http://ogienmilosci.pl/wydarzenia/tajemnica-eucharystii/
Już jest nowy numer:
Z O B A C Z !
Inko ,nie wiem ,bo u mnie się otwiera ,ale zrobię inaczej ,wkleję tekst
~~
Ks. Robert Kwatek – TAJEMNICA EUCHARYSTII
W drodze do Wieczernika
Mamy mówić o Mszy świętej. Zaczniemy jednak trochę nietypowo i jakby nieco obok tematu, bo od sakramentu pokuty, a dokładnie rzecz biorąc od spowiedzi, czyli wyznania grzechów.
To jest sytuacja, w której człowiek ujawnia prawdziwe oblicze swojej wiary. To właśnie w oparciu o wyznania wypowiadane w konfesjonałach można by zredagować raport o autentycznym stanie wiary nie tylko jednego człowieka, ale także całej wspólnoty wiernych. Oczywiste jest, że takiego raportu nikt nie napisze i nie opublikuje. Jednak spowiednicy, jako roztropni lekarze dusz, przy powtarzających się u wielu osób podobnych symptomach choroby jaką jest grzech, mogą, a nawet powinni zauważyć, niebezpieczeństwo rodzącej się epidemii. Proszę się nie obawiać, że zostanie tutaj wyjawiona tajemnica spowiedzi. Nie chodzi bowiem o to, co mówimy w wyznaniu grzechów, ale właśnie o to, czego w nim nie mówimy.
Paradoksalnie bowiem, o braku pobożności i wrażliwości moralnej penitenta nie świadczy ciężar i powaga wyznanych grzechów, lecz to czego w swym wyznaniu nie porusza. Proszę byśmy postarali się to dobrze zrozumieć. Wyznanie nawet najcięższych grzechów i doświadczenie żalu z ich powodu świadczy lepiej o prawdziwej pobożności i zdrowej wrażliwości moralnej niż bagatelizowanie czy wręcz pomijanie problemów wiary i życia.
Zapytajmy zatem samych siebie: Czy zdarzyło nam się spowiadać z tego, że uczestniczyliśmy we Mszy świętej, a nie przystąpiliśmy do Komunii? Zaryzykuję stwierdzenie, że prawdopodobnie nikt się z tego nie spowiada. Zapytamy, czy to jest grzech? Nie jest to uczynek zły w swej istocie, ale przecież jest to wyraźne zaniedbanie dobra i to dobra dla chrześcijanina największego. Jeśli taka sytuacja trwa przez szereg tygodni i nie wzbudza żadnych wyrzutów sumienia, to przecież wyraźnie w relacji człowieka do Pana Jezusa coś jest nie tak. A przecież takie zjawisko w naszych kościołach to prawdziwa epidemia.
Dla porównania warto wiedzieć, że w starożytnym Kościele uczestniczenie w Eucharystii było w sposób oczywisty związane z udziałem w Komunii. Natomiast trzykrotne pod rząd dobrowolne opuszczenie niedzielnej Eucharystii powodowało wykluczenie ze wspólnoty. Uważano bowiem, że taka postawa świadczy o zupełnym lekceważeniu Ofiary Chrystusa, której owocem jest przecież zbawienie. Lekceważenie to przyjmowano za brak wiary i w konsekwencji wykluczano z grona wierzących.
Gdyby takie kryteria zastosować do naszych parafii zapewne bardzo by się uszczupliły liczebnie. Tymczasem dzisiaj nawet wielokrotna nieobecność na Mszy świętej lub notoryczne zaniedbywanie Komunii nie powoduje żadnych sankcji. I tak narasta obojętność wobec Eucharystii. Największym problemem uczestniczenia we Mszy świętej jest właśnie brak takiego problemu w świadomości wiernych. Chodzimy do kościoła, ale czy rzeczywiście prawdziwie i w pełni uczestniczymy w Eucharystii?
Być może zabrzmi to co najmniej dziwnie, ale wydaje się, że powodem zaniedbywania Komunii we Mszy świętej jest cnota grzeczności.
Grzeczność to poprawne zachowanie wynikające z obyczajów. To dbałość o formę, zewnętrzną oprawę, w pewnym sensie o pozór, który w patrzących z boku wzbudza przeświadczenie prawdziwego dobra. Niestety z czasem także i w tych, którzy zachowują się układnie i elegancko, rodzi się przekonanie, że to co jest zewnętrzną oprawą w zupełności wystarcza. Tak właśnie następuje utrata prawdziwego dobra i zastąpienie go na trwałe pozorem.
Jak ten mechanizm pozorów działa we Mszy świętej? Otóż Msza święta jest bardzo głębokim duchowo wydarzeniem. Bez wątpliwości jest wydarzeniem mistycznym. Jest udziałem w wydarzeniu śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Bardzo trudno jest przeżywać Mszę świętą w poczuciu osobistej odpowiedzialności za Jego śmierć i autentycznej zgodzie na przyjęcie daru nowego życia ofiarowanego w Komunii św. Takie zaangażowanie wymagałoby bowiem zawsze decyzji gruntownego nawrócenia. O wiele łatwiej jest być odświętnie ubranym obserwatorem i spełnić formalny obowiązek. To grzeczność wobec Pana Boga i wobec tradycji wychowania chrześcijańskiego. Grzeczność i nic więcej. Grzeczność, która przez elegancję fałszywie uspokaja sumienie.
Tymczasem Jezus nie dał swoim uczniom żadnej szansy na zachowanie pozorów. Wprowadził ich na Ucztę, w której sam całkowicie ofiarował siebie Bogu za zbawienie ludzi. Już samo to, co działo się na Uczcie, było szokiem dla uczniów. Piotr nie chciał się zgodzić na umywanie nóg. Zapewne także dziwiły uczniów słowa wypowiadane nad chlebem i winem „To jest Ciało moje, To jest Krew moja.. Ale to jeszcze nie wszystko.
Konsekwencją słów i gestów spełnianych w czasie Uczty była męka i śmierć na Krzyżu. Apostołowie pouciekali spod krzyża. Nie byli w stanie znieść realizmu tych wydarzeń. Pozostała im tylko Pamiątka – gest łamania chleba i błogosławieństwa wina, którą mieli dalej spełniać we wspólnocie Kościoła. Spełniali ją zapewne wielokrotnie przez lata posługi apostolskiej i za każdym razem coraz bardziej przybliżali się do przeżycia osobistej ofiary. Wreszcie to, co spełniali w znakach spełniło się ostatecznie w pełni i w ich życiu. Wszyscy, z wyjątkiem Jana zginęli śmiercią męczeńską jako świadkowie Chrystusa. Jan otrzymał inne powołanie. Jego ofiarą było mistyczne uczestniczenie w apokaliptycznej wizji ostatecznego przyjścia Chrystusa. Przeżywał śmierć i zmartwychwstanie w duchowej wizji końca świata.
Na tym właśnie polega istota Eucharystii. W niej Jezus Chrystus składa Ofiarę Bogu z samego siebie i karmi nas swoim Ciałem, abyśmy i my byli zdolni tak jak On całkowicie siebie ofiarować. Znamienne jest, że pierwsza Msza święta sprawowana przez Jezusa w Wieczerniku była jednocześnie Ostatnią Wieczerzą. Ostatnią, to znaczy wieńczącą całe życie służby Bogu i ludziom.
Święty Jan nie pozostawia nam cienia wątpliwości, o co chodziło w tym wydarzeniu. „Było to przed Świętem Paschy. Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował. W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty syna Szymona, aby Go wydać, wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany.”(J 13,1-5)
Eucharystia jest więc wydarzeniem przejścia z tego świata do wieczności. Wydarzeniem, w którym można uczestniczyć w pełni w tedy, gdy ma się świadomość dzieła swego życia. Wtedy, gdy ma się świadomość tego, że wszystko w życiu jest darem Boga i wszystko Jemu warto złożyć w ofierze. Świadomość swego pochodzenia od Boga i pragnienia całkowitego należenia do niego w wieczności. Świadomość tego, że jedynym sensem życia jest służba Bogu i bliźnim w miłości.
Świadkiem takiego przeżywania Eucharystii jest w naszych czasach papież Jan Paweł II. Zauważmy, że służąc Bogu i Kościołowi przez cały pontyfikat dokonywał wielu dzieł i poruszał w nauczaniu różnorodne problemy wiary i moralności. Eucharystia stała się tematem ostatniego roku jego życia i nauczania. To tak, jakby przez wszystkie lata codziennej posługi uczył się coraz doskonalszego ofiarowania siebie, aż wreszcie osiągnąwszy świadomość pełni swego dzieła, mógł je zwieńczyć nauką i świadectwem ostatecznego oddania siebie Bogu. Przez całe życie przybliżał się w sposób duchowy do Wieczernika i Golgoty. Umierał złożony cierpieniem jak męczennik. Niewątpliwie jego Msza święta była wypełniana rzeczywistą ofiarą służby i cierpienia. Rok Eucharystii był jakby Ostatnią Wieczerzą w życiu Jana Pawła II.
Uczestnicząc we Mszy świętej mamy zatem uczyć się składania Bogu w ofierze samych siebie. Nasze życie to nieustanne dojrzewanie do ofiary. To szansa nieustannego wzrostu w świadomości kim jesteśmy, kim stajemy się i kim będziemy, gdy życie dobiegnie kresu.
Msza święta jest więc jakby lekcją, w której uczymy się coraz doskonalszego zjednoczenia z Bogiem przez ofiarę. W naszej słabości trzeba, abyśmy powtarzali tę lekcję nieustannie. Krótko mówiąc Eucharystia jest sensem życia chrześcijanina, a my uczestnicząc w niej mamy uczyć się odkrywać ten sens i coraz bardziej świadomie dążyć do złożenia z siebie ofiary.
Bardzo trafnie o znaczeniu ofiary w życiu człowieka napisał Mitch Albon: „Ofiara jest częścią życia, czasem najlepszą. Tym właśnie powinna być. To nie jest coś czego należy żałować. Wręcz przeciwnie, to coś, do czego należy dążyć. Małe ofiary. Wielkie ofiary. Matka pracuje żeby syn mógł chodzić do szkoły. Córka rezygnuje z pracy, aby zająć się chorym ojcem. Mężczyzna idzie na wojnę. (…) Czasami, gdy składasz w ofierze coś na prawdę cennego, wcale tego nie tracisz, tylko przekazujesz to komuś innemu.” (Mitch Albon. Pięć osób, które spotykamy w niebie).
Nasze życie jest zatem drogą do Wieczernika. Jego celem jest całkowite ofiarowanie siebie Bogu. Do osiągnięcia tego celu jesteśmy przygotowani już od Chrztu świętego. Jak mówi nam Święty Paweł, Chrzest jest zanurzeniem w śmierci Chrystusa. Jego śmierć dokonała się przez Ofiarę. Nasz chrzest jest zatem niczym innym jak wstępem i formalnym uzdolnieniem nas do złożenia ofiary. Właśnie po to podczas Chrztu zostaliśmy namaszczeni świętym olejem na znak naszego udziału w potrójnej misji Chrystusa – Proroka, Kapłana i Króla.
Namaszczenie na proroka jest uzdolnieniem do przyjęcia i zrozumienia prawdy pochodzącej od Boga. Jest to dar udzielony nam po to, byśmy umieli przyjąć znaczenie nauki o krzyżu Jezusa Chrystusa, czyli o ofierze w której mamy prawdziwie uczestniczyć. Bez tego daru nie bylibyśmy zdolni zaakceptować powołania do złożenia ofiary ze swego życia. Mówi nam o tym święty Paweł w liście do Koryntian.
„Nauka bowiem krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia. Napisane jest bowiem: Wytracę mądrość mędrców, a przebiegłość przebiegłych zniweczę. Gdzie jest mędrzec? Gdzie uczony? Gdzie badacz tego, co doczesne? Czyż nie uczynił Bóg głupstwem mądrości świata? Skoro bowiem świat przez mądrość nie poznał Boga w mądrości Bożej, spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia słowa zbawić wierzących. Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą. (1 Kor 1,18-24).
To właśnie udział w prorockiej misji Chrystusa sprawia, ze nauka krzyża nie jest dla nas głupstwem tylko mocą i mądrością Bożą. Namaszczenie na proroka na wzór Jezusa Chrystusa daje nam możliwość odczytania znaczenia Jego ofiary na krzyżu dla naszego zbawienia. To namaszczenie sprawia, że budzi się w nas pragnienie uczestniczenia w ofierze krzyża.
Drugim darem udzielonym nam na Chrzcie świętym jest uzdolnienie do posługi kapłańskiej. Dzięki niemu możemy spełnić posłannictwo ujawnione w misji prorockiej. Jednakże w sensie ścisłym prawdziwym kapłanem jest tylko Jezus Chrystus. To On ma taką władzę, aby to co ludzkie, przemienić w to, co może należeć do Boga. Jezus Chrystus jest jedynym Pośrednikiem takiej przemiany.
W liście do Hebrajczyków czytamy: „Chrystus bowiem wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwej /świątyni/, ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga, nie po to, aby się często miał ofiarować jak arcykapłan, który co roku wchodzi do świątyni z krwią cudzą. Inaczej musiałby cierpieć wiele razy od stworzenia świata. A tymczasem raz jeden ukazał się teraz na końcu wieków na zgładzenie grzechów przez ofiarę z samego siebie. A jak postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd, tak Chrystus raz jeden był ofiarowany dla zgładzenia grzechów wielu, drugi raz ukaże się nie w związku z grzechem, lecz dla zbawienia tych, którzy Go oczekują.” (Hbr 9,24-28)
Rzeczywiście! Jezus Chrystus jest jedynym Kapłanem, jedynym Pośrednikiem pomiędzy wszystkimi ludźmi a Bogiem. Jednak Jego posługa pośredniczenia nie działa automatycznie i dla człowieka nie jest koniecznością. Gdyby tak było, nic by od nas nie zależało. Nasze dobre czy złe postępowanie nie miało by żadnego znaczenia. Nie byłoby żadnej różnicy pomiędzy świętym a zbrodniarzem. Wszyscy, niezależnie czy tego by chcieli, czy nie, zostaliby niejako przymuszeni do zbawienia.
Tymczasem człowiek posiada wolną wolę. Tę wolność szanuje nawet Wszechmogący Bóg. Z miłości do człowieka sam naznaczył granicę swej wszechmocy. Jest nią właśnie wolność ludzi. Bóg nie chce nikogo zmuszać nawet do zbawienia. Jest jednak gotów uczynić wszystko, aby człowiek sam wybrał zbawienie i sam ofiarował siebie Bogu..
W liście św. Pawła do Koryntian czytamy: „A zatem proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej. Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe” (Rz 12,1-2).
W tych słowach zwraca uwagę forma prośby. Jej siła podkreślona jest zwrotem „…przez miłosierdzie Boże…”. Apostoł prosi z całą mocą, używa wręcz formy błagalnej w stosunku do swoich uczniów, ale nie zmienia charakteru wypowiedzi. Nie nakazuje, nie poleca, lecz prosi. To jeszcze bardziej podkreśla znaczenie wolności człowieka w akcie składania ofiary. Bóg pragnie, aby człowiek był zupełnie wolny w momencie składania ofiary. Tylko wtedy ofiara jest wyrazem miłości. Tylko wtedy jest godna Boga.
Możliwość indywidualnego ofiarowania siebie jest nam udostępniona poprzez udział w kapłaństwie Chrystusa. Po to zostaliśmy namaszczeni. W Chrystusie możemy siebie składać Bogu w ofierze.
Namaszczenie na Chrzcie świętym ma jeszcze jedno znaczenie. Włącza nas w misję królewską Chrystusa. Dzięki temu mamy udział w budowaniu Królestwa życia wiecznego. Królestwo Jezusa Chrystusa to wspólnota świętych w niebie. W pełni objawi się ona dopiero po powtórnym przyjściu Chrystusa na świat. Wtedy objawi się nowy Lud Boży całkowicie uświęcony i doskonale zjednoczony wzajemną miłością na wzór Trójcy Świętej.
To królestwo ma swoje początki już tu na ziemi. Zalążkiem Królestwa Bożego jest Kościół święty, a każdy ochrzczony został już wpisany do księgi Nowego Ludu Bożego. Od nas jednak zależy na ile przyjmiemy dar uświęcenia i na ile rozwiniemy w sobie zdolność miłowania bliźnich. To są dwa wymiary pracy nad budowaniem, nad rozwojem Królestwa Bożego w nas.
Osobiste uświęcenie to owoc współpracy człowieka z łaską uświęcającą. Będąc w stanie tej łaski, żyjemy w jedności z Bogiem i mamy w sobie Jego życie, mamy w sobie dar świętości. Odwołajmy się znowu do świadomości wspólnoty pierwotnego Kościoła. Tam wiernych nazywano świętymi. Być chrześcijaninem oznaczało być w Komunii z Chrystusem. Kiedy sprawowano Eucharystię, po wyznaniu wiary i modlitwie wiernych zamykano świątynię. Wewnątrz mogli pozostać tylko ci, którzy byli w tanie łaski i mogli uczestniczyć w Komunii świętej. To było rzeczywiste głoszenie śmierci Chrystusa, wyznanie Jego zmartwychwstania i oczekiwanie w stanie łaski na Jego powtórne przyjście. Obecni na Eucharystii mieli świadomość swego udziału w Królestwie Nowego Życia – w zmartwychwstaniu. Nie należeli już do tego świata lecz do duchowej świątyni w niebie. Znakiem tego było właśnie zamknięcie drzwi.
Drugi wymiar budowania królestwa to posługa miłości wobec bliźnich. Eucharystia jest wezwaniem do czynów miłosierdzia. Do udzielania sobie wzajemnie daru miłości. W tej posłudze wierni mają wzrastać we wzajemnej więzi na wzór wspólnoty jaką tworzy Trójca Święta. Eucharystia bez dzieł miłosierdzia jest aktem niedokończonym i w gruncie rzeczy chybionym. Jest zmarnowaniem owoców Ofiary miłości Jezusa Chrystusa. Jest wyrazem duchowego egoizmu, a zatem zaprzeczeniem królewskiej misji Jezusa na ziemi.
Podsumujmy zatem nasze rozważania. Nasze życie od momentu Chrztu świętego jest wędrówką do Wieczernika. W ciągu kolejnych lat wzrastania i dojrzewania mamy także dojrzewać duchowo do przejścia z tego świata do Królestwa Życia Wiecznego w niebie. To dojrzewania dokonuje się poprzez wypełnianie potrójnej misji, jaką otrzymaliśmy w znaku namaszczenia – misji prorockiej, kapłańskiej i królewskiej. To jest nasze powołanie. Najważniejszym środkiem i jednocześnie źródłem łaski koniecznej do realizacji powołania jest Eucharystia. Bez pełnego udziału w niej nie możliwe jest osiągnięcie stanu gotowości do oddania siebie Bogu w ofierze. Każda Msza święta jest kolejnym stopniem przygotowania do ostatecznej ofiary jaka powinna dokonać się w naszym życiu. Zaniedbując uczestnictwo w Eucharystii lub będąc tylko obserwatorami obrzędów utrudniamy sobie to dorastanie do zjednoczenia z Bogiem. Czy warto tak marnować szansę jaką wysłużył nam Jezus Chrystus?
Nasze życiowe pielgrzymowanie będzie szkołą pełnego udziału w Eucharystii. Będziemy przyglądali się kolejnym etapom przygotowania i uczestniczenia we Mszy świętej. Niech nie będzie to jednak tylko nauka teorii. Skoro zdecydowaliśmy się na pielgrzymowanie, na udział w trudach fizycznych i duchowych drogi do sanktuarium na Jasnej Górze przyjmijmy poważnie także zadanie pracy nad swoim zaangażowaniem w Ofiarę Jezusa Chrystusa.
Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8
Zaszufladkowano do kategorii Ks. Robert Kwatek – TAJEMNICA EUCHARYSTII
~~
Ks. Robert Kwatek – TAJEMNICA EUCHARYSTII
Dla kogo jest Msza święta?
Ktoś powiedział, że odkąd powstała kolorowa telewizja, świat przestał być czaro-biały. Chodzi oczywiście o wpływ mediów na moralność. Dobrze powiedziane! To trafne spostrzeżenie. Rzeczywiście. Wszechwładne media powodują, że zaciera się wyraźna granica pomiędzy „czernią” a „bielą” ludzkich postaw i zachowań. Ginie granica pomiędzy dobrem a złem, pomiędzy prawdą i fałszem, pomiędzy faktem a fikcją. Wartościami zastępującymi dobro i prawdę stają się sukces, atrakcyjność, popularność, rozrywka i oczywiście pieniądze. Zło również jest rozumiane w tych kategoriach. Złem w dzisiejszym rozumieniu jest nie być popularnym, atrakcyjnym i nie mieć pieniędzy.
Inną zasadą, którą chciałby się rządzić dzisiejszy świat jest tolerancja. Jest ona konsekwencją zagubienia ostrości widzenia wartości moralnych i duchowych. Skoro bowiem dobro i zło staje się trudne do określenia, a każdy jednak chciałby być uważany za dobrego i wartościowego, to z konieczności pojawia się postulat uznania za dobrą i wartościową każdej, czyli dowolnej postawy. W efekcie ludzie uważają, że niezależnie od tego jak żyją i kim są, powinni mieć wszelkie prawa. W tym także prawo do udziału we Mszy świętej.
Taka sytuacja powoduje, że wartości zawarte we Mszy świętej po prostu do ludzi nie docierają. Człowiek oceniający życie według kryteriów medialnych i źle rozumianej tolerancji nie może dostrzec niczego ciekawego, ważnego, ani też wartościowego w godzinie obecności w kościele na Mszy świętej. Niektórzy stwierdzają wręcz, że to najtrudniejsza i chyba najbardziej nudna godzina w całym tygodniu. W takiej sytuacji co najwyżej wspomniana wcześniej grzeczność wobec Pana Boga i wierność tradycjom, skłania tych najbardziej oddanych, do przychodzenia na Mszę świętą w niedzielę. Oczywiście! Każdy może przyjść do kościoła. Ale czy każdy kto przyszedł, na prawdę będzie uczestnikiem liturgii?
