Loading...

Ciekawe artykuły | Forum Nowenny Pompejańskiej

Lokalizacja tematu: Forum » Różności » Propozycje
Dorota
Dorota Lip 10 '15, 22:53

Niezwykli ludzie! Przypomina mi się jednak "Traktat o prawdziwym nabożeństwie do NMP", realizacja właśnie  jego wskazań w ich życiu. Jakże się to pięknie czyta :)

Karolina
Karolina Lip 13 '15, 22:05

Bardzo ciekawe spostrzeżenia z tym ostatnim artykule, myślę też że bardzo trafne.

Besia
Besia Lip 14 '15, 10:38

Gdzie był Bóg?
 

  Wiara w Boga a cierpienie

Pytanie zadawane przez ludzi w każdym zakątku świata, podczas każdej wojny, kataklizmu, gdy dzieje się jakakolwiek krzywda, zwłaszcza wyrządzana słabszemu. Pytanie to służy także jako argument koronny każdej osobie, która (bardziej lub mniej świadomie) określa się jako niewierząca. Wiele jest też takich osób, którym fakt cierpienia i istnienia zła rzeczywiście odebrał wiarę w Boga.

Kiedyś zapytałam mojego synka, co pomyślał, gdy kupiłam mu piłkę, którą bardzo chciał mieć. Odpowiedział, że pomyślał, że jestem dobra i że go kocham. Zapytałam więc, a co sobie pomyślał kiedyś nocą, gdy byłam przy nim, trzymałam go za głowę, kiedy wymiotował, gdy wszystko go bolało i było mu smutno. Odpowiedział, że pomyślał, że jestem najlepsza na świecie i kocham go jak nikt.

Gdy teraz - kiedy jest już starszy - zapytał mnie, dlaczego Bóg pozwala na cierpienie niewinnych ludzi, dzieci; dałam mu jego własną odpowiedź sprzed kilku lat - żeby poznać czym, jest prawdziwa miłość, ta największa na świecie, całkowicie oddana i gotowa do poświęceń. Gdyby nie spotkała go krzywda, ból, możliwe, że nawet by tego nie zauważył, nie wiedziałby, że taka miłość istnieje.

Prawdziwą miłość poznaje się tylko przez poświęcenie

Gdy św. Marcin zobaczył szatana pod postacią Chrystusa, zapytał go „Gdzie masz swoje rany?". Tylko prawdziwa miłość potrafi znieść rany.

Wiedziała to Asia i jej rodzice, którzy do końca jej życia dbali o to, by każdy dzień przeżyła z godnością, i tak przemierzali razem dzień po dniu, miesiąc po miesiącu swoją wspólną drogę krzyżową.

Wiedzą to pracownicy szpitali, hospicjów i ośrodków, którzy trzymają za rękę swoich pacjentów, by w tym najcięższym momencie, nie czuli się samotni; i wiedzą pacjenci, którzy w ostatniej godzinie z miłością i wdzięcznością patrzą w oczy swoich opiekunów.

Wie to znajomy ksiądz, który nie poddaje się w walce z chorobą nowotworową, a swoje cierpienie ofiarował w intencji wszystkich księży, którzy porzucili stan kapłański. Wie to jego rodzina, a zwłaszcza siostra, która zmierzyła swoją miłość do brata w momencie, gdy dane im było nieść wspólnie ten krzyż.

Wiedział to Jan Paweł II - i wtedy, gdy swoim cierpieniem zapewnił całemu światu przed śmiercią jedyne takie rekolekcje, i wcześniej, gdy mówił o cierpieniu, zwłaszcza, gdy zwracał się do cierpiących w różnych zakątkach świata.

Wiedzą to wreszcie miliony ludzi, którzy każdego roku, za krzyżem, w modlitwie i skupieniu przemierzają drogę krzyżową wraz ze swoim Zbawicielem, który pokazał przez swoje cierpienie jak wygląda największa miłość świata.

Chociaż cierpienie jest doświadczeniem, w którym chciałoby się Panu Bogu „zwrócić bilet wstępu" do świata, nam nie wolno uciekać, zamykać oczu i serca, myśleć, że jeśli nie będę patrzeć, przeżywać, to może mnie samego nie dotknie.

Nie wolno nam nawet przez chwilę pomyśleć, że „załatwiliśmy" ten życiowy problem, posyłając datek na akcje charytatywne w Afryce, udzielając jałmużny żebrakowi, czy oddając swój głos w wyborach na polityczne programy o akcentach społecznych.

W świecie, w którym wszystko musi być atrakcyjne, pozytywne i radosne, nie ma miejsca na cierpienie.

 

Jak wyznawać wiarę i miłość do Boga?

