Loading...

Opowiadania | Forum Nowenny Pompejańskiej

Lokalizacja tematu: Forum » Różności » Propozycje
Besia
Besia Lip 3 '15, 12:41

Bardzo lubię czytać opowiadania ,może kogoś też zainteresują ;)

Klejnoty Matki Bożej

 Wiosna nabrzmiała już słońcem. Majowe dni i wieczory pełne były zapachów i niezliczonych dźwięków. Naokoło spośród traw, drzew i krzewów dochodziły bzyczenia, ćwierkania i przekomarzania.

Naprawdę przyjemnie było wygrzewać się i spacerować podziwiając kolorowy świat. Ale kto nie wsłuchiwał się uważnie w wiosenne odgłosy i nie obserwował wnikliwie roślin, nie wiedział, że pomiędzy nimi toczyły się brzydkie kłótnie. Na łące polne róże, które wyglądały delikatnie i uroczo, pokrzykiwały skrzeczącymi głosami na inne, mniej okazałe kwiaty: - Rozsuńcie się! Nie widzicie, że ktoś nadchodzi, żeby nas podziwiać?

- Aha! Akurat! - piskliwie zakrzyczały niezapominajki - To my jesteśmy bohaterkami maja! To nami się zachwycają!

- Dobra, dobra. Gadajcie sobie co chcecie, a i tak najważniejsze na łące jesteśmy my - burknęły rozmaite zioła, których kwiaty rozsiewały słodki miodowy zapach. Po chwili do awantury przyłączyły się bujne trawy, a nawet chwasty, które ustroiły się w strzępiaste różowe czuprynki. Tymczasem widoczna z daleka postać stanęła na łące. Właściwie trudno powiedzieć, że stanęła. Raczej delikatnie przesunęła się nad ziemią wypatrując czegoś pośród rozgorączkowanych roślin. Wreszcie wzrok jej padł na drobniutkie białe kwiatki ledwo widoczne pośród przepychu innych kwiatów i ziół. Delikatnie musnęła je dłonią i zagarnąwszy w błękitną chustę, odpłynęła w stronę błyszczącego w oddali lustra wody. Był to rozległy zielonooki staw, na którym kołysały się przepyszne kaczeńce i lilie wodne. To one tu wszystkimi rządziły. Inne rośliny posłusznie wypełniały ich polecenia, bo były po prostu mniej okazałe i dlatego bardzo nieśmiałe. Zamiast więc stawać w zawody z tymi, którymi zachwycali się artyści i zakochane pary, wolały sobie po cichutku rosnąć. Tak jak te maciupeńkie roślinki kołyszące się tuż przy brzegu. Wyciągały spomiędzy rzęsy wodnej niepozorne łebki, żeby pochwycić życiodajny promień słońca. Tylko ono było dla nich ważne. - Jest piękne i dobre - zwykły mawiać - żyjemy tylko dzięki niemu.

- Macie słuszność. Dlatego umieszczę was bliżej niego - postać, która uważnie przysłuchiwała się wszystkiemu, co działo się na świecie, przeniosła malutkie wodne roślinki w zagłębienie swojej błękitnej chusty. Następnie rozejrzała się po okolicy i ruszyła w stronę domku z czerwonym dachem. Przystanęła za świeżo pomalowanym płotem i omiotła wzrokiem przydomowy ogródek. A tam akurat odbywała się rewia mody. Na klombach przechadzały się bratki prezentując swoje niezwykłe stroje. Żadne kwiaty nie mogły pochwalić się tak wieloma odcieniami, kolorami i gatunkami wytwornych materii. Nie miały ani tylu aksamitnych fioletowych i bordowych kubraczków ze złotymi guziczkami, ani liliowobłękitnych zwiewnych sukien, ani białych sportowych wdzianek z granatowymi wypustkami. Na pobliskich rabatkach stokrotki z szafirkami demonstrowały plażowe sukienki, a narcyzy i żonkile wykwintne garnitury. W zacienionej części ogródka, tam gdzie zwykle utrzymywała się wilgoć, trwała natomiast parada najmodniejszych zapachów. Rozsiewały tu swoje słodkie aromaty bzy, konwalie i groszek pachnący. Trudno było się zdecydować, czy bardziej podziwiać ogrodowe piękności, czy ulec unoszącej się wokół woni naturalnych perfum. Delikatna postać, która obserwowała ogród nie miała jednak żadnych wątpliwości. Pochyliła się i odgarnęła rosnące pod płotem zielsko. Jej jasnym oczom ukazała się kępka pomarańczowych kwiatuszków wtulonych pomiędzy seledynowe listki. Pachniały miodem i wyglądały jak kawałki bursztynu. Wy też - powiedziała śpiewnym głosem postać i ukryła je w fałdach swojej chusty.

Nazajutrz mieszkańcy wioski podążali do kapliczki z figurą Maryi stojącej na wzgórzu. Kobiety i dziewczynki niosły naręcza najpiękniejszych kwiatów i ziół, z których zamierzały upleść wieniec dla Matki Bożej. Mężczyźni i chłopcy szli nieco z tyłu prowadząc księdza, który miał poświęcić tę nowo wybudowaną kapliczkę. Kiedy pochód zatrzymał się przed bielonymi kolumienkami, wszystkich opanowało zdumienie. Od figury bił bowiem niezwykły blcisk. Dopiero po chwili ludzie dostrzegli jego źróófto. Oto na głowie Najświętszej Maryi Panny lśniła cudowna korona wysadzana perłami, szmaragdami i bursztynami. Skąd mógł wziąć się tak drogocenny klejnot na lej skroniach? - Ależ to nie korona, to wieniec upleciony z białych kwiatków łąkowych i żółtych ogrodowych - zakrzyknęła mała dziewczynka klaszcząc w ręce. - A tam pomiędzy nimi są seledynowe kuleczki, rosnące na brzegu naszego stawu -śmiało się radośnie dziecko. Rzeczywiście, dopiero teraz dorośli popatrzyli na Maryję oczami dziewczynki. I przekonali się, że Matka Boża najbardziej kocha to, co niewidoczne dla ich oczu. - Tak to prawda, w Jej koronie prawdziwymi klejnotami są pokora, skromność i posłuszeństwo -powiedział ksiądz rozpoczynając nabożeństwo.
autor nieznany

Edytowany przez Besia Lip 3 '15, 12:42
Besia
Besia Lip 5 '15, 16:15

Historia pewnego ołówka
- Piszesz o tym, co się przydarzyło? A może o mnie?
Babcia przerwała pisanie, uśmiechnęła się i powiedziała:
- To prawda, piszę o tobie, ale ważniejsze od tego, co piszę, jest ołówek, którym piszę. Chcę ci go dać, gdy dorośniesz.
Chłopiec z zaciekawieniem spojrzał na ołówek, ale nie zauważył w nim nic szczególnego.
- Przecież on niczym się nie różni od innych ołówków, które widziałem!
- Wszystko zależy od tego, jak na niego spojrzysz. Wiąże się z nim pięć ważnych cech i jeśli je będziesz odpowiednio pielęgnował, zawsze będziesz żył w zgodzie ze światem.
Pierwsza cecha: możesz dokonać wielkich rzeczy, ale nigdy nie zapominaj, że istnieje dłoń, która kieruje twoimi krokami. Ta dłoń to Bóg i to On prowadzi cię zgodnie ze swoją wolą.
Druga cecha: czasem muszę przerwać pisanie i użyć temperówki. Ołówek trochę z tego powodu ucierpi, ale potem, będzie miał ostrzejszą końcówkę. Dlatego naucz się znosić cierpienie, bo dzięki niemu wyrośniesz na dobrego człowieka.
Trzecia cecha: używając ołówka, zawsze możemy poprawić błąd za pomocą gumki. Zapamiętaj, że poprawienie nie jest niczym złym, przeciwnie, jest bardzo ważne, bo gwarantuje uczciwe postępowanie.
Czwarta cecha: w ołówku nie ważna jest drewniana otoczka, ale grafit w środku. Dlatego zawsze wsłuchuj się w to, co dzieje się w tobie.
Wreszcie piąta cecha: ołówek zawsze pozostawia ślad. Pamiętaj, że wszystko, co uczynisz w życiu, zostawi jakiś ślad. Dlatego miej świadomość tego, co robisz.

autor nieznany

Edytowany przez Besia Lip 5 '15, 16:16
Dorota Teresa
Dorota Teresa Lip 5 '15, 18:49
Piekne to Besiu;)
Besia
Besia Lip 9 '15, 14:35

Modlitwa starej kobiety

 

Gdzieś w pewnym mieście mieszkała sobie stara kobieta. Mieszkańcy miasta przechodząc co dzień obok jej domu widzieli ją jak siedząc na ganku modli się na różańcu. Paciorki różańca szybko przesuwały jej się w palcach. Mieszkańcy byli zadowoleni, że choć jedna osoba w ich miejscowości modli się codziennie za nich. Któregoś dnia przechodząc zobaczyli kobietę siedzącą jak co dzień na ganku, ale chyba śpiacą bo paciorki pozostawały nieruchome w jej dłoniach. Tymczasem kobieta zobaczyła, że nie siedzi jak zwykle na ganku a znajduje się w dużym, jasnym pokoju. Na środku stał stół. Za stołem zobaczyła nie kogo innego a samego Pana Jezusa siedzącego ze swą Umiłowaną Matką. Po bokach stali Aniołowie. A przed stołem stał Archanioł z mieczem w dłoniach.

