gps.msza.net
Radzę uważać z takimi stronami, Benedykt XVI dał możliwość odprawiania takiej Mszy, ale tu mamy raczej do czynienia z tradycjonalistami, którzy nie uznają postanowień Soboru II Watykańskiego, a postanowienia tego Soboru obowiązują obecnie w naszym Kościele..Spójrz, że tam nie ma tekstów z posoborowego kościoła.
ale myśli maja wspaniałe i kazania ,ja osobiście uważam że stary sposób odprawiania mszy jest nie jest zły ,w Kościele Katolickim w Poznaniu jest Msza św Trydencka ;a w moim Kościele jest msza w języku łacińskim którą lubię.łacińska ale w nowym stylu
W Tradycji nic, ale jeśli prowadzą tę stronę tradycjonaliści, zwłaszcza schizmatycy to po pierwsze Regulamin tego forum jest jednoznaczny, tylko katolickie forum, jesteśmy wyznania rzymskokatolickiego, po drugie wgłębianie się w takie strony powoduje dziwnym trafem, że my często gęsto zapominamy , że żyjemy w kościele posoborowym. I o to chodzi , że kierujesz na niewłaściwą stronę, na niej nic nie ma z kościoła posoborowego, a tego kościoła postanowieniom właśnie mamy być posłuszni. Mszę Trydencka mogą odprawiać nasi księża, jeśli chcą i potrafią i tyle, nie należymy do Bractwa Piusa X itp. , ale do kościoła posoborowego.
Tradycjonaliści (sensu: "strażnicy" przedsoborowych stanowień w Kościele Katolickim) to ludzie, którzy wylewają dziecko z kąpielą zapominając o tym, że Kościół żyje, a życie oznacza rozwój. Gdyby nie było rozwoju, to niemożliwe byłoby powstanie Kościoła - chcesz się przekonać?
Proste rozważanie:
Primo:jeśli wykasujemy z historii Sobór Watykański II, pozostaną ustalenia Soboru Watykańskiego I. Tutaj natrafimy więc na tradycjonalistów, związanych z Soborem Trydenckim, dla których zwolennicy ustaleń Soboru Watykańskiego II, to odstępcy.
Duo: Jeśli Jeśli usuniemy z historii Sobór Watykański I, to pozostaną ustalenia Soboru Trydenckiego, względem którego tradycjonalistami będą się zwać zwolennicy Soboru Laterańskiego V, dla których zwolennicy trydenccy, staną się postępowymi odstępcami.
Tertio: Jeśli więc ten szereg regresywny utrzymamy, aż do pierwszego Soboru - Soboru Nicejskiego I, to tradycjonalistami staną się ci, których poglądy ten Sobór potępił: arianie.
Jest oczywistym, że nie zgodzisz się chyba z tamtymi tradycjonalistami tamtych czasów (rok 325 po Chrystusie), tj. z arianami, że Dogmat o Trójcy Świętej to bujda na resorach?
Tradycja mówi nam, że za pierwszy Sobór, ale nieformalny, można uznać Sobór Jerozolimski w 49 roku po Chrystusie, kiedy to rozstrzygnięto sprawę postępowania chrześcijan nieżydowskiego pochodzenia, co możesz sprawdzić w Dz 15.
Spróbuj więc usunąć z historii tą naradę Apostołów nazywając się tradycjonalistą tamtych czasów i powiedz mi, czy uzyskałaś więc na przestrzeni 2000 lat takiego regresu, jakiś sensowny Kościół, który nie przeczy nauczaniu Jezusa Chrystusa ???
Konkluzja:
Regresywność działania w obliczu rozwijającego się Ciała Mistycznego Chrystusa stanowi tylko i wyłącznie o degradacji tego Ciała, nie zaś o jego rozwoju, poprzez znalezienie granicy swego postępowania w zerze, czyli w braku Kościoła, co prowadzi do absurdu, skoro tradycjonalista nie chce upadku Kościoła.
Powoływanie się na zatrzymanie swej uwagi na bagatelizowaniu postanowień Soboru Watykańskiego II jest również nie do przyjęcia, ponieważ stagnacja zawsze oznacza degradację zamierzonego do utrzymania status quo, a o błędach Kościoła Jezus dobrze wiedział i wcale Mu to jakoś nie przeszkadzało zainwestować w człowieka (Mt 16, 22-23):
22 A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: "Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie". 23 Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: "Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki".
, a więc takie stanowisko tradsów stanowi odrzucenie prymatu papieża, co jawnie sprzeciwia się postanowieniu Jezusa Chrystusa (Mt 16, 18-19):
18 Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. 19 I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie".
