Można powiedzieć że dałem sobie strzelić gola w ostatniej sekundzie meczu. Został mi ostatni 54 dzień Nowenny i jak gdyby nigdy nic przed odmówieniem trzeciej części - zasnąłem przy usypianiu syna. To był okrutnie męczący dzień, nieprzespana uprzednia noc w podróży, gdzie zdołałem odmówić w pociągu pierwszą część różańca. A potem dom, bieganina, dzieci i byle do wieczora... to będzie spokojniej. No i bęc. Obudziłem się rano. Odmówiłem pozostałe dwie części, ale chyba już się nie liczy.....
Tak, sobie myślę, czy w ogóle moja modlitwa przez te 54 dni była taka jak miała być? Często modliłem się jadąc do pracy, myliła mi się ilość "zdrowasiek" nie zawsze miałem różaniec w ręku. No i w ogóle chyba jestem małej wiary bo moja intencja dotyczy trudnej sprawy, której nie da się załatwić zerojedynkowo, a ja chociaż wiem że dla Boga nie ma nic niemożliwego to i tak nie umiem sobie wyobrazić jak miało by się zmienić to co w mojej rodzinie przynosi taką udrękę. Widać, tak miało się stać bo nic lepszego z siebie wykrzesać i tak nie mógłbym.
Czytam tutaj o rozterkach dziewczyn które są zakochane i modlą się o to by on wrócił, albo zwrócił uwagę. Naprawdę chciałbym mieć takie problemy do złożenia intencji.
Cóż, może tak po prostu ma być. Szkoda tego jednego dnia, z jednej strony wszystko mi mówi, że nasz Ojciec w niebie nie może patrzeć na nas przez pryzmat księgowy, z drugiej jednak może ta samodyscyplina to też jakas pochodna tego co umiemy z siebie dać.
Mnie się nie udało.
Pozdrawiam wszystkich, którzy Łaski doznali i takich jak ja którzy nawet z tlącą się ale z nadzieją zostają.