Na to pytanie bardzo łatwo odpowie nam wniosek z następującego przykładu. Otóż trójka przyjaciół umówiła się na wspólne wyjście do kina. Rozpoczęła się projekcja filmu, a jeden z nich jeszcze nie przyszedł. Dopiero po dwudziestu minutach dosiadł się do kolegów. Patrzył na dalszy ciąg filmu, ale nie mógł utrafić z właściwymi reakcjami. Gdy wszyscy w kinie i wraz z nimi jego koledzy przy kolejnych scenach wzruszali się, lub wybuchali śmiechem, on nieco zbity z tropu nieustannie pytał, o co chodzi, z czego oni się śmieją. Nie mógł wczuć się w treść fabuły, gdyż nie został w nią wprowadzony. Będąc widzem „prosto z ulicy” nie miał udziału w tajemnicy zawartej w głębszej warstwie kolejnych scen i dialogów. Patrzył na obrazy, widział je, ale wcale do niego nie przemawiały. Później, gdy jego koledzy wymieniali wrażenia o filmie i doceniali jego wartość, on stwierdził, że film był nudny i w ogóle niezrozumiały.
Podobnie jest z udziałem w Eucharystii. Jeśli ktoś niewtajemniczony będzie słuchaczem i obserwatorem liturgii, będzie widział kolejne sceny, ale nie zrozumie ich treści, nie wyczuje dramatyzmu tego wydarzenia i odniesie wrażenie, że jest ono puste i nudne. Zupełnie nie dzisiejsze, nie przystające do rzeczywistości.
Eucharystia jest tajemnicą wiary, a zatem udział w niej wymaga wtajemniczenia. Bez tego procesu wprowadzenia w głębię wydarzeń, które leżały u jej podstaw, w głębię treści słów i znaków, z których dzisiaj się składa, Msza święta będzie tylko przeżyciem estetycznym. Na zasadzie wartości medialnych będzie oceniana jej atrakcyjność, atmosfera, i ogólne wrażenie jakie wywarł „występ” księdza i całej asysty z oprawą muzyczna włącznie. Pod kątem tolerancji, lub jej braku będzie oceniane wygłoszone kazanie. Czy było „miłe dla ucha”, czy też ksiądz się dzisiaj „czepiał” różnych takich… Czasami zresztą słychać takie refleksje uczestników liturgii w guście: „Ale ładnie się odprawiało!” „Jak przyjemnie jest w naszym kościółku!” Albo: „Wcale sobie dzisiaj nie pośpiewałem z zespołem. Bez nich ta Msza jest jakaś taka…”
Proszę, byśmy starli się dobrze zrozumieć ten problem. Wcale nie chodzi o to, aby w naszych kościołach było brzydko, nieprzyjemnie, smutno i głucho. Jednak nie dla wrażeń estetycznych pozostawił nam Pan Jezus Eucharystię. Nie o atrakcyjność, popularność, przyjemność, rozrywkę i miłe wrażenia chodzi w uczestnictwie we Mszy świętej.
Niestety wina leży w nas samych. Przychodzimy ze świata, który wraz z jego bałaganem moralnym i źle rozumianą tolerancją jest dla nas mimo wszystko naturalnym środowiskiem i mimowolnie pragniemy, aby liturgia również była zgodna z naszą – ukształtowaną według świata – wrażliwością. Wtedy – jak uważamy – byłaby „naszą Mszą świętą”.
I tu pojawia się kolejny problem. Co to znaczy: „nasza Msza święta”? Czy w naszym rozumieniu Msza święta jest jeszcze żywą Ofiarą Chrystusa, czy też może tak bardzo ją sobie zawłaszczyliśmy, że wypełniamy ją całkowicie naszą aktywnością, naszym działaniem, naszymi słowami? Czy Eucharystia urozmaicana różnymi atrakcjami nie staje się po trochu spektaklem wyreżyserowanym wedle ludzkich upodobań, ku ludzkiemu zadowoleniu? Swego rodzaju wydarzeniem religijno – kulturalnym, dla uspokojenia sumień?
Szukając odpowiedzi na te pytania warto sięgnąć do szóstego rozdziału Ewangelii św. Jana. Oto za Chrystusem podążają tłumy. Dla zgłodniałych tysięcy ludzi Jezus dokonuje znaku rozmnożenia chleba. Rozentuzjazmowani ludzie chcą obwołać Go królem. Jezus jest u szczytu popularności. On usuwa się z tłumu, i ze swoimi uczniami odpływa na drugi brzeg jeziora. A gdy ludzie odnajdują go następnego dnia, wygłasza takie kazanie o znaczeniu pokarmu który otrzymali, że rzesze zawiedzione i zgorszone odchodzą. Nawet uczniowie byli zdezorientowani i z niedowierzaniem przyjmowali słowa Nauczyciela. Jezus ich też zapytał: „Czy i wy chcecie odejść?”.
Oto pierwowzór naszego zachowania wobec Eucharystii. Rozmnożenie chleba widziane w kategoriach ludzkich potrzeb i upodobań sprowokowało ludzi do chęci obwołania Jezusa królem. Taki właśnie Jezus im się spodobał. Był dla nich idolem, dlatego Go szukali. Ale gdy Jezus postawił warunek przyjęcia wymagań wiary, ludzie zaczęli odchodzić. To już nie była ich wizja pobożności. To już im się nie podobało.
Zauważmy, że według kryteriów medialnych Jezus popełnił błąd. Wedle tych kryteriów mając tak wielką popularność powinien tym bardziej ją podsycać i tym samym umacniać swoją pozycję. Tymczasem On postawił wymagania. Chciał aby za Nim podążali tylko Ci, którzy uwierzą w prawdę o Jego Ofierze. Patrząc na odchodzące tłumy niczego nie tłumaczył, nie upraszczał, nie gonił za odchodzącymi. Pozwolił im odejść. Po ludzku rzecz biorąc poniósł klęskę, jednak jako Nauczyciel wiary postąpił słusznie, nie dopuszczając do przyjęcia fałszywego znaczenia znaku rozmnożenia chleba.
Taka postawa Jezusa mówi nam, że nie wszyscy mogą prawdziwie uczestniczyć w Eucharystii. Jest ona dla tych, którzy prawdziwie wierzą i poszukują zbawienia. Taki wniosek podpowiadają nam słowa odpowiedzi, jakiej na pytanie Jezusa skierowane do uczniów: „Czy i wy chcecie odejść?” udzielił Piotr: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga”. Słowa Apostoła Piotra wskazują nam drogę koniecznego wtajemniczenia w Eucharystię. Bez przejścia przez kolejne etapy tego wtajemniczenia Msza święta zawsze będzie tylko spektaklem.
Pierwszym etapem na tej drodze jest poznanie Ewangelii jako Dobrej Nowiny o zbawieniu. Pozornie mogłoby się wydawać, że ten etap wszyscy mamy już opanowany. Lekcje religii prowadzone w szkołach pozwalają nam przecież zapoznać się z treścią Ewangelii. Wszyscy znamy historię narodzin, życia, śmierci i zmartwychwstania Pana Jezusa. Czym innym jest jednak wiedzieć o tych wydarzeniach, a czym innym rozumieć je jako bezpośrednio odnoszące się do naszego życia. Czym innym jest bowiem powiedzieć ogólnie „Jezus jest Zbawicielem”, a czym innym wyznać z głębi serca „Jezus jest moim Zbawicielem”.
Żeby przejść od takiej ogólnej wiedzy do osobistego wyznania, potrzebna jest osobista lektura Ewangelii. Lektura, która zamienia się w modlitwę. Wtedy Słowo Boże może działać w naszych sercach zgodnie ze swoją naturą. Ono ma w sobie utajoną moc, która oczyszcza ludzkie serca od mentalności tego świata, od wspomnianej wcześniej mentalności medialnej.
Domyślamy się zapewne, że nie chodzi tylko o zwykłe zapoznanie się z tekstem Ewangelii. Podstawowy błąd jakiemu najczęściej ulegamy to przekonanie, że skoro umiemy czytać po polsku, umiemy odczytać słowa i zdania, to już możemy czytać Ewangelię, a nawet samodzielnie ją sobie wyjaśniać na własny użytek. Tymczasem Ewangelia zawiera Słowo Boga. Trzeba więc przybliżyć się do Niego, aby rozumieć znaczenie Jego słów.
Dobrym zwyczajem jest codzienna systematyczna lektura Pisma Świętego. Niestety rzadko kiedy zdarza się, abyśmy wytrwali w takiej gorliwości i zachowali ten sposób zapoznawania się ze Słowem Boga. W tym względzie zawstydzają nas muzułmanie. Wierny wyznawca Islamu czyta cały Koran w ciągu czterech do pięciu tygodni. Czyta go codziennie, i to przez całe życie. Koran w swej objętości odpowiada mniej więcej naszym czterem Ewangeliom wraz z Dziejami Apostolskimi. Kto z nas mógłby się pochwalić, że w ciągu miesiąca codziennej lektury przeczytał najważniejsze księgi Nowego Testamentu, a przeczytawszy nie odłożył ich na półkę lecz nieustannie do nich powraca? Czy możemy się dziwić, że muzułmanie wydają nam się silniejsi w swoich przekonaniach i bardziej zaangażowani w praktykowanie zasad swej religii?
Codzienna lektura zachęca do poznania głębi ukrytej w słowach treści. Dlatego drugim sposobem czytania Ewangelii jest rozmyślanie nad jednym zdaniem, jedna frazą, czasem nawet nad jednym słowem tekstu. To działanie można porównać do rozdrabniania ziarna na mąkę i zachowywania jej aby w razie potrzeby stała się pokarmem. Do takiej lektury potrzeba nie tylko wytrwałości, ale także głębszej wiedzy i intelektualnego zaangażowania. Do tego powinny nas prowadzić lekcje religii. To na nich powinniśmy zdobywać potrzebne do takiej lektury rozeznanie i sprawność w rozumieniu treści. Jak jednak traktujemy lekcje religii i co z nich wynosimy, to już każdy sam może sobie odpowiedzieć.
Inną formą czytania Ewangelii jest szukanie odpowiedzi na nurtujące nas pytania i wątpliwości. Jest to swego rodzaju osobisty dialog z Chrystusem, w który On odpowiada nam na nasze problemy słowami Pisma Świętego. Jest to modlitwa słowami Ewangelii, która pozwala nam inaczej patrzeć na otaczający nas świat i na nasze życie. Dzięki niej możemy popatrzeć na to wszystko niejako oczami samego Boga.
Warto przypomnieć tutaj doświadczenie świętego Pawła, który poznawszy prawdę Ewangelii z całym przekonaniem stwierdził, że wszystko, co było wcześniej dla niego wartością, teraz uznaje za śmieci. Najważniejsze stało się dla niego pozyskanie Jezusa. Takie są owoce osobistego spotkania ze słowami Ewangelii. Jezus staje się najważniejszą, największą wartością życia. Teraz już rozumiemy, że bez modlitwy słowami Ewangelii nie obudzi się w naszych sercach pragnienie spotkania Jezusa w Eucharystii.
Apostoł Piotr odpowiadając Panu Jezusowi: „Ty masz słowa życia wiecznego” wskazał na kolejny etap wtajemniczenia w Eucharystię. Jest to wtajemniczenie w prawdę o życiu wiecznym.
Jak wyobrażamy sobie wieczność? Według powszechnego przekonania wieczność jest po prostu długim życiem. Nic więcej po ludzku nie możemy powiedzieć. Nie mamy bowiem żadnych doświadczeń w tym względzie, a ludzka wiedza opiera się na doświadczeniu. Z pomocą przychodzi nam Pismo Święte. Ono objawia nam prawdę o powołaniu człowieka do życia wiecznego w niebie. Jeśli jednak przyjmiemy tę prawdę bez poddania się oczyszczającemu działaniu Słowa Bożego, czyli bez modlitwy Słowem Bożym, nasze wyobrażenie niewiele się zmieni. W rezultacie wiele osób uważa, że w niebie po prostu będziemy, kim jesteśmy, ale będziemy mieli lepsze warunki życia.
Tymczasem niebo to nie tyle nowe, komfortowe, doskonałe środowisko życia, co nowa jakość istnienia. Być w niebie to znaczy żyć tak, jak żyje Bóg. Żyć życiem Boga. Przyobiecane człowiekowi szczęście nie będzie więc wynikało ze zmiany otoczenia lecz z przemiany człowieka. Słowa Jezusa są wezwaniem do nawrócenia i w tym właśnie znaczeniu są one słowami życia wiecznego. Wzywają do przewartościowania całego życia w taki sposób, aby najważniejszą sprawą była możliwość zjednoczenia z Bogiem w niebie. Zjednoczenia, czyli całkowitego upodobnienia do Boga.
Zdajemy sobie sprawę jak opornie dokonuje się w nas proces przewartościowania życia i postawienia Pana Boga na pierwszym miejscu. Każda niedzielna Eucharystia jest sprawdzianem realizacji tego zadania. Jeśli jesteśmy obecni na Mszy świętej i jeśli jesteśmy gotowi przyjąć Chrystusa do swego serca w Komunii świętej, to znak, że stawiamy sprawę życia wiecznego jako dla nas najważniejszą. Opuszczenie Mszy świętej, bądź też obecność na niej bez gotowości przystąpienia do Komunii świętej wskazuje, że w naszym sercu ponad Pana Boga i dar życia wiecznego stawiamy samych siebie lub inne wartości obecnego życia.
Wreszcie słowa Piotra ukazują nam, kim dla nas jest Pan Jezus: „A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś świętym Boga”. Apostołowie widzieli czyny Pana Jezusa. Widzieli Jego postawę wobec grzeszników, wobec owładniętych złymi duchami, wobec chorych i słabych. Jezus mocą Boga uwalniał ich od zła i chorób. Apostołowie uwierzyli i poznali, że On ma możliwość dokonania tego, czego o własnych siłach człowiek uczynić nie może, a mianowicie wybawić z uzależnienia od siebie, od tego świata i od zła tak, aby życie wieczne i zjednoczenie z Bogiem stały się wartościami najważniejszymi. Jezus jest Świętym Boga, czyli Zbawicielem. Każdy, kto to uwierzył i poznał tę prawdę, będzie mógł wyznać: Jezus jest moim Zbawicielem.
I właśnie dla tych, którzy uwierzyli i poznali Jezusa jako swojego Zbawiciela, dla nich jest Msza święta. Tylko bowiem ci, którzy weszli w taki osobisty dialog z Chrystusem, którzy rozumieją czego On dokonuje dla nas i co przez to otrzymujemy, kim się stajemy, kim będziemy w życiu wiecznym. Tylko ci mogą prawdziwie z całkowitym zaangażowaniem uczestniczyć we Mszy świętej.
W sercu takich ludzi Msza święta nigdy nie przegra w konkurencji z własną wygodą, innymi zajęciami, wyjazdami, zakupami w supermarketach czy zawodami sportowymi. Nigdy też nie będzie oceniana według ludzkich upodobań, według mentalności medialnej. Osobiste spotkanie ze Zbawicielem będzie ważniejsze od samej oprawy, od różnych mniej czy bardziej bogatych form liturgii.
Potrzebna jest zatem wiara. Wiara nie teoretyczna, polegająca na ogólnym przeświadczeniu i wynikająca z utrwalonych tradycją zwyczajów, lecz z osobistego pragnienia zbawienia. Eucharystia jest żywym znakiem wiary i takiej też żywej wiary potrzebuje. Jeśli chcemy mieć pełny udział w uczcie Chrystusa powinniśmy zatroszczyć się o naszą osobistą wiarę.
Takie też jest nasze zadanie na pielgrzymce życia. Jej celem duchowym jest odnowa, ożywienie i umocnienie naszej wiary. Starajmy się dobrze wykorzystać tę okazję. Jesteśmy podobni do uczniów udających się do Eamus. Być może jak oni trochę jesteśmy zawiedzeni i rozgoryczeni naszym życiem i wiarą. Jeśli pozwolimy, aby Jezus Chrystus szedł z nami i do nas mówił, jeśli poświęcimy Mu uwagę i zaangażowanie woli, nasze serca znów będą pałały żywą Wiarą, Nadzieją i Miłością.
Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8
~~
Ks. Robert Kwatek – TAJEMNICA EUCHARYSTII
Eucharystia jest tajemnicą
Znane są nam obrazy z telewizyjnych transmisji uroczystości religijno patriotycznych. W tych relacjach możemy zobaczyć obecnych na Mszy świętej przedstawicieli władz państwowych lub samorządowych. Choć w innych okolicznościach deklarują oni swój laicki światopogląd, choć występują w kampaniach popierających ustawy niezgodne z zasadami, które wyznaje i głosi Kościół, to tu na zaszczytnych, wydzielonych miejscach są obecni w czasie liturgii.
Najtrudniejszym dla nich jest moment przeistoczenia, w którym wszyscy klękają. Co ma zrobić człowiek niewierzący? Tu nie ma dobrego rozwiązania. Dla zmysłów zauważalne są przecież tylko słowa i gesty wykonywane przez kapłana. Są to słowa i gesty bardzo skromne w stosunku do prawdy, którą wyrażają i spełniają w tym momencie. Bez uznania tej ukrytej tajemnicy nie można we właściwy sposób odnieść się do samych słów i gestów. „Oto wielka tajemnica wiary” – mówi kapłan tuż po konsekracji. Wielka tajemnica! A dostęp do niej mają tylko wtajemniczeni. Tylko ci, którzy wierzą.
Bardzo wymowne i chyba wciąż dla nas wzorcowe było postępowanie w czasie liturgii Mszy świętej chrześcijan z pierwszych wieków Kościoła. Oni po pierwsze zupełnie inaczej traktowali świątynię. Było to dla nich miejsce rzeczywiście święte. Niewierzący mógł wejść do świątyni tylko przez baptysterium, czyli przez chrzcielnicę. Mógł wejść, kiedy przyjął chrzest. Do wnętrza mieli wobec tego wstęp tylko wierzący i dodajmy koniecznie – tylko święci, to znaczy ci, którzy aktualnie byli bez grzechu ciężkiego, czyli znajdowali się w stanie łaski uświęcającej. Dla wszystkich innych, to znaczy dla nieochrzczonych i pokutników właściwym miejscem w czasie liturgii była tylko kruchta. Tam mogli stać skruszeni ci, którzy nie mieli pełnego udziału w Uczcie Świętych. Stąd nazwa tego miejsca oddzielonego od wnętrza drugimi drzwiami.
Przebywający tam mogli prosić wchodzących o modlitwę w swojej intencji. Mogli też wysłuchać lektury z Pisma Świętego oraz wygłaszanej homilii lub kazania. Po Liturgii Słowa drzwi pomiędzy kruchtą a świątynią zamykano. W części eucharystycznej mogli brać udział tylko ci, którzy byli gotowi przystąpić do Uczty Baranka. Uczta odbywała się przy drzwiach zamkniętych. „Oto wielka tajemnica wiary!” Bez żywej wiary, wiary wyznawanej życiem tu i teraz, niemożliwy był udział w tych wydarzeniach zbawienia.
Możemy pozazdrościć chrześcijanom pierwszych wieków konsekwencji w poważnym traktowaniu zasad Wiary i Liturgii, a przede wszystkim nauki Ewangelii. Oni rzeczywiście byli całkowicie przeświadczeni, że Eucharystia jest spotkaniem świętych, jest zadatkiem życia w niebie, stanu zjednoczenia z Bogiem. Dla nich obecność Boga w Liturgii nie była kwestią teoretycznej wiedzy lecz doświadczenia.
Pan Jezus zresztą tak zaplanował Eucharystię – właśnie jako szczególne doświadczenie bliskości Boga. Msza święta nie jest teoretycznym wykładem o Bogu lecz spotkaniem z Nim. Jednak w jaki sposób człowiek ograniczony w możliwościach poznawczych do wrażeń zmysłowych może doświadczać spotkania z Bogiem, który istnieje poza materią?
I tu odkrywamy wielkość genialnego postanowienia Jezusa Chrystusa. Ustanawiając Eucharystię jako „Pamiątkę”, „Ofiarę”, „Paschę” „Ucztę” i „Uwielbienie” Jezus Chrystus zamknął w znakach czytelnych dla wszystkich ludzi to, co ze swej natury wykracza poza wszelkie naturalne kategorie. Przyjrzyjmy się bliżej tym pięciu tytułom odnoszącym się do Eucharystii aby bliżej poznać jak przez ludzkie doświadczenie objawia się nam ukryty w swej istocie Bóg.
Ustanawiając Eucharystię jako „Pamiątkę” Jezus utrwalił w niej fakt historycznego wydarzenia swej obecności na ziemi z całym wymiarem ludzkiego pozytywnego i negatywnego zaangażowania uczniów i innych świadków. „Pamiątka” Jezusa, jako Boga i Człowieka żyjącego na ziemi dwa tysiące lat temu, to nie spiżowy pomnik, ani kamienna piramida. To nie muzeum archeologiczne, ani też dzieło literackie. Jezus nie pozostawił rzeczy, które by mówiły „o Nim” . On pozostawił „samego siebie” w znaku żywego Słowa, w Chlebie i Winie. Ta „Pamiątka” przypomina dawne wydarzenia i ludzi, którzy brali w nich udział, ale także uobecnia je w naszych czasach.
Genialność „Pamiątki” Jezusa Chrystusa polega na tym, że sprawując ją dziś, prawdziwie uczestniczymy w wydarzeniach naszego zbawienia sprzed dwóch tysięcy lat. Stajemy wobec faktu narodzin Jezusa w Betlejem, wędrujemy z Nim do Nazaretu, uczestniczymy w zmaganiach i trudach Jego działalności, przeżywamy Jego mękę, śmierć i zmartwychwstanie. Dziś my jesteśmy świadkami tego wszystkiego, co oglądali i czego doświadczali uczniowie. „Pamiątka” Chrystusa sprawia, że bierzemy czynny udział w wydarzeniach naszego zbawienia. Bierzemy udział z naszym „tak” i z naszym „nie”. Sami doświadczamy skutków naszego zaangażowania, lub jego braku. Ma ono dla nas rzeczywisty skutek doczesny – nawrócenie i przemiana życia lub jej brak. Ma też skutek wieczny – udział w zbawieniu lub jego odrzucenie. Jako „Pamiątka” Eucharystia jest tajemnicą przekroczenia barier czasu i przestrzeni, przekroczenia doczesności, aby uczestniczący w niej dzisiaj mieli prawdziwą możliwość osobistego spotkania z Jezusem Chrystusem.
