Loading...

O modlitwie | Forum Nowenny Pompejańskiej

Lokalizacja tematu: Forum » Różności » Propozycje
Dorota
Dorota Lip 11 '14, 22:27
Remigiusz Recław SJ
Czy chcę czegoś więcej?    
  Zanim zaczniemy uczyć się modlitwy, należy postawić sobie proste, ale bardzo ważne pytanie. Czy ja chcę się modlić? Czy chcę czegoś więcej od życia duchowego, niż przychodzenie na mszę św. co jakiś czas – choćby raz w tygodniu. Pozytywna odpowiedź na to pytanie daje nadzieję, że Ktoś może pomóc w zrealizowaniu tych pragnień.  
  Mamy dziś dwa bardzo różne rozumienia modlitwy i choć teoretycznie można je połączyć, to jednak w praktyce stają się one dwoma oddzielnymi kierunkami modlitwy. Istnieje modlitwa jako kult oraz modlitwa jako spotkanie. Dlaczego teologia uważa, że te dwa sposoby modlitwy można połączyć, a praktyka pokazuje, że graniczy to z cudem dla zwykłego ochrzczonego? Najprościej kult rozumiemy jako czas, kiedy wierzący katolik stoi w kościele jako widz, a  przy ołtarzu dzieje się akcja: kapłan ładnie ubrany wykonuje masę różnych gestów, dobrze dobrana dekoracja, muzyk na chórze niewykształcony, ale jakoś sobie radzi. Złoty kielich, piękne tabernakulum, cała atmosfera sprawowanego kultu ma przenieść myśli wierzącego na kogoś, kto jest poza tym światem. Misterium, którym jest Bóg. Natomiast modlitwa jako spotkanie z Bogiem odbywa się zasadniczo przy zamkniętych oczach. Kiedy mam w sercu pragnienie podnieść ręce ku górze, delikatnie oddychać i karmić się tym, że Jezus jest  we mnie, w moim sercu, w moich rękach, które zaraz powitają dzieci przychodzące ze szkoły...
 Modlitwa jako spotkanie z Osobą, którą kocham – jest czasem radości, a nie spełniania obowiązku. Na takim spotkaniu czas płynie za szybko i nie ma się ochoty patrzeć się na zegarek. Po zakończeniu chciałoby się jeszcze. Dostrzegamy wyraźną różnicę między modlitwą-kultem i modlitwą-spotkaniem. Dlaczego jest tak, że większość ochrzczonych nie potrafi tego połączyć? Frustracja przeżywana z tego powodu nieraz kończy się szukaniem Boga w praktykach modlitewnych innych religii. Ci poszukujący chrześcijanie czasem wracają do Kościoła poranieni, innym razem w metodach wschodnich odnajdują to, czego nie znaleźli w Kościele katolickim. Problem połączenia kultu ze spotkaniem w naszej modlitwie bierze się stąd, że mamy zły punkt wyjścia. Prawie każdy chrześcijanin najpierw spotyka się z kultem. Nakazy, które w kościele słyszy mówią, że musi kult wypełniać. I to robi. Z ambony nie wymaga się osobistego spotkania, ale kultu. Tymczasem kolejność powinna być odwrotna. Najpierw spotykam osobiście, doświadczam miłości ze strony Boga – a dopiero z tego wynika wewnętrzna potrzeba okazywania miłości publicznie, czyli kultu.
 Żaden dojrzały chłopak nie chodzi z pragnieniem podarowania komuś kwiatka lub zaproszenia do kina. On nosi pragnienie spotkania kogoś, kogo pokocha. A gdy spotka, to pojawi się w nim chęć podarowania bukietu róż i wspólnego rozmawiania i oglądania filmów. Gdy już spotka ukochaną, to kwiaty i serce może jej przynosić codziennie. Nie będzie w tym widział przesady, a wręcz przeciwnie – będzie odczuwał z tego powodu wielką radość. Zaś bez spotkania i zakochania będzie jedynie przymuszany do dawania kwiatów. Takich prostych zasad, o których wszyscy wiemy, a nie potrafimy stosować do najważniejszej relacji naszego życie, od której zależy nasza wieczność. Ostatecznie bardzo często zostajemy na poziomie kultu i machając na to ręką w sercu mówimy sobie – No cóż, to jest bez sensu. Ja to wiem, ksiądz to wie. Ale na wszelki wypadek będę chodzić do tego kościoła. Niewiadomo, może Bóg jest... na pewno jest. Po co ryzykować? W ten sposób modlitwa-kult bierze w  nas górę i zasadniczo na tym kończy się nasza duchowość, którą przekazujemy z pokolenia na pokolenie. Czasem przy śmierci bliskich czy innych tragediach życiowych zaczynamy rozmawiać z Bogiem, ale bardziej w duchu pretensjonalnym. Jeśli spotkamy mądrego człowieka duchowego, to przy jego pomocy możemy w takich sytuacjach przejść z modlitwy kultycznej na modlitwę osobistej relacji. Częściej jednak nie zwracamy się w takich momentach do ludzi mądrych duchowo, a raczej podważamy istnienie Boga i całego kultu, który mamy obowiązek sprawować. Cykl „Szkoła Modlitwy”, który rozpoczynamy tym artykułem, będzie ciągłym i konkretnym proponowaniem każdemu z Państwa przejścia z modlitwy-kultu do modlitwy-spotkania. A po doświadczeniu modlitwy osobistej relacji z Bogiem, powrotu do kultu, ale z radością i głębszym zrozumieniem. Tekst ukazał się w Dobrym Magazynie wydawanym przez PRODOKS. Nr 1, 2005. 
Edytowany przez Dorota Lip 11 '14, 22:37
Dorota
Dorota Lip 11 '14, 22:28
Remigiusz Recław SJ
Modlitwa - łatwe to czy trudne? 
      Niektórzy mawiają, że modlitwa to coś bardzo łatwego - zamknij oczy z wiarą i zaczniesz się modlić. Inni zaś twierdzą, że modlitwa jest czymś szalenie trudnym, trzeba się jej uczyć, a i tak nigdy nie nauczymy się do końca. Niesamowite jest to, że jedni i drudzy mają rację. Modlitwa jest łatwa i trudna jednocześnie.  
   Czy łatwo jest dziecku spotkać się z kochającym rodzicem? Myślę, że jest łatwo. Czy łatwo jest dorastającemu dziecku spotkać się z kochającym rodzicem? Myślę, że jest trudno. Czy łatwo jest dorosłemu spotkać się z kochającym rodzicem? Myślę, że to zależy od tego, jak został pokonany poprzedni etap.  
  W przypadku modlitwy kochającym rodzicem jest Bóg Ojciec. Możemy być pewni jednego - Jemu zależy dużo bardziej niż nam na tym, abyśmy Go spotkali. Bóg ze swojej strony wyraża gotowość, aby dziecko podeszło do niego w każdej chwili. Kiedykolwiek chce! Robi też wszystko, aby do spotkania z Nim doszło jak najszybciej i aby było ono jak najwspanialsze i owocne dla dziecka. Nie ma nikogo, kto starałby się bardziej od Boga, aby nasza modlitwa była głęboka i prawdziwa. On tak bardzo o to zabiega, że zgodził się umrzeć, byle tylko spotkać się z człowiekiem i go ocalić. To jest najwspanialsza informacja dla tych, którzy chcą się modlić. Zanim zaczniesz modlitwę, uświadom sobie, że Bóg marzył o tej chwili dnia, kiedy Ty podnosisz oczy ku niebu! Jezus naprawdę czekał na ten moment, nawet jeśli jest on krótki. Dlatego modlitwa jest łatwa, bo spełnia pragnienia Boga. Wolą Boga jest spotykać człowieka w cztery oczy.
     Z drugiej strony do spotkania z Ojcem podchodzi dziecko czyli Ty i ja. I jeśli chodzi o trudności na modlitwie, to dotyczą one tylko człowieka. Zasadniczo jest tak, że będąc w chrześcijańskim dzieciństwie (czyli czasie bezpośrednio po nawróceniu, przemienieniu swojego życia) nie mamy trudności z modlitwą. Otwartość na Boga jest dosyć duża. Nasze życie duchowe ma rozmach, który owocuje również w łatwości spotykania Boga na modlitwie.  
   Na szczęście nie jest tak, że chrześcijańskie dzieciństwo można mieć tylko raz w życiu. Mamy taki moment w życiu duchowym ilekroć przeżywamy nawrócenie. Dlatego błogosławieni ci, którzy uczestniczą w różnych rekolekcjach ze szczerym pragnieniem przemiany życia i myślenia. Nawet jeśli pozornie wszystko wydaje się być w porządku i nie ma się ochoty na kolejne zmiany (to pułapka wielu pobożnych ludzi). Ci, którzy pragną nowego nawrócenia, otwarci są również na przyjęcie nowej łatwości w modlitwie. Na nowo mogą nabrać rozmachu w modlitwie, co sprawi, że staje się ona przyjemna.   
  Po doświadczeniu dzieciństwa przychodzi czas, kiedy człowiek ma trudności w komunikacji z kochającym rodzicem. W rodzinach z reguły trudności są po obu stronach – rodzice nie rozumieją młodzieży, ta zaś nie stara się zrozumieć rodziców. W modlitwie sytuacja jest o tyle łatwiejsza, że Bóg robi wszystko, aby z kształtującym się chrześcijaninem nadawać na tej samej fali. A zatem problem dotyczy dojrzewającego duchowo człowieka. Polega on na tym, że życie staje się bardziej atrakcyjne niż czas spędzany z kochającym Ojcem. Znamy to z życia – łatwiej być z kolegami, szaleć, uprawiać sport i czytać książki. A gdy przychodzi czas na rozmowę z Ojcem, gdy wieczorem wracamy do domu – okazuje się, że nie ma sił, albo jest ciekawy film w telewizji. To są problemy dojrzewającego duchowo chrześcijanina.  
   Potem dodatkowo okazało się, że Ojca okłamaliśmy. Innym razem prosił nas o coś, a zapomnieliśmy to zrobić, albo odmówiliśmy. To z kolei sprawia, że zaczynamy się trochę bać spotkań z Nim, trochę Go omijamy. Modlitwa zaczyna być trudna! I tutaj zaczynają się problemy. Nawet gdy w takim stanie siądziemy do modlitwy, to ona nie wychodzi. Czujemy jakby Bóg już nie chciał nas spotykać. Próbujemy się z nim połączyć, nabrać ducha. A to wszystko takie puste, bez wyrazu. Wówczas  już nie wystarczy uklęknąć. Trzeba czegoś więcej. Tym „więcej” jest szczere pragnienie spotkania z Ojcem. Modlitwa jest trudna w momencie, gdy przestajemy jej pragnąć. Gdy zaczynamy czuć, że ona powinna być w naszym życiu, ale przestajemy jej pragnąć (czyli  gdy staje się obowiązkiem).      Wówczas zamiast typowej modlitwy, lepiej prosić Boga o nowe pragnienie modlitwy, o otwartość na nowe w życiu, na nawrócenie. Dobrze jest wówczas wziąć duchową książkę, pojechać na rekolekcje – zrobić coś Bożego, co przychodzi z wielkim trudem. Jest to czas przełamywania się, czyli dojrzewania. Nasze dalsze życie modlitewne zależy od tego, na ile będziemy otwarci podejść do Ojca i powiedzieć prawdę. Nawet jeśli ta prawda jest bardzo bolesna, pełna cierpienia i pretensji. W takich sytuacjach czasem odczuwamy, że Bóg nas zawiódł. Miało być lekko, a jest coraz trudniej. Im szybciej to wypowiesz Ojcu, który na te słowa czeka, tym szybciej wrócisz do prawdziwej modlitwy. Bywa, że nie wystarczy powiedzieć to Ojcu raz. Ból tak bardzo przykrywa nasze pragnienia modlitwy, że potrzebujemy to mówić Bogu miesiącami. To jest walka o możliwość szczerego spotykania się z Ojcem. A nasze serce napotyka opory. To jest trud w modlitwie.   
  Od tego, jak przejdziemy nasze zmagania, zależy czy nasza modlitwa stanie się dojrzałą, czy po prostu przestanie istnieć. Pocieszający jest fakt, że zawsze możemy zacząć od nowa. ZAWSZE! Wystarczy prosić usilnie Boga o własne nawrócenie. Skoro Jemu tak bardzo zależy na tym, by mnie spotkać, skoro Bóg o tym marzy – to na pewno odpowie na moją prośbę. Stworzy okazję, bym zmienił swoje myślenie, bym zerwał z chaosem w swoim życiu i na nowo miał warunki do modlitwy. Wystarczy tego zapragnąć... Tekst ukazał się w Dobrym Magazynie wydawanym przez PRODOKS. Nr 2, 2005.
Edytowany przez Dorota Lip 11 '14, 22:39
Dorota
Dorota Lip 11 '14, 22:29
Modlitwa – to stawanie się Bogiem   Chrześcijanie bardzo często mówią: „Nie umiem się modlić”, „Chciałbym się nauczyć modlitwy”, „Ksiądz to się modli, ale ja nie umiem”. Ale rzadko kiedy chrześcijanin zastanawia się: po co ma się modlić? Tymczasem, znając cel modlitwy, dużo łatwiej  nam ona przychodzi. A celem modlitwy jest: Być jak Bóg. W życiu nie można robić czegoś dobrze, jeśli nie zna się celu wykonywanej czynności. Każda poważna inwestycja ma cel, każdy poważne działanie jest celowe. Podobnie modlitwa, jeśli mamy traktować ją poważnie, to musi mieć swój cel. A ponieważ modlitwa jest wydarzeniem całego życia, dlatego też jej cel jest rozciągnięty na całe nasze życie. Przecież nikt z nas nigdy Bogiem nie będzie, bo jesteśmy ludźmi. Mimo to mogę powiedzieć, że spotkałem nie raz w swoim życiu człowieka, który był dla mnie jak Jezus, jak Bóg. Kiedyś, będąc małym chłopcem-ministrantem po zakończonej mszy św. wyszedłem z kościoła i oczekiwałem na mamę, która miała mnie odebrać. Po godzinie czekania zacząłem na chodniku płakać. Podszedł wówczas do mnie pan, którego twarz kojarzyłem ze Mszy świętych w swojej parafii. Uspokajał mnie i powiedział ważną rzecz. Powiedział „Nie bój się” i spędził ze mną długi czas, aż przyjechała mama. Te słowa mówi mi dziś Jezus na modlitwie, wówczas też powiedział mi je Jezus, ale dzięki modlitwie tego mężczyzny. Jego modlitwa sprawiła, że wobec mnie zachował się jak Jezus. Nie mogę zagwarantować, że zachowywał się podobnie wobec żony, swoich dzieci i wobec każdego człowieka. Ale zachował się tak wobec mnie. Modlitwa nigdy nie sprawi, że nasze zachowanie będzie zawsze takie, jak Chrystusa. Jeśli ktoś stanie się do końca jak Bóg, to może przestać się modlić, bo osiągnął już w pełni cel modlitwy. To jednak jest niemożliwe. Tymczasem jeśli nawet od czasu do czasu ktoś rozpozna w nas Jezusa – to będzie wielki owoc naszej modlitwy. A Jezusa nie rozpoznajemy po cytacie z Ewangelii, ani po brodzie. To serce człowieka mówi, albo nie mówi, że jest podobne do Jezusa. A gdy serce będzie takie, jak Jezusa, to będą z niego wypływać pomysły – takie, jak Jezusa, słowa – takie, jak Jezusa, zachowania – takie, jak Jezusa. Być może po przeczytaniu tytułu tego artykułu mówiącego, że przez modlitwę mam stać się Bogiem – czuliśmy się trochę podirytowani myśląc, że co… mam być potężny jak Bóg? To jedna z największych porażek Chrystusa, że mimo tylu wyjaśnień i przykładów w Ewangelii chrześcijanie widzą w Bogu potęgę i majestat, a nie ubóstwo, delikatność, czystość, wyrozumiałość, miłosierdzie, współczucie itd. Jeśli mamy niewłaściwy obraz Boga, to nasza modlitwa osiąga niewłaściwy skutek. Wówczas będziemy naśladowali Chrystusa potężnego, majestatycznego, bogatego, wszystko wygrywającego, dalekiego od człowieka. Takiego Chrystusa nie ma, ale spotykamy wierzących, także księży, którzy takiego Chrystusa głoszą swoją postawą. A zatem na modlitwie spotykają się z Chrystusem nieistniejącym, albo kimś, kto udaje, że jest Chrystusem. Przed tym Jezus też przestrzegał i do samej śmierci zdawał sobie sprawę, że jego uczniowie mają tendencje do czynienia Go potężnym i niezwykłym. Dlatego przed śmiercią pokazał uczniom, że ich zadaniem jest nogi umywać. Jezus dał do zrozumienia, że On, Bóg i nauczyciel umywa nogi. W tym mamy Go naśladować. Nasza modlitwa ma konkretny cel: najpierw, abyśmy zapragnęli umywać, ludziom  nogi czyli abyśmy zapragnęli usługiwać człowiekowi, zwłaszcza najbliższym. A następnie, gdy już zapragniemy, abyśmy to robili. Aby mąż usługiwał żonie, a ona jemu. Aby syn widział w swoim tacie Chrystusa, a ojciec w dziecku. Do tego ma zmierzać nasza modlitwa. Abyśmy stawali się, jak Chrystus. Abyśmy byli, jak Bóg. Niestety, bywa też tak, że modlitwa nic nie zmienia w naszym życiu. Nic, a nic nie stajemy się bardziej Jezusowi. Jest to informacja, że nie spotykamy się na modlitwie z Jezusem. Możemy iść na modlitwę i spotykać się sami ze sobą, albo z naszymi zranieniami, albo z marzeniami. Tak się zdarza, że zamiast się modlić – po prostu marzymy, bujamy w obłokach. Co wówczas zrobić? Co zrobić, jeśli modlitwa nic nie zmienia w naszym życiu? Wówczas potrzeba dobrej lektury albo konferencji – która pokaże nam właściwy obraz Boga. Chodzi o to, aby na modlitwie chcieć pobyć z Bogiem. Bez udawania, bez masek, bez marzeń. Po prostu pobyć z Bogiem, popatrzeć, jak On się zachowuje, posłuchać, jak i co On mówi. Pobyć z Bogiem, aby uczyć się być, jak On… i być, jak On. Bóg podczas modlitwy pragnie jednego, byś przy Nim był. Jak przychodzimy na modlitwę z pustymi rękoma – to jest to wielka radość dla Boga, bo może je nam napełnić. A jeśli przychodzimy z pełnymi rękoma (z maskami, marzeniami, z wyobrażeniami o Bogu srogim i władczym…) to jak Bóg ma wówczas napełnić nasze ręce? Na szczęście Jezus potrafi wykorzystać nawet minimum naszego zaangażowania, aby dotrzeć do serca. Nawet jeśli na modlitwie nie pozwalamy Bogu, aby nas przemieniał. Nie pozwalamy Mu, by nas uczył. Nawet wtedy Jezus potrafi delikatnie nas dotykać. Tak, jak kapiąca wolno woda na gąbkę… w końcu gąbka stanie się wilgotna. Dlatego, jeśli nie dostrzegamy wyraźnych owoców naszej modlitwy, to nie rezygnujmy z niej. Otwórzmy Ewangelię i czytajmy o tym, jaki jest Jezus, jak On postępował, jak reagował. Po przeczytaniu rozdziału, odnieśmy go do siebie. Spróbujmy zapytać się Jezusa, co możemy zrobić, aby w swoim życiu zachowywać się podobnie do Niego, aby myśleć, jak On, aby być jak Bóg. To będzie wspaniała modlitwa. Tekst ukazał się w Dobrym Magazynie wydawanym przez PRODOKS. Nr 3, 2005.
Dorota
Dorota Lip 11 '14, 22:31
Remigiusz Recław SJ Żywa modlitwa   Osoby, które modlą się, czasem powiedzą o swojej modlitwie, że jest ona żywa. Innym razem to określenie nie pasuje do ich modlitwy. Dlaczego tak się dzieje, że nasza modlitwa raz wydaje się żywa, a innym razem jakby była martwa? Przede wszystkim to nasze serce decyduje o tym, czy modlitwa jest żywa, czy martwa. Modlitwa żywa to ta, w której dochodzi do spotkania z Bogiem. Taka modlitwa pociąga, wzbudza żywą wiarę, porywający entuzjazm. Chcemy jej więcej. Pragniemy, aby się nie kończyła, bo spotkanie z Bogiem żywym jest naprawdę czasem wyjątkowym. Natomiast w modlitwie martwej spotkania nie ma. Mogą być piękne śpiewy, recytowane bardzo głębokie modlitwy, ale nie dochodzi do spotkania. Modlitwa martwa nudzi nas, męczy i odstrasza. Zamiast radości, myślimy o tym, kiedy ona się skończy. Postawa naszego serca decyduje, jak przeżywamy modlitwę. Nasze każdorazowe podejście do modlitwy czyni ją żywą lub martwą.  Na tej samej Mszy św. będą osoby, które przeżywają ją jako modlitwę żywą oraz takie, które co chwile spoglądają na zegarek, bo wszystko się dłuży. Choć trzeba przyznać, że na niektórych nabożeństwach łatwiej nam spotkać Boga, a na innych nagminnie do spotkania nie dochodzi. Czasem zależy to od prowadzącego modlitwę, innym razem od miejsca, które nie sprzyja spotkaniu Boga. Wystarczy bowiem, że malarz modli się w świątyni, w której zupełnie brakuje harmonii lub polonista słucha modlitwy w której jest bardzo dużo błędów językowych. Każdy z nas przeprowadza rozmowy z drugim człowiekiem. Okazuje się, że niektóre z nich prowadzą do spotkania. Inne zaś albo są powierzchowne, bądź też powodują, że dwoje ludzi się mija, rozmawia jakby równolegle. Sami potrafimy ocenić, czy podczas rozmowy doszło do spotkania z sercem drugiego człowieka, czy też nie miało to miejsca. Mamy przecież znajomych, z którymi spotykamy się od lat, albo pracujemy z nimi – ale tak naprawdę to ich nie znamy. Możemy ich lubić, znać poglądy na wiele tematów, ale nie będzie w tym spotkania dwóch serc. Podobnie jest z modlitwą. Możemy regularnie chodzić do kościoła, często mówić pacierz – ale mijać się z Bogiem. I tak naprawdę to sami wyczuwamy jak jest. Wiemy, czy modlitwa rozwija nas wewnętrznie. Bo modlitwa, która jest spotkaniem, modlitwa żywa – rozwija nasze pragnienia. Bóg jest wówczas blisko nas, jest obecny w naszym życiu. Przychodzi jako Duch, jako podmuch wiatru dla którego nie ma granic i przenika bardzo głęboko nasze serce. Modlitwa żywa daje nam wewnętrzne poczucie wolności. Doświadczamy tego w każdej głębokiej rozmowie – zarówno z Bogiem, jak i z człowiekiem. Wolność, przestrzeń do życia – jest owocem spotkania Boga. Wolność oznacza życie. Tymczasem świat nas uczy, że bezpieczeństwo oznacza życie. A to nie prawda. Świat każe nam dążyć do bezpieczeństwa finansowego, zawodowego, rodzinnego, społecznego. W konsekwencji dążymy do bezpieczeństwa religijnego. A to powoduje, że oczekujemy modlitwy bezpiecznej, czyli takiej, w której wszystko jest jasne, żadnych nowinek, same utarte szlaki, nic nas już nie zaskoczy. Bóg nas już nie zaskoczy, bo czujemy się bezpiecznie. I nasza modlitwa staje się martwa, czyli całkowicie bezpieczna. Być może wolność i bezpieczeństwo w modlitwie wydają się nam bliskoznaczne, ale tak nie jest. To, jaką drogę obierzemy w naszej modlitwie: drogą wolności czy drogę bezpieczną – będzie decydowało o jakości naszych spotkań z Bogiem. Tu chodzi o nasz styl myślenia czyli o sposób podchodzenia do modlitwy. Nie ukrywam, że modlitwa żywa jest dużo trudniejsza, ponieważ wymaga nie tylko systematyczności (która funkcjonuje także przy modlitwie martwej), ale także troski o wewnętrzną postawę serca. Pragnę podkreślić, że wewnętrzna postawa ważniejsza jest od systematyczności. Modlitwę systematyczną możesz zrobić w biegu, a modlitwa żywa w biegu nie wyjdzie. Modlitwa systematyczna może być zrobiona bez przygotowania, tymczasem modlitwę żywą trzeba przygotować (chyba, że otrzymujemy specjalne poruszenie Ducha Świętego). Do modlitwy żywej przygotowuję się podobnie, jak do głębokiej rozmowy z drugim człowiekiem. Wiem wówczas, że to będzie wyjątkowy czas. Nastawiam się psychicznie. W przypadku modlitwy, zanim na nią pójdziemy, zanim udamy się do kościoła, albo usiądziemy w swoim pokoju – warto zatrzymać się na chwilę i uświadomić sobie, że to będzie wyjątkowe spotkanie. Pomyślmy chwilę, że idziemy spotkać się z Osobą, która nas kocha najmocniej na świecie. Do takiego spotkania nie sposób się nie przygotowywać! Chyba, że do spotkania nie dochodzi. Wówczas nie czujemy potrzeby, aby się przygotowywać. Niestety chrześcijanie dzisiaj bardzo często modlą się z biegu, idą na Eucharystię z biegu, albo wbiegają na nią. To dlatego, że nasze życie jest w ciągłym pośpiechu. Ale pośpiech czyni życie martwym. Gdy ciągle się spieszymy, to życie przelatuje nam przez palce, podobnie jak każda modlitwa w pośpiechu. Jeśli chcesz uczynić swoją modlitwę żywą – to możesz modlić się mniej, ale nie rób tego w pośpiechu. Aby żyć w pełni, trzeba mieć czas na życie. Aby modlitwa była żywa – również potrzebny jest czas. Jednak nie czas na to, by odbyć modlitwę, by odstać mszę świętą, ale czas aby w odbywanej modlitwie spotkać Boga. Na to potrzebny jest czas. Czas jest potrzebny, by żyć. Tekst ukazał się w Dobrym Magazynie wydawanym przez PRODOKS. Nr 4, 2005.
Dorota
Dorota Lip 11 '14, 22:32
Remigiusz Recław SJ Rytm modlitwy  
Wszystkie ważne sprawy naszego życia mają określony rytm. Tak zostaliśmy stworzeni, że niezbędne do życia czynności wykonujemy w odpowiednich odstępach czasu. Niektóre z nich załatwia za nas sam organizm (jak oddychanie, bicie serca). O innych, jak jedzenie, praca czy rozmowa z bliskimi, musimy myśleć sami. Do tych drugich należy także modlitwa.

