Loading...

moje małżeństwo | Forum Nowenny Pompejańskiej

Agnieszka
Agnieszka Lip 8 '14, 19:56
Kasiu, czytałam wcześniej Twoje świadectwo o powrocie męża. Na pewno musiałaś bardzo cierpieć i było Ci ciężko, ale zwróciłam uwagę na to, że piszesz że mąż co jakiś czas się odzywał do Ciebie. Mój mąż przepadł jak kamień w wodę i wybacz ale ja wcale nie czuję teraz od niego żadnej miłości. Skazuje mnie swoim postępowaniem na wielkie cierpienie ponieważ on wie, że ja go kocham, że wydzwaniam, piszę i zostawiam kartki w drzwiach bo chcę się z nim skontaktować. A on z tym nie robi nic, więc dziwną metodę okazywania miłości wybrał. Wie też, że miałam ataki nerwicowe już wcześniej i że byłam w szpitalu więc tym bardziej śmiem twierdzić, że moje zdrowie interesuje go teraz najmniej. Liczy się własne ja i jego własna chora urażona duma.
Ja oczywiście nie ustaję w modlitwie bo faktycznie sytuacja jest taka....że TYLKO Bóg może ją uratować, z ludzkiego punktu widzenia to już jest koniec. Więc modlę się cały czas, ale jeśli nie wymodlę jego powrotu ani chociażby próby skontaktowania się ze mną to nie będę czekała na niego miesiącami czy też nie daj Boże latami. Nie będę dlatego, że muszę też chociaż trochę kochać siebie samą, prawda? A skoro życie mam tylko jedno to dlaczego mam przeobrazić się w pokutnicę, która do końca życia czeka na swojego męża? Dlaczego moje zdrowie ma coraz bardziej na tym cierpieć. Jeśli Kuba nie okaże choć odrobinę zainteresowania moją osobą, skruchy, nie przyzna się do tego że zrobił źle......ja już po prostu podziękuję za to wyczekiwanie. Na dzień dzisiejszy kocham go i chcę żebyśmy byli razem, ale wierzcie mi, że wiecznie tak po prostu nie będzie. Moja cierpliwość też ma swoje granice, nie pozwolę się tak traktować. Męczyć mnie na odległość swoim brakiem kontaktu, tak że chociaż staram się myśleć o sobie to i tak mi nie bardzo wychodzi i snuję się po ulicach czując się jak babcia 90 letnia. Po prostu na dłuższą metę nie wyobrażam sobie tego i wątpię też żeby Bóg tak chciał. Ja rozumiem, że małżeństwo to świętość.....ale to nie ja uciekłam, to nie ja odrzucam próby kontaktu. Mimo tej świętości, skoro jedna strona nie chce, mimo walki, jeśli ona się nie powiedzie, uważam że będę miała prawo na szczęście z innym mężczyzną. Tak jak piszę, teraz myślę tylko o Kubie i jakby się pojawił to jestem w stanie wszystko zapomnieć. Ale jestem tylko człowiekiem i myślę po ludzku, działam też po ludzku i szukam szczęścia też po ludzku bo mam do tego prawo. Kuba to nie jest mój syn, którego mam obowiązek kochać bezwarunkowo nawet jakby się okazał nie wiadomo kim. Nie mogę też wiecznie dawać od siebie wiele i nie otrzymywać nic w zamian. Małżeństwo to też związek, a związek miał być partnerski. A jest jaki? Czekam na Kubę i modlę się żeby zrozumiał, chcę ratować małżeństwo, ale kiedyś dam za wygraną bo cierpię na tym ja, moje zdrowie, moi bliscy, wszyscy....kosztem jednego męża, który zabrał się i uciekł bez słowa. Czytałam świadectwo kobiety, która na męża czekała trzy lata. Podziwiam szczerze, ale wiem że to nie będę ja. Mimo całej miłości do męża, jestem tylko normalną dziewczyną, która chciała mieć normalną rodzinę.Na pewno nie zgodzicie się ze mną, ale takie jest moje zdanie.
Agnieszka
Agnieszka Lip 8 '14, 20:00
I dałam sobie na razie czas do końca wakacji, o czym już pisałam. Nie wiem co zrobię później, ale czuję że dłużej nie będę już w stanie bo inaczej zamienię się we wrak, o ile już nim nie jestem. I nawet jakby oprzytomniał jakimś cudem po dłuuugim czasie, to co mu z takiej żony.
Iwona
Iwona Lip 8 '14, 20:22
Poczytaj swiadectwa  zon jak walczyly o swoich mezow, aby wyrwac ich z sidel zla.Bedziesz wtedy wiedziala,czy na taka walke Cie stac .Jest to bardzo ciezki boj ale niektorym kobietom sie udaje.
marek
marek Lip 8 '14, 21:02
Modlitwa, modlitwa i jeszcze… wiara w to, ze zmienia ona świat i nasze serca. Jerzy napisał, że trzeba rozważyć ważność małżeństwa. Tak, to ważna sprawa odnośnie jego niedojrzałości, ale to najlepiej omówić z księdzem proboszczem przy okazji spowiedzi, bo my tutaj nigdy nie poznamy wszystkich "danych" i uwarunkowań, wierzymy też, że spowiednicy mają szersze doświadczenie i specjalne łaski, dar dobrej rady, rozeznania. Nie wciskałbym za to męża w szablony, które znamy z otoczenia, doświadczeń osobistych, bo to będzie zawsze niesprawiedliwe – nie ma dwóch identycznych przypadków. Tak wiec traktowałbym sprawy rozstania jako ostatni krok, jaki należy podjąć, jeśli są przesłanki ku temu, by podważyć ważność małżeństwa (argument że to nie jest drogie, jest ludzki, ale nie Boży). Wcześniej gorąco zachęcałbym do rekolekcji małżeńskich - www.spotkaniamalzenskie.pl – wiele wskazuje, że mąż nie potrafi rozmawiać ze swoją żoną, co może wynikać z wzmiankowanych czynników rodzinnych. 
Aleksander
Aleksander Lip 9 '14, 10:38
Agnieszko rozumiem Twój ból i poczucie skrzywdzenia, jak również to, że w odruchu buntu myślisz o ułożeniu sobie życia z kimś innym. Jednak jako osoba wierząca musisz zdać sobie sprawę z trudnego faktu, że nie istnieje coś takiego jak "prawo do szczęścia" z mężczyzną, który nie byłby Twoim sakramentalnym małżonkiem. Prawdziwą stawką Twojego życia nie jest doczesność, ale wieczność. Lepiej stracić doczesne szczęście rodzinne związane z posiadaniem męża i rodziny, niż decydując się na związek niesakramentalny żyć w grzechu i stracić Boga, który jest wszystkim, i którego nic nie jest w stanie zastąpić. Bo co Ci da, że zyskasz cały świat, jeżeli przy tym stracisz swoją duszę? Takie "szczęście" nie byłoby prawdziwym szczęściem.