Ustanawiając „Ofiarę” Jezus zawarł w Eucharystii cały wymiar ludzkiego bólu aż po śmierć. Wszystko, w czym człowiek potrzebuje daru miłości i miłosierdzia. Ból, cierpienie i śmierć są doświadczeniami nierozerwalnie związanymi z ludzkim życiem. Na różnych etapach życia dotyczą one wszystkich i wszędzie. Nie ma człowieka, który przeszedłby przez życie bez cierpienia. Nie ma człowieka wolnego od trwogi umierania. Te doświadczenia same w sobie są zupełnie bez sensu. Ból dla samego bólu, cierpienie, z którego nic nie wynika, śmierć, która niszczy i kończy wszystko – same w sobie są „nie ludzkie” w tym znaczeniu, że nie tworzą człowieka, nie uczłowieczają. Same w sobie są „anty ludzkie”! Jednak te same negatywne doświadczenia w chwili, gdy są „ofiarowane” komuś, stają się najsilniejszymi bodźcami ludzkiego rozwoju. Cierpienie i śmierć, gdy stają się ofiarą dla kogoś, ubogacają zarówno ofiarodawcę jak i obdarowanego.
Jezus jako Człowiek doznał najbardziej bezsensownego cierpienia. Będąc samym dobrem w sposób całkowicie niezasłużony, niewinny zaznał cierpienia i hańby jak najgorszy złoczyńca. Tak nieludzko potraktowany nadał najważniejszy i największy sens ludzkiemu cierpieniu i śmierci. Ze swojej męki i śmierci uczynił dar życia i to życia wiecznego. To, co w założeniu było bezsensem, przez akt „Ofiary” dało sens każdemu ludzkiemu cierpieniu i śmierci.
Uczestnicząc obecnie w liturgii Mszy świętej mamy trudności w odkryciu ofiarniczego jej charakteru. Dzieje się tak dlatego, że odnowa liturgiczna zapoczątkowana przez Sobór Watykański II kładła nacisk na udostępnienie wiernym Eucharystii jako uczty. Uczestnicząc w niej uświadamiamy sobie , że zostaliśmy zaproszeni do Wieczernika, a nie na Golgotę, gdzie fizycznie spełniła się Ofiara Chrystusa. W ten sposób ostatnie pokolenia wiernych straciły z oczu związek Mszy świętej z Golgotą. Jednocześnie niestety nie ugruntowało się także podejście do Eucharystii jako do Uczty w Wieczerniku. Uczty, w której udział jest uzależniony od uformowana serca na wzór miłości samego Chrystusa. Odbiór Mszy świętej został zawieszony gdzieś pomiędzy tymi dwoma wymiarami. Wierni uczestniczą w niej więc najczęściej z poczucia obowiązku.
Uświadomienie sobie ofiarniczego charakteru Eucharystii jest bardzo trudne, ponieważ nie możemy sobie wyobrazić zasiadania do uczty w sąsiedztwie kaźni dokonywanej na szubienicy krzyża. Atmosfera Golgoty jest nie do pogodzenia z atmosferą uczty. Podchodząc pod krzyż traci się radosne nastawienie, które powinno towarzyszyć uczcie braterskiej miłości. Stąd pokolenie osób wychowywanych w liturgii jeszcze przedsoborowej, mając świadomość, że przybliżają się do Golgoty, rzadko przystępowali do Komunii. Przychodzili na Mszę świętą nie po to, by się karmić, lecz po to, by w pokorze zgiąć kolana wobec tajemnicy Ofiary Chrystusa.
Chociaż we współcześnie sprawowanej liturgii jesteśmy zaproszeni raczej do Wieczernika niż na Golgotę, ważne jest, abyśmy uświadamiali sobie, że moc Pokarmu Eucharystycznego ma swoje źródło w Ofierze dokonanej na krzyżu. W Komunii świętej zawarta jest moc miłości, która została objawiona na krzyżu. Była to miłość większa od ludzkiej nienawiści i od zła. Karmiąc się tą miłością sami stajemy się zdolni do składania ofiary miłości wobec naszych bliźnich i wobec Pana Boga. Eucharystia zawiera w sobie tajemnicę „Ofiary” uzdalniającej nas do życia w miłości na podobieństwo samego Chrystusa. Jedna z naszych pieśni religijnych w krótkiej poetyckiej sentencji zawiera prawdę o związku ofiary z darem miłości: „W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie, w krzyżu miłości nauka. Kto krzyż odgadnie, ten nie upadnie w boleści sercu zadanej.”. Eucharystia zawiera w sobie tajemnicę mocy miłości objawionej w Ofierze Jezusa Chrystusa na krzyżu. Bez wymiaru Ofiary komunia staje się raczej „podwieczorkiem dla kręgu sympatyków” niż Ucztą dla przyjaciół. Warto o tym pamiętać.
Nie możemy zapominać, że Eucharystia została ustanowiona w czasie wieczerzy, jaką Jezus spożywał wraz ze swymi uczniami w czasie świąt paschalnych. To właśnie ze starotestamentalnej świątecznej uczty i jej duchowego znaczenia zrodziła się tajemnica Eucharystii jako Paschy Nowego Przymierza.
Pascha była uczta ofiarną. Przez spożywanie baranka złożonego w ofierze, Żydzi wchodzili w komunię z Bogiem. Ci, którzy spożyli ten pokarm w noc Wyjścia z Egiptu zostali ocaleni od śmierci. Mogli przejść do nowego życia w wolności. Stąd bierze początek znaczenie naszej Uczty Eucharystycznej.
We Mszy świętej spożywamy Baranka, którym jest Jezus Chrystus. Jego Ciało jest Pokarmem zachowującym nas od śmierci wiecznej i dającym nam możliwość przejścia do nowego życia w królestwie Bożym. Sam Jezus stwierdza to bardzo wyraźnie: „Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata”. (J 6,48-51).
Słowa Jezusa ukazują nam jednocześnie istotną różnicę pomiędzy wieczerzą paschalną Starego Przymierza, a Eucharystią. Po pierwsze w Eucharystii sam Jezus staje się Barankiem Ofiarnym i Pokarmem. Po drugie, w odróżnieniu od dawnej Paschy ten pokarm prawdziwe broni przed śmiercią i daje życie wieczne. Po trzecie, jest to pokarm zrodzony z Ofiary złożonej nie tylko za jeden naród, ale za życie całego świata.
Eucharystia jako „Pascha” zawiera więc w sobie tajemnicę przejścia przez granice wszelkiego zniewolenia jakie może dotyczyć każdego człowieka. Uczestnicząc w niej przygotowujemy się do ostatecznego wyzwolenia z wszelkich ograniczeń i do nowego życia w niebie.
Dopiero teraz możemy zbliżyć się do tajemnicy Eucharystii jako „Uczty”. Dopiero teraz bowiem możemy poznać wyjątkowość Ostatniej Wieczerzy, a przez nią wyjątkowość każdej Mszy świętej. To, co dokonało się w Wieczerniku, może wprawić w prawdziwy szok, w prawdziwy zachwyt i zdumienie. Każdy, kto pozwolił sobie na wysiłek medytacji nad Ucztą w Wieczerniku, z przejęcia zapewne już nigdy nie zlekceważy Mszy świętej. Ci co ją lekceważą, zapewne nigdy nie mieli okazji, poważnie się nad nią zastanowić.
Przede wszystkim wyjątkowość tej Uczty wynika z faktu, że to sam Bóg Wcielony przygotował ją dla ludzi. On jest Gospodarzem i On sam nadaje jej najgłębsze znaczenie. Dobrał przyjaciół i sam ich zaprosił. Syn Boży uczynił z tego spotkania prawdziwe „widowisko dla nieba i dla ziemi”. Gest umywania nóg musiał być szokiem nie tylko dla uczniów. Zapewne i aniołowie zostali nim zadziwieni. Żaden z nich bowiem jeszcze nie służył człowiekowi jak sam Chrystus.
Tych ludzi Syn Boży nazywa przyjaciółmi. Żaden anioł nigdy nie dostąpił takiego zaszczytu. To jedno stwierdzenie godne jest kontemplacji przez całe życie. Być przyjacielem Chrystusa! Żaden zaszczyt na ziemi, żaden tytuł nie może zrównoważyć tego wyniesienia, jakiego doznają zaproszeni na „Ucztę”.
Wreszcie Syn Boży karmi zaproszonych swoim Ciałem i daje im swoją Krew jako napój. Doskonale zdając sobie sprawę z przepaści jaka dzieli Syna Bożego od człowieka Jezus Chrystus niweluje ją nie tylko gestem służby, nie tylko słowem przyjaźni, lecz nade wszystko darem z samego siebie. Jego deklaracja przyjaźni nie jest przedwyborczym sloganem, nie jest teatralnym gestem, nie jest też tkliwym kaprysem. Jezus rzeczywiście wydaje siebie: „Nie ma większej miłości nad tę, gdy kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”. Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje za was (za przyjaciół) wydane. Bierzcie i pijcie, to jest Krew moja za was (za przyjaciół) i za wielu wylana”.
Gdyby ludzie zrozumieli kim są, gdy uczestniczą we Mszy świętej… Gdyby poznali swe wyniesienie i zaszczyt jakiego doznają… Gdyby mogli przejrzeć na oczy i zobaczyć prawdziwy wymiar tajemnicy tego spotkania przy stole, zapewne kościoły byłyby pełne i wszyscy garnęliby się do ołtarza chcąc być jak najbliżej Przyjaciela. Jeśli dla kogoś, kto nazywa siebie wierzącym chrześcijaninem wszystko inne ważniejsze jest niż sama przyjaźń z Bogiem, to nie powinien w ogóle wchodzić do kościoła. Swym brakiem zrozumienia dla doniosłości tej chwili, swa obojętnością i znudzeniem nie powinien przeszkadzać i mącić atmosfery tego spotkania. Może to zabrzmi boleśnie, ale na drzwiach kościołów mogłaby pojawić się tabliczka z napisem: „TYLKO DLA PRZYJACIÓŁ. OBCYM WSTĘP WZBRONIONY”.
Jeśli to nas gorszy, to przypomnijmy sobie, że Ewangelia zapowiada taką sytuację przy wejściu na Ucztę w niebie, której zapowiedzią jest właśnie Eucharystia. Nie łudźmy się! Chrystus wie najlepiej, kto z nas prawdziwie jest Jego przyjacielem. Kto godzien jest udziału w „Uczcie”, której tajemnicą jest przyjaźń samego Boga.
Tym, do których dotarła ta prawda nie pozostaje nic innego jak trwać w „Uwielbieniu”. Uwielbienie jest najsłuszniejszą odpowiedzią człowieka na dar jaki otrzymuje w Eucharystii. Jednak nie człowiek jest tu pierwszą osobą dokonującą uwielbienia. Podobnie jak wszystkie poprzednie znaczenia Eucharystii miały swoje źródło w Jezusie Chrystusie i w Jego działaniu, tak też i uwielbienie zaczyna się od Niego samego. To Chrystus dokonuje uwielbienia swego Ojca, gdy ofiarowuje mu ukończone dzieło zbawienia świata. To Chrystus uwielbia Ojca przedstawiając Mu swoich ziemskich przyjaciół uratowanych z niewoli zła i śmierci.
W to uwielbienie może włączyć się człowiek. Jednak nie chodzi tu przede wszystkim o słodkie słowa i hymny zachwytu. Uwielbieniem jest dzieło życia. Żywy pomnik stawiany codziennie czynami wynikającymi ze świadomości przyjaźni z Chrystusem. Uwielbieniem Boga Ojca jest powtarzane i spełniane codziennie motto życia: „To zaszczyt być przyjacielem Twojego Syna! To zaszczyt być Twoim dzieckiem! To zaszczyt być dla Ciebie…! Uwielbiam Cię, chcąc być dla Ciebie…!”.
Jak widzimy, odsłaniane tu kolejne głębsze znaczenia tajemnicy Eucharystii prowadzą nas do wielkiej prawdy o niezwykłej bliskości Boga względem nas. Bliskości wręcz niewyobrażalnej dla człowieka. Pełne uświadomienie sobie tego faktu musiałoby się dla nas skończyć w jedyny możliwy po takim doznaniu sposób – odejściem z tego świata. Nie byłby bowiem w stanie żyć na ziemi ktoś, kto poznałby pełnię przyjaźni i bliskości Boga. Chciałby być już u Niego na zawsze.
Trudno wyrazić słowami czym jest dla człowieka tajemnica tak bliskiej Obecności Boga w Eucharystii. Jest to doświadczenie osobiste i przeżywane indywidualnie. Jest to doświadczenie, którego nie można przekazać, nie można nauczyć, nie można zademonstrować. Ono jest, albo nie jest, wewnętrzną prawdą przeżywaną przez konkretna osobę. Doznanie tej bliskości jest wewnętrznym świadectwem przyjaźni z Chrystusem. Jest słowem wypowiedzianym przez Syna Bożego tajemnym językiem nadprzyrodzonej miłości wprost do duszy przyjaciela: „Już nie nazywam cię sługą… Nazywam cię przyjacielem…” Dla tych słów usłyszanych w sercu warto poświęcić wszystko!
Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8
~~
Ks. Robert Kwatek – TAJEMNICA EUCHARYSTII
Wezwanie do nawrócenia
Nie ulega wątpliwości, że Eucharystia jest dla nas wezwaniem do przemiany. Już sam fakt tajemnicy zawartej w słowach i gestach wymaga przemiany kategorii myślenia i odmiennej oceny rzeczy widzialnych. Trzeba w nich widzieć to, co ukryte. Trzeba przestroić całą swoją zdolność poznawczą na rozpoznanie i przyjęcie prawdy utajonej.
Zdolność poznania tego co ukryte, decyduje o możliwości spotkania z Bogiem obecnym w Eucharystii. Nawrócenie nie jest zatem tylko kategorią moralną. Przemiana potrzebna do przeżywania Eucharystii zaczyna się od przemiany wrażliwości. Od uruchomienia wrażliwości nie tyle zmysłowej, co duchowej. Mówiliśmy już o tym w drugim dniu pielgrzymki. Mentalność medialna nie daje szansy na doświadczenie tego, co święte. Co należy zatem uczynić, aby Eucharystia była dla nas spotkaniem z tajemnicą?
Starszym kapłanom z Warszawskiego Seminarium Duchownego znana jest anegdota o jednym z księży profesorów. – „Domine, co jest u góry strony? – pytał, otwierając Biblię na przykład na pierwszej stronie księgi Jeremiasza. Klerycy łamali sobie głowy. – Tytuł… nazwa… pierwsze zdanie… duża litera… – Wszystko źle! Chodziło o górny margines… U początku strony jest margines – wolna przestrzeń oddzielająca treść książki od tego, co jest dookoła, od świata. Aby skupić się na zapisanym tekście, aby odczytać treść, trzeba odsunąć to wszystko, co rozprasza. Czytając wchodzi się przecież w zupełnie inny świat, w inny czas, inne okoliczności, inne przeżycia. W lekturze potrzebne jest skupienie. To nic innego jak umiejętność obecności we właściwym miejscu i czasie całym sobą.
Wejście w głębię treści zawartej w Eucharystii także wymaga marginesu – tej wolnej przestrzeni oddzielającej jedną rzeczywistość od drugiej – sprawy tego świata od spraw nadprzyrodzonych. Kolejna historia, którą chcemy tu przytoczyć doskonale nam pokaże znaczenie takiego marginesu w przygotowaniu do Mszy świętej.
Działo się to w roku 1979 podczas pierwszej pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Polski. Tuż przed Mszą świętą w Warszawie do Ojca świętego chciał podejść jeden z wysokich urzędników państwowych. Miał wszelkie potrzebne przepustki, więc kolejne grupy milicjantów, ochroniarzy, agentów Biura Ochrony Rządu przepuszczały go bez problemu. Tak dotarł do zakrystii na dwadzieścia minut przed rozpoczęciem Mszy świętej. Tu zatrzymał go ksiądz Stanisław Dziwisz. Nie dał się przekonać żadnymi argumentami, aby pozwolić na rozmowę z papieżem. – „Niech pan zrozumie – mówił – że na godzinę przed Mszą świętą nie ma dla Ojca Świętego spraw ważnych na tej ziemi.” Tak ów margines pomiędzy światem a Eucharystią traktował dzisiejszy kandydat na ołtarze. Zastanówmy się więc jaki margines pozostawiamy sobie…?
Taki margines przejścia pomiędzy światem i jego mentalnością, a Eucharystią jest niezbędny. Świat jest po prostu w nieustannym konflikcie z tymi wartościami, które ukryte są w Eucharystii. Bez niezbędnego przygotowania żaden człowiek nie jest w stanie właściwie uczestniczyć w tak wyjątkowym spotkaniu z Bogiem.
Najlepszy przykład konieczności przygotowania do Eucharystii znajdujemy w Ewangelii. Oto dwaj uczniowie idący do Emaus pełni są wątpliwości, żalu i pretensji do przebiegu wydarzeń w Jerozolimie. To nie tak miało być! Jezus okazał się zbyt słabym, by podjąć walkę o królestwo, którego nadejście obiecywał. Spodziewali się innego scenariusza wydarzeń i innego finału. Według swego przekonania zawiedli się na swym Mistrzu. Doświadczyli klęski, stracili nadzieję i z poczuciem smutku odchodzili z miejsca, które także dla nich było zbyt niebezpieczne.
Potrzebna była bezpośrednia interwencja Chrystusa, aby uczniowie te same wydarzenia zobaczyli w zupełnie innej perspektywie. Aby zrozumieli odmienną od ludzkiej strategię działania Boga i Jego Syna. Aby ich serca porzuciły daremny smutek i rozpaliły się na nowo wiarą, nadzieją i miłością. Po tej interwencji, po rozmowie jaką uczniowie przeprowadzili z Wędrowcem, który się do nich przyłączył, sami poprosili, aby został z nimi na wieczerzy. Gdy połamał chleb rozpoznali swego Mistrza. Wtedy wszystko stało się jasne i oczywiste. Ich serca pałały radością i były przepełnione szczęściem.
Możemy porównać tę sytuację do dostrojenia odbiornika radiowego czy telewizyjnego, tak aby odbierał bez zakłóceń właściwą falę. Pan Bóg pragnie przekazać nam prawdziwy obraz i treść wydarzeń z historii zbawienia. Historii, która bezpośrednio dotyczy także nas samych. Jeśli nasza wrażliwość jest rozregulowana lub nastawiona na zupełnie inny odbiór, przekaz prawdy jest utrudniony lub wręcz niemożliwy. Jeśli dostroimy swoją duchową wrażliwość do zakresu na którym przemawia do nas Bóg, nasze serca będą pałały z zachwytu. Wszystko, co dzieje się przed rozpoczęciem Mszy świętej i tuż po jej początku, w tak zwanych Obrzędach Wstępnych, ma na celu właśnie dostrojenie naszej wrażliwości do zakresu, w którym przemawia do nas Bóg. Przyjrzyjmy się zatem bliżej tym przygotowaniom.
Obrzędy wstępne Mszy świętej można porównać do rytuału, który odbywał się w dawnych zamkach królewskich. Otóż, gdy król miał przyjąć kogoś ze swych poddanych na audiencji, zanim gość został dopuszczony przed oblicze monarchy, poddawany był pewnego rodzaju zabiegom wstępnym. Polegały one najpierw na oczekiwaniu. Długim oczekiwaniu. Miało ono uświadomić przychodzącemu różnicę godności. To nie król jest w poczekalni do swego poddanego lecz odwrotnie. Następnie gościa wprowadzano do coraz wspanialszych komnat. Na ścianach były umieszczone obrazy przedstawiające dokonania króla i całej jego dynastii. Zwycięskie bitwy, wzniesione miasta, ufundowane klasztory… Bogaty wystrój i majestat tych komnat miał uzmysłowić przychodzącemu, że za chwilę ujrzy pomazańca Bożego. Taki rytuał kilkakrotnego oczekiwania i stopniowego przechodzenia do coraz wspanialszych komnat trwał podobno czasami nawet ponad godzinę. A wszystko to po to, aby gość uświadomił sobie jakiego doświadcza zaszczytu i wyróżnienia, będąc dopuszczonym przed najjaśniejsze oblicze władcy. Taką wizytę gość zapamiętywał na całe życie. Wychodząc wiedział, że doznał czegoś wyjątkowego.
Zobaczmy jak uprościliśmy, niemal sprofanowaliśmy nasze wejście do świątyni przed oblicze Boga. Czy nasze wejście do świątyni wyraża szacunek dla Boga? Począwszy do stroju, przez czas i zachowanie nasz wejście do kościoła czasami przypomina wypad do supermarketu. Prosto z samochodu, albo z ulicy… raz, dwa, trzy… szybko, żeby złapać to, co chcemy…, oby personel był w miarę miły, a zresztą to i tak nie ważne… Zabieramy swoje i wracamy do swojego świata. Takiego spotkania się nie pamięta, podobnie jak nie pamięta się kolejnych zakupów w supermarkecie.
Pozwólmy zatem raczej wprowadzić się powoli w tajemnicę spotkania z Wszechmogącym Bogiem w Trójcy Świętej Jedynym. Jest to obrzęd nawrócenia z postawy obojętnego widza na postawę obdarowanego przyjaciela. Z postawy obcego przechodnia na właściwą atmosferze tego spotkania postawę kochanego i kochającego dziecka. Jest to zatem wezwanie do generalnego nawrócenia.
