie z Pisma świętego doprowadziło go do spotkania z Jezusem i do głębokiego nawrócenia. To słowo odbudowało w nim godność dziecka Bożego.

Słowo Jezusa dokonywało dużo więcej: budowało i stwarzało innych na nowo („Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz!” – J 8,11), zmieniało prawa fizyki („On rzekł: «Przyjdź!», a Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa” – Mt 14,29), kształtowało warunki atmosferyczne („Milcz, ucisz się! Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza” – Mk 4,39), a nawet stwarzało produkty spożywcze (por. J 6,1-13). Poza tym, na słowo Jezusa wychodziły z opętanych złe duchy, a chorzy odzyskiwali zdrowie („Z nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu opętanych. On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił” – Mt 8,16). W jednym przypadku słowo Jezusa uzdrowiło nawet na odległość („Do setnika zaś Jezus rzekł: «Idź, niech ci się stanie, jak uwierzyłeś». I o tej godzinie jego sługa odzyskał zdrowie” – Mt 8,13). Jezus używał słowa jako narzędzia do kreowania rzeczywistości. Ludzie widzieli, że Jego słowa można było porównać do posłańców – wypowiadał coś, a słowo wypełniało się. Chcę ci teraz pokazać, że jesteś w stanie nadać znaczenie swoim słowom w ten sam sposób, w jaki robił to Jezus.

 

MOJE SŁOWO

Nasze słowo z nami współpracuje. Jeśli sami jesteśmy słowni, posłuszni własnym obietnicom oraz nakazom Boga, które słyszymy na modlitwie – to nasze słowo ma wielki ciężar. Ważny jest tutaj przykład proroka Samuela, który wyróżniał się gorliwym słuchaniem głosu Boga i był posłuszny nawet wtedy, gdy Bóg kazał mu prorokować coś bardzo trudnego w odbiorze. W zamian Bóg dał Samuelowi łaskę, aby żadne jego słowo nie pozostało niewypełnione („Nie pozwolił upaść żadnemu jego słowu na ziemię” – 1Sm 3,19b). Wiele naszych słów nie ma mocy, ponieważ nie dotrzymujemy słowa. Słuchaj innych z uwagą i bądź słowny. Podobnie postępuj w relacji z Bogiem, a twoje słowo zacznie się spełniać.

Słowo nabiera mocy w twoim sercu (Mk 7,20-23). Jeśli jest w nim miłość i prawda – słowo wypowiadane stamtąd jest w stanie przemienić bardziej niż niejeden gest. Często zapominamy o tej Bożej mieszance miłości i prawdy. Nie dziw się, jeśli ciągle strofujesz dziecko z powodu gry na komputerze, a ono cię nie słucha. Jeśli wypowiadasz prawdę bez miłości, często w złości – twoje słowo jest bezskuteczne. Co więcej, prawda bez miłości może głęboko zranić.

