Loading...

Blog majka

kolejny temat do poczytania w wolnej chwili :)


http://www.katolik.pl/pycha-przeciwnikiem-jednosci,22510,416,cz.html
Zamieszczam to tutaj bardziej dla siebie, żebym mogła poczytac w wolnej chwili bo inaczej gdzies ucieknie i zapomnę ;) ale jeżeli ktoś jeszcze chciałby skorzystać z lektury to zapraszam :)


http://www.katolik.pl/hipokryzja----grzech-ciezki--w-nauczaniu-jezusa-z-nazaretu,22734,416,cz.html?s=1

W Liście do Efezjan czytamy: „Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce” (4, 26). Czyżby zatem gniew nie był grzechem?

Zacytowane powyżej zdanie wydaje się wskazywać, że uczucie gniewu nie zawsze musi być kojarzone z grzesznym, czyli złym postępowaniem. Niektórzy kościelni teologowie i myśliciele, jak np. św. Tomasz z Akwinu, zaliczali gniew nawet... do cnót. Może to dziwić, biorąc pod uwagę bezapelacyjny fakt, że należy on przecież do kanonu siedmiu grzechów głównych. 
Usiłując rozstrzygnąć tę kwestię, najlepiej odwołać się do uniwersalnej podstawy we wszelkich dociekaniach moralnych, którą jest przykazanie miłości. Kierując się nią w naszym działaniu, będziemy zawsze na właściwej drodze. Na pewno nie pobłądzimy.

„Święty gniew”

Według Katechizmu Kościoła Katolickiego (1765), uczucie miłości wywołuje w nas „pragnienie nieobecnego dobra i nadzieję jego uzyskania”. Na co dzień jednak nasze „upodobanie do dobra” jest wystawiane na ciężką próbę. Wystarczy włączyć telewizor, przejrzeć prasę, czasem tylko wyjrzeć przez okno, by spostrzec, jak wiele jest wokół nas przejawów niesprawiedliwości. Co więcej, często ta sytuacja nie jest spowodowana niewystarczającą ilością odpowiednich środków, które mogłyby zapewnić sprawiedliwość, ale zwykłą ludzką bezmyślnością lub brakiem dobrej woli. 
Dojrzały emocjonalnie człowiek nie może przecież przejść obojętnie obok ludzi, którzy doznają krzywdy albo ją wyrządzają. Jeśli zaś doświadczają jej szczególnie dzieci, osoby chore czy bezbronne, rodzi się w nas smutek i poczucie sprzeciwu. Odczuwamy zatem „święty gniew”. Święty, bo wywołany przez naruszenie porządku miłości, który ustanowił Bóg. Można zatem podsumować, że czasem gniew wynika wprost z miłości. 
Przykład „świętego gniewu” daje nam sam Jezus z Nazaretu, kiedy gwałtownie i kategorycznie sprzeciwia się handlowaniu w świątyni jerozolimskiej (por. Mt 21, 12-17; J 2, 13-22). A zatem, gdy ktoś bezcześci to, co święte, lub gdy dzieje się niesprawiedliwość, „święty sprzeciw” wydaje się po prostu naszym obowiązkiem. W Pierwszej Księdze Samuela odnajdujemy postać Helego, który tego obowiązku nie dopełnił i został surowo ukarany śmiercią swoich synów.

Gniew i ludzka godność

Gniew odczuwamy także wtedy, gdy sami stajemy się ofiarami niesprawiedliwości. Mamy prawo występować w obronie własnej godności i dobrego imienia, czego znów uczy nas Nauczyciel z Galilei, gdy w czasie przesłuchania przed swoją męką i śmiercią mówi: „Jeśli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?” (J 18, 23). 
W podobny sposób można też interpretować werset z Ewangelii według św. Łukasza: „Jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu i drugi” (6, 29). Nie jest to bowiem wezwanie do bierności. Jednym z możliwych wyjaśnień jest odwołanie się do pewnego starożytnego zwyczaju. Otóż uderzenie w prawy policzek (por. Mt 5, 39, gdzie jest mowa o nadstawianiu właśnie prawego policzka) zadawane jest grzbietową częścią dłoni. Taki cios wymierzano niewolnikowi, czyli komuś niższego stanu. Nadstawienie zaś lewego policzka miało być domaganiem się poszanowania własnej godności. Abstrahując od tego zwyczaju, trzeba z całą mocą podkreślić, że chrześcijanin na zło nie może odpowiadać złem, ale je przezwyciężać czynieniem dobra (por. Rz 12, 21).