- "Kobieto umarłaś dzisiejszego dnia i oto stoisz na sądzie nad sobą" - rzekła Pan Jezus. Zaczął przeglądać księgi jakby żywota owej kobiety i rzekł: - "Za swoje liczne grzechy zostajesz skazana na wieczne potępienie". Anioł z mieczem ruszył w kierunku kobiety. Padła na kolana i zaczęła prosić najpierw Pana Jezusa potem Jego Matke o litość i miłosierdzie. Ale Pan Jezus choć bardzo smutny pozostawał nie ugięty. Wtedy kobieta zaczęła prosić Matkę Jego: "Matko Boża przecież ja tyle czasu poświęcałam na modlitwę, tyle różańców odmówiłam, proszę zlituj sie nade mną." Maryja popatrzyła smutno na kobietę, potem szepnęła coś Swojemu Synowi i powiedziała pokazując w róg pokoju:

- "Oto garniec z Twoimi modlitwami, zajrzyj do niego". Kobieta zbliżyła się wolno, z lekiem i podniosła pokrywę. Zobaczyła czarną otchłań. Pełno też było tam złotych kulek które zostawały w mig połkniete przez ukazujace się z ciemności czarne weże. Były też złote kulki połykane przez inne węże czerwonego koloru. - "To są twoje modlitwy - rzekła Maryja - złote kulki to Twoje modlitwy. Czarne węże połykają modlitwy odmawiane na pokaz dla innych. Czerwone węże połykają modlitwy szczere, ale gubiące się w zwątpieniu jakie rodziło Twoje serce. Zwątpieniu czy modlitwa zostanie wysłuchana. Były one szczere ale odmawiane przez zwątpienie jakby bez wiary". Kobieta zajrzała jeszcze raz do garnca. Powoli wzrok jej przyzwyczajał się do ciemnosci i na samym dnie zobaczyła maleńką iskierkę do której nie zbliżał się żaden wąż a nawet jakby uciekały od niej. Sięgnęła ręką i wyjeła owąiskierke zanosząc Matce Bożej. Matka usmiechneła się i rzekła: - "Pamiętam. Byłaś wtedy jeszcze małym dzieckiem. Kładąc się spać ucałowałaś swoją matke na dobranoc i podeszłaś do Mojego obrazu, przesłałaś mi pocałunek i powiedziałaś "To jest moja druga mamusia którą kocham nad wszystko". To było powiedziane czystym sercem i z prawdziwą miłością" - Matka Boża pomyslała chwilę, po czym zaczęła szeptać coś Swojemu Synowi do ucha.

- "Kobieto - rzekł Pan Jezus - Moja Matka dla tej jednej modlitwy uprosiła łaskę dla Ciebie. Otrzymujesz jeszcze jedną szansę". W tym samym momencie kobieta obudziła się na swoim ganku. Od tej pory nikt jej już nie widywał na ganku, ale każdy czuł jej pomoc i kiedy umarła mieszkańcy byli szczęśliwi bo wiedzieli, że teraz mają swoją orędowniczke bezpośrednio przed tronem Pana.
 

Legendy chrześcijańskie

Besia
Besia Lip 12 '15, 21:52

Syn samotnej matki .

Syn samotnej matki, urodził się w pewnej zapadłej mieścinie. Rósł w innej osadzie, gdzie pracował jako stolarz aż do trzydziestego roku życia. Następnie przez trzy lata obchodził ziemię, nauczając.

Nie napisał żadnej książki.
Nie otrzymał nigdy publicznego urzędu.
Nie miał własnej rodziny ani domu.
Nie uczęszczał na uniwersytet.
Nie oddalił się więcej niż trzydzieści kilometrów od miejsca swoich narodzin.
Nie osiągnął niczego, co można nazwać sukcesem.
Nie miał żadnych pism uwierzytelniających, tylko samego siebie.

Miał zaledwie trzydzieści trzy lata, gdy opinia publiczna obróciła się przeciw niemu. Jego przyjaciele uciekli. Został sprzedany swoim wrogom i osądzony w pożałowania godnym procesie. Przybito go do krzyża, pomiędzy dwoma złoczyńcami. Gdy umierał, jego oprawcy pogrywali w kości o jego ubranie – jedyną własność, jaką posiadał na ziemi. Kiedy umarł, został złożony do grobu, użyczonego przez przyjaciela, powodowanego litością.

Trzeciego dnia ten grób był pusty.

Minęło dwadzieścia wieków i oto dzisiaj On stanowi centrum historii ludzkości. Nic nie zmieniło tak bardzo życia człowieka na ziemi: ani przemarsze wojsk, ani przemieszczające się floty, ani obradujące parlamenty, ani królujący władcy czy myśliciele i naukowcy zebrani razem - jak to jedno samotne istnienie.

Bruno Ferrero
Besia
Besia Lip 14 '15, 10:26

Dwaj przyjaciele

Starszy nazywał się Frank i miał 20 lat. Młodszy Ted miał 18 lat. Wiele czasu spędzali razem, ich przyjaźń sięgała czasów szkoły podstawowej. Razem postanowili zaciągnąć się do wojska. Przed wyjazdem przyrzekli sobie u rodzinom, że będą wzajemnie uważać na siebie. Szczęście im sprzyjało i znaleźli się w tym samym batalionie. Batalion ich został wysłany na wojnę. Było to straszliwa wojna, pośród rozpalonych piasków pustyni.
  Przez pewien czas Frank i Ted przebywali o obozie, chronionym przez lotnictwo. Lecz któregoś dnia pod wieczór przyszedł rozkaz by wkroczyć na terytorium nieprzyjaciela. Żołnierze pod piekielnym ogniem wroga dotarli do pewnej wsi. Ale nie było Teda. Frank szukał go wszędzie. Znalazł jego nazwisko w spisie zaginionych. Zgłosił się u komendanta z prośbą o pozwolenie na poszukiwanie jego przyjaciela.
- To jest zbyt niebezpieczne - odpowiedział komendant.
- Straciłem już twego przyjaciela, straciłbym również ciebie. Tam ostro strzelają. Frank mimo wszystko poszedł. Po kilku godzinach znalazł Teda śmiertelnie rannego. Ostrożnie wziął go na ramiona. Nagle dosięgnął go pocisk. Nadludzkim wysiłkiem udało mu się donieść przyjaciela do obozu.
- Czy warto było umierać, by ratować umarłego? - spytał komendant.
- Tak - wyszeptał Frank, gdyż przed śmiercią Ted powiedział: - Wiedziałem, że przyjdziesz. To właśnie powiemy Bogu w takiej chwili: "Wiedziałem, Boże, że przyjdziesz! źródło Apostoł
Besia
Besia Lip 15 '15, 10:00

PRZEBACZENIE


Pewien dobry, aczkolwiek słaby chrześcijanin spowiadał się,
jak zwykle, u swojego proboszcza. Jego spowiedzi przypominały zepsutą płytę:
zawsze te same uchybienia, a przede wszystkim ten sam poważny grzech.

- Koniec tego! - powiedział mu pewnego dnia zdecydowanym tonem proboszcz.
- Nie możesz żartować sobie z Boga.
Naprawdę ostatni już raz rozgrzeszam cię z tego przewinienia.
Pamiętaj o tym!

Ale po piętnastu dniach człowiek znów przyszedł do spowiedzi wyznając ten sam grzech.
Spowiednik naprawdę stracił cierpliwość:

- Uprzedzałem cię, że nie dam ci rozgrzeszenia.
Tylko w ten sposób się nauczysz...

Poniżony i zawstydzony mężczyzna podniósł się z klęczek.
Dokładnie nad konfesjonałem, zawieszony był na ścianie wielki, gipsowy krzyż.
Człowiek wzniósł nań swe spojrzenie.
I właśnie w tym momencie gipsowy Chrystus z krzyża ożywił się,
podniósł swoje ramię i uczynił znak przebaczenia:
"Rozgrzeszam cię z twojej winy..."

 

Każdy z nas związany jest z Bogiem, pewną nitką.
Kiedy popełniamy grzech, ta nić się przerywa.
Ale kiedy ubolewamy nad naszą winą - Bóg zawiązuje na nitce supełek
i w ten sposób staję się ona krótsza. Przebaczenie zbliża nas do Boga.

    Autor: Bruno Ferrero
Besia
Besia Lip 16 '15, 11:19

Zapach świętości ojca Pio Zapach świętości ojca Pio – niektórzy święci posiedli dar, który jest znany jako “zapach świętości”. Fenomen ten nazywany jest osmogenezą. Pozwala on na odczuwanie obecności świętego poprzez charakterystyczny dla niego aromat. Ów zapach świętości ojca Pio był wyraźnie wyczuwalny przez ludzi, którzy znajdowali się w pobliżu. Wydobywał się z jego ciała, ubrań lub przedmiotów które dotknął. Czasem był wyczuwalny w miejscach przez które jedynie przeszedł.

Pewnego dnia, znany lekarz usunął bandaż z rany na piersi ojca Pio. Gaza była przesączona krwią, doktor zamknął ją w pojemniku aby później zbadać ją w swoim laboratorium w Rzymie. W drodze do domu, ludzie podróżujący wraz z lekarzem stwierdzili że „czują zapach, który kojarzy im się z ojcem Pio”. Nikt z nich nie wiedział opatrunku znajdującym się w bagażu. Po przebadaniu lekarz zachował gazę w swoim laboratorium, a dziwny zapach utrzymywał się w nim przez długi czas, wzbudzając zainteresowanie pacjentów.

 

Brat zakonny Modestino opowiadał: “ Kiedyś byłem na wakacjach w St. Giovanni Rotondo. Poszedłem do zakrystii aby pomóc ojcu Pio w mszy św., ale byli tam już inni mnisi kłócąc się o to kto powinien to zrobić. Ojciec Pio przerwał te kłótnie mówiąc: ‘tylko on będzie służył do mszy’ i wskazał na mnie. Towarzyszyłem mu do ołtarza św. Franciszka i z nabożną czcią służyłem. Kiedy doszliśmy do Podniesienia, poczułem nieodpartą chęć ponownego poczucia zapachu, który owładnął mnie kiedy całowałem dziś rękę ojca Pio. Pragnienie to w tym samym momencie zostało spełnione, zapach pojawił się i robił się z każdą chwilą intensywniejszy tak że w końcu poczułem się słabo. Musiałem oprzeć się o klęcznik, żeby nie upaść! Kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że za chwilę zemdleję, w myślach poprosiłem ojca Pio aby uchronił mnie od upadku na oczach ludzi. W tym samym momencie zapach zniknął. Wieczorem, kiedy towarzyszyłem ojcu Pio w drodze do domu, zapytałem go o wyjaśnienie tego zjawiska. Odpowiedział: ‘Moje dziecko, nie jestem w stanie tego wyjaśnić. Bóg pozwala poczuć ten zapach wtedy kiedy chce’”.

