Loading...

Będziesz Biblię czytał nieustannie | Forum Nowenny Pompejańskiej

Lokalizacja tematu: Forum » Różności » Propozycje
Dorota
Dorota Oct 20 '16, 00:31

Jezus i rozłam...ks. Roman Chyliński

 

Łk 12, 49-53
Słowa Ewangelii według św. Łukasza.
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie.
Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej"

 

„Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam.”

O jaki rozłam tu chodzi?


Dlaczego Jezus staje się znakiem sprzeciwu dla współczesnego świata?

 

Prawda płynąca z Ewangelii dzieli ludzi na tych, którzy ją przyjmują i którzy ją odrzucają.

 

Wiemy jak mocno politycy podzielili nasz kraj związku z tragedią smoleńską. Jedni dążąc do prawdy, drudzy zupełnie ignorując naród działając na zwłokę, a może się uda i nie trzeba będzie okazać całej prawdy.

 

Widzimy jak Liberalizm podzielił Katolików. Na tych, którzy „chodząc do Kościoła” jednocześnie ignorują Magisterium Kościoła w sprawach wiary i moralności, od tych, którzy nie poszli na kompromis z dyktatem relatywizmu uważając, że nie ma Jezusa bez Kościoła, ani Kościoła bez Jezusa.

 

Podział dotyka również małżeństw i rodzin.


W małżeństwie , które wyjechało do Anglii żona stała się nagle bizneswoman i ze względu na atrakcyjną pracę ani myśli po 8 latach małżeństwa mieć dzieci. To, co przed małżeństwem w protokole deklarowała przed Bogiem i przyszłym mężem stało się nagle nie ważne.

 

"Rozłam" może dokonać się w rodzinach, gdzie ojciec i matka dbają o morale swoich dzieci i o ich wiarę, a ci dorastając ignorują tradycję swoich bliskich i zaczynają tak żyć jakby Boga nie było.

 

Ten dramat „rozłamu” o którym Jezus dzisiaj do nas mówi, został zapowiedziany już w proroctwie Symeona: „Symeon zaś błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: "Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą” (Łk 2,34).

 

Jezus to nie „bozinka” do której nieopatrznie uczymy mówić dzieci z ciepłym uśmiechem „pa,pa” i tak zostaje w świadomości nieraz do końca życia. Owszem można sobie zinfantylizować osobę Jezusa albo zupełnie zapomnieć, że istotą naszej religii jest żywa relacja z Nim. Wówczas nie trzeba czytać Pisma św. i wgłębiać się w naukę Jezusa, wystarczy przesiedzieć lub odstać Msze świętą.

 

Sam Pan Jezus jednak do nas powie w Ewangelii św. Jana o sobie: „Ja jestem drogą i prawdą i życiem”. (J 14,6).


A trochę wcześniej: "Jeżeli będziesz trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli".(J 8,31-32).


Tak więc relacja z Jezusem Chrystusem polega na przyjęciu Jego samego wraz z nauką, którą głosi, czyli Prawdą. Ta właśnie „Prawda” odczytana z Pisma św. i przez nas przyjęta może spowodować „rozłam” najpierw w nas samych. Jest to twórczy „rozłam”. Oczyszcza on nas z kłamstwa i pewności siebie.

 

Później może pokazać życie w kłamstwie w relacjach w rodzinie, o czym mówi dzisiejsza Ewangelia i poróżnić ludzi między sobą: "Troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej".

 

Ale nie mamy się lękać tego poróżnienia, bo jest to poróżnienie w prawdzie słowa Bożego, które co prawda dzieli, ale później uzdrawia i jednoczy.

 

A zatem, często czytajmy słowo Boże, aby nauka Jezusa w nim zawarta i mocą Ducha Świętego mogła zaniepokoić nasze sumienie i stawiać nas w prawdzie.

 

Modlitwa: 

Jezu rzuć na mnie ogień Ducha Świętego i spal we mnie fałsz, obłudę i bezkrytyczne ocenianie powierzchownego życia, aby światło Słowa Bożego stało się dla mnie drogą i prawdą i życiem. Amen.

Dorota
Dorota Oct 21 '16, 00:09

I jeszcze  bardzo przemawiające rozważanie do  Ewangelii Łukasza 12,49-53 - ks. Krzysztof Freitag

 Weź się ogarnij...

Usłyszałem kiedyś od mojego psychoterapeuty, że czasem trzeba komuś przywalić, żeby relacja była zdrowa. Przywalić nie pięścią, a prawdą, szczerością. Powiedzieć, co w środku siedzi, nawet jeśli by to miało kogoś zaboleć.    

Jezusowa Ewangelia też czasem boli. Jego Prawda boli. Konfrontacja własnego życia z Jezusowymi Słowami boli. Dlaczego?

 

    Bo my czasem żyjemy w kłamstwie.

 

    Ten fragment dzisiejszy nie jest „miły”. Nie ma – patrząc tylko powierzchownie – w nim przesłania o Bożej miłości. A jednak jest, jak się wejdzie głębiej.    

Jezusowy nie-pokój oznacza niezgodę Boga na moje życie w kłamstwie, błędzie, złu, w chorobie duszy. Bóg mówiąc do mnie słowa Prawdy, może wybić mnie z poczucia złudnego pokoju i serce zaniepokoić. Po co to robi? Żebym odkrył prawdziwy pokój. Prawdę.

 

    Jezus nie przyklaskuje Twoim grzechom. Kiedy grzeszysz, nie mówi: „spoko, nic się nie dzieje!”. Nie. On chce byś żył w prawdzie. I nie waha się przed tym, żeby Ci dać duchowego plaskacza. Dla Twego opamiętania.  

 

  Św. Ignacy Loyola w Ćwiczeniach zwracał uwagę, że niepokój może być upominaniem się Boga o nawrócenie człowieka. Czasem tak bywa. Że Bóg skrobie mnie od środka niepokojem, bym się życiowo ogarnął.  

 

  Weź popatrz, jak to u Ciebie dzisiaj z tym jest.    

 

*   Pójście za Jezusem rodzi określone konsekwencje. Nie zawsze miłe. Idąc za Nim, możesz być przyczyną niepokoju ludzi obok, bo stajesz się znakiem innej rzeczywistości – pięknej, ale wymagającej trudnych wyborów. I na to trzeba Ci się przygotować.

 


  Ewangelia to nie „tanie hasła”. To petarda Prawdy. I czasem może poparzyć - dla zdrowia.   *   W Starym Testamencie ogień miał dwa znaczenia. Po pierwsze oznaczał: Bożą obecność. Bóg szedł w słupie obłoku z Izraelitami. Okazywał im swoją bliskość i opiekę… Jezus chce obrzucić Ziemię obecnością Ojca. Pokazać, że Bóg jest bliski. Może czasem to trudna bliskość (bo niesie z sobą wymagania), ale niezwykle potrzebna człowiekowi.

  No i ogień oznacza oczyszczenie. Powoduje ból. Zdecydowanie się na Jezusa, dostosowanie się do Niego (a nie odwrotnie) boli. Ale warto.

 

Bo życie wtedy jest smaczniejsze. Widzi się lepiej. Żyje się lepiej.   *

 

  No, dzisiaj zrób sobie rachunek sumienia. Jak u Ciebie to wszystko wygląda.     I nie bój się za nim iść. Nawet, jak Cię ludzie w związku z tym oleją.  

 

  Idź za Jezusem. Warto.                    

 

                                             

Jezus przynosi miłość. Jeśli zostanie przez człowieka przyjęta, każdego doprowadzi do zbawienia. To jest cel obecności Pana na Ziemi. Jego miłość jest ogniem, który oświeca i ogrzewa. Oświecając pokazuje w człowieku to, co nieprawdziwe, zniszczone, podzielone, a równocześnie daje ciepło niezbędne do tego, aby człowiek pragnął przemiany mocą Słowa. Ogień, jaki będzie człowiekowi dany, którym Kościół zostanie poświęcony, jest Duchem Świętym.
Źródłem pokoju jest dotarcie do prawdy o tym, że Bóg mnie miłuje. Słowo Jezusa nie tyle rozdziera, czy dokonuje rozłamu, lecz pokazuje rozdarcie, ujawnia rozłam już istniejący. Jezus pragnie przebudzenia wewnętrznego człowieka. To przebudzenie jest faktem wówczas, kiedy nie jesteśmy obojętni na Jego Słowo; kiedy pozwala nam ono zobaczyć prawdę o nas samym i wprowadza w silne pragnienie wewnętrznej przemiany, za którym podążamy.

Jezus oczekuje jasnego opowiedzenia się za Nim. Jego chrzest był rozpoczęciem misji udzielania człowiekowi pokoju. Jego słowo, cuda, chleb są dla pokoju, jedności i zgody. Wówczas z człowieka zaczęło wychodzić to, co w nim było i jest: podejrzliwość, niezgoda, rozłam. To nie Bóg daje człowiekowi rozłam, lecz człowiek dotknięty wewnętrznie pokojem, który jest z Boga, a właściwie, jest nim On sam, uzewnętrznia to, co jest w jego sercu: niepokój, złość, gniew, bunt, sprzeciw, nieposłuszeństwo [ o. J. Pierzchalski SAC ].

Edytowany przez Dorota Oct 21 '16, 00:12
Dorota
Dorota Oct 21 '16, 11:04
Po co być bystrym, gdy nie widzi się tego, co najważniejsze? - ks. Krystian Malec

 

Jezus mówił do tłumów: „Gdy ujrzycie chmurę podnoszącą się na zachodzie, zaraz mówicie: «Deszcz idzie». I tak bywa. A gdy wiatr wieje z południa, powiadacie: «Będzie upał». I bywa. Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie? I dlaczego sami z siebie nie rozróżniacie tego, co jest słuszne?

Gdy idziesz do urzędu ze swym przeciwnikiem, staraj się w drodze dojść z nim do zgody, by cię nie pociągnął do sędziego; a sędzia przekazałby cię dozorcy, dozorca zaś wtrąciłby cię do więzienia.

Powiadam ci, nie wyjdziesz stamtąd, póki nie oddasz ostatniego pieniążka”. (Łk 12,54-59)

 

Jak reagujemy, gdy ktoś nazwie nas hipokrytą? Umiemy bez emocji przyjąć, że ma o nas tak nieprzychylne zdanie? Nie wiem, jak to wygląda u Ciebie, ale moim pierwszym odruchem jest obrona, wyparcie, a czasami kontratak, ponieważ takie słowa niewątpliwie bolą, bo ktoś uważa mnie za kłamcę, oszusta, osobę dwulicową.

 

A co, jeśli Bóg mówi o nas, że jesteśmy hipokrytami? Słowo „obłudnicy”, które pada dzisiaj z ust Jezusa, po grecku brzmi  ὑποκριταί (hypokritai). Zostało ono użyte w wołaczu, więc św. Łukasz chciał nam pokazać, z jaką ekspresją wypowiedział je Rabbi. Dlaczego posunął się aż tak daleko? Czy nie można było łagodniej? Widocznie nie. Jak już wielokrotnie pisałem, czasami jedynym sposobem, aby przebić się do serca człowieka są ostre, trudne, bezkompromisowe słowa, które wyrywają z poczucia komfortu, samozadowolenia i nie pozostają obojętne.

 

Być może pamiętasz, gdy kilka dni temu rozważaliśmy fragmenty, w których Jezus w bardzo mocnych słowach zwracał się do faryzeuszów i uczonych w Prawie. Z pewnością wydarzenia, które rozegrały się w domu jednego z przywódców duchowych Izraela, odbiły się szerokim echem w okolicy i stały się przedmiotem rozmów. Ludzie żyjący dwa tysiące lat temu byli bardzo podobni do nas. Przypuszczam, że wśród komentujących słowa Nauczyciela znaleźli się także tacy, którzy – mówiąc kolokwialnie – z dziką przyjemnością stwierdzili: „w końcu ktoś się za nich wziął!”, „dobrze, że im wygarnął”, „należało im się”, „ale ich załatwił”. Bardzo łatwo poczuć się lepiej, gdy widzimy, że ktoś inny (a nie my) jest krytykowany.

 

W dzisiejszej Ewangelii – jak zanotował św. Łukasz – hipokrytami Jezus nazywa tłumy. Już nie tylko faryzeusze i uczeni w Prawie znaleźli się na cenzurowanym, ale także inni. Rabbi doskonale znał ludzkie serca i wiedział, kiedy i jakich słów należy użyć bez względu na to, czy Jego słuchaczom to się spodobało, czy też nie.

 

Ale zanim one padły, Jezus pochwalił swoich słuchaczy. Docenił to, że na podstawie kilku sygnałów dawanych przez przyrodę potrafią celnie przewidzieć nadchodzącą zmianę pogody. Można powiedzieć, że mieli tę umiejętność opanowaną do perfekcji. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta: bo od tego zależało ich życie. Wielu mieszkańców Palestyny trudniło się rolnictwem, więc znajomość zmienności pogody i zabezpieczenie zbiorów przed upałem, który sygnalizował wiatr z południa, albo ulewą , którą zapowiadało pojawienie się chmur nad Morzem Śródziemnym, było sprawą fundamentalną dla codziennej egzystencji. Dobra umiejętność przewidywania zjawisk atmosferycznych, które pojawią się w ciągu najbliższych godzin, decydowała także o przeżyciu lub postawieniu się w niebezpieczeństwie rybaków.

 

Skoro w tej kwestii byli tak biegli, to dlaczego nie potrafili tego przełożyć na inne sfery życia, a przede wszystkim na życie duchowe? Będąc tak bacznymi obserwatorami przyrody, wyczulonymi na najmniejsze anomalie, nie umieli zauważyć, że na ich oczach spełniają się zapowiedzi Starego Testamentu. To jest główny powód, dla którego Jezus nazywa ich hipokrytami. Gdyby życie wewnętrzne było dla nich równie istotne jak zadbanie o plony, wówczas bez problemu zrozumieliby, że Ten, który przed nimi stoi, jest oczekiwanym Mesjaszem.

 

A co z nami? Kilka dni temu w wiadomościach usłyszałem, że niedługo, tzn. w ciągu kilkudziesięciu najbliższych lat, człowiek wyląduje na Marsie. I nie będzie to tylko wycieczka na Czerwoną Planetę. Celem, który przyświeca naukowcom, jest zasiedlenie tej planety. Kolejne sondy badają jej powierzchnię analizując, czy możliwe będzie na niej życie. Uważnie badamy kosmos. Coraz więcej o nim wiemy. Ludzkość pokonuje kolejne granice. Czy to źle? Oczywiście, że nie. Trzeba się z tego cieszyć, bo po to został nam dany mózg, żebyśmy z niego korzystali. Ale… czy przypadkiem nie idziemy tą samą drogą, co słuchacze Jezusa z dzisiejszej Ewangelii?

 

Tak wiele potrafimy, łamiemy kolejne bariery, które jeszcze kilka lat temu wydawały się przeszkodami nie do pokonania. Tyle pracy wkładamy w to, żeby zrozumieć mechanizmy kierujące światem i kosmosem. A czy z równie wielkim zaangażowaniem pracujemy nad naszym wnętrzem? Czy z taką samą atencją przyjmujemy wieści chociażby o nowej encyklice wydanej przez papieża albo o przełomowym odkryciu w którejś z dziedzin teologii? Czy umiemy rozpoznać Boże znaki w naszym życiu? Czy umiemy przewidzieć konsekwencje naszych czynów dla naszego zbawienia?

 

Wracając do przykładu kolonizacji Marsa, można powiedzieć, że troszczymy się o los przyszłych pokoleń, ale czy pamiętamy o losie naszej duszy?

 

To, co mówi dzisiaj Jezus, nazywając ich i nas hipokrytami, niewątpliwie nie jest przyjemne. W każdym z nas siedzi obłudnik, który bardzo zręcznie potrafi zmieniać maski w zależności od okoliczności. Możemy obrazić się na Mistrza za to, że śmiał tak nas potraktować, że nie jest dla nas miły, że nie zawsze pogłaszcze po głowie. Ale możemy także uderzyć się w piersi i zobaczyć, że Bóg walczy o mnie demaskując moją hipokryzję. Nie przegapmy danego nam przez Boga czasu, bo nie wiemy, ile jeszcze go mamy. Dbajmy o to co zewnętrzne, ale nie zapominajmy o wnętrzu. Choć jesteśmy słabi i upadamy, to On ciągle przypomina nam o tym, co ważne, a w zasadzie najważniejsze. To, że dzisiaj okazało się, że jestem hipokrytą, nie jest największą tragedią, jaka może mnie spotkać. Póki żyję na tym świecie mam czas, żeby to zmienić, tzn. nawrócić się. Prawdziwym dramatem będzie, gdy w dniu Sądu Ostatecznego usłyszę od Niego: „nie znam Cię”. Nie pozwólmy na to. Liczy się dzisiaj. Bóg walczy o Twoje serce. Wpuść Go do niego.

 

Konkret na dzisiaj: mów prawdę. To jest najlepsze lekarstwo na hipokryzję.

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

Do tej samej Ewangelii - komentarz  ks. Roman Chyliński

 

Obowiązek dążenia do prawdy.

Dzisiaj usłyszeliśmy od Jezusa mocne słowa skierowane do nas. Jakby nie patrzeć uderza Jezus w naszą bezmyślność życia i bezrefleksyjność:

 

„Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie?

 

I dlaczego sami z siebie nie rozróżniacie tego, co jest słuszne?

 

Dążenie do prawdy i nadanie życiu właściwego kierunku oraz jego celu zgodnie z wolą Bożą jest obowiązkiem każdego chrześcijanina.

 

Św. Jan Paweł II przypomina nam o tym w Encyklice „Fides et ratio”, czytamy: „Jeśli istnieje prawo do poszukiwania prawdy na własnej drodze życia, to o wiele jeszcze bardziej jest ciążący na każdym człowieku poważny obowiązek moralny szukania prawdy i trwania przy niej, gdy się ją odnajdzie».

 

Niestety, współczesny liberalizm moralny skutecznie nas zniechęca do podjęcia wysiłku intelektualnego do poszukiwania prawdy o swoim życiu, wmawiając nam, że obiektywnej prawdy nie ma, więc „róbta co chceta”. Chciałoby się tu dodać: „tylko myślta, co robita”.

 

Jeżeli więc nie ma prawdy obiektywnej, wszystko staje się względne!


Ten dyktat relatywizmu rozpanoszył się w całej Europie Zachodniej, a obecnie i u nas w Polsce:


- Przykazanie „nie zabijaj” przestaje obecnie być zobowiązujące dla części katolików zdecydowanych na „in vitro”.


- Przykazania „nie cudzołóż” przestało być brane pod uwagę u części młodych katolików, którzy przed ślubem chcą zamieszkać razem.


- Przykazanie „ nie będziesz mówił fałszywie” przestało już obowiązywać pewne grupy polityczne katolików wkraczających na sale sejmową. O wiele ważniejsza od Bożych przykazań jest przyjęcie przez nich „poprawności politycznej” oraz dyscypliny „kolesiostwa”, czy usłużności wobec lobby.

 

 

Tak chciałoby się w tym momencie przypomnieć nam wszystkim, że nie mamy prawa moralnego podążać za sumieniem „autokratycznym”, gdzie człowiek sam sobie decyduje o tym, co jest moralnie dobre, a co złe.

 

Chrześcijanie zobowiązani są do postępowania według sumienia „odpowiedzialnego”, to znaczy takiego, które odpowiada tak za życia jak i po śmierci przed Bogiem i Jego przykazaniami.

 

Cóż, Pan Bóg nikogo z nas nie zmusi do tego, aby być mądrym i szczęśliwym, jak pisał ks. Marek Dziewiecki. Mogę stać się głupim i nieszczęśliwym i to na własne życzenie!


Odrzućmy, więc z naszego życia bezmyślność w postępowaniu i bezrefleksyjność co do jego sensu.


Szukajmy prawdy !

 

Jak mówił św. Augustyn: : «Wielu spotkałem takich ludzi, którzy chcieliby oszukiwać, ale takiego, który by chciał być oszukiwany, nie spotkałem».


Obyśmy samych siebie nie oszukali!

 

Modlitwa: Panie Jezu, wzbudź we mnie chęć podjęcie trudu nad szukaniem prawdy i sensu życia. A kiedy znajdę Cię, „Prawdo nieomylna”, niech nigdy już od Ciebie, Jezu mój nie odstąpię. Amen!

Dorota
Dorota Oct 22 '16, 09:11
Bóg wierzy w Ciebie, nawet jeśli Ty nie widzisz w sobie dobra - ks. Krystian Malec

 

 

W tym czasie przyszli niektórzy i donieśli Jezusowi o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Jezus im odpowiedział: „Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie.

Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloe i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam: lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie”

 I opowiedział im następującą przypowieść: «Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł.

Rzekł więc do ogrodnika: «Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?»

Lecz on mu odpowiedział: «Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć»”. (Łk 13,1-9)

 

Kluczem do właściwego zrozumienia dzisiejszej Ewangelii są słowa: „lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie”.

 

Ale po kolei. Do Jezusa przychodzą ludzie i mówią o tragedii, która rozegrała się… no właśnie: gdzie i kiedy? Św. Łukasz nie mówi tego wprost, ale spróbujmy być jak Sherlock Holmes i na podstawie kilku zdawkowych informacji rozwiążmy zagadkę :)

 

Ewangelista zanotował, że prowodyrem całego zajścia był Piłat. Miał on zmieszać krew Galilejczyków z krwią ich ofiar. Co może kryć się za tym enigmatycznym stwierdzeniem? Otóż dla autora trzeciej kanonicznej Ewangelii bardzo ważny był kontekst historyczno-kulturowo-religijny działalności Jezusa. Znając nieco ówczesne realia, możemy domyślać się, że ci, którzy zginęli, przybyli do Jerozolimy na święto, bowiem wówczas Galilejczycy zmierzali na wzgórze świątynne ze swoimi ofiarami, czyli zwierzętami, które miały tam zostać zabite. Nie zdarzało się zbyt często, aby zwykli ludzie mogli uczestniczyć w składaniu ofiar na placu świątynnym. Zatem możemy jeszcze bardziej zawęzić czas dokonania rzezi do święta Paschy. A jeszcze dokładniej do dnia przed nią, ponieważ wtedy Izraelici mogli wziąć udział w składaniu ofiary w Świątyni Jerozolimskiej.