Zły gniew

Nauczanie Kościoła katolickiego jednoznacznie precyzuje, że gniew nie powinien być pragnieniem odwetu. My zaś postępujemy źle, gdy pragniemy go, wobec osoby, którą należy ukarać (por. KKK 2302). Gniew nie może kierować się przeciwko osobie, ale przeciw złu (por. Mt 5, 22). Można domagać się dla kogoś kary, ale nie po to, by temu komuś zaszkodzić. Wszelkie sankcje zatem mają zmierzać ku skorygowaniu nieodpowiednich postaw i zachowań. Miłość bowiem wyklucza postulat zemsty. 
Jest rzeczą bardzo ważną, aby panować nad intensywnością naszych emocji. Są one olbrzymią siłą. Potrafią wpływać w znaczącym stopniu na nasze zachowanie. Gniew zaś może przerodzić się w nienawiść i agresję, które zmierzają ku totalnej destrukcji. Takim uczuciom dali się ponieść np. apostołowie Jakub i Jan, gdy Samarytanie odmówili Jezusowi i Jego uczniom gościny (por. Łk 9, 51-55). Proponowali Mistrzowi: „Niech ogień spadnie z nieba i pochłonie ich”. Spotkało ich za to srogie upomnienie od Nauczyciela.

Gniew i my sami

Nasze poczucie sprzeciwu może być złe, gdy podyktowane jest „miłością własną”. Czasem pycha sprawia, że nie potrafimy się pogodzić z sukcesem innych. Zamiast cieszyć się - zazdrościmy. Nie doceniamy czyjejś pracy, ale wytykamy błędy. W powodzeniu drugiego dopatrujemy się własnej klęski. Budzi to nasz gniew. Podobnie dzieje się, gdy coś odbywa się w inny sposób, niż sobie to zaplanowaliśmy, gdy ktoś podejmuje decyzje nie po naszej myśli. Przypominamy wtedy biblijnego Jonasza, przedkładającego własną korzyść nad życie mieszkańców Niniwy i zagniewanego o to, że 120 tys. ludzi (por. Jon 4, 11) ocalało, choć on przepowiedział ich zagładę. Warto zatem zastanowić się czasem, czy i nam nie przydałaby się lekcja, jaką Jonasz otrzymał od Boga. Może trzeba, by jakiś „robaczek” zniszczył nasz „krzew rycynusowy”. Wtedy pewnie zrozumiemy, że jest coś ważniejszego niż nasze widzimisię. 
Niekiedy gniewamy się, czyli czujemy złość na samych siebie, bo nie spełniamy własnych oczekiwań. Stawiamy sobie wtedy wymagania, którym nie potrafimy podołać. Dążymy do perfekcji. Nasz gniew wywołuje rozbieżność pomiędzy naszymi pragnieniami, a tym, jacy faktycznie jesteśmy. Pewnym przejawem tego typu postawy może być nieumiejętność przyjęcia jakiejkolwiek krytyki. Nasza reakcja nie bywa bowiem wtedy formą refleksji nad własnym postępowaniem, ale przeobraża się w gniew, złość i poirytowanie. Każdy błąd potrafimy sobie wtedy doskonale wytłumaczyć. Winimy wszystkich, ale nigdy siebie.