Ważne elementy naszej codzienności planujemy. Wiemy, o której zjemy obiad, na konkretną godzinę umawiamy się z fryzjerem. Wszystko czego nie zaplanujemy, może się zdarzyć, ale nie musi, bo nie jest dla nas aż tak ważne. A co z modlitwą? Czy w rytmie naszego życia planujemy czas na modlitwę? Warto zadać sobie pytanie: Czy relacja z Bogiem jest dla mnie życiodajna, czy jest dla mnie sprawą życia lub śmierci? Dopiero odpowiedź pozytywna zdeterminuje nas do stworzenia własnego rytmu modlitwy.

Tętno codzienności
Zasadniczo mamy trzy rodzaje rytmu modlitwy: w układzie codziennym, tygodniowym i rocznym. Ludzie pracujący zawodowo i zajęci wychowaniem dzieci nie będą mieli zbyt wiele czasu, aby każdego dnia osobiście spotkać się z Bogiem. W takiej sytuacji warto stworzyć sobie pewien rytm aktów strzelistych, dłuższych i krótszych. Modlitwy przed posiłkami, Zrowaśka w drodze do pracy lub podczas czekania na czerwonym świetle, dziesiątka różańca w korku, lektura Ewangelii wyznaczonej przez Kościół na dany dzień podczas przerwy w pracy, albo przed pójściem spać – to wszystko mogą być czynności wyznaczające rytm naszej codzienności. Chodzi o to, abyśmy je sobie zaplanowali. 

Nie ma sensu wymawiać się od tego obawą, że zaplanujemy sobie coś, a potem i tak nie uda nam się tego wykonać. Bóg patrzy na nas inaczej niż ludzie. Ludzie oceniają nasze zachowanie i czyny, Bóg patrzy w serce. Dla Niego ważna jest postawa naszego serca, czyli to, czy w ogóle chcieliśmy się modlić. On, Bóg prawdziwy, wie czy tego naprawdę pragnęliśmy. Czy wyznaczyliśmy sobie rytm spraw życiodajnych, w których jest miejsce i na modlitwę, czy może traktujemy ją jako coś, co nam się tylko przydarza... 

Kwadrans dla życia
W układzie tygodniowym warto przeznaczyć Bogu trochę więcej czasu. Oprócz niedzielnej mszy św., którą chrześcijanie wpisują w tygodniowy rytm życia, nieocenione dla relacji z Bogiem jest spędzić trochę czasu w ciszy z Pismem Świętym. Niektórym wystarcza kwadrans tygodniowo, inni potrzebują pół godziny lub więcej. Zachęcam szczególnie do wybierania na taką modlitwę Ewangelii niedzielnej, pomoże nam lepiej przeżyć Eucharystię. Jak taka modlitwa ma wyglądać? Warto zacząć od tego, by po przeczytaniu fragmentu Pisma Świętego pomyśleć chwilę nad opisaną sytuacją, zapytać Jezusa co znaczy to, co On robi lub mówi. Następnie odnieść rozważony fragment Ewangelii do własnego życia. To ważne, bo jeśli będziemy zawsze robić ten ostatni punkt modlitwy, szybko odkryjemy, że Bóg naprawdę jest obecny w naszym konkretnym życiu. Że Pismo Święte mówi o mnie, a modlitwa jest mi niezbędna, aby móc szczerze powiedzieć „jestem chrześcijaninem”. 

Zastrzyk wiary
Mamy wreszcie roczny rytm modlitwy, który warto zaplanować, choć jest mniej ważny dla naszej codzienności. Otóż w rytmie rocznym możemy przeżywać rekolekcje lub różnego rodzaju dni skupienia. Zaplanujmy uczestnictwo w rekolekcjach w swojej parafii, a może także rekolekcje wyjazdowe. Coraz więcej chrześcijan w Polsce bierze udział w rekolekcjach poza własnym domem prowadzonych przez diecezjalne domy rekolekcyjne lub różne zakony. Jeśli coś szwankuje w waszym małżeństwie – zaplanujcie rekolekcje dla małżeństw, domy rekolekcyjne mają coraz więcej propozycji, także dla par niesakramentalnych. Wydarzenia zaplanowane w rocznym rytmie naszej modlitwy mają być zastrzykiem wiary, dającym nowy zapał oraz odnowioną i świeżą relację z Bogiem.

Niech mówi Bóg 
Rytm modlitwy nie ogranicza naszej relacji z Bogiem. Jest nam potrzebny zwłaszcza wtedy, kiedy na modlitwę nie będziemy mieli ochoty. A momenty zniechęcenia miewa każdy. Podobnie jak wtedy, gdy nie chce się nam wstać do pracy, albo gdy nie mamy ochoty na towarzystwo żony lub męża. Wówczas pewne zasady, które przyjęliśmy w swoim życiu, pewien rytm naszych zachowań sprawia, że potrafimy się przełamać i być wiernymi temu, co uważamy za ważne. Cenne jest też przyzwyczajenie, aby Bogu ofiarować wszystko, co robimy, nasz trud i wysiłek. Taka postawa serca oddaje nas całych Bogu nie tylko na czas modlitwy, kiedy zwracamy się do Niego osobiście. Wszystko, co robimy, zaczyna być w Bogu. Trudno jednak utrzymać takie nastawienie wewnętrzne, jeśli nie spotykamy się z Nim intymnie, sam na sam, w zadumie i poszukując odpowiedzi na najważniejsze pytania naszego życia. Dlatego zachęcam, aby każdy z nas w rytm modlitwy tygodniowej wpisał czas, kiedy to Bóg będzie mógł do nas mówić. Tekst ukazał się w Dobrym Magazynie wydawanym przez PRODOKS. Nr 5, 2005.
Dorota
Dorota Lip 11 '14, 22:32
Remigiusz Recław SJ Modlitwa odważna  
Czasem zastanawiamy się, skąd jedna osoba ma tyle wewnętrznej odwagi i siły duchowej, a drugej, choć równie pobożnej, zupełnie takich cech brak. Otóż Pismo święte mówi nam, że istnieje coś takiego, jak modlitwa odważna. Jest to modlitwa, po której natychmiast następuje czyn. Możemy też nazwać ją modlitwą czynu.