Podobnie jest, gdy we wspólnocie „słusznie” obgadujesz lidera. Jest mnóstwo przykładów na to, jak złe słowo rodziców (czy wręcz przekleństwo) łamie dzieciom życie i przekreśla ich rozwój. Stwarzając nas na swoje podobieństwo, Bóg nadał moc naszym działaniom i słowom. Przekleństwo wypowiedziane świadomie, może komuś wyrządzić ogromną szkodę, dlatego św. Paweł wołał: „niech z waszych ust nie wychodzi żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budująca…” (Ef 4,29). Do tej samej kategorii należy plotkowanie, obmowa i oczernianie. Jezus nie plotkował. Przeciwnie, Jego mowa była czysta, dlatego miała moc oczyszczania innych (J 15,3). Biblia potwierdza wielkie znaczenie błogosławieństwa rodziców wobec dzieci, ale to nie wszystko. Jezus kazał nam błogosławić z serca nawet naszym wrogom. Kiedy błogosławisz komuś we wspólnocie, stawiasz krzyżyk na czole swojej mamy czy przytulasz twoje dziecko, mówiąc: „Błogosławię cię na cały dzień” – wlewasz do serca drugiej osoby łaskę, którą Bóg włożył w twoje słowa. Zacznij błogosławić innych, nawet tych, których nie lubisz, a zobaczysz na własne oczy, że twoje słowo jest jak narzędzie. „Błogosławcie, a nie złorzeczcie!” (Rz 12,14). Jezus powiedział, że otrzymamy wszystko, o co z wiarą będziemy prosić na modlitwie (Mt 21,21-22). Słowo nabiera mocy dzięki twojej wierze i ta wiara jest podwójna. Najpierw trzeba wierzyć obietnicy danej przez Jezusa – jeśli o coś prosić będziemy, a nie zwątpimy, że tak się stanie, to się stanie. Następnie wiara, głęboko zakorzeniona w twoim sercu, musi być skierowana na przedmiot twojej prośby. Jeśli prosisz o uzdrowienie kogoś z choroby nerek, to twoje słowo (wypowiedziane z miłością i prawdą – tzn. czystą intencją czynienia dobra) skierowane do tej choroby ma moc to uczynić („Jeśli powiecie tej górze: «Podnieś się i rzuć się w morze», stanie się”). Jeśli sam masz problem z nerkami lub chorobę skóry, to gdy czytasz te słowa – one stają się zdrowe, bo z wiarą zostały nad tymi chorobami wypowiedziane słowa uzdrowienia. Jeśli chcesz, aby twoje słowa nabrały mocy – czytaj często Pismo święte, które oczyszcza i uzdalnia do kochania innych. Cytuj często Jezusa, jakby użyczając Mu swoich ust. W ten sposób uobecnisz Jego samego na spotkaniu modlitewnym, przy stole z rodziną, w rozmowie z przyjacielem. Kiedy Jego słowa staną się twoimi słowami, to zaczniesz używać słów jako posłańców do czynienia dobra i zobaczysz cuda. „Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni” – obiecał nam Jezus (J 15,7).

 

źródło :http://www.odnowa.jezuici.pl/szum/ewangelizacja-mainmenu-56/o-ewangelizacji-mainmenu-42/726-moc-sowa

.

Dorota
Dorota Lut 8 '17, 21:58
Warto się powtórnie narodzić

 

Potrzeba nawrócenia wpisana jest w nasze życie. Ilekroć doświadczamy słabości, skutków grzechu pierworodnego, skłonności do zła, tyle razy kierowane do nas wezwanie: „potrzeba ci się powtórnie narodzić” (por. J 3, 3) znajduje swoje uzasadnienie.

 

Na skutek grzechu pierworodnego jesteśmy skłonni do zakrywania prawdy o sobie i tworzenia fałszywego obrazu zarówno siebie, jak i Boga. Spojrzenie na siebie w prawdzie jest możliwe dzięki uprzedzającej łasce Boga, który przemawia przez niepokój sumienia. W ten sposób Bóg upomina się o należne prawo w sercu człowieka, by przypomnieć o celu naszego życia. Często czyni to przez pozornie przypadkowe zdarzenie, jednak w rzeczywistości jest to działanie, które skłania nas, abyśmy zatrzymali się nad pytaniem o sens i cel swoich pragnień i działań. Będąc w stanie grzechu czy niewierności – nie widzimy tego. Dostrzegamy jedynie utrapienie i ból wewnętrznego rozdarcia.

 

ZMIANA KIERUNKU

Proces nawrócenia jest darem Ducha Świętego, który pracuje nad tym, abyśmy postępowali w nowości życia i stawali się podobni do Jezusa Chrystusa. Jesteśmy stworzeni do świętości i ona jest celem naszego istnienia. Dla jej realizacji Bóg wyposażył nas w dary natury i łaski, jak również odbił w nas swoje podobieństwo, naznaczył znamieniem, które nieustannie odwołuje się do naszej świadomości, domagając się, abyśmy stawali się na wzór tego „odbicia” złożonego w głębi naszego jestestwa: Mając życie od Ducha, do Ducha się też stosujmy (Ga 5, 25).

  

 

Image

Duch Święty współpracuje z nami poprzez władze duchowe rozumu i woli. Udziela łaski wewnętrznego rozeznawania uczuć, myśli i odruchów woli, abyśmy pod Jego kierunkiem mogli kształtować w sobie obraz Jezusa Chrystusa.