 

Czekając na spowiedź u ojca Pio, widziałem go słuchającego spowiedzi jakiejś kobiety. Kiedy pomyślałem, że za chwilę będę rozmawiał ze świętym otoczył mniefiore.gif (2499 byte) silny zapach lilii. Poczułem się strasznie zmieszany, ponieważ nigdy nie wierzyłem w te historie o zapachach. Od tej pory wiedziałem, że one naprawdę istnieją.

 

Pewna 24 letnia kobieta z Bolonii miała poważne powikłania funkcji prawego ramienia w wyniku wypadku, który zdarzył się trzy lata wcześniej. Po operacji i długim okresie rehabilitacji chirurg powiedział ojcu dziewczyny, że już nigdy nie będzie mogła ruszać prawą ręką. Ręka była sztywna w wyniku usunięcia fragmentu kości i nie przyjęcia przeszczepu. Ojciec wraz z córką udali się do St. Giovanni Rotondo. Spotkali ojca Pio, który im pobłogosławił i powiedział: „Ponad wszystko nie rozpaczajcie! Zaufajcie Bogu! Ramię wyzdrowieje.” Był koniec lipca 1930 roku, kobieta wróciła do Bolonii bez żadnej poprawy zdrowia. Czy to możliwe, że ojciec Pio się pomylił? Wkrótce o sprawie zapomniano. 17 września (dzień celebracji stygmatów św. Franciszka), w pewnym momencie mieszkanie w którym mieszkała rodzina, wypełnił piękny zapach żonkili i róż. Zjawisko trwało około kwadransa, podczas którego wszyscy zachodzili w głowę, skąd bierze się ów zapach. Tego dnia ramię dziewczyny wróciło do pełnej sprawności. Zdjęcie rentgenowskie wykazało całkowite wyleczenie kości.

 

Pewien człowiek powiedział: „Nadszedł dzień kiedy zdecydowałem się pójść za sugestią mojej żony i odwiedzić Ojca Pio. Było to dokładnie w 25 rocznicę naszego ślubu, i przez te wszystkie lata nigdy nie byłem w kościele. Czułem przygniatający ciężar win nagromadzonych przez te lata, a także wielką potrzebę ich wyspowiadania, lecz gdy tylko zbliżyłem się do Ojca Pio, ten rzekł ostro (nie patrząc na mnie): „Odejdź ode mnie!”. Powiedziałem: „Przyszedłem aby się wyspowiadać, abyś mi mógł udzielić wybaczenia Jezusowego.” Wyrzekłem to dość ostrym tonem, i on równie ostro odrzekł: „Powiedziałem: idź sobie!”. Wybiegłem z tego małego kościółka i biegłem poprzez ogród aż do hotelu. Przyszła tam wkrótce moja żona, która widziała moją ucieczkę, i zaczęła mnie pytać: „Co się stało? Co ty robisz?” Odpowiedziałem, że pakuję walizki i wyjeżdżam. W tym momencie owionął mnie zapach perfum – intensywny i cudowny. Byłem zaskoczony, lecz zapach ten ukoił mnie natychmiast i poczułem wielką wewnętrzną potrzebę by powrócić do Ojca Pio. Zabrało mi jednak cały dzień aby zebrać w sobie odwagę. Przygotowywałem się do spotkania z Ojcem, dokonując rzetelnego rachunku sumienia. Ojciec Pio przyjął mnie tym razem serdecznie, i udzielił mi odpuszczenia grzechów, którego tak potrzebowałem.”

 

Pewna kobieta opowiedziała: „Mój mąż był ciężko ranny w wypadku samochodowym. Przewieziono go do szpitala w Taranto (we Włoszech). Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. Na terenie szpitala była kaplica dedykowana Ojcu Pio. Przed każdą wizytą u mojego męża wchodziłam tam, aby pomodlić się za jego wyzdrowienie do Ojca Pio. Pewnego dnia, gdy tam się modliłam, ogarnął mnie „święty” zapach Ojca Pio – cudowna woń lilii. Uznałam to za znak, że moje modlitwy są wysłuchane. I rzeczywiście, od tego momentu stan zdrowia mojego męża zaczął się poprawiać, aż w końcu całkowicie wyzdrowiał z odniesionych ran.”

 

Pewien pan z Toronto mówił: „W roku 1947 moja żona ciężko zachorowała. Przyjęto ją do szpitala w Rzymie, konieczna była operacja. Pojechałem do St. Giovanni Rotondo, aby spotkać się z Ojcem Pio. Dobry Ojciec Pio wysłuchał mojej spowiedzi. Po otrzymaniu rozgrzeszenia rozmawiałem z nim o stanie mojej żony. Poprosiłem go „Ojcze, wspomóż mnie w modlitwie!”. I natychmiast poczułem rozkoszny, przejmujący zapach, co mnie bardzo zaskoczyło. Wróciłem do domu późnym wieczorem, a gdy tylko otworzyłem drzwi, poczułem znowu ten sam zapach, który unosił się gdy byłem obok Ojca Pio. Poczułem się wzmocniony na duchu. Moja żona przeszła operację bez żadnych komplikacji. Opowiedziałem jej później o moich cudownych doświadczeniach, i razem dziękowaliśmy Ojcu Pio.”

 

Młode małżeństwo w Anglii przeżywało poważne problemy. Byli już na skraju rozpaczy, nie wiedzieli do kogo się zwrócić o pomoc. Ktoś powiedział im o Ojcu Pio. Napisali do niego o swoich problemach, lecz nie otrzymali odpowiedzi. Postanowili wtedy pojechać do St. Giovanni Rotondo aby spotkać się z Ojcem Pio i zasięgnąć jego mądrej rady. Droga z Anglii do Puglia we Włoszech jest długa, a w dodatku było to w środku srogiej, śnieżystej zimy. Pomimo pogody wybrali się w drogę. Pierwszą noc spędzali w podrzędnym hotelu w Bernie, gdyż na lepszy nie mogli sobie pozwolić. Dopadły ich znowu wątpliwości – co będzie jeśli Ojciec Pio ich nie przyjmie? Kontynuować podróż czy wracać? Gdy tak debatowali, ich pokój wypełnił się słodkim, upojnym zapachem, który wywierał na nich ogromnie kojący wpływ. Kobieta nawet zaczęła szukać źródła tego zapachu, myśląc że to ktoś przez roztargnienie zapomniał w pokoju swojej buteleczki perfum, lecz bez skutku. Chwilę później zapach ulotnił się, a pokój wypełnił, jak poprzednio, odór zgnilizny. Małżonkowie opowiedzieli o swoim przeżyciu właścicielowi hotelu, którego to bardzo zaskoczyło: żaden z jego klientów nigdy nie twierdził, że czuje zapachy perfum w hotelu. Jednak nasi małżonkowie poczytali to za znak aby kontynuować podróż do St. Giovanni Rotondo i spotkać się z Ojcem Pio. Gdy już tam dotarli, ów młody człowiek powiedział po włosku do Ojca Pio (jako że dobrze mówił po włosku): „Pisaliśmy do Ojca, ale ponieważ nam nie odpowiedziałeś...” „Co takiego?” przerwał mu Ojciec Pio. „Czemu mówisz, że nie odpowiedziałem? Czyż nie czuliście niczego w tamten wieczór w hotelu w Szwajcarii?” Zrozumieli wtedy, że ten zapach który czuli w pokoju hotelowym był zapachem Ojca Pio, i wypełniła ich radość i wdzięczność. A do rozwiązania ich problemów w istocie wystarczyło kilka mądrych słów Ojca Pio.

 

Pewien mężczyzna poznał Ojca Pio dzięki serii dziwnych zdarzeń. "Pierwszy raz usłyszałem o tym Świętym Człowieku zaraz po wojnie. Mój przyjaciel, który go znał, z entuzjazmem opowiadał o nim różne historie. Co do mnie, opowiadania te wydawały się nieprawdopodobne i trudne do uwierzenia, zwłaszcza opowiadania o zapachu perfum, jaki ludzie czuli, nawet wtedy kiedy nie byli w pobliżu Świętego Zakonnika. Ku mojemu zdziwieniu, także i ja z czasem zacząłem wyczuwać dziwny zapach fiołków w najbardziej nieprzewidzianych miejscach. Zaskoczony, zacząłem niedowierzać własnym zmysłom. Wmawiałem sobie nawet, że to tylko przewidzenia. Lecz pewnego dnia, w czasie wakacji, poszedłem wraz z żoną wysłać list. Będąc na poczcie, nagle poczułem wyraźną woń fiołków. Czując ten zapach, żona zapytała "Skąd jest ten zapach?". Z podnieceniem zapytałem "Ty także go czujesz?" Wtedy opowiedziałem jej o Ojcu Pio i o historiach związanych z zapachem perfum otaczających jego osobę. Opowiadania te bardzo poruszyły moją żonę, która poradziła mi jak najszybciej pojechać do San Giovanni Rotondo. Następnego dnia wyruszyliśmy w drogę. Spotkaliśmy się z Ojcem Pio, który rzekł do mnie "O, tu jest nasz bohater. Ile się musiałem namęczyć, żeby cię Oto historia opowiedziana przez pewną kobietę. "Od dłuższego czasu miałam problemy z oczami. Bardzo mnie bolały i prawie nic nie widziałam. Byłam u kilku lekarzy, którzy po wielu badaniach stwierdzili, wylew krwi do oka. Podejrzewali także raka. Lekarze nie dawali żadnej nadziei na wyleczenie. Wiadomość ta bardzo mnie zasmuciła i popadłam w wielką depresję. Po pewnym czasie przejeżdżając koło Benevento, zdecydowałam się pojechać aż do Pietreicina i odwiedzić Zakon Ojca Pio. Przechodząc przez pokój, w którym mieszkał Ojciec Pio, zatrzymałam się i zaczęłam się modlić za moich bliskich. W czasie modlitwy poczułam intensywny zapach kadzidła. W drodze powrotnej do Rzymu, pamiętając co zaszło w pokoju Ojca Pio, postanowiłam prosić Go o wyleczenie moich oczu. Zwróciłam się do Niego z całą moją wiarą i nadzieją. Nie musiałam długo czekać aby Ojciec Pio wysłuchał moje modlitwy. W krótkim czasie wzrok mi się polepszył i niedługo po tym moje oczy były zupełnie zdrowe. Lekarze nie mogli uwierzyć w mój cudowny powrót do zdrowia tu ściągnąć." Tego samego dnia, miałem okazję rozmawiać z Ojcem Pio prywatnie. Spotkanie to zmieniło całe moje życie."

