~~Jak uczyć dzieci miłości do Boga?
Monika i Marcin Gajdowie
Podczas zawierania małżeństwa zobowiązujemy się nie tylko do wzajemnej miłości, ale i do przekazywania dzieciom wiary. Nie może się to odbywać przy okazji, musi być świadomym rodzicielskim działaniem.
Bogu zdamy sprawę z tego, czy i jak głosiliśmy Chrystusa naszym dzieciom. Jeśli coś nam nie wyjdzie, choć po ludzku zrobiliśmy wszystko, żeby się udało, spuścimy oczy w pokorze. Jeśli zaś nie zrobiliśmy nic, aby się czegoś dowiedzieć i nauczyć, jeśli w ogóle nie pracowaliśmy nad sobą, nie uczyliśmy się właściwych postaw i zachowań, nie szukaliśmy rozwiązań, trudno nam będzie znaleźć usprawiedliwienie. Według nas [autorzy są terapeutami rodzinnymi – przyp. red.] najważniejsze w przekazywaniu wiary jest osobiste świadectwo nauczyciela. Żeby przekazać wiarę, trzeba ją samemu mieć. Z pustego w próżne i Salomon nie naleje… Dzieci szybko zweryfikują, czy to, czego rodzice nauczają, pokrywa się z ich życiem.
Modlitwa małżonków
Jeśli Jezus jest naszym Bogiem, jeśli Go poznaliśmy i pokochaliśmy, staje się On dla nas najważniejszą Osobą w życiu. Relacja z Nim jest najistotniejsza. Dzieje się tak tylko wtedy,
jeżeli Bóg rzeczywiście jest dla nas Bogiem – nasze życie i wybory to potwierdzają.
Dzieci widzą, czy się modlimy, ile się modlimy i jak się modlimy. Zadziwia nas czasem, gdy małżonkowie deklarują, że Jezus jest dla nich najważniejszy, a zapytani, jak się modlą, mówią, że właściwie to nie mają szczególnego czasu modlitwy i że owszem, modlą się, ale od okazji do okazji. W praktyce oznacza to, że nie modlą się prawie wcale lub wyłącznie wtedy, gdy czegoś potrzebują lub czegoś się boją.
Dzieci są bardzo bystre i większą uwagę zwracają na to, co rodzice robią (lub czego nie robią), niż na to, co deklarują. Jak zrozumieć, że Bóg jest najważniejszy, skoro tata i mama prawie się nie modlą ani osobiście, ani we dwoje? Jeśli, jak mówicie, Bóg jest dla was najważniejszy, to jak często się z Nim spotykacie? Jaki procent czasu swego dnia, tygodnia, miesiąca i życia Mu poświęcacie? Jeśli niewielki, może nawet mniejszy, niż przeznaczacie na oglądanie telewizji, to nie liczcie, że dzieci wam uwierzą i przejmą od was wiarę, bo tak naprawdę nie bardzo jest co przejmować.
Najważniejsze w przekazywaniu wiary jest osobiste świadectwo
nauczyciela. Żeby przekazać wiarę, trzeba ją samemu mieć. Dzieci szybko zweryfikują, czy to, czego rodzice nauczają, pokrywa się z ich życiem.
Wierzący czy tylko religijni?
Dzieci widzą, jak ich rodzice przeżywają trudne sytuacje: kłopoty finansowe, bezrobocie, chorobę.
Jeśli Jezus jest rzeczywiście naszym Panem i Bogiem, to dzieci ujrzą, że choć tak jak innych ludzi dotyka nas cierpienie i niedostatki, to nie opuszcza nas pokój serca.
Nie chodzi o jakiś sztuczny spokój czy stoicyzm, który w chwilach cierpienia mógłby wydać się wręcz nieludzki, ale o to, że podczas zawieruchy potrafimy nie złorzeczyć i ufać, że wszystko, co się dzieje, jest dopuszczone przez Boga w jakimś tajemniczym celu i my nie musimy tego rozumieć, aby przylgnąć w zaufaniu do Jego woli.
Dzieci widzą, jak się zachowujemy i co mówimy przy kolacji, obserwują nas i nieświadomie (przez nas) mogą zaufać Bogu lub też oddzielić wiarę od życia na zasadzie: „Bóg Bogiem, ale jakoś żyć trzeba”… Dzieci widzą, czy jesteśmy ludźmi wierzącymi, czy jesteśmy tylko religijni.
Miłość przede wszystkim
Jezus jest Bogiem miłości. Miłość jest największym darem i jej obecność lub brak weryfikuje nasze chrześcijańskie życie. Dzieci widzą, czy rodzice się kochają, jak odnoszą się do siebie nawzajem, czy i jak okazują sobie miłość, czy się do siebie tulą, czy robią sobie niespodzianki, czy potrafią przebaczać. I nie chodzi tu o naszą bezgrzeszność, ale o to, czy umiemy przyznawać się do swoich słabości; czy dzieci słyszą z ust mamy lub taty słowo „przepraszam” wypowiedziane do współmałżonka lub do nich.