Masz przed sobą tylko trzy drogi zgodne z wiarą: ratowanie Twojego sakramentalnego małżeństwa, złożenie wniosku o stwierdzenie jego nieważności (to ostateczność), albo życie samotne (gdyby nie powiodły się obie poprzednie).

Na chwilę obecną najlepsza, najbardziej rozsądna wydaje się droga pierwsza. Miesięczna separacja to jeszcze nie jest koniec świata, chociaż faktycznie zachowanie męża wskazuje najprawdopodobniej na dużą niedojrzałość i problemy ze sobą. Jeżeli ktoś trwa w nienawiści wobec własnego ojca, to zaburzenia w jego relacjach z innymi mogą być bardzo poważne. Jednak z Bożą pomocą małżeństwa odradzają się nawet i po trwających wiele lat kryzysach.

Może być i tak, że w swoim obecnym stanie Twój mąż "karmi się" poczuciem zemsty za wyimaginowane/wyolbrzymione "krzywdy" czy "zniewagi", które spotkały go podczas wspólnego zamieszkiwania z Twoimi rodzicami, w tym sensie, że Ty się do niego dobijasz, a on Cię odrzuca. Zobacz, czy nie jest tak, że kiedy Ty przerwiesz wszelki kontakt, nie będzie już miał tego "paliwa", znajdzie się w niemożliwej do wytrzymania pustce i sam zainicjuje próby kontaktu z Tobą czy wyjaśnienia sytuacji. Możesz być pewna, że on też cierpi z powodu sytuacji, którą stworzył, tylko prawdopodobnie chce udawać "twardziela" i za żadne skarby nie chce, nawet przed samym sobą przyznać się do swojej słabości, do tego, że po prostu przereagował, popełnił błąd i zabrnął w ślepą uliczkę.