 

Oto zwierzenia innej osoby. "Kilka lat temu, przeżyłem zawał serca. Lekarze poradzili mi, abym poddał się operacji, która poprawi stan mojego zdrowia. Zgodziłem się. To było w czerwcu 1991 roku. W czsie operacji lekarze wykonali poczwórny bypass. Kiedy obudziłem się po narkozie stwierdziłem, że nie mam czucia w mojej prawej nodze i ręce. Byłem zrozpaczony. Po pewnym czasie zacząłem się modlić do Ojca Pio z prośbą o pomoc. Modliłem się do Niego przez trzy dni. Trzeciego dnia, w czasie modlitwy poczułem przesycający zapach kwiatów. Kiedy zapach zniknął poczułem jak życie wraca w mojej prawej nodze. Od razu wiedziałem, że moje modlitwy zostały wysłuchane."

 

Pewna kobieta opowiedziała taką historię: “Miałam duże problemy z oczami. Czułam wielki ból i prawie nic nie widziałam. Byłam u wielu lekarzy, którzy po wielu badaniach orzekli: nieodwracalny krwotok śródgałkowy, z prawdopodobnym nowotworem. Z ich słów wynikało, że choroba ta nieuchronnie powoduje całkowitą utratę wzroku, i że medycyna nie zna sposobu na jej uleczenie. Wieść ta wywołała u mnie depresję i niepokój. Byłam w podróży, której trasa przebiegała w pobliżu Benevento, więc zdecydowałam się zajechać do Pietrelciny, gdzie mogłabym odwiedzić klasztor Ojca Pio. Gdy byłam w jednej z ostatnich cel gdzie żył Ojciec Pio, coś mnie głęboko dotknęło. Modliłam się wtedy za moich krewnych, i nieoczekiwanie poczułam intensywną woń kadzidła. Wracając pociągiem do Rzymu wiele myślałam o tym zdarzeniu w celi Ojca Pio. Postanowiłam prosić Ojca Pio o uzdrowienie moich chorych oczu. Zwróciłam się ku niemu z całą siłą wiary na jaką mnie było stać. Ojciec Pio nie zwlekał z wysłuchaniem mojej modlitwy. Mój wzrok zaczął się poprawiać, i po niedługim czasie byłam całkiem uzdrowiona, w sposób zupełnie niewyjaśnialny przez medycynę. Lekarze, którzy mnie później badali, wprost nie mogli w to uwierzyć.”

 

Meżczyzna z Caniatti (Sycylia, Włochy) opowiedział taką historię. "To było na początku 1953 roku, kiedy żona moja zaszła w ciążę. Niestety, żona miała poważne problemy z nerkami i lekarze powiedzieli nam, że "życie naszego dziecka jest zagrożone". Według nich jedynym rozwiązaniem była operacja. Byłem zrozpaczony i zdesperowany. W maju napisałem list do Ojca Pio z prośbą o pomoc. Kilka dni później wydarzyło się coś dziwnego. Będąc w innych pokojach, oboje z żoną wyczuliśmy tajemniczy zapach róż. W tym momencie listonosz zapukał do dzwi i wręczył nam list od Ojca Pio. W liście tym przeczytaliśmy, że Ojciec Pio będzie się modlił za żonę i nasze nienarodzone jeszcze dziecko. Dzień później żona miała badania lekarskie. Lekarze ze zdziwieniem stwierdzili, że jest zupełnie zdrowa."

 

Adwokat, który był bardzo oddany Ojcu Pio opowiedział taką historię. "Muszę się przyznać, że w czasie jednej Mszy Świętej odprawianej przez Ojca Pio, byłem trochę rozproszony gdy nagle przepełnił mnie zapach fiołków. Zapach ten był tak silny, że podziałał jak wstrząs. Obudzony jak ze snu stwierdziłem, że byłem jedyną osobą stojącą wśród klęczącego tłumu. Natychmiast klęknąłem, zapominając o zapachu unoszącym się wokół mnie. Zgodnie z moim zwyczajem, po Mszy poszedłem przywitać się z Ojcem Pio. Ojciec powitał mnie tymi słowami "Byłeś trochę rozproszony dzisiaj". Zakłopotany odpowiedziałem, "Tak Ojcze. Byłem trochę nieobecny, ale na szczęście twoje perfumy sprowadziły mnie z powrotem." "Nie perfumy lecz klaps ci się należy", odpowiedział Ojciec Pio.

 

Po swoim nawróceniu, pewien sycylijski urzędnik chciał się wyspowiadać u Ojca Pio. Podczas spowiedzi Święty trzymał jego prawą rękę w swoich dłoniach. Potem urzędnik wyznał, że kiedy przyjechał do Foggii (Włochy) zauważył, iż jego prawa ręka pachnie niespotykanym zapachem, jakiego lewa dłoń nie miała. To był ten sam zapach, jaki wyczuł, kiedy był blisko Ojca Pio. Zapach nie znikał nawet po umyciu rąk. Ojciec Pio zadał mu pokutę trwającą dwa miesiące. Przez ten cały okres odczuwał wspaniałą przepiękną woń, która wprawiała go w oszołomienie. Czasami, szczególnie pod koniec pokuty, zapach zanikał, potem znowu się pojawiał, aż w końcu zniknął zupełnie.


Zakonnik Ludovico z St. Giovanni Rotondo mówił tak: "Ojciec Pio pozostawiał ślad w postaci zapachu w różnych miejscach klasztoru, przez które przechodził".


Ojciec Fred powiedział: "Czasami, jeśli chciałeś się dowiedzieć gdzie jest Ojciec Pio, wystarczało śledzić zapach."


Pan Peter powiedział: "Gdy jeździłem samochodem z dużą prędkością czułem falę zapachu. Pamiętam, że pewnego dnia zapytałem o znaczenie tego zjawiska Świętego a Ojciec Pio odpowiedział mi: "Moje dziecko, kiedy czujesz zapach, bądź ostrożny". W chwilach, gdy czuję zapach zatrzymuję się lecz nie mogę uniknąć jazdy samochodem po drogach. Jednakże nie miałem żadnych wypadków.