Tylko, że budując sobie w ten sposób nasz świat, zamykamy drogę do Boga. Jeśli pozostaję wobec cierpiących obojętny, niedosiężny, niezraniony - to jak mogę wyznawać wiarę i miłość do Boga, którego nie widzę?

Tomas Halik w swojej książce „Dotknij ran" analizuje dokładnie moment spotkania Jezusa z Tomaszem, który wypowiadając słowa: „Pan mój i Bóg mój", pokazuje, że „Bóg jest wtedy, gdy rozpoznajemy swoich ukochanych!". „Gdy spotykają się przyjaciele - wtedy jest Bóg! Dzieje się Bóg!"

Być może Jezus, prosząc Tomasza, by dotknął Jego ran, chciał powiedzieć:
Tam, gdzie dotkniesz ludzkiego cierpienia - i być może tylko tam! - tam poznasz,
że Ja jestem żywy, że to Ja jestem.

Nie uciekaj przede Mną w żadnym z tych spotkań. Nie bój się! Nie bądź niewierzący, ale wierz!

Aneta Liberacka

Żródło Katolik

Dorota
Dorota Lip 16 '15, 00:23
Besia
Besia Sie 19 '15, 00:28
Maciej Chanaka OP Zróbmy coś szalonego – chodźmy do kościoła List  


 

Na zdjęciu dwóch chłopaków siedzi na kanapie. Wszędzie leżą porozrzucane papierosy, na stole puszka z piwem. Chłopcy wydają się bardzo znudzeni. Jeden z nich (ten w dresie) mówi do swojego przyjaciela: - Ej, Kuba, zróbmy coś szalonego! - Ok, chodźmy do kościoła - odpowiada drugi. To jeden z moich ulubionych demotywatorów. Na spotkaniu z osobami przygotowu-jącymi się do bierzmowania to zdjęcie, opatrzone komentarzem, wzbudziło dużą radość. Kilka dni później przyszedł do mnie jeden z moich podopiecznych i za-pytał: - Ojcze, pamiętasz ten demotywator z ostatniego spotkania? - Trudno zapomnieć.- Zrobiłem tak z moją dziewczyną… To działa!

Opiekując się duszpasterstwem młodzieży Przystań, spotykam wspaniałych młodych ludzi, którzy się modlą, spowiadają, chodzą do kościoła, odwiedzają chore dzieci w szpitalu, organizują raz w roku śniadanie wielkanocne dla osób bezdomnych i ubogich… Czy to znaczy, że są porządni i grzeczni? Raczej nie, na pewno nie. Czy nie mają wątpliwości w wierze? Mają. Prawie każdy z nich. A może chociaż lepiej się uczą? Nie mam odwagi pytać o to ich rodziców, bo wiem, ile czasu spędzająw Przystani. Bez wątpienia ci młodzi ludzie chcą czegoś więcej i pomimo oporów i wielu zastrzeżeń wciąż szukają tego w Kościele.

Nic pozytywnego

Podczas rekolekcji dla jednej z krakowskich szkół wykorzystałem ćwiczenie, które nosi nazwę "trzy świadomości". To rodzaj kilkuetapowego eksperymentu. Na początku nie mówimy o swoich uczuciach i o tym, co myślimy.

Pozostają tylko zmysły: wzrok, słuch, węch itd. Zadaję pytanie: "Jak odbieracie Kościół na poziomie zmysłów?". Odpowiadają: "Słyszę długie, smutne i smętne gadanie księdza", "Czuję kadzidło", "Widzę krzyże, procesje, konfesjonał", "Słyszę zawodzący śpiew, organy", "Starsze panie siedzą w ławkach i odmawiają różaniec", "Eucharystia, chleb i kielich z winem". Czuję ulgę, będzie można znaleźć jakiś punkt zaczepienia.

Następnie przechodzimy do drugiej części. Nie odwołujemy się do zmysłów, ignorujemy uczucia, pozostaje nasz rozum. Pytanie wywoławcze brzmi: "Co myślicie, słysząc słowo "Kościół". Jakie są wasze pierwsze skojarzenia?" "Ksiądz Natanek: "…wiedz, że coś się dzieje!"". Wszyscy się śmieją, ja również. I kolejna lawina: "Radio Maryja", "Pieniądze", "Pedofilia", "Długie kolejki do spowiedzi przed świętami", "Moherowe berety".

Ostatni krok naszego eksperymentu: "Słyszycie słowo "Kościół". Jakie, po tym wszystkim, co powiedzieliście, pojawiają się uczucia?" Wymieniają: "obojętność", "nuda", "niechęć", "nic pozytywnego", "to nie nasz świat". I na koniec szczere wyznanie: "Ojcze, gdyby te rekolekcje były po lekcjach, połowa z nas poszłaby do domu". Taki jest obraz Kościoła, który rodzi się w głowach młodych ludzi. Kto ponosi za to odpowiedzialność? Księża? Media? Niepraktykujący rodzice? A może Nergal?