Oswojenie gniewu

Gniew, podobnie jak większość emocji i uczuć, wydaje się sam w sobie moralnie ambiwalentny. Z psychologicznego punktu widzenia jest naszą emocjonalną reakcją na niepowodzenie lub wzburzenie, które przeobraża się niekiedy w krzyk, chaotyczne gesty, a nawet rękoczyny. Może być jednak z pewnością poskromiony. Dzieje się tak przede wszystkim za sprawą dwóch cech. Są nimi odpowiedzialność i łagodność. Reagowanie gniewem jest często ucieczką od odpowiedzialności, wówczas gdy człowiek jest niezdolny do rozwiązania trudności. Łagodność natomiast charakteryzuje dojrzałą chrześcijańską osobowość (por. Flp 4, 5). 
Potrzeba wielkiej roztropności, by uczucie gniewu nie przerodziło się w grzech. Wiele zależy od naszego temperamentu i predyspozycji. Jeśli wiemy, że łatwo popadamy w irytację, powinniśmy więc unikać konfliktowych sytuacji. Seneka już bowiem pisał, że „najlepiej jest natychmiast opanować pierwszą pobudkę do gniewu, zwalczać go w samych jego zarodkach i dokładać starań, aby nie popaść w ogóle w gniew”. 
Trzeba nam dobrze poznać siebie. Nie chodzi o jakiś prywatny rodzaj psychoanalizy. Najlepszym sposobem jest codzienna modlitwa i osobisty rachunek sumienia. W jego trakcie możemy pokazać Bogu nasze reakcje, emocje i intencje. Samych siebie zaś poznajemy w perspektywie Jego miłości. Pozwólmy zatem Bogu działać, bo tylko On jest w stanie nas zmienić.


źródło: http://www.niedziela.pl/artykul/81545/nd/Gniew

LESZEK UTRATA
MODLITWA A POZNANIE SIEBIE

 

„Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki
zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w niebie” (Mt 6,6)

 

1. MODLITWA JAKO ŹRÓDŁO POZNANIE SIEBIE

Podstawą do tych refleksji są właśnie te dwa zależne od siebie stwierdzenia z Ewangelii: „gdy chcesz się modlić”, oraz „wejdź do swej izdebki”. Odnoszą się one w sposób bezpośredni do woli człowieka, jego możliwości wyboru oraz jego rozumnej natury. Zajmiemy się modlitwą wymagającą od nas konkretów ukierunkowania się naprawdę o sobie i ufności w Boże miłosierdzie.

Modlitwa jako sposób wchodzenia w głąb siebie jest jak najbardziej praktyką duchowości chrześcijańskiej. Aby to uargumentować posłużę się kilkoma stwierdzeniami mistrzów życia wewnętrznego. Rozpocznę od trzech krótko następujących po sobie tekstów św. KATARZYNY ZE SIENY z jej Dialogu czyli Księgi Boskich Pouczeń.

Nic nie pozwala jej (duszy) tak rozkoszować się tą prawdą (miłości Boga i do Boga), nic nie oświeca jej tak bardzo, jak pokorna i ciągła modlitwa, ugruntowaniu na poznaniu siebie i Boga”, „Nie wychodź nigdy z poznania siebie i trwaj uniżona w dolinie pokory, a poznasz Mnie w sobie”, „A już ci rzekłem, że korzeniem rozeznania jest prawdziwe poznanie siebie i Mojej dobroci”.

A także pouczenie mistrza ECKHARTA, jednego z największych mistyków i ojców duchowych przełomu XIII i XIV wieku. „skieruj wzrok na siebie samego, a wszędzie gdzie siebie dostrzeżesz, tam się siebie wyrzeknij”.

 

Pojęcie modlitwy zawiera w sobie istotne elementy psychologiczne.

