Mam pewne wątpliwości i od kilku dni coś mnie gryzie...
A więc od początku..
W rodzinie mieliśmy kuzyna który od wielu lat był alkoholikiem, były lepsze i gorsze lata ale ostatnimi czasy strasznie się pogrążał.. odsunął się od rodziny i nikt nie potrafił mu pomóc. Doszło do pewnego zdarzenia na początku roku - uderzył głową bardzo poważnie o beton i był w stanie śpiączki. Przeszedł bardzo poważną operację krwiaka i właściwie cudem z tego wyszedł.. Nie wierzyliśmy że się uda. Moja mama wtedy odmawiała za niego koronkę. Ja nie chodzę często do kościoła ale wtedy poszłam się pomodlić, potem modliłam się w nocy i odmówiłam różaniec. (robię to w trudnych momentach mojego życia). Pamiętam jak w żalu i desperacji podczas modlitwy obiecałam Bogu że jeśli przeżyje to odmówie za niego nowennę pompejańską, która wiem że działa cuda.
Następnego dnia okazało się że on z tego wychodzi. Udało się. Uspokoiliśmy się i .....dziękowaliśmy...
Mijały dni cała rodzina się uspokoiła a ja zmęczona codziennym życiem, pracą, nie spełniłam obietnicy odmawiania nowenny. Czasem tylko przed snem modliłam się by zmienił swe życie..
Jak się okazało za kilka miesięcy on znów zaczął się staczać. Zupełnie nie zależało mu na życiu.
Pewnego dnia dowiedzieliśmy się że nie żyje. Został pobity. W chwili śmierci oddano jego organy - serce i 2 nerki - uratował w ten sposób 3 życia bo już są biorcy.
Wszyscy oczywiście cierpimy a mnie dodatkowo dręczy fakt że może gdybym odmawiała tą nowennę kurde, że może jego serce by się zmieniło, może coś nad nim by czuwało i go uchroniło..
Wiem że to absurdalne, ale tkwi we mnie jakieś poczucie winy,
Czy myślicie że Bóg tak działa - że jeśli ktoś nie jest pod opieką czyjejś modlitwy to o nim zapomina, czy po prostu zabrał go do siebie i tak miało być by już nie cierpiał..no ale jednak modliliśmy się za niego - moja mama odmawiała koronki, a ja po prostu nie mam tak bardzo cierpliwości do klepania w kółko różańca, modlę się szczerze i po swojemu... Wszyscy przez to cierpimy