To mój pierwszy wpis na forum, jeśli źle dobrałam temat lub miejsce gdzie umieszczam ten wpis, przepraszam.
Potrzebuję wsparcia. Jestem studentką studiów inżynierskich - drugi rok. Moim wielkim marzeniem od dziecka były studia medyczne. Byłam w liceum w klasie biologiczno-chemicznej, jednak matury nie zdałam na tyle wysoko by się dostać na medycynę, ale też trzeba powiedzieć, ze po maturze nie miałam w planie składać na takie studia dokumentów, ponieważ rodzina, tj.wujkowie i kuzynki bardzo mnie do tego zniechęcały, mówiły praktycznie wprost, ze się do niczego nie nadaję, ze nic mi się nie uda, że nic nie osiagnę. Trzeba powiedzieć, ze ja i mój brat zawsze bylismy tak traktowani w stosunku do nich. Zawsze czulismy się gorsi. No i ja im uwierzyłam (słuchałam tego jak beznadziejnym człowiekiem jestem, codziennie plakałam i juz powoli miałam stany depresyjne, bo wszystko mi się wydawało do niczego)
Dostałam sie na studia dzienne, inżynierskie. Nie było łatwo, dodatkowo bardzo źle trafilam na mieszkanie i do grudnia byłam już strzępkiem nerwów. Nic mi się nie układało, w nikim oparcia znaleźć nie mogłam. Moi rodzice się martwili o mnie, a ja juz nie wiedziałam co mam robić. Przed świętami Bożego Narodzenia potrącił mnie samochód. Nic mi sie nie stało, ale nadal nic się nie układało. W międzyczasie udało mi sie rozwiązać umowę i zmienić mieszkanie. W sesji letniej mi nie poszło najlepiej i miałam terminy egzaminów we wrzesniu. W wakacje się związałam się z kolegą, z którym znalismy się juz bardzo długo. Myslałam że to uczucie było ze wzajemnością. Jednak dzien przed sesją wrzesniową zerwał ze mną, a powód naprawdę był żaden, teraz się śmieję, ze można byc tak niedojrzałym i cos takiego zrobić. Było mi tak ciężko, nie byłam w stanie nic ze sobą zrobić, ciezko mi się myślało na egzaminach. Dodatkowo moi rodzice akurat byli za granicą i nie miałam z kim nawet porozmawiać. I tutaj zaczyna sie sedno sprawy. Poszłam do Kościoła, gdzie długo się modliłam. Tam też przyszło mi do głowy, że powinnam w końcu zawalczyć o siebie. Postanowiłam za wszelką cenę zapomnieć o błahostkach, sprawach na które wpływu nie mam i o ludziach którzy wciąż mnie ranią. Postanowiłam w końcu robić to na czym mi najbardziej zależy, czyli dostać się na medycynę. Wiązało się to z ponownym podejściem do matury. Porozmawiałam z rodzicami i podjęliśmy decyzję, ze bede studiować nadal na swoim kierunku i równoczesnie bede sie przygotowywać do matury z trzech przedmiotów. Wiedziałam, ze latwo nie będzie, ale podjęłam się tego wyzwania, czując że to najlepsze co mogę zrobić. Do listopada było mi ogromnie ciężko, dodatkowo wciąż miałam złamane serce. Odmówiłam sobie wszystkich przyjemności, jakiś wyjść, spotkań, dzień w dzień sumiennie przygotowywałam sie do matury i na studia, równocześnie trochę pracując, gdyż jakoś musiałam zarobić na swoje wydatki (korepetycje do matury). Było mi ogromnie ciężko, ale jakos wtedy zbliżyłam się do Boga. Modliłam się szczerze i czułam takie duchowe wsparcie. Kilka razy mi się gdzieś pojawiały informacje o nowennie pompejańskiej, jednak wydawało mi sie że nie podołam temu. Na początku marca, moja mama przeglądała internet i trafiła na informację o Nowennie Pompejańskiej. Zacheciła mnie do jej odmawiania. Tak też się stało, zaczęłam ją odmawiać w intencji dostania się na medycynę. Moja mama też zaczęła odmawiać w tej samej intencji. Kiedy zaczęlam odmawiać część błagalną, zaczęło mi się wszystko układać! Na studiach zaczęłam rozumiec sporo rzeczy i zaliczanie przedmiotów przychodziło mi dość łatwo. Oprócz tego wspomniany wczesniej kolega, odnowił ze mną kontakt, ale ja już tak emocjonalnie do tego nie podeszłam, co mnie bardzo ucieszyło. Każdego dnia czułam, że Maryja, Matka Boża Pompejańska