Przyjrzymy się postawie św. Piotra. W Nowym Testamencie to właśnie on najbardziej jest „człowiekiem modlitwy odważnej".
Pamiętamy historię, w której Jezus szedł po wodzie. Po kilku słowach, które Jezus powiedział do wszystkich apostołów, Piotr zaczyna indywidualną z Nim rozmowę (czyli modlitwę): „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie" (Mt 14,28). Po tej krótkiej modlitwie zaczyna nasłuchiwać odpowiedzi od Jezusa. Dopóki nie był jej pewny, czekał w miejscu. Ale gdy tylko Jezus powiedział: „Przyjdź!" (Mt 14,29), Piotr natychmiast wyszedł z łodzi.

MIŁOŚĆ SZALONA
Widzimy, że modlitwa odważna nie jest tym samym, co modlitwa z determinacją (powszechnie nazywana modlitwą „z silną wiarą"). Piotr nie jest zdeterminowany, aby chodzić po wodzie. Nie jest mu to potrzebne ani do szczęścia, ani do życia. Jeśli by mu Jezus odpowiedział „Zostań!", świat Piotra nie zawaliłby się. Ajed-nak, gdy tylko Piotr usłyszał: „Zrób to!", natychmiast wykonał jedną z bardziej szalonych rzeczy w swoim życiu.
Dlaczego był to gest odważny? Bo Piotr wchodził do wody sam. Za sobą miał jedenastu, którzy nie wiadomo co sobie o tym wszystkim myśleli. Przed sobą, gdzieś daleko, ledwo widocznego Jezusa. To nie była sytuacja, w której Jezus stoi obok i mocno trzyma za rękę. Co ważniejsze, Jezus nie chciał nawet, aby tak by-ło; nie powiedział: „Poczekaj, przyjdę po Ciebie i spróbujemy razem". On powiedział: „Przyjdź". Cechą ludzi, którzy modlą się w sposób odważny jest to, że naprawdę wiedzą, co mówią Bogu. Tacy ludzie nie rzucają słów na wiatr. Za słowami idą czyny. Piotrowi nawet do głowy nie przyszło odpowiedzieć Jezusowi: „Żartowałem, myślałem, że mi odpowiesz, żebym się nie wygłupiał!". Ale wielu chrześcijan właśnie tak odpowiada Bogu na modlitwie.

WALECZNE SERCE
Na początku modlitwa odważna ma trzy etapy: 1. Propozycja z naszej strony, często zakończona prośbą ojej potwierdzenie. 2. Czas oczekiwania na odpowiedź przez potwierdzenia znakami, sytuacjami, a także wewnętrznie - przez pokój i radość w sercu. 3. Punkt najważniejszy, który świadczy o tym, czy nasza modlitwa jest modlitwą odważną. Jeśli odpowiedź Boga brzmi: „Zostań!", człowiek modlitwy odważnej zostawia temat i przechodzi do kolejnego. Jeśli zaś odpowiedź Boga brzmi: „Chodź!", człowiek modlitwy odważnej po prostu zabiera się do roboty.
W łodzi było dwunastu apostołów. Dwanaście wierzących osób! Tylko jedna z niej wyszła. Tylko jedna z nich podjęła się modlitwy odważnej. Pozostałe myślały pewnie „też bym tak chciał" albo „co za głupi pomysł". Ale żadna z nich nie powiedziała słowa do Jezusa. Nie miała odwagi przedstawić Mu swoich myśli. Piotr zaś powiedział „A", a po potwierdzeniu przez Jezusa, miał odwagę powiedzieć także „B".
Myślę, że procentowo sytuacja z chrześcijanami wygląda dziś podobnie: jeden na dwunastu mocno wierzących podejmuje się modlitwy odważnej. Oczywiście wiemy, że ci, co zostali w łodzi nie popełnili ani błędu, ani grzechu. Oni po prostu zostali w lodzi i nie chodzili po wodzie. Modlitwa odważna nie jest obowiązkiem chrześcijanina. Myślę jednak, że głęboko w naszym sercu jest pragnienie takiej modlitwy. I po czasie możemy się stukać w głowę: „Dlaczego ja wówczas nie zapytałem Jezusa, czy wyjść z łodzi, może chodziłbym po wodzie... a tak, nic z tego". Podejmowanie ryzyka jest pragnieniem naszego serca. Bo serce, które kocha jest sercem walecznym.

SZYBKIE REAGOWANIE
Konieczne jest, abyśmy w opisywaniu modlitwy odważnej pokazali również jej dalsze skutki. Otóż podczas realizowania tego, do czego Piotr został zachęcony przez Jezusa, pojawiły się przeszkody w postaci silnego wiatru. Piotr zaczął tonąć podczas realizacji swojego pomysłu potwierdzonego przez Boga. Jest to normalny etap w działaniu człowieka modlitwy odważnej. Przy realizowaniu rzeczy trudnych, a niekiedy szalonych przychodzą momenty takiego zwątpienia, że czasem nawet żałujemy, żeśmy tę łódź opuścili. Sprawy wydają się być tak skomplikowane i tak bardzo nas przerastają, że nie widzimy wyjścia z sytuacji. Co gorsza, bywa że przyjaciele, którzy zostali w łodzi, zaczynają mówić: „No i po coś wychodził? Wiadomo było, że nie dasz rady".
Na szczęście człowiek modlitwy odważnej ma tę cechę, że szybko reaguje. I podobnie, jak w łodzi, Piotr i teraz zareagował natychmiast. Zawołał: „Panie ratuj!". Nie wtedy, kiedyjuż się topił. On dopiero „ZACZĄŁ tonąć" (Mt 12,30), czyli dopiero się zanurzał. Gdy tylko to spostrzegł, od razu krzyknął: „Panie ratuj!". I znowu był bezpieczny, i wrócił z Jezusem po wodzie do łodzi. Tu widzimy kolejną cechę człowieka modlitwy odważnej: nie tylko działa natychmiast, ale natychmiast woła Jezusa. Piotr nie próbował sam się uratować. A mógł, bo przecież, w przeciwieństwie do Jezusa, dobrze umiał pływać (J 21,7). Widzimy, że Piotr nie prosił o ratunek przed utonięciem (przed śmiercią), ale o ratunek w realizacji planu: „Panie ratuj, bo już nie idę po wodzie. Pływać to ja mogę sobie sam, ale miałem dojść do Ciebie po wodzie, nie dopłynąć".

MODLITWA EKSTREMALNA
Podsumowując, możemy zauważyć sześć etapów w modlitwie św. Piotra: 1. Prośba, aby wyjść z łodzi. 2. Oczekiwanie na odpowiedź (słuchanie i obserwowanie znaków) 3. Czyn, czyli chodzenie po wodzie (realizacja planów). 4. Zwątpienie z powodu przeciwności. 5. Szybkie słowa „Panie ratuj". 6. Kontynuacja planu.
W życiu człowieka modlitwy odważnej ten schemat powtarza się bardzo często. Jego życie po prostu biegnie według tego schematu. Kończy się jeden plan, zaczyna kolejny. Co od-ważniejsi podejmują się wyjścia z kilku różnych łodzi w tym samym czasie. Najciekawsze jest jednak to, że modlitwa odważna sprawia, że nasza relacja z Bogiem staje się niezwykłą przygodą. Jezus jest coraz bardziej pociągający, wiara bardziej żywa, a serce pełne radości.
Gdy czytamy Dzieje Apostolskie, to widzimy, że apostołowie już nie przepuszczali zbyt łatwo sytuacji „chodzenia po wodzie". Ich modlitwa stała się odważną, a realizacja planów nieraz prowadziła do śmierci, więzienia i innych przeciwności. Schemat się powtarzał, bo jeśli ktoś raz doświadczy modlitwy odważnej, to chce tę przygodę kontynuować do końca życia.

Z EWANGELII WG ŚW. ŁUKASZA 14, 22-33
Zaraz też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: „Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!". Na to odezwał się Piotr: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!". A On rzekł: „Przyjdź!". Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: „Panie, ratuj mnie!". Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?". Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym". Tekst ukazał się w Dobrym Magazynie wydawanym przez PRODOKS. Nr 1, 2006.
Dorota
Dorota Lip 11 '14, 22:58
Przyznaję rację, w modlitwie wstawienniczej uwielbienie jest bardzo ważne i   stanowi integralną część :)
Ale tej ksiązki jeszcze nie znam , zaraz sie rozejrzę:)
Bridget
Bridget Lip 12 '14, 20:16
Ja również dziękuję Boże Ci za dziś.Nie mogę się doczekać Adoracji jutrzejszej.
Dorota
Dorota Lis 4 '15, 22:14

Pusta modlitwa

Są dni, a nawet dłuższe okresy, kiedy doświadczenie modlitwy okazuje się w większości żałosne, straszne i niepożądane.

 

Kiedy modlimy się życiem, obejmujemy części, które wolelibyśmy, by nie istniały. Nikt z nas nie chce doświadczać bólu, lecz nie zawsze potrafimy go uniknąć. Skoro każde doświadczenie życia dotyka naszej więzi z Bogiem, nie powinno nas trwożyć, kiedy pojawia się w niej smutek. Na przeżywanie przez nas modlitwy oddziałuje nasze ciało, umysł i duch. Jeśli zmagamy się z niedolami czy nieszczęściami jakiegokolwiek typu, możemy się spodziewać, że wpłynie to niekorzystnie na nasze doświadczenie modlitwy. Nikt nie chce czuć się pusty i bez życia, kiedy się modli, ale czasem nasza relacja z Bogiem wydaje się być jałową pustynią. Są dni, a nawet dłuższe okresy, kiedy doświadczenie modlitwy okazuje się w większości żałosne, straszne i niepożądane.


Ann Weems napisała Psalms ofLament, kiedy przeżywała żałobę po synu Toddzie, który popełnił samobójstwo. Podobnie jak w Psalmach hebrajskich wołała we wściekłości i udręce, lamentując nad niesprawiedliwością i poczuciem straty. Weszła w swój smutek i przeniosła poczucie pustki ze swego serca do modlitwy. Nie zaprzeczała swemu gniewowi, strapieniu i bólowi serca, ani nie usiłowała przykryć bólu fałszywymi uczuciami pobożności. Zrobiła natomiast to, co wielu przed nią w Piśmie Świętym - wypowiedziała swój ból i zaufała, że Bóg przyjmie jej zawodzenie z największą czułością. Zachęca też każdego, kto odczuwa ogrom straty, by zbliżyć się do Tego, który jest pełen miłosierdzia i "w głośnym jęku wykrzyczeć ból, który trawi nasze dusze".


Ponure czasy rzucają nam wyzwanie, by nadal mieć wiarę, iż Bóg będzie prowadzić nas przez niedolę obecnej sytuacji, że niezależnie od okoliczności, nie zrezygnujemy z Boga. Macrina Wiederkehr odwołuje się do tego zaufania w modlitwie w A Tree Full of Angels:
Ty, który podtrzymujesz życie... pozwól mi ufać także w ciemności mej własnej wiary, której energii dodaje moja miłość. Nawet gdyby moje oczekiwanie w ciemności miało być jedyną prawdą, jakiej kiedykolwiek posmakuję, i tak będę wierzyć... Oświecenie, które umożliwia mi mówienie, znajduję w czekaniu na Ciebie, mój Boże. Moje łzy i miłość przynaglają mnie, bym czekała pośród najciemniejszych nocy. Więc czekam i nigdy nie będę bez Ciebie.


Są takie okresy i sytuacje, kiedy jesteśmy zbyt słabi i pełni bólu, by wołać do Boga. Jest tak szczególnie w sytuacji, gdy ból fizyczny pochłania każdą chwilę i nie potrafimy zebrać siły mentalnej czy emocjonalnej, żeby skupić się na czymkolwiek. Kiedy tak się dzieje, inni mogą się modlić w naszym imieniu. Przypominam sobie odwiedziny u starszej siostry z mojego zgromadzenia, kiedy leżała w szpitalu. Była śmiertelnie chora, z trudem mówiła i poruszała się. Gdy usiadłam przy niej, wyszeptała mi swoje zmartwienie. Wcześniej odwiedził ją pewien kapłan - wyraziła troskę o to, że nie jest w stanie się modlić, ale on nalegał: "Ty też możesz się modlić". Nie wiem, co miał na myśli, lecz uwaga ta napełniła siostrę E. dręczącym poczuciem winy. Zapewniłam ją, że to naturalne, iż nie jest w stanie o niczym myśleć i nawet nie ma siły, by odmówić znaną na pamięć modlitwę czy różaniec. Zasugerowałam, iż jej modlitwą może być poddanie się niesionemu przez nią krzyżowi choroby oraz zaufanie, że Bóg zna jej sytuację i pragnienie jej serca. Obiecałam, że my, które ją kochamy, będziemy się modlić zamiast niej. Ta obietnica przyniosła jej uspokojenie.


Są dni, a nawet dłuższe okresy, kiedy doświadczenie modlitwy okazuje się w większości żałosne, straszne i niepożądane.


Thomas Merton dokonał pewnego wnikliwego spostrzeżenia, że kiedy uważamy swoją modlitwę za najgorszą, może ona faktycznie okazać się najlepsza, bowiem gdy znajdujemy się w opłakanym stanie, nie potrafimy być swoim własnym "bogiem". Nie ulegamy już złudzeniu, że to my wszystkim sterujemy. Kiedy przygniata nas ból, możemy jedynie rzucić się w ramiona Boga, ufając, iż otrzymamy miłosierdzie i siłę, by trwać. Oblężeni przez pustkę i posuchę, zamiast uciekać od tego, co boli i powoduje kłopot, mądrze zrobimy, idąc wraz ze swoją niedolą wprost w objęcia Świętego.

 

Rozważanie pochodzi z książki: Modlitwa osobista - Joyce Rouppe OSM

Joyce Ruppe OSM, międzynarodowej sławy pisarka, prelegentka i rekolekcjonistka. Specjalizuje się m.in. w pedagogice religijnej oraz psychologii transpersonalnej. Pracuje w hospicjum. Autorka licznych artykułów i publikacji książkowych.

za:: deon.pl

Edytowany przez Dorota Lis 4 '15, 22:15
Dorota
Dorota Mar 28 '16, 16:41
Modlitwy niewysłuchane?

 

Na katolickich portalach internetowych wśród setek wpisów bywają pytania o sens modlitwy. „Bardzo dbałam o religijne wychowanie moich synów. Kiedy dorośli, przestali chodzić do kościoła, mimo że kiedyś byli ministrantami. Mój brat jest świadkiem Jehowy. Jaki sens ma modlitwa do Boga o ich powrót do Kościoła? Przecież Bóg dał im wolną wolę. Na nic się zdadzą moje wyrzeczenia, modlitwy, posty. Bóg jest wierny - nie złamie ich wolnej woli, którą im dał. Proszę o radę" - pisze Anna.

 

„Zastanawiam się czasem, jaki sens mają nasze błagania do Pana w pewnych intencjach, skoro On i tak ma plany wobec nas i naszych bliskich. Dajmy na to, ktoś prosi o uzdrowienie krewnego, a ta osoba umiera; prosimy o bezpieczeństwo na drogach, po czym ktoś ginie w wypadku" - zauważa ktoś inny. Po co prosić o coś Boga, skoro z jednej strony On i tak wie lepiej, a z drugiej nie zmusza ludzi do czynienia dobra, lecz pozostawia im wolność wyboru? Modlimy się, a różne sprawy i tak idą swoim (przypadkowym?) torem. Jakże często Bóg nie wysłuchuje naszych modlitw - twierdzą rozczarowani wierzący.