  Źródło: padrepio.catholicwebservices.com/

Edytowany przez Besia Lip 16 '15, 11:45
Mariusz
Mariusz Lip 17 '15, 10:37

Lekkoduch
Wszedł chyłkiem do kościoła, rozglądając się na boki. Ludzie klęczeli ze schylonymi głowami, a ksiądz podnosił do góry białą Hostię, więc Stefan mógł niezauważony usiąść w ostatniej ławce. Było tak, jak mówił Jaro. Kościół był w remoncie i w jednym jego kącie stało kilkanaście ławek ustawionych w piramidę. To tam Stefan miał się schować zaraz po Mszy świętej i poczekać, aż się ściemni i któryś z chłopaków zapuka do okna.
Siedział więc teraz, patrząc, jak ludzie modlą się po przyjęciu Komunii świętej, i na księdza, który stojąc tyłem do ołtarza, chował puszkę z komunikantami do tabernakulum. Tych kilka sekund wystarczyło, by wczołgał się po cichu pod tamte ławki. Odetchnął z ulgą dopiero, gdy ksiądz i ludzie opuścili kościół, a kościelny zamknął kraty i pogasił światła. Nareszcie był sam, mógł wyjść z kryjówki i czekać na wspólników. Wyprostował się, zrobił krok do przodu. Poczuł pod butami coś twardego. Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę, skierował płomień na posadzkę. To był duży, drewniany różaniec. Kiedy go podnosił, kilka urwanych koralików upadło ze stukiem na podłogę. Stefanowi zrobiło się gorąco. Przymknął oczy, a w myślach ujrzał scenę, która zmieniła jego życie. Ile to już minęło lat? Dwadzieścia pięć? Trzydzieści? Nagle przypomniał sobie wszystko tak, jakby to się zdarzyło wczoraj.
Wrócił do domu z jakiejś imprezy, pobity i pokrwawiony. Maria rzuciła się do apteczki po plastry i bandaże. Jeremiasz zaczął krzyczeć, rozmazując sobie łzy po twarzy. Wyjęła dziecko z łóżeczka, przytuliła je do piersi.
– Proszę, skończ wreszcie z tymi imprezami – rozpłakała się. – Poszukaj sobie pracy. Znów prosiłam mamę o pieniądze. Te moje z pisania artykułów przecież nie wystarczą.
– Mam gdzieś tyranie za kilka groszy – odpowiedział ze złością. – Tylko z dużą forsą jest się teraz naprawdę kimś. I ja właśnie mam coś takiego na oku.
– Wciąż to powtarzasz, wciąż ktoś ci coś obiecuje. Już ci nie wierzę. Nie nadajesz się ani na męża, ani na ojca. Nie ufam ci, rozumiesz?
– Jasne. Bo ty ufasz tylko swojemu Bogu.
– Tak – wyjęła z kieszeni różaniec. – Modlę się za ciebie, za Jeremiasza, za naszą rodzinę. Może i tobie zacznie na niej zależeć!
Spojrzał na różaniec ze złością. Wyrwał jej go z rąk i rzucił na podłogę.
– Zwariowałeś? – krzyknęła jeszcze bardziej zdenerwowana.
– Może zwariowałem – odpowiedział, depcząc różaniec butami – ale powinnaś wiedzieć, kto w tym domu rządzi.
– Najpierw na ten dom zarób – rozgniewała się nie na żarty. – A teraz wynoś się, a jeśli się nie zmienisz, nie pokazuj się tu więcej!
– Jeszcze tego pożałujesz – rzucił jej w twarz i wybiegł jak oszalały z domu.
Wyjechał wtedy na drugi koniec Polski. Tu spotkał Jara i zaczął nowe życie, pełne rozbojów i kradzieży. Owszem, zdarzało się, że tęsknił za Marią i synkiem, ale jakaś fałszywa duma nie pozwalała mu na powrót. Zresztą, wrócić to znaczyło zmienić się, a on nie miał zamiaru harować po dziesięć godzin dziennie i martwić się, czy pieniędzy starczy do pierwszego. Ale teraz, po latach, stojąc w tym kościele, poczuł w sobie dziwny wstyd, że wtedy tak podeptał coś, co było święte nie tylko dla Marii, ale powinno być także dla niego.
Nagle otworzyły się drzwi kościoła i wbiegł do niego jakiś mężczyzna z latarką w ręku. To był chyba ten ksiądz, który odprawiał Mszę świętą.
– Tak mi się wydawało, że ktoś tu grasuje – zawołał. – Czego pan tu szuka?
Stefan przestraszył się, nie pomyślał, że światło zapalniczki może być widoczne na plebanii. Zaczął uciekać, ale tamten dogonił go i chwycił mocno za kołnierz marynarki. Stefan chciał się jakoś wyrwać, walnąć księdza w głowę albo dźgnąć go nożem, który miał w kieszeni, ale wtedy w drzwiach kościoła pojawiła się kobieta z szalem na ramionach.
– Jeremiasz, co się tam dzieje? – zapytała, idąc w ich kierunku. Jej głos wydał się Stefanowi dziwnie znajomy.
– Złapałem złodzieja. – Ksiądz zbliżył się do niej, prowadząc przed sobą obcego. Oświetlił jego twarz latarką. Kobieta krzyknęła, zacisnęła ręce na piersiach.
– Stefan? – spytała drżącym głosem. Przestraszyło ją trochę to niespodziewane spotkanie.
– Znasz go, mamo? – Ksiądz patrzył na nią, nic nie rozumiejąc.
– Tak. To twój ojciec, synku.
Cisza, jaka teraz zapadła, wydawała się nie mieć końca. Stefan patrzył bezradnie to na syna, to na żonę. Zupełnie nie wiedział, co ma powiedzieć, jak się wytłumaczyć. W końcu Jeremiasz puścił go i wytarł ręce w sutannę, jakby się brzydził.
– Niech pan sobie idzie – powiedział głosem pełnym goryczy.
Stefan skulił ramiona, jakby dostał cios w samo serce i powlókł się przez środek kościoła ku wyjściu. Przez moment pomyślał, że chciałby do nich wrócić, że chciałby się do nich przytulić, ale zrozumiał, że na takie powroty jest już za późno.
I wtedy nagle usłyszał za sobą kroki.
– Może jednak porozmawiamy… tato. – Jeremiasz położył mu rękę na ramieniu i w oczach Stefana pojawiła się malutka iskierka nadziei…
Krystyna Sztramska

Besia
Besia Lip 18 '15, 22:57

Tam, gdzie jest miłość...
 

  Pewna kobieta podlewała rośliny w swoim ogrodzie, kiedy zobaczyła trzech staruszków, z wypisanymi na twarzy latami doświadczeń, którzy stali naprzeciw jej ogrodu.

 

Ona nie znała ich, więc powiedziała:

- Nie wydaje mi się, abym was znała, ale musicie być głodni. Wejdźcie, proszę, do domu i zjedzcie coś.

 

Oni odpowiedzieli:

- Nie ma w domu męża?

 

- Nie, odpoczywa, nie ma go w domu.

 

- W takim razie nie możemy wejść - odpowiedzieli.

 

Przed zmierzchem, kiedy mąż wrócił do domu, kobieta opowiedziała mu to, co się zdarzyło.

 

- A więc, skoro wróciłem, zatem poproś ich teraz, aby weszli.

 

Kobieta wyszła, aby zaprosić trzech mężczyzn do domu.

 

- Nie możemy wejść wszyscy do domu - wyjaśnili staruszkowie.

 

- Dlaczego? - chciała się dowiedzieć kobieta.

 

Jeden z mężczyzn wskazał na pierwszego ze swoich przyjaciół i wyjaśnił:

- On ma na imię "Dostatek".

 

Następnie wskazał drugiego:

- On ma na imię "Sukces", a ja mam na imię "Miłość". Teraz wróć i zdecyduj razem z

Twoim mężem, którego z nas zaprosicie do waszego domu.

 

Kobieta weszła do domu i opowiedziała swojemu mężowi wszystko, co powiedzieli jej trzej mężczyźni. Ten się ucieszył:

- Jak pięknie!! Zaprosimy Dostatek, aby wszedł i wypełnił nasz dom!!!

 

Jego żona nie zgadzała się i spytała:

- Mój drogi, dlaczego nie mielibyśmy zaprosić Sukcesu?

 

Ich córka słuchała tej rozmowy i weszła im w słowo:

- Nie byłoby lepiej, gdybyśmy pozwolili wejść Miłości? W ten sposób nasza rodzina byłaby pełna miłości.

 

- Posłuchajmy rady naszej córki, powiedział mąż do żony. Pójdź i zaproś Miłość, niech będzie naszym gościem.

 

Żona wyszła i spytała:

- Który z Was to Miłość? Niech wejdzie, proszę i będzie naszym gościem.

 

Miłość usiadła na wózku i ruszyła w kierunku domu. Także dwaj pozostali podnieśli się i ruszyli za nią. Trochę zdziwiona kobieta pyta Dostatek i Sukces:

- Zaprosiłam tylko Miłość, dlaczego idziecie także wy?

 

Oni odpowiedzieli razem:

- Jeżeli zaprosiłabyś Dostatek lub Sukces, pozostali dwaj zostaliby na zewnątrz, ale zaprosiłaś Miłość, a tam gdzie idzie ona, idziemy i my.

Tam, gdzie jest Miłość, jest też Dostatek i Sukces.

  Źródło: Adonai Autor: autor nieznany
Besia
Besia Sie 11 '15, 12:49

BAJKA O ZASMUCONYM SMUTKU
 

 Po piaszczystej drodze szła niziutka staruszka. Chociaż była już bardzo stara, to jednak szła tanecznym krokiem, a uśmiech na jej twarzy był tak promienny, jak uśmiech młodej, szczęśliwej dziewczyny. Nagle dostrzegła przed sobą jakąś postać. Na drodze ktoś siedział, ale był tak skulony, że prawie zlewał się z piaskiem. Staruszka zatrzymała się, nachyliła nad niemal bezcielesną istotą i zapytała: „Kim jesteś?" Ciężkie powieki z trudem odsłoniły zmęczone oczy, a blade wargi wyszeptały:

„Ja? ... Nazywają mnie smutkiem"
„Ach! Smutek!", zawołała staruszka z taką radością, jakby
spotkała dobrego znajomego.
„Znasz mnie?", zapytał smutek niedowierzająco.
„Oczywiście, przecież nie jeden raz towarzyszyłeś mi w mojej wędrówce.
„Tak sądzisz ..., zdziwił się smutek, „to dlaczego nie uciekasz przede mną.
Nie boisz się?" „A dlaczego miałabym przed Tobą uciekać, mój miły?
Przecież dobrze wiesz, że potrafisz dogonić każdego, kto przed
Tobą ucieka. Ale powiedz mi, proszę, dlaczego jesteś taki markotny?"
„Ja ... jestem smutny."
odpowiedział smutek łamiącym się głosem.
Staruszka usiadła obok niego. „Smutny jesteś ...",
powiedziała i ze zrozumieniem pokiwała głową. „A co Cię tak bardzo zasmuciło?"
Smutek westchnął głęboko.
Czy rzeczywiście spotkał kogoś, kto będzie chciał go wysłuchać?
Ileż razy już o tym marzył. „Ach, ... wiesz ...", zaczął powoli i z namysłem, „najgorsze jest to, że nikt mnie nie lubi. Jestem stworzony po to, by spotykać się z ludźmi i towarzyszyć im przez pewien czas. Ale gdy tylko do nich przyjdę, oni wzdrygają się z obrzydzeniem. Boją się mnie jak morowej zarazy." I znowu westchnął. „Wiesz ..., ludzie wynaleźli tyle sposobów, żeby mnie odpędzić. Mówią: tralalala, życie jest wesołe, trzeba się śmiać. A ich fałszywy śmiech jest przyczyną wrzodów żołądka i duszności. Mówią: co nie zabije, to wzmocni. I dostają zawału. Mówią: trzeba tylko umieć się rozerwać. I rozrywają to, co nigdy nie powinno być rozerwane. Mówią: tylko słabi płaczą. I zalewają się potokami łez. Albo odurzają się alkoholem i narkotykami, byle by tylko nie czuć mojej obecności." „Masz rację,", potwierdziła staruszka, „ja też często widuję takich ludzi." Smutek jeszcze bardziej się skurczył. „Przecież ja tylko chcę pomóc każdemu człowiekowi. Wtedy gdy jestem przy nim, może spotkać się sam ze sobą. Ja jedynie pomagam zbudować gniazdko, w którym może leczyć swoje rany. Smutny człowiek jest tak bardzo wrażliwy. Niejedno jego cierpienie podobne jest do źle zagojonej rany, która co pewien czas się otwiera. A jak to boli! Przecież wiesz, że dopiero wtedy, gdy człowiek pogodzi się ze smutkiem i wypłacze wszystkie wstrzymywane łzy, może naprawdę wyleczyć swoje rany. Ale ludzie nie chcą, żebym im pomagał. Wolą zasłaniać swoje blizny fałszywym uśmiechem. Albo zakładać gruby pancerz zgorzknienia." Smutek zamilkł. Po jego smutnej twarzy popłynęły łzy: najpierw pojedyncze, potem zaczęło ich przybywać, aż wreszcie zaniósł się nieutulonym płaczem. Staruszka serdecznie go objęła i przytuliła do siebie. „Płacz, płacz smutku.", wyszeptała czule. „Musisz teraz odpocząć, żeby potem znowu nabrać sił. Ale nie powinieneś już dalej wędrować sam. Będę Ci zawsze towarzyszyć, a w moim towarzystwie zniechęcenie już nigdy Cię nie pokona. „Smutek nagle przestał płakać.
Wyprostował się i ze zdumieniem spojrzał na swoją nową towarzyszkę:
„Ale ... ale kim Ty właściwie jesteś?" „Ja?", zapytała figlarnie staruszka uśmiechając się przy tym tak beztrosko, jak małe dziecko.