- Modlitwa spełnia jednocześnie funkcje analityczne i terapeutyczne. Modlitwa to sposób dochodzenia i przyjmowania pewnych wniosków i postanowień. Jest analizą tego, co było i, co jest. To proces niezbędny w uświadamianiu sobie rzeczywistości, którą tworzę i za którą w wielkim stopniu ponoszę odpowiedzialność. Znajomość problemu stoi na początku drogi ku uzdrowieniu. Dlatego modlitwa jednocześnie zawiera w sobie element terapii. Jesteśmy leczeni przez Boga w prawdzie o sobie Jego obecnością. On jest gwarantem autentycznej prawdy, o ile całą modlitwę Jemu ofiarujemy. Nie można jednak mylić modlitwy z zabiegiem autoterapii czy samouzdrawiania.

- Realizacja planu zbawienia to przyjęcie Objawienia zawartego w Jezusie, ale również samodzielna praca, czyli przez poznanie siebie samorealizacja. Używamy tego słowa w tym kontekście, w jakim odpowiada ona koncepcji prawidłowego rozwoju człowieka ze wszystkimi konsekwencjami jego wyborów. Samorealizacja to naturalne dążenie do szczęścia, a przez to odkrywanie sensu istnienia. W myśl tej katechezy modlitwa jest drogą do takiej postawy. Celem jednak modlitwy nie jestem ja, lecz Bóg. Na płaszczyźnie wiary na pewno takim realizatorem nas samych jest Stwórca - bez Chrystusa nie możemy siebie poznać - jak uczył Jan Paweł II. O konieczności takiego podejścia do modlitwy piszą EWAGRIUSZ Z PONTU (399): „Jeśli chcesz poznać Boga, poznaj najpierw samego siebie”, KLEMENS Z ALEKSANDRII (211): „Najważniejszym ze wszystkich, poznaniem jest więc, jak się zdaje, poznanie samego siebie, gdyż jeśli ktoś pozna samego siebie, pozna Boga”, abba NIL (430): „Przede wszystkim poznaj siebie. Gdyż nic nie jest trudniejsze niż poznanie samego siebie, nic nie wymaga więcej trudu, nic nie wymaga więcej pracy. Jednak, gdy poznasz siebie, wtedy będziesz też mógł poznać Boga”.

 

Poznawanie siebie osadza się na dwóch istotnych płaszczyznach:

a. pozytywnej - poznawanie siebie w wielkości Boga; wychodzi ona z faktu stworzenia. Dzięki altruizmowi Boga posiadamy obraz i podobieństwo (Rdz 1,26-27) do Stwórcy. Ta bardzo pojemna myśl biblijna zawiera w sobie całą prawdę o człowieku jako kimś chcianym i kochanym, sensownym i ukierunkowanym na ponadczasowość (Orygenes, św. Ambroży, św. Bernard z Clairvaux, Wilhelm od św. Teodoryka). Wyraża to pięknie św. GRZEGORZ z NAZJANZU: "Z materii, już przedtem istniejącej, wziął ciało, a od Siebie włożył tchnienie, i postawił na ziemi jakby jakiś drugi świat, wielki w małym, innego anioła, króla stworzeń, poddanego niebu, ziemskiego i niebieskiego, doczesnego i nieśmiertelnego, w pośrodku między wielkością i niskością, będącego zarazem duchem i ciałem". Ta płaszczyzna poznania prowadzi do uwielbienia i dziękczynienia za fakt istnienia.

b. negatywnej - poznawanie siebie przez własną nędzę; gdy przez własną kondycję odkrywamy w sobie zniekształcony obraz Boży i  Jego zamysł. Św.BERNARD z CLAIRVAUX pisze „poznaj siebie jako obraz Boga i zarumień się odkrywszy, że przysłoniłeś go obcym obrazem”. Jest to droga pokory, czyli tutaj negatywnej prawdy o sobie jako grzesznika. Taki sposób wskazuje ojciec pustelników św. Antoni (356): „Abba Antoni tak powiedział do abba Pojemna: takie oto jest wielkie dzieło człowieka: winę swoją na siebie zawsze brać przed Bogiem, a pokusy spodziewać się aż do ostatniego oddechu”. PodobnieTEODORET z CYRU (V wiek) pisze:

Zwracając się ku sobie i stając się bliski samemu sobie, oddalając się od zewnętrznego hałasu, zapragnąłem zanurzyć się w kontemplacji mojej natury. Gry rozmyślałem o tych sprawach i myślę o harmonii między naturą śmiertelną i nieśmiertelnością, ogarnia mnie wielkie zdumienie, i nie będąc w stanie kontemplować tego misterium, uznaję moją porażkę”.