 

Niewątpliwie taka masakra odbiłaby się szerokim echem wśród Żydów, ponieważ naruszałaby świętość ich najważniejszego miejsca kultu i bezcześciła ją. Czy Piłat mógł być aż tak nierozważny, żeby dopuścić się czegoś tego, a przez to stać się obiektem nienawiści Żydów? Dlaczego zadaję takie pytanie, skoro Ewangelia mówi, że to zrobił? Ponieważ w żadnym z dokumentów pochodzących z początków pierwszego wieku po Chrystusie nie znajdujemy wzmianki o wydarzeniach opisanych w tym fragmencie dzieła Łukasza. Ale to, co wiemy na temat Piłata, pozwala nam przypuszczać z wielką dozą prawdopodobieństwa, że mógł posunąć się do tak haniebnego czynu. Żydowski historyk Józef Flawiusz opisał go jako człowieka okrutnego, bezwzględnego i niemającego żadnego szacunku wobec religii ludów, którymi zarządzał w imieniu Rzymu. Wyżej wspomniany przeze mnie starożytny skryba opisał masakrę na górze Garizim dokonaną z jego polecenia. Jakiś fałszywy samarytański prorok zaczął głosić, że na tej górze zostały ukryte święte naczynia pochodzące z czasów Mojżesza. Jak łatwo się domyślić, tłumy Samarytan udały się na ich poszukiwanie. Piłat dowiedziawszy się o tym, że wielka grupa ludzi zebrała się w jednym miejscu, wysłał przeciw nim oddział wojska. Nie pokusił się nawet o to, żeby dowiedzieć się, jaki jest powód zgromadzenia. Po prostu, bez żadnego wytłumaczenia wydał rozkaz. Część z obecnych została zamordowana na miejscu, a inni trafili w niewolę. Jak się później okazało, ten dzień był początkiem końca władzy Piłata. Samarytanie donieśli o wszystkim przełożonemu namiestnika, legatowi Syrii Witeliuszowi. Ten odebrał mu urząd i odesłał do Rzymu.

 

Patrząc w tym kontekście na dzisiejszą Ewangelię, możemy przypuszczać, że Piłat faktycznie zaatakował pragnących modlić się ludzi.

 

Zauważ, że do tej pory przeanalizowaliśmy jedynie pierwsze zdanie dzisiejszego fragmentu. Ale w pełni świadomie poświęciłem aż tyle miejsca na ten wątek. Pisząc codzienne komentarze do Ewangelii (albo innego fragmentu liturgii słowa), chcę także pokazać Ci, jak ważne w dobrym zrozumieniu przesłania Pisma Świętego jest poznanie kontekstu historycznego, kulturowego i religijnego opisywanych bądź jedynie sygnalizowanych wydarzeń. Bez tego bardzo łatwo może nas „ponieść” i zaczniemy mówić pobożne, pewnie i ładnie brzmiące bajki. Brońmy się przed ignorancją, która najczęściej wypływa z niewiedzy. „Słowo Daję” jest także po to, żeby Twoja wiedza biblijna systematycznie rosła.

 

Wróćmy już do słowa.

Jezus, słysząc wieści przyniesione ze Świętego Miasta, nie ocenia zachowania Piłata, ale wykorzystuje tę sytuację jako okazję do przypomnienia jego słuchaczom (po raz kolejny) kluczowej prawdy. Ci, którzy zginęli z ręki Poncjusza i pod wieżą w Siloe, byli z całą pewnością grzesznikami. Ale czy ktoś z nas może powiedzieć, że nim nie jest? Jezus niemal w każdej sytuacji chciał uświadamiać swoim słuchaczom, że wszyscy potrzebują nawrócenia, że nikt nie może stwierdzić osiągnięcia doskonałości i nie musi pracować nad sobą. Dlatego we wstępie zaznaczyłem, że kluczem do zrozumienia dzisiejszego słowa są słowa: „lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie”.

 

Możemy ciągle zajmować się grzechami i przewinieniami innych. Możemy umieć z chirurgiczną precyzją wskazać potknięcia innych w najdrobniejszych szczegółach, ale czy to nas zbliża do nieba? Nie mówię, żeby nie upominać, gdy ktoś grzeszy, bo jest to naszym obowiązkiem, a ponadto jest to jeden z uczynków miłosierdzia względem duszy. Ale zanim ruszymy z szabelką na pstrym koniu, aby nawracać innych, najpierw powinniśmy zająć się sobą. Oczywiście, nie jest to przyjemne, bo dużo łatwiej stanąć z boku i z pozycji nieomylnego arbitra punktować błędy innych. Jezus przypomina nam dzisiaj, że każdy człowiek ma nad czym pracować i czyny, które piętnujemy u innych, mogą stać się naszym udziałem.

 

Jako zachętę do pracy nad sobą daje nam dzisiaj obraz nieurodzajnej figi. Do rzadkości należała sytuacja, w której to drzewo nie wydawało ani jednego owocu. Mimo to ogrodnik prosi gospodarza, żeby nie wycinał jej, a on się nią troskliwie zaopiekuje. Pamiętasz, z kim Maria Magdalena pomyliła zmartwychwstałego Jezusa? Tak, masz rację: z ogrodnikiem! A więc tym, który walczy o nieprzynoszącą owoców figę, jest Jezus. To drzewo może symbolizować mnie i ciebie. Nieraz nasze życie (zwłaszcza to duchowe) jest jak taka figa. Miała przynieść wiele pożytku (bo z jednego drzewa można było zebrać nawet do 100 kg owoców), ale nic z tego nie wyszło. Nasz Bóg jest tym, który szuka dobra, tam gdzie inni już dawno przestali to robić.

 

Być może czujesz się dzisiaj bezowocny, pusty, niepotrzebny nikomu. Pokładano w Tobie wielkie nadzieje, ale nie udało się ich zrealizować. Może nie widzisz w sobie żadnej wartości, a jedynie same wady. Wiedz, że Jezus stoi dzisiaj obok Ciebie i chce w Ciebie zainwestować. On się namęczy i natrudzi, jak ogrodnik pielęgnujący nieurodzajną figę, bo wierzy w Ciebie. Każdemu z nas potrzeba poczucia, że jest w nas dobro i wiele potencjału. W oczach Boga zawsze jesteś wartościowy i nic nie może tego zmienić.

 

Bóg wierzy w Ciebie, nawet jeśli Ty nie widzisz w sobie nic dobrego.

 

Konkret na dzisiaj: Nie poddawaj się! Bóg chce Ci pomóc!

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

Do tejże samej Ewangelii komentarz ks. Romana Chylińskiego

 

Bój o chrześcijaństwo.

Zaraz na początku dzisiejszej Ewangelii Jezus poucza nas o konieczności nawrócenia i mówi nam dalej, na czym ono polega.

 

Dla Żydów wieża w Siloe symbolizuje opatrzność Bożą.
Siloam było jedynym źródłem w Jerozolimie, znakiem Bożej opieki, której trzeba było całkowicie zawierzyć.

 

Już w Starym Testamencie Izajasz upominał Żydów:
„Ponownie Pan przemówił do mnie tymi słowami:
"Ponieważ lud ten wzgardził wodą Siloe,
co płynie łagodnie,
a drży przed Resinem i przed synem Remaliasza,
dlatego: Oto Pan sprawia, że wzbierają przeciw niemu
wody Rzeki gwałtowne i obfite -
(król asyryjski i cała jego chwała) -
i wedrą się do Judy, zatopią i przeleją się,
aż sięgną po szyję.
Dowiedzcie się, ludy, będziecie zgniecione!(Iz 8,6-8).

 

Słowa powyższe oznaczają brak zaufania Bogu przez Izrael.


Otóż Achaz, król izraelski kiedy w Syrii nastał król Resin, zląkł się jego i prosił Asyrię o pomoc. Ci wykorzystali tę sytuację i sami najechali na Królestwo Izraelskie i wzięli ich w niewolę.

 

Bóg przez proroka Izajasza i nas poucza, abyśmy nigdy nie lękali się człowieka, ale ufali tylko Jemu. Wówczas On weźmie nas w obronę i uratuje nas przed złem.

 

Dalej czytamy o drzewie figowym.

 

Drzewo figowe symbolizuje synagogę, a tym samym Izraela, którego Bóg chce zbawić.
To drzewo figowe Bóg ma w swojej winnicy, czyli ma pod swoją bezpośrednią opieką.


Ogrodnikiem tu jest Jezus, który wstawia się o miłosierdzie dla Izraela u swego Ojca: «Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć»".
Okopaniem i obłożeniem nawozem jest troska Jezusa o Izraela, wyrażona w Jego nauce, a w końcu w Jego Męce i Śmierci oraz chwalebnym Zmartwychwstaniu.

 

Wiemy, że większość Żydów odrzuciła Jezusa, jako swego Króla i co się stało? Dzisiaj zostało tylko 18% wierzących Żydów.

 

A co się dzieje z chrześcijanami?

 

Odchodzą od Kościoła. Dokonuje się w ich postawach ateizacja i apostazja.

 

Do nich właśnie mówi autor Listu do Hebrajczyków: „ Niemożliwe jest bowiem tych - którzy raz zostali oświeceni, a nawet zakosztowali daru niebieskiego i stali się uczestnikami Ducha Świętego, zakosztowali również wspaniałości słowa Bożego i mocy przyszłego wieku, a [jednak] odpadli - odnowić ku nawróceniu. Krzyżują bowiem w sobie Syna Bożego i wystawiają Go na pośmiewisko”.(Hbr 6,4-7).

 

Niech i dla nas te słowa będą przestrogą, aby dbać i pielęgnować wiarę praojców.
Dzisiaj nawet trzeba więcej, zawalczyć o własną chrześcijańską tożsamość, niż w pierwszych wiekach chrześcijaństwa.

 

W Europie środkowej jest to bój bezkrwawy o własną wiarę i przynależność do Kościoła Katolickiego.

 

Ale, trzy tysiące kilometrów na południe, ta walka o chrześcijaństwo dla ponad 170 tys. chrześcijan, niestety co roku staje się krwawym bojem.

 

Modlitwa: Niepokalane Serce Maryi wspomóż moją wiarę. Weź w obronę tych, którzy giną za nią. I strzeż chrześcijańskie rodziny na całym świecie, aby całkowicie zawierzyły Jezusowi jedność i nierozerwalność małżeństwa. Amen.

Dorota
Dorota Oct 23 '16, 08:07
Zawsze możesz wrócić  - ks. Krystian Malec

 

Jezus powiedział do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: «Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak się w duszy modlił: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Poszczę dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”. Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika”.

Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony». (Łk 18,9-14)

 

Ten faryzeusz to… ideał! A nawet jeszcze więcej niż ideał!

 

Tak mogli myśleć słuchacze Jezusa, którzy doskonale orientowali się przepisach związanych z przestrzeganiem Bożego Prawa. Dlaczego? Ponieważ stojąc przed Bogiem w świątyni (oczywiście chodzi o Świątynię Jerozolimską) mówi, że pości dwa razy w tygodniu. Prawo nakazywało Żydom post jeden dzień w CIĄGU ROKU, a dokładniej w Dzień Przebłagania (Kpł 16,29-31; Lb 29,7). Dopiero z biegiem czasu dodano nowe dni postne, ale nawet w tym świetle praktyka dwukrotnego postu w jednym tygodniu należała do rzadkości. Dalej stwierdza on, że oddaje dziesięcinę ze WSZYSTKIEGO, co nabywa. I znowu okazuje się, że robi więcej niż nakazywało Prawo. Według przepisów zawartych w Kpł 27,30 i Pwt 14,22-23 każdy przedstawiciel narodu wybranego miał obowiązek odprowadzić dziesięcinę na rzecz świątyni ze zboża, moszczu, oliwy oraz pierworodnych z bydła i trzody.

 

Patrząc jedynie na to, co ten człowiek robi na co dzień i jak wypełnia Prawo dane przez Boga Izraelitom, słuchacze Jezusa na pewno byli pełni podziwu dla niego. Ale my wiemy, że jego postawa została napiętnowana. Stało się tak dlatego, że wszystko, co robił, zamiast zbliżać go do Pana tak naprawdę wybudowało ogromny mur między nim a całym światem. Grecki tekst mówi nam, że po przyjściu do świątyni σταθεὶς πρὸς ἑαυτὸν ταῦτα προσηύχετο (statheis pros eauton tauta proseucheto), co możemy (i powinniśmy) przetłumaczyć w ten sposób: Stanąwszy do siebie tak modlił się. Widzimy zatem, że tak naprawdę jego modlitwa nie miała na celu spotkania się z Bogiem, ale była okazją do autozachwytu. Od samego początku faryzeusz myślał tylko o sobie. Owszem, rozpoczął od wezwania Pana: „O Boże”, ale dalsze jego słowa są samowychwalaniem. Co więcej, to, że tak doskonale (a nawet bardziej niż doskonale) wypełniał nakazy Prawa, spowodowało, że pogardzał innymi ludźmi. Mimo tego, że należał do duchowych przywódców ludu, jego wiara była jedynie powierzchowna i obłudna. Bóg nie był mu do niczego potrzebny, ponieważ uwierzył w swoją doskonałość i to ona stała się dla niego punktem odniesienia w ocenie innych.

 

Co innego celnik: on doskonale zdawał sobie sprawę z tego, kim był i jak patrzyli na niego jego rodacy. Dla Żydów celnicy byli zdrajcami pobierającymi podatki dla znienawidzonych Rzymian. Uważano ich również za złodziei, gdyż bardzo często ściągając pieniądze od innych zawyżali należną kwotę i tym samym bogacili się. Niechęć faryzeuszów (zapewne także innych Żydów) do celników była tak wielka, że głosili, iż nie mogą oni odpokutować swoich grzechów i uzyskać od Boga przebaczenia, ponieważ tak naprawdę nawet nie wiedzą, ilu ludzi w ciągu życia oszukali. Ich pieniądze uważano za nieczyste, dlatego kapłani nie przyjmowali od nich ofiar na rzecz świątyni.

 

Widzimy, jak wiele dzieliło bohaterów dzisiejszej przypowieści. Gdyby nie słowa Jezusa o tym, który odszedł do domu usprawiedliwiony, Jego słuchaczom nie przyszłoby na myśl, że to celnik może być wzorem do naśladowania. Oczywiście, nie w oszukiwaniu, ale w uniżeniu przed Bogiem. Tą przypowieścią Mistrz po raz kolejny musiał zasiać w sercach swoich uczniów i innych niepokój, a może nawet i zgorszenie. Żaden szanujący się rabin nie odważyłby się publicznie pochwalić celnika kosztem faryzeusza. Ale Jezus to zrobił, ponieważ chciał uświadomić słuchającym Go najważniejszą regułę obowiązującą w Jego królestwie, czyli przykazanie miłości Boga i bliźniego.

 

Co z tego, że faryzeusz robił więcej „niż ustawa przewiduje”, skoro pogardzał innymi ludźmi? „Psu na budę” zda się taka wiara, która nie jest nieustannym stawaniem przed Nim. Dla Boga liczy się to, czy moja osobista relacja z Nim sprawia, że zaczynam wszystkich spotkanych ludzi traktować jednakowo i nie pogardzać nimi.

 

Myślę, że nam, Polakom, ta przypowieść jest niezwykle potrzebna, ponieważ patrząc w skali świata nasz naród wypada (jeszcze) bardzo dobrze, jeżeli chodzi o praktyki religijne. Możemy poczuć się lepsi od Francuzów, Niemców czy Hiszpanów, którzy (w większości) zapomnieli o swoich chrześcijańskich korzeniach, zamykają kościoły, przy tworzeniu prawa nie uwzględniają Bożych praw. Rzecz jasna są to złe postawy, ale opierając się na sposobie myślenia, jaki zaprezentował nam dzisiaj Jezus może okazać się, że my jesteśmy jeszcze dalej od Boga niż oni. Jako księdza cieszy mnie widok tak wielu ludzi w kościołach, na nabożeństwach, pielgrzymkach, rekolekcjach etc. Cieszą mnie kolejki do spowiedzi i to, że wielu poszukuje indywidualnego prowadzenia przez kierowników duchowych. Ale dzisiejsza Ewangelia powinna być dla nas sygnałem ostrzegawczym, żebyśmy w tym wszystkim nie zapomnieli o tym, co jest najważniejsze, czyli wzajemnej miłości.

 

Winy celnika są niepodważalne, ale jego szczere ukorzenie się przed Bogiem znaczyło więcej niż pobożne praktyki faryzeusza. Ten pierwszy wiedział, że wyrządził innym wiele zła i zasługuje na karę, ale mimo to zaufał, że Boże miłosierdzie jest większe niż jego grzechy. Natomiast ten drugi zaufał sobie i swojej doskonałości. Bóg był dla niego jedynie przykrywką, pod którą ukrywał pogardę dla innych. Uznał, że grzechu po prostu nie ma w jego życiu.

 

Ewangelia powinna sprowokować nas do zadania sobie kluczowych pytań, a odpowiedź na nie pokaże nam, w jakiej kondycji jest nasza dusza. Dowiemy się, na jakim fundamencie budujmy naszą wiarę. Zatem zadajmy je sobie.

 

Czy w czasie naszych modlitw skupiamy się na Bogu czy na sobie? Czy wiem, że rozmawiam z Nim, czy też prowadzę monolog, w którym Bóg nie ma okazji, żeby przemówić do mnie, bo ciągle zarzucam Go setkami słów? Czy traktujemy nasze modlitwy jak spotkanie z Nim i szukamy miłosierdzia jako grzesznicy czy może tylko „trajkoczemy” o sobie a On tak naprawdę nie jest ważny. Dlaczego pójdziemy dzisiaj na Mszę? Co nami kieruje? Jakie są motywy naszego serca? Czy idziemy, bo wiemy że na Eucharystii On jest najbliżej nas, czy może tylko dlatego, żeby poczuć się lepszymi od tych, którzy nie przychodzą? Jak reagujemy, gdy widzimy w kościele kogoś kto przychodzi tylko od tzw. wielkiego dzwonu?

 

Te pytania są niezwykle istotne i nie uciekajmy przed nimi.

 

Wiara nie polega na wypełnianiu zewnętrznych praktyk. One mają sens tylko wtedy, gdy prowadzą mnie do spotkania z Nim, a przez to do zobaczenia w każdym spotkanym człowieku brata i siostry, którzy są kochani przez Boga tak samo jak ja. Zarówno faryzeusz jak i celnik potrzebowali nawrócenia. Z tym, że tylko jeden to zrozumiał. Dzień, w którym powiem sobie, że już nie muszę się nawracać i pracować nad sobą, będzie początkiem mojego potępienia. I piszę te słowa z pełną premedytacją i świadomością ich mocy.

 

Tak jak pisałem wczoraj, Bóg wierzy w nas, nawet jeśli my nie widzimy w sobie dobra. Jezus mówi do nas codziennie przez swoje słowo, żeby ciągle nam przypominać, na czym polega prawdziwa wiara. Dajmy się Mu formować, a na pewno nie stanie nam się krzywda. Jego miłość i miłosierdzie jest większe od naszych grzechów. Nawet ktoś, kto przez całe lata Boga miał za nic i krzywdził innych, może przyjść do Niego. Jeśli w jego sercu jest skrucha, na pewno nie zostanie odrzucony, bo jak mówi nam Bóg przez proroka Ezechiela:

 

Nie chcę śmierci grzesznika, lecz pragnę, aby się nawrócił i miał życie.(Ez 33,11).

 

Nie jesteś doskonały, ale to nie przeszkadza Bogu, żeby szaleć z miłości na Twoim punkcie. Jesteś Jego kochanym dzieckiem, które nieraz błądzi, ale zawsze może wrócić, bo Tata czeka.

 

Konkret na dzisiaj: przyjdź do Boga jak celnik.

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

I komentarz ks. Romana Chylińskiego

O gardzeniu Bogiem i ludźmi.

 

„Jezus powiedział do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili.”

 

Ufać sobie, a innymi gardzić.


Te dwie postawy niejako idą w parze. Kiedy ufamy sobie, zaczynamy gardzić Bogiem.

 

O tym pisał św. Mateusz w "Kazaniu na Górze": "Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie, czyli sobie". (Mt 6,24).

 

Postawa chrześcijańska jest postawą wdzięczności: "Cóż masz, czego byś nie otrzymał".

 

Człowiek, który jest wdzięczny tylko sobie za to: co ma, co osiągnął, do czego doszedł, a nie widzi ile otrzymał pomocy od Boga i od ludzi, nie będzie nigdy szczęśliwy w życiu, bo sam sobie schlebia

.

 

Przypatrzmy się, jak wygląda, na co dzień nasze "dziękuję” Bogu.


- Czy dziękując za coś Bogu, jednocześnie mam wewnętrzne przekonanie, że sam bym to zrobił?


- Czy w ogóle nie dziękuję, bo ani przedpołudniem, ani popołudniu o nic nie prosiłem Boga, więc cała chwała za to, co zrobiłem i co mi się udało należy do mnie.


- Czy jednak zdaję sobie sprawę z tego, że cicha i subtelna obecność Jezusa towarzyszy mi w całej historii mojego życia, niezależnie od tego, czy o to Go prosiłem, czy też nie?