Będę pamiętał o Was w modlitwie, nie trać nadziei, pozdrawiam.
Agnieszka
Agnieszka Lip 9 '14, 11:21
Tak, też tak myślę, że moje próby kontaktu z nim niejako karmią go tak jak napisałeś. Więc faktycznie, teraz już mając poczucie, że zrobiłam już jednak wszystko, daję sobie na wstrzymanie, po jutrze jadę na wakacje, nie będę się odzywać.....może coś do niego dotrze. Czas pokaże, w modlitwie nie ustanę bo cuda też mogą się zdarzyć.
Nie zgodzę się co do tego nigdy jednak, że jeśli nie wyjdzie to pozostanie mi życie samotne. Nigdy w życiu. Owszem wierząca jestem, ale nie mam najmniejszego zamiaru robić z siebie cierpiętnicy przez najbliższe kilkadziesiąt lat (jeśli mi tyle pozostało), jeśli Kuba jednak ma zamiar się okazać draniem i nic nie ma dotrzeć do jego głowy. Więc rękami i nogami będę walczyć właśnie o swoje szczęście na ziemi, a tak naprawdę nikt z nas nie wie co myśli Bóg, ani Wy, ani ja, ani ksiądz spowiednik ani nikt inny. To nie ja zwiałam, to nie okazałam się niedojrzała gdy pojawiły się pierwsze "problemy". Jeżeli ktoś wybiera drogę samotnika, ma oczywiście do tego prawo.....ja tak jak pisałam, walczę o męża, ale jeśli to się nie powiedzie to zawalczę o swoje szczęście i tak tak, tutaj na ziemi właśnie. Pozdrawiam.
Aleksander
Aleksander Lip 9 '14, 12:03
Tworzenie sobie prywatnej religii, według której możesz łamać przykazania, bo "tak naprawdę to nikt nie wie, co Pan Bóg myśli" nie ma sensu, to zwykłe oszukiwanie samego siebie. Nie wierzymy w jakiegoś Boga nieznanego, o którym nic nie wiadomo, ale w Boga, który objawił Siebie człowiekowi, a jako pełnię tego Objawienia posłał na ziemię swojego Syna, Jezusa Chrystusa. Przecież Kościół nie "wymyślił sobie" nierozerwalności małżeństwa chrześcijańskiego, tylko oparł się na jednoznacznym nauczaniu Chrystusa: "Każdy, kto oddala swoją żonę, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo; i kto oddaloną przez męża bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo." (Łk 16,18). Niestety, to, że to nie Ty zawiniłaś, nie zwalnia Cię z przysięgi małżeńskiej, nie rozwiązuje sakramentalnego węzła i nie powoduje, że Kuba przestaje być Twoim mężem. Oczywiście, w przypadku gdyby nie doszło ani do pojednania z mężem ani do unieważnienia Waszego małżeństwa, możesz wybrać drogę "szczęścia tu na ziemi" z innym mężczyzną, nikt Ci tego nie zabroni, tylko miej świadomość, że dla Boga - według Jego własnych słów, którym nie możesz zaprzeczyć, będzie to cudzołóstwem i że taka droga zaprowadzi Cię ostatecznie do wiecznego potępienia. Nie byłoby to z resztą tak naprawdę również szczęście ziemskie, ponieważ człowiek wierzący nie może być szczęśliwy żyjąc w grzechu i nie mogąc jednoczyć się z Panem przez spożywanie Eucharystii. Nie warto słuchać świata - "układanie sobie życia" w niezgodzie z przykazaniami jest właśnie drogą, którą świat wybiera i wskazuje, a nie jest to niczym innym jak oszustwem diabelskim.  Jaką mają wartość Twoje modlitwy zanoszone do Boga, jeżeli nie łączysz ich ze szczerą gotowością do posłuszeństwa wobec Jego woli, także tej trudnej? Jeżeli mówisz Mu tak naprawdę: "jeżeli mi nie pomożesz, to poukładam sprawy po swojemu, choćby i wbrew Tobie"? Może właśnie po to jest ta sytuacja w Twoim życiu, aby odsłonić prawdę o tym, że małżeństwo, szczęście rodzinne, stawiasz ponad Boga i Jego łaskę?
Edytowany przez Aleksander Lip 9 '14, 12:04
Aleksander
Aleksander Lip 9 '14, 12:20
Agnieszko, wiem, że prawda o nierozerwalności małżeństwa jest trudna dla osoby, która jest tą stroną pokrzywdzoną i że możesz mieć teraz odruch buntu typu: "nie będę cierpiętnicą, w razie czego poukładam sobie życie po swojemu". Dlatego proszę, przeczytaj, o ile jeszcze go nie znasz, poniższe świadectwo. Streszcza ono wszystko, co istotne w Twojej sytuacji widziane z prawdziwej, chrześcijańskiej perspektywy:

http://www.kryzys.org/viewtopic.php?t=10619

Z czasem, gdy opadną emocje, będziesz mogła bardziej na spokojnie ocenić, co w życiu naprawdę ważne, co jest prawdziwym szczęściem i jaką drogę warto wybrać.
Agnieszka
Agnieszka Lip 9 '14, 12:37
Aleksander, ja rozumiem Twój punkt widzenia, ale mam prawo po prostu się nie zgodzić i tyle. Jestem tylko człowiekiem i chcę być szczęśliwa po ludzku. A nie wyobrażałam sobie nigdy bycia szczęśliwą jako samotna osoba, bez rodziny. Jeżeli Bóg będzie ode mnie chciał żebym była bez Kuby, przyjmę jego wolę, choć na dzień dzisiejszy chce mi się płakać nawet na samą myśl, bo ja go wciąż kocham. A jeżeli trafię na innego człowieka (będąc bez Kuby) to oczywiste jest dla mnie to, że będę walczyć o swoje szczęście z nim. I nikt mnie nie przekona, że przez to mam trafić na wieczne potępienie. Mam nadal nadzieję, że sprawy z mężem się mimo wszystko jakoś poukładają. A jeśli nie.....nie zamierzam do końca życia patrzeć jak układają się sprawy innym, a ja sama jak usycham z samotności "niosąc swój krzyż". Może gdybym miała teraz 60 lat to byłabym na to gotowa, chociaż nawet ktoś o wiele starszy ma też prawo do swojego szczęścia, każdy. Jestem teraz "podatnym gruntem", bo zachwiała się moja samoocena i inne rzeczy, ale mimo tego nie dam się wmanipulować w "wieczne potępienie" i zrzucić całą winę na mnie samą. Nie zamierzam udręczać się jeszcze bardziej niż jest to konieczne.
Agnieszka
Agnieszka Lip 9 '14, 12:58
Faktycznie, chyba niepotrzebnie wybrałam to forum, myślałam że będzie bardziej ludzkie, skoro piszą go jednak ludzie. Czytałam Aleksander to co mi przesłałeś. Podchodzę do tego z dystansem. Nie daję Panu Bogu terminów na rozwiązanie mojej sprawy, daję sobie termin - do końca wakacji, bo więcej nie zniosę, ani ja, ani moje zdrowie. Podziwiam, że wytrwałaś 13 miesięcy, ja się do tego nie nadaję. Nie będę czekała na niego rok czy dłużej. Nie jedna na moim miejscu już i tak nie chciałaby z nim nawet rozmawiać po tym co zrobił. Ludzie popełniają błędy, mój polegał na tym że widocznie nie zwróciłam uwagi na jego zachowanie przed ślubem, nie zapaliłaby mi się kontrolna lampka. I gdybyśmy ślubu nie mieli, sprawa byłaby już od 12 czerwca dosyć klarowna - po prostu nie jesteśmy już razem. A tak walczę i czego się dowiaduję? Że mam do końca życia go kochać, walczyć, nawet jak mnie łaskawie nie zechce i nosić obrączkę bo przecież jestem wciąż jego żoną. Przepraszam Wam, ale nie i już. Jak Kuba mnie nie zechce, jak dojdzie do rozwodu, po prostu przestanę być jego żoną i tyle. Trudno, stało się. Oczywiście, że poważnie podchodziłam do wypowiadanych w kościele słów, ale skoro ja sama jedna to co mi po nich? Może Bóg sam uzna to małżeństwo za nieważne w takich okolicznościach, skąd nam to wiedzieć? Może też będę się starać jednak o unieważnienie, albo i nie, tego nie wiem.
Z ludzkiego punktu widzenia (bo jestem człowiekiem) myślę, że miłość do niego się prędzej czy później wypali jeśli nadal będę tak traktowana.
A Bóg nie odwraca się z tego co mi wiadomo od małżeństw niesakramentalnych nawet. Więc daję sobie już spokój z tymi analizami. Chcę Kuby, chcę powrotu męża i modlę się o to, chociaż w moim otoczeniu widzę, że "ze świecą drugiej takiej szukać" po tym co wyprawia. Ale jeśli nie.....to mówi się trudno, żyje się dalej, ma czyste sumienie bo robiłam/robię co mogłam według mnie.
Nie będę już tu zaglądać, ani w inne miejsca zresztą też, bo jeszcze bardziej mnie dołuje to wszystko. Dziękuję Wam za wszystko, pozdrawiam serdecznie.
Monika
Monika Lip 9 '14, 14:07
sama sobie przeczysz 