Oba aspekty należą do ludzkiego poznania siebie: jest obrazem Boga, ale przez grzech zniekształca ten obraz. Poruszanie się w tych prawdach prowadzi do refleksji o sobie a więc daje podstawy do odkrycia prawdy o sobie a tym samym wpływa na samorealizację (robienie tego, co mogę i powinienem).

 

2. MODLITWA ZMUSZA DO POZNANIA SIEBIE

Celem modlitwy jest sam Bóg, ale On kieruje uwagę modlącego się na siebie czy dosłowniej wewnątrz siebie. Potwierdza to św. AUGUSTYN: „Ty zaś Panie, jego słowami odwracałeś mój wzrok, abym wreszcie spojrzał na samego siebie. Bo ja samego siebie umieściłem gdzieś za swoimi plecami, aby siebie nie dostrzegać. I oto mi stawiałeś przed oczyma mnie samego, abym zobaczył, jaki jestem wstrętny, pokręcony, brudny, okryty wrzodami, ociekający ropą”. Wielkim błędem byłoby traktować praktykę modlitewną jako sposób zapominania o troskach i radościach życia. Nie możemy uciec przed sobą samym w modlitwie. Ona nie służy zapomnieniu o nas, lecz przeciwnie polega na nieustannej refleksji nad sobą. Bóg nie pozwala robić z Siebie tarczy i nadużywać Siebie. Dla nas chrześcijan idzie o modlitwę "w Duchu i w Prawdzie". Bóg pokazuje natomiast w ten sposób prawdę o nas. Ojciec NIL powiadał do swoich uczniów: „Cokolwiek z zemsty uczynisz bratu, który cię skrzywdził, to wszystko stanie się dla ciebie przeszkodą w czasie modlitwy”, a inny ojciec pustyni powiada „Jeśli człowiek nie przypomina sobie na modlitwie swoich czynów trud jego modlitwy jest daremny”. Z tego wynika, że modlitwa poznawania siebie jest wynikiem obserwacji i doświadczenia. Dlatego reguła mówi o celowym oddziaływaniu demonów w czasie jej trwania po to, aby rozproszyć, zniechęcić. Nie powinno się tych chwil odbierać negatywnie, lecz zgodnie ze słowami, np. EWAGRIUSZA z PONTU przyjąć je: „Gdy się modlisz, jak się godzi, oczekuj tego, co się nie godzi i oprzyj się temu dzielnie”.

I tutaj pojawiają się dwie drogi wypracowane w Tradycji modlitwy chrześcijańskiej. Albo koncentrować się na modlitwie formalnej, czyli skierowanej do Boga jako gotowy tekst (litania, różaniec itd.) albo, co jest bardziej zgodne z istotą modlitwy zrezygnować z niej i zająć się pojawiającymi myślami. Idąc za nauką Chrystusa, aby „zostawić swój dar przed ołtarzem i iść, aby pogodzić się z bratem” (Mt 5,24), np. WILHELM od ŚW. TEODORYKA pisze: „zostawiam więc dar mój przed ołtarzem i pełen niecierpliwości zagłębiam się w siebie. Oburzam się na samego siebie, zapalam lampę Słowa Bożego i z zawziętym i zgorzkniałym duchem wstępuje w budynek mojej świadomości, aby w końcu wyjaśnić, skąd pochodzi ten mrok, ta okropna ciemność”. Po takim zabiegu łatwiej i owocniej wprowadzić porządek w swoim życiu wewnętrznym. Dochodzi się wtedy do takich prawd, jak to, że myśli są wynikiem doświadczeń, z którymi łączą się uczucia i emocje. Uświadomienie sobie tych stanów (zranień) może być początkiem uzdrowienia przez miłość Boga, przed obliczem, którego stajemy. Bóg nas uzdrawia współpracując z naszą wolą. Poznanie siebie nie jest celem modlitwy, ale służy jej ulepszeniu.