 

 

Jego działanie zmierza ku temu, abyśmy świadomie przyjęli synostwo Boże, a wraz z nim wolność od grzechu i wezwanie do stawania się na obraz Boży. On troszczy się o naszą więź ze Stwórcą, dlatego nieustannie przekazuje Jego Słowo i modli się w nas, abyśmy mogli je przyjąć i pozwolili Mu się przemieniać.

 

 

Image

PRAWDA WYZWALA

 

Duch Święty otwiera nas na Słowo Boże, zachęca do słuchania Słowa, rozumienia go oraz przyjęcia sercem i umysłem. W świetle Słowa Bożego możemy poznać i zaakceptować prawdę o sobie. 
  

Dogłębne poznanie siebie i swojej grzeszności w Bogu to kluczowy owoc nawrócenia

Dopóki będziemy uznawać swoje możliwości za wystarczające do doskonalenia się i w pokorze nie zaakceptujemy własnej grzeszności – nie pogłębimy relacji z Bogiem przez miłość i łaskę. Własnym wysiłkiem możemy jedynie zbudować fałszywą pobożność, wyniosłą przed Bogiem i ludźmi, ulegając jednocześnie pokusie narzucania jej jako drogi dla innych. Taka postawa prowadzi do pychy, braku tolerancji i osądzania bliźnich według własnej miary. Między innymi z tego względu zgoda na dogłębne poznanie prawdy o sobie jest fundamentem pełnego nawrócenia i współpracy z Duchem Świętym. On bowiem wprowadza w tajemnicę krzyża Chrystusa, w którym poznajemy zarówno głębię nieprawości ludzkiego grzechu, jak i wielkość Bożego miłosierdzia.

 

Duch Święty w swej miłości pochyla się nad nami i w trosce o zbawienie odsłania prawdę grzechu, aby nas wyzwolić i wypełnić prawdziwym szczęściem. Pozwólmy Mu przemieniać nasze serca i nie lękajmy się, a wtedy zobaczymy, co On może uczynić w naszym życiu dla dobra innych.

 

OWOCE WIERNOŚCI DUCHOWI ŚWIĘTEMU

ImageWierność Duchowi Świętemu objawia się w pokorze serca wobec Boga i bliźniego, w posłuszeństwie woli Bożej wyrażonej w przykazaniach, w Słowie Bożym i głosie sumienia, a także w osobistej modlitwie i wyznaniu Jezusa Chrystusa jako Pana i Zbawiciela. Człowiek wierny prowadzeniu Ducha Świętego to ten, który na pierwszym miejscu w swoim życiu stawia Boga, słucha Jego Słowa, wypełnia je i w Nim pokłada nadzieję. Oddaje chwałę Bogu we wszystkim co czyni, kim jest i co posiada. Natomiast w odniesieniu do miłości bliźniego – układa swoje życie w prawdzie tak, aby był zdolny odzwierciedlić tę miłość wobec drugiego człowieka.

 

Miłość ta wyraża się w okazanej cierpliwości, przebaczeniu, służbie i radości z powodu dobra, które czyni. Taki człowiek jest chwałą Stwórcy i zaczynem Jego miłości pośród świata. Jedność z Bogiem rodzi pokój w jego sercu i w relacjach z bliźnimi. Swoim postępowaniem wobec nich i podejściem do rozwiązywania trudnych spraw, wnosi postawę całkowitego zaufania Bogu, której towarzyszy radość i pokój.

 

Wierność Duchowi Świętemu można poznać po owocach takich jak: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie (por. Ga 5, 22-23). Prośmy Ducha Świętego o nie, aby stać się Jego świadkami wobec każdego człowieka, którego postawi na naszej drodze.

 

Duch Święty jest najcenniejszym darem dla naszego życia. Wchodzi z nami w dialog, wypełnia swoimi darami, zaprasza do współpracy postawie otwartości i zaufania. Postawa otwartości jest wyrazem zgody na to, aby działanie Boga mogło dosięgnąć nasze życie i je przemienić. Jest ona możliwa tylko wtedy, gdy pragniemy w pełni poznać bogactwo Bożego obdarowania w nas, przyjmując je z wdzięcznością i z miłością odpowiadając na nie.