„JA JESTEM NADZIEJA!"

Autor anonimowy

Edytowany przez Besia Sie 11 '15, 12:50
Grażyna
Grażyna Sie 11 '15, 14:38

Miło było poczytać:)dziękuję

Besia
Besia Sie 19 '15, 20:53
Nawrócenie Kropelki Dawno temu żył w głębi omszałej kniei pustelnik, człek wielkiej świątobliwości, dzień i noc zmagający się z demonem. Niekiedy stawały przed nim, jak żywe, wspomnienia matki, sióstr, domu zamierzchłego dzieciństwa, sąsiadek oraz sług, lecz gdy tylko spostrzegał omam, chwytał wielki kamień i bił w nim w piersi. Każdego ranka, o świcie, pustelnik czerpał wodę ze źródła.
A była ona tak lazurowa, tak przejrzysta jakby majowe niebo wpadłszy doń tkwiło aż dotąd; było to źródełko skryte w zaciszu drzew i nikt poza samotnikiem nie mącił jego spokoju. Pustelnik kochał je, bo było śliczne, spowite zielenią paproci, tataraku, mięty, niezapominajek, jaskrów, irysów, kampanuli...
Zaczerpnąwszy wody, miast wracać spiesznie do swego szałasu, by odmawiać pacierze, starzec, z sercem przepełnionym zachwytem, ociągał się z opuszczeniem tych napierających nań zewsząd, cudowności (na czym niewątpliwie cierpiała jego doskonałość, lecz cóż, trzeba pokazać dokładnie, jak się rzeczy miały).
Tak spoglądając, dostrzegł któregoś ranka na brzegu wody jakąś postać... Nie było jednak powodów do obaw: to nie była kobieta, tylko mała dziewczynka, tak młodziutka, że trudno nawet określić jej wiek. Srebrzyste jej włosy falami spływały na ramiona a łagodny błękit oczu zdawał się wypełniać całą drobną figurkę. Dziewczynka śmiała się wesoło do całej gromady zwierząt, brykających wokół źródła, a niektóre z nich, brodate, rogate, ostrouche, krzywonose i skośnookie nie były na pewno kozłami najlepszego gatunku.
Poganka! A jednak, jednak od całej jej postaci bije taka niewinność, że sam Zbawiciel na pewno z przyjemnością by ją zbawił, gdyby tylko można Mu o niej szepnąć słówko i doprowadzić ją do chrztu. Dziewczynka jednak nie pozwoliła się do siebie przybliżyć i ukryła się w trawach, cala drżąca na widok surowego starca, w którego pobrużdżonym obliczu zdawało się kryć najwyższe potępienie dla wszystkich wokół, nieopatrznie roześmianych istot.
Złagodził więc jak tylko mógł brzmienie swego głosu i zapytał:
- Jak się nazywasz? Czy masz jakieś imię?
- Kropelka - wyszeptała.
- Czy jesteś ochrzczona?
Podniosła ku niemu zogromniałe źrenice bez odpowiedzi.
- Nie jesteś ochrzczona?... Nigdy nie spotkałaś Pana Boga?... To nie twoja wina. Lecz ty nie masz duszy. Czy chcesz mieć duszę?...
Umknęła.
- Nic z niej nie wyciągnę - zachmurzył się pustelnik - jest zbyt zdziczała. Któż mógłby ją oswoić?
Pustelnik ów był mężem tak świątobliwym, że od czasu do czasu odwiedzał go Pan Jezus i właśnie tego dnia przypadła taka wizyta.
- Panie, rzekł samotnik, jest tu w pobliżu źródło, a przy nim dzieweczka, którą musisz nawrócić. Mnie starego dziewczynka się boi, lecz gdybyś Ty zechciał przemówić do niej choć słowem, myślę, że poszłaby za Tobą aż do raju.
I Pan Jezus, żeby sprawić przyjemność swemu słudze, udał się do źródła. Kropelka siedziała na mchu, stopy zanurzyła w wodzie i bawiła się, przesypując w paluszkach małe, okrągłe kamyczki. Pan Jezus popatrzył na nią łagodnie, a ona zerwała się jednym susem, rzuciła Mu się do stóp, okryła Jego dłonie płynną falą swych włosów i podniosła na Niego swe przejrzyste, głębokie oczy, tak nagle puste, jakby od lat całych błagały o kroplę napoju.
- Czy chcesz być Moja? - spytał Pan Jezus. I natychmiast poszła za Nim. A On pobłogosławił ją zmoczonym w źródlanej wodzie palcem i zaprowadził do samotnika.
- Cóż ja z nią zrobię, Panie? - wykrzyknął święty mąż.
Lecz Pan Jezus już odszedł bez słowa, zostawiwszy pustelnika w nie lada kłopocie.
- Co ja z nią zrobię? Przecież nie zamieszka tu ze mną. Muszę ją ochronić przed lasem i grzechami, które on kryje. Muszę ją ukryć w jakimś pewnym miejscu, gdzie mury są solidne, a bramy szczelnie zamknięte. W przeciwnym wypadku zgubi, nie wiadomo gdzie i jak, swą duszę nieśmiertelną, którą przed chwilą obdarował ją Pan Jezus. Czy aby tylko porządnie się nawróciła?
- Dokąd chcesz pójść, Kropelko? - zapytał.
- Do Pana Jezusa - odrzekła.
To przekonało go, że jej nawrócenie było całkowite i zdecydował zamknąć ją w klasztorze, gdzie mniszki śpiewały nocą jak ukryte źródło. Naprzód jednak pouczył ją:
- Żebyś mogła zostać bliziutko Jezusa, musisz zrezygnować ze swoich lasów, kwiatów, towarzyszy zabaw, zwłaszcza z tych, którzy mają rogi i patrzą dziwnie z ukosa... Rozumiesz mnie, Kropelko? Musisz żyć spokojnie w domu Pana, nie wychodząc na zewnątrz i cały czas zachowywać milczenie.
Kropelka nie potrafiąc już i nie pragnąc niczego innego, jeszcze raz rzekła:
- Chcę być blisko Pana Jezusa.
Starzec poprowadził ją do klasztoru. Nie wiedziała dokąd idzie, lecz z daleka uśmiechała się do Pana, któremu niosła cały swój skarb: wodę ze źródła. Gdy weszła do kaplicy, w której świece płonęły jak na wielkie święto, pustelnik powiedział:
- Daj mi tę wodę, bym ją pobłogosławił w imię Pana i poświęcił ku Jego służbie.
Wyciągnęła obie dłonie pełne żywej wody, którą poświęcił zamaszystym znakiem i wlał do kropielnicy.
A Kropelka, składając wilgotne jeszcze rączki, uklękła na chórze, pośród płonących świec, i cała okryta welonem swych włosów, zaczęła się modlić.
Kiedy jednak klęczała tak bez ruchu, po pewnym czasie znudziło ją to. Stopy jej odczuły szaloną ochotę biegania, ręce - bawienia się, usta - śmiechu. Nie mogła powstrzymać uczucia żalu za radosnym lasem, za listowiem paproci, zapachem mięty, szeptem kamyczków u źródła, za motylami, pszczołami i wszystkimi przyjaciółmi - zwierzętami. A kiedy ona się nudziła, święta woda w kropielnicy traciła swój błękit, swą wrodzoną świeżość, swój zapach martwoty.
Pewnego dnia, o świcie, kiedy zakonnice śpiewały "Godzinki", jakaś zbłąkana jaskółka przecięta kościół i kalecząc skrzydełka o mury, żałośnie zapiszczała nad krzyżem. Wtedy Kropelka nie wytrzymała, zapomniała o Jezusie, myślała tylko o swym dzikim lesie i uciekła z klasztoru nie uczesana, pląsając w powietrzu chyżą stopą, trzepocząc swobodnymi dłońmi...
W kropielnicy wyschła święcona woda. Pędząc wprost do źródełka i witając uśmiechem wszystko - paprocie i mięty, i kamyki i wszystkich skrzydlatych, czworonożnych i rogatych sąsiadów, Kropelka poczuła nagle jak serce jej pęka z bólu. Dotąd tęskniła za beztroskimi, szalonymi towarzyszami zabaw, teraz przeniknęła ją tęsknota za Panem.
I zapłakała mała dzika dziewczynka. Kiedy jednak Jezus daje komuś nieśmiertelną duszę, nie przestaje się nim opiekować. Tak więc zaszedł znów do świętego pustelnika.
- Co robi moja córka. Kropelka?
- Ach, Panie - jęknął zgnębiony starzec. - Kropelka wróciła do swoich grzechów. To zdrajczyni, bezbożnica!
- Tak myślisz? - spytał Jezus.
- Wietrznica!
- Zbyt krótko po prostu żyje po nowych narodzinach i nie zna jeszcze swej drogi. Trzeba mi kogoś, kto by ją strzegł.
- Ja się tym nie zajmę.
- Nie! Ty nie znasz się wcale na dzieciach. Potrzebna mi do tego kobieta. Poszukam jej.
- Kobieta! Jeszcze tylko kobiety tu trzeba!
Co miał na myśli Pan Jezus?... Kobieta! Lecz Jezus już odszedł i powracał właśnie z kobietą o twarzy czystej jak u Kropelki, do której zresztą była tak podobna, jakby była jej matką. Kropelka była drobna i krucha, jak pączek kwiatu, ta zaś - szlachetna i królewska jak lilia. W ręku trzymała kądziel, przygotowaną do przędzenia.
- Matko - rzekł Pan Jezus - polecam ci Kropelkę. Ona nie zna swej drogi, pilnuj jej dobrze i nie pozwól zginąć.
- Dobrze - odpowiedziała Niewiasta - dobrze, mój Synu, będę jej strzegła. Nauczę ją różnych robótek - dziewczęta powinny to umieć - lecz pozwolę jej biegać po lasach i bawić się ze zwierzętami, bo dzieci muszą się bawić, byleby potem wróciły w ramiona tych, których kochają. Chodź do mnie. Kropelko, córeczko moja, nauczę cię prać.
Kropelka przytuliła się do rąk kobiety i skryta swe jasne oczy w fałdach Jej błękitnej sukni. A Pan Jezus zostawił je same.
Kobieta nauczyła ją prać i leczyć choroby. Dziewczynka takiej nabrała w tym wprawy, że pustelnik musiał zbudować tuż obok źródełka kaplicę, by mogła pomieścić tłumy chorych i zgnębionych, pragnących uleczyć bóle swych ciał. Gdy je opatrzyła, dojrzała, wyleczyła wszystkich potrzebujących, biegała w podskokach do lasu, tak daleko, by nikt jej nie dostrzegł i tam, w cieniu gęstych gałęzi, bawiła się z łanią, koźlęciem lub innymi leśnymi stworami.
A Matka Boska, która wiedziała, że wkrótce miłość przywiedzie jej Kropelkę uległą, spokojnie czekała przędąc swą kądziel na brzegu źródła. Marie Noel, "Niepokalana" 1975 nr 2 s. 52-55
Skała
Skała Sie 19 '15, 22:03

