Witajcie!
Jestem już przy części dziękczynnej. Od samego początku odmawianie różańca sprawiało mi trudności, które wynikały z różnych powodów: czasem zwykłe lenistwo, zmęczenie (późne odmawianie), łatwe rozpraszanie się, natręctwa towarzyszące, brzydkie, bluźniercze myśli, których tak naprawdę nie chciałam, a największe to zniechęcenie... Tak jest do tej pory. Nie jest mi łatwo. Jestem bardzo wrażliwa i mocno przeżywam swoje zachowanie i to, jaka jestem, niedoskonała, z tyloma słabościami... Ciężko jest mi pojąć, że my, ludzie wierzący, potrafimy powiedzieć o sobie, żeśmy nędzni, że nikim jesteśmy... Jak mam to pojąć, czy mam to przyjąć? Czy to brak pokory, jeśli tego nie przyjmuję, jeśli tak nie czuję, nie myślę, choć wiem, że nędzne potrafią być ludzkie (i moje uczynki)? Jak to pojąć i połączyć z tym, że jesteśmy dziećmi Bożymi, stworzonymi na Jego obraz, na obraz Najdoskonalszego? Jeśli podobni (a nie tacy sami), to jak człowiek (jako istota) może być nędzny, jeśli wszystko, co stworzył Bóg jest dobre? Nie przyjmuję tego, nie potrafię. Jedynie fakt, że nędzni jesteśmy naszymi uczynkami, myślami, zaniedbaniami, słowami...
Wiem, że nie mogę się poddać. Choć dwa razy przeoczyłam odmówienie nowenny i, mimo to, kontynuowałam dalej. Wybaczcie za ten słowotok, za tyle myśli, nieuporządkowanych, naraz.
Tak naprawdę piszę dlatego, aby podzielić się z Wami jedną rzeczą, że wczoraj i przedwczoraj nie chciałabym odmówić nowenny (przez narastające we mnie zniechęcenie nie do samej modlitwy, ale do czegokolwiek, do jakiegokolwiek działania, wykonania pracy) i za każdym razem zasypiałam, na krótką drzemkę, tzn. to było zamierzone, m.in. po to, aby jak najszybciej minął mi czas do północy (do czasu, gdy będzie za późno na "zaliczenie" nowenny). I wiecie co? Za każdym razem pojawił się głos do mnie we śnie lub w chwili zasypiania (choć i tak zasnęłam na moment), abym się obudziła, nie poddawała się i kontynuowała nowennę mimo przerwania. A przedwczoraj śniła mi się Maryja. Powiem Wam, że jestem wdzięczna Bogu za te "głosy", ponieważ na co dzień bywam bardzo zmienna, niezdecydowana, jak wahadło i taka "pobudka", dla mnie stanowcza, motywuje od razu, choć może następnego dnia jest tak samo lub podobnie z tym, że popadam w zniechęcenie, rozdrażnienie...
Jest mi ciężko, ale chcę wytrwać do końca. Ufam, że Bóg nad tym czuwa, choć tak... tak nędzna jestem.
Czy ktoś z Was miał/ma podobne problemy?
Pozdrawiam i dziękuję za każdą odpowiedź,
LiliB
PS. Proszę, wybaczcie mi za długi wpis, musiałam przed kimś się wygadać. Teraz. Nie jutro. Może przesadzam, ale niełatwo mieć dystans, gdy chodzi o nas samych. To dzieje się wewnątrz, ta ciągła walka.
Już jest nowy numer:
Z O B A C Z !