Gdy rodzice mówią o ciotce, która wszystkich denerwuje, o sąsiedzie, który znów się upił, mruczą pod nosem na widok nielubianego polityka na ekranie telewizora – dzieci to słyszą, widzą i uczą się! Jeśli Pan Jezus jest dla taty i mamy najważniejszy, a On mówił, żeby kochać wszystkich – to jak pogodzić to z faktem, że tata wykrzykuje brzydkie słowa na temat pana z telewizora? Co nie znaczy, że tata nie powinien wytłumaczyć dzieciom, dlaczego nie zgadza się z jakimś politykiem lub poglądem – komentarze na gorąco temu sprzyjają.
Wartości i ofiarność
Dzieci słyszą, czy rodzice mówią prawdę. Jeśli ktoś dzwoni do drzwi, a tata syczy: „Powiedz, że mnie nie ma” – dzieci bardzo szybko dowiadują się się, że jest „prawda” i „półprawda” i że czasem można skłamać. Gdy dzieci usłyszą rodzinną naradę, jak kogoś oszukać – poznają stosunek rodziców do pieniądza. Jeśli rodziców ciągle nie ma w domu, bo pracują w swoim biznesie, jeśli ponad prawdę stawia się inną wartość, wtedy dzieci zrozumieją, że Kościół i religia to taki miły, czasem sentymentalny, nastrojowy zwyczaj, który ma się nijak do rzeczywistości – tu panem jest pieniądz i brutalne prawa rynku.
Dzieci nie dadzą się oszukać. Widzą, jakimi wartościami kierują się rodzice. Jeśli żyją wyłącznie dla siebie, nie są zdolni do do ofiarności i bezinteresowności, gdy w ich relacjach z innymi dominuje handel: „Ja tobie, bo ty mnie”i „Ja tobie, abyś ty mnie”, dziecko nie tylko nie nauczy się szlachetności serca i miłości, ale będzie się też gorzej rozwijało, gdyż prawdziwie ludzki rozwój wiąże się z bólem pokonywania siebie.
Domowa katecheza
Większość katolików nie robi nic, by przekazać wiarę dzieciom, czasem nawet nie chodzą do kościoła. W oczach wielu rodzice modlący się z dziećmi to już mistrzowie świata. Tymczasem jako małżonkowie zobowiązaliśmy się do czegoś więcej: do katechezy. Nie wystarczy modlić się z dziećmi, trzeba zorganizować im domową religię, gdyż katecheza w szkole, choćby najlepsza, nie zastąpi naszego osobistego świadectwa.
Rodzice często narzekają na katechetę, a gdy ich pytamy, jak oni uczą dzieci prawd wiary, są zdziwieni: „Od tego jest Kościół!”. Każda rodzina powinna wypracować własny model domowej katechezy. Ważne, aby nauczanie było regularne i dotykało istotnych życiowych spraw.
Niezwykle istotne są dwa aspekty domowej katechezy: zagadnienie ludzkiej słabości w Kościele i podkreślanie osobistej odpowiedzialności każdego za własną wiarę.
Wszyscy jesteśmy grzeszni
Dzieci kiedyś skonfrontują swoją wiarę ze słabością Kościoła – przez grzech rodziców, spotkanie z opryskliwym księdzem, medialne doniesienia o tzw. skandalach, które niestety raz po raz gdzieś wybuchają, bo Kościół składa się z grzeszników. Wszyscy nimi jesteśmy: jaki laikat, takie duchowieństwo – dzieci kiedyś dowiedzą się o naszych grzechach.
Jeśli przez katechezę nie przygotujemy na to odpowiednio dzieci, to „skatechizuje” je diabeł, i zrobi to po swojemu, tak by podważyć zaufanie nie tylko do kościelnej instytucji, ale do wiary i Boga. Dlatego trzeba, adekwatnie do wieku dzieci, tłumaczyć im naturę Kościoła: rzeczywistości świętej, bo Chrystus jest w Nim stale obecny, i grzesznej, bo Kościół tworzą słabi ludzie. Należy zacząć od siebie, nie bać się pokazać dzieciom, że rodzice nie są bezgrzeszni („w tym tygodniu słyszeliście, jak się kłóciliśmy”), a najlepiej uczynić to podczas domowej katechezy. Warto w modlitwie spontanicznej zrobić miejsce na modlitwę przeproszenia, bo prawie zawsze jest za co przepraszać.
Drugi ważny aspekt domowej katechezy to delikatne i stanowcze przerzucanie na dzieci odpowiedzialności za to, co uczynią ze swoją wiarą jako dorośli. Trzeba uświadamiać im, że choć na razie chodzą z nami do kościoła, bo tak są wychowane, nadejdzie czas, gdy same zdecydują, jak chcą żyć. Już teraz odpowiadają za swoją modlitwę osobistą.
My pytamy nasze dzieci o modlitwę poranną i wieczorną, o czytanie Biblii, ale nie robimy tego „publicznie”, przy rodzeństwie. Przypominamy też o regularnej spowiedzi, ale delikatnie – jeśli nas zdenerwują, nigdy nie mówimy: „Po tym, co zrobiłeś, musisz iść do spowiedzi!”.