Nie bądź Bruce'em Wszechmogącym

W Biblii znajdujemy wiele zachęt do modlitwy. U Ewangelisty Łukasza czytamy: Jezus opowiedział im też przypowieść o tym, że zawsze powinni się modlić i nie ustawać (Łk 18, 1). Owa przypowieść, której bohaterką jest naprzykrzająca się sędziemu - aż do osiągnięcia celu - wdowa, kończy się zapewnieniem: A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? (Łk 18, 7). W Kazaniu na Górze pada jeszcze bardziej wyraźne zapewnienie: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam (Mt 7, 7). My jednak niejednokrotnie doświadczyliśmy, że Bóg zdaje się zwlekać, a ponadto daje nam nie to, o co usilnie prosiliśmy. Tego rodzaju doświadczenie znajdujemy już - i to w bardzo dramatycznej formie - u Psalmistów: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? [.]Wołam w ciągu dnia, a nie odpowiadasz, i nocą, a nie zaznaję pokoju (Ps 22, 2-3). W modlitwie Psalmów jest wiele swoistego wadzenia się z Bogiem, który pozwala, aby człowiek przewrotny triumfował nad sprawiedliwym.

Warto w tym miejscu wspomnieć o żartobliwym, ale niepozbawionym sensownego przesłania, filmie zatytułowanym Bruce Wszechmogący. Tytułowy bohater przeżywa pasmo nieszczęść: traci pracę, zostaje pobity, kłóci się z dziewczyną, a na domiar złego ma wypadek samochodowy. W tej sytuacji zaczyna urągać Bogu, który w odpowiedzi daje Bruce'owi na jakiś czas całą swoją moc. Bruce szybko przekonuje się, że nie jest łatwo być wszechmogącym. W jednej scenie widzimy Bruce'a, do którego docierają tysiące próśb wiernych. Zaczyna je spełniać, doprowadzając do kompletnego chaosu. Wyobraźmy sobie, że to nam dana jest Boska moc. Zastanówmy się, czy po kilku dniach naszych „boskich" działań ludzie byliby z nas zadowoleni? W pretensjach do Boga, że nie zmierza On w kierunku wskazanym przez nasze modlitewne prośby, pobrzmiewa niekiedy w gruncie rzeczy żenujące przekonanie, że my lepiej byśmy ten świat urządzili. W skrajnych przypadkach tego rodzaju przekonanie doprowadziło do wielkich zbrodni. Tacy ludzie jak Lenin, Stalin, Mao Zedong, Pol Pot rzeczywiście uważali, że są mądrzejsi od Boga i stworzą nowy, lepszy świat.

Biblia zachęca nas do formułowania modlitewnych próśb, ale zarazem przypomina, że myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami - wyrocznia Pana (Iz 55, 8). Nie możemy zatem oczekiwać, że jeśli się szczerze pomodlimy, to wszystko ułoży się po naszej myśli, a Bóg przyjmie nasze plany za swoje. Modlitwa to nie magiczne formuły i zaklęcia, które mają coś sprawić, ale stawanie przed Bogiem albo raczej bycie z Nim w drodze z zaufaniem, że Bóg przewidzi i ostatecznie ocali, zbawi moje - nasze życie. Ponadto Bóg nie jest „majster klepką" od poprawiania świata wedle naszych życzeń. Stwórca szanuje prawa natury, które sam stworzył, oraz ludzką wolność, jaką nam dał. Swoją stwórczą wolą utrzymuje wszystko w istnieniu, ale to nie znaczy, że traktuje świat, jak teatr kukiełkowy, w którym On pociągałby za nitki, uruchamiając marionetki.

Bóg daje nam łaski, przede wszystkim oferuje nam relację z Nim samym, posyła anioły i powołuje ludzi do różnych zadań, lecz Jego ostateczną odpowiedzią na wszelkie nieszczęścia i zło będzie zmartwychwstanie i nowe stworzenie. W głęboki sposób pokazują tę logikę Bożego działania Opowieści z Narnii, a szczególnie tom Ostatnia bitwa. Kiedy bohaterowie powieści, dzieci - Piotr, Edmund i Łucja - giną w wypadku kolejowym, lew Aslan (postać nawiązująca niewątpliwie do Chrystusa) nie próbuje ani czegoś odkręcać, ani tłumaczyć się z tego nieszczęścia, lecz swym rykiem budzi Ojca Czas i po sądzie „twarzą w twarz" stwarza nowy świat, krainę Aslana (królestwo Boże). Piotr, Edmund i Łucja oraz wszyscy, którzy poszli za Aslanem, nie mają wątpliwości, że ich prośby, jakie kiedykolwiek kierowali do Aslana, rzeczywiście zostały wysłuchane.

Nie otrzymujecie, bo się źle modlicie

Wielu w ogóle się nie modli, nie otwiera się ufnie na Boga, ale są i tacy, którzy źle się modlą. Mówi o tym dobitnie św. Jakub Apostoł: Prowadzicie walki i kłótnie, a nic nie posiadacie, gdyż się nie modlicie. Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz (Jk 4, 2-3). A zatem zła modlitwa to taka, która koncentruje się na własnych, egoistycznych potrzebach. Wspomnieliśmy o magicznym traktowaniu modlitwy. Podejście magiczne jest typowe dla pogaństwa, w którym człowiek - doświadczając własnej ograniczoności - szuka jakiegoś wsparcia u tak zwanych sił wyższych, które traktuje instrumentalnie i merkantylnie, na zasadzie „coś za coś". Pogańskie religie próbowały odpowiedzieć na pytanie, jak znaleźć dojście do bogów, jak ich ułaskawić, aby byli nam życzliwi. Ustanawiano więc jakąś świętą przestrzeń oraz kapłana jako pośrednika, który składał ofiary, by przebłagać siły wyższe. Istota chrześcijaństwa jest zupełnie inna. Choć istnieją kościoły, nie ma podziału na sacrum i profanum; Bóg poprzez wcielenie Syna chce być obecny we wszystkim. W sensie ścisłym kapłan jest jeden - Jezus Chrystus, a w ofiarach nie chodzi o przekupywanie Boga, lecz o nawiązywanie osobistej, opartej na wierze i zaufaniu relacji z Bogiem.

Ci, którzy rozumieją modlitwę na sposób pogańsko-magiczny, w dzisiejszych czasach łatwo odchodzą od wiary i zarzucają wszelką modlitwę. Tłumaczą z trochę cynicznym uśmiechem, że przed piorunem nie ustrzeże modlitwa, ale dobre piorunochrony. Na forach internetowych nie brakuje takich, którzy drwią sobie z wierzących przy okazji informacji o jakichś katastrofach, wypadkach, szczególnie gdy wypadkowi ulega na przykład autobus wiozący pielgrzymów. Podobną sytuację możemy znaleźć w Psalmie 42: Kości we mnie się kruszą, gdy lżą mnie przeciwnicy, gdy cały dzień mówią do mnie: „Gdzie jest twój Bóg?". Psalmista nie znajduje jakiejś teoretycznej odpowiedzi na szyderstwo swych wrogów, ale kończy Psalm ponownym - pośród przeciwieństw - przylgnięciem do Boga: Ufaj Bogu, bo jeszcze Go będę wysławiać: Zbawienie mego oblicza i mojego Boga (Ps 42, 11-12).

Magicznemu rozumieniu modlitwy duchowość chrześcijańska przeciwstawiła modlitwę rozumianą jako szukanie woli Bożej. W Pierwszym Liście św. Jana Apostoła znajdujemy bardzo ważne stwierdzenie: Ufność, którą w Nim pokładamy, polega na przekonaniu, że wysłuchuje On wszystkich naszych próśb zgodnych z Jego wolą (1 J 5, 14). Człowiek zwraca się do Boga w konkretnej sytuacji, z której wypływają określone obawy i pragnienia, i powinien je przed Bogiem wyrażać. Ale jednocześnie ta konkretna modlitwa powinna być otwarta na różne możliwości. Ignacemu z Loyoli, który jest duchowym mistrzem w sztuce rozeznawania, przypisywane jest zdanie: „Działaj tak, jakby wszystko zależało od ciebie, a oczekuj na owoce, jakby wszystko zależało od Boga". Można by sparafrazować tę poradę, odnosząc ją do modlitwy: „W modlitwie bądź szczery i wyrażaj swe pragnienia przed Bogiem, ale bądź otwarty na to, w jaki sposób Bóg cię wysłucha". Jezus w Ogrójcu modlił się: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich. Wszakże nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie! (Łk 22, 42). Modlitwę chrześcijańską powinno cechować owo jeśli chcesz i nie moja, lecz Twoja wola...

Czy Ojciec nie wysłuchał przeżywającego trwogę Syna? Czy był głuchy na wołanie Jezusa, skoro dopuścił do Jego okrutnej śmierci na krzyżu? Nie był głuchy. Odpowiedzią Boga Ojca na ukrzyżowanie było Zmartwychwstanie i chwała wielkanocnego poranka. Ten, kto modli się w sposób autentyczny, a nie magiczny, pozostawia przestrzeń wolności Bogu. Czy jednak takie postawienie sprawy nie czyni modlitwy zbyteczną, skoro Bóg i tak wie lepiej? Nie! Boża wolność nie czyni modlitwy zbyteczną. Modlitwa jest potrzebna, gdyż stwarza w modlącym się człowieku otwarcie polegające na doświadczeniu, że we wszystkim, co się wydarza, czuje się chroniony i strzeżony przez swojego Boga. Przy czym nie chodzi tutaj o jakieś zarozumiałe poczucie bycia zabezpieczonym, ale o osobistą pewność nieustannego dialogu z osobowym Bogiem. Człowiek zatem modli się o rzeczy konkretne, ale potem pozwala Bogu, by go wysłuchał, tak jak Bóg tego chce. Istota modlitwy w konkretnej intencji nie wyraża się w oczekiwaniu dokładnego spełnienia naszych życzeń, ale w odniesieniu konkretnej sytuacji człowieka do tego, co najważniejsze, a mianowicie do faktu, że człowiek jest stworzony, podtrzymywany w istnieniu i powołany do wspólnoty z Bogiem. Jezus miał takie doświadczenie nawet na krzyżu i dlatego mógł wypowiedzieć słowa: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego (Łk 23, 46).

Bywa też, że modlimy się tak jakby na wszelki wypadek, ale w gruncie rzeczy nie mamy wiary. Jezus wielokrotnie wskazywał na kluczową rolę wiary: Wszystko, o co prosicie w modlitwie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie (Mk 11 , 24). Do uzdrowionych mówił, że to przez wzgląd na ich wiarę zostali uzdrowieni. Z kolei w swoim rodzinnym mieście, Nazarecie, niewiele zdziałał [...] cudów z powodu ich niedowiarstwa (Mt 13, 58). Autentyczna wiara „góry przenosi", ale to przenoszenie gór niekiedy polega na tym, że otrzymujemy moc i światło, aby zaakceptować to, co jest, jeśli sprawy nie idą w oczekiwanym kierunku. Chory, który pielgrzymuje na przykład do Lourdes z prośbą o wyzdrowienie, może czuć się wysłuchany, nawet jeśli nie wyzdrowieje. Pełna wiary modlitwa nie przywiązuje go bowiem do własnych marzeń, ale pozwala dostrzec Boga tam, gdzie wydawało się, że Go nie ma. Dojrzała wiara wie, że Bóg wysłuchuje naszych modlitw, tyle że niekiedy wysłuchuje je „na swój sposób".

Kiedy mówimy o złej modlitwie, to na myśl przychodzą obecne w Biblii tak zwane modlitwy złorzeczące. Typową modlitwą złorzeczącą jest Psalm 83, w którym Psalmista tak oto życzy swoim wrogom: O Boże mój, uczyń ich podobnymi do źdźbeł ostu, do plew gnanych wichurą. [.]Niech wstyd i trwoga ogarną ich na zawsze (Ps 83, 14. 18). To zła modlitwa -mówimy w pobożnym odruchu - i Bóg ją z pewnością odrzucił. A jednak ta modlitwa znalazła się w Księdze Psalmów. Gwoli ścisłości trzeba zauważyć, że po wielu mocnych złorzeczeniach Psalm kończy się wezwaniem: Niechaj poznają Ciebie i wiedzą, że tylko Ty [...] jesteś Najwyższy na całej ziemi (Ps 83, 19). Pohańbienie wrogów nie byłoby zatem ostatecznym celem modlitwy, ale to, by ci wrogowie poznali prawdziwego Boga.

Nasuwa się jednak pytanie, czy i jak Bóg wysłuchał modlitewnych złorzeczeń. Zaskakująca, ale sądzę, że prawdziwa jest odpowiedź, że Bóg wysłuchał złorzeczeń, ale „na swój sposób". Wysłuchał ich mianowicie tak oto, że Syn Boży wziął na siebie grzechy tych, o których mówi Psalmista, i w ich miejsce dał się pohańbić i zmiażdżyć na krzyżu. Ukrzyżowany i wyszydzony modlił się z krzyża: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34). Ta modlitwa została wysłuchana, czego znakiem jest Zmartwychwstanie. Tą modlitwą byli też objęci ci, którym wiele wieków wcześniej złorzeczył - nie bez powodu - Psalmista, a tym samym ostatnia prośba Psalmu również została wysłuchana.

Tajemnica modlitwy - tajemnica cierpienia

Powyższe rozważania rzuciły - mam nadzieję - trochę światła na problem tak zwanych modlitw niewysłuchanych. Nie jest jednak tak, że skoro powiedzieliśmy, iż Bóg zawsze nas wysłuchuje, tyle że niekiedy „na swój sposób", to teraz wszystko jest jasne i nie ma co mnożyć wątpliwości. Wciąż mamy prawo pytać, dlaczego szczere i właściwe modlitwy są niewysłuchiwane. Szukajmy więc dalej odpowiedzi, wadźmy się z Bogiem, ale nie traćmy nadziei. Ostatecznie pytanie o modlitwy niewysłuchane jest częścią pytania o sens cierpienia, szczególnie cierpienia niewinnych, i o pogodzenie Bożej miłości z istnieniem tak wielu cierpień na świecie.

Z cierpieniem powinniśmy się po ludzku konfrontować, spieszyć sobie nawzajem z pomocą i pociechą, ale ostatecznie pozostaje ono tajemnicą i -jak pokazuje Księga Hioba - nie należy przemądrzale silić się na wyjaśnienie każdego nieszczęścia. Hiob nie zgadza się na proste odpowiedzi jego przyjaciół i wie, że jedyne, co może sensownego zrobić, to - mimo wszystko - zaufać Bogu. Kiedy na przykład umiera dziecko, czyż cierpiący rodzice nie mają racji, jeśli - pomimo wielkiego bólu - budzą w sobie nadzieję, że ich dziecko dorośnie w Bogu i w przyszłości wyjdzie im na spotkanie. Jakiż sens miałoby zamknięcie się w beznadziei, rozpaczy i gniewie na Boga? Tak bywa w życiu, że jednych nieszczęście zamyka na Boga, a innych otwiera. A skoro tak, to może problem nie tkwi w samym cierpieniu, ale w wewnętrznej postawie człowieka wobec Boga.

Karl Rahner SJ zauważa, że cierpienie, o którego oddalenie prosiliśmy, ale Bóg nas nie posłuchał, w gruncie rzeczy jest argumentem za wiarą: „Czyż nie mamy racji, trzymając się zawsze światła, choćby nikłego, a nie ciemności, trzymając się błogosławieństwa, a nie otchłannej czeluści istnienia. [...] Gdybym jednak miał ustąpić przed tym argumentem [cierpienia niewinnych], na cóż zamieniłbym chrześcijaństwo? Na pustkę, rozpacz i śmierć". Odnosząc tę myśl do modlitwy, można by powiedzieć: Czyż nie mamy racji, jeśli wierzymy, że niewysłuchane modlitwy kiedyś okażą się jednak w sposób niespodziewany wysłuchane i wszystko będzie tak, jak być powinno?

Źródło: deon.pl

Dorota
Dorota Mar 29 '16, 21:58

Niewysłuchane modlitwy.

"Powiedział im też przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać: «W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: "Obroń mnie przed moim przeciwnikiem!" Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: "Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie"».
 I Pan dodał: «Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?»

 

Zawsze powinni modlić się i nie ustawać (Łk 18,1).

To zalecenie Pana Jezusa bardzo poważnie potraktowali mnisi. Na różne sposoby starali się je wcielić w życie. Okazało się, że nie da się nieustannie odmawiać psalmów lub innych modlitw. I zrozumieli, że nie o to chodzi. Doszli ostatecznie do wniosku, że nieustanna modlitwa to właściwie nieustanne pragnienie Boga noszone w sercu.