Zamiast szukać winnyc, lepiej zrobić sobie rachunek sumienia. Jeśli ktoś chce tę rzeczywistość zmieniać, musi sobie zdawać sprawę z tego, że nastawienie wielu młodych ludzi do Kościoła jest po prostu negatywne. Nie wygasła jednak wiara i nie skończyły się poszukiwania.

Ja nie chcę być święty!

Kilka tygodni temu zapytałem młodzież przygotowującą się do bierzmowania, czego szukają w Kościele. Odpowiedzi były bardzo pocieszające, niektóre nawet zabawne. Młodzi mówią, że szukają Boga, który by ich rozumiał, który nie byłby tylko "Bogiem starych dziadków", który odpowiedziałby na pytania, na które nie mogą odpowiedzieć ani przyjaciele, ani rodzice. Często wyrażali też pragnienie znalezienia w Kościele dobrego, mądrego księdza, który mógłby ich poprowadzić, grupy otwartych i tolerancyjnych przyjaciół. Dla młodych bardzo ważna jest możliwość rozmawiania o rzeczach ważnych i bardzo ważnych, a także znalezienia miejsca, w którym w ciszy można pomyśleć o tym, o co tak naprawdę chodzi w ich życiu. Młodzi szukają też w Bogu i w Kościele wsparcia w słabościach i problemach, które przeżywają.

Wypowiedzi młodych świadczą o tym, że stereotypowe opinie o tym, że negują Kościół, wyższe wartości i pragnienie bliskości z Bogiem, są nieprawdziwe. Młodzież szuka swojego miejsca w Kościele, miejsca, w którym będzie czuła się dobrze. Ludzie mają coraz większą świadomość różnorodności Kościoła, tego, że jest w nim miejsce dla ludzi, którym bliska jest postawa: "wiem", "znalazłem", "jestem pewien", ale blisko Pana Boga mogą być również ci, którzy mówią: "nie wiem", "nie rozumiem", "szukam".

 

Co im przeszkadza w poszukiwaniach Boga w Kościele? Przede wszystkim wykrzywiony obraz człowieka wierzącego. Jeden z moich współbraci na katechezie o świętości zadał dwa proste pytania. Pierwsze brzmiało: "Kto to jest święty?" Wszystkie odpowiedzi były pozytywne: "Święty to człowiek dobry, pracowity, szczery, otwarty, wrażliwy na innych, bezwarunkowo kochający ludzi, sprawiedliwy, rzetelny". Na drugie pytanie: "Czy chcesz być świętym?", wszyscy zgodnie odpowiedzieli: "Nie". Jedno z uzasadnień brzmiało: "Nie chcę być święty, bo nie zniósłbym starszych pań całujących mój obrazek".

Jeżeli świętość kojarzy się z człowiekiem bez skazy, chodzącym codziennie do kościoła, mdlejącym po usłyszeniu przekleństwa, to trudno oczekiwać innej odpowiedzi. Kolejne zarzuty przeciw Kościołowi uderzają w księży. Młodzież krytykuje ich za: "Średniowieczne, zbyt długie, niezrozumiałe, pełne patosu, a na dodatek wydukane kazania, które nie prowadzą do żadnych wniosków". My, księża, obrywamy również za brak osobistego zaangażowania i brak świadectwa. Młodych denerwuje również to, że księża skupiają się za bardzo na zasadach (kiedy pościć, co robić, czego nie robić), a za mało mówią o samym Bogu. Od Kościoła odrzuca brak kultury na ambonie: "Przeszkadza mi, kiedy ksiądz krzyczy na ludzi". Nie podobająsię też zaniedbania w samej liturgii: "Denerwują mnie organiści, którzy nie potrafią grać. Za długie ogłoszenia, czytanie listów od biskupów na każdą okoliczność". Pojawiają się zarzuty dotyczące prowadzenia katechezy: "Księża w szkole zamiast uczyć nas żyć z Bogiem, podają nam notatki i informacje do wkucia, a później z tego odpytują". Zniechęca też przesadne zajmowanie się sprawami społecznymi: "Przeszkadza mi włączanie się Kościoła w politykę, komercjalizacja religii". W wielu wypowiedziach powraca też problem niezrozumienia liturgii, która wydaje się często nudna, enigmatyczna i smutna.