„W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Znak krzyża jest pierwszym wspólnym działaniem kapłana i wiernych. Zauważmy, że gest towarzyszący tym słowom, jeśli jest poprawnie wykonany, przekreśla całego człowieka. Znak krzyża jest tu wyznaniem wiary i jakby bramą, przez którą przechodzimy pozostawiając za sobą wszystko, co jest na tym świecie, by wejść w świat tajemnicy Boga. Oto przestaję być dla siebie, przekreślam siebie, by być dla Boga. Świadomie wykonany znak krzyża to wezwanie do pełnego zaangażowania w to wszystko, co będzie się działo za chwilę. Słowo „Amen” wypowiedziane przez wszystkich obecnych jest zgodą na wejście w tajemnicę wiary: „Amen” znaczy „Niech się tak stanie!”. Zaczyna się inny wymiar istnienia.
„Pan z wami – i z duchem twoim”. To nie jest takie zwykłe: „Dzień dobry drodzy parafianie!” na które wierni odpowiadają: „I księdzu również wszystkiego najlepszego!”. Pozdrowienie chrześcijańskie nie jest zwyczajową kurtuazją, przynajmniej nie powinno tylko nią być. Jest radosnym potwierdzeniem przyjęcia zaproszenia na Ucztę Eucharystyczną. Zaproszenie zostało skierowane do wszystkich wiernych. Odpowiedzieli na nie tylko niektórzy. W sercach tych pozostałych nie było miejsca dla Boga. Do tych, którzy przybyli, kapłan kieruje słowa radosnej prawdy: „Pan z wami!” Jest to potwierdzenie wyjątkowego wyróżnienia jakim zostali obdarowani obecni. Tu uświadamiamy sobie naszą przewagę nad innymi ludźmi. Może tamci są zdolniejsi, bogatsi, sławniejsi? Może mają więcej wolnego czasu, są bardziej opaleni, zwiedzili ciekawe miejsca…? Cóż z tego, kiedy nie ma z nimi Boga? On jest z nami, a to przecież cel i sens ludzkiego życia. To pozdrowienie jest także zachętą: „Przestańcie żałować tego, co pozostawiliście, aby przyjść na spotkanie z Bogiem. On jest z wami. On jest dla was! Wraz z darem Jego obecności otrzymacie wszystko, co jest waszym szczęściem”. Jest to także wezwanie do czujności: „Uważaj! Pan jest obecny. Patrz uważnie, słuchaj pilnie, módl się żarliwie, abyś nie wyszedł stąd samotny, nie zaznawszy Jego przyjaźni przez nieuwagę i zapatrzenie w siebie”. W liturgii nie ma zbędnych słów. Każdy, nawet najkrótszy zwrot ma w sobie ogrom treści. Kolejne słowa i gesty w liturgii są ze sobą ściśle połączone, jak ogniwa łańcucha. Tracąc ten związek, tracąc wątek wydarzeń liturgicznych możemy nie odnaleźć sensu tego, co ma nastąpić. Uważajmy więc, co ma dziać się dalej.
Przyjrzymy się teraz aktowi pokuty. Jeśli nie poprzedza go świadome wyznanie wiary w znaku krzyża i zrozumienie zaszczytu jaki nas spotkał podkreślonego pozdrowieniem w imię Boga, sam akt pokuty staje się pustą formalnością. Bez tych wcześniejszych znaków spotkania z Bogiem pozostajemy skupieni na sobie. Sami dla siebie możemy wydawać się całkiem w porządku, wobec tego akt skruchy jest tylko grzecznościowym „przepraszam”. Jest kurtuazyjnym pustosłowiem.
Inaczej się dzieje, gdy pierwsze słowa i gesty uświadamiają nam majestat Boga. Jeśli wiemy kim jest On, i zdajemy sobie sprawę z tego, kim jesteśmy my, ta konfrontacja nieuchronnie wprowadza nas w uznanie i wyznanie swojej słabości.
Wyobraźmy sobie taką sytuację. Jesteśmy zaproszeni na eleganckie wytworne przyjęcie. Wymagane są stroje wieczorowe. Zaniedbani i zapędzeni w ostatniej chwili wkładamy na siebie wyciągnięte z szafy ubranie z nadzieją, że wszystko jest z nim w porządku. W półmroku naszego mieszkania wygląda przecież całkiem dobrze. Gdy jednak wchodzimy na jasno oświetloną salę nagle okazuje się, że ubranie ma kilka plam i jest gdzieniegdzie zagniecione. Cóż nam pozostaje? Wycofać się, albo przeprosić Gospodarza i innych gości za swój niestosowny wygląd. To duży afront wobec Pana Domu i innych gości. Wypada przeprosić. Gospodarz ratuje sytuację. Daje nam nowy strój, abyśmy mogli czuć się dobrze w doborowym towarzystwie.
Chwila milczenia przed słowami wyznania skruchy to czas decyzji. Albo pozostaniemy w swoim uporze twierdząc, że z nami wszystko jest w porządku i będziemy przybierali tak zwaną „dobrą minę do złej gry”, albo uznamy prawdę swej sytuacji i przeprosimy za plamy na sumieniu. Niektórzy niestety trwają w uporze. Dla nich Pan Jezus już nic nie może zrobić. To sytuacja Judasza na Ostatniej Wieczerzy, który widząc, że został zdekonspirowany, mimo wszystko pozostaje przy swoim. Jezus dał mu szansę puszczając snop światła w jego duszę, a on mimo to wchodzi w ciemność. To rzeczywisty wybór człowieka.
Chwila milczenia i słowa aktu skruchy są kluczem otwierającym następne tajemnice Eucharystii. Albo pozwolimy Chrystusowi by nas oczyścił, by obmył nasze nogi, jak uczniom w Wieczerniku, albo nie przyjmiemy tej posługi miłosierdzia. Wtedy nie będziemy mieli udziału w Uczcie Chrystusa: „Piotrze, jeśli cię nie obmyję, nie będziesz miał udziału ze mną…”
„Panie zmiłuj się nad nami!” – „Kirie eleison!” To krótkie wezwanie, następujące po akcie pokutnym, nie jest wcale jego powtórzeniem. Wezwanie „Kirie eleison” zapożyczone jest ze zwyczajów starożytnego świata. Takimi okrzykami witano wodza powracającego do swej ojczyzny, do swego miasta, po odniesionym zwycięstwie. Mieszkańcy w ten sposób wyznawali po pierwsze potęgę zwycięzcy, a po drugie wyrażali nadzieję, że jego zwycięstwo będzie także dla nich zbawienne. Uchroni ich od wrogów i wyrządzanych przez nich krzywd. Było to wyznanie w rodzaju: „Tyś Panem i zwycięzcą. Tyś pogromcą zła. W naszej słabości w Tobie jest nasza nadzieja na pokonanie naszych wrogów, na nasze ocalenie”.
Zobaczmy jaki głęboki sens ma taka treść wyrażona wobec Chrystusa tuż po przyznaniu się do naszej słabości. To nie my samych siebie mamy uporządkować. Nawet nie jesteśmy do tego zdolni. Nasi wrogowi są zbyt potężni. Popadliśmy w niewolę zbyt potężnego przeciwnika. Stąd nasze nałogi, nasze nieustanne upadki, nasze uzależnienia, nasze grzechy. „Panie zmiłuj się nad nami” – zwycięski Chryste, w Tobie jest nasza nadzieja! W tych słowach wyznajemy: Ty jesteś pogromcą zła. W Twoim zwycięstwie jest nasze ocalenie! To Twoja zasługa, że uratowani i oczyszczeni możemy wejść na Ucztę. I znów zauważmy, jeśli przez ten etap przejdziemy z całym zrozumieniem i zaangażowaniem, zupełnie zrozumiałe stanie się dla nas, że wspólnie śpiewamy hymn uwielbienia: „Chwała na wysokości Bogu…”
Jest to hymn uwielbienia Boga w Trójcy Jedynego. Ten hymn pozwala nam jeszcze w obrzędach wstępnych zobaczyć właściwą perspektywę wydarzenia, w którym mamy uczestniczyć. Przywołując porównanie obrzędów wstępnych do stopniowego wprowadzania gościa na audiencję przed oblicze monarchy, możemy powiedzieć, że hymn „chwała na wysokości Bogu” jest wejściem do sali tronowej. Sala ta zazwyczaj była najbogatszą i najwspanialej ozdobioną. Widok zapierał dech w piersiach, prowokował do okrzyku zachwytu.
Hymn „Chwała na wysokości Bogu” jest właściwie ostatnim sprawdzianem stanu przygotowania ludzkiej duszy do spotkania z Bogiem. Ktoś, kto uczciwie przeszedł kolejne stopnie wprowadzenia, dobrze odczytał kolejne znaki obrzędów wstępnych, w tym momencie powinien być zdolny do spontanicznego okrzyku uwielbienia. Tak wiele już się wydarzyło we Mszy świętej. Tak wiele już człowiek doznał… Tak bardzo już jest odmieniony… To jego wielki dzień. Zostanie dopuszczony przed oblicze Boga. Właściwie to już jest przed Obliczem Jego Majestatu… Cóż wtedy może powiedzieć? „Tylko Tyś jest święty. Tylko Tyś jest Panem. Tylko Tyś Najwyższy…
Bóg nie jest próżny. Nie chce naszego uwielbienia dla niego samego. On jest Miłością. To spotkanie jest dla nas i ze względu na nas, więc On pozwala nam mówić. Tu następuje tak zwana „Kolekta”. Ma ona swoją szczególną strukturę.
Najpierw następuje wezwanie do modlitwy: „Módlmy się!”, a po nim chwila ciszy. Jest to czas na osobistą rozmowę z Bogiem. Tu już nie chodzi o decyzję, jak w przypadku aktu skruchy, lecz o szczere wyznanie tajemnicy swojego serca. Z czym przychodzisz przed Jego Majestat? O co chcesz prosić? Oto masz wyjątkową szansę wypowiedzieć swoje błaganie, dziękczynienie, przebłaganie… Jakże to smutne, że w tym momencie wiele osób pozostaje jakby w pustce. Nie mają nic do powiedzenia Panu Bogu. To tak jakby chcieli wymigać się od postawionego pytania stwierdzeniem w rodzaju: „Ja tu tak tylko… Z kolegą przyszedłem… Tak sobie…”. Kompletna pomyłka.
Kapłan słowami „Módlmy się” stawia przed zebranymi jakby „otwarty kosz”. Każdy może włożyć do niego to, co uważa za stosowne: sprawy osobiste, rodzinne, sprawy Ojczyzny i Kościoła, dziękczynienie, wynagrodzenie, prośbę. Kapłan w tym momencie przedstawia Bogu intencję, którą podają składający ofiarę pieniężną. Te osoby mają szczególny udział we Mszy świętej. Gdy „kosz” zostanie wypełniony, kapłan w imieniu całego ludu wznosi go do Boga i w krótkiej modlitwie jeszcze raz przedstawia wszystkie sprawy Bogu, prosząc o ich wysłuchanie „przez Jezusa Chrystusa Pana naszego”. To jest właściwa „Kolekta”, czyli zebranie wszystkich intencji. Oby nigdy wśród nich nie zabrakło naszej.
Eucharystia jest zatem wezwaniem do nawrócenia. Po pierwsze do zmiany wewnętrznej wrażliwości. Do przestawienia się z doznań zmysłowych na doznania duchowe. Mentalność świata zawsze prowokuje do pretensji wobec Pana Boga. Tak właśnie myśleli uczniowie w drodze do Emaus. Zostali przemienieni spotkaniem z Chrystusem, który oczyścił i odmienił ich serca i umysły. Przygotował na udział w Eucharystii. Dzięki przeżytej przemianie poznali Go po łamaniu chleba.
Warto zastanowić się z jakim nastawieniem przychodzimy na Mszę świętą. Warto wprowadzić w swój zwyczaj uczestniczenia w Eucharystii pewien margines oddzielający w naszej świadomości sprawy tego świata od spraw nadprzyrodzonych, które są istotą Mszy świętej. Warto też poddać się przemianie dokonywanej przez udział w Obrzędach wstępnych. Bez takiego przygotowania nie doświadczymy tej prawdy, że zostaliśmy jako przyjaciele zaproszeni na ucztę przez samego Boga.
Obiecajmy sobie, że od tej chwili będziemy się starali dobrze wykorzystywać obrzędy wstępne we Mszy świętej. Tam nie ma miejsca na nudę. Jest to czas odkrywania przyjaźni. Najważniejsze i najciekawsze ma dopiero nastąpić. Przed nami Liturgia Słowa i Liturgia Eucharystii.
~~
Ks. Robert Kwatek – TAJEMNICA EUCHARYSTII
Wezwanie do nawrócenia
Nie ulega wątpliwości, że Eucharystia jest dla nas wezwaniem do przemiany. Już sam fakt tajemnicy zawartej w słowach i gestach wymaga przemiany kategorii myślenia i odmiennej oceny rzeczy widzialnych. Trzeba w nich widzieć to, co ukryte. Trzeba przestroić całą swoją zdolność poznawczą na rozpoznanie i przyjęcie prawdy utajonej.
Zdolność poznania tego co ukryte, decyduje o możliwości spotkania z Bogiem obecnym w Eucharystii. Nawrócenie nie jest zatem tylko kategorią moralną. Przemiana potrzebna do przeżywania Eucharystii zaczyna się od przemiany wrażliwości. Od uruchomienia wrażliwości nie tyle zmysłowej, co duchowej. Mówiliśmy już o tym w drugim dniu pielgrzymki. Mentalność medialna nie daje szansy na doświadczenie tego, co święte. Co należy zatem uczynić, aby Eucharystia była dla nas spotkaniem z tajemnicą?
Starszym kapłanom z Warszawskiego Seminarium Duchownego znana jest anegdota o jednym z księży profesorów. – „Domine, co jest u góry strony? – pytał, otwierając Biblię na przykład na pierwszej stronie księgi Jeremiasza. Klerycy łamali sobie głowy. – Tytuł… nazwa… pierwsze zdanie… duża litera… – Wszystko źle! Chodziło o górny margines… U początku strony jest margines – wolna przestrzeń oddzielająca treść książki od tego, co jest dookoła, od świata. Aby skupić się na zapisanym tekście, aby odczytać treść, trzeba odsunąć to wszystko, co rozprasza. Czytając wchodzi się przecież w zupełnie inny świat, w inny czas, inne okoliczności, inne przeżycia. W lekturze potrzebne jest skupienie. To nic innego jak umiejętność obecności we właściwym miejscu i czasie całym sobą.
Wejście w głębię treści zawartej w Eucharystii także wymaga marginesu – tej wolnej przestrzeni oddzielającej jedną rzeczywistość od drugiej – sprawy tego świata od spraw nadprzyrodzonych. Kolejna historia, którą chcemy tu przytoczyć doskonale nam pokaże znaczenie takiego marginesu w przygotowaniu do Mszy świętej.
Działo się to w roku 1979 podczas pierwszej pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Polski. Tuż przed Mszą świętą w Warszawie do Ojca świętego chciał podejść jeden z wysokich urzędników państwowych. Miał wszelkie potrzebne przepustki, więc kolejne grupy milicjantów, ochroniarzy, agentów Biura Ochrony Rządu przepuszczały go bez problemu. Tak dotarł do zakrystii na dwadzieścia minut przed rozpoczęciem Mszy świętej. Tu zatrzymał go ksiądz Stanisław Dziwisz. Nie dał się przekonać żadnymi argumentami, aby pozwolić na rozmowę z papieżem. – „Niech pan zrozumie – mówił – że na godzinę przed Mszą świętą nie ma dla Ojca Świętego spraw ważnych na tej ziemi.” Tak ów margines pomiędzy światem a Eucharystią traktował dzisiejszy kandydat na ołtarze. Zastanówmy się więc jaki margines pozostawiamy sobie…?
Taki margines przejścia pomiędzy światem i jego mentalnością, a Eucharystią jest niezbędny. Świat jest po prostu w nieustannym konflikcie z tymi wartościami, które ukryte są w Eucharystii. Bez niezbędnego przygotowania żaden człowiek nie jest w stanie właściwie uczestniczyć w tak wyjątkowym spotkaniu z Bogiem.
Najlepszy przykład konieczności przygotowania do Eucharystii znajdujemy w Ewangelii. Oto dwaj uczniowie idący do Emaus pełni są wątpliwości, żalu i pretensji do przebiegu wydarzeń w Jerozolimie. To nie tak miało być! Jezus okazał się zbyt słabym, by podjąć walkę o królestwo, którego nadejście obiecywał. Spodziewali się innego scenariusza wydarzeń i innego finału. Według swego przekonania zawiedli się na swym Mistrzu. Doświadczyli klęski, stracili nadzieję i z poczuciem smutku odchodzili z miejsca, które także dla nich było zbyt niebezpieczne.
Potrzebna była bezpośrednia interwencja Chrystusa, aby uczniowie te same wydarzenia zobaczyli w zupełnie innej perspektywie. Aby zrozumieli odmienną od ludzkiej strategię działania Boga i Jego Syna. Aby ich serca porzuciły daremny smutek i rozpaliły się na nowo wiarą, nadzieją i miłością. Po tej interwencji, po rozmowie jaką uczniowie przeprowadzili z Wędrowcem, który się do nich przyłączył, sami poprosili, aby został z nimi na wieczerzy. Gdy połamał chleb rozpoznali swego Mistrza. Wtedy wszystko stało się jasne i oczywiste. Ich serca pałały radością i były przepełnione szczęściem.
Możemy porównać tę sytuację do dostrojenia odbiornika radiowego czy telewizyjnego, tak aby odbierał bez zakłóceń właściwą falę. Pan Bóg pragnie przekazać nam prawdziwy obraz i treść wydarzeń z historii zbawienia. Historii, która bezpośrednio dotyczy także nas samych. Jeśli nasza wrażliwość jest rozregulowana lub nastawiona na zupełnie inny odbiór, przekaz prawdy jest utrudniony lub wręcz niemożliwy. Jeśli dostroimy swoją duchową wrażliwość do zakresu na którym przemawia do nas Bóg, nasze serca będą pałały z zachwytu. Wszystko, co dzieje się przed rozpoczęciem Mszy świętej i tuż po jej początku, w tak zwanych Obrzędach Wstępnych, ma na celu właśnie dostrojenie naszej wrażliwości do zakresu, w którym przemawia do nas Bóg. Przyjrzyjmy się zatem bliżej tym przygotowaniom.
Obrzędy wstępne Mszy świętej można porównać do rytuału, który odbywał się w dawnych zamkach królewskich. Otóż, gdy król miał przyjąć kogoś ze swych poddanych na audiencji, zanim gość został dopuszczony przed oblicze monarchy, poddawany był pewnego rodzaju zabiegom wstępnym. Polegały one najpierw na oczekiwaniu. Długim oczekiwaniu. Miało ono uświadomić przychodzącemu różnicę godności. To nie król jest w poczekalni do swego poddanego lecz odwrotnie. Następnie gościa wprowadzano do coraz wspanialszych komnat. Na ścianach były umieszczone obrazy przedstawiające dokonania króla i całej jego dynastii. Zwycięskie bitwy, wzniesione miasta, ufundowane klasztory… Bogaty wystrój i majestat tych komnat miał uzmysłowić przychodzącemu, że za chwilę ujrzy pomazańca Bożego. Taki rytuał kilkakrotnego oczekiwania i stopniowego przechodzenia do coraz wspanialszych komnat trwał podobno czasami nawet ponad godzinę. A wszystko to po to, aby gość uświadomił sobie jakiego doświadcza zaszczytu i wyróżnienia, będąc dopuszczonym przed najjaśniejsze oblicze władcy. Taką wizytę gość zapamiętywał na całe życie. Wychodząc wiedział, że doznał czegoś wyjątkowego.
Zobaczmy jak uprościliśmy, niemal sprofanowaliśmy nasze wejście do świątyni przed oblicze Boga. Czy nasze wejście do świątyni wyraża szacunek dla Boga? Począwszy do stroju, przez czas i zachowanie nasz wejście do kościoła czasami przypomina wypad do supermarketu. Prosto z samochodu, albo z ulicy… raz, dwa, trzy… szybko, żeby złapać to, co chcemy…, oby personel był w miarę miły, a zresztą to i tak nie ważne… Zabieramy swoje i wracamy do swojego świata. Takiego spotkania się nie pamięta, podobnie jak nie pamięta się kolejnych zakupów w supermarkecie.
Pozwólmy zatem raczej wprowadzić się powoli w tajemnicę spotkania z Wszechmogącym Bogiem w Trójcy Świętej Jedynym. Jest to obrzęd nawrócenia z postawy obojętnego widza na postawę obdarowanego przyjaciela. Z postawy obcego przechodnia na właściwą atmosferze tego spotkania postawę kochanego i kochającego dziecka. Jest to zatem wezwanie do generalnego nawrócenia.
„W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Znak krzyża jest pierwszym wspólnym działaniem kapłana i wiernych. Zauważmy, że gest towarzyszący tym słowom, jeśli jest poprawnie wykonany, przekreśla całego człowieka. Znak krzyża jest tu wyznaniem wiary i jakby bramą, przez którą przechodzimy pozostawiając za sobą wszystko, co jest na tym świecie, by wejść w świat tajemnicy Boga. Oto przestaję być dla siebie, przekreślam siebie, by być dla Boga. Świadomie wykonany znak krzyża to wezwanie do pełnego zaangażowania w to wszystko, co będzie się działo za chwilę. Słowo „Amen” wypowiedziane przez wszystkich obecnych jest zgodą na wejście w tajemnicę wiary: „Amen” znaczy „Niech się tak stanie!”. Zaczyna się inny wymiar istnienia.
