DODANE 2014-04-10 00:15
ks. Tomasz Jaklewicz
„Nigdy nie odczuwał lęku przed śmiercią” – wspomina kard. Dziwisz. Kiedy umarł Jan Paweł II, zaintonowano nie „Requiem”, ale „Te Deum”. Stałem wtedy na placu św. Piotra. Płakałem, ale nigdy nie czułem mocniej, że Bóg jest. I jest z nami. W Kościele.
GAŁĄZKA /SIPA/PRESSEAST NEWSJan Paweł od Krzyża. Jeszcze na rok przed śmiercią papież prowadził Drogę Krzyżową w Koloseum. W 2005 r. mógł już ją tylko obserwować i modlić się w ciszy. Tegoroczny cykl wielkopostny poświęciliśmy przypomnieniu „stacji” drogi krzyżowej jego życia i najważniejszym lekcjom z jego nauczania o miłości „aż do końca”
Proszę wybaczyć tak osobisty ton. Ale czy można inaczej opowiadać o śmierci Jana Pawła II? Wszyscy mamy swoją historię tamtych dni, tamtej godziny. Otrzymałem łaskę bycia blisko. Pod oknami papieża. W tamten wieczór odmawialiśmy Różaniec. Kiedy się skończył, chciałem iść na nocleg, ale nie potrafiłem ruszyć się z miejsca. Wraz w ludźmi zebranymi na placu św. Piotra wpatrywałem się w okna domu papieża. W tę samą stronę wycelowane były kamery, oczy i serca całego świata. Miałem poczucie, że w tym momencie nie ma ważniejszego miejsca na ziemi, że jesteśmy razem przy łóżku konającego Taty, że tworzymy jakąś niezwykłą jedność. To było coś absolutnie wyjątkowego. Dwa dni później, kiedy wchodziłem do bazyliki św. Piotra, aby pokłonić się po raz ostatni papieżowi, miałem najsilniejsze w życiu poczucie wspólnoty Kościoła, jej piękna, ciepła i zarazem mocy, siły. Z głośników płynął Psalm 23 „Pan jest moim pasterzem”. Z wielką rzeką ludzi mówiących różnymi językami dotarłem blisko ciała Jana Pawła II, by na moment zatrzymać się i oddać mu pokłon. Ubrany w ornat w kolorze krwi, umęczony chorobą, agonią i pasterzowaniem. Jakby zasnął, gotowy na zmartwychwstanie. Czułem, jakbym żegnał się z własnym ojcem; wszyscy ludzie wokół wydali mi się tak bliscy. Naprawdę, bracia i siostry! Chciało mi się płakać, ale nie czułem smutku. Dominowało poczucie, że ogromna bazylika św. Piotra jest jak przytulny dom… mój dom – mój, nasz Kościół.
W tym znaku zwyciężysz
„Głębokim pokojem napełnia mnie myśl o chwili, w której Bóg wezwie mnie do siebie – z życia do życia!” – pisał w 1999 roku w bardzo osobistym liście do osób w podeszłym wieku. „Dlatego wypowiadam często – i bez najmniejszego odcienia smutku – modlitwę, którą jako kapłan odmawiam po liturgii eucharystycznej: »w godzinie śmierci wezwij mnie i każ mi przyjść do siebie«. Podczas ostatniej pielgrzymki, którą Jan Paweł odbył do Lourdes w sierpniu 2004 roku, wypowiedział przejmujące słowa: „Klękając tutaj, przy grocie massabielskiej, ze wzruszeniem odczuwam, że dotarłem do kresu mej pielgrzymki”. Czuł, że Pan wzywa go już do siebie, ale do końca trwał na posterunku. Jan Paweł od Krzyża. Jak prawdziwe jest to określenie, widać może najbardziej przy końcu jego życia. Bóg dał mu łaskę umierania w najważniejszym czasie roku liturgicznego. Jego ostatnie cierpienia zbiegły się przedziwnie z celebracją Misterium Paschalnego. Dogasał podczas nowenny do Miłosierdzia Bożego. Wspominałem już o tym, że zawsze bliska mu była Droga Krzyżowa. Odprawiał ją w każdy piątek, a w Wielkim Poście codziennie. Ksiądz Tadeusz Styczeń, jego przyjaciel, wspominał epizod, który miał miejsce podczas pierwszej Drogi Krzyżowej, którą Jan Paweł odprawiał w Koloseum. Kiedy papież umocował niesiony przez siebie krzyż na Wzgórzu Palatyńskim, wygłosił przemówienie zakończone słowami: Stat Crux, dum volvitur orbis (Krzyż trwa, podczas gdy zmienia się świat). Wówczas ktoś z tłumu zawołał: Santo Padre! In hoc signi vinces! (Ojcze Święty! W tym znaku zwyciężysz!). Okrzyk wywołał owację, a Jan Paweł II stał nieruchomy, zastygły, pogrążony w adoracji. 26 lat później, w Wielki Piątek 2005 roku, nie miał już siły, by poprowadzić osobiście nabożeństwo w Koloseum. Zastąpił go kard. Joseph Ratzinger. Jak się później okazało, nie tylko w tym miejscu. Papież modlił się w prywatnej kaplicy, co pokazywały kamery. Przytulony do drewnianego krucyfiksu, który trzymał dłońmi posiniałymi od zastrzyków, wkłuć. To jeden z najbardziej wymownych obrazów, który nam zostawił. Jezus umierał na oczach tłumów, odchodzenie Jana Pawła śledziły miliony wierzących i niewierzących. Abp Leonardo Sandri stał się „głosem papieża”. O tych ostatnich dniach Jana Pawła II mówił: „Poczuciu własnej słabości dorównywało u niego poczucie mocy Bożej, działającej w nim w Kościele. Krzyż był dla niego w ostatnich chwilach źródłem radości, nawet mimo dotykających go niepowodzeń. Chwile, w których milczał, akcentując to swoimi bacznymi i pełnymi wyrazu oczami, były czasem medytacji”. George Weigel: „Jego umieranie było ostatnią wielką chwilą nauczania. Jego cierpienie i sposób, w jaki umierał, prowadziły Kościół i świat do głębszego doświadczenia tajemnicy męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa – co jest obowiązkiem katolickiego kapłana. Kapłan i biskup, którego można było spotkać czasami leżącego krzyżem na posadzce w kaplicy, umarł tak, jak żył – obejmując Chrystusa na krzyżu – dogłębnie przekonany, że śmierć jest progiem życia wiecznego. Jego ostatnią i być może najbardziej przejmującą lekcją była ta, której udzielił swoim milczącym cierpieniem i świętą śmiercią. To była jego ostatnia encyklika”.
Totus Tuus do końca
Wędrówkę ku swojej 12. stacji rozpoczął Jan Paweł w niedzielę 30 stycznia 2005 roku. Podczas przemówienia na „Anioł Pański” pojawiły się trudności oddechowe. 1 lutego trafił do kliniki Gemelli. Tam przeżył Środę Popielcową – kard. Dziwisz posypał jego głowę popiołem, symbolem przemijania. Po paru dniach hospitalizacji ostre zapalenie krtani i tchawicy uznano za wyleczone i papież powrócił do Watykanu. Wydawało się, że wraca do sił. Kolejne pogorszenie nastąpiło 23 lutego. Ojciec święty znowu nie potrafił normalnie oddychać. Papieski lekarz dr Buzzonetti zalecił zabieg tracheotomii. Powiadamiając o tym papieża, stwierdził: „To taki prosty zabieg”. „Prosty dla kogo?” – usłyszał odpowiedział.