Witajcie.
Zacznę bez owijania w bawełnę, ale też bez zadręczania Was moimi problemami.
Chodzi o moje małżeństwo, które sypie się każdego dnia coraz bardziej jak domino. Zawsze bałam się tego, że nie jestem godna by zwracać się bezpośrednio do Boga. Czułam się mała, czułam, że moje problemy są niczym w porównaniu do problemów innych ludzi. Dlatego poprosiłam o wstawiennictwo św. Ritę - patronkę spraw trudnych, beznadziejnych i niemożliwych. Poprosiłam św. Ekspedyta - patrona spraw beznadziejnych, trudnych i naglących. Niestety moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Pomyślałam o nowennie pompejańskiej, ale... boję się. Boję się, że szatan mnie pokona, że nie wytrzymam, że wszystko pójdzie jeszcze gorzej. Mówiąc najprościej - boję się tykać różanca w obawie o pogorszenie sytuacji. To trochę jak z haraczem - szantażowany woli płacić niż oddać sprawę policji z obawy przed zemstą.
Już kiedyś jedną nowennę odmawiałam. Ale nie miałam wtedy nic do stracenia. Modliłam się o miłość. I po półtora roku od jej odmówienia poznałam mojego obecnego męża. Od razu wiedziałam, że to jest TO. Że Bóg mnie wysłuchał. To się czuło. Nie mogę uwierzyć żeby teraz chciał mi to odebrać.
Mam wrażenie, że tylko nowenna mi pozostała. Ale nie wiem czy mam siłę jej się podjąć. Nie wiem czy się nie poddam. Nie wiem czy szatan mnie nie pokona i nie zniszczy w trakcie nowenny jeszcze bardziej tego co już się psuje. Pamiętam co działo się ze mną podczas pierwszej nowenny - lęki, bezsenność, zmęczenie, dziwne poczucie, że nie jestem sama, rozerwany różaniec.
Co ja mam zrobić?