 

Możemy, więc pogardzać Bogiem będąc przekonani o własnej sprawiedliwości, ale też możemy pogardzać człowiekiem tylko dlatego, że jest: słabszy, o niższym statucie społecznym, niewykształcony lub nieliczący się w naszym gronie.

 

Sroga jest odpowiedź Jezusa na nasze takie zachowania:

 

„Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten.”

 

Ten, który powiedział: «Boże, miej litość dla mnie, grzesznika».


Słowa te wypowiedział człowiek pogardzany przez społeczeństwo, celnik i oszust mający świadomość, jak nisko upadł w swoim życiu moralnym.

 

Często tak jest, że dopiero utrata pewnych dóbr materialnych lub doświadczenie choroby i cierpienia skłania nas do szukania głębszej wiary i wsparcia u Jezusa.

 

Modlitwa: Jezu, wybacz, że ignoruję Twoja obecność w moim życiu i nie dostrzegam Twojej pomocy. Strzeż mnie od pewności siebie i ufania we własną sprawiedliwość, abym nigdy nie pogardził Tobą i ludźmi. Bardzo Cię Jezu potrzebuję w moim życiu, bo bez Ciebie, nic nie mogę dobrego uczynić. Amen!

Dorota
Dorota Oct 24 '16, 17:37

Do nas, kapłanów!

 

Łk 13, 10-17

Jezus nauczał w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować.
Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: "Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy". Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga.
Lecz przełożony synagogi, oburzony tym, że Jezus w szabat uzdrowił, rzekł do ludu: "Jest sześć dni, w które należy pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu".
Pan mu odpowiedział: "Obłudnicy, czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A tej córki Abrahama, którą szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu?"
Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów, dokonywanych przez Niego.

Ten fragment Ewangelii znajduje się tylko u św. Łukasza.

 

Jezus ukazując prawdziwą naturę królestwa Bożego, przedstawia problem zniewolonej kobiety, wśród „wielkich” przywódców religijnych.

 

Nasz Pan przychodzi w szabat do synagogi, aby nauczać lud Izraelski. W trakcie nauczania zauważa chorą osobę potrzebującą uzdrowienia. Jak mówi Ewangelista, od 18 lat ta kobieta przychodziła do synagogi, ale nigdy nie znalazła współczucia w oczach „wielkich” przełożonych synagogi.

 

Co robi Jezus? Dokonuje egzorcyzmu, nakłada ręce na kobietę wypowiadając jednocześnie proste słowa ale z mocą: : "Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy" i uzdrawia tę, która miała ducha niemocy.

 

Czyż i dzisiaj nie potrzeba nam żywego Kościoła, gdzie kapłani będą egzorcyzmować lud Boży i uwalniać od szatana trzymającego ich w niemocy?

 

Uwalniajmy zatem, my kapłani ludzi od demonów, którzy są w niemocy: pychy, chciwości, nieczystości, braku umiarkowania, gniewu, zazdrości, lenistwa czy leków i strachu.

 

Często ludzie ci duchowo chodzą „skrzywieni” i nie mają siły powstać z tych niemocy.

 

Nakładajmy więc na nich ręce i mówmy w mocy kapłaństwa: „ w imię Jezusa Chrystusa jesteś wolny od swej niemocy".

 

Bo tak jest, że za każdym złem stoi Zły. Gdyby demon nie stał za złem, to zapewne jakoś poradzilibyśmy sobie z naszymi słabościami.


Potrzeba więc tu mocy kapłaństwa Chrystusowego!!!


Wykorzystujmy my kapłani chwile w konfesjonale do modlitwy uwolnienia kiedy penitent mówi nam o powracających nieustannie słabościach.

 

Prośmy naszych penitentów, aby wyrzekali się tych słabości, po czym mówmy: W imię Jezusa Chrystusa wyrzucam z twoich myśli, pragnień, dążeń i z serca wszelkie demony, których się teraz wyrzekłeś. Idźcie precz demony! Związuje was pod krzyżem Pana naszego Jezusa Chrystusa. Już nic co należy do tej osoby nie należy do was, I zakazuje wam powrotu do niej. Amen!

 

Obmyj teraz tę osobę we Krwi Chrystusa prosząc, aby ona powtarzała za tobą słowa: „ Krwi Chrystusowa obmyj mnie, Krwi Chrystusowa ochroń mnie i wypełnij wszystkie wolne miejsca po demonach. Przyjdź Duchu Święty i wypełnij wszystkie wolne miejsca po demonach Twoją świętą obecnością. I napełnij tę osobę darami: ( tu możesz wymienić dary, które są potrzebne temu człowiekowi. Jeżeli była nieczystość to darami czystości serca, jeżeli pycha to darami pokory itd.).

 

Pamiętajmy, Jezus po to przyszedł na świat, aby jak zapowiedział w orędziu w synagodze w Nazarecie:


„ (…) ubogim niósł dobrą nowinę,
więźniom głosił wolność,


a niewidomym przejrzenie;
abym uciśnionych odsyłał wolnymi,
abym obwoływał rok łaski od Pana.”(Łk 4,18-19).

 

I taka też jest nasza rola jako kapłanów!

 

Powie dalej Jezus: „A tej córki Abrahama, którą szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu?"

 

Kto to zrobi? Do kogo mówi Jezus? Do nas, kapłanów!!!

 

Jeżeli codziennie ty i ja sprowadzamy intencjonalnie i słowami Boga na ziemię konsekrując w trakcie Eucharystii Ciało i Przenajświętszą Krew Jezusa, to co, nie mamy siły wyrzucić demony z człowieka?

 

Pokochajmy więc kapłaństwo Chrystusowe i wykorzystujmy wszelkie dary i charyzmaty jakie otrzymaliśmy od Ducha Świętego przez dłonie ks. Biskupa, aby szatan nie panoszył się na tym świecie i nie trzymał w zniewoleniu chrześcijan, którzy chcą być zdrowi. Amen!

ks. Roman Chyliński

Dorota
Dorota Oct 25 '16, 18:51

Aby wytrwać do końca w małżeństwie!  -  ks. Roman Chyliński

 

Bracia, bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej.
Żony niech będą poddane swym mężom jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus Głową Kościoła, On Zbawca ciała. Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom, we wszystkim.
Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić; oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany.
Mężowie powinni miłować swoje żony jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje.
Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz każdy je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus - Kościół, bo jesteśmy członkami Jego ciała.
Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła. W końcu, więc niech także każdy z was tak miłuje swą żonę jak siebie samego. A żona niech się odnosi ze czcią do swojego męża.
Dzieci, bądźcie posłuszne w Panu waszym rodzicom, bo to jest sprawiedliwe. Czcij ojca twego i matkę, jest to pierwsze przykazanie z obietnicą: aby ci dobrze było i abyś był długowieczny na ziemi.
A wy, ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je stosując
karcenie i napominanie Pańskie. (Ef 5, 21 - 6, 4)

 

„Bracia, bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej.”

 

Poddani tzn. zależni od siebie.


Potrzeba tu świadomości małżonków, że tylko ta ZALEŻNOŚĆ może im pomóc godnie przeżyć życie, w poczuciu bezpieczeństwa: duchowego, psychicznego, a także finansowego oraz w trwaniu w prawdzie.


Zależność w małżeństwie jest darem, jakim małżonkowie się dzielą.


Natomiast przesłanie: „ poddani w bojaźni Chrystusowej” oznacza wspólną zależność małżonków od Jezusa Chrystusa. Jeżeli małżonkowie razem dojrzeją do wiary, w której osoba Jezusa będzie wyznaczała: zasady i styl życia, standardy moralne, takie jakie podaje nam Ewangelia wg św. Mateusza w „Kazaniu na górze” oraz w „mowie eklezjalnej” w 18 rozdziale jestem spokojny o wytrwanie „do końca” takiego małżeństwa.

 

„Żony niech będą poddane swym mężom jak Panu, bo mąż jest głową żony”.

 

Mąż „głową rodziny”. Czy chcesz, czy nie chcesz drogi mężu


św. Paweł wyznacza ci zaszczytne, a zarazem bardzo odpowiedzialne miejsce w rodzinie.

 

Na czym ono polega?

 

O tym pisze dalej św. Paweł:


„ jak i Chrystus Głową Kościoła, On Zbawca ciała”.

Chrystus jak Głowa Kościoła jest: prawodawcą i dba o zbawienie Kościoła. Takie są właśnie zadanie twoje, jako męża rodziny:


- stoisz na straży prawa moralnego twojej żony i dzieci,
- bronisz życia poczętego w łonie twojej żony,
- zabiegasz o takie ich wychowanie, aby pomóc im się zbawić,
- podejmujesz pracę, która nie niszczy jedności w małżeństwie,
- jesteś świadkiem wiary dla żony i dzieci.

 

A czasami mężczyzną wydaje się, że pierwszym ich powołaniem jest przynoszenie pieniędzy do domu. I jeżeli tak myślicie, to tak właśnie jesteście odbierani w rodzinie. O co macie zresztą pretensję do najbliższych, że na tym kończą się ich oczekiwania względem was.

 

I jeszcze ważne w tym miejscu przesłanie dla żon. To żona daje sobie zgodę na to, aby jej mąż był głową rodziny. Inaczej ona sama zawalczy oto miejsce. Wówczas mąż, staje się osobą przegraną w relacji małżeńskiej.

 

„Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół”.

 

Do mężów odwołuje się św. Paweł, aby umiłowali swoje żony. Ja już kiedyś pisałem o tym, że kobieta zamężna lubi BMW, to znaczy poczucie: bezpieczeństwa, miłości i wierności.


Bezpieczeństwa:


- przede wszystkim na co dzień w życiu, że jej współmałżonek spełni te wszystkie obowiązki sumiennie, których się podjął, jak mąż i ojciec.


- w łóżku. Jeżeli tam żona czuje się szanowana i ma poczucie, iż jej mąż panuje nad własnym popędem, to może być spokojna o swojego męża w innych wymiarach życia.


- przez własną pracowitość i uczciwości życia.

 

Miłości. Rzecz dziwna u mężczyzn, że dopóki walczą o kobietę swego życia potrafią być: czuli, mili, wyrozumiali, pieszczący i całujący. Po ślubie rzecz ciekawa, dość raptownie, to wyrażanie miłości usycha!


Czyżby zasada „rybaka i rybki” tu zadziałała. Bo który wędkarz dokarmia złowioną rybkę?! Twoja żona ciągle potrzebuje okazywania jej czułości, aby nie czuła się odrzucona.

 

Wierność- miłość małżeńska ma znamię wyłączności. Stad wierność albo jest stu procentowa albo jej nie ma.

 

„ i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić”.

 

Mąż powinien być gotów oddać nawet życia za własną żonę, tak jak Chrystus za Kościół. To jest ofiara jaką nieraz mężczyzna musi złożyć dla ratowania związku małżeńskiego.
Bóg rzadko oczekuje, czy wystawia mężów na taką próbę. Jednak duchowo każdy mąż i ojciec powinien, aż do tego stopnia być gotowy na złożenie z siebie ofiary miłości.
Mój tata przeszedł szlak z Armią Andersa zostawiając w Polsce swoją żonę. Kiedy 1945 r. statkiem z Anglii przypłynął do Polski, a było już po Jałcie, kapitan na statku powiedział: „ jeśli zejdziecie na ląd powrotu już nie ma!”


Wielu mężczyzn wówczas wycofało się, wybrali lepsze życie w Anglii. Tata zszedł na ląd, bo miał tu żonę.

 

„ nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz każdy je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus – Kościół”.

 

Tu św. Paweł przypomina wszystkim mężom i ojcom o odpowiedzialności za podjęcie pracy, aby wyżywić i pielęgnować własną rodzinę.

 

„Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem”.

 

To opuszczenie własnego ojca i matki ma dokonać się nie tylko na płaszczyźnie fizycznej, ale i psychicznej. Tak wiele matek w swojej postawie nadopiekuńczości nie może się pogodzić z faktem, że ich syn opuści „gniazdo” rodzinne, aby zbudować własny dom. I są wówczas destrukcyjnymi teściowymi dla synowej i dobra małżeństwa.


Przy takiej postawie własnej matki niezdecydowana postawa mężczyzny powoduje duże zachwianie w strukturach własnej rodziny. Taki mężczyzna powinien przyjąć jednoznaczną postawę, wyraźnie stawiając żonę ponad oczekiwania własnej matki. Musi wiedzieć, że toksyczna więź z matką może zniszczyć jego własny dom.

 

Na końcu swojego przesłania na temat małżeństwa św. Paweł powie: „Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła. W końcu więc, niech także każdy z was tak miłuje swą żonę jak siebie samego. A żona niech się odnosi ze czcią do swojego męża”.

 

Mężowie zawsze z szacunkiem i z miłością niech odnoszą się do swoich żon, natomiast żona ze czcią podkreśla autorytet męża w rodzinie.
Amen!!!

 

Czy moja wiara jest jak ziarnko gorczycy?  -  ks. Józef Tabor

 

Jezus mówił: «Do czego podobne jest królestwo Boże i z czym mam je porównać? Podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posiał w swoim ogrodzie. Wyrosło i stało się wielkim drzewem, tak że ptaki podniebne zagnieździły się na jego gałęziach». I mówił dalej: «Z czym mam porównać królestwo Boże? Podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż wszystko się zakwasiło». (Łk 13,18-21)

 

To, co małe w oczach ludzkich, jest wielkie w oczach Boga

 

 

„Królestwo Boże podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś posadził w swoim ogrodzie. Wyrosło i stało się wielkim drzewem”. Trzeba przyznać, że brzmi to trochę dziwnie i zaskakująco. Bo jak to możliwe, by coś, co tak małe i niepozorne, najmniejsze z najmniejszych, mogło stać się obrazem królestwa? Jak to możliwe, by to, co jest takie liche, mogło się stać symbolem prawdziwego życia, i prawdziwej miłości?

 

 

A można by przecież to pytanie odnieść do każdego z nas, do tego, co się zwie tajemnicą życia. Jak to możliwe, by to wszystko, co dzieje się wokół mnie dzisiaj, to, co jest często właśnie takie liche i niepozorne, co czasem wywołuje radość, czasem gniew, czasem przeogromny smutek, czy to wszystko ma sens? Jak to możliwe, by te proste, zwykłe sprawy mogły kogokolwiek obchodzić? Jak to możliwe, by moje życie, które zostało związane ze szpitalnym łóżkiem, było dla kogokolwiek coś znaczące? W to czasem bardzo trudno uwierzyć. I tak łatwo wtedy popaść w zniechęcenie, tak łatwo się wtedy zamknąć, odgrodzić od wszystkiego i od wszystkich. A ziarno, które zostaje samo; a ziarno, które się od wszystkiego i od wszystkich odgradza, obumiera. I stąd już tylko o krok od zniechęcenia; i stąd już tylko o krok od zgorzknienia. I wtedy pozostaje już tylko zgryźliwość, przenikająca przez ironiczny uśmiech. Ziarno, które zostaje samo; ziarno, które nie chce rodzić życia, które się od życia odgradza, zostaje skazane na ogień nieugaszony.

 

 

Czy warto rodzić z siebie życie? Czy warto się poświęcać? Czy warto nadstawiać głowę, nawet za cenę utraty stanowiska, znaczenia? Czy warto nieść krzyż, który czasem jest tak okrutnie doskwierający? Czy warto?

 

 

Był kiedyś Ktoś, kto w samotności szedł na Górę. Szedł na Górę, którą – o ironio – nazwano: Miejscem Czaszki, to znaczy: siedzibą trupa. Szedł Ktoś mozolnie i bardzo wytrwale na mękę taką trochę zbyt okrutną, na mękę taką trochę zbyt złowieszczą. Małe, liche, niepozorne ziarno, które chciało dać życie wszystkim, i to dać je w obfitości.

 

 

Był kiedyś Ktoś, kto zechciał się wychylić ku życiu, ku prawdziwemu miłowaniu, ku prawdziwemu poświęceniu. Owszem, byli tacy, którzy mówili: nie warto. Był też Jego uczeń, który powiedział: „Panie, nigdy nie przyjdzie to na Ciebie”. I tak z wytrwałości powstało ogromne drzewo, w którym znalazły schronienie setki, miliony ludzi.

 

 

Czy warto? Trzeba mieć odrobinę wiary, wiary w to, że każdy gest prosty, zwyczajny, ale nasycony dobrocią, zostawia w świecie gdzieś jakiś ślad. Trzeba mieć odrobinę nadziei, by nie zwątpić w to, iż po krzyżu jest zmartwychwstanie. Trzeba też mieć odrobinę miłości, by życia nie zmarnować, i by nie być człowiekiem, który zionie pustką.

 

 

Czy warto? „Królestwo Boże podobne jest do ziarna gorczycy, które ktoś wziął i posadził w swoim ogrodzie. Ono wyrosło i stało się wielkim drzewem”. Czy warto? Na pewno warto!

 

 

 

Czym mierzyć wartość naszej wiary?

 

 

Bardzo często uważamy, że to co większe jest lepsze: większy samochód, większe mieszkanie, większa pensja, większa sława. Ale tak nie jest w życiu duchowym; w życiu duchowym jest odwrotnie: to, co mniejsze, jest lepsze. Jezus mówi dzisiaj: „Królestwo Boże podobne jest do ziarnka gorczycy”, a w innym miejscu: „Gdybyście mieli wiarę, jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: «Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze», a byłaby wam posłuszna”. Gdyby nasza wiara była taka maleńka, jak ziarnko gorczycy, w naszym życiu działyby się rzeczy cudowne. I, kiedy Jezus mówi do Apostołów: „małej wiary”, to faktycznie mówi: nie macie wiary, nie wierzycie Mi, i dlatego nie rozumiecie, i dlatego się lękacie.

 

 

„Królestwo Boże podobne jest do ziarnka gorczycy”. Ta maleńka wiara, jeżeli człowiek ma ją w sobie, jeżeli człowiek ufa Jezusowi, jeżeli człowiek buduje na Nim swoje życie, rozrasta się w nas. Bo ziarnko gorczycy, takie maleńkie, staje się potężnym drzewem. I mimo, że w ogrodzie naszej duszy jest może wiele różnych nasion, bo różni ludzie próbują zasiać w nas swoje przekonania, swoje widzenie świata, to jeśli to ziarnko będzie pielęgnowane, wyrośnie i stanie się potężnym drzewem, tak, że „ptaki powietrzne będą się gnieździć w jego gałęziach” – ta wiara będzie tak mocna, że inni ludzie będą czerpać siłę, będą mieli wskazaną drogę poprzez nasze życie, poprzez naszą wiarę; będziemy dla nich światłem; będziemy dla nich solą.

 

 

„Z czym mam porównać Królestwo Boże?”. Musimy bardzo uważać, abyśmy nie przykładali do drugiego człowieka, który jest w Kościele, miary czysto naturalnej. Ziemska misja Jezusa rozczarowała bardzo wielu ludzi, bo spodziewali się cudów, spodziewali się, że Jezus pokona okupanta rzymskiego, że Jezus zaprowadzi królestwo Boże na ziemi – królestwo dobrobytu, sprawiedliwości, pokoju, gdzie nie będzie prześladowań, gdzie nie będzie chorób, gdzie nie będzie śmierci, a Jezus mówił o królestwie Bożym. I to wszystko, czego oczekiwali słuchający Go, spełni się, o ile człowiek uwierzy w Jezusa Chrystusa, o ile człowiek wejdzie w Jego śmierć, aby razem z Nim umrzeć, wtedy będzie mógł doświadczyć zmartwychwstania, i śmierć nie będzie ostatnim słowem, które nas przeraża, ale będzie przejściem do nowego życia.

 

 

Musimy się strzec, abyśmy nie gardzili żadnych z tych „małych” w Kościele; abyśmy nie uważali, że ci, którzy mają głosić Chrystusa, to mają być ludzie bardzo inteligentni, to mają być ludzie pod każdym względem sprawni, to mają być ludzie znaczący, bo Jezus w Kościele dokonuje niezwykłych cudów poprzez wiarę tych „maluczkich”, tych ubogich, tych, którzy mówią: Panie, przecież ja nic nie potrafię, ale wierzę, że Ty mnie wspomagasz, że Ty mnie wspierasz, że Ty we mnie działasz.

 

 

„Królestwo Boże podobne jest do ziarnka gorczycy”. Dzisiaj chcemy otwierać nasze serca na przyjęcie Bożego królestwa. Jezus wybrał zwyczajnych, prostych ludzi, niewykształconych rybaków, celników, nierządnice, ponieważ oni w Niego uwierzyli, stali się Apostołami, stali się świadkami Chrystusa wobec pogańskiego świata. my również jesteśmy zaproszeni do wiary. Zapytajmy siebie: Czy mamy wiarę w Jezusa Chrystusa? Tu nie chodzi o to, żeby wypowiedzieć wszystkie możliwe definicje katechizmowe – łącznie z tą, że na chrzcie św. otrzymaliśmy dar wiary – bo to jest prawda, ale: Czy ja mam wiarę? Czy ja naprawdę wierzę Jezusowi Chrystusowi? Jeżeli tak, to patrzę na siebie i inni patrzą na mnie: Czy moja wiara rośnie? Jeżeli moja wiara karłowacieje, a w starszym wieku zachowuję się tak jakby Boga nie było, to choćbym mówił cudowne rzeczy katechizmowe – nikt mi nie uwierzy. Prośmy Boga o wiarę, jak ziarnko gorczycy. Niech się tak stanie.

 

 

 

 

Dorota
Dorota Oct 26 '16, 10:08
Nawet największą miłość można odrzucić  -  ks. Krystian Malec

 

Jezus, nauczając, szedł przez miasta i wsie i odbywał swą podróż do Jerozolimy.

