Zmagam się ostatnio z trudnym pytaniem - czy powinienem być mężem. Skoro piszę na forum, to znaczy że wyczerpały się już wszystkie moje siły i pomysły. Uświadomiłem sobie, że bardzo nienawidzę siebie, wstydzę się tego jaki jestem , swojej słabości i zdeptanej męskości. Za 3 tygodnie miał być ślub, ale postanowiliśmy z niego zrezygnować i przełożyć bezterminowo i dać sobie czas na przemyślenia. Zastanawiam się, czy to Bóg tak tym pokierował, że przed samym końcem zabrakło mi sił, czy Zły duch wykorzystał moje zranienia. Przez ostatni rok byłem mocno zaatakowany przez swoją rodzinę, która nie potrafi uszanować moich i naszych decyzji. To też pośrednio przyczyniło się do rozłamu w narzeczeństwie. Czuję się naprawdę zdeptany przez wszystkich. Niosę też na sobie brzemię DDA. Przechodziłem też terapie, a teraz musiałem już z niej zrezygnować, bo mnie po prostu nie stać. Nie potrafię w to uwierzyć, że mógłbym się dobrze zatroszczyć kobietą. Jak patrze jaki był mój ojciec, to boje się, że będę taki sam i w sumie taki jestem - niezaangażowany, wycofany, wyciszony, słaby. Tak jak on mnie nigdy nie obronił tak ja nie potrafię obronić siebie i innych. I tego się boję najbardziej, że nie spełnię swojej roli. Mam wobec siebie dużo pretensji, że taki jestem i czuję, że nie potrafię z tym nic zrobić. Co ja mogę za to, że życie ukształtowało mnie na słabego człowieka. Ja nawet nie wiem co to znaczy słowo "kochać". Często mówię Bogu - "chciałbym Ci szczerze powiedzieć, że Cię kocham, ale nie wiem co to znaczy. Wiem tylko Boże, że się Ciebie boje - Twojego gniewu i kary i tego, że zasłużę na potępienie". Zaproponowałem swojej narzeczonej, że powinniśmy podejść do naszego związku czysto racjonalnie. Jeżeli fakty wskazują na to, że nie czujemy się ze sobą dobrze, to powinniśmy się rozstać. Strasznie dużo się kłócimy, bardzo skupiając się na mnie, że nic ze sobą nie robię. Słyszę trudne słowa, że to ona musi być mężczyzną w tym związku i że to ona wszystko prowadzi. Nie mogę powiedzieć, że nic nie robię, ale czuje że wszystkie moje zmagania są bezskuteczne. Dlatego zastanawiam się nad pozostaniem w samotności. To jest bardzo trudna decyzja. Nie czuję się silnym mężczyzną, takim, który potrafi zaopiekować się małżeństwem i to jest jeden z najważniejszych powodów, który proponuje mi samotność. Nie wiem gdzie w tym wszystkim jest Bóg, a gdzie działanie Złego ducha. Niestety cała moja przeszłość jest przeciwko mnie. Może ten grzech nienawisci do siebie i niewiary w siebie, braku akceptacji nie pozwala mi pójść dalej. Pogubiłem się już. Dlatego proszę przede wszystkim o skromną modlitwę, żeby Bóg mi posłał anioła, który mi w tym wszystkim pomoże.
Już jest nowy numer:
Z O B A C Z !