To i ja się podzielę swoim świadectwem. Co jakiś czas mam wyrzuty sumienia, że o tym nikomu nie mówiłem. Więc dziś opiszę w miarę dokładnie, co mnie się przytrafiło z Nowenną Pompejańską.
Lubię postać Ojca Pio. I lubię „wpaść” na wieczystą adorację. Kiedyś idąc do kościoła, minąłem posesję pewnego zgromadzenia żeńskiego. Siostry przed budynkiem ustawiły ładną figurkę Matki Bożej. Z głupia rzuciłem w myśli: „Pio, Ty kochałeś Matkę Boską, a mnie ta maryjność ludzi drażni. Poznaj mnie z Nią.” Poszedłem na adorację i złożyłem tę intencję. I tak przez trzy kolejne dni. Po dalszych kilku dniach natknąłem się na list O. Pio do duchowej córki, gdzie prosił o trzy nowenny pompejańskie. Cały czas jakiś natrętny głos w myślach kazał mi się tej modlitwie przyjrzeć i nią modlić. Różaniec wtedy to była dla mnie abstrakcja, a trzy części dziennie to jak hodowla pomidorów na Księżycu. Ale zacząłem się modlić.
To było trzy lata temu, prawie co do dnia. Byłem już po około dwóch tygodniach modlitwy, mechanicznej i raczej bez wiary, za to w wielkiej rozpaczy i załamaniu. W pewnym momencie przede mną widzę… samego siebie. Ten sam fotel i ja w nim modlący się. Nagle obok fotela na wysokości głowy pojawia się światło, a z niego wychodzi kobieta osłupiającej, oszałamiającej urody. Nie jakaś zjawa, duch, widmo czy co tam chcecie. Miała prawdziwe ciało, które emanowało życiem! Tej urody nie da się opisać. Ma ludzki pierwiastek, ale równocześnie jest nieziemska i podniesiona do rangi doskonałości – według boskich standardów. Szok. Patrzyłem się jak ciele na malowane wrota i tylko ręką odliczałem następne koraliki na różańcu. Miała na sobie prostą, dopasowaną w tali suknię. Sama suknia była bardzo odważna, ale w żadnym razie nie gorsząca. Po prostu wspaniała! Ramiona miała okryte czymś w rodzaju bolera w kolorze błękitu królewskiego w złote lilie spiętego złotym okuciem. Jak Matka Boska Częstochowska! Ręce miała złożone na wysokości piersi, jak do modlitwy. Głowę lekko pochyloną, piękne duże, ciemne oczy szkliły się, a na dolnych powiekach zbierały się łzy. Boże drogi, jakie Ona miała cudowne spojrzenie! Nie oceniające, wszystkorozumiejące, pokorne, kochające i czułe. Wyglądała na kogoś zdjętego wielkim bólem. W pewnym momencie zaczęła jakby nerwowo ściskać palce, jakby zaraz musiała zmieniać bandaże komuś, kto stracił skórę na ciele, a Ona bała się zadać kolejny ból. Przejmujący widok. Nagle usłyszałem: „Tak mi przykro, jeszcze poczekasz”. Chodziło o moją intencję z Nowenny. Nie wiem skąd był ten głos, Matka Boska nie poruszyła ustami. Zachowywała się, jakby tego nie słyszała. Pomyślałem: „Jak to, kiedy to się stanie?” Ale ktoś mi dał do zrozumienia, że zadając takie pytanie zrobiłem straszny nietakt, po czym podał jak poznam, że zbliża się czas spełnienia mojej intencji. Powiedział, że Matka Boska jest w wielkim smutku, bo czeka mnie siedem lat wielkiego udręczenia i próby. Ale po siedmiu latach i ja będę bardzo szczęśliwy. Wiele odzyskam jeszcze tu na ziemi, a reszta będzie czekać w Niebie. W tym samym czasie Matka Boska pochyliła się, położyła policzek na mojej głowie, pocałowała po czym zdjęła to błękitne bolerko i położyła mi na ramionach. Złożyła ręce jak do modlitwy chwilę stała patrząc na mnie i zniknęła, a z Nią całe widzenie.
Tym oto sposobem, Pio spełnił moją prośbę, Matka Boska zjawiła się, by powiedzieć, że nie otrzymam tego, co chcę aż upłynie czas. Gorzej, że czekają mnie trudne lata (Co spełnia się z 100% dokładnością), ale mam mieć nadzieję. Kazała mówić, że przyjdzie czas, że zbawieni ludzie też dostaną takie chwalebne ciała, jak ma Ona.
Dobra, teraz możecie pisać, że mi odbiło. Ja też bym tak pisał, gdybym słyszał od kogoś taką historię. Opisałem fragment tego, co widziałem, ale nie mam talentu Whartona, żeby to ubrać w słowa. Z resztą zrobiłaby się pretensjonalna epopeja jakiegoś chłopa, próbującego opisać nieziemską kobietę ziemskimi słowami. Matka Boska jest wspanialsza niż jakiekolwiek ludzkie wyobrażenie.