  

Wierność obdarowaniu przez Ducha Świętego jest obronną twierdzą w duchowej walce, mocą w przyjęciu łaski nowego narodzenia i w postępowaniu na drodze doskonałości.

 

 

Image

SKUTKI NIEWIERNOŚCI

 

Niewierność może objawić się poprzez brak dziękczynienia wobec Boga za Jego dary, jak również w pretensjonalnej postawie wobec Jego działania, w oszukiwaniu siebie pod pozorem pełnienia woli Bożej, w małostkowości polegającej na tym, że „przecedzamy komara, a połykamy wielbłąda” (por. Mt 23, 24) oraz w lekceważeniu natchnień Ducha Świętego.

 

Niewierność Duchowi Świętemu prowadzi także do utraty daru modlitwy uwielbienia i pokory serca. Bywa, że człowiek staje się rozdrażniony w sensie emocjonalnym, odczuwa duchową oschłość, ma także niechęć wobec innych lub odczuwa zmęczenie misją, do której został powołany. Niewierność ta objawia się także w braku wyrozumiałości wobec ludzi, w wewnętrznym osamotnieniu, a także w bezdusznym wykonywaniu praktyk religijnych

 

Zaprośmy Ducha Świętego, aby na nowo rozpalił w nas dary i charyzmaty, które pozostają w uśpieniu, na skutek braku współpracy z łaską i wierności wobec Jego prowadzenia.
Wysiłek połączony z łaska sakramentalną i Bożym obdarowaniem stanie się dla nas źródłem kolejnych zwycięstw i owoców na drodze nawrócenia, rozumianego jako postępowanie za Chrystusem.

 

Artykuł powstał na podstawie fragmentów podręcznika „Pod sztandarem Chrystusa” o. Józefa Kozłowskiego SJ (oprac. Beata Szymczak-Zienczyk).

za :http:///...warto-siowte-narodzi

Dorota
Dorota Sie 18 '17, 21:09
 

JĄK  SIĘ  MODLIĆ ?

Kiedy modlitwa staje się magią?

 

Z ks. dr. Grzegorzem Strzelczykiem, teologiem dogmatycznym, rozmawia Sławomir Rusin

Czy istnieją skuteczne modlitwy? Czy można Boga do czegoś przymusić?

 

Chrześcijaństwo nie daje łatwych rozwiązań. Głosi, że nie ma żadnego pewnego sposobu zapanowania nad rzeczywistością. Wierzymy – i to jest fundamentalne przekonanie w naszej religii – że Bóg wolności pozwolił nam stanowić o sobie, a i sam nie daje sobą manipulować.

 

Kiedy modlimy się o zdrowie, to prosimy, ale nie wiemy, czy ta prośba zostanie wysłuchana. Nie ma żadnego rytu, którego dokładne powtórzenie sprawi, że ta prośba będzie skuteczna. A my tego właśnie byśmy chcieli; domaga się tego nasza prymitywna religijność. Podobnie – bardzo byśmy chcieli, żeby za sprawą jakiegoś rytu zło zostało z nas wyciągnięte raz na zawsze. Wtedy nie musielibyśmy się już nawracać. Doskwiera nam, że każdy musi wziąć się za siebie i nad sobą pracować.

 

Zafascynowanie egzorcyzmami, modlitwami o uwolnienie, walką z siłami zła sprawia, że zapominam, że to ja jestem odpowiedzialny za zło, które wyrządzam, ja muszę się nawrócić, wyznać swoje grzechy i próbować ich więcej nie popełniać. To nie diabeł popełnia grzechy, on może mnie kusić. Pokusy są częścią naszej rzeczywistości, nawet Jezus je miał, ale to ja odpowiadam za swoje wybory. Uleganie bądź nieuleganie pokusie nie jest kwestią Złego. To jest kwestia mojej wolności, mojej odpowiedzialności i mojego nawrócenia, a nie określonego rytuału. Problem w tym, że nawrócenie i wysiłek związany z poprawą życia to coś znacznie trudniejszego, niż udanie się do specjalisty, żeby dokonał konkretnego

rytuału.