Obserwacja siebie nie tylko w życiu codziennym, ale również modlitewnym stanowi źródło prawdy. Ojciec życiu pustelniczego św. ANTONI jednoznacznie naucza: „Dobre jest dla nas to, że wycofujemy się do naszej celi i w ciągu naszego życie wiele się nad sobą zastanawiamy, aż w końcu wiemy, jacy jesteśmy”. Takie zachowanie było cechą wielkich ludzi modlitwy. GRZEGORZ WIELKI tak pisał o św. Benedykcie z Nursji: „Zawsze pilnie badał swoje postępowanie i nie pozwalał oku swego ducha błądzić na zewnątrz”. Natomiast w zbiorze starożytnych pism o modlitwie Jezusowej (Filokalia) znajdujemy takie zdanie: „Im większą uwagę skierujecie na wasze myśli, tym lepiej będziecie mogli wołać do Jezusa w żarliwej tęsknocie”.

Trzeba, zatem przyjąć taką zasadę: poznanie siebie jest warunkiem prawdziwej modlitwy. Modlitwa zmusza nas do refleksji nad sobą. Opieszałość i rutyna powoduje, że przeszkody w modlitwie traktujemy jako zewnętrzne i negatywne zjawiska, z którymi lepiej nie walczyć, bo pochodzą od złego. Jednak właśnie właściwe podejście do modlitwy sprawia, że trzeba je traktować jako pomoc. Znawca starożytnego monastycyzmu pisze: „Rozproszenia są bardzo wartościowe ze względu na wskazówki, które dają. Są one pewnego rodzaju snem na jawie, o tym, co nas absorbuje”. W myśl tego ukazują one nasze skłonności, niewierności i źródła grzechu. Na przykład, jeśli często pojawiają się jakieś osoby czy wydarzenia, które są powodem wzburzenia, przygnębienia czy lęku, to czy nie jest to wyraźna wskazówka naszego problemu?


3. MODLITWA JAKO POMOC W SAMOPOZNANIU

Poznanie siebie jest nie tylko warunkiem modlitwy, ale i na odwrót – modlitwa jest potrzebna człowiekowi w poznaniu siebie. „Nie ma nic, co by bardziej badało serce, niż modlitwa. Gdy się modlimy, wchodzimy w świętą obecność Boga, która nas prześwietla do głębi. Wszystko staje się oczywiste”. Przez modlitwę docieram do najgłębszych zakamarków swojej świadomości i duszy. Pomocą w tym zagłębianiu się jest Duch Święty, przenika wszystko, nawet głębokości Boga (1Kor 2,10). JAN PAWEŁ II w swoim komentarzu do Credo o Duchu Świętym napisał: „Pierwszą i najwspanialszą formą życia duchowego jest modlitwa. Głównym sprawcą tego życia, tak jak niegdyś w Chrystusie, jest Duch Święty”.