czuwa nade mną. Uważam, że najlepsze co mi się mogło trafić to właśnie to, że tak bardzo zaufałam Bogu, że z przyjemnością chodzę do Kościoła i codziennie się modlę, że moje życie się trochę wyprostowało, że przeszłam taką dużą zmianę w myśleniu i podejsciu do wielu spraw, a ponad to regularnie się spowiadam, czuję tego potrzebę, żeby trwac jak najdłużej w łasce uświecającej. Niestety kiedy zaczęłam odmawiać część dziękczynną było mi bardzo ciężko. Miałam wrażenie, że ktoś usilnie mi chce przeszkodzic w tym. Z wielkimi trudami odmawiałam różaniec, ale mimo wielu niepowodzeń i przeszkód nie przestałam, nadal gorliwie się modliłam, do Kościoła jeszcze częściej chodziłam i prosiłam o siłę i wytrwałość. Wczoraj skończyłam odmawiać nowennę. Wczoraj też była pierwsza moja matura. Nie zdążyłam wszystkiego w czasie zrobić. Jest mi szalenie przykro, bo poczułam że moje całoroczne starania pełne wielu wyrzeczeń poszły na marne. W piątek i kolejny wtorek zdaję kolejne matury, ale mam już tak podcięte skrzydła, ze nie wiem jak się mam pozbierać. Dzisiaj też rozpoczęłam nową nowennę, w tej samej intencji. Nowenna to nie lista życzeń, ja wiem, ale ja też wiem, ze Pan Bóg chce abym została lekarzem. Na mojej drodze życiowej od zawsze pojawiali i nadal sie pojawiają ludzie (starsze osoby, lekarze, młodzi ludzie, studenci a nawet wykładowcy!) którzy widzą we mnie potencjał i mówią wprost że powinnam zostać lekarzem. To nie są tylko marzenia, czuję to całą sobą i wierzę w ten cel. Jestem tego świadoma i chciałabym się temu w pełni poświecić, zeby móc Panu Bogu pomagać uzdrawiać ludzi. Chciałabym ulżyć ich fizycznemu cierpieniu, nieść choć odrobinę nadziei i pomagać im w trudnych chwilach, kiedy będą chorzy. To nie jest łatwa droga, ale czuję sie tego świadoma i dojrzała na tyle by móc całe życie temu poświecić. To nie są puste słowa, zapewniam, za dużo już doswiadczyłam, zeby móc rzucać słowa na wiatr. Jestem na tyle zdeterminowana żeby osiągnąć ten cel, ze nie przestanę. Nie chciałabym kolejny raz poprawiać tej matury, bo wiem że kolejny rok na tych studiach zapowiada sie bardzo cieżko i nie wiem jak pogodzę to wszystko. Wydaje mi się, że po prostu gdyby to było tylko takie moje marzenie, dosłownie 'o fajnie byłoby zostać lekarzem' albo gdybym chciała to robic, dlatego ze się mówi, ze to prestiż, za pare lat sporo pieniedzy mozna zarobić, to nie zdziwiłabym sie gdyby mi Bóg pomoc nie chciał. To byłoby bardzo niedojrzałe podejście. Dodatkowo gdyby Pan Bóg nie miał wobec mnie planu bym została lekarzem, to nie zsyłałby na moja drogę tak wielu ludzi, którzy wciąż mnie motywują do działania i potwierdzają (ja im nie mówię jakie mam plany, oni sami to widzą, dlatego mnie to tak dziwi) do czego powinnam w życiu dążyć.
Nie wiem czego oczekuję od Was, którzy przeczytacie moja historię. Może odrobinę pocieszenia, że Matka Boska mnie wysłucha i sprawi że uda mi sie dostać na te studia, moze odrobinę wsparcia, ze sie ułoży. Trochę mi ulżyło, że mogłam to tutaj napisać, najgorzej jest jak się wszystko dusi w sobie bo nie ma się komu tego powiedzieć. Dziękuję za każdy komentarz pod tym postem i za to że ktokolwiek to przeczyta. Mam nadzieję, że moja druga nowenna zostanie wysłuchana i będe mogła nieskończenie dziękować Bogu za otrzymane łaski i służyć mu jako dobry lekarz, który będzie pomagał ludziom całym sobą.
Na końcu dodam, że nie mogę powiedzieć czy moja pierwsza nowenna została wysłuchana bo wyniki z matur są dopiero 30 czerwca, a rekrutacje na studia rozpoczynają sie w lipcu i trwają aż o września. Tylko czuję jakiś zawód w sercu, ze ta wczorajsza matur mi nie poszła, boję się że kolejny rok będę musiała na to poświęcić.
Dziękuję każdemu kto to przeczyta!
Już jest nowy numer:
Z O B A C Z !