Raz ktoś Go zapytał: „Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?”

On rzekł do nich: „Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli.

Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: «Panie, otwórz nam»; lecz On wam odpowie: «Nie wiem, skąd jesteście».

Wtedy zaczniecie mówić: «Przecież jadaliśmy i piliśmy z tobą, i na ulicach naszych nauczałeś». Lecz On rzecze: «Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości».

Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych. Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym. Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi”. (Łk 13,22-30)

 

O czym marzy Bóg? Czego pragnie?

 

Te pytania wydają się być bez sensu, ponieważ Bóg niczego nie potrzebuje, nie ma żadnych braków, jest doskonały. Ale istota Jego istnienia, czyli miłość, nie polega na byciu egoistą zadowolonym z siebie, który nikogo i niczego nie pragnie. Jego miłość jest ukierunkowana na dawanie i dzielenie się. Stworzył świat i przede wszystkim ludzi, ponieważ chciał i ciągle chce dzielić się miłością ze swoim stworzeniem.

 

Zatem jakie pragnienie kryje się w Bożym sercu? Sięgnijmy do 1Tm 2,4 a dowiemy się:

 

„(…) pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy”.

 

Jezus stał się człowiekiem, aby to pragnienie mogło zostać zrealizowane. Jak widzimy, Apostoł Narodów zapisał, że to Boże marzenie dotyczy wszystkich ludzi. On nie dzieli swoich dzieci na te, które mogą zostać zbawione, i te, które zostaną potępione. Nie ma gotowej listy, która zawiera imiona przeznaczonych do życia w Niebie. Każdy ma szansę tam się znaleźć, ale będzie to zależało od jego indywidualnej pracy i będzie konsekwencją codziennie podejmowanych wyborów między dobrem a złem, między Bogiem a diabłem.

 

Ludzie słuchający na co dzień Jezusa nieustannie musieli konfrontować to, co myśleli do tej pory o Bogu, zbawieniu, wypełnianiu Prawa, byciu sprawiedliwym, z tym, co głosił Rabbi z Nazaretu. Jego nauczanie prowokowało do myślenia i zadawania pytań, czego przykład mamy w dzisiejszej Ewangelii. Ludzie chcieli wiedzieć czy każdy człowiek zostanie zbawiony. Analizując słowa naszego Zbawiciela z przykrością musimy stwierdzić, że tak się nie stanie.

 

„(…) wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli”

 

Piekło nie jest puste. Na pewno jest w nim szatan. Ale jak mówią niektórzy święci są w nim dusze ludzi, którzy mieli okazję – jak każdy z nas – żyć z Bogiem, ale w swojej wolności wybrali inną drogę. Ani do Nieba ani do piekła nie idzie się z klapkami na oczach, ale przez podejmowanie konkretnych decyzji.

 

Ewangelia, którą przyniósł nam Jezus, jest dobrą nowiną o zbawieniu, ale ta nowina zawiera w sobie także określone wymagania. Nigdy nie wolno nam o tym zapominać. Jezus przez trzy lata starał się to wpoić swoim słuchaczom. Bóg chce, żeby każdy z nas znalazł się w Niebie, i dlatego posłał do nas swojego Syna, który pokazał nam wiodącą tam drogę. Mistrz uczynił absolutnie wszystko, aby bramy życia wiecznego zostały na nowo otwarte, dał się za to zabić, bo tylko Jego Najświętsza Krewa mogła tego dokonać. A wychodząc z grobu w poranek Zmartwychwstania, zaprosił wszystkich ludzi do życia z Nim i w Nim w Jego Królestwie. Ale jak to bywa z zaproszeniami, jedni je przyjmują, a inni odrzucają. Jezus zrobił wszystko, co w Jego mocy, żebyśmy nie zastanawiali się czy Bóg naprawdę chce naszego zbawienia, ale to nie oznacza, że nie musimy się wysilić, aby tam dojść.

 

Praca nad sobą, do której zachęca nas nieustannie słowo Boże, nie przekracza naszych możliwości, nie jest ponad nasze siły. Jeśli tylko zechcemy powalczyć o Niebo wsparci pomocą z wysoka, to nie mamy się czego obawiać. Ale wysiłek jest wpisany w prawdziwą wiarę. Samo nic się nie zrobi. O tym także mówi dzisiaj Jezus. Gdy ludzie staną na sądzie przed Bogiem wielu będzie mówiło, że znają Go, bo jedli i pili razem z Nim, bo słyszeli Jego nauczanie. Jednak okazuje się, że to zbyt mało, aby wejść do Nieba.

 

Obraz jedzenia i picia, a także słuchania Bożego głosu powinien nam jednoznacznie kojarzyć się z Mszą Świętą. Ale samo uczestniczenie w niej to za mało, żeby zostać zbawionym. Co z tego, że będę co niedziela w kościele, a ja jako ksiądz codziennie będą ją sprawował, jeśli ciągle będę dopuszczał się niesprawiedliwości, jeśli będę tylko jej biernym uczestnikiem? Psu na budę taka wiara! Moje spotykanie się z Bogiem w czasie Mszy Świętej ma promieniować na całe moje życie, na wszystkie myśli i decyzje. Nie mogę ograniczyć jej tylko do jakiegoś konkretnego czasu raz w tygodniu, a potem żyć jakby ona nic nie znaczyła.

 

Nie wiem, jakie emocje rodzą się w Tobie po przeczytaniu dzisiejszej Ewangelii, ale ja nie mam w sobie spokoju. Jezus – a On zawsze ma rację – mówi mi, że mogę nawet codziennie być blisko Niego na Mszy, a gdy przyjdzie dzień sądu mogę usłyszeć: „Nie wiem, skąd jesteś”. Przerażające!

 

W Bożym sercu jest pragnienie zbawienia wszystkich, ale On wie, że odrzucenie Go także jest możliwe. Nie możemy ulegać przekonaniu, że los każdego z nas został z góry zaplanowany i nic nie zmienimy. To nieprawda. Czy zostanę zbawiony, zależy od mojej chęci przyjęcia tego, co oferuje mi Bóg. Czas na decyzje jest ograniczony i kiedyś się skończy. Z czym wtedy staniemy przed Nim? Z pobożnymi pragnieniami, których nie zdążyliśmy spełnić? Czy z konkretami, którymi żyliśmy?

 

Gdy spotkamy się z Nim, okaże się, czy jesteśmy Jego przyjaciółmi, czy tylko sporo o Nim słyszeliśmy, ale nie przejęliśmy się tym, co mówił i do czego wzywał.

 

Konkret na dzisiaj: zadaj sobie pytanie: dokąd zmierzasz? Do Nieba czy do piekła?

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

Przeznaczeni do zbawienia. -  ks. Roman Chyliński

 

Raz ktoś Go zapytał: "Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?"

 

W Kościele katolickim każdy chrześcijanin w darze chrztu św. otrzymuje dar Łaski i chwały niebieskiej.


Dar Łaski Bożej jest nam potrzebny na nasze „Tu i teraz” ziemskiego życia, abyśmy będąc wrażliwi na miłość Bożą potrafili przy Jej pomocy odrzucić grzech i w nim nie trwać, a otworzyć się na miłosierdzie Boże.

 

Chwała niebieska dana nam jest po śmierci. Wiedząc o tym, z ufnością i nadzieją mamy tu na ziemi pokonywać wszelkie trudności, bo czeka na nas wieczny odpoczynek i pełnia szczęścia, gdzie już nie będzie ani cierpienia, ani łez, ani bólu.

 

Co nam przeszkadza być zbawionym?

 

Bluźnierstwo przeciw Duchowi Świętemu.(por. Mk 3,20-30).

 

Na czym polega bluźnierstwo przeciwko Duchowi Świętemu?

 

Grzech nazywany bluźnierstwem przeciwko Duchowi Świętemu, to ustawiczne i świadome sprzeciwianie się człowieka Bogu, pragnącemu go doprowadzić do nawrócenia przez moc Ducha Świętego.

 

Istotą grzechu przeciwko Duchowi Świętemu jest to, że człowiek — poznając Bożą miłość, miłosierdzie, cierpliwość, znając dobrze środki zbawcze, które Bóg mu podsuwa — coraz mniej Go kocha, coraz bardziej grzeszy, odkłada żal, pokutę i nawrócenie na przyszłość, np. na moment śmierci.

 

Człowiek taki – chociaż poznał wielką miłość Boga – zasklepia się w złu, obojętności na Niego i na ludzi; staje się niewrażliwy na wszystkie próby doprowadzenia go do szczerego nawrócenia.
Świadome wykorzystywanie dobroci Bożej, aby grzeszyć.

 

Bluźni przeciwko Duchowi Świętemu np. ten, kto poznał dobroć Bożą i dlatego postanowił odłożyć swoje nawrócenie na ostatni moment życia.

 

Człowiek taki mówi sobie: „Mogę grzeszyć, ile tylko mi się podoba. Bóg jest miłosierny, dlatego w chwili śmierci przebaczy mi grzechy i pójdę do nieba jak ci, którzy przez całe życie «męczyli się», usiłując nie grzeszyć".

 

Kto przyjmuje taką postawę, ten ustawicznie przeciwstawia się łasce Bożej, która chce go doprowadzić do prawdziwej miłości i nawrócenia. Kto zasklepił się w podobnej postawie, może nie nawrócić się nawet w godzinie śmierci, gdyż wyzbył się miłości. Bez niej zaś nikt nie jest w stanie żałować za grzechy.

 

Postawa obojętności.

 

Bluźniąc przeciwko Duchowi Świętemu, człowiek skazuje się na wieczne potępienie, czyli na wieczne trwanie w świadomie przyjętej postawie obojętności na Boga. Ta obojętność w wieczności stanie się nienawiścią. Grzech ten nie będzie nigdy człowiekowi odpuszczony, gdyż polega na upartym i świadomym przeciwstawianiu się Bożemu wezwaniu do miłości i przyjaźni z Nim.

 

Odrzucenie Chrystusa.

 

Dlaczego bez pomocy Chrystusa nikt nie mógłby osiągnąć wiecznego zbawienia?( Tt 2,14; por. 1 P 1,18-19; Rz 3,23-24).

 

Ciężkie grzechy „uśmiercają" w człowieku nadprzyrodzony dar miłości Bożej, udzielony przez Ducha Świętego, bez miłości zaś nie można osiągnąć wiecznego szczęścia. Grzech ciężki jest „śmiercią" miłości.

 

Odrzucenie łaski Chrystusa.

 

Dlaczego bez łaski Chrystusa nikt nie potrafiłby się szczerze nawrócić? (Łk 15,8-10).

 

Aby uzyskać przebaczenie grzechów, człowiek musi uwierzyć w miłosierdzie Boże, z miłości do Niego żałować za swoje winy i prosić Go o przebaczenie.

 

Bez łaski Chrystusa jednak nie można ani wierzyć, ani zwrócić się do Boga, ani żałować za grzechy. Wysłużona przez Zbawiciela łaska pozwala nam wierzyć, a gdy zgrzeszymy, pobudza nas do żalu, rozbudza w nas miłość, bez której nie można otrzymać wiecznego zbawienia.

 

Teraz rozumiesz, jak trzeba czuwać nad własnym sumieniem, aby nie popaść w brak poczucia grzechu i co to znaczy iść tą ciasną bramą łaski uświęcającej, gdyż tylko Chrystus może cię zbawić.

 

Nie baw się więc twoim życiem, bo za drogie i za cenne jest w oczach Bożych.

 

I jeszcze jedno, życie nie jest twoja prywatną sprawą, za każdą chwilę spędzoną tu na ziemi zdasz sprawę Boskiemu sędziemu.

 

Warto więc coś pożytecznego z tym życiem uczynić, bo od innych je otrzymałeś i od Boga.

 

Modlitwa: Boże mój Ojcze, dziękuję Ci za Twojego Syna, Jezusa Chrystusa, który za moje grzechy przyjął krzyż hańby i poniósł mękę, śmierć, aby mnie zbawić. Proszę Cię, strzeż mnie, abym nigdy nie odrzucił Twojego miłosierdzia, ani nim wzgardził. Codziennie otwieram się na dar Twojego przebaczenia, aby nie żyć w grzechu ciężkim, ale radować się czystością serca i nadzieją życia wiecznego. Amen!

Dorota
Dorota Oct 27 '16, 09:32

O walce duchowej - ks. Roman Chyliński

 

Ef 6, 10-20

W końcu, bracia, bądźcie mocni w Panu siłą Jego potęgi. Obleczcie pełną zbroję Bożą, byście mogli się ostać wobec podstępnych zakusów diabła. Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich. Dlatego weźcie na siebie pełną zbroję Bożą, abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zwalczywszy wszystko. Stańcie więc do walki przepasawszy biodra wasze prawdą i oblekłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość głoszenia dobrej nowiny o pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę za tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest słowo Boże, wśród wszelakiej modlitwy i błagania. Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu. Nad tym właśnie czuwajcie z całą usilnością i proście za wszystkich świętych i za mnie, aby dane mi było słowo, gdy usta moje otworzę, dla jawnego i swobodnego głoszenia tajemnicy Ewangelii, dla której sprawuję poselstwo jako więzień, ażebym jawnie ją wypowiedział, tak jak winienem.

 

„W końcu, bracia, bądźcie mocni w Panu siłą Jego potęgi”.

Prowadząc rekolekcje lub Msze św. z modlitwą o uzdrowienie często zadaję wiernym prowokujące pytanie: „Co należy do istoty religii chrześcijańskiej?

 

Różne są odpowiedzi: wiara, nawrócenie, miłość, przebaczenie itp. Wszystkie te odpowiedzi bliskie są prawdy, jednak brakuje w nich jasności.

Otóż, usłyszymy nieraz takie stwierdzenie z ust teologów, że nasza wiara chrześcijańska ma wymiar personalistyczny, to znaczy jest zwrócona do osoby Jezusa Chrystusa. Żywa relacja z Jezusem Chrystusem jest więc istotą naszej religii chrześcijańskiej. Ta relacja przekłada się oczywiście na całą Trójcę Przenajświętszą: Ojca, Syna i Ducha Świętego.

Sama więc asceza: nasze dobre uczynki, posty, jałmużne choćby najpokaźniejsze i najpiękniejsze nie dają nam zbawienia.

Św. Paweł powie nam: „Jeśliście więc razem z Chrystusem powstali z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus zasiadając po prawicy Boga”.(Kol 3,1). Powstać z martwych z Chrystusem” dokonuje się na Chrzcie św. Wówczas zanurzeni jesteśmy w Jego męce, śmierci i zmartwychwstaniu. Po czym przez rozum i wiarę mamy poznawać Chrystusa i Jego naśladować.

 

Zapytacie: po co ten cały wstęp? Otóż jest on potrzebny abyśmy zrozumieli pierwsze słowa św. Pawła: „…bądźcie mocni w Panu siłą Jego potęgi”. To właśnie mocą Jezusa Chrystusa mamy przezwyciężać nasze słabości, a nie tylko siłą naszej ascezy i samozaparcia. Bo wówczas sobie tylko oddawalibyśmy chwałę, a Jezus nie byłby nam potrzebny. Jego potęgą, to znaczy potęgą Chrystusowego Krzyża jesteśmy tylko wstanie odeprzeć wszelkie ataki Złego.

 

Obleczcie pełną zbroję Bożą, byście mogli się ostać wobec podstępnych zakusów diabła. Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich.”

Pokonać szatana i uczynić go zależnym od siebie, mógł uczynić tylko Jezus! Tylko On-Jezus ma władze nad każdym stworzeniem.

Natomiast, kiedy my stajemy do walki z pokusami demonów trzeba nam najpierw napełnić się Duchem Świętym i być Mu posłusznym.

Prowadzeni przez Ducha Świętego i będąc w Łasce Bożej możemy być pewni zwycięstwa z własnymi słabościami. Każde zawierzenie tylko sobie często kończy się porażką, grzechem naszej pychy i pewności siebie.

 

Dlatego powie św. Paweł: „weźcie na siebie pełną zbroję Bożą, abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zwalczywszy wszystko.”

Pamiętajmy szatan jak dobry strateg czeka na nasz „zły dzień”, kiedy mamy osłabioną wolę, przestajemy czuwać nad emocjami i pożądaniami, aby wówczas coś „ciekawego” nam zaproponować i nas uwieść.

Stąd dalsze słowa św. Pawła : „Stańcie więc do walki:

- przepasawszy biodra wasze prawdą - i oblekłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość,

- a obuwszy nogi w gotowość głoszenia dobrej nowiny o pokoju.

- W każdym położeniu bierzcie wiarę za tarczę, dzięki której zdołacie- zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego.

- Weźcie też hełm zbawienia -

i miecz Ducha, to jest słowo Boże,

- wśród wszelakiej modlitwy i błagania.

Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu.

 

Trzymajmy się więc Jezusa Chrystusa, mocy Ducha Świętego oraz różańca wraz z Maryją, a wygramy „Bój bezkrwawy” o naszą duszę. Amen!

Edytowany przez Dorota Oct 27 '16, 16:55
Dorota
Dorota Oct 28 '16, 12:23

Dziś ks. Krystian Malec  trochę inaczej pisze o Ewangelii, ale warto  na to , co pisze zwrócić uwagę...

 

Dzielę się tym, co dla mnie najcenniejsze

 

W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga.

Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem; i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą.

Zeszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia.

A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich. (Łk 6,12-19)

 

Nie wiem, jak długo jeszcze potrwa moje pisanie na „Słowo Daję”. Może tydzień, miesiąc, rok… W każdym razie wiem, że kiedyś powiem sobie: Krystian, wystarczy. I przestanę pisać.

 

Dlaczego zaczynam w ten sposób? Ponieważ ta strona jest owocem pasji i – chyba mam prawo tak napisać – zakochania się w słowie Bożym. Chciałem dać innym to, co jest dla mnie sensem życia. Nie wiem, na ile mi się to udaje, nie mi oceniać. Ale tak jak zaznaczyłem na początku, nie potrafię określić daty zakończenia publikowania wpisów. Zanim ten dzień nastanie chciałbym pomóc Ci wejść głębiej w świat Biblii, a co za tym idzie w bardziej świadomą relację z Bogiem. Pismo Święte odsłania przed nami zakamarki Bożego serca i pozwala znaleźć odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania. Pozwala także zobaczyć, kogo On wybierał na przestrzeni wieków na heroldów swojego słowa. Myślę, że poznanie ich historii – na ile jest to możliwe, bo dzielą nas setki, a nawet tysiące lat – daje szansę odnalezienia swojego miejsca w Bożym planie.

Oczywiście, nie chodzi tu u kopiowanie postaw biblijnych bohaterów, ale o zrozumienie, że oni byli takimi samymi ludźmi jak my. Mieli swoje grzechy, słabości, nałogi. Popełniali liczne błędy, kłócili się z Bogiem, niektórzy nawet przeklinali dzień swoich narodzin, ale wracali, bo wiedzieli, że to ma sens.

 

Im dłużej „siedzę” w Biblii tym bardziej widzę, że jest ona historią miłości doskonałego, świętego Boga do słabych ludzi. I dzięki tej świadomości mam w sercu nadzieję, że moje grzechy, wady i niedociągnięcia nie są dla Niego barierą. Że nawet ktoś tak słaby jak ja jest przez Niego chciany, kochany, a nawet ma być narzędziem, którym On z radością posłuży się. Skoro tak, to warto przyglądać się świętym, bo oni „dali radę” i są umocnieniem dla nas.

 

Wspominamy dzisiaj dwóch apostołów Szymona i Judę Tadeusza. Skupię się na tym drugim.

 

Prawdopodobnie nosił on dwa imiona Juda Tadeusz, bo tak zapamiętała go tradycja. Jest to ważna informacja, ponieważ musimy pamiętać, że na co dzień zarówno Jezus jak i Jego uczniowie posługiwali się językiem aramejskim, a w nim imiona Juda i Judasz brzmią tak samo. Istniało więc bardzo poważne zagrożenie, że Juda może być pomylony ze zdrajcą. Jeśli posługiwał się dwoma imionami to św. Łukasz byłby pierwszym, który wrócił do jego pierwszego imienia. Święci Atanazy i Augustyn widzieli w nim autora nowotestamentalnego Listu Judy. Miał go napisać, aby zachęcić młody Kościół do wierności Bogu i trwania we wspólnocie. Św. Hieronim zostawił nam wiadomość, że jego misja apostolska objęła tereny Edessy, św. Paulin z Noli wspomina o Libii, a Wenencjusz Fortunat o Mezopotamii i Persji. W każdym razie pewne jest to, że po Zesłaniu Ducha Świętego ruszył w nieznane, aby dać innym Życie, czyli Jezusa. Czy w momencie wybrania do grona Dwunastu spodziewał się, że tak potoczy się jego życie? Z pewnością nie. Ale jego wielkość, tak jak pozostałych apostołów (oprócz Judasza) polegała na tym, że zaufali do końca Nieznajomemu z Nazaretu. Żaden z nich nie miał najmniejszego pojęcia do czego tak naprawdę zaprasza ich Jezus. Podejrzewam, że gdyby wszystko wyjawił im pierwszego dnia znajomości, to szybko wróciliby do domu mówiąc, że to do czego ich zaprasza przekracza ich możliwości. Mistrz jednak był dobrym pedagogiem i strategiem. Powoli zapraszał ich coraz bliżej siebie, a przez to formował ich serca i sumienia. Trzy lata spędzone z Nim sprawiły, że stali się zupełnie innymi ludźmi. Codzienne przyglądanie się temu co i jak mówił, robił, reagował, modlił się, spotykał się z ludźmi, odpowiadał na odrzucenie i obelgi zmieniało ich powoli, ale skutecznie.