Lifting PR

Nie wszyscy żyją z Bogiem. Młodzi ludzie są tego świadomi, bo coraz więcej ich rówieśników rezygnuje z katechezy i praktyk religijnych. Wiele osób odkrywa jednak, że z Bogiem i Jego Kościołem żyć warto, o czym sami pisali podczas jednego z naszych duszpasterskich spotkań. Przyznali, że w Kościele znaleźli to jedyne miejsce, gdzie "jest cicho, gdzie nikt nie wygania, gdzie można się pomodlić". Odnaleźli ludzi, którzy myślą podobnie, często takich, którzy są inspiracją i przykładem, którzy mają w sobie "wewnętrzny spokój i ciepło".

Wydawało mi się, że rekolekcje, o których wspomniałem wcześniej, zakończą się sromotną klęską. Spotkało mnie jednak miłe rozczarowanie. Nie wszyscy uciekli. Wielu zostało, słuchało, dyskutowało, prosiło o rozmowę, spowiedź. Była też okazja, by na kartkach napisali swoje intencje. Niektóre z nich były bardzo konkretne i rzeczowe: "Panie Jezu, żeby nie było sprawdzianu z historii". Podpisała się prawie cała klasa. Większość próśb wzruszała. Dotyczyły najbliższych marzeń, trudności, kłopotów, często jakichś podstawowych potrzeb (nawet nowych butów), pragnienia stania się lepszym, tęsknoty za doświadczeniem Boga w swoim życiu. Tych karteczek były dziesiątki. Pisał, kto chciał. Niektórzy notowali intencje przy swoich znajomych ze szkolnej ławki. Ci, którzy się krępowali, wracali do kapitularza, w którym mieliśmy rekolekcje, przynosząc swoje prośby pod jakimś banalnym pretekstem. Na koniec obiecałem młodym, że włożę ich intencje do tabernakulum, żeby Pan Bóg nie mówił, że ich nie widział. Następnego dnia usłyszałem pytanie: "Ojcze, zaniosłeś nasze prośby do kaplicy?"

Po rekolekcjach przyszły do mnie dwie dziewczyny. "Bardzo dziękujemy, że ksiądz nas poważnie potraktował – powiedziały. Podczas rekolekcji szkolnych nieczęsto się to zdarza. Wy, księża, macie kiepski PR. Popracujcie nad tym. Nam też będzie wtedy łatwiej".

Dać dziecku to, co najcenniejsze

Z ankiet przeprowadzonych w grudniu w Przystani wynika, że do duszpasterstwa przychodzi się po to, żeby pogłębić religijność wyniesioną z domu. Mówiąc krótko: młodzież, która ma wsparcie w domu w wyznawaniu swojej wiary, do kościoła przychodzi. A co, jeśli wsparcia w rodzinie nie ma? "Czy wasi rodzice są wierzący?" – zapytałem kiedyś. "Moi nie" – odpowiedział jeden z chłopaków z duszpasterstwa. "To dlaczego chodzisz na spotkania przygotowujące do bierzmowania?". "Bo moi rodzice tego nie chcą!"

Ten przykład nie zmienia jednak faktu, że wiara kształtuje się przede wszystkim w domu rodzinnym. Wspólnej modlitwy, uczestniczenia razem w Eucharystii i wspólnych rozmów na tematy związane z wiarą (czy niewiarą i wątpliwościami) nie da się niczym zastąpić.

Pozostaje pytanie, jak przekazywać dzieciom wiarę skutecznie. Jeden z rodziców opowiadał mi, że nie za bardzo przykładał się do wychowywania swoich dzieci, rezygnował z nieustannego pouczania. Robił to bardzo świadomie, bo jego rodzice nieustannie prawili mu kazania i za dużo ich usłyszał. On w swoim domu postanowił tego nie robić. Pewnego dnia przy kolacji, gdy jego dzieci kończyły już liceum, przysłuchiwał się ich rozmowie. Wtedy uświadomił sobie, że jego dzieci podzielają jego poglądy. Rozpoznawali wartość tych rzeczy, które i dla niego były wartościowe. Odkrył, że jego dzieci są tam, gdzie on, chociaż nigdy ich nie pouczał. Zakorzenianie w świat wartości religijnych niewiele ma wspólnego z pouczaniem, prawieniem kazań. Właściwsze jest słowo "promieniowanie". Na co dzień nie mamy świadomości, że świeci nad nami słońce, że nasze twarze się opalają. Tymczasem te promienie nas dotykają, chociaż nie musimy o tym wiedzieć. Dziecko "nasiąka" tym, co mówią rodzice, jak komentują rzeczywistość, co wybierają, co jest dla nich ważne.

A co zrobić, kiedy trudno znaleźć w domu wyższe wartości i prawdziwą miłość? Nawet jeżeli z różnych powodów zostaliśmy pozbawieni tego odblasku miłości i wiary rodziców, to jest jeszcze Bóg prawdziwy, do którego zawsze można dotrzeć. To, czego nie dali nam pośrednicy, możemy otrzymać z samego Źródła.