Modlitwa czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie jest spotkaniem Bożego i naszego pragnienia. Bóg pragnie, abyśmy Go pragnęli (KKK 2560).

Podana w Ewangelii przypowieść zwraca uwagę na potrzebną wytrwałość w modlitwie. Sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi, nie chciał pomóc kobiecie, ale ze względu na jej upór ostatecznie pomógł. Oczywiście w przypadku Boga nie chodzi o niechęć, wręcz przeciwnie, jak mówi Pan Jezus:

A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę (Łk 18,7n).

Jednak wielu ludzi ma w tej dziedzinie pretensje, uważając, że Pan Bóg ich nie wysłuchał, choć bardzo usilnie prosili. Istnieje oczywiście problem, czy modlili się właściwie, czy nie chcieli na siłę przeforsować swoich chęci, traktując Boga jak zakład usługowy. Jednak temat „niewysłuchanej modlitwy” istnieje i stanowi bardzo poważny problem dla ludzi. Lecz musimy wiedzieć, że w naszej modlitwie do Boga najważniejsza jest żywa więź z Nim, a nie treść samej prośby. Gdyby była nią sama treść prośby, to Bóg byłby dla nas rodzajem instytucji, z którą można coś załatwić. A On oczekuje od nas więzi miłości. Ponadto to przecież Bóg wie lepiej od nas, co jest dla nas dobre, a nasze wyobrażenia o Nim nie muszą być wcale właściwe, i dlatego brak wysłuchania nie musi oznaczać, że Bóg nie słucha. On zazwyczaj odpowiada inaczej, niż się tego spodziewamy.

Wytrwałość w prośbie jest znakiem autentycznego pragnienia. Jeżeli się załamujemy i rezygnujemy, to widocznie nasze pragnienie nie było zdeterminowane, jak u kobiety z dzisiejszej przypowieści. Jeżeli tracimy wiarę, to znaczy, że nie stoimy przed Kimś, kogo kochamy i w Nim pokładamy nadzieję, ale wobec jakichś sił, których nie potrafimy przemóc. Wytrwałość w ludzkiej więzi miłości jest najlepszym sprawdzianem autentycznej miłości. I w istocie właśnie wierność, jaka w nas powstaje przez upartą wytrwałość, jest największym darem. Na końcu dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus pyta: Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? (Łk 18,8). Ten, kto wytrwa w skierowaniu ku Bogu do końca, wykaże się wiarą, czyli zawierzeniem.

Czasem „brak Bożej odpowiedzi” bywa próbą naszej wiary. Nie jest ona potrzebna Bogu, który dobrze zna nasze serce, ale nam. Powinna nam uświadomić, na ile autentycznie pragniemy Boga, a na ile chcemy jedynie spełnienia naszych egoistycznych pragnień.

Włodzimierz Zatorski OSB

Fragment książki „Rozważania liturgiczne na każdy dzień”, t. 5, Tyniec 2010

Edytowany przez Dorota Mar 29 '16, 21:59
Dorota
Dorota Kwi 6 '16, 21:47

Gdy Bóg milczy

Brak odpowiedzi na naszą modlitwę nie oznacza, że Bóg jej nie wysłuchał.

  Boże mój, wołam... a nie odpowiadasz (Ps 22,3). To chyba najtrudniejszy problem związany z modlitwą: gdy nasze prośby zdają się pozostawać bez odpowiedzi, gdy prosimy, prosimy... a tu nic, jakby niebo było zamknięte na kłódkę, jakby Panu Bogu popsuł się słuch! A tu jeszcze podczas niedzielnej Mszy św. słyszymy: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje (J 16,23). Ufność, którą w Nim pokładamy, polega na przekonaniu, że wysłuchuje On wszystkich naszych próśb zgodnych z Jego wolą (1 J 5,14). Już widzę sarkastyczny uśmieszek niektórych: „Ładna mi obietnica! To żadna sztuka spełniać to, co jest zgodne z Jego wolą!” Tymczasem trzeba powiedzieć: „I całe szczęście!” Przede wszystkim dlatego, że to On, a nie my, wie wszystko: zna przyszłość, którą my możemy tylko przewidywać. Myślę, że każdemu (a przynajmniej wielu) z nas zdarzyło się dziękować Panu Bogu za to, że nie spełnił naszej prośby, która przedtem wydawała nam się dobra, a tymczasem przyniosłaby fatalne skutki! Czy więc ta prośba pozostała niespełniona? Przecież ostatecznie chodziło nam o to, żeby było dobrze... i tak właśnie się stało, ba, stało się lepiej niż myśleliśmy!

 

  Zanim postawimy sobie pytanie, czy Bóg spełnia nasze prośby, najpierw zapytajmy, w jakiego Boga wierzymy. Kto jest wszechwiedzący: On czy ja? Czy On jest bezdusznym automatem wyrzucającym z siebie zamówione towary, czy też najwspanialszym, kochającym Ojcem, któremu przede wszystkim zależy na nas, na naszym rozwoju, duchowym wzrastaniu i umie też powiedzieć: „Nie możesz mieć tego, bo to cię zniszczy, ograniczy, zniewoli”.  

 

To zaufanie do dobroci i wszechwiedzy Ojca ma kapitalne znaczenie w przypadkach dla nas niezrozumiałych: gdy zdaje się, że pozostaje bez echa prośba o zdrowie dla ciężko chorego, o pracę dla bezrobotnego... przecież prosimy o dobro! Ja nie odpowiem Ci, drogi Czytelniku, dlaczego tak jest, bo... ja też nie wiem wszystkiego; ale wiem, że Ten, który wie wszystko, jest Miłością i że z powodów dla nas niezrozumiałych nasze dobro wymaga czasem przejścia przez trudne doświadczenia.

 

  Jest taka piękna opowieść o człowieku, który chciał pomóc motylowi wydobyć się z kokonu i rozciął kokon. Tymczasem była to „niedźwiedzia przysługa”: motyl potrzebował tego wysiłku, tego tarcia, by jego skrzydła mogły normalnie funkcjonować. Ten biedny motyl „dzięki pomocy” człowieka pozostał kaleką. Ileż razy prosimy Boga o takie właśnie „rozcięcie kokonu”!  

 

Trzeba też wspomnieć o jeszcze jednej kwestii, od której zależy również spełnianie naszych próśb: jest nią... wola innych ludzi, z którą Bóg się liczy (może nawet bardziej niż my!). Wyobraźmy sobie taką modlitwę żony: „Panie Boże, już tyle lat Cię proszę, żeby mój mąż był dla mnie dobry!”, co w praktyce jakże często można by wyrazić to tak: „Panie Boże, zabierz mu jego sposób myślenia, jego zwyczaje i upodobania (a zwłaszcza wszystkie wady) i stwórz go na nowo na mój obraz i podobieństwo!” Zatem chcąc spełnić to życzenie, Pan Bóg musiałby zniszczyć osobowość męża, bo żona, zamiast podjąć trud dialogu (i prosić Boga o pomoc), wolałaby dostać wszystko „gotowe na talerzyku”. Nie, Bóg za bardzo nas kocha, by spełniać dosłownie takie prośby. Na pewno ta modlitwa też nie pozostała bez echa, zapewne Pan Bóg – w sposób znany tylko sobie – podsuwał mężowi myśl, by starał się być jak najlepszy dla żony, ale On nie po to dał nam szare komórki, by wszystko robić za nas, kosztem wolności i godności innych ludzi.

 

  Dlaczego zatem obiecuje, że spełni wszystkie prośby? Owszem, obiecuje, ale stawia też pewne warunki spełnienia tej obietnicy: Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, proście, o cokolwiek chcecie, a to się wam spełni (J 15,7). Zatem warunkiem spełnienia próśb jest życie w zjednoczeniu z Jezusem, życie Jego słowem, a taka postawa kształtuje nasze myślenie, oczekiwania i w konsekwencji... nasze prośby. Człowiek, który żyje w prawdziwej przyjaźni z Jezusem, wie, o co wypada prosić tego Przyjaciela. Zresztą spójrzmy na teksty Nowego Testamentu, które sugerują nam, o co winniśmy modlić się do Boga: o mądrość, o Ducha Świętego, o odpuszczenie grzechów, o zachowanie od zła... owszem, znajdziemy prośbę o chleb powszedni, znajdziemy tylu ludzi proszących o uzdrowienie... ale na próżno szukalibyśmy próśb o natychmiastowe sukcesy, karierę, majątek... Obietnica spełnienia próśb nie oznacza, że gdy tylko poprosimy, w naszym garażu zaraz znajdzie się luksusowy mercedes. Albo też, dochodząc już do granic absurdu, co powiedzielibyśmy o takim Bogu, który spełniałby prośby bandytów proszących o możliwość ucieczki z więzienia?  

 

Prowadzicie walki i kłótnie, a nic nie posiadacie, gdyż się nie modlicie. Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz (Jk 4,2b–3). Oto jeszcze jedna odpowiedź na pytanie o przyczyny niewysłuchania próśb. W oparciu o te słowa św. Jakuba teologia średniowieczna sformułowała zasadę, że niekiedy nie otrzymujemy tego, o co prosimy, gdyż modlimy się male (źle), mali (będąc złymi), mala (o złe rzeczy). I znów powracamy do punktu wyjścia: owszem, Jezus obiecuje wysłuchanie próśb, ale obiecuje to tym, którzy umieją prosić, którzy proszą rzeczywiście w imię Jego, pamiętając, że pierwsza prośba powinna być zawsze powtarzaniem Jego słów: Nie moja wola, ale Twoja niech się stanie! – bo ja wiem, że moja prośba nigdy nie jest niewysłuchana, że Ty zawsze chcesz mojego dobra, nawet jeśli spełnisz ją w innym czasie, w inny sposób (którego może ja do końca życia nie odgadnę). Gdyby wszystko działo się zgodnie z moim zamysłem, znaczyłoby to, że ja jestem Bogiem, a nie Ty, że ja mogę Tobą manipulować, a Ty masz obowiązek spełniać wszystkie moje kaprysy... jak bajkowy król wobec rozpieszczonej królewny.   Nie chcę Boga – bajkowego króla, chcę Ciebie, który kochasz mnie mądrze, który jesteś najlepszym, choć bardzo wymagającym Wychowawcą i choć nie rozumiem tylu lekcji z Twojej szkoły, wiem, że to nie Ty ponosisz za to winę, tylko moje nieuctwo i tępota.

 

  Danuta Piekarz (italianistka i biblistka, wykładowca na Uniwersytecie Jagiellońskim, Papieskim Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie (wcześniej: Papieska Akademia Teologiczna)oraz w Wyższym Seminarium Duchownym Krakowskiej Prowincji Karmelitów Bosych. W latach 2008-2013 była konsultorką Papieskiej Rady ds. Świeckich. )

Edytowany przez Dorota Kwi 6 '16, 21:53
Ewa
Ewa Kwi 6 '16, 23:59

Wlaśnie po nowennie nie zawsze Bóg wysłuchuje od razu i nie zawsze tak jak my tego chcemy.

 

Inka
Inka Kwi 7 '16, 10:06

Dzięki za te artykuły o modlitwie:)

Dorota
Dorota Kwi 7 '16, 22:11

 

NADPRZYRODZONOŚĆ MODLITWY

Nadprzyrodzoność modlitwy wynika z tego, że modlitwa jest łaską , która opiera się na cnotach boskich .

 

Modlitwa Łaski

 

Modlitwa wprowadza w przyjazną zażyłość z Bogiem . Na niej ludzie prawdziwie religijni rozmawiają z Bogiem , doświadczają Boga , doznają dotknięć Pana , których owocem jest zjednoczenie z Nim w miłości . Ona wprowadza w pełne uczestnictwo w życiu Bożym . Modlitwa wprowadza i wznosi istotę człowieka , , tzn . jego umysł i serce do Boga . Abraham cieszył się odwiedzinami Boga i w kornej adoracji chylił się do stóp Jego . Eliasza wzywa Pan na Górę Horeb i umacnia go swoim przejściem . Apostołowie głęboko przeżywają przemienienie Pana , co wyraża św Piotr w słowach : „ Panie dobrze nam tu być ! „ ( Mat 17, 4) i chciałby już w tym stanie pozostać na zawsze . Święci otrzymują dar kontemplacji wlanej , która ich przemienia , czyniąc ludzi dobrymi , pełnymi poświęcenia dla bliźnich , ludźmi Bożymi , przyobleczeni w tkliwe miłosierdzie Boże .

 

Trzeba sobie uświadomić , że człowiek nie jest sam z siebie nie jest w stanie wznieść się do takiego uczestnictwa w życiu Boga . W wyniku tego człowiek nie może umiłować Boga w Nim samym , wola idzie za poznaniem . Człowiek więc musi ten dar otrzymać , musi być podniesiony do stanu przez łaskę . Łaska bowiem daje formalną zdolność poznania i miłowania Boga na sposób nie ludzki , lecz Boży . Jedynie dzięki łasce Bożej człowiek może żyć życiem Bożym .

 

Kiedy więc kontakt z Bogiem został nawiązany przez człowieka , inicjatywy tego kontaktu nie podjął sam człowiek , gdyż sam nie jest zdolny do tego ; jedynie Bóg może udzielić modlitwy i daru modlitwy , przez który daje się poznać człowiekowi i w którym ofiaruje mu siebie . Dlatego Bóg jest źródłem , On z człowiekiem nawiązuje rozmowę modlitwy poprzez tajemne słowo , wewnętrzne poruszenia . Bóg udziela łaski modlitwy , oczekuje odpowiedzi człowieka , wtedy udziela dalszych łask .

U podstaw obdarzania darem modlitwy jest chrzest . Poprzez ten dar , staliśmy się człowiekiem nieustannej modlitwy , w Chrystusie , przez ten sakrament . Otrzymaliśmy wtedy Ducha Świętego . Duch Święty jest tym który ożywia , daje przyzwolenie , robi miejsce łasce Pana .

Doskonale rozumiała tę prawdę św Teresa od Jezusa :„ Aby każdy rozumiał , jak wielkim i nieoszacowanym skarbem Bóg obdarza duszę , gdy ją skłania do ochotnego oddawania się modlitwie wewnętrznej , chociażby skądinąd nie była tak usposobiona , jak tego potrzeba „ (Ż 8,4 ) .

 

Modlitwę tak pojętą człowiek powinien przyjmować jako dar ,człowieka uczyniono modlącym się , wezwano go do modlitwy . Mamy wsłuchiwać się – słuchać Ducha Bożego , uważać na poruszenia , przyzwalać na prowadzenie Ducha . Poddanie się temu impulsowi Bożemu ma swoją cenę . Jest nią asceza – zostawienie wszystkiego , co nie jest Bogiem , lub do Niego nie prowadzi – pełna czystość serca . Święta Teresa , która wiele mówi na ten temat , nadto podkreśla potrzebę wytrwałości w modlitwie ( Ż 8 , 4 ). Człowiek nie zawsze właściwie ocenia łaskę daru modlitwy . Nawet Apostołowie ludzie modlący prosili Pana , aby nauczył ich się modlić ( Łk 11,1 ). Święty Paweł zaś pisze , że Duch to sprawia , że człowiek się modli ( Rz 8,26 ). Zarazem przypomina , że „nie jesteśmy w stanie pomyśleć coś sami z siebie , lecz ta możność nasza jest z Boga „ ( 2 kor 3,5 ). Święta Teresa od Jezusa tak poucza : „ Możemy dojść do Niego [ m skupienia ] własnym staraniem naszym , przy pomocy rozumie się łaski , łaski Bożej , bez której nic uczynić nie możemy , nawet dobrze pomyśleć „ ( Dd 29 ,4 ). Można powiedzieć , że Bóg sam ustanowił modlitwę jako źródło łączności z Nim i źródło życia Bożego. Człowiek odczuwa potrzebę łączności z Bogiem i jej poszukuje , pod działaniem łaski Pana odnajduje to źródło i podejmuje modlitwę .

 

Cnoty Teologalne fundamentem modlitwy

 

Czynnikiem ożywiającym modlitwę są cnoty : wiara nadzieja i miłość , udzielone człowiekowi wraz łaską uświęcającą na chrzcie świętym . Jak wiemy cnoty te są cnotami nadprzyrodzonymi , stąd i modlitwa jest nadprzyrodzoną .