Cytat z Agnieszka Oczywiście, że poważnie podchodziłam do wypowiadanych w kościele słów


Cytat z Agnieszka I gdybyśmy ślubu nie mieli, sprawa byłaby już od 12 czerwca dosyć klarowna - po prostu nie jesteśmy już razem. A tak walczę i czego się dowiaduję? Że mam do końca życia go kochać, walczyć, nawet jak mnie łaskawie nie zechce i nosić obrączkę bo przecież jestem wciąż jego żoną. Przepraszam Wam, ale nie i już. Jak Kuba mnie nie zechce, jak dojdzie do rozwodu, po prostu przestanę być jego żoną i tyle. Trudno, stało się.


smutne jest to, że zamiast wsparcia modlitewnego dostałaś tutaj porady aby zostawić męża i ułożyć sobie życie na nowo. Smutne bo to forum katolickie, różańcowe gdzie powinniśmy bronić świętości sakramentów (nie tylko małżeństwa). Znowu odezwało się tak powszechne wygodnictwo - nie pasuje ? Zmień. Rozwiedź się. Nie trać czasu. Wymień na lepszy model. Mam nadzieję Agnieszko, że jako osoba wierząca nie dopuścisz do tego abyś kiedykolwiek wybrała drogę związku niesakramentalnego i tym samym zamknęła sobie drogę do zbawienia. 

Będę pamiętać o Tobie i Kubie w modlitwie.

Monika
Monika Lip 9 '14, 14:25

Cytat z KasiaZnowu już na szczęście nie widzę tutaj tego typu wypowiedzi czy porad.


ale takie słowa tu padły i nie można o tym zapomnieć. 

Beata
Beata Lip 9 '14, 14:36
Tak od jakiegoś czasu czytam informacje umieszczone przez Was pod tym tematem. Wcześniej już myślałam, żeby sama napisać swoje przemyślenia ale coś mnie powstrzymywało aż do dziś. Chcę się podzielić z Wami czymś co mnie ujęło aż do głębi podczas mojej spowiedzi. Kapłan u którego się spowiadałam, po wyznaniu moich grzechów powiedział do mnie tak: córko pamiętaj o jednym, że wszystko co Ci się przytrafia, spotyka od innych ludzi, spotkało także Jezusa. On wcześniej przeszedł wszystko to co ty, a nawet o wiele więcej. Jezus na Krzyżu pokazuje nam do czego zdolna jest prawdziwa MIŁOŚĆ. Popatrz na Jezusa ukrzyżowanego, umęczonego i pomyśl czy ty z całą swoją miłością byłabyś zdolna do tego aby pójść za nią na krzyż??? A On poszedł, nie tylko za przyjaciół, za tych którzy go kochali ale też za tych, którzy pluli mu w twarz, bili, wyśmiewali, obrażali. Która miłość jest prawdziwa: ta co jest tylko do momentu jak wszystko układa się dobrze, idzie po naszej myśli czy ta, która trwa nawet kiedy wszystko leży w ruinie, kiedy ten co nas kocha zaczyna być naszym oprawcą?? 

Te piękne słowa dały mi do myślenia i  jednocześnie zasmuciły mnie ogromnie, bo zdałam sobie sprawę, że moja miłość jest  skierowana na mnie samą, na to, żeby to mi było dobrze, żebym czuła się szczęśliwa. A czy Jezus dając się poniewierać i ukrzyżować patrzył na siebie? Czy Jemu samemu była potrzebna taka haniebna śmierć? Czy marzył o tym, by być ukrzyżowanym przez ludzi, których kocha???Nie sądzę, a mimo to pozwolił im na to. Nikt nie mówi, że jest to łatwa miłość, że daje szczęście ziemskie, bo cóż tak po naszemu mówiąc ten Jezus użył za życia? Biedy? Pogardy? Obrazy? Śmierci z rąk ludzi?