 

To, co było dane apostołom, może stać się także naszym udziałem, bo Bóg ciągle wzywa, aby pójść za Nim. Decyzja należy do nas. Ale nie jest to wybór jednokrotny. Osiągnięcie takiego poziomu, jaki prezentowali uczniowie, godząc się na wyśmianie, oczernienie, zsyłkę, a nawet oddanie życia będzie możliwe tylko wtedy, gdy każdego dnia będę powtarzał:

Tak Jezu, chcę iść za Tobą, bo wiem, że nikt i nic nie da mi prawdziwego szczęścia. To dla Ciebie godzę się na niezrozumienie, odrzucenie, obelgi, bo wiem, że Ty mnie nigdy nie zostawisz, nawet jeśli ja odwrócę się od Ciebie. Choć wielu rzeczy nie rozumiem, to ufam Ci, bo wiesz lepiej i nie pozwolisz mi zmarnować życia”.

 

Jeszcze jedna rzecz. Być może jest to informacja bez znaczenia, ale gdy medytowałem tekst dzisiejszej ewangelii zwróciłem uwagę na to, że Juda jest wymieniony jako przedostatni. Za nim jest tylko Judasz. Zobacz, jak niewielka jest granica między świętym a zdrajcą. Biblia stawia ich obok siebie, jakby chciała nam powiedzieć, że to ode mnie zależy, kim będę. Czy moja relacja z Jezusem jest na tyle mocna, że doprowadzi mnie do tego, bym Go głosił innym jak Juda? Czy może okaże się, że znałem Go, nawet bardzo dobrze, ale w chwili próby sprzedałem Go jak Judasz?

 

Być może dzisiaj Twoja sytuacja wydaje Ci się być beznadziejna. Jeśli tak, to św. Juda Tadeusz chce Ci pomóc. Po prostu powiedz mu o tym z czym sobie nie radzisz. Na tym polega tajemnica obcowania świętych. Wierzymy, że oni nas słyszą i realnie mogą nam pomagać. Skoro tak, to korzystajmy z ich pomocnej dłoni.

 

Konkret na dzisiaj: pomódl się do św. Judy Tadeusza.

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

Dorota
Dorota Oct 29 '16, 10:41
Cieszę się, że dałem mu szansę

 

Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. Opowiedział wówczas zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie pierwsze miejsca wybierali. Tak mówił do nich:

„Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: «Ustąp temu miejsca». I musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: «Przyjacielu, przesiądź się wyżej». I spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników.

Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”. (Łk 14, 1.7-11)

Kompletnie nie umiem pielęgnować kwiatów! Choćbym bardzo się starał, prędzej czy później ich żywot dobiega końca w tragicznych okolicznościach. Albo usychają, bo zapomniałem, że potrzebują wody albo gniją, bo podlewałem tak hojnie, że aż kapało na podłogę. Ale jak to z regułami bywa, zdarzają się wyjątki. Jest w moim mieszkaniu jeden kwiatek, który jest prawdziwym wojownikiem, fighterem i za wszelką cenę chce mi udowodnić, że będzie żył wbrew mojej botanicznej indolencji.

 

Co ma kwiatek do ewangelii? Według mnie dużo, ale po kolei. Gdy wróciłem po wakacjach do mojego mieszkania w Lublinie, musiałem sprawdzić, które kwiaty przetrwały trzymiesięczną rozłąkę (oczywiście, co jakiś czas przyjeżdżałem, żeby je podlać, – aż tak beznadziejny nie jestem : ), a które muszę wyrzucić. Wspomniany wyżej przeze mnie kwiatek wyglądał najgorzej ze wszystkich. No po prostu tragedia! Nic, tylko wywalić na śmietnik. Gdyby moja mama go zobaczyła, zebrałbym niezłą burę. Ale po oględzinach zauważyłem, że wśród starych, wielkich, jeszcze niedawno pełnych życia liści, nieśmiało z ziemi wygląda maleńki pęd. Pierwsza myśl była taka, że nic już z niego nie będzie, ale po chwili namysłu postanowiłem, że dam mu szansę. Wyrwałem stare, uschnięte liście, postawiłem doniczkę w dobrze naświetlonym miejscu, podlałem go sowicie, bo ziemia była spękana jak preria na westernie i zostawiłem, żeby mógł pokazać, na co go stać. I co się okazało? Ze zdumieniem każdego dnia widziałem, jak się podnosił i nabierał sił. Z jednego małego listka wyrosły już trzy, a czwarty nabiera kształtów. To właśnie tego mojego „wojownika” widzisz na zdjęciu wyżej.

 

Po co ten botaniczny wątek?

 

Jezus kończy dzisiejszą ewangelię takim zdaniem:

 

Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony.

 

Wiem, że to zestawienie kwiatka i słowa Bożego może być odebrane jako przejaw mojej infantylności, ale taki jestem…

 

Jak czytamy, Jezus został zaproszony na ucztę do domu jednego z faryzeuszów. Została ona zorganizowana według reguł greckich, tzn. goście leżeli na sofach ustawionych po trzech stronach niskiego stołu zastawionego jedzeniem. Na każdej z sof mogły zmieścić się trzy, cztery osoby. Zatem uczta, o której czytamy, nie była zbyt liczna, ale nawet w tak wąskim gronie dla ludzi tamtych czasów ważne było, gdzie i obok kogo się siedziało czy też – będąc bardziej precyzyjnym – na wpół leżało. Najbardziej prestiżowe było miejsce na samym środku i zapraszano na nie osobę wysoce nobilitowaną w danej grupie. Miejsca przydzielał gospodarz, ale zaproszeni zazwyczaj wiedzieli, gdzie według hierarchii powinni się znaleźć. Za wielki nietakt odbierano sytuację, gdy ktoś sam „pchał” się na środkowe, czyli pierwsze miejsce, ponieważ ryzykował, że może zjawić się osoba ciesząca się większą estymą niż on sam. Wówczas musiałby je opuścić ze zwieszoną głową, aby ustąpić ważniejszemu gościowi. Dlatego do dobrego tonu należało ustawienie się gdzieś na końcu, aby to gospodarz podjął decyzję, komu należy się najbardziej zaszczytne miejsce przy stole. Tak to wyglądało w teorii, a jaka była praktyka? Podobnie jak dzisiaj. Było i jest w człowieku pragnienie bycia docenionym wśród innych. Chcemy, żeby ludzie uważali nas za ważnych, mądrych, coś znaczących. Takie pragnienia nie są złe same w sobie, ale mogą się takimi stać, gdy poklask i podziw innych stanie się sensem naszego życia.

 

Jezus zauważył to, że zaproszeni przepychali się, aby zająć jak najlepsze miejsce, a przez to pokazać, że w hierarchii społecznej stoją wyżej od innych. Reakcją na takie zachowanie było opowiedzenie przypowieści, którą zakończył stwierdzaniem „Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”. Wypowiadając te słowa, musiał kompletnie wywrócić do góry nogami sposób, w jaki postrzegali świat zebrani na uczcie goście. Logika, którą On prezentował, nie mogła spodobać się zwłaszcza łasym na pochlebstwa i pochwały faryzeuszom. Nie do przyjęcia było myślenie, że bycie ostatnim może oznaczać bycie tak naprawdę pierwszym, że poniżenie może być początkiem wywyższenia. Po raz kolejny Rabbi wsadził kij w mrowisko i sprowokował zebranych wokół Niego do pytań o sprawy najważniejsze.

 

Dzisiejsze słowo przypomina nam, żebyśmy nie dali się wciągnąć w stary jak świat wyścig szczurów o zaszczyty, pochwały, prestiż, lajki itd. Żebyśmy na siłę nie pchali się na świecznik, bo nie on jest sensem życia. Jak długo mentalność świata, który nas do tego zachęca, będzie w nas wygrywała ze słowem Bożym i logiką Królestwa Bożego, tak długo będziemy nieszczęśliwi i niespełnieni. Jezus mówiąc o tym, żeby zajmować ostatnie miejsca na uczcie, nie miał na myśli ciągłego poniżania się, ale uświadomienie sobie, że to gospodarz, czyli Bóg, nadaje zaproszonym godność, a nie zależy to od ludzkich opinii.

 

Tak bardzo słuchamy tego, co ludzie myślą na nasz temat, a tak mało ufamy słowu Boga. Dla Niego nigdy nie jesteś przegrany, beznadziejny, nie warty zachodu i dania kolejnej szansy. On patrzy na Ciebie i zawsze widzi swoje dziecko, w które warto zainwestować i On chce Cię wywyższyć.

 

Być może dzisiaj patrzysz na siebie, ciągle porównujesz się z innymi i nie widzisz w sobie zbyt wiele dobra. Opinie innych górują nad tym, co mówi o Tobie Bóg. Jeśli bardziej zaufasz Jego słowu niż ludziom, to On Cię wywyższy. I to nie jakoś po cichu, „na zapleczu”, ale na oczach tych, którzy uważali się za lepszych od Ciebie. Być może dopiero w dniu Sądu Ostatecznego, ale ten moment na pewno przyjdzie.

 

Gdyby mój mały kwiatek mógł mówić, to pewnie powiedziałby, że długo czuł się gorszy, ale okazało się, że to on wytrzymał próbę czasu, a nie jego więksi i silniejsi koledzy. Cieszę się, że dałem mu szansę. Wystarczyło dać mu parę dni i odrobinę troski, a pokazał i ciągle pokazuje swoją siłę. Ty też zobacz w sobie potencjał, jaki widzi w Tobie Bóg. Co z tego, że ludzie mają Cię za nic? Ważne za kogo ma Cię Bóg. A dla Niego jesteś jego kochanym synem, kochaną córką, którymi nigdy się nie nudzi. W Jego oczach nigdy nie jesteś ostatni, najgorszy, głupi, przegrany, bo jesteś wart ceny Krwi Jego Syna, a nie ma nic bardziej wartościowego od niej. Jezus stał się jednym z nas, żeby przypomnieć nam o naszej wielkiej godności dzieci Bożych.

 

Chcesz zmarnować życie na ciągłe porównywanie się z innymi czy żyć w perspektywie tego, co Bóg myśli o Tobie?

 

Wybór należy do Ciebie…

 

Konkret na dzisiaj: zobacz w sobie dziecko Boga, które jest bezcenne w Jego oczach.

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

Komentarz  ks. Romana  Chylińskiego :

O pysze i o pokorze.

«Jeśli cię ktoś zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by przypadkiem ktoś znamienitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: „Ustąp temu miejsca”, a wtedy musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce.”

 

Dzisiaj Pan Jezus udziela nam lekcji pokory, aby strzegła nas przed pychą.

 

Czym więc jest pycha?

 


Pycha jest pierwszym z siedmiu grzechów głównych, potężnym narzędziem w rękach Złego. Ojcowie duchowni mówią, że jest bramą do wszystkich grzechów.

 

Charakteryzuje się przede wszystkim:


- niezależnością od Boga. Przejawia się w stylu życia tak jakby Boga nie było i Jego przykazań.
- nadmierną wiarą we własne siły i swoje możliwości.
- próżnością, która wynika z oceniania, wartościowania i porównywania.
- egoizmem, a także fałszywą oceną własnej osoby. Każe nam stawiać samych siebie wyżej od innych.
- prowadzi do frustracji, gdyż sprawia, iż nie umiemy przegrywać.
- powoduje również, że nie umiemy prosić, gdyż to uwłacza naszej „godności”. Nie potrafimy dziękować, ponieważ nie widzimy powodu do wdzięczności. Nie umiemy również przepraszać, bo przecież w naszym charakterze nie leży przyznanie się do błędu.

 

Elementami pychy są też:


- udowodnianie własnej racji i prawdy za wszelką cenę oraz niszczenie innych „wyszukaną” analizą.
- brak kompromisu, nietolerancja, dogmatyzm, fanatyzm, zamknięcie się na innych, unikanie krytyki i zwrócenia uwagi.
- kierowanie się suchą literą prawa.
- wywyższanie siebie pod pretekstem altruizmu, działań charytatywnych, sprawowanego urzędu lub posiadania stopnia naukowego.

 

Pycha powoduje, że człowiek sądzi, iż sam jest źródłem swych prawych czynów.

 

Ufa własnej sprawiedliwości, a innymi gardzi. Stąd osobę pyszną cechuje zaburzone poczucie sprawiedliwości i miłości bliźniego. Zajmuje się ona głównie podziwianiem samej siebie. Drażnią ją pozytywne cechy innych ludzi, w końcu zaczyna ich lekceważyć i nimi gardzić.

 

Ludzie pyszni czują się źle z równymi sobie, a jeszcze gorzej w towarzystwie tych, którzy stoją od nich wyżej. „Rządzą” natomiast osobami o niższym od nich statusie, oczekując pochlebstw.

 

Człowiek pyszny kłamie, aby umniejszyć rolę innych. Wyraża oburzenie, gdy nie jest doceniany.

 

A czym jest pokora?

 

Pokora jest czystym naśladowaniem Jezusa Chrystusa:


- w posłuszeństwie Bogu Ojcu,
- w Jego uniżeniu,
- w służbie człowiekowi,
- oraz w miłości „do końca”, aż po krzyż.

 

Psalm 131 poucza nas jaką postawę powinien przyjąć człowiek pokorny:

 

„Panie, moje serce się nie pyszni
i oczy moje nie są wyniosłe.
Nie gonię za tym, co wielkie,
albo co przerasta moje siły.
Przeciwnie: wprowadziłem ład
i spokój do mojej duszy.
Jak niemowlę u swej matki,
jak niemowlę - tak we mnie jest moja dusza.
Izraelu, złóż w Panu nadzieję
odtąd i aż na wieki!”

O pokorze w dzisiejszej Ewangelii Jezus powie tak:

 

„Do tego zaś, który Go zaprosił, mówił także: «Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych».

 

Człowiek pokorny przyjmuje postawę otwartą na dzielenie się z innymi ludźmi tym co ma,niezależnie od ich stanu, kim są i co posiadają.

 

Rozglądnijmy się zatem wokół siebie. Tak dużo dzisiaj ludzi żyje w nędzy lub w jakieś potrzebie.


Stąd:
- Zobacz, ktoś kto żyje obok ciebie nie ma na lekarstwa, na ubiór, a idzie przecież zima.


- Ktoś może nagle stracił pracę i jest w potrzebie.


- Ktoś jest w szpitalu i potrzebuje ciebie.

 

Czyn bezinteresowny, dany z serca bliźniemu zakrywa wiele grzechów.


Uczmy się więc służebności i pokory od Jezusa.

 

Jezu cichy i pokornego serca uczyń serca nasze według serca Twego. Amen!

Dorota
Dorota Oct 30 '16, 08:52

Przyprowadzać zagubionych do Jezusa.

„Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło".

To co czyni Jezus w dzisiejszej Ewangelii jest zadaniem dla każdego chrześcijanina.

Zapytajmy się, więc siebie, co nam przeszkadza szukać zagubionych grzeszników dla Kościoła i Jezusa.

1. Osąd.
Kiedy osądzimy człowieka, to nie ma szans abyśmy mogli na niego spojrzeć z miłością, a co za tym idzie, normalnie z nim porozmawiać.


2. Własne poczucie sprawiedliwości, przy gardzeniu innymi.
Otóż, czyż nie przychodzi nam na myśl takie stwierdzenie: jak ja, taki dobry człowiek i prawy mam spotykać się z kimś takim: z więzienia, alkoholikiem czy innym zdziercą i oszustem?


3. Wysokie mniemanie: o swojej sprawiedliwości, wykształceniu, majętności czy pochodzeniu doprowadza nas do pogardzania innymi ludźmi.
Znam taką sytuację, gdzie on jako mąż będąc adwokatem pogardzał swoją żoną, gdyż ona była „tylko” nauczycielką, a rodzice jego uważali ten związek za mezalians!!!


4. Minimalizm religijny.
Sprowadza nas do takich stwierdzeń: Moja wiara jest dla mnie wystarczająca i nikt ze mnie nie zrobi dewoty. Nie będę wstawiał się na pośmiewisko mówiąc w pracy o Jezusie. Tyle co w Kościele i basta!


5. Niedzielny chrześcijanin z pogańskim stylem życia.
Powie: Ja jestem w porządku wobec Boga bo chodzę do kościoła. A to, że w domu, w rodzinie na co dzień nie mam szacunku do moich bliskich i lecą przekleństwa i wulgaryzmy to mały wąs. Ważne aby w niedziele ubrać garnitur i…spełnić obowiązek – zaliczyć Kościół.


6. Brak modlitwy.
Bez modlitwy nie ma Bożego działania, ani skutków przemiany wewnętrznej.


7. Ignorancja intelektualna.


Brak zaplanowanego czasu na czytanie słowa Bożego, Katechizmu Kościoła Katolickiego lub prasy katolickiej. A co za tym idzie, brak refleksji nad własnym życiem i otępienie pod względem wiary.

 

Jeżeli wkradną się w nasze życie chrześcijańskie powyższe postawy,
nie trudno się domyśleć dlaczego, aby nawrócić jednego człowieka w ciągu roku na wiarę potrzeba 1000 chrześcijan i 3 duchownych.

 

Zaglądnijmy do dzisiejszej Ewangelii i przypatrzmy się temu, co dzisiaj robi Jezus.

1. Ma oczy otwarte. Patrzy i dostrzega człowieka w jego problemie.


2. Nieważne jest dla Jezusa jaką pozycję społeczną ma ten człowiek, czy jest chwalony czy pogardzany przez ludzi.


3. Ważne jest dla Pana, że ten człowiek chce Go zobaczyć, w domyśle spotkać się.


4. Nie zważa Jezus na ocenę tłumu, jak zareaguje i jak oceni tę sytuację kiedy on przywódca religijny, szanowany i ceniony nagle zwróci się po imieniu do człowieka z nizin społecznych i moralnych.


5. Podchodzi do niego i mówi, że właśnie On-Jezus, dzisiaj chce zagościć w jego domu.


6. Jezus każdą swoją „drogę” omadlał z Ojcem. Po co? Aby pełnić nie swoją, ale wolę swojego Ojca.


Również dlatego, aby szła przed Nim moc Ducha Świętego, który przygotowywał serca ludzi na przyjęcie zbawienia.


Omodlenie tego co pragnę czynić dla dobra ludzi i ewangelizacji jest podstawą działania i jej skuteczności.

 

„ Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło".

 

Czy tak samo rozumiemy swoje chrześcijaństwo, jak Jezus?


Czy razem z Jezusem szukam zagubionych ludzi: czynem, słowem i modlitwą?


Czy tak samo pragnę, jak Jezus, aby ci ludzie nie zginęli?!

 

Modlitwa: Panie Jezu, daj mi te same pragnienia i te same dążenia, jakie Ty nosisz w sobie, aby żaden człowiek nie zginął w potępieniu na wieczność. Amen!

Łk 19, 1-10

Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić.
Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: "Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu". Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy widząc to szemrali: "Do grzesznika poszedł w gościnę".
Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: "Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie". Na to Jezus rzekł do niego: "Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło".

Dorota
Dorota Oct 31 '16, 01:27

Dzielmy się!  -  Ks. Roman Chyliński

 

Łk 14, 12-14
 Jezus powiedział do przywódcy faryzeuszów, który Go zaprosił: "Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym się tobie odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych".

 

„A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym się tobie odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych".

 

Św. Paweł kiedyś napisał ciekawe słowa, które nazywamy „agrafonem”, to znaczy są to słowa wypowiedziane przez Jezusa, a nie zapisane w Ewangelii, i jako żywe istnieją w ustnej tradycji.
Tak one brzmią: „Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu”.

 

Czy cieszysz się, kiedy Bóg daje ci możliwość wyrazić dobro w sposób bezinteresowny?

 

A zatem, rozglądnijmy się wokół siebie. Tak dużo dzisiaj ludzi żyje w nędzy lub w jakieś potrzebie.

 

Nie wydawajmy, więc pieniędzy na coś co nie przynosi pożytku, a jest wyrazem zbytku.Ograniczajmy nasze wydatki na jedzenie lub lepszy standard życia: ubioru, mebli, kosztowności czy kosmetyków.

 

Natomiast zobacz, że ktoś kto żyje obok ciebie nie ma na lekarstwa, na ubiór, a idzie przecież zima. Może ktoś nagle stracił pracę i jest w potrzebie lub jest w szpitalu i potrzebuje twojego pocieszenia.

 

Pamiętajmy, czyn bezinteresowny, dany z serca bliźniemu zakrywa wiele grzechów. Amen!

 

Zaproś ubogich  -- ks. Józef Pierzchalski SAC

 

Niesamowite odczucie towarzyszy mi podczas czytania tego tekstu. Mam zaprosić do siebie tych, którzy bardzo wiele w swoim życiu stracili, są czegoś bardzo istotnego pozbawieni. Zaprosić niewidomych, osoby patrzące na rzeczywistość i niedostrzegające jej taką, jaką jest. W ten sposób krzywdzą innych, sami potykając się w życiu, upadając. Żyją nie wiedząc, że są duchowymi ślepcami. Niewidomym jest ten, który nie widzi sercem.


 

Przyjęcie niewidomych do siebie, do swojej radości jest ku ich przejrzeniu. Pozwalam im wejść w świat, który otwiera oczy. Czym się raduje moje serce? Bogiem i ludźmi, których kocham. W pewnym momencie życia można przestać cenić sobie miłość i człowiek staje się niewidomy, a inaczej ujmując, niewrażliwy na to, co jest. Jego serce stało się niewrażliwe na miłość, więc i oczy jej nie dostrzegają.


 

Uświadamiam sobie, że najbardziej ubogimi są nie ci, którzy nie mają pieniędzy, domu czy chleba, ale ci, którzy nikogo nie kochają, o nikogo naprawdę się nie troszczą, na nikim im nie zależy. Ubogi, to ten, który "nie ma". Najbardziej ubogim jest człowiek, nienoszący w sercu pragnienia miłości. Obecność tego pragnienia czyni nas bogatymi duchem, sercem, bogatymi w naszym człowieczeństwie.


