Witam wszystkich, gdyż jestem tu całkiem nowa. Szukam pomocy u Matki Przenajświętszej oraz ukojenia i przetrwania trudnego czasu w ramionach Boga. Moje małżeństwo po raz kolejny przechodzi kryzys. Niestety wszystko wskazuje, że główną przyczyną takiego stanu są zaburzenia emocjonalne mojego męża (stwierdził to jego lekarz psychiatra). Mąż niestety uważa, że nie potrzebuje pomocy, a jego bardzo zmienne nastroje i wracający co 2-3 lata brak miłości i chęć rozstania wynika z tego, że do siebie "nie pasujemy". Wszystko zaczęło się kilka lat po ślubie, kiedy okazało się, że mąż jest bezpłodny. Potem było coraz trudniej. Pierwszy kryzys, drugi - połączony ze zdradą i wyprowadzką. Teraz jest trzeci - mąż znowu się wyprowadził. Wszystko zaczyna się zawsze nagle. Jednego dnia planujemy jeszcze wakacje, natomiast w kolejnym dniu okazuje się, że mamy kryzys. Najtrudniejsze w tym wszystkim są te zmienne nastroje. W jednej chwili mąż płacze, że przecież to jeszcze nie koniec, gdzie ja jestem (wjechałam do rodziców, kiedy mąż zabierał rzeczy i nie było mnie w domu). Następnego dnia rozmowa, straszny płacz i rozpacz, gdzie jesteś, chcę wrócić do naszego domu, ja niczego nie skreślam... itd. Kiedy tylko zapewniłam go, że owszem jest bardzo źle, ale zgodnie z moją przysięgą złożoną mu 12 lat temu, będę jego żoną do końca życia, bez względu na to, czy będzie ze mną czy nie (wspomaga mnie w tym wspólnota trudnych małżeństw Sychar), zaczął się powoli uspokajać. Umówiliśmy się, że damy sobie tydzień na ochłonięcie z emocji. Dosłownie 3 dni 4 dni później, mąż był już lodowaty, bezwględny i jakby zupełnie obcy. On sobie przemyślał, ludzie się nie zmieniają, on musi odżyć i radzi mi to samo, szuka innego mieszkania (na razie mieszka u siostry) i cześć. To jest straszne. Ktoś, kto ma lub miał do czynienia z takimi zaburzeniami, wie o czym mówię. Modlę się za niego codziennie rano NP o jego uzdrowienie i uwolnienie spod wpływu szatana. Wiem, że jest chory, ale mam wrażenie że dodatkowo złemu zależy na tym, aby on się do tego nie przyznał i nie rozpoczął leczenia. Wieczorem odmawiam za niego różaniec, aby zaczął się leczyć.
Tym razem poczułam swoją bezsilność i niemoc jak nigdy dotąd. Składam całą swoją ufność w Panu i Matce Bożej. Czuję, że nie jestem w stanie nic zrobić. Zatapiam się w Piśmie Świętym, czytam podrzucone przez dobrych ludzi książki o Bogu, kryzysie itd, słucham różnych kazań. Wierzę, że Pan Bóg ma na mnie jakiś pomysł. Mam dopiero 36 lat, nie mam dzieci, mąż się znowu wyprowadził. Mam tylko przysięgę wierności złożoną 12 lat temu.
Proszę wszystkich, którzy mogą o przyłączenie się do moich modlitw za męża.