Dobrze się czytało, fajna historyjka.

Besia
Besia Sie 19 '15, 22:07

Cieszę się ;)

Besia
Besia Wrz 6 '15, 10:45
Kłamstwo, które staje się prawdą Legenda francuska

 

Żył raz święty pustelnik, który byt usłużny dla wszystkich i miłosierny dla ubogich — prawdziwy przyjaciel Boga.

Pewnego dnia musiał wyruszyć w podróż. Zakasał suknie, wziął do ręki wielki kij pielgrzymi i ruszył w drogę.

Kiedy piął się w słońcu spadzistym stokiem, dostrzegł powyżej jakieś zamieszanie i usłyszał krzyki. Przyspieszył kroku. Dotarł na wierzchołek i oto widzi trzech mężczyzn, którzy krzątają się wokół innego mężczyzny leżącego pod kasztanem. Na widok pustelnika odwrócili się i biegną ku niemu.

— Litości — wykrzykują — ulituj się dobry pielgrzymie! Nasz towarzysz zapadł na jakąś słabość... Padł, wywrócił oczy, wydał tchnienie i umarł...

— To prawda — rzekł święty, przyklękając przy owym biedaczynie, już sztywnym. — Nie żyje. To straszne! W tej chwili stoi przed wiecznym trybunałem. Oby Bóg wybaczył mu jego grzechy!

Pomodlił się z całego serca, a następnie wstał.

— Pomóż nam — odezwali się wtenczas owi mężczyźni — daj nam trochę pieniędzy, byśmy mogli go pogrzebać.

— Mój mieszek nie jest zbyt pękaty. Daję go wam taki, jaki mam. A przez całą drogę będę się modlił za zmarłego. Czeka mnie długa podróż i bardzo się spieszę.

Patrzyli za oddalającym się. A kiedy krzaki zakryły go przed ich oczyma, poczęli trącać stopami towarzysza, który tak dobrze udawał trupa.

— Możesz już się podnieść, pielgrzym jest daleko! Zresztą to pobożniś, któremu daleko do przebiegłości, biedaczysko, z pewnością nie przyczyni nam kłopotów...

Ale leżący pod drzewem ani się poruszył.

— Janie, ruszże się, wstawaj! Koniec komedii. Mamy mieszek tego głupca. Chodźmy wypić za jego zdrowie!

Ale ponieważ tamten ciągle ani drgnął, wzięli go pod ramiona, by pomóc mu usiąść. I wtedy wszystkie włosy stanęły im dęba na głowach. Pochyliwszy się nad swoim kompanem, zobaczyli, że ma oczy szkliste i nie oddycha. Naprawdę nie żył.

Bóg nie chciał, by jego święty kłamał, choćby i nieświadomie. Święty powiedział: „Nie żyje”. I w tej samej chwili mężczyzna utracił żywot.

Trzej mężczyźni zdali sobie sprawę, że był to cud. Ze strachu nie wiedząc, co robić, wpadając jeden przez drugiego, rzucili się do ucieczki. Uciekali w stronę pielgrzyma, którego teraz ledwie było widać gdzieś daleko na horyzoncie...

Strach dodał im skrzydeł. Po przebiegnięciu mili dogonili go i rzucili mu się do stóp.

— Chcąc wyłudzić od ciebie jałmużnę, dobry pielgrzymie, zadrwiliśmy sobie z twojego dobrego serca.

Wyznali mu oszustwo, opowiedzieli wszystko, co się przydarzyło.

— To nędza wystawiła nas na pokusę... Dobry pielgrzymie, weź sobie mieszek, o, masz go tutaj... Ale wskrześ naszego martwego kompana!

Pomyśleli, że skoro jedno słowo świętego człeka mogło odebrać żywot oszustowi, jedna jego modlitwa wystarczy, by je przywrócić.

— Nie starajcie się więcej oszukiwać — rzekł im pielgrzym — a ponieważ jesteście bez pieniędzy, zatrzymajcie mieszek.

Nie wracając wcale do miejsca, gdzie leżał zmarły, święty ukląkł tam, gdzie stał. I oto daleko w dole, pod drzewem mężczyzna podniósł się i zrobił kilka kroków, rozglądając się za swoimi kompanami.

— Dałem wam pieniądze, byście pogrzebali martwego. Ponieważ Bóg tak zechciał, niechaj posłużą utrzymaniu go przy życiu. Przyjaciele, zaprowadźcie swojego towarzysza do najbliższego zajazdu. Dajcie mu kawałek chleba, by zagryzł wino — dodał z uśmiechem. — Ale niech wypije szklaneczkę za moje zdrowie!

 

Leggende cristiane, Milano 1963, s. 368-369

 

(...)

Besia
Besia Wrz 6 '15, 16:54
Kij cały w kwiatach Legenda francuska

 

Wiele lat temu w samym środku kniei żył pustelnik, który cały swój czas spędzał na modlitwach. Jadł tylko zioła i owoce, a jego samotność urozmaicały jedynie odwiedziny anioła, który przybywał codziennie, by opowiadać mu o raju.

Pewnego dnia — pogoda była tak szkaradna, że nie można było nawet wyjść, żeby nazrywać choćby odrobinę sałaty — pustelnik stracił cierpliwość.

— Cóż za wstrętna pogoda! — wykrzyknął.

Przez dziewięć dni anioł nie pokazywał się. Przybył wreszcie dziesiątego, ale miał twarz zasmuconą i pełną surowości.

— Pan Bóg rozgniewał się na ciebie, bo straciłeś cierpliwość i przyganiłeś Jego dziełu. Musisz teraz odbyć pokutę. Zasadź w ziemię swój kij. Trzy razy dziennie będziesz chodził do rzeki, nabierał wody w usta i tą wodą go podlewał. Kiedy kij zakwitnie, wrócę i będę ci towarzyszył do raju.

Anioł odleciał, a pustelnikowi pozostało tylko wykonać polecenie. Codziennie o świcie, w południe i o zmierzchu szedł nad rzekę, nabierał w usta wody i wracał, by podlać suchy i sękaty kij.

Pewnego dnia przechodził tamtędy wódz zbójców, a ujrzawszy pustelnika przy tym dziwacznym zajęciu, osłupiał. Ale kiedy pustelnik wyjaśnił mu, w czym rzecz, wybuchnął śmiechem.

— Naprawdę wierzysz, że kij ucięty tyle lat temu może zakwitnąć? A poza tym taka ciężka pokuta za tak drobny grzech! W takim razie ja, który mam na sumieniu tyle zbrodni, cóż musiał bym uczynić, żeby wejść do raju?

Pustelnik skulił ramiona.

— Miłosierdzie Boże jest nieskończone.

Zbójca przestał już się śmiać, pomyślał chwilę, a potem rzecze:

— Dobrze, wierzę ci. Pozostanę z tobą i też spróbuję.