 

Radość należy dzielić z tymi, którzy są ułomnymi uczuciowo i emocjonalnie, duchowo i moralnie. W tych osobach jest pragnienie szczęścia. Gdy ich zaproszę na ucztę, oni podzielą się tym pragnieniem, które jest w nich niezwykle silne. Otrzymujemy więcej, niż dajemy. Naszą radością będzie radość z tego, że "na naszych oczach": "niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, a ubogim głosi się dobrą nowinę".


 

Sposób traktowania człowieka jest najważniejszą formą głoszenia Dobrej Nowiny. Jak traktujemy człowieka takim on jest: bogatym lub ubogim, ułomnym lub sprawnym duchowo i uczuciowo, ślepym lub widzącym. Nasz sposób przeżywania spotkań z ludźmi można porównać do zaproszenia ich na ucztę, lub trzymania za drzwiami naszego domu, czyli serca. W zależności od tego, jakie miejsce zajmuje drugi człowiek w naszym życiu jesteśmy szczęśliwi lub nieszczęśliwi, wdzięczni lub niewdzięczni, sprawiedliwi lub niemiłosierni.


 

Dorota
Dorota Lis 1 '16, 10:39

Siedem przesłań, jak stawać się świętym.  -  ks. Roman Chyliński.

Komentarz do :

Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami:
"Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie".
Mt 5, 1-12a

 

1. Dlaczego mamy być świętymi?

 

Bo Ojca Niebieskiego mamy świętego. Jaki jest Ojciec, takie powinny być jego dzieci. Nasz Ojciec jest Królem, to i my mamy zachowywać się jak dzieci królewskie.

 


Św. Jan w swoim Liście zachęca nas do świętości słowami:„ Najmilsi: Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: Zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy” .(1J 3,1).
Co więcej, jesteśmy uświęcani, przebóstwieni i upodabniani do Syna Bożego przez chrzest św. oraz przez żywą wiarę, a szczególnie kiedy przyjmujemy Komunię św..

 

2. Kiedy upodabniamy się do Boga Ojca?

 

Przez miłość nieprzyjaciół i przez miłosierdzie.(por. Mt 5,43-48; Łk 6,36).
Bóg pragnie zbawienia wszystkich ludzi i nie chce, aby „zginęło jedno z tych małych”.(Mt 18,14). Stąd nakłada na nas obowiązek miłości nawet nieprzyjaciół oraz przebaczenia.
Kiedyś to i my sami, jako poganie staliśmy pod krzyżem Chrystusa i krzyczeliśmy: „Ukrzyżuj go”, a Jezus z wysokości Krzyża spojrzał na nas z miłością i wybaczył nam naszą nienawiść.
Chrześcijaństwo, więc jest religią wymagającą. Jeśli chcemy iść za Jezusem, trzeba nam samozaparcia, wzięcia krzyża własnych i innych słabości oraz naśladowania Jego.

 

3. Naśladowanie Jezusa Chrystusa.

 

Naśladowanie Jezusa, to największe przykazanie, a zarazem wymaganie, jakie stawia przed nami Bóg Ojciec.
Na czym ono polega?
Jezus dwukrotnie do nas mówi: „Daje wam „Nowe” oraz „Moje” przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem”.(J 13,34;15,12).
To „tak jak Ja was umiłowałem” oznacza tracenie życia z miłości do bliźniego, aby on miał życie. Chodzi tu Jezusowi o naszą wzajemną służbę.
Czynicie to wy-rodzice od chwili poczęcia własnego dziecka, aż po koniec swojego życia. Każdy dzień przeżywacie w trosce najpierw o swoje maleństwo, później kiedy wchodzi w dorosłe życie, aż po jego usamodzielnienie. A i instytucja babci i dziadka oraz teściów wymaga od was wiele samozaparcia.
Każdy człowiek, który walczy o życie oraz życie Boże w drugim człowieku jest naśladowcą Chrystusa.

 

4. Czy grzeszność przeszkadza nam w dążeniu do świętości?

 

Oczywiście, że nie! Grzeszność i nasza słabość wpisana jest w świętość. Ale brak poczucia własnej grzeszności oraz trwanie w grzechu ciężkim jest przeszkodą. Antidotum na naszą grzeszność jest miłosierdzie Boże. Kiedy wychwalamy miłosierdzie Boże i w nim się zanurzamy przez spowiedź św. stajemy się świętymi.

 

5. Każdy człowiek ma swoja indywidualną drogę do świętości.

 

Nie polecałbym naśladowanie innych ludzi. Owszem pewne praktyki świętych są godne uwagi i mogą nam pomóc, ale moja droga do świętości jest niepowtarzalna, jak niepowtarzalny jest każdy człowiek, nie tylko od strony genetycznej.
Święci stawali się świętymi przez odczytywanie i zafascynowanie „drogą Jezusa” w Ewangelii.
To odczytywanie Ewangelii pod wpływem Ducha Świętego oraz wrażliwość na potrzeby ludzi żyjących w ich czasach wyznaczało świętym drogę radykalizmu i poświęcenia się dla zbawienia dusz.

6. Czy chcę być świętym?!

 

 

Pewien starszy ksiądz mawiał: „Synu, na widłach nikogo nie podrzucisz do nieba”.
To pytanie więc, o pragnienie świętości, musi sobie zadać każdy z nas.
Odpowiedzią na to pytanie jest decyzja, mniej lub bardziej radykalna. Chodzi tu o podjęcie pracy nad swoim „szorstkim” charakterem przy współudziale z łaska uświęcającą.
Czytając życiorysy świętych można by powiedzieć, że im większy święty tym gorszy miał charakter.

 

7. Jak zacząć?

 

Św. Maksymilian Marii Kolbe rozumiał świętość, jako: „ sumienne wypełnianie swoich codziennych obowiązków”.


Czyli trzeba nam zacząć spełniać swoje obowiązki według stanu sumiennie i uczciwie, jako: mąż, żona, osoba samotna, czy konsekrowana.


Czytać Ewangelię i zachwycić się osobą Jezusa Chrystusa: Jego myśleniem, podchodzeniem do ludzi, sposobem patrzenia na życie oraz właściwą hierarchią wartości: co najpierw ,a co później.
Zaprzyjaźnić się z Duchem Świętym, który jest sprawcą naszej świętości, to znaczy codziennie zapraszać Go do naszego życia.


I nie chcieć zaraz być „wielkim w czynach”, ale „prawdziwym i autentycznym” w tym kim jestem i co robię! Stawanie w prawdzie wobec swojego myślenia i pragnień to najtrudniejsza droga do świętości, ale skuteczna.


Tak właśnie wielcy ludzi przepracowując swoja osobowość, później dochodzili do wielkich czynów.

 

Modlitwa: Przyjdź Duchu Święty i zapal we mnie pragnienie świętości. Pomóż mi wyrzec się tego, co nie prowadzi do świętości, a wzbudź we mnie pragnienie miłowania Boga całym sercem i ze wszystkich sił.
Bliźniego – mi przyjaznego i nieprzyjaznego naucz mnie miłować tak, jak to czynił Jezus, w duchu przebaczenia.
Maryjo, Matko moja, ucz mnie na zwykłych ścieżkach życia, każdego dnia naśladować Twojego Syna, Jezusa Chrystusa oraz słuchać Go, aby „ czynić to, co mi powie”. Amen!

 

 

 

Dorota
Dorota Lis 2 '16, 18:42

 Rzeczy ostateczne.  - ks. Roman Chyliński

1.Śmierć.
2.Sąd Boży.
3.Niebo albo piekło.

Ad.1. Kościół przez kapłana, kiedy po raz ostatni rozgrzesza umierającego chrześcijanina, jednocześnie umacniając go namaszczeniem i w Wiatyku dając mu Chrystusa, jako pokarm na drogę, mówi do niego ze spokojną pewnością:


„Duszo chrześcijańska, zejdź z tego świata w imię Boga Ojca wszechmogącego, który cię stworzył; w imię Jezusa Chrystusa, Syna Boga żywego, który za ciebie cierpiał; w imię Ducha Świętego, który na ciebie zstąpił. Obyś dzisiaj spoczęła w pokoju i zamieszkała na świętym Syjonie z Najświętszą Boga Rodzicielką, Maryją Dziewicą, ze świętym Józefem i wszystkimi Aniołami i Świętymi Bożymi... Polecam Cię wszechmogącemu Bogu i oddaję twojemu Stwórcy, abyś powrócił do Tego, który Cię ukształtował z mułu ziemi. Gdy opuścisz to życie, niech na twoje spotkanie wyjdzie Najświętsza Maryja Panna, Aniołowie i wszyscy Święci... Obyś widział twarzą w twarz swojego Odkupiciela”.

 

Ad.2. Sąd szczegółowy.


Bóg zapyta na sądzie szczegółowym ciebie i mnie: „Co zrobiłeś dla Mnie”!

 

„Każdy człowiek w swojej nieśmiertelnej duszy otrzymuje zaraz po śmierci wieczną zapłatę na sądzie szczegółowym, który polega na odniesieniu jego życia do Chrystusa i albo dokonuje się przez:

 

- oczyszczenie,
- albo otwiera bezpośrednio wejście do szczęścia nieba,
- albo stanowi bezpośrednio potępienie na wieki.


Pod wieczór naszego życia będziemy sądzeni z miłości”. (KKK 1022).

Ad.3. Niebo.

 

W katechizmie czytamy: „Ci, którzy umierają w łasce i przyjaźni z Bogiem oraz są doskonale oczyszczeni, żyją na zawsze z Chrystusem. Są na zawsze podobni do Boga, ponieważ widzą Go "takim, jakim jest" (1 J 3, 2), twarzą w twarz (Por. 1 Kor 13, 12; Ap 22, 4) KKK 1023.


Nauka Kościoła głosi: „Powagą apostolską orzekamy, że według powszechnego rozporządzenia Bożego dusze wszystkich świętych... i innych wiernych zmarłych po przyjęciu chrztu św.,


- jeśli w chwili śmierci nie miały nic do odpokutowania...


- albo jeśliby wówczas miały w sobie coś do oczyszczenia, lecz doznały oczyszczenia po śmierci...


- jeszcze przed odzyskaniem swoich ciał i przed Sądem Ostatecznym, od chwili Wniebowstąpienia Zbawiciela, naszego Pana Jezusa Chrystusa,


- były, są i będą w niebie, w Królestwie i w raju niebieskim z Chrystusem, dołączone do wspólnoty aniołów i świętych.


Po męce i śmierci Pana Jezusa Chrystusa oglądały i oglądają Istotę Bożą widzeniem intuicyjnym, a także twarzą w twarz, bez pośrednictwa żadnego stworzenia.”
(Benedykt XII konst. Benedictus Deus: DS 1000; por. Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium, 49).

 

Czyściec.


Czyściec, jako stan pośredni daje nadzieję wielu wierzącym, którzy są świadomi swojej grzesznej natury.


Dogmatycznie czyściec został opisany przez Kościół na soborach we Florencji i Trydencie.Tradycja Kościoła w oparciu o teksty Pisma Świętego mówi o tzw. ogniu oczyszczającym.
W Katechizmie czytamy: "Co do pewnych win lekkich trzeba wierzyć, że jeszcze przed sądem istnieje ogień oczyszczający, według słów Tego, który jest prawdą. Można z tego wywnioskować, że niektóre winy mogą być odpuszczone w tym życiu, a niektóre w przyszłym" (KKK, nr 1031).
Nauczanie to jest wywiedzione także z praktyki modlitwy za zmarłych, o której również wspomina Pismo Święte(2 Mch 12,42-45).


Do czyśćca nie trafiają więc "przypadki wątpliwe" ,tylko ci, którzy "umierają w łasce i przyjaźni z Bogiem".

Piekło.

 

Jezus powiedział, że jeśli ktoś wypowie bluźnierstwo przeciw Duchowi Świętemu, nie zostanie mu to odpuszczone ani w tym życiu, ani w przyszłym (Mt 12, 32).

 

Tradycyjnie katechizm katolicki wymienia sześć grzechów przeciw Duchowi Świętemu:

 

l. o łasce Bożej rozpaczać;

 

2. przeciwko miłosierdziu Bożemu grzeszyć zuchwałością;

 

3. uznanej prawdzie chrześcijańskiej się sprzeciwiać;

 

4. bliźniemu łaski Bożej zazdrościć;

 

5. na zbawienne napomnienia być zatwardziałym;

 

6. rozmyślnie trwać w niepokucie.

 

Iluż to się zawiodło i przegrało swoje życie na wieki, bo liczyli na to, że dopóki śmierć jest daleko, to można grzeszyć. "Jak śmierć będzie blisko, to się nawrócę" - mówili sobie. A tymczasem śmierć przyszła niespodziewanie i wcale nie czekała na starość ani chorobę.

 

Opis piekła według św. Faustyny

"Dziś byłam w przepaściach piekła, wprowadzona przez Anioła. Jest to miejsce wielkiej kaźni, jakiż jest obszar jego strasznie wielki. Rodzaje mąk, które widziałam:


pierwsza męka to - utrata Boga;


druga - ustawiczny wyrzut sumienia;


trzecia - nigdy się już ten los nie zmieni;


czwarta - jest ogień, który będzie przenikał duszę, ale nie zniszczy jej, jest to straszna męka, jest to ogień czysto duchowy, zapalony gniewem Bożym;


piątą męką - jest ustawiczna ciemność, straszny zapach duszący, a chociaż jest ciemność, widzą się wzajemnie szatani i potępione dusze, i widzą wszystko zło innych i swoje;


szósta - jest ustawiczne towarzystwo szatana;


siódma - jest straszna rozpacz, nienawiść Boga, złorzeczenie, przekleństwa, bluźnierstwa.
Są to męki, które potępieni cierpią razem, ale to nie jest koniec mąk.

 

Są męki dla dusz poszczególne, które są męki zmysłów, która dusza czym zgrzeszyła, tym jest dręczona w straszny sposób.


Są straszne lochy, otchłanie kaźni, gdzie jedna męka odróżnia się od drugiej; umarłabym na widok tych strasznych mąk, gdyby mnie nie utrzymywała wszechmoc Boża.
Niech grzesznik wie, jakim zmysłem grzeszy, takim dręczony będzie przez wieczność całą. Piszę o tym z rozkazu Bożego, aby żadna dusza nie wymawiała się, że nie ma piekła, albo tym, że nikt tam nie był i nie wie, jak tam jest.


Ja, Siostra Faustyna, z rozkazu Bożego byłam w przepaściach piekła po to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest.


Jedno zauważyłam, że tam jest najwięcej dusz, które nie dowierzały, że jest piekło.
Kiedy przyszłam do siebie, nie mogłam ochłonąć z przerażenia, jak strasznie tam cierpią dusze, toteż jeszcze się goręcej modlę o nawrócenie grzeszników, ustawicznie wzywam miłosierdzia Bożego dla nich.


O mój Jezu, wolę do końca świata konać w największych katuszach, aniżeli bym miała Cię obrazić najmniejszym grzechem". ("Dzienniczek" II, 741)

Jezu ufam Tobie!

Kom. do : Dn 12, 1-3


Ja, Daniel, płakałem i usłyszałem to słowo Pańskie: "W owych czasach wystąpi Michał, wielki książę, który jest opiekunem dzieci twojego narodu. Wtedy nastąpi okres ucisku, jakiego nie było, odkąd narody powstały, aż do chwili obecnej. W tym czasie naród twój dostąpi zbawienia, każdy, kto się okaże zapisany w księdze.
Wielu zaś, co posnęli w prochu ziemi, zbudzi się: jedni do wiecznego życia, drudzy ku hańbie, ku wiecznej odrazie.
Mądrzy będą świecić jak blask sklepienia, a ci, którzy nauczyli wielu sprawiedliwości, jak gwiazdy przez wieki i na zawsze".

Dorota
Dorota Lis 3 '16, 10:16
Ona ratuje życie  -  ks. Krystian Malec

Zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać.

Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie: „Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi”.

Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: „Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie?

A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: «Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła».

Powiadani wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia.

Albo jeśli jakaś kobieta mając dziesięć drachm zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala światła, nie wymiata domu i nie szuka starannie, aż ją znajdzie?

A znalazłszy ją, sprasza przyjaciółki i sąsiadki i mówi: «Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam».

Tak samo, powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca”. (Łk 15,1-10)

 

Rok Miłosierdzia, który niedługo dobiegnie końca, powinien każdemu z nas przypomnieć, w jaki sposób Bóg patrzy na grzeszników. Najbardziej tęgie umysły tłumaczyły nam, w jaki sposób mamy rozumieć ten Boży przymiot. Myślę, że wiele lat zajmie nam – a na pewno mnie – przyswojenie sobie tego wszystkiego, co w ostatnich miesiącach zostało napisane, powiedziane i zrobione. Punktem wyjścia dla wielu teologów mówiących o miłosierdziu były i są fragmenty Pisma Świętego. Jeden z nich Kościół daje nam na dzisiaj.

 

Który to już raz w naszym życiu czytamy albo słyszymy przypowieści Jezusa o zagubionej owcy i drachmie? Tak dobrze je znamy, że możemy niemal całość wyrecytować z pamięci. To dobrze, bo znamy słowo Boże. Ale jak zawsze, nie zatrzymujmy się jedynie na tym, co już wiemy, czego w przeszłości doświadczyliśmy i spróbujmy zapytać, co dzisiaj mówi mi (nam) Bóg?

 

W czasie medytacji nad tą perykopą zatrzymałem się na pierwszym zdaniu i tylko o nim dzisiaj będę pisał:

 

Zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać.

 

Tak często i tak wiele mówimy o tym, jak Bóg jest dobry dla grzeszników – co oczywiście jest prawdą – że możemy przegapić pewien mały, ale według mnie bardzo istotny szczegół całego piętnastego rozdziału Ewangelii według św. Łukasza, w którym są zapisane przypowieści o miłosierdziu. Mam na myśli to, że celnicy i grzesznicy, którzy przychodzą do Jezusa, zbliżają się do Niego, aby Go słuchać. W ich życiu już dokonała się jakaś zmiana myślenia, skoro postanowili swój czas poświęcić na spotkanie z Jezusem. Zanim Rabbi z Nazaretu rozpoczął swoją publiczną działalność, grzeszyli, ale dopiero pod wpływem Jego słów, które roznosiły się po całej okolicy głośnym echem, coś w nich drgnęło. Z całą pewnością tym, co skłoniło ich do przyjścia, była dobroć, cierpliwość i zrozumienie, jakie okazywał tym, którzy byli pogardzani przez innych. Na tle faryzeuszów i uczonych w Piśmie Jezus był inny. Owszem, mówił o grzechu i nigdy nie powiedział, że jakiś celnik, złodziej czy prostytutka nie grzeszą, ale nie skupiał się tylko na tym. Potępiał grzech, ale nigdy nie potępiał grzesznika. Tym różnił się od duchowych elit tamtych czasów, że nie chciał się od nich odciąć, ale szedł do nich, rozmawiał, słuchał i starał się pokazać perspektywę zmiany oraz to, co trzeba koniecznie zrobić, żeby ona mogła zaistnieć. Tym, co skłoniło celników i grzeszników do przyjścia do Niego, była nadzieja, którą dawał.

 

To, że ci ludzie usłyszeli prawdę o szukającym ich Bogu, było konsekwencją otwarcia na słowo. Chcieli słuchać. Przychodząc do Rabbiego nie wiedzieli, co im powie, ale było w nich pragnienie słuchania słowa. To był początek zmiany w ich życiu.

 

Myślę, że jest to arcyważne także dla nas. Bóg ma nam tak wiele do powiedzenia, ale nie usłyszymy Jego słów, jeśli nie będzie w nas chęci ich słuchania. Możemy zamknąć uszy na słowo Boże i – jak zawsze – On uszanuje nasz wybór. Być może jestem zbyt monotematyczny, ale ciągle będę wracał do tego, jak ważną rolę w naszym życiu wiary powinna odgrywać Biblia. Pogardzani przez faryzeuszów celnicy i grzesznicy mogli usłyszeć przypowieści o miłosierdziu, ponieważ był w nich głód słowa i ruszyli się z miejsca. To był punkt zwrotny w ich życiu. Każdy z nich wracając do domu czuł, że nie wszystko jest stracone, że jest dla nich nadzieja, że Bóg szuka każdego człowieka i że cieszy się, gdy ten postanowi nawrócić się. Ale to wszystko stało się dlatego, że najpierw zapragnęli słuchać słowa. Słowo było na początku… Kojarzysz takie słowa z ewangelii?

 

Na początku było Słowo,

a Słowo było u Boga,

i Bogiem było Słowo.

Ono było na początku u Boga.

Wszystko przez Nie się stało,

a bez Niego nic się nie stało,

co się stało.

W Nim było życie,

a życie było światłością ludzi,

a światłość w ciemności świeci

i ciemność jej nie ogarnęła.

Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli,

dało moc (J 1,1-5.12a)

 

Masz niską samoocenę? Wydaje Ci się, że należysz do marginesu? Uważasz się za gorszego od innych? Zdarza Ci się myśleć, że nie ma dla Ciebie nadziei i Twoje grzechy wykopały między Tobą a Bogiem przepaść nie do przebycia? Spotkało Cię poniżenie ze strony duchowych przywódców (i nie mam tu na myśli tylko księży, ale także liderów wspólnot czy grup parafialnych lub diecezjalnych)?