„Pan z wami – i z duchem twoim”. To nie jest takie zwykłe: „Dzień dobry drodzy parafianie!” na które wierni odpowiadają: „I księdzu również wszystkiego najlepszego!”. Pozdrowienie chrześcijańskie nie jest zwyczajową kurtuazją, przynajmniej nie powinno tylko nią być. Jest radosnym potwierdzeniem przyjęcia zaproszenia na Ucztę Eucharystyczną. Zaproszenie zostało skierowane do wszystkich wiernych. Odpowiedzieli na nie tylko niektórzy. W sercach tych pozostałych nie było miejsca dla Boga. Do tych, którzy przybyli, kapłan kieruje słowa radosnej prawdy: „Pan z wami!” Jest to potwierdzenie wyjątkowego wyróżnienia jakim zostali obdarowani obecni. Tu uświadamiamy sobie naszą przewagę nad innymi ludźmi. Może tamci są zdolniejsi, bogatsi, sławniejsi? Może mają więcej wolnego czasu, są bardziej opaleni, zwiedzili ciekawe miejsca…? Cóż z tego, kiedy nie ma z nimi Boga? On jest z nami, a to przecież cel i sens ludzkiego życia. To pozdrowienie jest także zachętą: „Przestańcie żałować tego, co pozostawiliście, aby przyjść na spotkanie z Bogiem. On jest z wami. On jest dla was! Wraz z darem Jego obecności otrzymacie wszystko, co jest waszym szczęściem”. Jest to także wezwanie do czujności: „Uważaj! Pan jest obecny. Patrz uważnie, słuchaj pilnie, módl się żarliwie, abyś nie wyszedł stąd samotny, nie zaznawszy Jego przyjaźni przez nieuwagę i zapatrzenie w siebie”. W liturgii nie ma zbędnych słów. Każdy, nawet najkrótszy zwrot ma w sobie ogrom treści. Kolejne słowa i gesty w liturgii są ze sobą ściśle połączone, jak ogniwa łańcucha. Tracąc ten związek, tracąc wątek wydarzeń liturgicznych możemy nie odnaleźć sensu tego, co ma nastąpić. Uważajmy więc, co ma dziać się dalej.
Przyjrzymy się teraz aktowi pokuty. Jeśli nie poprzedza go świadome wyznanie wiary w znaku krzyża i zrozumienie zaszczytu jaki nas spotkał podkreślonego pozdrowieniem w imię Boga, sam akt pokuty staje się pustą formalnością. Bez tych wcześniejszych znaków spotkania z Bogiem pozostajemy skupieni na sobie. Sami dla siebie możemy wydawać się całkiem w porządku, wobec tego akt skruchy jest tylko grzecznościowym „przepraszam”. Jest kurtuazyjnym pustosłowiem.
Inaczej się dzieje, gdy pierwsze słowa i gesty uświadamiają nam majestat Boga. Jeśli wiemy kim jest On, i zdajemy sobie sprawę z tego, kim jesteśmy my, ta konfrontacja nieuchronnie wprowadza nas w uznanie i wyznanie swojej słabości.
Wyobraźmy sobie taką sytuację. Jesteśmy zaproszeni na eleganckie wytworne przyjęcie. Wymagane są stroje wieczorowe. Zaniedbani i zapędzeni w ostatniej chwili wkładamy na siebie wyciągnięte z szafy ubranie z nadzieją, że wszystko jest z nim w porządku. W półmroku naszego mieszkania wygląda przecież całkiem dobrze. Gdy jednak wchodzimy na jasno oświetloną salę nagle okazuje się, że ubranie ma kilka plam i jest gdzieniegdzie zagniecione. Cóż nam pozostaje? Wycofać się, albo przeprosić Gospodarza i innych gości za swój niestosowny wygląd. To duży afront wobec Pana Domu i innych gości. Wypada przeprosić. Gospodarz ratuje sytuację. Daje nam nowy strój, abyśmy mogli czuć się dobrze w doborowym towarzystwie.
Chwila milczenia przed słowami wyznania skruchy to czas decyzji. Albo pozostaniemy w swoim uporze twierdząc, że z nami wszystko jest w porządku i będziemy przybierali tak zwaną „dobrą minę do złej gry”, albo uznamy prawdę swej sytuacji i przeprosimy za plamy na sumieniu. Niektórzy niestety trwają w uporze. Dla nich Pan Jezus już nic nie może zrobić. To sytuacja Judasza na Ostatniej Wieczerzy, który widząc, że został zdekonspirowany, mimo wszystko pozostaje przy swoim. Jezus dał mu szansę puszczając snop światła w jego duszę, a on mimo to wchodzi w ciemność. To rzeczywisty wybór człowieka.
Chwila milczenia i słowa aktu skruchy są kluczem otwierającym następne tajemnice Eucharystii. Albo pozwolimy Chrystusowi by nas oczyścił, by obmył nasze nogi, jak uczniom w Wieczerniku, albo nie przyjmiemy tej posługi miłosierdzia. Wtedy nie będziemy mieli udziału w Uczcie Chrystusa: „Piotrze, jeśli cię nie obmyję, nie będziesz miał udziału ze mną…”
„Panie zmiłuj się nad nami!” – „Kirie eleison!” To krótkie wezwanie, następujące po akcie pokutnym, nie jest wcale jego powtórzeniem. Wezwanie „Kirie eleison” zapożyczone jest ze zwyczajów starożytnego świata. Takimi okrzykami witano wodza powracającego do swej ojczyzny, do swego miasta, po odniesionym zwycięstwie. Mieszkańcy w ten sposób wyznawali po pierwsze potęgę zwycięzcy, a po drugie wyrażali nadzieję, że jego zwycięstwo będzie także dla nich zbawienne. Uchroni ich od wrogów i wyrządzanych przez nich krzywd. Było to wyznanie w rodzaju: „Tyś Panem i zwycięzcą. Tyś pogromcą zła. W naszej słabości w Tobie jest nasza nadzieja na pokonanie naszych wrogów, na nasze ocalenie”.
Zobaczmy jaki głęboki sens ma taka treść wyrażona wobec Chrystusa tuż po przyznaniu się do naszej słabości. To nie my samych siebie mamy uporządkować. Nawet nie jesteśmy do tego zdolni. Nasi wrogowi są zbyt potężni. Popadliśmy w niewolę zbyt potężnego przeciwnika. Stąd nasze nałogi, nasze nieustanne upadki, nasze uzależnienia, nasze grzechy. „Panie zmiłuj się nad nami” – zwycięski Chryste, w Tobie jest nasza nadzieja! W tych słowach wyznajemy: Ty jesteś pogromcą zła. W Twoim zwycięstwie jest nasze ocalenie! To Twoja zasługa, że uratowani i oczyszczeni możemy wejść na Ucztę. I znów zauważmy, jeśli przez ten etap przejdziemy z całym zrozumieniem i zaangażowaniem, zupełnie zrozumiałe stanie się dla nas, że wspólnie śpiewamy hymn uwielbienia: „Chwała na wysokości Bogu…”
Jest to hymn uwielbienia Boga w Trójcy Jedynego. Ten hymn pozwala nam jeszcze w obrzędach wstępnych zobaczyć właściwą perspektywę wydarzenia, w którym mamy uczestniczyć. Przywołując porównanie obrzędów wstępnych do stopniowego wprowadzania gościa na audiencję przed oblicze monarchy, możemy powiedzieć, że hymn „chwała na wysokości Bogu” jest wejściem do sali tronowej. Sala ta zazwyczaj była najbogatszą i najwspanialej ozdobioną. Widok zapierał dech w piersiach, prowokował do okrzyku zachwytu.
Hymn „Chwała na wysokości Bogu” jest właściwie ostatnim sprawdzianem stanu przygotowania ludzkiej duszy do spotkania z Bogiem. Ktoś, kto uczciwie przeszedł kolejne stopnie wprowadzenia, dobrze odczytał kolejne znaki obrzędów wstępnych, w tym momencie powinien być zdolny do spontanicznego okrzyku uwielbienia. Tak wiele już się wydarzyło we Mszy świętej. Tak wiele już człowiek doznał… Tak bardzo już jest odmieniony… To jego wielki dzień. Zostanie dopuszczony przed oblicze Boga. Właściwie to już jest przed Obliczem Jego Majestatu… Cóż wtedy może powiedzieć? „Tylko Tyś jest święty. Tylko Tyś jest Panem. Tylko Tyś Najwyższy…
Bóg nie jest próżny. Nie chce naszego uwielbienia dla niego samego. On jest Miłością. To spotkanie jest dla nas i ze względu na nas, więc On pozwala nam mówić. Tu następuje tak zwana „Kolekta”. Ma ona swoją szczególną strukturę.
Najpierw następuje wezwanie do modlitwy: „Módlmy się!”, a po nim chwila ciszy. Jest to czas na osobistą rozmowę z Bogiem. Tu już nie chodzi o decyzję, jak w przypadku aktu skruchy, lecz o szczere wyznanie tajemnicy swojego serca. Z czym przychodzisz przed Jego Majestat? O co chcesz prosić? Oto masz wyjątkową szansę wypowiedzieć swoje błaganie, dziękczynienie, przebłaganie… Jakże to smutne, że w tym momencie wiele osób pozostaje jakby w pustce. Nie mają nic do powiedzenia Panu Bogu. To tak jakby chcieli wymigać się od postawionego pytania stwierdzeniem w rodzaju: „Ja tu tak tylko… Z kolegą przyszedłem… Tak sobie…”. Kompletna pomyłka.
Kapłan słowami „Módlmy się” stawia przed zebranymi jakby „otwarty kosz”. Każdy może włożyć do niego to, co uważa za stosowne: sprawy osobiste, rodzinne, sprawy Ojczyzny i Kościoła, dziękczynienie, wynagrodzenie, prośbę. Kapłan w tym momencie przedstawia Bogu intencję, którą podają składający ofiarę pieniężną. Te osoby mają szczególny udział we Mszy świętej. Gdy „kosz” zostanie wypełniony, kapłan w imieniu całego ludu wznosi go do Boga i w krótkiej modlitwie jeszcze raz przedstawia wszystkie sprawy Bogu, prosząc o ich wysłuchanie „przez Jezusa Chrystusa Pana naszego”. To jest właściwa „Kolekta”, czyli zebranie wszystkich intencji. Oby nigdy wśród nich nie zabrakło naszej.
Eucharystia jest zatem wezwaniem do nawrócenia. Po pierwsze do zmiany wewnętrznej wrażliwości. Do przestawienia się z doznań zmysłowych na doznania duchowe. Mentalność świata zawsze prowokuje do pretensji wobec Pana Boga. Tak właśnie myśleli uczniowie w drodze do Emaus. Zostali przemienieni spotkaniem z Chrystusem, który oczyścił i odmienił ich serca i umysły. Przygotował na udział w Eucharystii. Dzięki przeżytej przemianie poznali Go po łamaniu chleba.
Warto zastanowić się z jakim nastawieniem przychodzimy na Mszę świętą. Warto wprowadzić w swój zwyczaj uczestniczenia w Eucharystii pewien margines oddzielający w naszej świadomości sprawy tego świata od spraw nadprzyrodzonych, które są istotą Mszy świętej. Warto też poddać się przemianie dokonywanej przez udział w Obrzędach wstępnych. Bez takiego przygotowania nie doświadczymy tej prawdy, że zostaliśmy jako przyjaciele zaproszeni na ucztę przez samego Boga.
Obiecajmy sobie, że od tej chwili będziemy się starali dobrze wykorzystywać obrzędy wstępne we Mszy świętej. Tam nie ma miejsca na nudę. Jest to czas odkrywania przyjaźni. Najważniejsze i najciekawsze ma dopiero nastąpić. Przed nami Liturgia Słowa i Liturgia Eucharystii.
~~
Ks. Robert Kwatek – TAJEMNICA EUCHARYSTII
Tajemnica wdzięczności
Minął już ponad rok od premiery filmu Mela Gibsona Pasja. Wokół niej zrobiło się wielkie poruszenie. Film odniósł niewątpliwy sukces popularności. Wiele osób przeżyło jego projekcję niemal jak rekolekcje. Niezwykle wymowny był fakt aprobaty dla tego filmu papieża Jana Pawła II. Także siostra Łucja, żyjący świadek objawień Matki Bożej w Fatimie, wybrała ten film jako wprowadzenie do swoich – jak się okazało ostatnich w życiu – rekolekcji wielkopostnych. Film przemawiał realizmem ukazywanych wydarzeń i poruszał serca obrazami męki i śmierci Jezusa na krzyżu..
Z drugiej strony ciążył na nim zarzut zbytniego uwypuklenia fizycznego cierpienia, jakie miał znosić Jezus podczas swej męki. Wiele autorytetów w dziedzinie sztuki filmowej krytykowało ten film za brutalność i przesadny realizm sceny biczowania, drogi krzyżowej i ukrzyżowania Jezusa. Odmawiano temu filmowi wartości artystycznej, a nawet podważano jego zgodność z faktami historycznymi i opisem ewangelicznym.
Nie dla każdego ten film był filmem dobrym. Jednak według reżysera jego wartość nie wynikała z założeń artystycznych. Film nie miał być przeżyciem estetycznym lecz prowokacją duchową. Miał być pytaniem o miejsce i znaczenie ofiary Chrystusa w życiu każdego człowieka. Nie wszyscy byli przygotowani na przyjęcie przesłania zawartego w głębszej warstwie tego filmu, na przyjęcie tego pytania skierowanego nie do wrażliwości estetycznej lecz do sumienia.
To tylko film. Nastawienie wobec niego, pozytywne czy negatywne, może być sprawą dyskusyjną, a opinia w tym względzie ma znaczenie tylko w sensie wyrażenia poparcia lub jego braku względem reżysera. Czy można w ten sam sposób dyskutować nad samą Ofiarą Chrystusa? Jak powinniśmy się zachować wobec wydarzenia Jego męki śmierci i zmartwychwstania? Jest to pytanie fundamentalne. Bez szczerej odpowiedzi niemożliwe jest poważne potraktowanie wiary i pobożności. Ile dla nas znaczy śmierć Chrystusa? Czym jest Jego Ofiara?
Żeby odpowiedzieć na te pytania musimy najpierw zastanowić się nad samą istotą ofiary, nad tym czym jest ofiara sama w sobie.
Ofiara to coś cennego, przekazanego drugiej osobie, jako znak naszego szacunku i miłości. Ofiarą jest kwiat, prezent, czas i umiejętności poświęcone komuś w geście pomocy. W ofierze można także złożyć dar z samego siebie. Najpełniejszą ofiarą byłoby więc oddanie swojego życia. Takie relacje zachodzą nie tylko pomiędzy ludźmi, ale przede wszystkim pomiędzy człowiekiem a Bogiem. Ofiara składana Bogu jest wyrazem czci, miłości i szacunku względem Niego. Bóg godzien jest największej ofiary. Godzien jest daru z ludzkiego życia.
Jednak oddanie życia przerwałoby ludzką egzystencję na ziemi. Pan Bóg sam zatem ustalił możliwość zastąpienia tego daru innymi wartościami.
W Starym Testamencie najczęściej składano w darze zwierzęta. Spalano na ołtarzu tłuszcz, a mięso było przeznaczone do spożycia. Ofiara jest darem dla Boga. Bóg ten dar przyjmuje, część jakby spożywa, czego wyrazem było właśnie palenie zwierzęcego tłuszczu na ołtarzu. Na ołtarz także wylewano krew. To również symboliczny gest spożycia tego daru przez Boga. Krew to znak życia. Izraelici nie spożywali krwi. Miał do niej prawo tylko Bóg. Zabite zwierzę po tych obrzędach należało już do Boga. On zaś częstował tych, którzy składali ofiarę. Mięso ofiarne było pokarmem świętym. Ktokolwiek spożywał takie mięso wchodził w kontakt z żywym Bogiem. Taka uczta ofiarna dla Izraelitów była więc odpowiednikiem naszej komunii świętej.
Dla spełnienia ofiary potrzebne więc były trzy istotne elementy: odpowiednio przygotowany dar, ołtarz i kapłan.
Rodzaj daru określony był przez Prawo Boże, niejako wyznaczony przez samego Boga. Musiał być to dar odpowiedni, godny. W przypadku daru ze zwierząt nie mogły być one chore, ułomne, mające jakąś skazę, która umniejszałaby ich wartość. Byłoby to zlekceważeniem majestatu Boga. Oznaczałoby to bowiem, że składane są Bogu ofiary z tego, co już utraciło swą wartość. Pamietajmy, że właśnie z powodu takiego nie w pełni wartościowego daru została odrzucona ofiara Kaina, a sam ofiarodawca popadł w niełaskę w oczach Boga.
Drugim istotnym elementem jest ołtarz. Ołtarz można w przenośni określić jako ręce Pana Boga opuszczone z nieba na ziemię. To, co składano na ołtarzu, składano niejako w ręce Pana Boga. To jest miejsce konsekrowane, święte. Tylko na nim można ofiarować coś Bogu i tylko z niego można przyjąć dar od Boga w postaci świętego pokarmu.
Wreszcie kapłan, to człowiek wybrany przez Boga, powołany do tego by w imieniu ludzi składać ofiarę, i by w imieniu Boga część tej ofiary rozdawać ludziom do spożycia. Kapłan jest jednocześnie reprezentantem ludzi i Boga. Jest pośrednikiem w obu kierunkach. Reprezentuje ludzi idąc z ich darami przed oblicze Boga i reprezentuje Boga idąc z Jego łaską do ludzi. Kapłan musi być wzięty spośród ludzi, żeby mógł być ich przedstawicielem. Ponieważ jest wybrany przez Boga i przez niego konsekrowany, jest także z Jego woli przedstawicielem Boga wobec ludzi.
Wszystkie ofiary Starego Testamentu były figurą, czyli zapowiedzią jedynej Ofiary, którą złożył Syn Boży. To była Ofiara jedyna i doskonała. Jedyna dlatego, że darem składanym Bogu nie był żaden dar zastępczy tylko sam Jezus Chrystus. On prawdziwie oddał swoje życie, prawdziwie umarł. Nikt drugi raz takiej Ofiary nie może złożyć. Nie ma nikogo wśród ludzi, kto mógłby powtórzyć tę Ofiarę.
Jest to Ofiara doskonała, ponieważ składał ją doskonały Pośrednik, doskonały kapłan. Syn Boży przed Wcieleniem nie był kapłanem. Stał się nim w momencie Wcielenia, gdyż jako Człowiek może nas ludzi reprezentować przed Bogiem Ojcem. Jezus jest Najwyższym Kapłanem, gdyż jest doskonałym Człowiekiem i jednocześnie Bogiem. Jako Pośrednik, ze strony ludzi Chrystus oddał Bogu nasze człowieczeństwo, a jako Pośrednik ze strony Boga karmi nas pokarmem swego Ciała, w którym ukryte jest życie Boże.
Jezus Chrystus swoją jedyną i doskonałą Ofiarą zastąpił wiele ofiar Starego Testamentu. Jego Ofiara zawiera w sobie także wszystkie dary Kościoła. Wszystkie dary, które ludzie pragną oddać Bogu od czasów Chrystusa aż po dzień dzisiejszy i aż do skończenia świata będą się zawierały w tej jedynej Ofierze, którą złożył Jezus. On ustalił rodzaj daru, a także sposób składania ofiary i nakazał sprawować ją na Jego pamiątkę. Oznacza to, że każda ofiara Kościoła, Każda Msza święta, jest udziałem w tej jedynej doskonałej Ofierze. Dlatego zawsze składamy ofiarę przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie.
Chrystus nadał Ofierze Nowego Przymierza składanej przez Kościół formę uczty. Jesteśmy zaproszeni na ucztę. Niesiemy swoje dary chleba i wina, jako udział w jej przygotowaniu. Złożenie daru jest wyrazem podziękowania za zaszczyt zaproszenia, a także wyrazem gotowości do twórczego udziału w tym spotkaniu. Składamy chleb i wino.
Chleb jest symbolem naszego życia. Życie na ziemi jest skoncentrowane wokół troski o chleb. Takim darem możemy obdarować wszystkich. Każdy po ten dar sięgnie i będzie za niego wdzięczny. Odkąd Syn Boży stał się Człowiekiem, chleb stał się także pokarmem Boga. Ten pokarm więc jednoczy nas z Nim w sposób szczególny.
Wino jest symbolem radości. Jest to napój podawany przy uroczystych spotkaniach. Dobre wino jest wyrazem szczególnego szacunku okazywanego gościom przez gospodarza. Proces wytwarzania wina jest długotrwały, wymaga szczególnych warunków i wytrwałej pracy. Ponieważ wino powstaje ze zmiażdżonych w tłoczni gron, więc jego symbolikę wiązano także z cierpieniem. Kielich wina jest zatem doskonałym wyobrażeniem cierpienia Chrystusa, które ostatecznie przynosi radość tym, którzy mają w nim swój udział i z niego piją.
Przy ołtarzu chleb składany jest na patenie. Patena ma dwa znaczenia. Ta mała złocona, jest naczyniem, na którym ofiarowana jest hostia. Patena jest także rodzajem tacy, na którą słudzy ołtarza zbierają dary przeznaczone na ofiarę, a składane przez wszystkich obecnych w świątyni. Dawniej składane były dary w naturze. Przynoszono chleb, owoce, oraz wszystkie inne produkty, którymi ludzie mogli się podzielić. Dziś stosuje się bardziej uniwersalną formę w postaci składek pieniężnych. Zawsze jednak trzeba pamiętać, że jest to dar przeznaczony nie dla ludzi lecz dla Pana Boga. Jest to otwarta przed wszystkimi możliwość osobistego wkładu w Ofiarę Chrystusa. Kto chce, może na tacę złożyć swój dar jako wyraz swojego trudu, swojej pracy, swojego życia i miłości ofiarowanych Panu Bogu. Jest to udział w materialnym wymiarze ofiary. Kiedy pieniężna ofiara wiernych zostanie złożona na tacę staje się własnością Pana Boga. Te pieniądze mogą być spożytkowane tylko na utrzymanie świątyni i dla dobra całej społeczności wiernych. Żaden ksiądz nie może tych ofiar wykorzystywać do prywatnych celów.
Na dar związany z posługą ołtarza składa się także ofiara indywidualna osoby zamawiającej intencję Mszy świętej. Pieniądze składane na ręce kapłana, kiedy jest zamawiana Msza święta, w dużym procencie pozostają do dyspozycji kapłana. Ponieważ od czasów II Wojny Światowej przez lata PRL-u duchowieństwo w Polsce nie miało żadnych innych źródeł utrzymania, ustalono z wielkim zrozumieniem wiernych, że ofiara na Mszę świętą będzie wynosiła mniej więcej tyle, ile wynosi przeciętne dzienne utrzymanie człowieka, to jest jedną trzydziestą średniej pensji. Taka tradycja zachowała się do dziś. Oczywiście ofiara może być niższa, albo wyższa wedle możliwości i życzenia ofiarodawców, ale taka jest jej średnia miara.