Pożałował swoich niegodziwych czynów, rozpoczął życie wypełnione pokutą i modlitwą. Wetknął w ziemię kij i trzy razy dziennie, o świcie, w południe i o zmierzchu, szedł do rzeki, wracał z ustami pełnymi wody i podlewał go. Ale nie miał nawet nadziei, by kij zasadzony przez takiego jak on grzesznika mógł kiedykolwiek zakwitnąć! Zadowalał się swoją pokutą.

Wszelako pewnego ranka pustelnik zawołał go i powiedział:

— Popatrz, twój kij już zakwitł, a mój nie.

I zaraz zstąpił z nieba anioł, skinął na zbójcę i wstąpił z nim do raju.

Natomiast kij pustelnika zakwitł znacznie później. W rzeczywistości bowiem starzec nie skruszył się tak głęboko jak zbójca i czasem nawet, idąc nad rzekę, by nabrać wody, mamrotał do siebie, że w końcu jego pokuta jest chyba za ciężka.

 

Leggende cristiane, Milano 1963, s. 366-367


 

ANNA
ANNA Wrz 6 '15, 19:28

Bardzo piękne to opowiadanie. :) Dziękuję, że mogłam je przeczytać. Dziękuję za wszystkie, które zamieściłaś.  :)))

 

Besia
Besia Wrz 6 '15, 19:30

Cieszę się że czytacie ;)))

Besia
Besia Oct 2 '15, 12:26
Marzenia

"Dreeeeam, dream, dream, dream".

Muzyka brzmiała z daleka jak małe srebrne dzwoneczki. Ogromne białe płatki śniegu tańczyły w powietrzu - wirując z wdziękiem jak baletnice z najlepszego musicalu. Zatrzymując się na moment w świetle ulicznych lamp jak modelki w świetle fleszy fotografów, całując nosy i policzki przechodniów, zmęczone, miękko opadały w dół. Ciepłe światła dekoracji Bożonarodzeniowych migotały w wystawach sklepowych. Stare miasto wyglądało jak kartonowy teatr! Och, jak cudownie, wdychałam całą sobą tę unikatową atmosferę świąt.

Wieczorem przed snem pomyślałam, że jednak cieszę się, że biuro, w którym pracuję, przeniesiono w okolice Starego Miasta. Przypomniało mi się, że marzyłam kiedyś o tym, żeby pracować na Starym Mieście, otoczona starymi murami, pomiędzy kościołami, które przeżyły już tak wiele. Takie małe, dziecinne, zapomniane, marzenie. O którym oczywiście zapomniałam i nie szukałam pracy szczególnie w tym miejscu.

A teraz zdumienie. Pan Bóg pamiętał o takim małym marzeniu? Zdumienie, że jednak to prawda: my śpimy, a w trakcie naszego snu, Pan Bóg spełnia nasze marzenia. Nawet te najmniejsze. Kimże jestem, że o nich pamięta?

Myślałam o tym, kładąc się spać....

Nagle poczułam, że ktoś mnie budzi. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Anioła siedzącego obok mnie.

- Przyszedłem aby odpowiedzieć na twoje pytania - powiedział.

Wziął mnie za rękę i zaprowadził do okna:

- Spójrz w górę.

Spojrzałam... a w górze było czarne niebo pełne świetlistych gwiazd.

- Widzisz gwiazdy? - kontynuował - to właśnie ludzkie marzenia i życzenia. Ludzie marzą, mają głowy pełne snów. Kładą się spać, a te marzenia są w nich, krążą nad ich głowami. A wtedy my, Anioły, w samym środku nocy przychodzimy do ludzi, aby zebrać te marzenia. I umieszczamy je na niebie!!. To jest cała tajemnica!! Zbieramy wszystkie marzenia, nawet te najmniejsze. Pan Bóg powtarza nam: "ludzkie marzenia to bardzo cenny wymiar ludzkiego życia. Dlatego uważajcie i bądźcie bardzo ostrożni. Nie pozwólcie, aby jakiekolwiek marzenie zostało upuszczone".

Przerwał i spojrzał na mnie. Wpatrywałam się w niego, a on uśmiechnął się.

- Ale. Musisz pamiętać. Jest jeden warunek. Jeden bardzo ważny warunek. Tylko jeśli ten warunek jest spełniony, jesteśmy w stanie zebrać marzenia. Jest to możliwe...

Usiadł na parapecie i patrzył na mnie uważnie.

-.... Jest to możliwe tylko wtedy, gdy marzenie zostało powierzone Panu Bogu.

- Co to znaczy? - zdziwiłam się.

- To jest proste. Wystarczy, że przed snem powiesz Panu, że oddajesz Jemu swoje marzenia i poprosisz, aby On się nimi zaopiekował.

- To rzeczywiście proste! - znowu byłam zdziwiona, tym razem, że to takie proste.

- Wydaje się to rzeczywiście proste - powiedział Anioł, ale wyglądał trochę smutno - Ale w praktyce... nie zawsze jest to takie łatwe. Są ludzie, którzy nie wierzą w Boga, nawet o Nim nie myślą, więc nie ma szans, aby oddali Bogu swoje marzenia. Inni znowu nie chcą oddać Panu Bogu swoich marzeń. Boją się, że je stracą na zawsze. Trzymają je w sobie i nie wiedzą, że przez to nie mogą być one spełnione. Inni znowu zupełnie przestali marzyć, gdy dorośli. I to wszystko jest dla nas, Aniołów, bardzo smutne.

Westchnął. Chciałam go objąć i pocieszyć, ale bałam się ruszyć, żeby nie zniknął. Na szczęście za moment znowu się uśmiechał.

- Jednak mamy również powody do radości. Wiele, wiele ludzi marzy i powierza Bogu swoje marzenia. A my zbieramy te powierzone Bogu marzenia i wieszamy na nieboskłonie. I w tym momencie marzenia staja się częścią świata - od tej pory nigdy już nie zgina.

A Pan Bóg... On nigdy nie zapomina o waszych marzeniach i wie dokładnie, które gwiazdy są czyje.

Uwielbia przechadzać się po niebie pomiędzy nimi. Ogląda je i cieszy się każdą gwiazdą, nawet jeśli jest bardzo mała i niezdarna, i świeci bardzo niepewnie. Cieszy się, bo każda gwiazda jest wyrazem zaufania człowieka do Boga.

- No, dobrze - przerwałam - ale czy Pan Bóg spełni każde marzenie? Znam ludzi, którzy marzyli i ich marzenia nie spełniły się. No tak, mówiłeś, że mogły być marzenia nie powierzone Bogu. Ale jeśli są powierzone, czy zawsze są spełniane?

- Masz rację. Ludzie mają też czasem marzenia, które nie zawsze są dobre dla nich. Oni sami nie zawsze to wiedzą, bo tylko Bóg jest Tym, Który Wie Wszystko. Ale ludzie, którzy ufają Bogu, wiedzą też, że On zweryfikuje ich marzenia, używając swojej Mądrości, Dobroci i Miłości. I to On decyduje, które marzenia mają zostać na zawsze na niebie - i świecić Blaskiem Gwiazd Zaufania (a cieszy się nimi, jak wszystkimi innymi), a które mają zostać spełnione i kiedy jest Czas ich spełnienia. Które gwiazdy mają zostać połączone, a które rozdzielone. Które muszą być ociosane, które muszą nauczyć się większej pokory, a którym trzeba dodać odwagi. Tutaj my Anioły mamy dużo pracy. To nasza rola przekonać Nieśmiałego Marzyciela, że bez jego działania, Bóg sam nie może wiele zdziałać. Bóg z każdego snu wyciąga tę dobrą cząstkę, łączy ją z inną i w tym sensie każde marzenie, nawet jeśli jest bardzo niedobre w filozofii Bożej, zostaje przemienione w Dobro w momencie, gdy zostanie powierzone Panu Bogu.

Rozumiesz więc, co znaczy, że możesz spać, a marzenia się spełniają? Tylko trzeba je mieć. I mieć je w Panu. Każdy może ich mieć tyle, ile tylko zapragnie. Pan Bóg raczej smuci się ich brakiem, niż nadmiarem. I wiesz co, powiem tylko tobie, że twój zbiór gwiazd jest ostatnio bardzo mały. Pan Bóg nie za bardzo ma z czego wybierać. Czy coś się stało?

Ach, muszę lecieć. - zerwał się nagle, nie czekając na moją odpowiedź. - Wiesz, za parę dni obchodzimy Urodziny Naszego Pana i z tej okazji przygotowujemy Program Niespodzianek dla Ziemi i na nasze przyjęcie w niebie. Mamy skrzydła pełne roboty!! Pomyśl o tym co powiedziałem, a ja wrócę pewnej nocy, by odpowiedzieć na twoje dalsze pytania.

Wstał i ....zniknął. Po minucie zobaczyłam go za oknem, wiszącego w powietrzu. Zapukał w okno i powiedział (nie wiem, jak to się stało, że słyszałam jego łagodny cichy głos, ale słyszałam).

- Zapomniałem powiedzieć!. To okres Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Bardzo ważny czas dla ludzi, w którym to czasie pojawia się szczególnie dużo marzeń i życzeń. Pamiętaj! Gdy w czasie świąt będziecie składać sobie nawzajem życzenia, wieszajcie te marzenia od razu na niebie! To bardzo pomoże nam w pracy!

Pomachał mi i odleciał.

A mi nasunęło się jeszcze jedno pytanie.... a może niedowierzanie....

Czy my, dorośli, mamy rzeczywiście tak beztrosko marzyć jak dzieci?

Ale jego już nie było, aby odpowiedzieć na moje pytanie.

Zostałam tak z oczami utkwionymi w niebo, myśląc o gwiazdozbiorze własnych marzeń.

Po długiej chwili.... położyłam się dalej spać. Postanowiłam mieć wiele marzeń i ogarnęło mnie silne nieodparte przeczucie, że coś pozytywnego wydarzy się wkrótce.

Legendy chrześcijańskie

Strony: 1 2 »