Maciej Chanaka OP

Dorota
Dorota Sie 19 '15, 10:22

"To dlaczego chodzisz na spotkania przygotowujące do bierzmowania?". "Bo moi rodzice tego nie chcą!"...Hmm tym razem bunt nastolatka odniósł dobry skutek:)

Dobry artykuł dla nas rodziców, dzięki !

Besia
Besia Sie 22 '15, 22:25
Bo teściowa to druga mamusia Co roku w Lipsku nad Biebrzą w święto Matki Boskiej Anielskiej 2 sierpnia, odbywa się spotkanie teściowych. Czuwa nad nimi szczególna kobieta, bł. Marianna Biernacka. Wszystkie panie przyjeżdżają tu, by prosić o łaski dla swoich rodzin przez wstawiennictwo tej świętej bohaterki, ale przede wszystkim, by modlić się za swoje synowe. Jeśli tylko nasze ucho usłyszy hasło: „teściowa”, człowiek szybko się denerwuje, uśmiecha z przymrużeniem oka lub jest lekko zaniepokojony. Dzisiaj słowo teściowa, niestety, kojarzy nam się przede wszystkim ze starą, zrzędliwą kobietą, która najchętniej kierowałaby naszym życiem. W pewnym okresie wśród młodzieży największe rekordy popularności biły kawały właśnie o teściowej. Mimo to, teściowa nie powinna się nam tak źle kojarzyć. Za przykład dobrej drugiej mamy podam świętą kobietę – bł. Mariannę Biernacką.

 

Zwykła żona i matka
Lipsk nad Biebrzą to rodzinna miejscowość Marianny. To tam się wychowywała, poznawała życie, uczyła się, jak być dobrą gospodynią w przyszłości, pomagała innym. Tam spotkała i poślubiła swojego męża, Ludwika Biernackiego. Tam też powiła sześcioro dzieci, z których czworo umarło niedługo po porodzie. Marianna była matką i żoną, jak każda inna kobieta, jednak wyróżniała się pobożnością, szczerością, miłością do drugiego człowieka, pracowitością (sami wraz z mężem uprawiali 20-hektarowe pole), życzliwością i troską. Była nadzwyczaj skromna, cicha i pokorna. Za to kochali ją nie tylko w domu, ale podziwiali w całej wiosce.

Oddała życie
Jednak to nie te cechy zapadły w pamięć wszystkim, lecz jej heroiczny czyn. Gdy jej syn Stanisław poślubił Annę z domu Szymańczykównę, owdowiała Marianna zamieszkała wraz z nimi. Rodzinny spokój przerwała II wojna światowa, której towarzyszyły liczne aresztowania i zabójstwa. Pewnego lipcowego poranka do domu Biernackich wszedł uzbrojony żołnierz niemiecki z nakazem aresztowania Stanisława i jego ciężarnej żony Anny. Marianna rzuciła się na kolana i prosiła, by zamiast synowej zabrał ją. Wolała poświęcić swoje życie dla uratowania istnienia Anny i jej nienarodzonego dziecka. Mówiąc do żołnierza: „Jak ona pójdzie, jest przecież w ostatnich tygodniach ciąży, ja pójdę za nią”, skazała się na śmierć. Niemiec przystał na tę prośbę. Aresztował więc Mariannę i Stanisława. Ich przetrzymywanie nie trwało zbyt długo, bo tylko dwa tygodnie. 13 lipca 1943 r. w Naumowiczach zostali wraz z innymi 48 mieszkańcami Lipska rozstrzelani. Będąc jeszcze w więzieniu Marianna napisała, że chciałaby dostać do ręki różaniec.
Niedaleko domu, gdzie mieszkała, postawiono pomnik, na którym widnieje napis: „W hołdzie zamordowanej 13 VII 1943 roku przez hitlerowskich oprawców, mieszkańcy Lipska Marii Biernackiej, która oddała swoje życie za innych, TPL 1983” (Towarzystwo Przyjaciół Lipska).