 

Jeśli choćby na jedno z tych pytań odpowiedziałeś „tak”, to Biblia jest Ci potrzebna jak łyk powietrza topielcowi, jak kawałek drewna rozbitkowi, żeby nie utonąć. W niej znajdziesz dla siebie siłę i przypomnisz sobie, jak Bóg patrzy na Ciebie. Ona pomoże Ci uświadomić sobie, że nawet jeśli jesteś daleko od Niego i odszedłeś dobrowolnie jak owca z przypowieści, to On Cię szuka i nie spocznie, aż Cię znajdzie. Po to jest nam dana Biblia, żeby uczyć się każdego dnia Bożej logiki wobec nas grzeszników. Ona jest historią zakochanego do szaleństwa Boga do upartego, grzesznego, nieraz niewdzięcznego człowieka. Jest historią dramatyczną, pełną zdrad, buntów, odejść i kłótni z Nim, ale jest w Niej także wiele skruchy, żalu, postanowienia poprawy i doświadczenia miłości i miłosierdzia. Jest w niej wiele śmierci, ale jest przede wszystkim życie, które zatriumfowało w poranek zmartwychwstania.

 

Nie wiem, kim i gdzie bym był dzisiaj, gdyby Bóg nie zafascynował mnie swoim słowem. Pewnie stoczyłbym się na dno, ale Słowo Boże uratowało mnie. Nie tylko uratowało, gdzieś tam kiedyś, dawno, ale ciągle ratuje, o ile chcę po nie sięgać. Im dłużej Biblia stoi zamknięta w moim domu, tym bardziej ja zamykam się na Boga, ludzi i prawdę o sobie.

 

Ci, którzy byli na dnie i nie widzieli dla siebie nadziei, znaleźli ją, ponieważ zaczęli słuchać słowa Jezusa. To jest tak proste, że aż wydaje się być niemożliwe. Czy lekarstwem na wszystkie nasze problemy jest zbiór 73 ksiąg powstałych na przestrzeni kilkunastu wieków? Otóż… NIE! Sama książka w niczym Ci nie pomoże. Moc Biblii tkwi w tym, że jest to księga żywa, zawsze aktualna, przez którą mówi Bóg. Jeśli traktuję ją jedynie jako jedną z wielu książek, które zapełniają moje półki, to ona w niczym mi nie pomoże. Biblia zaczyna działać, gdy bierzemy ją do ręki jako słowo Boga i wierzymy, że przez nią On mówi do mnie teraz.

 

[…] Z Biblią jest jak z kobietą, Biblia jest piękna, ale Biblia się od razu nie otworzy. Prawdziwa kobieta nie otwiera się na zawołanie po pierwszym spotkaniu, trzeba tyle randek tyle kwiatów kupić, tyle jej komplementów powiedzieć, delikatnie się z nią obchodzić i ona powoli otwiera swoje serce na tego oblubieńca. Otóż Pismo Święte trzeba czytać z szacunkiem […] troszczyć się i nie zdradzać… – ks. Piotr Pawlukiewicz

Konkret na dzisiaj: wzbudź w sobie pragnienie słuchania słowa Bożego.

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

I do tej samej Ewangelii komentarz ks. Romana Chylińskiego :

 

Jezus szuka „Drachmy”, a ty?

 

Analizując powyższe przypowieści należałoby zwrócić uwagę, do kogo Jezus je mówi.
Odbiorcami słów Jezusa są faryzeusze. Co o nich wiemy?

 

Św. Mateusz powie, że są to ludzie religijny, którzy:
- „Mówią, bowiem, ale sami nie czynią.
- Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą.

- Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać.
- Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach.
- Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi.” (Mt 23,3-8).

 

Św. Łukasz natomiast jednym zdaniem scharakteryzuje tę formację religijno-polityczną: „Jezus powiedział też do niektórych (faryzeuszów), co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili”.(Łk 18,9).

 

Otóż, Jezus w dzisiejszych przypowieściach mówi do każdego z nas, którzy choć w jednym punkcie powyższej charakterystyki faryzeizmu możemy się odnaleźć.

 

Pierwsza przypowieść dotyczy „zagubionej owcy”.
Któż z nas, choć jeden raz nie zgubił się czy to na płaszczyźnie wiary, czy we własnym życiu?
Złe nasze decyzje, wybory, a także: młodość, bunt, gniew, kontestacja wobec Kościoła i chrześcijaństwa doprowadziły nas do pogubienia się moralnego i duchowego. Dobry Bóg jednak nie zniechęcał się względem nas i co chwile wysyłał dobrych pasterzy w: rodzicach, nauczycielach, kapłanach, aby nas przyprowadzić do Bożej owczarni.

 

Ile radości było w rodzinie, kiedy modlitw

a i zawierzenie Bogu „zagubionej owieczki”, przynosiła rezultaty naszego nawrócenia!

Druga przypowieść dotyczy „zagubionej drachmy” i radości z jej odnalezienia.
W czasach Jezusa jedną drachmę dzielono na 6 oboli lub na 48 chalków, czyli „miedziaków”. W zależności od stosowanego systemu drachma ważyła w srebrze: 6,28 g (fenicki), 6,20 g (eginecki), 2,80 g (koryncki).

 

Dzisiaj np. w Grecji drachma ma wartość jednego euro.


Jakby na tę wartość monetarną drachmy nie patrzeć, czy za czasów Jezusa, czy teraz, jest ona mała, bo nawet butelki wody za to już się w Niemczech nie kupi.

 

Dlaczego Jezus uczy nas ewangelicznego „szukania” drachmy, czyli czegoś, co w oczach ludzi może być już bezwartościowe?


Zapewne w twoich oczach wiele rzeczy, które posiadasz straciło na wartości i jest to normalne.

Gorzej jest, kiedy człowiek traci w naszych oczach wartość zbawczą. Łatwo nieraz nam powiedzieć: „ z niego już nic nie będzie”; „a, nie warto już z tym człowiekiem cokolwiek robić, on już się nie zmieni”.

 

Jednak Bóg walczy „do końca” o człowieka, a szczególnie o tego, których w opinii ludzi jest już „niczym”, bez wartości, jest „drachmą”!

 

Zobaczmy, więc i my, czy w naszym bliskim środowisku jest osoba, która została już skreślona na stratę. Może ma wartość w oczach ludzi tyle, co „ człowiek z rynsztoka”, alkoholik czy kloszard smrodliwy i pogardzany.

 

Jeżeli tak jest, to grozi nam faryzeizm, gdzie: „siebie uważamy za sprawiedliwych, a innymi gardzimy”, a przez to zabieramy sobie i aniołom w niebie radość z nawróconego człowieka.

 

Patrzmy więc na Jezusa, On „ją” - drachmę niemającą żadnej wartości, to znaczy ciebie i mnie szuka!!!

 

Pomóżmy, więc Jezusowi w szukaniu „ zagubionej drachmy”, bo i ty kiedyś możesz nią być w oczach innych! Amen!

Dorota
Dorota Lis 4 '16, 10:56
…gdy ktoś zawiedzie zaufanie ...ks. Krystian Malec

 

Przyznaje się bez bicia, że ostatnio mam trudność z pisaniem komentarzy. Dlaczego? Nie wiem… ale walczę, kombinuję… jak ten nieuczciwy rządca.

 

W przypowieści mamy dwie główne postaci: właściciela i rządcę, a także dwóch drugoplanowych bohaterów, czyli dłużników. Zarządca majątku po grecku nazwany został οἰκονόμος (oikonomos), co dosłownie znaczy „zarządca domu”. Taka osoba zazwyczaj była wolnym człowiekiem, ale zdarzały się również sytuacje, że niewolnicy obejmowali ten urząd. Bez względu na status społeczny zarządca cieszył się wielkim, być może nawet bezgranicznym zaufaniem swojego pana. Co więcej, zdarzało się, że traktowano ich jak członków rodziny. Zwłaszcza w przypadku niewolników była to wielka nobilitacja.

Patrząc na całość perykopy możemy wnioskować, że rządca, o którym mówi Jezus, był człowiekiem wolnym nie przyzwyczajonym ani do pracy fizycznej (kopanie), ani żebrania. Obydwa te zajęcia były przeznaczone dla niewolników albo niższych warstw społecznych. Właściciel powierzał zarządcy swój majątek, wierząc, że ten we właściwy sposób będzie nim dysponował, a przez to przynosił wymierne zyski. Do obowiązków rządcy należało także organizowanie pracy, podział obowiązków wśród pracowników czy zapewnienie im posiłków. Widzimy zatem, jak wiele zależało od takiego człowieka. Każdy rządca wiedział o tym, ale zdarzali się też tacy, którzy nadużywali zaufania swoich panów i chcieli przede wszystkim zadbać o swoje interesy, licząc zapewne, że nikt się nie zorientuje. O kimś takim mówi Jezus w przypowieści.

 

Powiedzmy sobie coś jeszcze. Grecki słowo οἶκος (dom) odnoszono nie tylko do budynku mieszkalnego. Używano go również na określenie wspólnot, a nawet całych miast. Stąd terminem οἰκονόμος (oikonomos), nazywano również ekonomów bądź zarządców miejskich.

 

Gdy wiemy już dosyć sporo na temat rządcy, zwróćmy uwagę, do kogo Jezus kieruje tę przypowieść? Moglibyśmy przypuszczać, że jest to kolejny etap wytykania błędów faryzeuszom. Ale nic bardziej mylnego. Opowiadania o nieuczciwym rządcy wysłuchują jedynie uczniowie. Tylko oni słyszą o tym, że ktoś bliski i zaufany właścicielowi wykorzystuje jego dobroć do własnych celów. I na tym się dzisiaj zatrzymajmy.

 

Apostołowie każdego dnia uświadamiali sobie, jak wielkim zaufaniem obdarza ich Jezus. Od pierwszego dnia znajomości zapraszał ich coraz bliżej siebie i wyjawiał tajemnice swojego serca. Razem z nimi jadał, spał, podróżował. Razem śmiali się, płakali, doświadczali życzliwości, ale też odrzucenia i niezrozumienia od innych. Ich życia splotły się ze sobą tak ściśle, że aż po kres świata Dwunastu będzie kojarzonych przede wszystkim z Jezusem z Nazaretu. Wszystko, co później przeżyli, było konsekwencją relacji z Nim. Mistrz codziennie odsłaniał przed nimi to, co kryło Jego serce. Nie bał się powiedzieć, co Go boli, nie hamował gniewu, gdy coś Go rozjuszyło, dzielił się z nimi swoimi wątpliwościami. W każdej chwili był sobą. Nie udawał, a przez to pokazywał im jak bardzo im ufa.

 

Dopiero po kilku latach, a konkretnie w Wielki Czwartek okazało się, że jeden z Jego przyjaciół wykorzystał tę bliskość przeciw Niemu. Judasz doskonale znał ulubione miejsca Jezusa. Wiedział, gdzie Mistrz lubi chadzać, aby się modlić, dlatego bez problemu doprowadził kohortę do Getsemani, aby pojmać Nauczyciela.

 

Ta Ewangelia „wierci mi dziurę w brzuchu”. Przecież Jezus wie, co siedzi w sercu człowieka. Nikt z nas pomimo wysiłków nie jest w stanie czegokolwiek przed Nim ukryć. Bóg zna najgłębsze motywacje, jakie nami kierują. Rabbi doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie spełnia oczekiwań Judasza, że narasta w nim frustracja i niechęć do Niego, a mimo to nie przepędził go, ale do końca trzymał bardzo blisko siebie. Myślę, że wierzył w niego do ostatniej chwili i nigdy nie przekreślił go, chociaż ten go zdradził.

 

Pan ufał swojemu zarządcy. Jezus ufał Judaszowi. Bóg ufa mi i Tobie. Jego ufność w nas nie ma nic wspólnego z naiwnością. To nam może się wydawać, że coś przed nim ukryjemy, ale tak nie jest. Jego ufność łączy się z wiarą w nas. Bóg do końca wierzy, że w człowieku wygra dobro, ale może się przeliczyć.

 

Pytanie brzmi: co robimy z tym, że Bóg ufa nam bezgranicznie?

 

Na tym pytaniu zakończę. Mam nadzieję, że to, co napisałem będzie dla Ciebie punktem wyjścia do osobistej refleksji.

Konkret na dzisiaj: czy nie nadużywasz Bożego zaufania?

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

Jestem dłużnikiem Boga.  -  ks. Roman chyliński

 

Co w tej przypowieści o nieuczciwy rządcy jest takiego trudnego do zrozumienia?

 

Nieuczciwy rządca nie był chrześcijaninem. Nie myślał o uczciwym życiu, tylko o tym jak szybko się dorobić! Sprawa trwonienia przez niego majątku właściciela wyszła na jaw i stracił pracę. Musiał szybko myśleć jak tu zabezpieczyć sobie życie na starość. Tuż przed opuszczeniem pracy, mając jeszcze władzę spożytkował ją na rzecz swoich pracowników. Podarował im sporo długu, jaki zaciągnęli wobec właściciela.

 

Podsumowując tę przypowieść Jezus powiedział zaskakujące słowa: „Pan pochwalił nieuczciwego rządcę, że roztropnie postąpił. Bo synowie tego świata roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światła".

 

Synowie tego świata, to panowie biznesmeni, którzy wiedzą jak pieniędzmi obracać, aby zapewnić sobie byt.

 

A synowie światłości, to znaczy my, czy wiemy na czym powinno polegać nasze życie, aby zapewnić sobie życie wieczne?!


Kochani katolicy macie zapewne swoich dłużników i ja się pytam, co wy z tymi dłużnikami robicie?

 

No jak to? Nie ma głupich, w bambusa nie damy się robić, co pożyczone musi dłużnik wrócić. OK.

 

A czy chociaż raz tak było w twoim życiu, że kiedy ktoś ci wracał pieniądze powiedziałeś „tyle”, resztę zachowaj, bo potrzebujesz?


Ta „reszta” została podarowana dłużnikowi w duchu jałmużny, z serca - jak dla Pana.
Nigdy tej osobie o tym nie przypomnisz!!! I nie będziesz nic od tej osoby oczekiwał, żeby cię szczególnie traktowała.


Zrobiłeś ten gest jak „syn światłości” – katolik, dziękując Bogu, że postawił na twojej drodze do zbawienia: biednych, bardziej potrzebujący od ciebie, a ty, dzięki tym ludziom, mogłeś w ten sposób uwielbić Pana i oczyścić się z grzechów!

 

Księga Tobiasza pouczy nas:


„Czyńcie dobrze, a zło was nie spotka.
Lepsza jest modlitwa ze szczerością i miłosierdzie ze sprawiedliwością aniżeli bogactwo z nieprawością.
Lepiej jest dawać jałmużnę, aniżeli gromadzić złoto.
Jałmużna uwalnia od śmierci i oczyszcza z każdego grzechu.
Ci, którzy dają jałmużnę, nasyceni będą życiem”. (Tb 12,7-9).

 

Jak głęboka jest mądrość ludzi Wschodu! Czyż my ludzie Zachodu, chrześcijanie nie powinniśmy coś zaczerpnąć z tej mądrości?

 

„Lepsza jest modlitwa ze szczerością i miłosierdzie ze sprawiedliwością aniżeli bogactwo z nieprawością.”

 

Czyż modlitwa ze szczerością przyniesie mi pieniądze? A miłosierdzie ze sprawiedliwością zaspokoi moje codzienne potrzeby?


Jednak ten co się modli wyprasza nad sobą błogosławieństwo Boże i Jego opiekę. A Bóg Ojciec, który widzi w ukryciu co ci potrzeba „odda tobie” tak za życia, jak i po śmierci.


Będąc miłosiernym, a zarazem sprawiedliwym mądrze i roztropnie oceniasz swoje możliwości i nie pozwolisz ani na zbytek i nonszalancję, ani na złe relacje z ludźmi. Stąd zawsze możesz liczyć na pomoc swoich bliskich, bo ich sam szanujesz.

 

„Lepiej jest dawać jałmużnę, aniżeli gromadzić złoto.”

 

Dużo już widziałem takich sytuacji, gdzie ojciec nagromadził sporo majątku dla syna, a ten to szybko go roztrwonił. Nie mówiąc o innych sytuacjach, gdzie pozostawiona spora ojcowizna poróżniła całą rodzinę.

 

„Jałmużna uwalnia od śmierci i oczyszcza z każdego grzechu.


Ci, którzy dają jałmużnę, nasyceni będą życiem”.

 

Synowie światła, o których mówi dzisiaj Jezus powinni mieć świadomość, że ich życie kiedyś się skończy i czeka na nich sprawiedliwość Boża. Dobrze więc wiedzieć, co jest miłe Bogu i co może spowodować, że staniemy przed Nim bogaci w dobro.

 

Nadzy odejdziemy z tego świata, więc wykorzystajmy każdy dzień na czyn bezinteresowny wobec bliźniego w potrzebie.


Jałmużna natomiast, to czyn miłości dany komuś w duchu pokuty za własne grzechy.

 

Miłe jest w oczach Bożych, jak widzisz kiedy tak czynisz. Czyńmy więc, jałmużnę serca, dziękując Bogu za człowieka, który chciał od nas ją przyjąć, bo dzięki niemu możemy zostać zbawieni.

 

Modlitwa: Panie Jezu, nagi przyszedłem na ten świat i nagi tam wrócą. Strzeż mojej duszy od zachłanności i skąpstwa. Otwórz moje serce na człowieka w potrzebie. I spraw, abym świadomy własnej grzeszności czuł się Twoim dłużnikiem. Amen!

 

To komentarze do Ewangelii :Łk 16, 1-8



Jezus powiedział do swoich uczniów: "Pewien bogaty człowiek miał rządcę, którego oskarżono przed nim, że trwoni jego majątek. Przywołał go do siebie i rzekł mu: «Cóż to słyszę o tobie? Zdaj sprawę z twego zarządu, bo już nie będziesz mógł być rządcą».
Na to rządca rzekł sam do siebie: «Co ja pocznę, skoro mój pan pozbawia mnie zarządu? Kopać nie mogę, żebrać się wstydzę. Wiem, co uczynię, żeby mnie ludzie przyjęli do swoich domów, gdy będę usunięty z zarządu».
Przywołał więc do siebie każdego z dłużników swego pana i zapytał pierwszego: «Ile jesteś winien mojemu panu?» Ten odpowiedział: «Sto beczek oliwy». On mu rzekł: «Weź swoje zobowiązanie, siadaj prędko i napisz pięćdziesiąt». Następnie pytał drugiego: «A ty ile jesteś winien?» Ten odrzekł: «Sto korców pszenicy». Mówi mu: «Weź swoje zobowiązanie i napisz: osiemdziesiąt».
Pan pochwalił nieuczciwego rządcę, że roztropnie postąpił. Bo synowie tego świata roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światła".

Dorota
Dorota Lis 5 '16, 10:48
Największą słabością jest poddanie się  -  ks. Krystian Malec

Myślę, że każdy z nas chciałby pod koniec życia powiedzieć sobie: cieszę się z tego, że choć nieraz bywało ciężko, nie poddałem się i walczyłem o to, co dobre.

Niestety są wokół nas ludzie, których ulubionym zajęciem jest skupianie się na tym, co komu nie wyszło. Ich "gadanina" może podciąć skrzydła, ale trzeba zobaczyć w tym ich biedę. Myślę, że ich życie jest smutne, bo trudno im zobaczyć dobro w świecie, a może i sobie samych.

W dzisiejszym komentarzu piszę o człowieku, który nie poddawał się chociaż trudności spotykał niemal na każdym kroku. Nie zrezygnował, bo wiedział gdzie szukać siły.

 

Bardzo się ucieszyłem w Panu, że wreszcie rozkwitło wasze staranie o mnie, bo istotnie staraliście się, lecz nie mieliście do tego sposobności. Nie mówię tego bynajmniej z powodu niedostatku: ja bowiem nauczyłem się wystarczać sobie w warunkach, w jakich jestem.

Umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, obfitować i doznawać niedostatku. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. W każdym razie dobrze uczyniliście, biorąc udział w moim ucisku.

Wy, Filipianie, wiecie przecież, że na początku głoszenia Ewangelii, gdy opuściłem Macedonię, żaden z Kościołów poza wami jednymi nie miał ze mną otwartego rachunku przychodu i rozchodu, bo do Tesaloniki nawet raz i drugi przysłaliście na moje potrzeby. Mówię zaś to bynajmniej nie dlatego, że pragnę daru, lecz pragnę owocu, który wzrasta na wasze dobro. Stwierdzam, że wszystko mam, i to w obfitości: jestem w całej pełni zaopatrzony, otrzymawszy przez Epafrodyta od was wdzięczną woń, ofiarę przyjemną, miłą Bogu.

A Bóg według swego bogactwa zaspokoi wspaniale w Chrystusie Jezusie każdą waszą potrzebę. (Flp 4,10-19)

 

Dawno nie pisałem o pierwszym czytaniu, więc dzisiaj to zrobię. Można powiedzieć „w porę”, bo fragment z listu do Filipian, który (mam nadzieję) przed chwilą przeczytałeś, jest jego zakończeniem

Kościół w Filippi był dla Pawła bardzo ważną wspólnotą. Nawet bez wiedzy historycznej, po samej lekturze dzisiejszej perykopy, można zauważyć, że Apostoł Narodów zwraca się do swoich adresatów z wielką wdzięcznością i czułością. Powodem napisania Flp było przybycie do Pawła wysłannika tamtejszego Kościoła, Epafrodyta. Został on wysłany, aby przekazać przebywającemu w więzieniu Pawłowi ofiarę pieniężną od wspólnoty. Niestety, wkrótce po dotarciu do Rzymu (jest to najbardziej prawdopodobne miejsce napisania Fpl), posłaniec poważnie zachorował. Wydaje się, że dolegliwość była na tyle poważna, że Epafrodytowi groziła śmierć. O całej sprawie dowiedzieli się jego bracia w Filippi i ‒ rzecz jasna‒ przyprawiało im to wiele zmartwień. Na szczęście Epafrodyt wrócił do zdrowia, a Paweł postanowił nie trzymać go dłużej przy sobie i odesłał do domu z listem, który nazywamy „Listem do Filipian”. Jego głównym przesłaniem jest zachęta do wytrwałości, jaką kieruje Apostoł Narodów do młodego Kościoła. Prosi adresatów, aby byli wierni Chrystusowi pomimo trudności, które napotykają. Jako przykład do naśladowania pokazuje siebie samego, co widzimy w wyżej przytoczonym fragmencie 4,10-19.