Tym samym wyraził przekonanie wiary Kościoła, że Trzecia Osoba Boża stanowi fundament w poznawaniu siebie. Na potwierdzenie tego twierdzenia pamiętać należy o dwóch ważnych tekstach na temat Ducha, który „doprowadza do Prawdy i jest Prawdą” (J 16,13; 1J 5,6) oraz, że „jesteśmy Jego świątynią” (1Kor 3,16; 2Kor 6,19). We wspomnianych już Filokaliach znajdujemy taki zapis: „Tylko Duch Święty daje prawdziwe poznanie samego siebie, bez Niego nawet najmądrzejszy nie może się w pełni poznać ani dostrzec stanu swej duszy”. Są rzeczy, które tak skutecznie maskujemy, że potem sami nie potrafimy do nich dojść. Wielka zażyłość przyjacielska z Tym Bezimiennym Bogiem pozwala odkryć i odsłonić to, czego sama obserwacja nigdy nie uwidoczni. My przecież potrafimy, jak mało kto, grać i udawać, Duch jako Prawda - nie. Współczesny znawca duchowości przedstawił tę prawdę w słowach: „Misja Ducha Świętego jest podwójna: Duch przenika głębię Boga, której ty poznać nie możesz, a także ciebie, ponieważ On umie przenikać tajemnice niezgłębionego serca człowieczego”. Dlatego przez poznanie siebie w pierwszym rzędzie rozumiemy odkrycie i przyznanie się do własnej grzeszności. Znany psycholog C.G. JUNG mówi o modlitwie jako rozmowie ze swoim dobrym aniołem (colloqium cum suo angelo bono), której głównym wymiarem jest pomoc w przebiciu się do swojego małego Ja, czyli właściwego jądra osoby ukrytego pod zasłoną świadomości i nieświadomości. Jest to zatem konkretna intuicja pokazująca, że chrześcijańska praktyka modlitewna jest głęboko osadzona w psychologii.

I ponownie Filokalia rozróżniają dwa sposoby poznania siebie: naturalne i w modlitwie, czyli wzmacniane Bożą obecnością. To pierwsze potrafi pokazać niedociągnięcia i moje granice, gdyż człowiek potrafi sam z siebie odróżnić jawne zło od dobra. Jednak w świetle upadłej natury możemy zobaczyć tylko to, co jest namacalne. Przez modlitwę dochodzimy do sedna problemu i subtelności. Tak właśnie działa łaska, która na naturze i pozytywnym założeniu współpracy z Bogiem przenika tam, gdzie człowiek ucieka przed samym sobą. Boimy się cierpienia i unikamy go w każdy możliwy sposób. Ale wiara podpowiada nam, że przez cierpienie nieraz rodzi się dobro. Odkrycie swojej grzeszności jest bolesne, ale w konsekwencji prawdziwe poznanie swojej grzeszności powoduje cierpienie duchowe, a to prowadzi do nawrócenia. Dlatego, np. w warunkach spowiedzi zaraz po rachunku sumienia (czyli wchodzeniu we własne ja) następuje żal za grzechy (żal jest konsekwencją uświadomionego zła). Odkrycie prawdy o grzechu w zestawieniu z miłością Boga powinno wywołać reakcje smutku i żalu. Właśnie taka postawa zawiera się w Jezusowym określeniu błogosławionych, którzy się smucą (Mt 6,9). Modlitwa jako przebywanie w obecności Boga stanowi pomoc w dochodzeniu do prawdy. Nie może być tu miejsca na oszustwa.

 

4. MODLITWA JAKO METODA W POZNAWANIU SIEBIE

Do metod poznawania siebie ściśle związanymi z modlitwą należą: badanie myśli, obserwacja zachowań i rozeznawanie intencji. Według mistrzów życia wewnętrznego tego rodzaju metody mają być realizowane w życiu codziennym jak i na modlitwie, a w sposób szczególny właśnie podczas niej. EWAGRIUSZz PONTU radzi „obserwować swoje myśli, postrzegać ich trwanie, ich ustępowanie ich zagmatwanie i wzajemne powiązanie ich czas i jakie demony je powodują. Potem:  jaki demon idzie za jakim, a jaki jakiemu nie towarzyszy. A od Chrystusa niech pragnie poznania przyczyny i powodów”.

Wiemy, że ten system ascezy nieustannie dopracowywany najbardziej znany jest nam z ćwiczeń św. Ignacego Loyoli, jednak pierwowzór istniał on już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Ostatni człon tej wypowiedzi ma charakter chrystocentryczny. Jezus przenika ludzkie serca jako Bóg, zna też od tej bardzo intymnej strony nas jako Człowiek. Jest dzięki temu tym Jedynym w swoim rodzaju Pośrednikiem [1Tm 2,5]. Na tej podstawie utworzony będzie cały model duchowości, który zasadza się właśnie na tym wyjątkowym odniesieniu i relacji Boga do człowieka. W ten sposób widzi to też wielki myśliciel B. Pascal, który napisał: „Znamy Boga tylko przez Chrystusa, ale i samych siebie poznajemy tylko dzięki Niemu”.