Uznane bohaterstwo
Papież Jan Paweł II zaliczył Mariannę w poczet błogosławionych 13 czerwca 1999 r., wraz z innymi 108 męczennikami II wojny światowej. Powiedział wówczas: „Świętujemy zwycięstwo tych, którzy w naszym stuleciu oddali życie dla Chrystusa, oddali życie doczesne, aby posiąść je na wieki w Jego chwale. Słusznie zatem prosimy, abyśmy za ich przykładem wiernie podążali za Chrystusem (…) Są wśród tych błogosławionych męczenników również ludzie świeccy. Jest pięciu młodych mężczyzn ukształtowanych w salezjańskim oratorium; jest gorliwy działacz członek Akcji Katolickiej, jest świecki katecheta zamęczony za swą posługę i bohaterska kobieta, która dobrowolnie oddała życie w zamian za swą brzemienną synową. Ci błogosławieni męczennicy i męczennice wpisują się w dzieje świętości Ludu Bożego pielgrzymującego od ponad tysiąca lat po polskiej ziemi”.
Warto zaznaczyć, że teściowa to przecież druga mama. Należy więc odnosić się do niej z szacunkiem, miłością, ciepłem, ale przede wszystkim – modlić się za nią, najlepiej przez wstawiennictwo jej patronki, bł. Marianny Biernackiej.

Karolina Mazurkiewicz Kategoria:  
Besia
Besia Sty 30 '16, 18:18
Inka
Inka Sty 30 '16, 19:41

Dzięki Besiu za wyszukanie tego,jak walczyć  ze smutkiem,myślę,że warto z tego skorzystać:)

Besia
Besia Lut 4 '16, 21:42

Homilia o wdzięczności

Józef Augustyn SJ

Żarliwie sławię Go za wszystke dobro .


Święto Ofiarowania Jezusa w Świątyni Jerozolimskiej to nie tylko zapowiedź Jego wydania się i poświęcenia na trudy, cierpienie i krzyż dla naszego zbawienia, ale także wyraz wdzięczności Maryi i Józefa wobec Boga za dar Nowego Życia. Przyniesienie Dzieciątka do Świątyni to wyznanie wiary, że należy Ono wyłącznie do Boga, że jest Ono łaską. Dzieciątko Jezus było dla Jego Rodziców najczystszym darem. Fakt, że Jezus rodzi się z Dziewicy Maryi, jest Boskim znakiem czystości Daru, Jego Boskości. Dar Boga w Jezusie jest samym Bogiem. Maryja i Józef udają się do Świątyni, zgodnie z Prawem Starego Przymierza, by oddać chwałę Bogu, uwielbić Go za Boski Dar, wyrazić wdzięczność.
 
„Wdzięczność to rzadki dar – mawiała Eugenia Ginzburg, która przeżyła osiemnaście lat na Syberii zesłana tam przez reżim Stalina. – Wszyscy, kiedy giniemy, wołamy rozpaczliwie do Boga: Pomóż. Ale bardzo rzadko jednak zwracamy się do Niego, gdy mija zagrożenie. Już nie pamiętamy o źródle naszego ratunku”.
 
Gdy uświadamiamy sobie jakieś dobro, to odpowiedzią winna być nasza wdzięczność. Ona pozwala zachować otrzymany dar, cieszyć się nim, uczynić go miejscem chwały Boga i służby ludziom. Wdzięczność pozwala przedłużyć czas łaski, zachować o nim dobrą pamięć na inne czasy: czasy niespokojne, pełne utrapienia i udręki.
 
Wdzięczność za otrzymany dar czyni nas miłymi, łagodnymi, życzliwymi i cierpliwszymi tak w odniesieniu do samych siebie, jak też w relacjach z innymi. Ludzie wdzięczni rozumieją zarówno własne słabości czy braki, jak i cudze. Czyż mogę mieć żal do bliźniego, że nie daje mi tego, co i tak mi się nie należy? Dar jest przecież tylko darem. I dar jest aż darem.
 
Wszystko, co przekazują nam ludzkie ręce i serca, jest łaską samego Boga. Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A jeśliś otrzymał, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał? (1 Kor 4, 7) – mówi św. Paweł Koryntianom. Ponieważ tylko Bóg jest dobry, każde najmniejsze dobro to łaska i dar – oto najgłębszy fundament naszego wewnętrznego pokoju, pojednania z sobą, bliźnimi i Bogiem.
 
Nasze konflikty – rodzinne, przyjacielskie, sąsiedzkie i inne – najczęściej mają swe źródło w niewdzięczności, w roszczeniach i pełnych pychy pretensjach. Tak łatwo zatraca się w nas doświadczenie czystego daru i czystej łaski. I dlatego jest w nas tyle rozżalenia, rozdrażnienia i usiłowania rozwiązywania problemów przy użyciu przemocy: wobec samych siebie i wobec innych. Skoncentrowani na tym, co sami robimy, produkujemy, sprzedajemy i kupujemy, zapominamy, że wszystko, kim jesteśmy, do czego dążymy, co posiadamy i czego używamy, jest darem Boga, Jego łaską.
 