Rodzina najważniejsza
Zdarza nam się spotkać zaangażowanych religijnie rodziców, którzy zamiast kościoła domowego zaczynają tworzyć „dom kościelny”. Ciągle odbywają się w nim religijne spotkania i obcy dla dzieci ludzie zajmują przestrzeń rodzinną. Tacy rodzice często wyjeżdżają na spotkania wspólnotowe, ewangelizacje czy katechezy, a ich dzieci wycierają kurze w salkach parafialnych lub zostają w domu z opiekunkami. Nie jeżdżą na wczasy, tylko na rekolekcje.
Czasem ten zaangażowany model rodziny się sprawdza, ale z naszych obserwacji wynika, że dzieci często mogą odbierać Kościół jako organizację, która „ukradła” im rodziców i normalne dzieciństwo. Wtedy nieświadomie albo wprost wyrażają niechęć do zaangażowania rodziców i niekiedy odrzucają wiarę.
Parafrazując Łukasza Ewangelistę, można spytać: cóż za korzyść odniesiemy, jeśli pozyskując dla wiary innych ludzi, stracimy dla niej własne dzieci? W naszym przekonaniu nie wolno na ołtarzu ewangelizacji złożyć ofiary z własnej rodziny: ani z małżeństwa, ani z rodzicielstwa. I nie zachęcamy tu do życia na pół gwizdka, w uzależnieniu od materii czy przyjemności. Radykalizm życia Ewangelią w każdym powołaniu jest możliwy i konieczny, ale w każdym stanie będzie się wyrażał inaczej. W rodzinie to też się zmienia – inaczej mogą realizować wezwanie Jezusa ci, którzy jeszcze dzieci nie mają, odmiennie ci, którzy wychowują małe dzieci, inaczej rodzice nastolatków czy już dorosłych dzieci.
Przyjemności zabronione?
Czasem chrześcijańscy rodzice wyrażają ogromną nieufność wobec wszystkiego, co nie jest związane z życiem kościelnym i duchowym. To wydaje im się w najlepszym przypadku zbędne, w najgorszym niebezpieczne. Przyjemność i rozrywkę traktują podejrzliwie, jak coś czasem wprost pochodzącego od złego ducha, a czasem zagrażającego życiu moralnemu. W takich restrykcyjnych domach nie wolno śmiać się za głośno, tłumione są uczucia postrzegane jako niechrześcijańskie (gniew, uczucia seksualne). Jest tam więcej modlitwy niż rozrywki, więcej powagi niż radości. Panuje atmosfera oblężonej twierdzy, z której trzeba bombardować wrogów Kościoła, słucha się wyłącznie religijnego radia, ogląda się tylko katolicką telewizję i czyta jedynie prawomyślne gazety i książki.
Ludzie o odmiennych poglądach nie są mile widziani, budzą lęk.
Dzieci z takich rodzin nie mają wyboru: albo wyrastają na zalęknionych, neurotycznych ludzi, powielających schemat z domu rodzinnego, albo – jeśli są wystarczająco silne
– radykalnie zrywają ze światem „katolickiej sekty intelektualnej”, porzucają wiarę i religię na długie lata lub nawet do końca życia.
Przekazać dzieci innym
Rodzice są odpowiedzialni za to, by przekazać swoim dzieciom wiarę – i nikt ich nie może zastąpić w tej roli. Gdy jednak dziecko wchodzi w okres dojrzewania, pojawia się naturalna psychologiczna trudność w przejmowaniu wartości, wiary i pouczeń od rodziców, którzy przestają być postrzegani jako nieomylni i zaczynają denerwować dziecko. Drażnią je poglądy rodziców, a ich zakazy niejednokrotnie wydają mu się zbyt ciasne (czasem słusznie).
Dziecko próbuje robić coś inaczej i trudno mu jednocześnie przyjmować katechezę od rodziców. Odczuwa potrzebę intymnego spotkania z Jezusem. Jeśli do tej pory nie wstydziło się rodziców, to teraz pomodlenie się w ich pobliżu może powodować dyskomfort.
Gdy dzieci dorastają, mają potrzebę ukryć się przed rodzicami, a gdy już staną się dorosłe (wyodrębnią się), ta potrzeba nie zniknie, lecz przeformułuje się i znów będzie można razem usiąść w jednej ławce.
Warto przekazać dorastające dzieci w ręce kogoś innego. Jeżeli do tej pory były związane z naszym środowiskiem (parafia, wspólnota), można pomyśleć o tym, by zaczęły chodzić na spotkania do grupy lub wspólnoty, która jest nam nieznana, by tam mogły się czuć swobodnie.
Rodzice w akcji. Jak przekazywać wartości dzieciom? Na podstawie książki Moniki i Marcina Gajdów
Rodzice w akcji. Jak przekazywać dzieciom wartości, wydanej przez Edycję Świętego Pawła.