Tak zatem we współczesnym Kościele zamieniono dary w naturze na zastępujące je ofiary pieniężne. Zawsze jednak trzeba pamiętać, że są to dary składane Panu Bogu i są wyrazem naszej ludzkiej miłości i wdzięczności wobec Niego. W ten sposób w ofierze Chrystusa ma swój udział także Kościół. Msza święta jest więc zawsze Ofiarą Chrystusa i Kościoła. Zawsze kiedy uczestniczymy we Mszy świętej trzeba sobie zadać pytanie jaki jest mój osobisty udział w tej ofierze. W jakiej mierze rozumiemy oddanie Bogu w ofierze części swojej pracy, daru swojego życia. Dużo moglibyśmy się nauczyć w tym względzie od Izraelitów, którzy wielką troskę przykładali do tego by ich dar był godny Pana Boga.
Samo ukazanie sposobu, w jaki dokonuje się ofiara, nie wyjaśnia jeszcze jej znaczenia. Dlaczego Ofiara Chrystusa jest dla nas tak ważna? Jakim darem jest dla nas poniesiona przez Jezusa śmierć na krzyżu, a utajona w znaku przemiany chleba i wina w Jego Ciało i Krew?
Niestety słaba frekwencja wiernych na Mszy świętej jest wyraźnym znakiem, że wiele osób ochrzczonych i uważających się za wierzące, nie zadało sobie jeszcze trudu postawienia tego pytania i udzielenia na nie odpowiedzi. Ktoś, kto poznał i uświadomił sobie znaczenie Ofiary Chrystusa dla samego siebie, nigdy nie zlekceważyłby żywej Pamiątki tego wydarzenia. Nigdy nie miałby dylematu, czy trzeba, czy warto być obecnym na Mszy świętej i jak w niej uczestniczyć.
Znaczenie Ofiary Chrystusa zamyka się w treści słowa Odkupienie. Spróbujmy zatem wniknąć w tajemnicę tego słowa.
Wszystko zaczyna się od buntu jednego z archaniołów stworzonych przez Pana Boga po to, aby służyli Jemu i ludziom. Zbuntowany archanioł stał się Szatanem, czyli przeciwnikiem Pana Boga. Pociągnął za sobą innych aniołów zakładając swoje królestwo zła i śmierci, jako przeciwieństwo królestwa dobra i miłości należącego do Boga.
Szatan doskonale zdaje sobie sprawę, że nie może pokonać samego Boga. Jego nienawiść została zatem skierowana przeciwko Bożym dziełom, a szczególnie przeciwko człowiekowi. Człowiek to najdoskonalsze stworzenie na ziemi. Został stworzony na obraz i podobieństwo Pana Boga. Posiada w sobie nieśmiertelną duszę, która w wyjątkowy sposób jednoczy go z Bogiem. Człowiek został zaplanowany jako Boże dziecko. Jeśli zamiarem Pana Boga było wprowadzenie człowieka jako swojego dziecka do domu w niebie, to celem działania szatana jest za wszelką cenę odebranie człowiekowi tej możliwości.
Do domu Boga, który jest samym Dobrem i Miłością nie może wejść nikt, kto nie jest dobry i kto nie zna miłości. Szatan postanowił zatem wprowadzić w życie człowieka zło. Przez grzech uczynił ludzi niewolnikami zła. Ludzkie pragnienie miłości zamienił na egoizm i także skierował przeciwko Bogu. W takim stanie skażenia i sprzeciwu wobec Pana Boga człowiek nie ma możliwości wejścia do Jego domu w niebie. Życie człowieka zamiast drogą do nieba stało się drogą ku śmierci.
Zemsta Szatana na Panu Bogu za potępienie, jakiego zaznał wskutek swego buntu, polega na tym, że wierny swoim postanowieniom Pan Bóg musiałby potępić także każdego człowieka skażonego złem. Pan Bóg musiałby potępić swoje dzieci pozwalając, aby pozostały we władaniu zła na zawsze. Ratunkiem mogłoby być tylko Odkupienie.
Odkupienie, to ofiarowanie Bogu dobra przeważającego zło wszystkich ludzi. Dobro życia i miłości Syna Bożego jest nieskończone. Nic z rzeczy stworzonych nie może się równać z wartością życia i miłości samego Boga. Nawet wartość całego wszechświata nie jest porównywalna z tym darem. Otóż właśnie Syn Boży ofiarował Ojcu swoje życie i miłość jako spłatę długu spowodowanego złem ludzkich grzechów. Odkupienie to ofiara życia i miłości Syna Bożego, ofiara Jego całkowitego oddania się Bogu Ojcu w doświadczeniu niesprawiedliwej męki i śmierci na krzyżu. W Jego Ofierze jest dar życia dla nas.
Jak zatem każdy z nas powinien odnosić się do Ofiary Jezusa Chrystusa? Właściwą postawę ukaże nam przykład zaczerpnięty z książki Luisa de Castersany pt. Żegnajcie. Oto jeden z bohaterów patrząc na kondukt żałobny przemierzający miasto w drodze na cmentarz, przypomina i uświadamia sobie, że swoje obecne życie zawdzięcza czyjejś śmierci. Przed laty, podczas wojny, chroniąc się przed nalotem bombowym wszedł do schronu. Ponieważ miał chorą nogę i trudno mu było stać o własnych siłach, któryś z mężczyzn ustąpił mu miejsca pod ścianą, aby mógł się o nią oprzeć. Zamienili się miejscami. Gdy w schron uderzyła bomba, on ocalał, a zginął mężczyzna, który zajął jego miejsce na środku. Tak więc swoje obecne życie zawdzięczał śmierci tamtego człowieka. Najciekawsze jednak było to, co uczynił ze swoim życiem po tym wydarzeniu. Poczucie wdzięczności nakazywało mu przejąć życiową rolę tego, który zginął. Zajął się jego rodziną, opiekował się wdową, zastąpił dzieciom utraconego ojca. Otrzymał dar życia, więc ofiarował w zamian swoje życie kontynuując i dopełniając życiowe zadania tego, który przedwcześnie odszedł.
Odpowiedzią na dar złożony w ofierze jest wdzięczność. Wdzięczność za ofiarę życia nakazuje odpłacić również darem życia. Jednak to mogą zrozumieć tylko serca prawdziwie szlachetne, prawe, zdolne do współczucia i zaangażowania.
Jak zatem powinniśmy zachować się wobec ofiary Chrystusa? Prawidłowe zrozumienie wdzięczności nakazywałoby nam zająć Jego miejsce i wypełnić funkcje, które miał do spełnienia w swym życiu. Warto przypomnieć, że dokładnie takie zadanie stawia przed nami chrzest. Chrzest zanurza nas w śmierć Chrystusa i jednocześnie włącza nas w Jego misję kapłańską, prorocką i królewską. Mówiliśmy już o tym pierwszego dnia pielgrzymki.
Jezus umarł za nas, abyśmy my mogli żyć. Wdzięczność za Jego ofiarę powinna skłonić nas do życia dla Niego. Mówi nam o tym święty Paweł: Albowiem miłość Chrystusa przynagla nas, pomnych na to, że skoro Jeden umarł za wszystkich, to wszyscy pomarli. A właśnie za wszystkich umarł /Chrystus/ po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał. 2 Kor 5,14-15
Przyznajmy jednak, że trudno jest nam zgodzić się na zrezygnowanie ze swojego życia na rzecz Chrystusa. Praktycznie nie stać nas na to, aby wyrzec się siebie. Ale Pan Bóg w swojej miłości do ludzi tak przewidział tę ofiarę, że ostatecznie nie jest ona stratą, lecz zyskiem dla człowieka.
Pan Bóg nie zawłaszcza sobie ofiarowanego mu życia. Nie pozbawia człowieka wolności, nie odbiera mu możliwości spełnienia naturalnych zadań życiowych. Wręcz przeciwnie! Sprawia, że wybrane przez człowieka zadania i cele, które zamierza zrealizować, stają się jego bogactwem nie tylko w doczesności, ale także w życiu wiecznym.
Jeśli się nam wydaje, że żyjąc dla Chrystusa nie możemy mieć na ziemi bliskich, nie możemy kochać ludzi, rozwijać swoich talentów, spełniać swoich marzeń, wybierać uczelni a potem zawodu, który chcemy wykonywać. Jeżeli uważamy, że Chrystus odbierze nam radość życia i ludzką satysfakcję odnoszonych sukcesów, krótko mówiąc pozbawi nas zwykłej ludzkiej frajdy życia, to znaczy, że nie poznaliśmy Chrystusa i nie zrozumieliśmy Jego miłości.
Jedyne, czego Chrystus chce nas pozbawić, a raczej z czego chce nas wyzwolić, to zło. Zło, które może właśnie zniszczyć nasze życie i odebrać nam oczekiwane szczęście. Oddając Bogu cokolwiek w ofierze nie tracimy tego, gdyż On niczego nie potrzebuje dla samego siebie. Nie może się bogacić naszym kosztem. Nie ma takiej potrzeby, gdyż sam jest pełnią wszelkiego dobra. Ofiara składana Bogu nie jest dla nas krzywdą. Wręcz odwrotnie to właśnie my odnosimy korzyść nieporównywalnie większą od wartości złożonego daru.
Ofiara Eucharystyczna jest zatem z naszej strony wyrazem wdzięczności. Jest to wdzięczność za dar życia, za Odkupienie i wyzwolenie od zła, a wreszcie za przemianę, dzięki której otrzymujemy więcej niż możemy oddać Bogu. Te wszystkie wymiary wdzięczności zawarte są w Modlitwie Eucharystycznej, którą w imieniu wszystkich wiernych wypowiada kapłan. Chcąc mieć żywy udział w ofiarowaniu dokonywanym przez kapłana starajmy się aktywnie uczestniczyć w modlitwach zanoszonych w naszym imieniu do Boga.
~~
Ks. Robert Kwatek – TAJEMNICA EUCHARYSTII
Własne miejsce za stołem
Ostatnie rozważanie na temat poszczególnych części Mszy świętej skończyliśmy na ukazaniu znaczenia aktu ofiarowania. Jest ono wyrazem naszego dziękczynienia za wszystko, co Pan Bóg uczynił dla nas przez swojego Syna Jezusa Chrystusa. Tylko w postawie dziękczynienia jesteśmy właściwie usposobieni do złożenia ofiary ze swojego życia i do włączenia jej w Ofiarę Chrystusa.
Powiedzieliśmy także, że Pan Bóg przyjmując dar naszego życia w znaku chleba i wina nie zawłaszcza go dla siebie. Chleb i wino stają się Ciałem i Krwią Chrystusa, które następnie są nam podane jako pokarm zawierający nadprzyrodzony dar życia Bożego. Trzeba mieć świadomość, że od momentu ofiarowania, w którym składamy nasze dary, mamy swój udział w Ofierze i Uczcie. Mamy w tej tajemnicy swoje specjalne miejsce. Od tego momentu Chrystus odsłania nam tajemnicę naszej godności i znaczenie naszego wyróżnienia.
Chwila przeistoczenia jest centralnym wydarzeniem całej Mszy świętej. Tradycja liturgiczna uczyniła z tego momentu okazję do publicznej adoracji Ciała i Krwi Chrystusa. W ten sposób samo przeistoczenie zostało niejako ukryte w gestach towarzyszących adoracji. Wszyscy oczekują na dźwięk dzwonka, a następnie klękają. Więcej uwagi poświęca się w tym momencie gestowi podniesienia, chwili milczenia i pokłonowi, który składa się tuż po tym jak kapłan opuszcza dłonie z hostią bądź kielichem, niż samym słowom konsekracji. Czasami nawet używa się zamiennie nazwy podniesienie na określenie tego obrzędu, którego istotą jest przeistoczenie. To pozostałości średniowiecznych form kultu, który kładł nacisk na adoracyjne podejście do Eucharystii. Skoro jednak mamy rozważyć Mszę świętą jako Ucztę, w której karmimy się Ciałem Chrystusa i pijemy Jego Krew, musimy odkryć na nowo znaczenie przeistoczenia.
W czasie Ostatniej Wieczerzy Pan Jezus biorąc do rąk chleb, błogosławiąc go, a następnie podając uczniom powiedział: Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy. Gdy podawał im kielich również powiedział: Bierzcie i pijcie z niego wszyscy. Jezus nie wezwał swoich uczniów do adoracji lecz do uczestniczenia w uczcie. Nie powiedział: Padnijcie teraz na kolana i oddajecie pokłon. To było przeistoczenie, choć nie było tam gestu podniesienia.
Odkrywając znaczenie jakie nadał przeistoczeniu Pan Jezus trzeba dostrzec jego trzy istotne elementy. Po pierwsze obecność samego Chrystusa w osobie kapłana. Po drugie pozostawienie na ołtarzu Jego Ciała i Krwi jako pokarmu. Po trzecie trzeba usłyszeć Jego wezwanie do spożywania tego pokarmu. Gest podniesienia konsekrowanych postaci usunął w cień pierwszy i trzeci element przeistoczenia i skoncentrował uwagę wszystkich na samej obecności Chrystusa w Ciele i Krwi na ołtarzu. Tymczasem sens i wielkość Uczty Eucharystycznej można odkryć wtedy, gdy dzięki wierze zobaczy się i usłyszy, że to sam Chrystus obecny w osobie kapłana za każdym razem dokonuje tego przeistoczenia i to sam Chrystus zaprasza wszystkich na przygotowaną przez siebie Ucztę.
Dostrzeżenie obecności Chrystusa w osobie kapłana jest niezwykle istotne, gdyż dopiero w ten sposób możemy zrozumieć, że On sam, tak samo jak w Wieczerniku, oddaje Siebie swoim przyjaciołom. Widząc tylko ludzki wymiar posługi kapłana przy ołtarzu można pomylić rangę tego zaproszenia. Widząc Chrystusa odkrywamy także naszą godność. Oto On nazywa nas swoimi przyjaciółmi. Oto On zaprasza nas do stołu. Oto On sam przygotowuje Ucztę i zaprasza do jej spożywania.
Współczesne potrzeby duszpasterskie spowodowały, że wierni patrzą na kapłana przede wszystkim od strony jego ludzkich walorów. Księża wezwani są obecnie do prowadzenia wielu rozmaitych działań dla dobra wspólnoty Kościoła. Potrzeba obecnych czasów niejednokrotnie zmusza kapłanów by byli niemal specjalistami w wielu czysto świeckich dziedzinach. Tymczasem te wszystkie dziedziny zaangażowania mogą być tylko marginalnym dodatkiem do tej tajemnicy, którą jest obecność Chrystusa w osobie kapłana podczas sprawowania liturgii.
Właściwie w przygotowaniu do liturgii, a szczególnie momentu przeistoczenia kapłan powinien niejako wyrzec się wszystkich swoich ludzkich walorów i sprowadzić je na dalszy plan, aby sam miał świadomość swojej wyjątkowej roli i aby mógł ją ukazać wiernym. To przygotowanie kapłana jest ważne z tej racji, że sam Bóg będzie posługiwał się nim, uobecniając Wieczernik. O ile w obrzędzie ofiarowania kapłan reprezentuje przed Bogiem ludzi, o tyle w przeistoczeniu, stając przed ludźmi występuje w imieniu Boga. Dlatego kapłan musi być wybrany przez Boga. To wyjątkowy zaszczyt, z którym nic nie może się równać.
Przepiękne świadectwo na ten temat daje współczesna mistyczka i wizjonerka z Boliwi Catalina Rivas. Oto jak opisuje ona swoje duchowe spotkanie z Matką Bożą i Chrystusem w czasie obecności na Mszy świętej: Potem zobaczyłam Matkę Bożą, dokładnie po prawej stronie arcybiskupa, krok za celebransem. (…)Najświętsza Panna, ze złożonymi rękoma, spoglądała uważne i z szacunkiem na celebransa. Mówiła do mnie stamtąd, ale cicho, prosto do serca, nie patrząc na moją twarz: Dziwi Cię, że widzisz mnie stojącą za arcybiskupem, nieprawdaż? Tak właśnie powinno być… Z całą miłością, jaką mój Syn mi daje, nigdy nie dał mi godności, jaką obdarzył kapłanów – daru kapłaństwa do uobecniania codziennego Cudu Eucharystii. Z tego powodu, czuję głęboki szacunek dla księży i cudu, jaki Bóg czyni przez ich posługę. To właśnie zmusza mnie do klęknięcia tutaj, za nimi.(…) Celebrans wypowiedział słowa Konsekracji. Choć był człowiekiem normalnego wzrostu, nagle zaczął rosnąć i wypełniać się nadnaturalnym światłem, które otoczyło go i przybrało na sile wokół twarzy. Z tego powodu nie mogłam dostrzec Jego rysów. Kiedy podniósł Hostię, zobaczyłam jego ręce. Na ich wierzchniej stronie miał jakieś znaki, które emanowały światłem. To był Jezus! W tym momencie Hostia zaczęła rosnąć i stała się wielka. Na Niej ukazała się cudowna twarz Jezusa spoglądającego na swój lud. ( Cytat za czasopismem „Miłujcie się”, 3/2004)
Smutne są te wspólnoty wiernych, które odrzucają kapłana z powodu jego starości, niedołęstwa spowodowanego chorobą, a czasem ludzkiej słabości czy grzechu. Nie chcą, by ich reprezentował kompromitujący się człowiek. Tymczasem Bóg często zgadza się na to, by reprezentował go człowiek słaby. Bóg zgadza się na to, gdyż wie, że słabość człowieka nie kompromituje Boga. On potrafi przemówić do swego ludu nawet przez słabych i ułomnych. Tacy ludzie, mając świadomości swej ułomności, często mniej zasłaniają sobą Pana Boga niż ci, którzy polegają na wielkich możliwościach swego człowieczeństwa. Umiejętność spojrzenia na kapłana oczami wiary wymaga pewnej dojrzałości religijnej, pewnego wychowania w tym kierunku, aby nie człowiek był widziany i chwalony na pierwszym miejscu lecz Jezus Chrystus.
Zrozumienie i dostrzeżenie prawdy, że to sam Chrystus posługuje się kapłanem, że to jest człowiek wybrany, który w czasie przeistoczenia oddaje Chrystusowi swoje ręce, oczy, usta, by zebrani w świątyni wierni mogli przeżyć tajemnicę Wieczernika, jest istotne dla właściwego przeżycia znaczenia tej chwili spotkania. W tym momencie kapłan jest wobec ludzi przedstawicielem Chrystusa, a naśladując Jego gesty i wypowiadając Jego słowa dokonuje Jego dzieła. Chleb w rękach kapłana zamienia się nie w ciało kapłana, lecz w Ciało samego Chrystusa. Przeistoczenie jest Pamiątką Ostatniej Wieczerzy, lecz nie w znaczeniu wspomnienia historycznego ale uobecnienia tamtego wydarzenia w obecnym miejscu i czasie.
Właśnie obecność Chrystusa w konsekrowanych postaciach Chleba i Wina jest drugim istotnym elementem przeistoczenia, z którego koniecznie trzeba sobie zdawać sprawę. Najpierw trzeba zauważyć, że Pan Bóg nie dokonuje wymiany darów, lecz ich przemiany. Ta na pozór mała różnica ukazana w różnicy pomiędzy słowami wymiana i przemiana w rzeczywistości jest bardzo wymowna i bardzo ważna.
Wymowne i ważne jest, że Chrystus wykorzystuje do uobecnienia siebie na ołtarzu te dary, które przynoszą ludzie. Chrystus stawia na stole swój Boski pokarm. Nie podaje jednak jakiegoś dodatkowego pokarmu przygotowanego potajemnie na zapleczu, lecz ten chleb, który jest pokarmem dla ludzkiego ciała. Ten sam chleb staje się z Jego woli pokarmem dla duszy. Pokarmem nadprzyrodzonym dla życia wiecznego. Jest to znak szacunku ze strony Pana Boga dla darów ziemi i człowieka. Przez ten wybór, którego dokonał Chrystus warto uczyć się właściwej miary szacunku dla tego, co jest darem ziemi i owocem ludzkiej pracy. Szacunek dla rzeczy materialnych, szacunek dla ludzkiej pracy ma swój początek i najwznioślejszy finał właśnie w akcie przeistoczenia.
Warto w Eucharystii dostrzec także niepojętą pokorę Jezusa. Będąc Bogiem, najpierw dla nas stał się Człowiekiem. W ten sposób został poddany wszystkim doświadczeniom i ograniczeniom jakimi obciążony jest człowiek z powodu swej cielesności. Jezus żyjąc na ziemi doświadczał zmęczenia, głodu, pragnienia, bólu i wreszcie doświadczył udręki w konaniu i śmierci na krzyżu. Ale będąc Człowiekiem sam decydował o swej sytuacji i zawsze nad nią panował. Nawet męka i śmierć dokonywały się za Jego wolą. Nie trzeba nam przypominać, że konanie Chrystusa odczytujemy jako wyraz niezwykłej miłości do nas właśnie dlatego, że mógł On w każdym momencie przerwać swoją udrękę. Z miłości do nas pozostał na krzyżu aż do śmierci.
Jednak w Eucharystii, pozostając po przeistoczeniu na ołtarzu pod postaciami Chleba i Wina, Chrystus oddaje się całkowicie ludzkiemu działaniu. Jak śpiewamy w jednej z pieśni, jest obecny w kruszynie Chleba, który przez Jego obecność nie zmienia swych właściwości fizycznych. Jest delikatny, kruchy i bezwładnie oddany woli człowieka. Biorąc ten Chleb w swoje ręce człowiek może z nim zrobić wszystko. Nawet małe dziecko może skruszyć Hostię w swojej rączce. Stąd przyjęcie Komunii musi być poprzedzone odpowiednim wychowaniem polegającym na wtajemniczeniu i kształtowaniu postawy szacunku. Obecność Chrystusa właśnie pod postacią Chleba jest jednym z największych wyznań miłości Boga względem nas.