Nie inaczej jest też w naszej relacji do Boga. I ona jest przecież Jego łaską i darem. Możemy zwracać się do Niego, ponieważ On sam pociąga nas ku sobie. Ewagriusz z Pontu, żyjący w IV wieku po Chrystusie wielki mistrz życia duchowego, mówi, że „modlitwa jest owocem wdzięczności”. Jakież to prawdziwe. Im więcej w stosunku do Boga mamy żalu i roszczeń, z tym większą trudnością zginają się przed Nim nasze kolana. Ludzie niewdzięczni mają twarde karki i sztywne kolana. Człowiek niewdzięczny patrzy bowiem na wszystko przez pryzmat własnych pożądań i namiętności. Wydaje mu się, że wszystko może zdobyć, nabyć, kupić, a w ostateczności nawet zagrabić; bo ma przecież prawo do wszystkiego; ludziom niewdzięcznym i pysznym wszystko się należy.
 
Duch niewdzięczności to gorzki owoc zapatrzenia się w siebie samego przy jednoczesnym lekceważeniu i braku szacunku dla innych. „Nie chciej, aby sprawy, które ciebie dotyczą, działy się po twojej myśli, ale raczej tak, jak podoba się Bogu. W ten sposób na modlitwie pozostaniesz […] pełen wdzięczności” – poucza Ewagriusz z Pontu.
 
Rozważania zakończmy pięknym świadectwem wdzięczności św. Augustyna, biskupa Hippony: „Żarliwie sławię Go za wszystkie dobra, jakimi mnie obsypał. […] Zło polegało na tym, że nie w Bogu, lecz w Jego stworzeniach, w sobie i w innych szukałem radości, wzniosłości i prawdy. Słodyczy moja, chlubo i nadziejo, dzięki Ci składam, Boże mój! Za wszystkie dary dziękuję i proszę, abyś raczył mi ich nie odbierać. Mnie też zachowaj, a one wzrosną i osiągną doskonałość. Ja zaś cały będę trwał przy Tobie. Bo samo to, że istnieję, Twoim przecież jest darem”.
 

 

 

Besia
Besia Lut 25 '16, 10:10

~~
Ksiądz Dolindo Ruotolo: jak zwyciężać w walce duchowej?

 

 

Ksiądz Dolindo Ruotolo: jak zwyciężać w walce duchowej?


W jaki sposób troszczyć się o swoją duszę? Jak walczyć, znosić cierpienia i zachowywać nadzieję? „Wyceluj broń w zło i ofiaruj swoje cierpienia, ból przeżywanych przez ciebie nieszczęść. To skarb, który posiadasz, by ofiarować go Bogu. Czyniąc w ten sposób akt pokory i wiary przyciągasz Jego przebaczenie” – tłumaczył ks. Dolindo Ruotolo. Jak podkreślał, trzeba nam cierpliwości i ciągłego uciekania się do Boga. Tak, jak czynili to apostołowie.

 

„Zło świata, nasze grzechy i błędy przysparzają nam, szukającym Boga, wielu cierpień. Cierpienie to jest podwójne: na początku duchowego życia odczuwamy bolesny cios ze względu na zamieszanie panujące w świecie. Więcej cierpimy z powodu tego zamieszania i niesprawiedliwości niż ze względu na naszą miłość ku Bogu, którego obraziliśmy. (...) Kiedy nasza miłość ku Bogu wzrasta, wówczas czujemy większy ból z tego względu, że Boga obraziliśmy i odczuwamy potrzebę naprawy. Ból jest głębszy, a nasza gorliwość jest spokojniejsza, bardziej miłosierna i przebaczająca, ponieważ dotyczy grzesznika stojącego w świetle Bożej dobroci” – tłumaczył ks. Dolindo. Największym bólem, jaki nas czasem spotyka, jest poczucie bezradności. Ale nie jest ono prawdziwe: Bóg dał nam narzędzia do walki, z których możemy korzystać dzięki Chrystusowi.

 

„Musimy mieć wielką wiarę w Bożą Opatrzność: On wie jak wyprowadzać z tego zła dobro. Boga nie pokonało żadne spośród Jego stworzeń, jest on raczej nieskończenie wielkim Królem, który dopuszcza tak wiele zła właśnie dlatego, że jest nieskończenie wielki i dobry. (...) Patrząc na zamieszanie panujące na świecie odwróć wzrok w stronę Boga, który jest nieskończonym Dobrem i Opatrznością. Miej wiarę, że on zdominuje ten nieporządek. Zwróć się do Niego bez żadnego zamartwiania się, by to On się tym zajął” – zachęcał włoski duchowny.