A czy można dziedziczyć grzechy przodków, zło, które zostało przez nich wyrządzone?

 

Zła się nie dziedziczy. O tym wprost mówi Nowy Testament, a wcześniej prorocy Jeremiasz i Izajasz.

 

W Księdze Ezechiela znaleźć możemy pretensję: Z jakiego powodu powtarzacie między sobą tę przypowieść o ziemi izraelskiej: Ojcowie jedli zielone winogrona, a zęby ścierpły synom? Na moje życie – wyrocznia Pana Boga. Nie będziecie więcej powtarzali tej przypowieści w Izraelu. (…)Umrze tylko ta osoba, która zgrzeszyła (Ez 18, 2).

 

Dokładnie tak. Warto też zwrócić uwagę na scenę z Ewangelii św. Jana z niewidomym od urodzenia. Żydzi pytają Jezusa, kto zgrzeszył: niewidomy czy jego rodzice, że to go dotknęło. Jezus odpowiada: Ani on, ani jego rodzice, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże (J 9, 1). W Ewangelii św. Łukasza czytamy o wieży w Siloe, która zawaliła się na osiemnaście osób. Jezus pyta: (…) myślicie, że owych osiemnastu, na których zawaliła się wieża w Siloe i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? I stwierdza: Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie (por. Łk 13, 4‑5). Między grzechem osobistym (tym bardziej grzechem przodków) a doczesnym powodzeniem czy niepowodzeniem nie ma żadnego związku.

 

Niewątpliwie jednak to, w jakim domu się wychowujemy, co z niego wynosimy, wpływa na nasze wybory. W jakimś stopniu jesteśmy obciążeni.

 

Zgadza się, ale to coś innego. Nie dziedziczymy grzechów, zła. Jeżeli ktoś przez lata wbijał mi do głowy, że jestem głupi, to mam dużą szansę, by w to uwierzyć. Nie jest to jednak kwestia negatywnego wpływu na mnie na poziomie duchowym, ale na poziomie naturalnym, psychologicznym, któremu możemy przeciwdziałać nie tyle modlitwą, co terapią.

 

Oczywiście, może się zdarzyć cud uzdrowienia, więc modlitwa nie zaszkodzi, ale założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię.

 

Jak więc należy rozumieć modlitwę o uzdrowienie?

 

Modlimy się w niej, żeby uzdrowione zostało w nas to, co jest skutkiem wydarzeń z przeszłości. Przykładowo – odkrywam, że jestem nieśmiały, bo rodzic upokorzył mnie kiedyś publicznie. Proszę więc o to, żebym mógł przebaczyć rodzicom, że tak zrobili, i żebym dzięki temu przebaczeniu się otworzył. Mam realny problem i chciałbym, żeby Bóg mi pomógł sobie z nim poradzić. Nie zakładam, że po tej modlitwie wszystko będzie dobrze, ale że rozpocznie ona we mnie proces przebaczania.

 

Słowo „proces” jest tu kluczowe. Odkrywam,  że rodzice są dla mnie ważni, że ich kocham, i dlatego przestaję nieść ciężar tego przykrego zdarzenia. Wierzę, że dzięki modlitwie Duch Święty pomoże mi w zrozumieniu, że jestem nieśmiały i pomoże mi coś z tym zrobić. Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem. Łaska Boża łączy się najczęściej z działaniem naturalnym – to jest jej zwyczajne działanie.

 

Jeżeli ci, którzy modlą się o uzdrowienie, wiedzą, że tak naprawdę przywołują łaskę, która będzie działać przez ich wysiłek i przez wysiłek osoby, która potrzebuje pomocy, to nie będzie żadnej dziwacznej teologii stworzenia, żadnego spotykania się z przodkami, żadnej magii i nie będzie też rozczarowania w przypadku braku natychmiastowego, bezpośredniego efektu. Chodzi przede wszystkim o dodanie sił do pracy nad czymś.