To wszystko pokazuje nam, że jest coś lepszego, piękniejszego o co warto zabiegać tu na ziemi. 

Za każdym razem kiedy czuję się opuszczona, kiedy chce mi się płakać z powodu ludzi, kiedy przestaje widzieć sens w tym wszystkim co robię, spoglądam na Krzyż, na którym wisi mój Bóg i mówię: tak Jezu Ty jedyny mnie rozumiesz, Ty wiesz jak to jest, więc przytul mnie do siebie i dodaj mi sił abym mogła podążać dalej Twoją drogą...

Jan
Jan Lip 9 '14, 14:56
Piękne Beato, tak właśnie jest ale po ludzku jakże trudno to przyjąć. Zwłaszcza że my często mamy wyobrażenie Boga ze Starego Testamentu czyli jak Bóg kocha to błogosławi a jak źle się wiedzie to kara od Niego. Jezus pokazuje że kogo kocha tego doświadcza. Czasem sami jeszcze dokładamy sobie tego krzyża swą postawą. 

A jeśli chodzi o Agnieszkę to myślę że w Niej grają teraz emocje i ta bezradność że robi wszystko co po ludzku można zrobić żeby ocalić małżeństwo a z drugiej strony taka obojętność która jest gorsza od gniewu, złości i żalu. Zawiedzione nadzieje już na początku wspólnej drogi. Ale jak się szczerze i gorliwie modliła to może już niebawem wszystko się wyprostuje albo przynajmniej wyjaśni. Ja niestety też czasem tak mam że pokładam całą nadzieję w modlitwie a kiedy owoce są inne a sytuacja  zamiast się prostować tylko komplikuje to człowiek chce się z Bogiem potargować albo Mu nawymyślać i zrobić na złość. Jak takie obrażone nadąsane dziecko. I Agnieszka pewnie teraz tak ma.