 

Wiara

 

Wiara pomaga do zrozumienia rzeczy Bożych i samego Boga , modlącym się udziela daru właściwej oceny stworzeń . Duch Święty wspomaga darem wiedzy . Dzięki niemu człowiek otrzymuje możność poznania śladów Boga w stworzeniach , wprowadza ona modlącego się w zrozumienie Opatrzności Bożej oraz pełne zawierzenie Bogu .

Z takiego spojrzenia na wiarę można wyciągnąć bardziej praktyczne wnioski :

  • podstawą modlitwy jest wiara . Z zanikiem wiary ginie modlitwa . Czyli : wiara się modli !

  • wiara roznieca aktywność modlitwy

  • wiara wprowadza w tajemnice obecności Boga

  • wychowanie do modlitwy jest wychowaniem do wiary

  • modlitwa przyczynia się do rozwoju życia wiary , a wiara pobudza do modlitwy .

     

Warto odnieść się do św Jana od Krzyża „ Droga na Górę Karmel „ , nazwaną księgą wiary . Święty w niej ukazuje Boga obecnego , prawdziwego oraz potrzebę oczyszczenia wszystkich pojęć jako nieadekwatnych do wyrażania Boga . ( D II , 9,1-- 16 ,15 ).

 

Nadzieja

 

Z wiarą, i tym co przez nią człowiek poznaje , ściśle złączona jest nadzieja . Posiada ten sam charakter , co wiara : jest darem i jest nadprzyrodzona . Człowiek otrzymuje ten dar od Boga , otrzymuje nadzieję jako dar wlany i nadprzyrodzony , dysponujący człowieka do oczekiwania od Boga wszystkiego w oparciu o Jego wierność .

Przez wiarę człowiek wie , że Bóg chce go hojnie obdarzyć . Ze swej strony człowiek pragnie życia wiecznego objawionego i obiecanego przez Pana i o ten dar prosi : „Jak jeleń spragniony wody ze strumienia , tak dusza moja pragnie Ciebie , Boże „ ( Ps 42 ) . Nadzieja przynagla go do uznania potrzeby łaski i pobudza do prośby o łaskę . Człowiek żyje swoimi nadziejami , dzięki nim podejmuje wysiłki . W ten sposób nadzieja staje się przyczyną materialną jego czynów . Ona zakorzeniona w wierze , dostarcza treści modlitwy . Bez nadziei , bez zapału i pragnień , które pobudza nadzieja , mowa umysłu i dążność serca nie miałaby znaczenia . Modlitwa więc jest uzależniona od nadziei . Nadto wzrasta ona proporcjonalnie w miarę wzrostu nadziei .

Z takiego spojrzenia na nadzieję można wyciągnąć praktyczne wnioski :

  • pragnienie Boga głód Boga – który chce siebie samego dać człowiekowi . By modlitwa mogła się rozwijać , trzeba wzbudzać . pragnienie Boga .
  • Człowiek pragnący dobra doczesnego , nim będzie zajęty oraz jego zdobywaniem . Jeśli więc złączy swe nadzieje z dobrem doczesnym , tym samym całkowicie lub przynajmniej częściowo nie będzie pragnął dobra wiecznego . W wyniku tego automatycznie przestaje się modlić .
  • Cnota nadziei , która nastawia na życie wieczne i dopomaga właściwego ustawienia się w odniesieniu do dobra doczesnego i z nią związany duch ubóstwa , doskonale usposabiają człowieka do modlitwy.

 

Miłość

 

W człowieku wszystko jest podporządkowane miłości . Wiara ukazała człowiekowi , żeBóg jest Miłością , która pragnie oddać się mu i napełnić go sobą . Dar nadziei napełnił go pragnieniem zdobycia pełni miłości w Bogu . Nic więc dziwnego , że Boga – Miłość pragnie posiąść i zatrzymać oraz całym sercem dąży do tego . Wspiera go w tym wlana cnota miłości , przez którą Bóg wewnętrznie usposabia człowieka do umiłowania Boga ponad wszystko , a wszystko inne ze względu na Boga .

Miłość kieruje wolną wolą człowieka i miłość przynagla go do modlitwy . Można powiedzieć , że człowiek modlący się chce tego, czego chce miłość . „Gdzie bowiem – skarb twój , tam jest i twoje serce „( Mt 6 , 21 ). Wartośćmodlitwy w tym ukierunkowaniu na Boga jest w tym , że ona jest najbardziej podstawowym i najgłębszym podkładem duszy . Ona ożywiana przez Boga , ku Niemu jest zwrócona wewnętrznym spojrzeniem miłości . Ponieważ w modlitwie i Bóg miłujący człowieka patrzy na niego , dlatego modlitwa jest stawaniem się przed Bogiem i patrzenia na Niego , tak jak On patrzy na człowieka . Tak widziała modlitwę św Teresa od Jezusa ( Ż 13, 22 ) .

Modlitwa rozwija się pod tchnieniem Ducha Świętego , Ducha Miłości . On porusza wnętrze człowieka przez udzielanie miłości . Tak udzielana – rozlewana – miłość wzbudza zapał modlitwy , ubogaca modlitwę i owocuje w modlitwie .

 

Jest tu mowa o miłości wlanej . Która jest udzielana i istnieje wraz z łaską uświęcającą . A jeśli człowiek przez grzech straci łaskę , czy jego modlitwa może być nadprzyrodzoną ? Człowiek bowiem kiedy odwróci się od Boga przez grzech , lecz zachowa wiarę i nadzieję , może się autentycznie modlić , w oparciu o te cnoty . Jest tylko wtedy modlitwą uczynkową , nie posiada ukierunkowania nadprzyrodzonego . Jedynie miłość ustawia człowieka na rozmowę z Bogiem i wejście w zażyłość z Nim .

 

Miłość powoduje wewnętrzne wzbogacenie energii życiowej . Jej mocą człowiek coraz bardziej pragnie chwały Bożej , staje się aktywny . Działa na zasadzie przynaglania do posługi ludziom . Taka modlitwa , która jest podniesieniem myśli i serca do Boga , jest konkretnym wyrazem miłości , działania i przeżywania miłości obopólnej przyjaźni Boga i człowieka .

A oto życie miłości rozwijające się na modlitwie i poprzez modlitwę :

  • miłość pragnie być z umiłowanym . Człowiek , który wiąże się z Bogiem na modlitwie rano i wieczorem nawiązuje wewnętrzną więź . A jeśli to czyni często w ciągu dnia , łatwo i z radością odnajduje czas dla Boga .

  • miłość tęskni za umiłowanym . Rozmiłowany w Bogu nie tylko tęskni za oglądaniem Boga w wieczności , ale już teraz często zwraca się do Niego wśród swoich zajęć i obowiązków . Wszystko przeżywa dla Niego .

  • miłość pragnie obdarzać Umiłowanego . Ten kto odnalazł Boga – Miłość , swe modlitwy , tęsknotę za Bogiem popiera uczynkami ascezy .

  • miłość stara się o cześć dla Umiłowanego . Modlitwa staje się coraz bardziej adoracją , prośbą i zatroskaniem o zbawienie wszystkich , by wszyscy miłowali Boga.

  • miłość bierze troski Umiłowanego na siebie . Owocem tego jest jakby zamienieniem się troskami z Panem . Troskę o siebie i swoje sprawy powierzają Umiłowanemu , a sami zatroskani o Jego chwałę.

  • miłość cała jest ześrodkowana na Umiłowanym . Człowiek miłujący Boga przestaje myśleć o sobie , jest jakby zagubiony w Nim . „Miłujący kręci się koło Umiłowanego . Tym samym nie kręci się wokół niczego innego . Wyraził już ten stan św Augustyn , mówiąc : „cała moja istota ciąży , ku temu , którego miłuję „

  • miłość upodabnia się do Umiłowanego . Nieustanne wpatrywanie się w Boga na modlitwie , ciągłe z Nim obcowanie , powoduje przyjęcie Jego sposobu mówienia , patrzenia , odczuwania , postępowania . Człowiek w ten sposób przyobleka się w dobroć i miłosierdzie Umiłowanego .

 

Pewnym podsumowaniem działania cnót boskich na modlitwie może być doktryna św Jana od Krzyża , która prowadzi człowieka poprzez czynne i bierne oczyszczenia ducha przy pomocy wiary , nadziei i miłości do pełni kontemplacji . Cnoty te nie tylko czynią modlitwę nadprzyrodzoną ale prowadzą do kontemplacji , której dynamizmem są uwielbienia , dziękczynienia i prośby .

Źródło :http://www.ocds.rozbark.net.pl/

Edytowany przez Dorota Kwi 7 '16, 22:15
Dorota
Dorota Kwi 7 '16, 22:21

Modlitwa jest walką

 

Modlitwa jest walką. Dzięki sile słowa Bożego musimy przezwyciężyć ociężałość, lenistwo, przygnębienie, rutynę. Musimy stawić czoło wrażeniu, że modląc się, tracimy czas. Musimy przezwyciężyć pokusę, że Bóg nas nie słyszy.

 

Wiemy, że w modlitwie najważniejsza jest wytrwałość, do której zdobycia potrzeba czasu. Na drodze modlitwy pozostajemy zawsze uczniami, ponieważ nie wiemy jak się modlić; dlatego bez przerwy zaczynamy od nowa, oczywiście z pomocą Ducha Świętego. To On jest prawdziwym mistrzem modlitwy, dlatego dobrze jest Go zawsze zaprosić na początku modlitwy.

 

Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, [wie], że przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą. Wiemy też, że {Bóg} z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według [Jego] zamysłu (Rz 8,26–28).

 

Święty Paweł regularnie nakłaniał pierwszych chrześcijan do trwania na modlitwie, do nieustannego spotkania z Bogiem. Krótko mówiąc, do tego, żeby modlili się w rytm oddechu, żeby całe ich życie stało się modlitwą.

 

Dziękujcie zawsze za wszystko Bogu Ojcu w imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa (Ef 5,20).

(…) wśród wszelkiej modlitwy i błagania. Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu! Nad tym właśnie czuwajcie najusilniej i proście za wszystkich świętych (…) (Ef 6,18).

Nie chodzi tu oczywiście o trwanie przez cały dzień w skupieniu modlitewnym, ale o chęć bezustannego modlenia się, o życie pragnieniem modlitwy, które każdą chwilę przemienia w spotkanie z Bogiem. Święty Augustyn mawiał: „Samo twoje pragnienie już jest modlitwą”. Co oznacza dla chrześcijanina nieustanna modlitwa? Czyż nie jest nią głębokie pragnienie naśladowania Jezusa, chęć powierzenia Ojcu naszego życia i spełniania Jego woli?

 

Jedyną rzeczą, która może nam pomóc w trwaniu na modlitwie, jest żar pokornej i ufnej miłości, pokładającej całą nadzieję w Bogu. Jeśli naprawdę Go kochamy, będziemy się modlić. Jeśli Bóg jest częścią naszego życia, to z pomocą silnej wiary, gwałtownej nadziei i żarliwej miłości stoczymy o modlitwę prawdziwą walkę. Sama modlitwa bowiem jest walką, która toczy się przez cały czas. Dzięki sile słowa Bożego, które podtrzymuje naszą modlitwę, musimy przezwyciężyć ociężałość, lenistwo, przygnębienie, rutynę. Musimy stawić czoło temu niejasnemu wrażeniu, że modląc się, tracimy czas, że nie wiemy, co powiedzieć ani co zrobić, kiedy rozproszenia depczą nam po piętach. Musimy przezwyciężyć tę pokusę, która nam mówi, że w czasie modlitwy nic się nie dzieje, że Bóg nas nie słyszy, że nas nie wysłuchuje .

 

Oto dziesięć kolejnych przeszkód, które napotkasz na krętych ścieżkach modlitwy. Jeśli chcesz wytrwać, często będziesz musiał stawiać im czoło. Nie trać ufności, to nie tylko twoje doświadczenie.

 

1. Nie mogę się modlić

 

Zawsze możesz się modlić, nawet jeśli nie potrafisz przez cały czas skupić wewnętrznej uwagi. Modlitwa, podobnie jak miłość, jest wyborem, decyzją, aktem woli. Bądź przed Bogiem tak długo, jak to sobie zaplanowałeś. Jeśli akceptujesz w sobie chęć modlitwy, to znaczy, że już się modlisz. Wydaje ci się, że mówisz w próżnię. Co możesz wiedzieć na ten temat? Bóg bardzo pragnie, żebyś do Niego mówił, lecz jeszcze bardziej chce, żebyś Go słuchał. Słowo Boże jest przy tobie, byś je rozważał i żebyś się nim karmił.

 

Nie szukaj w modlitwie odczuwalnego zadowolenia; jesteś tu dla Boga, dlatego że Bóg jest Bogiem. Modlitwa nie służy niczemu innemu poza spotkaniem się z Bogiem w pełnej miłości relacji. Nie spodziewaj się, że otrzymasz coś nadzwyczajnego lub że doznasz jakiegokolwiek wrażenia; Bóg tu jest i to wystarczy. Chrystus zmartwychwstał i daje ci swojego Ducha po to, żeby twoja modlitwa podobała się Ojcu. Ty masz się modlić w oczekiwaniu na przyjście Pana, trwać wiernie na posterunku swego odosobnienia. W modlitwie liczy się najbardziej stałość pragnienia, zbieżność naszej woli z tym, czego Bóg od nas chce.

 

Na moich czatach stać będę, udam się na miejsce czuwania, śledząc pilnie, by poznać, co On powie o mnie, jaką odpowiedź da na moją skargę (Ha 2,1).

 

2. Tu jest za głośno

 

Czasami skarżymy się, mówiąc: „modliłbym się dużo lepiej, gdybym miał więcej spokoju, mógł się zaszyć w jakimś cichym miejscu, być daleko stąd”. Módl się tam, gdzie jesteś, tym, czym żyjesz. Dobrze byłoby oczywiście stworzyć jak najbardziej sprzyjające skupieniu warunki, lecz dla ciebie najlepszą modlitwą jest ta, którą akurat dzisiaj możesz podjąć. Kiedy się modlisz, Bóg daje ci modlitwę, której potrzebujesz. To kwestia wiary i zaufania.

 

Możesz sobie stwarzać idealne dla modlitwy warunki, a i tak zawsze znajdą się jakieś przeszkody, choćby zmęczenie, rozproszenia, lenistwo, brak wiary. Nawet jeśli uciekniesz na najbardziej odległe pustkowie, szybko spostrzeżesz, że największą przeszkodą w modlitwie jesteś ty sam. Możesz wszystko porzucić, ale nie porzucisz siebie samego i swoich myśli. Ważne jest, żeby modlić się dalej, wpatrywać się w Jezusa dużo intensywniej niż w siebie samego i rozmawiać z Nim jak z przyjacielem. Modlitwa jest zjednoczeniem się z Bogiem zarówno w hałasie, jak i w ciszy. A ta cisza jest o wiele bardziej wewnętrzna niż zewnętrzna; jest przylgnięciem do tajemnicy Boga, tak samo w wagonach metra jak w celach klasztornych.

 

3. Nie lubię się modlić

 

Nie masz ochoty się modlić, modlitwa cię wręcz odpycha. Rozczarowany, masz po dziurki w nosie tego, że poza oschłością, a nawet smutkiem, nie doświadczasz niczego więcej. To znak, że czas na prawdziwą modlitwę. Na tę, której nie umiesz, która cię nuży, której nie pamiętasz. Nie wydaje ci się wcale, że się modlisz, modląc się w ten sposób, a jednak modlisz się prawdziwie.

 

Oto moja rada: możesz poprosić o pomoc Maryję. Niczego nie rozumiejąc, doświadczając zwykłej rzeczywistości Nazaretu i rozważając w swoim sercu słowa Świętych Ksiąg, Maryja przeżyła niezwykłą przygodę wiary. Uwierzyła, pozostawiając za sobą wszelkie smaki i odczucia, aż po krzyż. Napełniona Duchem Świętym Elżbieta miała rację, mówiąc: „Błogosławiona [jest], która uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane jej od Pana” (Łk 1,45).