 

Skąd zatem bierze się tak wielka popularność modlitw o uzdrowienie, a ostatnio także o uwolnienie?

 

Stąd, że takie modlitwy związane są z przeżywaniem intensywnych emocji. Nasza kultura jest zorientowana na emocjonalność. Jeszcze do początku lat sześćdziesiątych XX wieku głośne wyrażanie emocji było czymś w złym stylu. 1968 rok przyniósł wielkie zmiany, nastąpiło przełamanie starej, purytańskiej kultury, emocje zaczęły być coraz ważniejsze. Ma to swoje pozytywne i negatywne strony. Rozmawiamy o emocjach, poznajemy je, kierujemy się nimi, staramy się je wyrażać, również w piśmie. Stąd emotikony – coś, co jeszcze kilkadziesiąt lat temu byłoby nie do pomyślenia, a dziś zdarza się, że dostaję ozdobione nimi prace zaliczeniowe z teologii. Współczesna kultura uzależniona jest od przeżycia. Stąd bierze się taka popularność sportów ekstremalnych i… egzorcyzmów. Mam wrażenie, że egzorcyzm to dla niektórych ludzi ekwiwalent sportu ekstremalnego. Wrażenia stają się w religijności dobrem najbardziej pożądanym, ale dość łatwo się od nich uzależnić.

 

Redukcja duchowości do jednej formy zawsze jest niebezpieczna, bo prowadzi do przeakcentowania jednego wymiaru rzeczywistości. Jeżeli ktoś ograniczy się na przykład tylko do spowiadania się i całą duchowość zbuduje na wyznawaniu grzechu, na walce z nim, to niechybnie wpadnie w skrupuły. Wielowątkowość duchowości jest podstawą. Jeśli jestem w stanie modlić się zarówno podczas spotkania charyzmatycznego, jak i śpiewając godzinki czy uczestnicząc w drodze krzyżowej, to dobrze. Funkcjonuję bowiem w Kościele, w którym te wszystkie formy duchowości są obecne i każda z nich jest wartościowa.

 

Ale naturalnie idziemy tam, gdzie można odczuć – jak to niektórzy określają – namacalne działanie Boga.

 

Namacalne działanie Boga jest obecne tylko w sakramentach: w Eucharystii, kiedy dotykam Ciała Pańskiego i je spożywam; w chrzcie, kiedy jestem polewany wodą; w spowiedzi, kiedy słyszę słowa rozgrzeszenia. To jest miejsce namacalnego działania Bożego. Cała reszta to inwokacja, sakramentalia. Nie jesteśmy w stanie tak zorganizować, urządzić modlitwy, żeby była skuteczna w sposób, w jaki tego pragniemy. Jesteśmy za to w stanie tak urządzić modlitwę, żeby ludzie przeżywali ją emocjonalnie.

 

Są jednak ludzie obdarzeni charyzmatami, na przykład uzdrowienia.

 

Zgadza się. Charyzmaty podlegają rozeznaniu. Osobiście mam jednak poważne wątpliwości co do procesu rozeznawania w wielu wspólnotach. Do publicznego posługiwania charyzmatem powinien być bowiem dopuszczony ktoś, kto ma ten charyzmat rozpoznany i wypróbowany, po decyzji pasterza (prezbitera) odpowiedzialnego bezpośrednio za wspólnotę.

 

A to kryterium w wielu grupach nie jest zachowywane – wiem to z własnej obserwacji – często bowiem w ogóle nie ma w nich wyświęconego pasterza. Można mieć pewne wątpliwości również co do posługiwania charyzmatami. Dosłowne traktowanie proroctw nie tyle jest wyrazem głębokiej wiary w Ducha Świętego, ile raczej niezrozumienia tego, jak działa charyzmat prorocki. Błędne jest także domaganie się od Boga odpowiedzi na każdą wątpliwość, która pojawia się we wspólnocie.

 

Tradycja chrześcijańska nie zna Boga wielomównego, który odzywa się za każdym razem, kiedy chcemy się od Niego czegoś dowiedzieć. Jest raczej odwrotnie: On się odzywa wtedy, kiedy nie chcemy niczego wiedzieć, a On akurat chce nam coś przekazać.