Agnieszka
Agnieszka Lip 9 '14, 15:24
Jeśli się kogoś naprawdę kocha, to robi się wszystko, aby z nim być.
***
ja robię wszystko a Kuba co robi w tym momencie?
NAwet jeśli jest źle i nawet jeśli mamy prawo do szczęścia doczesnego.
Ale podejmując decyzję o ślubie sakramentalnym sama podjęłaś decyzję na całe życie - na życie doczesne i wieczne.
***
mam prawo do błędu, a moim błędem był ślub z Kubą i faktyczni jeśli jaśnie pan mąż się nie zmieni to będę dążyć do zakończenia tej chorej sytuacji a w rezultacie pewnie starać się o unieważnienie.
***
Przed Bogiem samym przysięgałaś mężowi miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że go nie opuścisz AŻ DO ŚMIERCI, a nie tylko do końca wakacji.
***
Mimo dużych emocji towarzyszących mi w tym dniu, z tego co pamiętam to mój ślubny również mówił to samo :)
***
A miłość owszem, wypala się....ja już czuję z mojej strony że się wypala. Jeżeli nadal będzie robił to co robi teraz to jeszcze trochę i dojdę do wniosku, że po prostu źle ulokowałam uczucia i swoją miłość. Ot i tyle.
Ja Wam naprawdę szczerze dziękuję za Wasze wsparcie i komentarze, wiem że chcecie dobrze....ale na dłuższą metę ja się na tę walkę nie piszę. Chce się nawrócić, przyznać do błędu? Proszę bardzo - przyjmę go z otwartymi ramionami, zapomnę o swojej nerwicy, o dolegliwościach, odkopię pokłady siły i energii żeby już teraz wspólnie walczyć o nasze dobro. Ale jeśli nie chce? Nie przymuszę człowieka. I tak....ja nigdy nie wyobrażałam sobie szczęścia w samotności....i szczerze to uważam że nikt nie chce być sam, chyba że zakonnicy w zakonach zamkniętych, ale oni też świadomie wybierają taką drogę. Nie chcę już Was denerwować i pisać co zrobię, gdy Kuba się nie opamięta bo nie pochwalacie tego, macie do tego prawo....no i ja mam też prawo i z tego prawa chętnie skorzystam.
A jak Bóg mnie oceni, jak oceni Kubę, jak oceni moich znajomych, którzy nie stanęli przed takim zadaniem, jak oceni moich rodziców i jak oceni moją daleką ciotkę, którą mąż porzucił po ślubie kościelnym, a ona właśnie tak się umartwiała i tak cierpiała z tego powodu że to ślub kościelny i nie związała się już nigdy z nikim choć miała okazje....aż w końcu dostała pomieszania zmysłów i wypadła z pędzącego pociągu.....to wszystko zostawmy już samemu Bogu.
Ja też słyszałam kiedyś wypowiedź księdza, że "Bóg chce abyśmy na ziemi też byli szczęsliwi, nie tylko w niebie i nasze marzenia, nasze ideały to też jest dar od niego i powinniśmy do nich dążyć i o nasze ziemskie szczęście dbać".
Przykro mi, że odkąd "otworzyłam swoje oczy na świat" wiedziałam że chcę być żoną i matką i o tym właśnie marzyłam i do tego dążyłam, przykro mi naprawdę, ale taka jestem i już.....i raczej się już nie zmienię na stare lata i nie przemienię w pokutnicę czekającą na nawrócenie Kuby.
Agnieszka
Agnieszka Lip 9 '14, 15:28
Poza tym jeśli Kuba faktycznie cierpi na "dwubiegunowość" albo przedstawia rys osobowości psychopatycznej......o czym ja nie wiedziałam przed ślubem, to unieważnienie małżeństwa jest tutaj jedynym dobrym rozwiązaniem i żadna miłość mnie przy nim nie jest w stanie zatrzymać.
Agnieszka
Agnieszka Lip 9 '14, 15:55
Słowa Jana Pawła II na ten temat:
Nie należy zapominać, że osoby te, wstępując kiedyś w związek małżeński, wybrały drogę życia we dwoje i realizację siebie poprzez miłość małżeńską. W chwili rozpadu pierwszego związku stają przed perspektywą samotnego życia, mając niekiedy po trzydzieści, czterdzieści lat! Wiążąc się z kimś drugim, nawet bez sakramentu, niekoniecznie czynią to powodowani rozwiązłością albo szukaniem grzechu dla samego grzechu. Mówiąc o intymnej relacji mężczyzny i kobiety dotykamy najgłębszej potrzeby wpisanej w płciową naturę człowieka. Życie samotne czy z drugą osobą, nie jest dla człowieka sprawą drugorzędną, tak jak posiadanie takiego czy innego samochodu, bądź rezygnacja z niego (zob. Rdz 2, 18). Osobie rozwiedzionej nie jest łatwo żyć w pojedynkę, z nikłą nadzieją na powrót współmałżonka, doświadczając jednocześnie poczucia krzywdy i niesprawiedliwości. Dlatego w myśleniu o rozwiedzionych katolikach żyjących w kolejnych związkach bez ślubu kościelnego postulowałbym odwrócenie perspektywy i patrzenie na nich przede wszystkim przez pryzmat przyczyn, które spowodowały ich aktualny stan.
***
Nic dodać nic ująć moim zdaniem, ale może to być tylko moje zdanie. Ja dalej liczę na powrót męża.....ale wiecznie liczyć nie będę bo jak mówi powiedzenie "umiesz liczyć licz na siebie". Na razie, czując się emocjonalnym wrakiem, zaczynam odczuwać ze moje uczucie do niego zaczyna słabnąć, ale może jest to przejściowe. Czas pokaże co będzie dalej.
Beata
Beata Lip 9 '14, 16:17
Agnieszko ja ze swojej strony służę modlitwą za Wasze małżeństwo. Będę codziennie polecać Was Jezusowi aby pomógł przezwyciężyć ten trudny czas próby, a Jego rany  niech będą ochłodą dla ran waszych. 

Niech Dobry Bóg Was Błogosławi.