I właśnie na miłości Boga względem nas trzeba się skoncentrować przeżywając moment przeistoczenia. Bez kontekstu miłości nie zrozumiemy bowiem słów kapłana wypowiadanych bezpośrednio po konsekracji: Oto wielka tajemnica wiary. Trzeba we wszystkich wcześniejszych obrzędach Mszy świętej, aż do tego momentu w którym Chrystus tak się uniża, że pozostaje w znaku Chleba, widzieć Jego wolę i działanie miłości względem ludzi. Tylko w kluczu miłości można zrozumieć słowa kapłana Oto wielka tajemnica wiary jako zaproszenie do Uczty, czyli do spożycia Ciała Chrystusa. Inaczej bowiem nie moglibyśmy odpowiedzieć: Głosimy śmierć Twoją Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale. Nie można wykonać tego, co zapowiadają te słowa nie mając Chrystusa w swym sercu. Trzeba więc najpierw spożyć Jego Ciało aby rzeczywiście głosić, wyznawać i oczekiwać.
Spojrzenie oczami wary na moment przeistoczenia i odczytanie go w kontekście zaproszenia na Ucztę wprowadza nas w zrozumienie wyjątkowego miejsca jakie zajmujemy w liturgii Eucharystii. W tym momencie możemy zrozumieć wielkość wyznania Chrystusa: Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. (J 15,15) Jesteśmy nazwani przyjaciółmi i zaproszeni do szczególnego udziału w życiu Chrystusa. Tylko z perspektywy tej przyjaźni można w pełni zaangażować swoje serce i duszę w następne wydarzenia w czasie Uczty Eucharystycznej.
Ktoś określił przyjaźń jako patrzenie w jednym kierunku. To powiedzenie doskonale spełnia się właśnie w Eucharystii. Obecny wśród przyjaciół Chrystus nie zatrzymuj uwagi na sobie. Jego życie jest uwielbieniem Ojca. Pragnie zatem aby wszyscy oddali cześć Ojcu i dziękowali za Jego dzieła. Całość planu stworzenia, zbawienia i uświęcenia człowieka jest planem Ojca, a Syn jest doskonałym wykonawcą. Ojciec pragnie zgromadzić swoje dzieci w swoim domu w niebie, a Uczta Eucharystyczna jest przedsmakiem tego spotkania.
Dlatego po akcie przeistoczenia Chrystus stopniowo podnosi nasze serca i kieruje nasz wzrok w stronę Ojca. Wspominamy wielkie dzieła Boże wypełnione z woli Ojca przez Syna – śmierć, zmartwychwstanie, wniebowstąpienie, założenie Kościoła i to, co przez Kościół dokonuje On w świecie. Punktem docelowym jest tu wyznanie: Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie, Tobie, Boże Ojcze wszechmogący, w jedności Ducha Świętego, wszelka Cześć i chwała. Chrystus wprowadza nas przed oblicze swego Ojca, abyśmy razem z Nim dokonali uwielbienia. Jesteśmy włączeni w wielkie dzieło miłości Syna wobec Ojca.
W tym miejscu następuje modlitwa Ojcze nasz. Stojąc wraz z Chrystusem przed obliczem Boga Ojca ośmielamy się mówić Ojcze… Bardzo istotne jest właśnie takie wprowadzenie do tej modlitwy. Nie powinniśmy zmieniać tego wprowadzenia na słowa ośmielamy się modlić. Jest bowiem różnica pomiędzy modlitwą do Boga a możliwością mówienia do niego Ojcze. Modlić może się każdy człowiek. Modli się także wszelkie stworzenie na ziemi. Także aniołowie w niebie oddają cześć Bogu w modlitwie. Jednak spośród wszystkich stworzeń widzialnych i niewidzialnych tylko chrześcijanin ma prawo mówić do Boga Ojcze…
Ponadto trzeba pamiętać, że Pan Jezus użył zwrotu Abba, który należy przetłumaczyć bezpośrednio jako zawołanie Tatusiu. To wyraźnie ukazuje wyniesienie człowieka do niezwykłej sytuacji bliskości wobec Pana Boga. Już sam ten fakt pozwala nam odkryć zasadniczą prawdę związaną z Ucztą Eucharystyczną. Modlitwa Ojcze nasz wypowiedziana właśnie w tym miejscu Mszy świętej wyraża pełną gotowość przystąpienia do Uczty. Jest ona wyrazem całkowitej zgody na przynależność do wspólnoty dzieci Bożych. Modlitwa ta wyraża słowami prawdę, którą za chwilę spełni dar Komunii świętej.
Komunia święta jest ona zapowiedzią Uczty w Królestwie niebieskim. Jezus Chrystus jest tam Gospodarzem i On zaprosi nas do zajęcia miejsca przy stole. Eucharystia jest przedsmakiem tajemnicy nieba. Żeby ją zrozumieć trzeba dostrzec trzy prawdy. Pierwsza, to ojcowski dom. Każdy człowiek nosi w sercu tęsknotę za domem, jako miejscem bezpiecznym, trwałym i pełnym miłości. Niebo jest takim rodzinnym domem, w którym przyjmuje nas Ojciec.
Druga prawda mówi nam, że każdy człowiek ma w tym domu przygotowane dla siebie mieszkanie. Zapewnił nas o tym sam Chrystus mówiąc: Idę przygotować wam miejsce (…) w domu Ojca mego jest mieszkań wiele.
Trzecia prawda to zapewnione miejsce przy stole. Dom Ojca w niebie to dom rodzinny. W tym domu jest stół przy którym gromadzą się wszyscy domownicy. Każdy ma tam wyznaczone miejsce. Zapowiedzią uczty w niebie jest Eucharystia. Ołtarz, przy którym się gromadzimy, jest miejscem, w którym uobecnia się tajemnica życia nadprzyrodzonego. To jest stół należący do nieba. Przy tym stole także każdy ma wyznaczone miejsce. Jeśli ktoś – zaproszony w niedzielę na ucztę przez samego Chrystusa – nie przyjdzie i nie zajmie swojego miejsca to pozostaje ono puste. Jest wtedy świadectwem zerwania więzi miłości z Ojcem i z całą wspólnotą.
Tej nieobecności nie można usprawiedliwić samemu. Taka próba wytłumaczenia się jest nietaktem, wręcz obrazą Gospodarza. Gospodarz może wytłumaczyć nieobecnego wtedy, gdy człowiek jest chory, gdy służy swoją pracą innym i rzeczywiście nie ma możliwości przybycia na ucztę. Dziecko dobrze wie, że Ojciec nie będzie miał za złe nieobecności z powodu choroby, albo z powodu posługi miłości i miłosierdzia względem bliźnich. Jeśli człowiek sam zaczyna się tłumaczyć to znak, że doskonale zdaje sobie sprawę ze swego zaniedbania i próbuje słowami odwrócić od niego uwagę Gospodarza. Takie zachowanie jest śmieszne i obraźliwe w relacji do Pana Boga.
Opuszczenie Mszy świętej z błahego powodu jest znakiem zanikającej wiary. To znak zlekceważenia Ofiary Chrystusa, miłości Ojca i wreszcie całego Kościoła, całej wspólnoty. Lekceważenie jest świadectwem braku świadomości, jest świadectwem nieznajomości Boga, nieznajomości Chrystusa i Kościoła. Jest także zlekceważeniem samego siebie. Mamy bowiem w tej wspólnocie wyznaczone własne miejsce. Pozostawienie go pustym oznacza, że nie chcemy zaproponowanej nam godności.
Relacja do Eucharystii, a szczególnie do Komunii świętej jest świadectwem rozwoju duchowego. Poziomem minimum to Komunia przyjęta raz w roku w okresie wielkanocnym. Ktokolwiek rezygnuje z tej Komunii świętej, sam wyłącza się z życia Kościoła. Ta rezygnacja jest równoznaczna z grzechem ciężkim.
Życie religijne rozwija się prawidłowo, gdy chrześcijanin uczestniczy w Eucharystii w każdą niedzielę. Ta praktyka przy zachowaniu życia zgodnego z Przykazaniami Bożymi pozwala zachować jedność duchową z Panem Bogiem i Kościołem w każdym dniu. To drugi etap i niejako drugi stopień rozwoju pobożności.
Trzeci etap to obecność na Mszy świętej i przyjęcie Komunii w dni powszednie. Jest to świadectwo wzrastającej potrzeby serca, rosnącej tęsknoty za Chrystusem. Ten etap zazwyczaj przechodzi w praktykę codziennego uczestnictwa w Eucharystii i Komunii świętej.
Na życie człowieka trzeba spojrzeć jak na drogę wiodącą w jednym kierunku – ku niebu. Każdy dzień, tydzień, miesiąc i rok są niepowtarzalne. Czas życia mija, a my nieuchronnie przybliżamy się do chwili, w której otrzymamy zaproszenie na ucztę w Królestwie życia wiecznego w niebie. Pamiętajmy, że mama tam przygotowane swoje miejsce, ale bez naszego osobistego zaangażowania może ono pozostać puste, taj jak czasem puste są miejsca przy stole w czasie niedzielnej Eucharystii. Obdarowani tak wielką miłością nie zamykajmy naszych serc i nie wykluczajmy się sami ze wspólnoty świętych, do której zaprasza nas Bóg.
~~
Ks. Robert Kwatek – TAJEMNICA EUCHARYSTII
W skrytości serca
W dziejach świata, a także w naszym własnym życiu spotykamy nieustanne napięcie pomiędzy wiarą i niewiarą. Nieustannie powracają pytania o argumenty przemawiające za prawdziwością przekonań religijnych. Każdy z nas potrzebuje racjonalnego uzasadnienia swoich czynów. Tylko wtedy może nadać swemu postępowaniu jakieś znaczenie. Tylko wtedy ma ono dla nas jakąś wartość. Działanie bez uzasadnienia nic nie znaczy i staje się bezwartościowe. Te wszystkie dylematy wyostrzają się wtedy, gdy stoimy wobec obecności Chrystusa w Eucharystii. Wszechmoc Boga obecna pod postacią Chleba? To przekracza wszelkie ludzkie wyobrażenia.
Chyba dlatego tak wiele osób nawet regularnie uczestniczących we Mszy świętej dość łatwo rezygnuje z daru Komunii. W tym spotkaniu wiedza i duchowe przekonanie o obecności Chrystusa w znaku Chleba zostaje skonfrontowane z doświadczeniem. Łatwiej jest zachować w myśli jakieś ogólne przekonanie o wierze w Boga, który mieszka gdzieś w niebie i jest niewidzialnym Duchem, niż przyjąć tę prawdę w odniesieniu do kawałka Chleba. Nasze zmysłowe doświadczenie w tym wypadku zupełnie nie zgadza się z wyznawaną prawdą. Zresztą po przyjęciu Komunii świętej nie dokonują się w nas natychmiast jakieś nadzwyczajne zmiany, które wykazywałyby, że właśnie nastąpiło tak doniosłe i bezpośredniego spotkania z Bogiem.
Trzeba także rozważyć konsekwencje Komunii świętej. Jeśli to prawda, że przyjmujemy Chrystusa i On pozostaje z nami, to kim staje się człowiek będący od tego momentu żywym tabernakulum? Jak można dalej normalnie żyć ze świadomością permanentnej obecności Chrystusa? Jak myśleć, jeśli On zna wszystkie myśli? Jak mówić, jeśli On słyszy wszystkie słowa? Jak postępować, jeśli On uczestniczy w każdym wydarzeniu? Trudno przecież zachowywać się zupełnie swobodnie w obecności Kogoś tak niezwykłego i tak ważnego.
Przyjmując ten fakt odpowiedzialnie, życie powinno od tego momentu zamienić się w nieustanną adorację. Będąc konsekwentnym wobec wyznawanej prawdy należałoby zmienić wiele swoich zwyczajów i zachowań. Krótko mówiąc konsekwencją wiary w obecność Chrystusa w Komunii świętej powinno być całkowite nawrócenie.
Od osoby przyjmującej Komunię świętą wymaga się świadomości tego, czym jest ten Boski pokarm. Dlatego kapłan podając wiernym Komunię świętą mówi każdemu z osobna: Ciało Chrystusa. Każdy przyjmując Komunię odpowiada: Amen, to znaczy tak jest. Dopiero po otrzymaniu takiej odpowiedzi kapłan może podać ten Chleb dający życie wieczne. Wyznając wiarę w Chrystusa obecnego w Eucharystii trzeba przyjąć także wspomniane konsekwencje. Trzeba podjąć odpowiedzialność za otrzymany dar. To wielkie wyzwanie.
Nie mogąc pogodzić takich wymagań ze znajomością własnej słabości wiele osób po prostu rezygnuje z proponowanego daru Komunii świętej. Wolą wierzyć w Jezusa Chrystusa jako postać historyczną, lub w Chrystusa istniejącego w pewnej bezpiecznej odległości – ot chociażby obecnego w tabernakulum w świątyni – niż na każdym kroku rozwiązywać dylematy sposobu życia wobec takiej niezwykłej i bezpośredniej Obecności. Czy takie zachowanie jest właściwe?
Obecność Chrystusa w Eucharystii poza tymi osobistymi dylematami jest problemem także w znacznie szerszym i bardziej ogólnym znaczeniu. Dlaczego Chrystus nie ujawnia swej obecności bardziej otwarcie? Przecież gdyby świętość Eucharystii była widoczna zewnętrznie, gdyby można ją było poznać doświadczalnie poprzez dostrzegalne znaki o nadnaturalnym charakterze, łatwiej byłoby przekonać wszystkich wątpiących, a nawet tych niewierzących. Takie zewnętrzne objawienie byłoby niezwykle mocnym argumentem w ewangelizacyjnej działalności Kościoła. Tymczasem ta święta Obecność z woli samego Chrystusa pozostaje prawdą ukrytą. Jak można uzasadnić takie postanowienie samego Boga?
Jest ono wyrazem Bożego miłosierdzia i jednocześnie Jego sprawiedliwości względem nas. Chrystus przychodząc na ziemię ukrył swoje bóstwo w człowieczeństwie. W niektórych sytuacjach w czasie swojej publicznej działalności wręcz zakazywał spotkanym ludziom mówić o tajemnicy swojej osoby. Tylko niektórzy poprzez wiarę odczytywali prawdziwe znaczenie Jego obecności. Oni mieli dostęp do Jego łaski. Czynił tak dlatego, by nikogo nie zniewalać swoją mocą. Człowiek ma prawo do Bożej miłości, ale jest wolny i nie musi ulegać Jego działaniu. Gdyby Chrystus ujawnił swoją chwałę, gdyby okazał całą potęgę swego majestatu, człowiek stanąłby wobec konieczności ostatecznej decyzji zgody, albo odrzucenia Jego osoby. Konsekwencje takiej decyzji w postaci przyjęcia zbawienia lub jego odrzucenia byłyby nieodwracalne.
Przypomnijmy, że właśnie w takiej sytuacji był anioł, który stał się Szatanem. On widział cały majestat Boga. Znał Jego doskonałość, Jego potęgę i Jego wolę. Odrzucenie tego pełnego objawienia spowodowało ostateczne potępienie, gdyż była to decyzja podjęta w pełnej świadomości. Szatan wiedział z kim ma do czynienia, a mimo to odmówił Bogu posłuszeństwa.
Ludzka świadomość skażona grzechem pierworodnym łatwo ulega błędom. Także ludzka wola jest osłabiona i człowiek nie jest wytrwały w swych decyzjach i postanowieniach. Gdyby w takim stanie naszej natury Pan Bóg objawił nam pełnię swej chwały, a po takim objawieniu człowiek w skutek słabości odwrócił się od Niego, konsekwencją musiałoby być wieczne potępienie, tak jak w przypadku Szatana.
Dlatego wobec ludzi Pan Bóg objawia swoją obecność jako tajemnicę. Odsłania stopniowo swą chwałę tym, którzy wytrwale Go szukają. Wytrwałość w poszukiwaniu Pana Boga kształtuje jednocześnie wolę człowieka tak, aby poznawszy Pana Boga mógł pozostać mu wiernym. Mając wzgląd na ludzką słabość intelektu i woli Pan Bóg może przebaczać ludziom ich grzechy. Może okazywać miłosierdzie. Taka sytuacja miała miejsce w czasie konania Chrystusa na krzyżu. W agonii Jezus modlił się Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią. (Łk 23,34)
Ta sama zasada obowiązuje wobec Chrystusa obecnego w Eucharystii. Objawienie chwały Syna Bożego nastąpi w pełni dopiero gdy nadejdzie Dzień Pański na końcu czasów. Dzień oznacza światłość, wobec której wszystko stanie się jawne. Teraz zaś jesteśmy jeszcze jakby w mroku, a chwała Pańska ujawnia się tylko wobec tych, którzy na prawdę tego pragną. Jest ona ukryta w słowie Bożym, jest ukryta w chlebie Eucharystycznym, a także w innych sakramentach. Przybliżając się do Chrystusa trzeba rzeczywiście chcieć Go poznać. To wymaga podjęcia wysiłku wytrwałego poszukiwania. Chrystus ukrywa swą doskonałość, aby nikogo nie zmuszać do miłości. On objawia się tym, którzy Go szukają, i im udziela łaski uświęcenia na miarę oczytania Jego tajemnicy.
Jakże to sprawiedliwe i miłosierne zarazem! Sprawiedliwe dlatego, że więcej otrzymują ci, którzy gorliwiej i bardziej wytrwale szukają Chrystusa i pragną się z Nim zjednoczyć. Więcej otrzymują ci, którzy go bardziej miłują. Miłosierne dlatego, że poznając Chrystusa na miarę naszych możliwości nie dźwigamy ciężaru odpowiedzialności za błędy popełnione z powodu nieświadomości, z kim tak na prawdę mamy do czynienia. Oczywiście ten akt miłosierdzia nie dotyczy tych, którzy celowo unikają poznania Pana Jezusa. Trzeba tu odróżnić niemożność poznania od niechęci. Zawsze przecież obowiązuje nas przykazanie miłości: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim serce, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. (Mt 22,37)
Tak na prawdę, każda Komunia święta jest większym wydarzeniem dla Boga, niż dla człowieka. On zna prawdziwe znaczenie tego wydarzenia, my zaś nic prawie z tego nie pojmujemy. Gdybyśmy pojęli choćby ułamek procenta prawdy o tym wydarzeniu Chrystus przeobraziłby całkowicie nasze życie. W rezultacie spotkanie w Komunii świętej jest aktem doskonałej miłości ze strony Chrystusa i zaledwie chłodnej tolerancji ze strony człowieka.
Te proporcje zmieniają się jednak jeśli człowiek skupia swoją uwagę na fakcie zjednoczenia z Chrystusem w Eucharystii. Stąd liturgia zaleca, aby po obrzędzie Komunii świętej nastąpił we Mszy świętej czas indywidualnego, a następnie wspólnego dziękczynienia i uwielbienia. Niektórzy także pozostają po Mszy świętej na dłuższej osobistej modlitwie. To czas indywidualnego spotkania człowieka z Chrystusem. Czas w którym Chrystus może objawiać swoją tajemnicę sercom zwróconym ku Niemu z oczekiwaniem. Jest to zatem zwyczaj jak najbardziej godny polecenia.
To wyjaśnienie pozwala nam też lepiej zrozumieć znaczenie dłuższej osobistej adoracji Najświętszego Sakramentu. To bardzo trudna dla współczesnego człowieka forma modlitwy. Jesteśmy bowiem przyzwyczajeni do działania, do przyjmowania w krótkim czasie mnóstwa informacji i doznań. Tymczasem w czasie adoracji panuje zewnętrzny bezruch i cisza. Trzeba rozbudzić wrażliwość duchową, aby w takim zewnętrznym bezruchu i milczeniu dostrzec utajone działanie łaski Chrystusa. Czas spędzony na adoracji nigdy nie jest czasem straconym. Owocuje przemianą życia i w efekcie przynosi człowiekowi szczęście. Kto potrafi wytrwać w tym dialogu miłości doświadcza jego owoców.
Prawdziwa miłość na ziemi musi być mocno ukryta w skrytości serca, a nie oficjalnie objawiona. Na ziemi bowiem ile razy miłość objawia się, narażona jest na zniszczenie. Miłość uszczęśliwia, a ten świat nienawidzi ludzi prawdziwie szczęśliwych. Ilekroć ich dostrzeże, zawsze będzie dążył do zniszczenia tej miłości i szczęścia. Stąd Bóg wchodząc w ten świat, aby ludzi uszczęśliwić, musiał ukryć swą miłość. Pozwala się odnaleźć tylko tym, którzy na prawdę Go kochają.
Wiele osób przyjmujących Komunię świętą nie dostrzega w niej tej ukrytej tajemnicy miłości. Ich spotkanie z Panem Jezusem jest bardziej formalne. Można je porównać do spotkania w urzędzie. Nikt tam nie przychodzi dla przyjemności, rzadko kiedy spotkania urzędowe są dla człowieka miłe i radosne. Kiedy potrzebne formalności zostaną spełnione obie strony bez żalu się rozstają i wolą o sobie nie myśleć, aż do następnej konieczności. Zauważmy, że w wielu sytuacjach nasze spotkania z Chrystusem przybiera cechy właśnie takiego urzędowego zachowania.
Wiele osób nie rozpoczyna dialogu miłości z przychodzącym do serca Chrystusem. Ziarno łaski złożone do serca nie może wydać owoców. Dlatego pomimo nawet dość systematycznego uczestniczenia we Mszy świętej przez wiele lat, życie religijne tych osób nie rozwija się. Trudno je zachęcić do większego zaangażowania w Kościele. Wydaje się, że ich pobożność nie tyle jest owocem działania łaski, co raczej wynikiem tradycji i chęci bycia w porządku wobec urzędowo rozumianych zasad postępowania. To nie jest złe samo w sobie, ale przypomina życie w rodzinie, gdzie wszyscy odczuwają konieczność wspólnego mieszkania i spotykania się, ale nie widzą w tym wyrazu wzajemnej przyjaźni i miłości. W gruncie rzeczy więc czują się samotni, choć oficjalnie przecież stanowią rodzinę.