 

Podejmowane w czasie modlitwy akty wiary, nadziei i miłości mają szczególny smak, trudno wykrywalny dla zmysłów. Sprawiają, że twoje obcowanie z Tym, którego szukasz, za każdym razem staje się coraz bardziej intymne. Jest coś niezwykłego w szukaniu Boga, w trwaniu na modlitwie, w pielęgnowaniu relacji z Bogiem. Ten Bóg daje się rozpoznać w twarzy Chrystusa. Czytając Ewangelie, skup się na Jezusie. Wsłuchuj się w Jego słowo, by móc z Nim rozmawiać. Nawet jeżeli to słowo brzmi obco i nie masz ochoty się modlić, staraj się, żeby twoje ciało świadczyło o twej woli trwania na modlitwie. Bóg da ci kiedyś rozsmakować się w swej miłości.

 

W ten sposób trwaj, jak długo będzie to konieczne. Po nocy zawsze nadchodzi dzień.

 

4. Nic nie odczuwam

 

Odczucia rodzą się z poznania zmysłowego, a modlitwa jest przebywaniem w obecności niedającego się poznać zmysłami Boga, dlatego jest rzeczą zupełnie normalną, że czasami nic nie odczuwasz. Ten właśnie fakt poeta i mistyk, św. Jan od Krzyża, nazywa „ciemną nocą”; nocą, która pobudza naszą wiarę do wiary w to, czego nie widać; nocą, przez którą nasz rozum nie może w pełni pojąć tajemnicy Boga; nocą sprawiającą, że Bóg znajduje się poza tym, co jesteśmy w stanie o Nim powiedzieć i zrozumieć. Ten Bóg, którego „nikt nigdy nie widział” (J 1,18), ale którego Jezus przyszedł nam objawić jako Ojca, jest „Bogiem ukrytym” (Iz 45,15).

 

Nie martw się, wszyscy wielcy święci znali doświadczenie oschłości na modlitwie. Święta Teresa z Lisieux mówi o ciemnym tunelu czy też o gęstej mgle, które nie pozwalały jej się cieszyć wiarą. Jest to często tylko faza przejściowa. Zawsze po nocy nastaje dzień, po zimie wiosna, po smutku radość, po mroku światłość, po śmierci zmartwychwstanie. Wiedz, że Pan Bóg jest przy tobie w czasie posuchy tak samo jak w czasie urodzajnego deszczu.

Jeśli wytrwasz w tym stanie rzeczy, Pan Bóg wynagrodzi ci to w inny sposób. Zamieni twoje pragnienie w dar, uczyni cię wolnym i pozwoli ci się stać tym, kim naprawdę jesteś. Odkryjesz, że Jego nieobecność jest bardziej doskonałą formą obecności. Staniesz się bliższy Jego tajemnicy. Twoja wiara będzie głębsza, a twoja miłość bardziej intensywna. Odzyskasz czas, który wydawał ci się stracony, dlatego że kochający w tobie Duch sprawi, że staniesz się bardziej skuteczny. Oto cuda, jakich dokona w tobie Pan Bóg, jeśli wytrwasz w modlitwie. Może ci w tym pomóc powtarzanie imienia Jezus, rozważanie psalmów, przyjmowanie sakramentów, odmawianie różańca, oczekiwanie w ciszy, słuchanie rad wielkich mistrzów modlitwy.

 

Nieraz, kiedy mój umysł pogrążony jest w tak wielkiej oschłości, że niemożliwością staje się dla mnie wydobycie z niego choćby jednej myśli jednoczącej mnie z Bogiem, odmawiam bardzo powoli Ojcze nasz, a potem Pozdrowienie anielskie; wówczas te modlitwy porywają mnie i karmią mą duszę o wiele lepiej, niż gdybym odmówiła je setki razy, ale z pośpiechem!…1.

 

 

5. Nic się nie dzieje

 

Co się dzieje, kiedy wystawiasz swoje ciało na słońce? Ogrzewa się jego promieniami. Podobnie jest z modlitwą; wystawiasz się na Boga po to, by dać się kochać i spalać od wewnątrz. W czasie modlitwy zawsze coś się dzieje, ale by dostrzec cuda, jakich Pan dokonał, potrzeba oczu wiary. Bez wiary i miłości modlitwa może ci się wydać ucieczką od świata, stratą czasu, pustką. A jednak błogosławiona jest strata czasu otwierająca codzienność na bezinteresowność, przerwa, która umożliwia ponowne rzucenie się w wir akcji.

 

Nie ma pustki w tym, co należy do Boga. Twój brak odczuć nie oznacza braku Bożego działania. Modlitwa jest zawsze skuteczna, nawet jeśli pozornie niczego nie wnosi. Jest chwilą czuwania przerywającą działanie. Modlitwa jest absolutnie bezinteresowna, nie da się jej przeliczyć, ponieważ modlisz się dlatego, że kochasz. Przypomnij sobie dobroć, której doświadczyłeś od Boga, a przekonasz się, że nie zniknął On tak zupełnie z twojego życia.

 

Może się oczywiście zdarzyć, że w czasie modlitwy indywidualnej lub wspólnotowej w twoim sercu, jak w sercach uczniów z Emaus, zapłonie ogień miłości, że wypełni cię radość i pokój, że w szczególnym świetle dane ci będzie ujrzeć nieskończone miłosierdzie Boże, że ze łzami w oczach będziesz słuchać słowa Bożego i wewnętrznie doświadczysz Bożego przebaczenia… W ramach zachęty Pan Bóg wprowadza adeptów modlitwy w taki stan. Może on jednak ulec całkowitej zmianie.

 

Bóg ufa ci na tyle, żeby cię zabrać na pustynię Krzyża. Brak odczuwania Bożej obecności nie oznacza, że to, co przeżywasz, jest czymś nieprawdziwym. Wiara mówi ci, że Bóg jest obecny w głębi twojej duszy. Czy wierzysz w to, nawet jeśli nie odczuwasz Jego obecności? O wartości twojej modlitwy stanowią wiara i miłość, z jaką się modlisz. Kiedy się modlisz, nie koncentruj się więc na sobie i swoich odczuciach, ale skup się na Bogu i na Jego miłości do ciebie.

 

6. Nudzę się

 

Co mnie nudzi? Gotowe formułki, których powtarzanie studzi zapał. Świadomość tego, że tkwię w próżni, w oczekiwaniu na Boga, który nie przybywa, któremu nie mam nic do powiedzenia. A przecież nie chodzi tu o to, co robię, ale o Tego, którego mam słuchać i kochać. Poza tym Pismo Święte daje mi słowo Boże, którym mogę się modlić, kiedy moje słowa wydają mi się zbyt płytkie. Zanim zaczniemy mówić do Boga, dobrze jest wsłuchać się w Jego słowa.

 

Czy nie powinieneś zgodzić się na nudę przed Bogiem? Modlitwa polega czasem także na nudzeniu się przed Bogiem, z miłości. W ten sposób, niczego się nie spodziewając, całą nadzieję pokładasz w łasce Bożej. Czy nie jesteś biedakiem, który nie potrafi się modlić? Modląc się, doświadczasz swojej bezsilności, ponieważ wszystko, czym żyjesz, należy do Boga, nawet twoje znudzenie. Modlitwa staje się zatem długim aktem adoracji i uwielbienia Boga ze względu na to, kim On jest.

 

Twoje odczucie znudzenia na modlitwie może także wynikać ze zwykłego zmęczenia, z tego, że wybrałeś niewłaściwy moment, że masz zbyt napięty harmonogram lub stresującą pracę, że nosisz w sobie negatywny obraz Boga lub masz w stosunku do modlitwy zbyt konsumpcyjne nastawienie. Bóg nigdy nie będzie taki, jakie są twoje wyobrażenia o Nim. A modlitwa jest darem Ducha, który pozostaje nieuchwytny.

 

Kiedy w czasie modlitwy doświadczamy prawdziwego znużenia, najprościej powtarzać jedno słowo, takie jak „Jezus”, lub całe zdanie: „Kocham Cię, Panie, i wiem, że Ty też mnie kochasz”. Można też, za przykładem św. Teresy, przykutej do łóżka klasztornej infirmerii w Lisieux, po prostu nic nie mówić: „Nic Mu nie mówię, kocham Go”. Znudzenie może być okazją do nauki wsłuchiwania się w ciszę Boga.

 

Nie łam sobie głowy wymyślaniem tego, co należałoby Bogu powiedzieć, mów to, co ci przychodzi do głowy. Już samo zwykłe mamrotanie zachwyca serce Ojca. Modlitwa odziera cię z ciebie samego, sprawia, że przestajesz się na sobie koncentrować. Przed Bogiem masz być nagi, jak niemowlę w kołysce, jak Chrystus na krzyżu. Zgadzasz się na bycie bezbronnym, nieskutecznym, niezauważonym. I mimo wszystko nie przestajesz tracić dla Niego czasu, adorować Go i uwielbiać. Wkraczasz w ten sposób w przestrzeń Jego pragnienia i pozwalasz, żeby wola Boga zamieszkała w tobie, pomimo znużenia, jakie odczuwasz w Jego obecności. Jednoczysz się z tymi wszystkimi, którzy się nudzą, i wstawiasz się za nimi w swej nieporadnej modlitwie.

 

7. Zbyt często się rozpraszam

 

Rozproszenia w czasie modlitwy są czymś normalnym, to znak, że żyjemy i że nasza wyobraźnia pracuje. W przeciwieństwie do decyzji o modlitwie, rozproszenia często nie są wyrazem naszej woli. Przylatują i odlatują jak muchy, które nie pozwalają nam się skupić tak, jakbyśmy tego chcieli. Niektóre biorą się z zewnątrz, np. hałas uliczny; inne z samego człowieka, np. obrazy rodzące się w wyobraźni, wspomnienia wywoływane przez pamięć, odczuwane w ciele bolączki. Chęć pozbycia się ich wywołuje dodatkowe zamieszanie, lepiej modlić się razem z nimi. Jeśli są takie rozproszenia, które nachodzą cię uporczywie, na przykład myśl o tym, że nie możesz zapomnieć o jakimś spotkaniu, że musisz kupić chleb, skończyć pracę, zadzwonić do znajomego, zapisz je na kartce będącej w zasięgu ręki i módl się dalej. Zastąpią je oczywiście jakieś inne myśli, ale nie będą tak natarczywe.

 

Rozproszenia są okazją do modlitwy. Sam najlepiej będziesz umiał zamienić je w prośbę, modlitwę wstawienniczą, dziękczynną lub przebłagalną. To tryskające z naszej świadomości życie. „Dziękuję Ci, Panie, za samochód, który muszę naprawić. Bądź błogosławiony w dzieciach, które dają mi powód do zmartwień. Pomóż mi, Panie, zaakceptować tego kolegę. Przepraszam Cię za pragnienie zemsty, które nasila się we mnie na myśl o sąsiedzie. Dziękuję, że przypomniałeś mi o zbliżających się świętach Bożego Narodzenia. Powierzam Ci taką to a taką osobę etc.”.

 

Wszystko może być okazją do zwrócenia się ku Bogu, który zna słabości naszej natury: „Panie, naucz mnie modlić się. Pomóż mi Boże. Duchu Święty, Ty sam módl się we mnie”. Pan Bóg woli, żeby nasza modlitwa była pełna roztargnienia, niż żeby z powodu trudności ze skupieniem się, nie było jej wcale. Ofiaruj Bogu siebie takim, jaki jesteś. On nie wzgardzi twoją dziecięcą modlitwą. Tylko miłość liczy się w naszym trwaniu na modlitwie, niezależnie od tego, czy towarzyszą jej rozproszenia, czy nie.

Może pewnego dnia tak cię porwie obecność Ojca, Jezusa lub Ducha, że o niczym innym nie będziesz mógł myśleć, pozostaną jedynie wewnętrzne porywy serca, proste spojrzenia, miłosna uwaga. Przekonasz się wtedy, że modlitwa może być prawdziwą rozkoszą.

 

8. Jestem człowiekiem czynu

 

Wszystkie wymówki usprawiedliwiające brak modlitwy są dobre. Na przykład ta: „Pomaganie innym jest lepsze niż tracenie czasu na modlitwę”; „Moja praca jest modlitwą, to wystarczy”; „Mam naturę działacza, nie kontemplatyka”. Miłość bliźniego oraz ofiarowanie Bogu swojej pracy nie powinny oddalać cię od bezinteresownej modlitwy osobistej, wręcz przeciwnie, powinny cię do niej prowadzić, jak do źródła, które ożywia twoje działanie i które pozwala ci przeżyć cały dzień w zjednoczeniu z Bogiem. Jeśli modlisz się regularnie, twoja praca przyniesie jeszcze większe owoce, a twoje działanie nie stanie się krzątaniną. Święty Benedykt dążył do celu, kierując się tylko jedną zasadą: Ora et labora („Módl się i pracuj”).

 

Czas, który przeznaczasz na modlitwę, będzie jeszcze bardziej płodny, jeśli przez resztę dnia będziesz trwał w postawie modlitewnej, czyli w postawie otwartości na człowieka i Boga. Działanie i kontemplacja są w tobie jak dwie siostry.

Dzięki modlitwie i adoracji, które codziennie podejmujesz, masz większą szansę pracować z Bogiem i kochać ludzi dla nich samych. W tym właśnie tkwił sekret oddziaływania Matki Teresy i jej zgromadzenia:

 

Każdego wieczoru, kiedy wracamy po pracy, gromadzimy się w kaplicy na godzinę adoracji. W łagodnym zmierzchu znajdujemy pokój w obecności Chrystusa. Ta godzina bliskości z Jezusem ma zasadnicze znaczenie. Widziałam wielką zmianę, jaka dokonała się w naszym Zgromadzeniu, od kiedy wprowadziłyśmy praktykę codziennej adoracji. Dzięki temu nasza miłość do Jezusa stała się czymś bardziej codziennym, nasza miłość do siebie nawzajem – bardziej serdeczna, a nasza miłość do ubogiego bardziej współczująca2.

Święty Ignacy Loyola mówił, że w każdej rzeczy trzeba znajdować Boga. Bóg chce, żebyśmy wybierali pełnię życia w Chrystusie. Wybrać życie, to znaczy modlić się razem z Synem, ofiarowywać Mu siebie, zwłaszcza w Eucharystii, i kiedy tylko to jest możliwe adorować Go w Najświętszym Sakramencie. Oznacza to także włączenie się w życie Ducha, który, w sercu świata, jest pochłonięty dziełem stwarzania.

 

9. Zniechęcam się

 

Modlitwa, podobnie jak miłość, przechodzi próbę czasu. Zniechęcenie jest jej najgorszym wrogiem. Zaakceptuj to, że modlitwa nie przebiega tak, jakbyś tego chciał. Czas Boga nie jest naszym czasem. Jego drogi nie są naszymi drogami. Kiedy, w czasie modlitwy, trwasz z Nim w komunii, Bóg sprawia, że pozostając w tym, czym jest twoje dzisiaj, stajesz się częścią Jego pragnienia. Nie opuszczaj tego miłosnego spotkania, jakim jest modlitwa, jeśli chcesz poznać, co jest dla ciebie dobre, i jeśli chcesz pamiętać o Panu.

 

Jedna chwila wystarczy, by zwrócić swe serce ku Bogu i rozwiać zwątpienie. Nie ma na to specjalnej metody. Nie uczynisz postępu w modlitwie dzięki odpowiedniej technice, ale dzięki aktom wiary, nadziei i miłości. Twoje trwanie przed Nim ma być bezinteresowne nie tylko po to, żebyś został wysłuchany, ale żeby Bóg mógł w tobie zaistnieć. Jesteś grzesznikiem, On jest zbawicielem. Modlisz się, On modli się w Tobie. Wyznaczasz sobie cele, On je w tobie realizuje. W ten sposób macki zniechęcenia nie będą się długo ku tobie wyciągać.

Tak wielu odkryć można dokonać, trzymając się ścieżek modlitwy. Temu, kto każdego dnia, rezygnując z pozostałych zajęć, przeznacza pół godziny jedynie dla Boga, nigdy nie zabraknie nowych lądów. Owoce modlitwy są widoczne. Nie dostrzegasz ich? Pokój wewnętrzny, zaufanie, siła ducha, nadzieja, opanowanie, radość życia, gotowość służenia innym, intuicyjne przeczucie rozpoczynającego się właśnie życia wiecznego. Naprzód! Odwagi. Jesteś człowiekiem, który się staje, tak jak modlitwa.

