Dzień dobry. Piszę na tym forum, ponieważ potrzebuję wsparcia i rady. Jesteśmy małżeństwem od 4 lat. Jeszcze przed ślubem zaszłam w ciąże, którą niestety straciłam w 9 tygodniu. Jednak mimo wszystko zdecydowaliśmy się wziąć ślub, bo bardzo się kochaliśmy. Jak w każdym małżeństwie były chwile lepsze i gorsze. Dwa lata temu mąż powiedział mi, że mnie nie kocha, że chce się rozstać. Walczyłam wtedy o nasze małżeństwo, prosiłam o pomoc teściową. Po kilku tygodniach mąż przeprosił. W rozmowie przyznał, że przestraszył się odpowiedzialności, przestraszył się dorosłego życia, ale że kocha mnie i nie chce się rozstawać. Doszliśmy do wniosku, że musimy więcej rozmawiać. Zaczęliśmy się dogadywać, w naszym małżeństwie było całkiem dobrze. Warto wspomnieć w tym miejscu, że zawsze byłam osobą mocno praktykującą, wierzącą, korzystającą z sakramentów. Mąż jest wierzący, jednak jak sam określił nie praktykujący. Nie chciał chodzić ze mną na Mszę Św., nie modlił się. Po kilku miesiącach wpłynęło to na mnie i sama zaczęłam zaprzestawać niedzielnych Mszy Św, codziennej modlitwy. Mąż coraz częściej zabijał wolny czas grając na komputerze, a ja siedziałam sama, najczęściej przeglądając internet lub czytając. Próbowałam rozmawiać, namówić na spacer czy inne formy wspólnego spędzania czasu jednak nigdy mi się to nie udało. I wtedy stało się najgorsze. Na mojej drodze pojawił się inny mężczyzna, który poświęcał mi czas. Przestałam prosić męża o wspólne spędzanie czasu, rozmawiałam wirtualnie i spotykałam się z tamtym mężczyzną. Mąż ufał mi bezgranicznie, nigdy nie sprawdził telefonu, nie zainteresował się gdzie wychodzę, co dla mnie wtedy było objawem jego obojętności. Moja znajomość z tym mężczyzną trwała pół roku, zakończyła się zdradą, nie jednorazową. Gdy mąż się o tym dowiedział, postanowił, że wybaczy i postara się walczyć o nas. Wymagał ode mnie, żebym opowiadała mu wszystkie szczegóły spotkań czy rozmów z tym mężczyzną. Nie o wszystkim chciałam mówić, wielu rzeczy po prostu nie pamiętałam, z powodu tego, że naprawdę nie chciałam tego wszystkiego pamiętać. Kontakt z tamtym mężczyzną oczywiście zerwałam definitywnie, robiłam wszystko, żeby ratować moje małżeństwo. Zrozumiałam błąd, który popełniłam, to, jak bardzo zraniłam mojego Męża. Mąż jednak uważał, że ma znajomych, od których dowiaduje się szczegółów, o których ja mu nie powiedziałam. Nie jestem w stanie zweryfikować czy to prawda. Wiele razy o tym rozawialiśmy, były kłótnie. Jednak generalnie oboje staraliśmy się walczyć i miałam wrażenie, że jesteśmy na dobrej drodze. Nie zaczęłam jednak uczęszczać na Mszę Św, bo Mąż nie wierzył, że idę do kościoła. Przepraszałam Boga i prosiłam o pomoc w duchu. Po trzech miesiącach naszej walki o małżeństwo zaszłam w ciążę. Mąż był wniebowzięty, z resztą ja też. Spełnienie naszych marzeń, o których już wiele razy rozmawialiśmy. Powiedział, że teraz, skoro jest dziecko trzeba zostawić przeszłość i żyć tym co będzie i zrobić wszystko, żebyśmy byli szczęśliwą rodziną. I dokładnie tak było do czasu zakładowej imprezy Męża. Po tej imprezie Mąż zachowywał się dziwnie. Po moich pytaniach co się dzieje mówił, że nic, że to zmęczenie. Po kilku dniach powiedział, że nie potrafi tak żyć, że nie chce już walczyć. Że dla dziecka lepiej będzie jeśli się rozstaniemy. Pytałam o co chodzi, prosiłam o rozmowę, ale jedyne co słyszałam, to że nie potrafi, i że nie chce już walczyć "bo nie umie". Wyprosiłam o ostatni miesiąc walki. Chciałam w Święta Bożego Narodzenia porozmawiać, pojednać się przy rodzinie. Byłam gotowa o wszystkim im powiedzieć, żeby udowodnić, że mi bardzo zależy na naszym małżeństwie, że wiem, że to ja zawiniłam, ale chce to naprawić. Jednak tydzień przed Świętami wróciliśmy od znajomych, Mąż stał się agresywny. Ja bojąc się o dziecko obiecałam mu, że rano się wyniosę. Przystał na to, rano nie chciał rozmawiać na ten temat. Spakowałam więc swoje rzeczy i przyjechałam do rodziców. Był to 11 tydz ciąży. Myślałam, że krótka rozłąka sprawi, że on zatęskni. Jednak tak się nie stało. Do tej pory jesteśmy w separacji. Mąż nie chce słyszeć o powrocie, zaczął mieć wątpliwości czy dziecko jest jego (a jest napewno), powiedział, że po porodzie będzie chciał robić badania genetyczne, czego nie zamierzam mu zabronić oraz że wtedy wniesie o rozwód. Próbowałam rozmawiać z nim, przekonać. Jednak on nie chce dać nam szansy. Czasem mam wrażenie, że dzieckiem też interesuje się raczej wyrywkowo. Sam nigdy nie zadzwonił zapytać jak się czuję, zawsze kiedy ja zadzwonię wtedy o to pyta. Stwierdziłam, że jedynym moim wyjściem i moją nadzieją jest modlitwa. Pan Bóg przebaczył mi moją niewierność w konfesjonale. Codziennie Go za to przepraszam, bo żałuję tego straszliwie. Modlę się Nowenną Pompejańską, nowenną do Św. Józefa i kilkoma innymi modlitwami z wielką wiarą i ufnością, że Bóg z Matką Bożą wysłuchają mojej prośby i Mąż zechce zawalczyć o naszą rodzinę. Nowennę Pompejańską kończę 21 marca. Wiem, że cała sprawa nie rozwiąże się z dnia na dzień, mam tego świadomość. Uzyskałam do tej pory wielki spokój, jakoś taką wewnętrzną pewność, że wszystko będzie dobrze, że może jak Synek się urodzi, to Mąż zmieni zdanie. Jednak czasem przychodzi zwątpienie, zwłaszcza kiedy z każdej strony słyszę, że powinnam dać sobie spokój. Dziś od własnej mamy, która modli się razem ze mną o zmianę zdania Męża, usłyszałam, że ona nie wierzy, że coś się zmieni. Że modli się, bo ma nadzieję, ale w to nie wierzy. Dlatego zdecydowałam się napisać tu, żeby przeczytać jakie jest Wasze zdanie na ten temat i może żeby troszeczkę się komuś wygadać, bo nie mogę już tego trzymać w sobie. Przepraszam jeśli to wszystko jest napisane zbyt chaotycznie i z góry dziękuję za wsparcie.
Już jest nowy numer:
Z O B A C Z !