 

Ktoś mógłby uznać takie zachowanie św. Pawła za zuchwałość, ponieważ każe patrzeć na siebie, a nie na Jezusa. Oczywiście, taki wniosek może wysnuć jedynie osoba nie znająca życia Apostoła Narodów. Dla Pawła Jezus był wszystkim. Cała działalność ewangelizacyjna była konsekwencją spotkania żywego Pana pod Damaszkiem. Każda myśl, pragnienie, działanie było podporządkowane temu, aby jak najwięcej osób mogło usłyszeć Dobrą Nowinę. Gdyby jego nawrócenie było jedynie owocem emocjonalnego poruszenia, na pewno poddałby się w czasie swoich misji, ale tak się nie stało. Jak sam mówi, nauczył się odnajdywać w każdych warunkach, a siłą do tego była wiara w Jezusa.

 

Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. 

 

Są to jedne z najbardziej znanych słów z Pisma Świętego. Niosą w sobie siłę, nadzieję i otuchę. Ale mogą dla nas znaczyć jeszcze więcej, gdy uświadomimy sobie, jak wiele przeszła osoba, która je napisała.

 

List do Filipian powstał ok. 60 r., a zatem na kilka lat przed śmiercią Pawła. Napisał go, przypominając sobie, że nieraz bywało ciężko. Zdarzało się cierpieć głód, opuszczenie, niezrozumienie. Bywało i tak, że śmierć zaglądała w oczy, ale nie poddał się, bo wiedział, że Jezus jest z Nim.

 

Być może przeżywasz dzisiaj coś trudnego. Jeśli tak, to Bóg przez swoje słowo chce Ci dodać sił i przypomnieć, że z Nim wszystko jest możliwe. Nie poddawaj się. Zobacz, co można zrobić. Poproś o pomoc. Nie wstydź się tego, bo wokół Ciebie na pewno są tacy ludzie jak Epafrodyt, którzy są gotowi być z Tobą. Tym, co dla mnie jest najważniejsze w wierze, jest nadzieja, że z każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji, Bóg potrafi wyprowadzić dobro. Chciałbym tą nadzieją dzielić się także z Tobą, żebyśmy nigdy nie zwątpili, że Bóg jest z nami i dla nas.

 

Konkret na dzisiaj: ofiaruj swoją największą trudność Bogu.

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

O stawaniu w Bożej prawdzie. - ks. Roman Chyliński

 

Łk 16, 9-15

Jezus powiedział do swoich uczniów: "Pozyskujcie sobie przyjaciół niegodziwą mamoną, aby gdy wszystko się skończy, przyjęto was do wiecznych przybytków.
Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny: a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie. Jeśli więc w zarządzie niegodziwą mamoną nie okazaliście się wierni, prawdziwe dobra kto wam powierzy? Jeśli w zarządzie cudzym dobrem nie okazaliście się wierni, kto wam da wasze?
Żaden sługa nie może dwom panom służyć. Gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował: albo z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i mamonie". Słuchali tego wszystkiego chciwi na grosz faryzeusze i podrwiwali sobie z Niego.
Powiedział więc do nich: "To wy właśnie wobec ludzi udajecie sprawiedliwych, ale Bóg zna wasze serca. To bowiem, co za wielkie uchodzi między ludźmi, obrzydliwością jest w oczach Bożych".

1. "Pozyskujcie sobie przyjaciół niegodziwą mamoną, aby gdy wszystko się skończy, przyjęto was do wiecznych przybytków.”

 

W dzisiejszej Ewangelii Jezus mówi do nas jasno: Wszystko, co czynicie ma być na chwałę Boża i służyć zbawieniu siebie i innych, czyli ewangelizacji.
- pieniądze dzielone z bliźnim w potrzebie,
- nasze słabości, jeśli prowadzą do prośby o wybaczenie oraz przebaczenia tym, którzy nas zranili,
- modlitwa za oczerniających nas.
- upokorzenia, cierpienia i trudności.

 

2. „Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny”.

 

W powyższych słowach Jezus mówi do nas, abyśmy byli prawdziwi i autentyczni w tym kim jesteśmy i co robimy.
- W małżeństwie i rodzinie przyjmując postawę odpowiedzialności za to, co mam zrobić, jako współmałżonek. Otóż, jestem po pracy zaraz w domu, a nie wydłużam sobie sztucznie tak czas pracy, jak i czas powrotu do czekającej na mnie rodziny. Jeśli z kimś umówiłem się na konkretną godzinę, tam jestem i czekam. Jeśli coś obiecałem swoim dzieciom, to realizuję obietnicę.
- Nie uważajmy małych rzeczy za banalne, pragnąc wielkich czynów, aby zachwycić innych.
- Pokochajmy zwykłość i codzienność, jaką nam Pan Bóg powierzył według stanu.

 

3. „Żaden sługa nie może dwom panom służyć”.

 

Obecnie dużo jest wśród katolików łączenia ze sobą dwóch przeciwstawnych sobie postaw:


- Z jednej strony chcemy uchodzić za pobożnych katolików, a z drugiej chodzimy do wróżek, bioenergoterapeutów i wykładamy sobie karty tarota.


- Z jednej strony chcemy uchodzić za ojców z autorytetem moralnym, a z drugiej wypożyczamy pornograficzne filmy lub je ściągamy z Internetu.


- Z jednej strony chcemy uchodzić za pobożne kobiety z pierwszych ławek kościelnych z różańcem w ręku, a z drugiej zaraz obmawiamy księży i ludzi, jak tylko wyjdziemy z kościoła.


- Z jednej strony jako politycy chcemy pokazać się na uroczystościach kościelnych, a z drugiej głosujemy za aborcją i wyrzucamy lekarzy ze szpitali, którzy stoją na straży życia nienarodzonego.


- Z jednej strony, jako kapłani mówimy ludowi Bożemu z ambony dużo na temat przebaczenia, a gdy nam przyjdzie to uczynić we własnej Wspólnocie, wśród swoich współbraci to brakuje nam pokory i miłości.

 

4. „Powiedział, więc do nich: "To wy właśnie wobec ludzi udajecie sprawiedliwych, ale Bóg zna wasze serca. To, bowiem, co za wielkie uchodzi między ludźmi, obrzydliwością jest w oczach Bożych".

 

Te słowa Jezusa odnoszą się już do nas wszystkich.


Sprawdźmy, zatem nasze serca i zapytajmy siebie: „ co może być obrzydliwością w oczach Bożych”, a ja to czynię, tak: w moim myśleniu, w moich pragnieniach, w moich dążeniach, jak i w moim postępowaniu.

 

Modlitwa: Panie Jezu staję przed Tobą otwarty na prawdę, którą dzisiejsza Ewangelia mi przedstawia. Daj mi odwagę przyznania się do błędów w moim myśleniu i działaniu. Niech Duch Święty rozjaśni mój umysł, abym poznał właściwą drogę życia i styl życia, które przede mną są jeszcze zakryta. A jak już poznam Bożą prawdę, niech już nigdy od niej nie odejdę. Amen!

Bożena
Bożena Lis 5 '16, 13:46
Chcę takiej wiary, pragnę takiej wiary, żeby nawet w trudnych sytuacjach i niezrozumiałych widzieć, że Ty Jezu jesteś i właśnie tego pragniesz dla mnie. Pragnę, w każdej takiej sytuacji widzieć Twoje działanie, Twoje prowadzenie, nie moje myśli czy kombinacje. Jesteś przy mnie i dla mnie Boże, wspaniała jest świadomość, że cokolwiek się stanie, Jesteś ze mną. Bądź ze mną nie tylko w takich chwilach, ale i tych radosnych, pragnę dzielić się nimi, z Tobą. Przymnażaj mi wiary Panie, bym nigdy nie zachwiała się, nie zwątpiła. Poszerzaj i przemieniaj moje serce, by kochało coraz mocniej, mocniej ufało, abym coraz mniej widziała siebie, a bardziej Ciebie i innych. Odniosłam się tutaj do słów ks Malca, ale czytałam również rozważanie ks. Romana ,jak zawsze zresztą:) I tutaj warto się zatrzymać nad jego słowami, zobaczyć jak to jest faktycznie w moim życiu, jakie to moje serce jest. A Ty, Panie Jezu wiesz, jakie jest, to moje serce, wiesz że wiele jeszcze muszę zmienić. Ale nie boję się tego, bo wiem, że ze mną jesteś. Dzięki Dorotko za Twój czas, chęci i serce:)
Dorota
Dorota Lis 6 '16, 10:28
Nie, bo nie...ks. Krystian Malec

Podeszło do Jezusa kilku saduceuszów, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania, i zagadnęli Go w ten sposób: ”Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: »Jeśli umrze czyjś brat, który miał żonę, a był bezdzietny, niech jego brat weźmie wdowę i niech wzbudzi potomstwo swemu bratu«. Otóż było siedmiu braci. Pierwszy wziął żonę i umarł bezdzietnie. Wziął ją drugi, a potem trzeci, i tak wszyscy pomarli, nie zostawiwszy dzieci. W końcu umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę”.

Jezus im odpowiedział: ”Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani są za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania. A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa o krzaku, gdy Pana nazywa »Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba«. Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją”. (Łk 20,27-38)

Wiara w zmartwychwstanie jest fundamentalna dla wszystkich chrześcijan. Gdyby ktoś odnalazł ciało Jezusa, miliardy ludzi na świecie straciłoby sens życia. To, co się wydarzyło w tamten pamiętny niedzielny poranek poza murami Jerozolimy, sprawiło, że świat zaczął żyć inaczej. Wieść, że Ten, który zawisł na krzyżu, żyje, na zawsze zmieniła bieg dziejów ludzkości. Św. Paweł doskonale rozumiał doniosłość tego wydarzenia dlatego zapisał takie słowa:

A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara. (1Kor 15,14)

 

Czy zastanawiałeś się kiedyś, co by było, gdyby okazało się, że tak naprawdę Jezus nigdy nie wyszedł z grobu? Czy Twoje życie zmieniłoby się? Czy może byłaby to jeden z wielu sensacyjnych newsów na pasku informacji?

 

W czasach Jezusa wiara w zmartwychwstanie była przyjmowana przez większość Żydów. Opierali ją m.in. o fragment z Drugiej Księgi Machabejskiej, który słyszymy dzisiaj jako pierwsze czytanie, a także o słowa proroka Daniela (12,2-3):

 

Wielu zaś, co posnęli

w prochu ziemi, zbudzi się:

jedni do wiecznego życia,

drudzy ku hańbie, ku wiecznej odrazie.

Mądrzy będą świecić

jak blask sklepienia,

a ci, którzy nauczyli wielu sprawiedliwości,

jak gwiazdy przez wieki i na zawsze.

 

Większość Żydów czekała na lepsze życie po śmierci w jedności z Bogiem. Ale zauważ, że napisałem o większości Izraelitów. Kto zatem wyłamywał się z wiary w zmartwychwstanie? Byli to saduceusze. W skład tego ugrupowania wchodzili przede wszystkim ludzie dobrze sytuowani, pochodzący z wyższych warstw społeczeństwa, bez obawy można nazwać ich arystokracją żydowską. Zatem nie byli to ludzie prości, z rzadka mogący zetknąć się intelektualnym czy religijnym establishmentem tamtych czasów. Dzięki pokaźnym majątkom mieli dostęp do literatury i mogli zgłębiać swoją wiedzę. Nikt uczciwy nie nazwie ich nieukami, którzy nie chcieli poszerzać swoich horyzontów, a mimo to nie przyjmowali tego, co wyznawała reszta ich rodaków. W swojej wierze uznawali jedynie Pięcioksiąg, czyli pierwsze pięć ksiąg Biblii Hebrajskiej, tzn. Księgi: Rodzaju, Wyjścia, Kapłańską, Liczb i Powtórzonego Prawa. Bazując na nich odrzucali nie tylko wiarę w zmartwychwstanie, ale także istnienie aniołów czy duszy nieśmiertelnej. Wymienione przeze mnie wyżej dwa fragmenty, które jasno mówią o zmartwychwstaniu nie są zapisane w Torze (inna nazwa Pięcioksięgu), więc dla saduceuszów nie miały żadnej wartości.Jezus swoją nauką i działalnością sprawił, że niemal każdy chciał poznać Jego zdanie na ważne dla nich tematy. Dlatego saduceusze przychodzą do Niego i opowiadają pewną historię. Wydaje się być ona nieco absurdalna, ale Rabbi spokojnie wysłuchuje jej do końca, a następnie udziela zaskakującej odpowiedzi. I nie chodzi mi tu o słowa mówiące, że w niebie już nie będzie potrzeby wychodzenia za mąż czy żenienia się, co oczywiście jest prawdą. Bardziej intryguje mnie to, że Jezus odpowiada adwersarzom, odwołując się jedynie do tego, w co oni wierzyli. Rozmawiając z nimi Nauczyciel sięga do Pięcioksięgu, a zatem saduceusze nie mogli ot tak zlekceważyć tego, co powiedział, bo przyznaliby się, że ma rację, a takiej opcji nie dopuszczali do siebie. I co im mówi?

 

 

A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa o krzaku, gdy Pana nazywa «Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba». Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją”.

 

Dla saduceuszów Mojżesz był ważną, o ile nie najważniejszą postacią po Bogu. Studiując Torę doszli do wniosku, że nie ma w niej mowy o zmartwychwstaniu i życie ogranicza się jedynie do tych kilkudziesięciu lat spędzonych na ziemi. Natomiast Jezus pokazuje błąd ich myślenia i uświadamia, że ten, który objawił się Mojżeszowi na Horebie, jest Bogiem żywych i dla Niego wszyscy żyją.

 

Czy chociaż jeden z saduceuszów zmienił swoje myślenie po tym spotkaniu? Tego nie wiemy. Biblia mówi o nawróconych faryzeuszach: Nikodemie i Józefie z Arymatei, ale żaden ewangelista nie wspomina o konwertycie z grona saduceuszów. Myślę, że jest to ważny szczegół. Tak często faryzeusze dostają po głowie w komentarzach i homiliach, ale przynajmniej dwóch otworzyło się na słowo Jezusa. Natomiast saduceusze zabetonowali się w swojej wizji Boga, świata i życia wiecznego, że nic nie było w stanie ich z tego wyrwać.

 

Sprawa zmartwychwstania jest głównym motywem całej dzisiejszej liturgii słowa. To nie ulega wątpliwości i Kościół chce zachęcić swoje dzieci, żeby dzisiaj pomyślały o wieczności, żeby zadały sobie kluczowe pytanie dotyczące wiary. Pomyśl o tym dzisiaj, czy naprawdę wierzysz w zmartwychwstanie? Czy śmierć Twoich bliskich jest dramatem i ciemnością w której nie ma nawet małego promyka światła?

 

Ale ta ewangelia wzbudza we mnie jeszcze kilka innych pytań: czy jestem w stanie zmienić moje myślenie? Czy dopuszczam do siebie świadomość, że jestem omylny i w wielu sprawach mogę się mylić? Czy jestem otwarty na merytoryczną polemikę? A może jestem jak saduceusze, którzy za nic w świecie nie chcą dopuścić do siebie świadomości, że mogli popełnić błąd. Nawrócenie – w biblijnym znaczeniu – oznacza zmianę myślenia, za którą pójdzie zmiana postępowania. Jeśli bierzemy na poważnie wezwanie Jezusa do nieustannego nawracania, to musimy zgodzić się na to, że trzeba będzie – i to często – korygować swoje myślenie.

 

Jezus pokazał saduceuszom ich błędy w wierze. Chciał im dać nadzieję na prawdziwe życie po śmierci. Oni jednak odrzucili to, co im oferował, bo musieliby publicznie przyznać się do błądzenia. Kto z nas jest gotowy na tak drastyczny krok: stać się głupim w oczach ludzi, aby stać się mądrym w oczach Boga? To jest tajemnica naszej wolności. Możemy nie przyjąć nawet najwspanialszych darów tylko dlatego, że nie chcemy się przyznać, że nie mamy racji.

 

Jezus oferuje nam to, co najcenniejsze, czyli życie w Nim i z Nim na wieczność. Zaakceptujemy czego od nas wymaga, aby to osiągnąć czy uznamy, że wiemy lepiej?

 

Konkret na dzisiaj: przypomnij sobie chwile, gdy ktoś powiedział Ci, że Twoje myślenie, postępowanie jest błędne. Czy na pewno nie miał racji?

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

I komentarz do tej samej Ewangelii ks. Romana Chylińskiego :

Jak będzie w niebie?

„A że umarli zmartwychwstają...”.

 

Może najpierw sprawa zmartwychwstania. Zaskakują ostatnie badania socjologiczne dotyczące wiary w zmartwychwstanie Jezusa u chrześcijan. Aż 30 % chrześcijan nie wierzy w to, że Chrystus zmartwychwstał i że oni zmartwychwstaną.

 

Wiemy, że problem niewiary w zmartwychwstanie występuje już w Liście do Koryntian. Pisze tam św. Paweł:

 

„Jeżeli zatem głosi się, że Chrystus zmartwychwstał, to dlaczego twierdzą niektórzy spośród was, że nie ma zmartwychwstania? Jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara. (...)Skoro umarli nie zmartwychwstają, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach. Tak więc i ci, co pomarli w Chrystusie, poszli na zatracenie. Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania. „(1Kor 15,12-19).

 

Skąd bierze się więc problem niewiary w zmartwychwstanie?

 

W Ewangelii wg św. Mateusza napotykamy na taki tekst opisujący zmartwychwstanie Jezusa:
„Anioł zaś przemówił do niewiast: "Wy się nie bójcie! Gdyż wiem, że szukacie Jezusa Ukrzyżowanego. Nie ma Go tu, bo zmartwychwstał, jak powiedział.”

 

Rozważając powyższy tekst nagle zrozumiałem pewną prawdę ukrytą w tych słowach, że ten znajduje Zmartwychwstałego, kto szuka Ukrzyżowanego.

 

Otóż, bez zrozumienia męki i śmierci Chrystusa nie jesteśmy wstanie pojąć Jego zmartwychwstania!

 

Co to więc znaczy szukać ukrzyżowanego?

 

Wiele osób odchodzi od Jezusa wówczas kiedy Bóg nie spełni ich oczekiwań:
Oto wypowiedzi niektórych z nich:


- modliłam się dopóki myślałam, że Jezus uczynić cud i mój brat zostanie uzdrowiony, ale tak się nie stało.
- wierzyłam, dopóki Bóg mi zabrał mojego ojca, którego kochałam, a zostałam z matką, którą nie lubię.
- chodziłem do Kościoła, bo wierzyłam, że ksiądz mi pomoże, ale nie pomógł, zawiodłem się.
- Bóg mi zabrał moje dziecko, umarło na raka, nie wybaczę tego Bogu.

 

Mógłbym wiele takich wypowiedzi tu cytować, gdzie chrześcijanie w momencie cierpienia, czy na skutek trudnych doświadczeń życiowych lub zranień odeszli od Chrystusa.

 

Trudno jest nam uwierzyć, że Ten Jezus Ukrzyżowany wycierpiał już i nasze rany i ma moc je zaleczyć. I że w Jego męce mamy odpowiedź na nasze zranienia.

 

Szukamy, niestety Jezusa mającego spełniać tylko nasze oczekiwania: nie spełniasz ich Jezu, to odrzucam Cię, albo dystansuje się od Ciebie.

 

Druga sprawa poruszana przez Jezusa w dzisiejszej Ewangelii to, jacy będziemy w niebie.

 

Pan Jezus jasno określa rzeczywistość naszą po śmierci, jeśli trafimy do nieba:

 

1. „Ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić”. Nie oznacza to, że nie będziemy rozpoznawać swoich bliskich i znajomych.

 

2. „Już bowiem umrzeć nie mogą”. Jezus jasno naucza, że jest życie na ziemi, potem śmierć i życie wieczne. Stąd jest wielkim błędem wierzyć w reinkarnację, czyli powtórne wcielenia. Jest to pogląd, według którego dusza (bądź świadomość) po śmierci ciała może wcielić się w nowy byt fizyczny. Np. dusza jednego człowieka może przejść w ciało nowo narodzonego dziecka lub zwierzęcia czy nawet według niektórych poglądów rośliny.

 

3. Będziemy „ równi aniołom” w doskonałości:
- fizycznej- życie bez bólu i cierpienia,
- intelektualnej- głębsza świadomość celu życia i poznania,
- duchowej, bo będziemy widzieć Boga „twarzą w twarz”.

 

4. Będziemy „ dziećmi Bożymi” w wymiarze doświadczenia „pełni” szczęścia oraz zapowiadanego nam dziedzictwa nieba, czyli przebywania z Trójcą św. Ojcem, Synem i Duchem Świętym, Maryją, świętymi i aniołami.


5. Wszyscy umarli z martwych powstaną, ze względu na duszę nieśmiertelną, ale jedni ku „chwale”, inni ku „potępieniu”.

 

Zapragnijmy dzisiaj nieba i szukajmy z wiarą Chrystusa ukrzyżowanego, aby później znaleźć go zmartwychwstałym w nadziei naszego zmartwychwstania. Amen!

Strony: « 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... » »»