Agnieszka
Agnieszka Lip 9 '14, 17:04
Dziękuję. Ja już tylko się modlę, nie walczę w żaden inny sposób, bo czuję że już nic innego nie mogę zrobić. I wiem, że walczyć trzeba, ale będąc osobą opuszczoną, nie mam siły na długotrwałą samotną walkę, po prostu jeżeli ona nie będzie żadnych skutków przynosić, ja się poddam i myślę że będzie to najlepsze rozwiązanie dla mojego zdrowia psychicznego. Będzie co ma być i tak Bóg jest nad wszystkim, ale ja nie zmienię myślenia dorosłego chłopa, skoro on nie chce to ja nie sprawię żeby nagle zachciał. A jeśli Bóg sprawi to dobrze, a jeśli nie...widocznie drugie dobrze i tyle.
Kasiu ja nie odeszłam od męża ani po miesiącu ani po dwóch tygodniach i tak dalej. Mąż odszedł bez słowa wyśnienia. W zasadzie tak nie wiem nawet dokładnie od kogo on odszedł bo pokłócił się nie ze mną, a odszedł ode mnie więc nawet nie wiem o co mu chodzi. Ale na pewno nie o to, żebyśmy razem pokonali różne trudności jak to pasowałoby w małżeństwie. Wszyscy okazali się ważniejsi, słowo mamy, szwagra, siostry, Bóg wie kogo tam jeszcze a my "nie mamy o czym rozmawiać". Więc może z jego strony w ogóle nie było nigdy żadnej miłości do mnie, a ja nie zauważyłam tego w porę, jeszcze przed ślubem. Jak on jest mnie w stanie wymazać z pamięci, na moje argumenty, że przecież ślub kościelny, odpowiadać "no i co z tego że kościelny, widocznie nie na całe życie" no więc o kogo tak naprawdę ja mam walczyć? O niedojrzałe dziecko w skórze mężczyzny, który mnie chyba nigdy nawet nie kochał, albo kochał tylko na dobre, przed ołtarzem przysięgał "nie opuszczę cię aż do śmierci" a tymczasem co zrobił właśnie? I w dodatku nie zdaje sobie kompletnie z tego sprawy, a jego pożal się Boże matka utwierdza go w tym, że zrobił bardzo dobrze. Ja rozumiem walczyć, ale z odrobiną honoru i jeśli faktycznie jest o co.
Wierzę, że jeśli Bóg zechce to wyjdziemy z tego silniejsi i żaden kryzys nie będzie nam groźny. Ale wtedy Bóg by "musiał" nie tylko sprawić, że Kuba wróci, ale również zmienić jego charakter z dziecinnego na dojrzały, z chłopcowatego na męski i tak dalej, ja wiem że nie ma rzeczy niemożliwych no więc czekam i modlę się. Ale nadejdzie moment, że będę musiała po prostu mimo modlitwy i wszystkiego normalnie puknąć się w głowę i przejrzeć na oczy. Wzięłam sobie niedojrzałego chłopca, taki z niego "dyzio marzyciel" jak to określiła moja przyjaciółka. Wierzyłam głupia, że się zmieni, że jego cechy wychodzą tylko z jego wychowania rodzinnego, no i mam co chciałam tak naprawdę.
Agnieszka
Agnieszka Lip 9 '14, 17:33
Jego brak odpowiedzi zaczynam właśnie traktować jako odpowiedź. Tak, jak już pisałam, on miał bardzo trudno dzieciństwo i okres dorastania, możliwe że tak jest jak piszesz, że przenosi to wszystko teraz na nasze relacje. Ale niech mi to powie. Niech mi napisze, powie, że chce być na razie sam bo to czy tamto, niech mi da światełko w tunelu. Przecież ja nie jestem Duchem Świętym żeby się tego w nieskończoność domyślać. Dlaczego ja mam teraz go na siłę leczyć i uszczęśliwiać, ja nie jestem psychiatrą a on nie jest moim zamkniętym w sobie pacjentem. Sto lat mi tym sposobem zejdzie, a on i tak sam ze sobą nie zrobi nic.
Zrobiłabym bardzo dużo żeby być dla niego dobrą żoną. Wystarczyłoby żeby przyjechał i powiedział, że chce ze mną być. A ja już w tym momencie robię wszystko poza modlitwą, chodzimy do specjalistów, jeździmy na rekolekcje, leczymy nasze relacje na wiele sposobów. Remonty domu, wakacje, ewentualne dzieci...to wszystko mogłoby być oddalone o sto lat świetlnych w czasie bo najważniejsze byłoby żeby Kuba się ze wszystkiego uleczył a nasze relacje żeby znowu weszły na ten właściwy tor. Jestem zdolna do takiego poświęcenia, ale cały ambaras żeby dwoje chciało na raz.
Nie wiem jak mi się w życiu dalej po układa, ale nie jestem za odchodzeniem od kogokolwiek po miesiącu pod warunkiem, że druga strona wyraża choć odrobinę woli walki, choć minimum. A tutaj? Pozostaje wierzyć, że człowiek jest w stanie przebić głową mur.
Strony: « 1 2 3 4 5 6 7 8 9 »