Celem modlitwy niezmiennie pozostaje spotkanie z Bogiem. Odkrycie i zaakceptowanie prawdy o sobie jest podstawą do spotkania, czyli do dialogu z Bogiem. To początek wprowadzenia Boga w swoje tereny i autentyczne oddanie się Jemu w ewangelicznej „izdebce”. Wielki pisarz zachodu z V wieku św. Kasjan wprowadza formy modlitwy, których tematem, o dziwo, jest sam człowiek. Taki sposób rozważania modlitewnego, które można by określić jako sztuczny, jest jednak mocno osadzony na rzeczywistości. Chociaż więc jest sprowokowany, to jednak nie koniecznie musi być wirtualny. Pisze wspomniany Kasjan min. o wyobrażeniach i swoich reakcjach na nie, żalach i osobach oraz swój do nich stosunek. Wychodzi z założenia, że poznanie siebie w ten sposób służy uzdrowieniu i jest pierwszym jego krokiem. Dlatego posuwa się aż do stwierdzenia: „powinniśmy takie pokusy (wyobrażenia) nawet umyślnie w sobie wywoływać, abyśmy, mocując się z nimi w ciągłych myślnych zapasach rychlej uzyskali ocalenie”. O ile na pierwszy rzut oka wydaje się to szaleńcze, o tyle w kontekście autentycznej modlitwy jest zrozumiałe. Modlitwa to potężna broń, do której Kościół nieustannie nas zachęca. W tym rozumieniu należy odczytywać wskazania niektórych ludzi modlitwy jak, np. św. ALFONSA MARII LIGUORIEGO, który pisał o tym, że jest wiele pokus tak potężnych, że jeśli człowiek wcześniej nie wyrobił w sobie nawyku modlitw i błagania, nie może się im oprzeć. W wieku XX wspomniany już C.G. Jung sprecyzował tzw. teorię twórczej wyobraźni, której niezwykłe podobieństwo do nauki św. Kasjana uzmysławia nam, że rady z zakresu duchowości wczesnochrześcijańskiej były głęboko osadzone w tym, co dzisiaj nazywamy psychologią.

Poznanie siebie dokonuje się nie tylko w spojrzeniu na siebie, ale w decydującym stopniu również w spojrzeniu na bliźniego. Stąd w modlitwie powinien znaleźć się akcent bliźniego jako metoda samopoznania. Tu właśnie zawiera się wspomniana obserwacja własnych reakcji i emocji. Uczeń Jezusa, św. JAN, wyraźnie naucza: „Jeśliby ktoś mówił miłuję Boga a brata swego nienawidził jest kłamcą” (1J 4,20). Drugi człowiek jest pierwszym kryterium mojej zażyłości z Bogiem. Modlitewna metoda obserwacji swoich reakcji związanych z jakimś człowiekiem ukazuje nam prawdę o moim problemie. Jesteśmy z natury społeczni i właśnie ten fakt zmusza nas do uzdrawiania relacji społecznych czyli interpersonalnych. Naucza św. Paweł "Niech nikt nie ma o sobie wyższego mniemania, niż należy, lecz niech sądzi o sobie trzeźwo - według miary, jaką Bóg każdemu w wierze wyznaczył" [Rz 12,3]. To bardzo klarowne wskazania o praktyce pokory czyli poznawania prawdziwego obrazu siebie. Nieustanna i prawidłowa praca w tym zakresie zaowocuje właściwymi relacjami do siebie, innych ludzi i Boga.

 

 


źródło: http://szafarze.kuria.zg.pl/Artykuly/mapoznanie.htm

Wzruszający film - testament misjonarza klaretyna, Ildefonso

https://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=ZRobB5j1Nk0

Strony: « 1 2 3 »