 

W przypadku osób posługujących charyzmatem uzdrowienia niezwykle ważne jest potwierdzenie, sprawdzenie trwałości uzdrowienia. Jeżeli bowiem ciśnienie emocjonalne na modlitwie osiągnie wysoki poziom, to wiele osób poczuje różne rzeczy, zwłaszcza jeśli od dłuższego czasu oczekują zmiany swej sytuacji. Może być więc tak, że w trakcie modlitwy zgłosi się wiele osób, które są przekonane, że zostały właśnie uzdrowione, a za tydzień okaże się, że nie ma żadnej poprawy. Takiej weryfikacji często brakuje, zwłaszcza kiedy modlitwę prowadzą wędrowni kaznodzieje, bo oni zaraz po spotkaniu wyjeżdżają.

 

Jeżeli mówimy, że ktoś ma charyzmat uzdrawiania, to wysyłamy sygnał: „Ludzie, jest duża szansa, że zostaniecie uzdrowieni”. Dlatego trzeba to robić bardzo odpowiedzialnie, bo na świecie jest wiele cierpiących osób, których nadzieje mogą zostać zawiedzione. Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Syjońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Najman (Łk 4, 25‑27). Celem posługi charyzmatycznej nie są uzdrowienia, nadzwyczajne rzeczy, ale wzmocnienie głoszenia Słowa, jego potwierdzenie. Jeśli nie ma wyraźnej potrzeby głoszenia Słowa, bo wszyscy są ochrzczeni i wierzący, a gromadzimy się tylko po to, żeby być świadkami manifestacji charyzmatu, to coś jest nie tak.

 

Inną bardzo delikatną kwestią są możliwe nadużycia emocjonalne wobec osób, które przychodzą na spotkania modlitewne w nadziei na otrzymanie pomocy. Bardzo łatwo przekroczyć granicę manipulacji, zwłaszcza jeśli ktoś nam całkowicie zaufa. Wielokrotnie prowadziłem modlitwy o uzdrowienie, także indywidualne. Powstaje wtedy bardzo intymna więź między prowadzącym a prowadzonym. Jeżeli ktoś, świadomie bądź nie, ma tendencje do manipulowania drugą osobą, to może od niej uzyskać właściwie wszystko. Człowiek jest wówczas tak bezbronny, że można go w dowolny sposób zaprogramować. Powściągliwość ze strony prowadzącego jest rzeczą fundamentalną.

 

Ważnym momentem jest rozróżnienie, czy ktoś przychodzi prosić o pomoc w problemach związanych ze sferą duchową, czy raczej z psychiczną.

 

Czasem trafiają do mnie osoby po modlitwie o uwolnienie, a nawet egzorcyzmach, które miały problemy natury psychologicznej, psychiatrycznej. Takiej osobie trzeba zapewnić wsparcie psychologiczne, psychiatrę. Nieraz musi ona brać leki. Ręce mi opadają, kiedy dowiaduję się, że egzorcyzmuje się ludzi z nerwicą natręctw. Człowiekowi można skutecznie pomóc w ciągu kilku miesięcy odpowiednią terapią, a poddaje się go egzorcyzmom przez dwa, trzy lata, co miesiąc. To dramatyczne. Problemem niektórych egzorcystów jest to, że lekceważą zalecenia rytuału egzorcyzmu, w którym wyraźnie zapisano, że przed przystąpieniem do obrzędu należy sprawdzić, czy rzeczywiście mamy do czynienia z opętaniem, czy raczej z zaburzeniami związanymi z funkcjonowaniem ludzkiej psychiki. Konieczne są zatem konsultacje psychiatryczne i psychologiczne. Wielu egzorcystów jednak z nikim się nie konsultuje lub też korzysta z pomocy psychologa, który akurat należy do modlitewnej grupy wsparcia, a to jest niedopuszczalne. Egzorcyzmy nie leczą bowiem chorób czy zaburzeń psychicznych, mogą je natomiast pogłębiać.