Ci, którzy są w stanie poznać tajemnicę ukrytej w Eucharystii miłości, szybko zmieniają swoja relację do Mszy świętej, do modlitwy i innych powinności wiary. Owocem takiego dialogu miłości jest odejście od urzędowego traktowania Kościoła. Komunia święta przyjęta w duchu miłości potrafi uformować wolę człowieka w taki sposób, że zdolna jest ona coraz bardziej angażować się w życie wiary. Wzrasta potrzeba bliskości z Panem Bogiem, a zjednoczenie z Nim staje się sprawą najwyższej wagi. W takim nastawieniu człowiek łatwiej unika sytuacji zagrażających mu grzechem. Ze względu na pragnienie pozostawania w jedności z Chrystusem sytuacje wątpliwe moralnie lub wprost prowadzące do grzechu, są szybko rozpoznawane i łatwiej przezwyciężane. Doceniane są za to wszystkie sytuacje i wydarzenia, które sprzyjają dobru. Człowiek staje się dobry nie siłą charakteru, lecz w wyniku otwarcia na dar Bożej miłości.
Gdy Chrystus obecny w sercu zostaje dopuszczony do głosu zmienia się także nastawienie człowieka do świata zewnętrznego. Owocem Komunii świętej przeżywanej w duchu miłości jest możliwość widzenia świata w taki sposób jak postrzega go Bóg. Dla żyjących miłością Boga, świat przez Niego stworzony jest dobry i piękny. Przez pryzmat miłości Pana Boga inaczej także postrzega się ludzi i ich czyny. Wzrasta wrażliwość na zło, lecz nie przez potępienie źle postępujących osób, tylko raczej ich czynów. Wzrasta też doznanie radości z każdego dobra i każdej sytuacji, w której zwycięża prawda. Życie człowieka zamienia się w świadectwo o Chrystusie.
Uczta Jezusa kończy się błogosławieństwem. Jest ono darem dla tych, którzy wyruszają w świat, by dawać świadectwo swojej wiary i miłości względem Chrystusa. Błogosławieństwo jest odpowiedzią na pragnienie serc uradowanych spotkaniem z Chrystusem w Eucharystii. Pragnienie wyrażone zawołaniem: „Zostań z nami Panie!” . Chrystus odpowiada błogosławieństwem, czyli zapewnieniem o swojej obecności i pomocy udzielanej nieustannie tym, których przecież nazwał przyjaciółmi. Przyjęcie błogosławieństwa jest wyrazem wiary, że przyjaźń Chrystusa jest prawdą.
* * *
Rozważaliśmy tajemnicę Eucharystii.
Nie sposób jednak poznać całej prawdy o niej w kilku rozważaniach. Na zakończenie możemy tylko życzyć sobie, by każdy z nas przez wytrwałe poszukiwanie miłości Chrystusa odnalazł kiedyś jej pełnię. Oby nie zabrakło nam wiary w sens takich wysiłków. Niech takimi dobrymi życzeniami na dalszą drogę ku pełni przyjaźni z Chrystusem będą słowa Apostoła Pawła: Niech Chrystus zamieszka przez wiarę w waszych sercach; abyście w miłości wkorzenieni i ugruntowani, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, abyście zostali napełnieni całą Pełnią Bożą. Temu zaś, który mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy rozumiemy, Jemu chwała w Kościele i w Chrystusie Jezusie po wszystkie pokolenia wieku wieków! Amen.. (Ef 3,17-21)
Słuchać jak uczniowie.
Liturgia słowa jest jedną z głównych części Mszy świętej. W niej odczytywane są teksty Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu. Sercem liturgii słowa jest Ewangelia. Po niej następuje homilia lub kazanie, które wyjaśnia i pomaga w przyjęciu nauki zawartej w odczytywanych tekstach. Jaki jest cel lektury i rozważania słowa Bożego? Na co powinien nastawić się uczestnik Mszy świętej? Jak mamy słuchać słowa Bożego? Jak je przyjmować?
Człowiek zawsze staje przed problemem poznania drugiej osoby. „Kim jesteś?” – pytamy intuicyjnie, gdy stajemy przed bliźnim. Jest to problem zaufania, a w rezultacie zawierzenia siebie komuś, kto pojawia się w naszym życiu. Cała historia ludzkich kontaktów, ludzkiej znajomości, przyjaźni, miłości i szczęścia, ale także historia konfliktów, zdrady, samotności i ludzkich nieszczęść zawiera się w umiejętności znalezienia odpowiedzi na pytanie „Kim jesteś?”. To pytanie nieuchronnie trzeba postawić i znaleźć na nie odpowiedź zanim powierzy się drugiemu człowiekowi cokolwiek, a tym bardziej zanim powierzy mu się największe swoje dobro, czyli samego siebie.
Drogą do poznania drugiego człowieka jest słowo. Słowo jest bramą, przez którą można wejść do duchowego wnętrza osoby. Nawet samych siebie poznajemy poprzez słowo, to które rodzi się w naszym sercu i umyśle, to które wypowiadamy do innych, lub pozostawiamy w zakamarku myśli i pamięci. Jeśli chcemy cokolwiek dowiedzieć się o sobie lub innych trzeba poznać słowa, którymi ten człowiek się posługuje i znaczenie jakie im nadaje. Ktoś, kto nie szanuje słów, nie jest wart uwagi i zaangażowania. Tę prawdę można by ująć w prostej zasadzie: Powiedz słowo, a powiem ci, kim jesteś.
Wartość i znaczenie słowa w najdoskonalszy sposób wyraził sam Bóg. Syn Boży to przecież Słowo, które stało się ciałem. Święty Jan dokonując tego mistycznego odkrycia zapisał nam w pierwszych słowach swej Ewangelii tajemnicę: Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało.(J 1,1-3) Nic dziwnego zatem, że Bóg pragnąc zjednoczyć się z człowiekiem i obdarować go sobą, uczynił to poprzez słowo. We Mszy świętej, która jest darem życia Bożego udzielanego człowiekowi, nie mogło zabraknąć Jego Słowa. W ten sposób On sam daje nam siebie.
Trzeba jeszcze koniecznie wiedzieć, że słowo czytane w czasie Liturgii ma wyjątkowe znaczenie. Liturgia jest działaniem samego Boga, a zatem Jego słowo odczytywane podczas Mszy świętej jest obecnością i działaniem Boga względem uczestników. Przez swoje słowo Bóg nieustannie nas stwarza, powołuje do świętości, oczyszcza, uzdrawia, upomina, nawraca i obdarowuje łaską. Jest ono Jego narzędziem współpracy z człowiekiem w dziele zbawienia i uświęcenia. Ponieważ Pan Bóg niczego nie chce czynić bez naszej zgody, najpierw informuje nas o swoim zamiarze działania i czeka na nasza zgodę. Na tym polega słuchanie, rozumienie i przyjęcie słowa. Decyzja należy do człowieka. Każdy może odpowiedzieć Bogu „tak”, lub „nie”.
Niewątpliwie najpiękniejszym przykładem słuchania i odpowiedzi na słowo Boże jest postawa Maryi w Zwiastowaniu. W krótkim dialogu z Aniołem wypełnia się całe zaangażowanie z jej strony, aż po ostateczne „Oto ja, służebnica Pańska. Niech mi się stanie według twego słowa”.(Łk 1,38) Maryja jest wzorem, mistrzynią w szkole słuchania słowa Bożego. Pan Jezus później, w czasie swojej działalności, zaprosił do tej szkoły także swoich uczniów.
Zostać uczniem Pana Jezusa oznacza podjąć naukę słuchania słowa Bożego. To znaczy o wiele więcej niż nauczyć się rozumieć oraz pamiętać słowa i treść, którą ze sobą niosą. Nauka Ewangelii nie jest tylko nauką o historii życia i działalności Pana Jezusa. Ona ma na celu wychowanie do wierności Bogu. Być uczniem w szkole słowa Bożego, w szkole Ewangelii, oznacza przyjąć Jezusową koncepcję wychowania. Jezus bowiem nie uczy teorii, lecz przez naukę umiejętności przyjęcia słowa pokazuje zasady życia.
Stąd wynikają nasze trudności w korzystaniu z Liturgii słowa we Mszy świętej. Wydaje się nam, że skoro rozumiemy polskie słowa, to zrozumiemy też naukę Ewangelii czytaną po polsku. Wydaje się, że słuchając tyle razy w życiu opisów ewangelicznych wiemy o Panu Jezusie już wszystko. Pewne motywy, pewne sceny i wypowiedzi tak często się powtarzają, że lektura i jej słuchanie wydają się nudne. Znamy tekst Ewangelii, ale czy znamy jej treść, a tym bardziej jej znaczenie dla naszego życia?
Jednak tak na prawdę Ewangelii nie można po prostu przeczytać. Ewangelia jest bowiem za każdym razem wezwaniem. Jest słowem przygotowującym przyszłe wydarzenia w naszym życiu. Mówi o tym, co dopiero ma nastąpić. Ewangelia jest szkołą umierania i życia dla Chrystusa. Efektem nauki jest przyjęcie lub odrzucenie daru nowego życia i zbawienia.
Przychodząc na niedzielną Mszę świętą powinniśmy mieć nastawienie wobec Pana Jezusa jak uczniowie wobec Mistrza. Trzeba śledzić i dokładnie wypełniać wymagania, jakie stawia Nauczyciel. To jest właściwa postawa słuchania Jego słowa. Nie wystarczy zatem słyszeć, nie wystarczy rozumieć tekst, trzeba także właściwie odczytać wezwanie skierowane do naszych serc.
W opisach publicznej działalności Pana Jezusa wyraźnie zaznaczają się dwie przeciwne sobie koncepcje słuchania słowa Bożego i religijnego wychowania: Chrystusowa i faryzejska. Koncepcja faryzejska dlatego została opisana i umieszczona w Ewangelii, ponieważ jest ona powszechnym i najczęstszym błędem w poznawaniu i przyjęciu słowa Bożego. Pułapka błędu, któremu ulegli faryzeusze jest nadal niebezpieczna. Warto się z nią zapoznać, aby móc uniknąć tego niebezpieczeństwa.
Faryzeusze byli ludźmi ogromnie szanowanymi, cieszącymi się dużym autorytetem moralnym. Przynależność do ich grona dla wielu była upragnionym zaszczytem. Zabiegali o nią z wielką skrupulatnością, gorliwością i niewątpliwym poświęceniem. Takim właśnie był Szaweł przed swoim nawróceniem. Szczycił się tym, że był faryzeuszem i że swoją gorliwością o zachowanie prawa przewyższał innych. Koncepcja faryzeuszy służyła zatem budowaniu własnej wielkości i znaczenia w środowisku. O to zabiegali i na tym opierali swoje przekonanie, co do słuszności interpretacji słowa Bożego.
Pan Jezus stawia jednak faryzeuszom bardzo mocny zarzut: obchodzicie morze i ziemię, ażeby pozyskać jednego wyznawcę, a gdy się nim stanie, czynicie go dwakroć bardziej winnym piekła niż wy sami. (Mt 23,15) Faryzeusze zabiegali o swych wychowanków i to był ich zasadniczy błąd. Pokazując uczniom jak bardzo im na nich zależało, oddawali tym samym ster wychowania w ich ręce. W takiej sytuacji to uczniowie stawiają warunki, nie nauczyciel, a to jest koniec wszelkiego wychowania. Na marginesie warto zauważyć, że na tym polega kryzys wielu współczesnych szkół. Jeśli muszą one zabiegać o uczniów, to nie mogą stawiać właściwych wymagań. Taka sytuacja nie sprzyja nauce i wychowaniu. To jasne.
Pan Jezus inaczej znajduje i traktuje swoich uczniów. Patrzy w serce i sam wybiera. Jego wezwanie jest często zaskoczeniem dla słuchającego. Powołanie na ucznia jest krótkie i stanowcze: Pójdź za Mną. Do tego dochodzą jeszcze bardzo wysokie wymagania gotowości do pozostawienia całego dotychczasowego życia, swoich bliskich, dobytku, pozycji w środowisku i stanowiska.
Przypomnijmy sobie jedną ze scen powołania: A gdy szli drogą, ktoś powiedział do Niego: Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz! Jezus mu odpowiedział: Lisy mają nory i ptaki powietrzne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć. Do innego rzekł: Pójdź za Mną! Ten zaś odpowiedział: Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca! Odparł mu: Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże! Jeszcze inny rzekł: Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu! Jezus mu odpowiedział: Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego. (Łk 9,57-62) Pan Jezus sam rezygnował z chwiejnych i niezdecydowanych uczniów.
Jego wymagania były surowe, czasami wydawałoby się, że wręcz nieludzkie, jak na przykład to, odnośnie rodziny: Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. (…) Nikt z was kto nie wyrzeknie się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem (Łk 14,26. 33) Nie przerażajmy się. Tu nie chodzi o to, aby w jednej godzinie wszystko sprzedać i ponadto jeszcze zacząć nienawidzić swoich bliskich. Pan Jezus jednak jasno stawia sprawę. Gdy przyjdzie do konfrontacji i trzeba będzie wybierać pomiędzy dobrami doczesnym a Chrystusem, uczeń nie może mieć wątpliwości. Powinien być gotów stracić to, co doczesne, byleby tylko nie stracić Chrystusa.
Przyjmując powołanie na ucznia trzeba być zdolnym do pozostawienia wszystkiego. Nic nie może być ważniejsze od Mistrza i Jego nauki. W szkole Ewangelii można odnaleźć szczęście tylko po podjęciu świadomej decyzji: chcę należeć do Chrystusa. Przychodząc na Mszę świętą powinniśmy być zdecydowani w tych najistotniejszych sprawach.
Dla Chrystusa ważna jest także motywacja postępowania jego uczniów. Faryzeusze wyznawali zasadę dostosowania swego postępowania do ogólnie uznanych norm doskonałości, czyli do opinii ludzkiej. Pan Jezus odrzuca taki motyw pobożności: Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam, ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. (Mt 6:1-6) Jest to bezwzględne potępienie życia religijnego, którego motywem jest wzgląd ludzki. Jakże trudno jest nam dzisiaj sprostać takim wymaganiom. Uczeń Chrystusa nie może się liczyć z ludzkimi względami, lecz tylko z Bogiem. Naczelną zasadą postępowania ucznia Chrystusa powinno być pragnienie podobania się Bogu. Wbrew pozorom problem faryzeizmu nie jest sprawą sprzed dwóch tysięcy lat. Bardzo często i w naszych środowiskach regułą postępowania nie jest to, czego oczekuje Bóg, ale to, co według ludzi wypada lub nie wypada czynić.
Dla Chrystusa najistotniejszym i jedynym motywem pobożności i wszelkiego postępowania jest wierność sumieniu, troska o to, by być sobą, a nie szukanie uznania lub przychylności otoczenia. Przystępując do słuchania Ewangelii powinniśmy być na to gotowi.
Następną zasadą ważną dla uczniów Chrystusa jest jasno określona hierarchia wartości. Według faryzeuszy ważniejsze było prawo ustanowione przez ludzi, niż prawo Boskie. Pan Jezus ostro krytykuje takie zachowanie: Obłudnicy, dobrze powiedział o was prorok Izajasz: „Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi.(Mt 15,7-9) Czy trzeba przekonywać, że i dzisiaj powszechne jest nawet wśród chrześcijan stawianie zasad ludzkich przed słowem Bożym? Jeśli ktoś zagubi Ewangelię i zostanie w życiu tylko z zasadami podanymi przez ludzi, nawet najbardziej pobożnymi i zawierającymi najbardziej wzniosłe ideały, taki człowiek przestaje być uczniem Pana Jezusa i staje się współczesnym faryzeuszem. Jakże łatwo ulec takiej pomyłce.
Kolejna zasada różniąca Pana Jezusa od faryzeuszy, to sposób traktowania prawa. Dla Faryzeuszy liczył się przepis. Dla Pana Jezusa prawda, którą on zawierał. Panu Jezusowi zależy na zachowaniu ducha. W wielu przypadkach przepisy prawa były przez Niego łamane, a przecież nigdy nie wystąpił przeciwko Bogu. To zasadnicza różnica w pojmowaniu grzechu.
Faryzeusze rozumieli grzech jako przekroczenie przepisu prawa. U Chrystusa grzech jest zerwaniem więzi z Bogiem. Współcześni faryzeusze np. spowiadają się z tego, że nie chodzą do kościoła, lub nie odmawiają pacierza. Uczniowie Chrystusa spowiadają się ze zlekceważenia Przyjaciela, który ich zaprosił na swoją Ucztę i z tego, że nie podjęli codziennej z Nim rozmowy na modlitwie. Grzechem jest zlekceważenie Boga, zerwanie z Nim więzi, a nie złamanie przepisu.
Wreszcie kolejnym punktem różniącym zasady faryzeuszy od zasad Chrystusa jest tytuł pierwszeństwa. Według faryzeuszy doskonałość życia religijnego dawała prawo do pierwszeństwa wśród ludzi. Stąd zajmowali pierwsze miejsca, gdyż to miało świadczyć o ich doskonałości. Wywyższali się nad innych, pewni swej uprzywilejowanej sytuacji. W szkole Ewangelii jest inaczej. Świętość jest darem Boga. Bóg wybiera i daje łaskę, która owocuje świętością życia. Prawdziwa doskonałość daje prawo do zajęcia ostatniego miejsca. To nie jest zepchnięcie na ostatnie miejsce, lecz prawo do jego zajęcia. Uczeń Chrystusa musi być tak wielkim człowiekiem, że może spokojnie zając ostatnie miejsce i to mu w niczym nie będzie ubliżało. W żaden sposób to nie ujmie mu jego wielkości.
Oto podstawowe zasady szkoły Ewangelii Jezusa Chrystusa. Powtórzmy je w skrócie raz jeszcze: Po pierwsze, to Chrystus powołuje swoich uczniów i On ustala obowiązujące zasady. Uczeń może być posłusznym, albo odejść. Po drugie, naczelną zasadą jest gotowość poświęcenia dla Chrystusa wszystkiego. On ma być najważniejszy. W konfrontacji Chrystusa i Jego nauki z propozycjami świata uczeń nie powinien mieć wątpliwości, co wybrać. Po trzecie, motywem postępowania ucznia Chrystusa nie mogą być względy ludzkie. Uczeń ma być wierny Bogu nawet za cenę dezaprobaty swego środowiska. Po czwarte, Ewangelia zawsze ma pierwszeństwo przed jakimkolwiek słowem ludzkim. Apostołowie konsekwentnie stosowali tę zasadę: Trzeba bardziej słuchać Boga, aniżeli ludzi, odpowiedzieli faryzeuszom, którzy chcieli ich zastraszyć. Po piąte, w stosowaniu prawa Bożego duch ma zawsze pierwszeństwo przed literą. Po szóste doskonałość daje człowiekowi prawo do uniżania się przed innymi, do zajęcia ostatniego miejsca.
Przychodząc na Mszę świętą i słuchając czytań z tekstów Pisma Świętego, musimy wpierw przyjąć powyższe założenia, musimy stać się uczniami Jezusa. Słowo Boże we Mszy świętej jest skierowane do uczniów. Wprawne ucho ucznia wychwyci wszelki fałsz, wszelkie uproszczenia, ułatwienia i zakłamania w przekazywanej nauce. Do tej sytuacji odnoszą się słowa z Ewangelii św. Jana: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem. Kto jednak wchodzi przez bramę, jest pasterzem owiec. Temu otwiera odźwierny, a owce słuchają jego głosu; woła on swoje owce po imieniu i wyprowadza je. A kiedy wszystkie wyprowadzi, staje na ich czele, a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają. Natomiast za obcym nie pójdą, lecz będą uciekać od niego, bo nie znają głosu obcych. (J 10,1-5)
Uczeń Chrystusa zna głos, to znaczy zna naukę swego Mistrza i zawsze rozpozna prawdziwe brzmienie Jego słów. Dopiero tak przygotowani możemy więc słuchać lektury z Pisma świętego. W przeciwnym razie niewiele zrozumiemy z przeczytanych tekstów, a błędnie je interpretując wypaczymy swoje sumienia.
Słuchać słowa Bożego jak uczniowie to znaczy poznać tajemnicę jego mocy. Mnóstwo ludzi słucha czytań mszalnych, ale tylko znikoma część doświadcza działania łaski Bożej przemieniającej życie, dającej siłę do naśladowania Chrystusa w codzienności. Tak przyjmują słowo Boże uczniowie. Ono jest dla nich pokarmem mądrości i mocy. Jest nauką życia. Serca uczniów są żyzną glebą przynoszącą obfity plon zasiewu ziarnem słowa.
Przyjęcie wymagań stawianych przez słowo Boże nie jest łatwe. Stąd też wielu słuchających Pana Jezusa mówiło: Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać? Wielu także odchodziło od Niego. Jednak z drugiej strony nie można przysłuchiwać się słowu Bożemu bez zaangażowania i zwlekać z daniem odpowiedzi Chrystusowi na tak lub na nie. O takiej postawie Pan Jezus powiedział bardzo mocno: Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za mną nie jest Mnie godzien. Przyjęcie słowa Bożego jest krzyżem. Jest to krzyż wyrzeczenia, nawrócenia, Jest to ofiara przemiany. Trzeba umrzeć dla świata i dla samego siebie, aby żyć dla Boga i Jego królestwa.
Rozumiemy teraz dlaczego we Mszy świętej znalazła się liturgia słowa. Nie jest ona zwykłą katechezą. Nie jest teoretycznym pouczeniem o Jezusie Chrystusie. Jest wezwaniem do podjęcia krzyża. Jest wezwaniem do złożenia ofiary ze swojego życia wraz z Chrystusem. Dlatego liturgia słowa poprzedza liturgię Eucharystii, poprzedza część ofiarną Mszy świętej.
Starajmy się zatem słuchać słowa Bożego jak uczniowie i być gotowymi do złożenia ofiary ze swego życia. Kto gotów jest do takiego poświęcenia wchodzi wraz z Jezusem w tajemnicę Jego śmierci i zmartwychwstania. Staje się Jego przyjacielem zaproszonym na Ucztę Nowego Życia.