Jestem w trakcie odmawiania pierwszej nowenny w życiu. Zbierałam się do niej długo. A dowiedziałam się o niej z you tube całkiem przypadkiem, choć pewnie ktoś powie, że to nie przypadek. Mniejsza z tym. Kiedy zrozumiałam, że wszystkie moje próby rozwiązania problemu zawiodły to postanowiłam zacząć się modlić nowenną. Czuje że to moja ostatnia deska ratunku...nie mam innych pomysłów, ani rozwiązań, nie mam już siły i sama nie potrafię podjąć najważniejszej decyzji w życiu. Jestem w 8 letnim związku. Zaręczyłam się. W trakcie narzeczeństwa zdarzyły mi się "rozproszenia" sercowe. Zauroczyłam się kimś innym, a mianowicie w swoim znajomym. Długo pisywaliśmy ze sobą, na różne tematy, dużo nas łączyło, czułam że to pokrewna mi dusza. Ale oboje mieliśmy kogoś, więc myślałam w innych kategoriach, po prostu fajny kolega/.człowiek. Z czasem dowiedziałam się, że rozstał się ze swoją dziewczyną/narzeczoną. Nasze rozmowy nadal trwały. Spotkaliśmy się pewnego dnia. A co się wydarzyło zmieniło nasze relacje z koleżeńskich w bardziej bliższe. Było przytulanie, pocałunki. Niestety po tym wieczorze wszystko ucichło. Tzn. postanowiłam nie narzucać się, poczekać na jego krok. Z czasem sprawa ucichła. Mi posypało się w związku, narzeczony mi wybaczył choć nie prosiłam go o to...w zasadzie byłam gotowa odejść , a przynajmniej na tamten czas czułam taką siłę w sobie, i....nawiązać relacje z "fajnym kolegą" jednak ten stchórzył. A może po prostu nie chciał rozwalić mojego związku i usunął się w cień. Cała sprawa wywołała we mnie spore emocje i myśli czy na prawdę kocham i zależy mi na narzeczonym. Nadal do mnie wracała myśl o "moim przyjacielu"...ale przecież to tylko uczucia, zauroczenie...głupie dziecinne podejście. Ostatnio kiedy zaczynałam nowenne, pierwsze dni, poczułam, że musze odezwać się do "swojego dawnego przyjaciela" i pogadać, wyjaśnić...Tak też się stało. Rozmowa była bardzo ciepła, miła. Pisał że nawalił tamtego wieczoru, że potem nie miał odwagi odezwać się....Po całej rozmowie, poczułam ulgę, jakby jakiś kamień zdjęto ze mnie. Jakiś taki wewnętrzny pokój. Brakowało mi naszych rozmów...i to sobie uświadomiłam podczas rozmowy. Od pierwszej i ostatniej rozmowy minęły niecałe 2 tyg. nie odzywał się...cisza. Jestem na rozdrożu. Dlatego zaczęłam się modlić i prosić o rozeznanie o to by Maryja albo doprowadziła mnie i narzeczonego do ołtarza albo rozdzieliła nas....bo dziś sama nie wiem co czuje i czego chce. Czuje, że coś nie jest na swoim miejscu, że coś jest nie tak i cały czas coś mnie blokuje przed tym ważnym krokiem jakie jest małżeństwo z moim obecnym narzeczonym. Dziś mija 3 tygodnie od kiedy zaczęłam się modlić...do tej pory odmawianie szło mi jak burza, bez komplikacji. Dziś mam jakiś kryzys wewnętrzny, czuje się zrezygnowana i wątpię, czy to ma jakiś sens...tyle czytam o nie wysłuchanych modlitwach zwłaszcza tych związanych ze sprawami sercowymi i czuje się jeszcze bardziej przybita, i zdołowana.....i choć dziś pomodliłam się na różańcu to było to wymuszone, pełne wątpliwości....i generalnie cały dzień popłakuje, i czuje jakiś wewnętrzny bunt, warczę na narzeczonego......ta modlitwa to moja ostatnia deska ratunku....bo po prostu nie wiem co innego mogę jeszcze zrobić...proszę o jakieś wsparcie.....bo wśród znajomych nie ma nikogo....a czasem lepiej przed obcymi podzielić się tym co leży na sercu......dobranoc
Już jest nowy numer:
Z O B A C Z !