 

Ten, kto biegnie ku Tobie staje się większy i silniejszy niż jest w rzeczywistości, ponieważ ciągle rośnie dzięki wzrastającym łaskom […]; lecz ponieważ to, czego szuka, nie zawiera w sobie żadnych ograniczeń, kres tego, co znajduje, staje się dla podejmującego wspinaczkę punktem wyjścia do odkrycia o wiele większych dóbr. W ten sposób wspinający się nie przestaje nigdy podążać od rozpoczęcia do rozpoczęcia, poprzez początki, które nie mają końca3.

 

10. Bóg jest zbyt odległy

 

Bóg jest zawsze tutaj, blisko ciebie, w tobie, w tej chwili, w tym, co jest teraźniejszością Ducha. Przyjmij tę obecność z ufnością i ofiaruj się Bogu. Twoja modlitwa należy do Niego. Jest darem, który Mu zwracasz dzień po dniu. On pragnie jedynie wierności w modlitwie. „Sprawiedliwy przeżyje ze względu na swoją wierność” (Ha 2,4). Wymaga ona stoczenia prawdziwej walki, którą można wygrać, czerpiąc siły z wierności Boga. On się nigdy nie spóźnia ze spełnianiem obietnic, nawet jeśli nam się tak wydaje. Dzięki wytrwałości otrzymasz wszystko. Jeśli Bóg wydaje ci się zbyt odległy, możesz bez przeszkód codziennie kierować do Niego tę prośbę: „Boże, jeśli istniejesz, ukaż mi Siebie”.

 

Właściwie o wytrwałości w modlitwie i przezwyciężeniu wszelkich przeszkód znajdujących się na drodze do niej nie decyduje rozwiązanie takich kwestii jak: dlaczego, w jaki sposób, gdzie, kiedy i jak długo się modlić. Nie, podstawowym problemem jest obraz Boga, jaki w sobie nosisz. To on będzie cię motywował do tego, żeby wytrwać.

 

Możesz mówić, że nie możesz się modlić, że zbyt rzadko masz ciszę i spokój, że nie lubisz się modlić, że nic nie czujesz, że nic się nie dzieje, że to cię nuży, że wokół zbyt dużo rozproszeń, że jesteś zajęty, że to cię zniechęca. Podstawowe pytanie brzmi jednak: „Kim Bóg jest dla mnie?”. Twoja wierność w modlitwie będzie na nie najlepszą odpowiedzią. Jeśli Bóg jest dla ciebie najważniejszy, modlitwa też będzie czymś ważnym. Powiedz mi, w jakiego Boga wierzysz, a ja ci powiem, jak się modlisz.

 

Ćwiczenie praktyczne

 

Określam w kalendarzu czas, który spędzę na modlitwie w miejscu, które mi najbardziej odpowiada. Czas, który zostaje niezagospodarowany, wykorzystuję na kilkuminutowe skupienie w domu, biurze, szkole, kościele… Trwam w obecności Boga wraz z Jezusem i Duchem Świętym, który modli się we mnie. Wykorzystuję ten czas na opowiedzenie Bogu o moich planach, o tym, co mnie gnębi. Proszę Go, aby błogosławił zarówno ludziom, którzy są mi bliscy, jak i tym, z którymi trudniej mi się żyje. Zawierzam się Bogu i z zaangażowaniem trwam na modlitwie. Odpowiadam Mu w wierze, rozważając Jego słowo. Proszę, żeby objawił mi się jako współczujący Ojciec i żeby pozwolił mi się włączyć w odwieczny dialog miłości, prowadzony z Synem i z Duchem. Odsłaniam się przed Nim, żeby mógł we mnie zobaczyć obraz swego Syna Jezusa, przychodzącego w czasie, by poprzez swoją mękę i zmartwychwstanie otworzyć mi drzwi życia wiecznego.

 

MODLITWA

 

Pozwól, o Boże, Panie czasu, by w naszej wierze wybrzmiała nadzieja uwalniająca serce od niepokoju, i miłość oczyszczająca duszę z rozproszeń.
Jesteś bliżej, niż to, co nas od Ciebie oddala, Ojcze, ukryty w szczelinach naszej miłości, tak bardzo obecny we wszystkim, co ludzkie, pomóż nam wytrwać w modlitwie.
Niech nasze drzwi otworzą się na Twoją ciszę, Miłości o tysiącu twarzy niech nasze uszy usłyszą Twoje kroki w hałasie wypowiadanych słów.
Po co wykrzykiwać Twoje imię na zewnątrz, skoro tryska ze środka jak źródło, Boże ukryty, choć widzialny w twarzy Chrystusa, Towarzyszu próby i każdego cierpienia, przemawiający do nas nieustannie wbrew milczeniu, które płynie z krzyża naszych piątków

 

Źródło : .http://www.ocds.rozbark.net.pl/

Edytowany przez Dorota Kwi 7 '16, 22:28
Marlena
Marlena Kwi 8 '16, 18:45

Znalazłam odpowiedzi na swoje pytania. Dzięki Dorotka :*

"Ofiaruj Bogu siebie takim, jaki jesteś. On nie wzgardzi twoją dziecięcą modlitwą."  Cudowne :)

Dorota
Dorota Maj 2 '16, 00:35

Klucz do wszystkiego

Choć to kazanie na VI niedzielę wielkanocną wklejam to tutaj, bo warto zastanowić się  , zatrzymać , by zobaczyć , jaka jest nasza modlitwa...

 

VI niedziela wielkanocna, C; Dz 15,1-2.22-29; Ps 67,2-3.5.8; Ap 21,10-14.22-23; J 14,23; J 14,23-29; Winnica 1 maja 2016 roku.

Kiedy dzisiaj patrzę jak ludzie skaczą sobie do oczu, jak kłócą się gdziekolwiek się spotkają, jak kłócą się także i dzielą w Kościele, to pewną pociechą jest dla mnie fakt, że zawsze tak było.

 

 

Już w tej pierwszej wspólnocie Kościelnej doszło do sporów i kłótni. Czego świadectwem jest samo Pismo Święte: „Niektórzy przybysze z Judei nauczali braci: Jeżeli się nie poddacie obrzezaniu według zwyczaju Mojżeszowego, nie możecie być zbawieni. (…) doszło do niemałych sporów i zatargów między nimi a Pawłem i Barnabą.” (Dz 15,1-2a)

O co chodziło w tym sporze? Chrześcijaństwo narodziło się wśród Żydów. Jezus i apostołowie to Żydzi. Matka Najświętsza to Żydówka. Pierwszy Kościół to Żydzi.

Szybko jednak Ewangelię zaczęto głosić Nie-Żydom. I ci się nawracali. I co z nimi zrobić? Jedni mówili, że wystarczy ich wiara – uznanie przez nich Jezusa za Zbawiciela i Pana. Inni zaś twierdzili, że wcześniej trzeba z nich zrobić Żydów – obrzezać i nakazać przestrzeganie wszystkich żydowskich praw i tradycji.

Doszło w Kościele do „sporów i zatargów”. W słowniku [Popowski] jednak znaczenie przełożonego słowa jest szersze: „Powstanie, zamieszki, rewolta, bunt, rozruchy, spór niezgoda, waśń, kłótnia, zwada, niesnaska.” Wybrano do przekładu to co najłagodniejsze.

W Ewangelii czytamy: „Był tam jeden, zwany Barabaszem, uwięziony z buntownikami, którzy w ROZRUCHU popełnili zabójstwo.” (Mk 15,7) Tam jest to samo słowo.

Chodziło zatem nie o słowną potyczkę, ale o poważny zatarg i rozłam. Skończyło się to, przynajmniej na chwilę, tak zwanym Soborem Jerozolimskim – spotkaniem apostołów, którzy uchwalili, by z nawracanych pogan nie robić Żydów.

I tak to jest, że co chwila wybuchają spory, kłótnie i kontrowersje.

Zróbmy teraz wszyscy znak krzyża. Ręka od lewego do prawego ramienia?

A co byście powiedzieli na to, że będziemy robili znak krzyża od prawego do lewego ramienia? Tak robią prawosławni. Spróbujemy?

To łamanie tradycji? Pytanie o jaką tradycję pytamy.

Papież Innocenty III (XII/XIII wiek) pisał: „Trzeba uczynić znak krzyża trzema palcami, ponieważ wyciska się go przywołując Trójcę Świętą. Tak oto jest czyniony: z góry na dół, i z prawej na lewą stronę, ponieważ Chrystus zstąpił z nieba na ziemię, i od Żydów (prawica) przeszedł do pogan (lewica).”

Pisze jednak dalej: „Inni jednakże czynią znak krzyża z lewej na prawą stronę, ponieważ musimy przejść z marności (lewica) do chwały (prawica), tak jak Chrystus przeszedł ze śmierci do życia, i z Piekieł do Raju.” (zob. http://bit.ly/znak-krzyza dostęp 27.04.2016)

I tak dobrze i tak dobrze. Dodam jednak, że cały Kościół przez tysiąc lat żegnał się od prawego ramienia do lewego.

I jeszcze jedno. Papież Innocenty nauczał, że mamy się żegnać trzema palcami. A jak my to robimy? Otwartą dłonią? Czy trzema połączonymi palcami? A może dwoma palcami? Staroobrzędowcy w prawosławiu oddawali życie albo uciekali zagranicę, by móc się żegnać dwoma palcami.

Cieszę się, że moje dzieci w przedszkolu reprezentują wszystkie tradycje a najbardziej leworęczną.

Dlaczego o tym mówię?

Otóż dlatego, byśmy się strzegli ducha… Zastanawiałem się jak go nazwać… Może duch krótkowzroczności? Widzimy to co bliskie, to co teraz, to co jest na wyciągnięcie ręki, przyziemne i w gruncie rzeczy nieistotne. Jednocześnie tracimy z pola widzenia to co najwazniejsze, co jest u kresu, co jest ostateczne.

Komunia święta na stojąco czy na klęcząco? Do ust czy na rękę? Od księdza czy od szafarza? Msza Święta przodem czy tyłem? W różańcu dopowiadać „o mój Jezu…” czy nie trzeba? Pieśni tylko przy organach czy może być gitara? A jeśli gitara to czy można ją podłączyć do prądu czy nie?

Jeśli zaczniesz pasjonować się tymi sprawami to jest spore niebezpieczeństwo, że zapomnisz, że Komunia to twoja jedność z Bogiem, to Bóg i jego miłość w twoim sercu.

Kto był w czasie nawiedzenia naszej parafii przez kopię Obrazu Jasnogórskiego, na apelu prowadzonym przez kustosza?

Pamiętacie jak odmówił „dziesiątek” różańca, który miał siedem czy osiem „zdrowasiek”? I dał wykład co to jest modlitwa i jak ważne w niej jest właśnie serce a nie odmówienie, zaliczenie, odhaczenie czegoś?

Czasem robi się z Boga biuro rachunkowe. To nie ta droga. Wiara to jedność i komunia osób, to przyjaźń i miłość, to bycie razem z Bogiem.

Obawiam się, że jak przyjdzie Jezus na końcu czasów, to wielu się spóźni, bo będzie chciało skończyć zadaną sobie koronkę.

W niebie nie będzie kościoła, ani organów, ani ławek, ani ołtarza, ani sakramentów, ani świętych obrazów, ani kościelnego, ani proboszcza, ani naszych ulubionych modlitw. Nie będzie wspólnot i ruchów, koronek i nowenn.

To co będzie? To o czym słyszeliśmy w Apokalipsie: „I uniósł mnie w zachwyceniu na górę wielką i wyniosłą, i ukazał mi Miasto Święte – Jeruzalem, zstępujące z nieba od Boga. (…) A świątyni w nim nie dojrzałem: bo jego świątynią jest Pan, Bóg wszechmogący oraz Baranek. I Miastu nie trzeba słońca ni księżyca, by mu świeciły, bo chwała Boga je oświetliła, a jego lampą – Baranek.” (Ap 21,10.22-23)

Klucz do zrozumienia tego wszystkiego leży w Ewangelii, którą słyszeliśmy: „Jezus [powiedział]: Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać.” (J 14,23)

Klucz do wszystkiego to miłość.

To nie jest tak, że nauczenie się wszystkich nauk i zaliczenie wszystkich przykazań jest świadectwem naszej miłości.

Jest dokładnie odwrotnie to miłość sprawia, że możemy być prawdziwie uczniami Jezusa i zachować Jego naukę i przykazania.

I znowu ta kwestia jedności i komunii – Bóg chce przyjść do ciebie, by z tobą być i przebywać. Po prostu.

Być ze sobą to pragnienie tych, którzy się kochają. Być z Bogiem to dla nas też źródło życia. Pamiętacie jeszcze? „Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić.” (J 15,5)

Miłość to klucz do wszystkiego. Miłość a nie obrzezanie.

Zatem prośmy o tę miłość. Prośmy o nią, bo to jest dar i łaska. To przychodzi z góry, od Boga.

Prośmy Boga o miłość a wtedy, gdy ona przyjdzie, wszystko nam się uprości i poukłada, i będzie chwałą Boga. Nawet dziesiątek z ośmiu zdrowasiek.

 

ks. Zbigniew Paweł Maciejewski

Edytowany przez Dorota Maj 2 '16, 00:37
Ewa
Ewa Maj 2 '16, 12:38
Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna" (J 16, 24). Także to wezwanie Zbawiciela może dotyczyć jedynie modlitwy zaniesionej w jego Imieniu. Dlatego też stawiamy sobie jeszcze raz pytanie: "Co znaczy modlić się w Imię Jezusowe?"
Modlisz się w Imię Jezusowe, jeżeli masz na oku sprawy Jezusa.
Wejrzyj więc teraz w siebie i rozejrzyj się wokoło. Czy modlimy się w pierwszym rzędzie o pokonanie tego wszystkiego, co nie podoba się Jezusowi, lub może nas odłączyć od niego? A zatem o moc w zwalczaniu namiętności, o męstwo w przeciwstawianiu się grzechowi, o światło w wątpliwościach, o łaskę we własnej niemocy, o cierpliwość i poddanie się w doświadczeniach? Czy osią, wokół której kręcą się nasze modlitwy, jest to, co szczególnie podoba się Jezusowi, a więc cnoty i postęp duchowy i wieczne szczęście? Czy raczej przedmiotem najczęstszym naszej modlitwy nie są rzeczy czysto ziemskie, jak zdrowie, zaszczyty, dobre powodzenie, szczęśliwe małżeństwo, intratna posada, długie życie, zachowanie od chorób?
Oczywiście prośby te o korzyści doczesne mają także swoje uzasadnienie, ale nie mogą one przecież stanowić rzeczy najważniejszej. "Nie samym chlebem żyje człowiek" (Mt 4, 4). Ziemię przecież przewyższa niebo, a dusza przedstawia nieskończenie większą wartość od ciała. Bowiem nam, synom ludzkości nie idzie o czas, ale o nieskończenie długą wieczność! Dlatego też uczy nas Mistrz w pierwszej prośbie "Ojcze nasz" błagać: "Święć się Imię twoje!" - w drugiej: "Przyjdź królestwo twoje!" - w trzeciej: "Bądź wola twoja!" A dopiero na czwartym miejscu: "Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj!" Dlatego też Kościół św. w litanii do Wszystkich Świętych najpierw błaga o uwolnienie od wszelakiego zła, od wszelkiego grzechu, od Bożego gniewu, od sideł szatańskich, od nagłej i niespodziewanej śmierci - a potem dopiero od piorunów i burz gwałtownych, od zarazy, głodu i wojny.
Może także i tobie wypadałoby nadać nową orientację swojej modlitwie. Wczuwaj się głęboko w modlitwę zanoszoną w Imię Jezusowe, tzn. w modlitwę o sprawy Jezusowe, które równocześnie są interesem twojej własnej duszy. I to od dziś zaraz, gdy sam lub w kółku rodzinnym przed ołtarzykiem domowym będziesz odmawiał litanię do Wszystkich Świętych. Zasada Chrystusa musi zawsze być ponad wszystko: "Starajcie się naprzód o królestwo (Boga) i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane" (Mt 6, 33).  
Dorota
Dorota Maj 2 '16, 14:28

Ewuś, podaj źródło tych myśli, chyba , że są Twoje.

Strony: 1 2 3 »