 

„Nie martw się o to, co możesz zrobić i co napisać. Zamiast tego módl się cicho i z pokorą. Modlitwa nadaje bitwie plan, dostarcza ci nowych posiłków – prosto z nieba. Kiedy się modlisz, spływają na ciebie łaski, a aniołowie kontynuują swój marsz. Modlitwa jest jak ostrzał z wysokości, przeprowadzany nim nastąpi atak na zło. Modlitwa wspina się na wysokość nieba, stamtąd zsyłając bomby niszczące plany Szatana” – podkreślał ks. Ruotolo. To modlitwa oczyszcza przedpole w bitwach, które toczymy. Jest ona niezbędna, niczego nie należy stawiać ponad nią. Przeciwnie, to jej powinny być podporządkowane inne narzędzia naszej walki.

 

„Jeśli na twoich ustach zagości jałowe słowo, to ofiaruje je Bogu, niech rozkwitnie dzięki Niemu. Jeśli mówisz pełen radości, chwal Boga, który cię nią napełnił. Jeśli czujesz się nieszczęśliwy i poniżony, to wtedy Bóg jest najbardziej obecny. Działaj z prostotą i nigdy nie bądź zdenerwowany. Jeśli musisz być cicho, walcz wówczas innymi broniami. Nigdy się nie zniechęcaj, bo jeśli będziesz zniechęcony, zaczniesz szukać samego siebie. Jeśli chcesz odnieść sukces, ukochaj to, że nie możesz go odnosić wtedy, gdy tego chcesz, spokojnie czekając na czas wyznaczony przez Boga” – zachęcał neapolitański duchowny.

 

„Potrzebujesz cierpliwości, wytrwałości i spokoju. Bądź jak mrówka: jeśli ktoś zniszczy jej dzieło, wybudowane przez nią mrowisko, to jak się wówczas zachowuje? Odbudowuje je z tym samym spokojem co poprzednio. Bądź jak pająk: co dzieje się, jeśli ktoś niszczy jego pajęczynę? Pająk odnawia ją pod osłoną nocy i kryje się w kącie. A jeśli ktoś dalej będzie ją niszczył, wtedy pająk udaje się w inne miejsce, w którym skutecznie tworzy swoją pułapkę na muchy” – tłumaczył w trakcie rozważań zatytułowanych „Le Battaglie del Signore: come si vincono”.

 

„Szukasz czyjejś duszy? Schwyć ją w sieć. Nie taką z nici, tę utkaną otwieraniem się na drugiego, cierpieniem, własnymi modlitwami i westchnieniami. Jeśli jakieś pułapki bądź zło ją zniszczą, odbuduj ją - tak wiele razy, jak to będzie konieczne, zawsze z tym samym spokojem”. To „wieczny apostolat” człowieka, dzięki któremu ludzie rodzą się na nowo, dla życia wiecznego.

 

„Bądź zawsze spokojny, spoczywaj w Bogu, w Nim żyj, nie przykładaj tak wielkiej wagi do ludzi i ludzkich dróg. Tylko Ty Boże! Borykasz się z trudnością? Tylko Ty możesz tego dokonać, Boże! Napotykasz na przeszkody? Obyś Ty sam Boże triumfował!” – pouczał ks. Dolindo. „To cierpliwość jest drogą doskonałą, dzięki niej zwyciężysz. Apostołowie zwyciężyli dzięki ich męczeństwu, Jezus zwyciężył na Krzyżu! Czekaj i ufaj, Jezus zwyciężył cały świat” – zachęcał.

 

„Nie kochaj rzeczy wielkich, wielkich przedstawień czy ruchów, raczej kochaj rzeczy skromne. Kto ubiera się w barwy królewskie, nie zyskuje niczego; ale ten, kto idzie w drogę boso – tak, jak apostoł Piotr – może zniszczyć dumę Imperium Rzymskiego. Nie martw się za wiele o samego siebie, nie bądź też pesymistyczny. (...) Pesymizm głęboko rani duszę i sprawia, że traci ona wiarę. Nasze nieszczęścia są jak kurz przyciągający śmieci. Jeśli marnujesz czas myśląc o nich, to nigdy niczego nie zrobisz. Miej wiarę, miej wiarę i ofiaruj swoje cierpienia Jezusowi, by z nich mógł ci uczynić pokarm” – czytamy.

 

 


Ks. Dolindo Ruotolo (1882 – 1970) ­ włoski duchowny, tercjarz franciszkański, wielki czciciel Najświętszej Maryi Panny. Jest autorem 33 tomów komentarzy biblijnych i dzieł teologicznych. Zmarł w opinii świętości.

 

 


Źródło: Dolindo Ruotolo, „Le Battaglie del Signore: come si vincono”

mat

 

 

 

Edytowany przez Besia Lut 25 '16, 10:15
Besia
Besia Lut 25 '16, 10:52

Sztuka życia -Kilka myśli o cierpieniu.

http:///...iu,23635,416,cz.html

Strony: 1 2 3 4 5 »