Widzimy wszyscy, że Jezus przewidywał wszystkie perturbacje w Kościele , zaś odnośnie tych błędów Kościoła na przestrzeni tych dwóch tysiącleci, trzeba wspomnieć przestrogę Gamaliela i iść w jej myśl za nauczaniem pasterzy swoich czasów zastanawiając się za radą tego mędrca nad tym, co zrobić wobec braci, którzy są osądzani za postępowość, która jakoby ma odsuwać od Boga (Dz 5, 33-42):
33 Gdy to usłyszeli, wpadli w gniew i chcieli ich zabić. 34 Lecz pewien faryzeusz, imieniem Gamaliel, uczony w Prawie i poważany przez cały lud, kazał na chwilę usunąć Apostołów i zabrał głos w Radzie: 35 "Mężowie izraelscy - przemówił do nich - zastanówcie się dobrze, co macie uczynić z tymi ludźmi. 36 Bo niedawno temu wystąpił Teodas, podając się za kogoś niezwykłego. Przyłączyło się do niego około czterystu ludzi, został on zabity, a wszyscy jego zwolennicy zostali rozproszeni i ślad po nich zaginął. 37 Potem podczas spisu ludności wystąpił Judasz Galilejczyk i pociągnął lud za sobą. Zginął sam i wszyscy jego zwolennicy zostali rozproszeni. 38 Więc i teraz wam mówię: Odstąpcie od tych ludzi i puśćcie ich! Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, 39 a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie ich zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem". Usłuchali go. 40 A przywoławszy Apostołów kazali ich ubiczować i zabronili im przemawiać w imię Jezusa, a potem zwolnili. 41 A oni odchodzili sprzed Sanhedrynu i cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla imienia [Jezusa]. 42 Nie przestawali też co dzień nauczać w świątyni i po domach i głosić Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie.
ale mamy ekumenizm ,chyba nie zbrodnią posłuchać kazania tzw tradycjonalistów jeżeli treśc jest dobra ,.Papież Benedykt XVI zezwolił Msza w stylu tradycyjnym a więc po łacinie .Znam wiele kościołów w którym msze są w nowym stylu ale klęka się po staremu.I cały okres kolędy śpiewa się na Gloria,i pomiędzy czytaniami.co mi się bardziej podoba.A rezurekcja rano to w starym stylu a w sobotę w nowym.Msza po łacinie mi się podoba.A w Radio Różaniec też są śpiewy prawosławne które mi się podobają.Msze tradycyjne są w Kościele Królowej Maryji w Poznaniu zaaprobowana przecz arcybiskupa Gądeckiego.
Ewo, wątek jest o modlitwie , a nie o tym, co Ty uważasz za dobre czy złe. Prosiłam , abyś podała źródło skąd Twoje myśli, bo regułą jest tutaj podawanie autora. Pokierowałaś mnie na profil tradycjonalistów , a teraz piszesz o ekumenizmie, a ekumenizm to tylko szacunek do innych wyznań chrześcijańskich i wspólne uwielbianie, a nie wgłębianie się w ich poznanie duchem, bo to jest szkodliwe dla naszej duszy. Idąc Twoim tokiem myślenia, moglibyśmy wpuszczać tu myśli pastorów protestantów , zielonoświątkowców, a to Marek- Admin zaraz by wyrzucił, podobnie jak myśli jakiegoś tradycjonalisty.
Jeśli tego nie rozumiesz, to ja zapewniam Cię , że świat duchowy istnieje i przez takie obczytywanie się w treściach tradycjonalistów itd. powoduje szkodę na naszej duszy. , zwłaszcza tu , na naszym forum, gdzie osoby nie mają silnej wiary nie jest to wskazane i wręcz zabronione.
-a co złego w odprawianiu mszy po łacinie
-
Dnia 4-go maja w Ostii dzień zgonu św. Moniki, matki Nauczyciela Kościoła św. Augustyna, który w dziewiątej księdze swoich "Wyznań" dał wymowne świadectwo świątobliwemu życiu swej matki.a pieśni cerkiewne mogą być ? w radio Różaniec?
Tradycjonaliści to tez katolicy.
Widzę, że nie rozumiesz, o czym mowa i rozmawiasz sama ze sobą, siostro.
Otóż, czym innym jest czerpanie z Tradycji Kościoła w pełnym otwarciu na Jego przyszłość, a czym innym jest czerpanie z Tradycji Kościoła w zamknięciu się na przejawy Jego życia.
Pierwsze prowadzi do kwitnięcia Kwiatu, a drugie do jego zdrewnienia i obumarcia.
Ja Cię bardzo proszę , nie rozumiesz pojęć i w ogóle tego , o co chodzi mnie i Jarowi., więc postaraj się zrozumieć. Nie moja sprawa , w co wchodzisz , bo masz wolną wolę, napisaliśmy , co musieliśmy dla ostrzeżenia Ciebie i innych. Nikt z nas nie ma nic przeciwko Mszy Trydenckiej , bo i papież ją uznaje i zezwala na nią w określonym trybie.
Spoko ;)
@Ewa
Pamiętaj o tym, co pisał w formie motu proprio św. Jan Paweł II ("Ecclesia Dei") i że czym innym jest zamiłowanie do przedsoborowych praktyk, a czym innym jestich wynoszenie na piedestał (uskrajnienie) , które określa się mianem jednoznacznym: PYCHĄ.
Tradycjonaliści bazują na błędzie logicznym, ponieważ w żadnej zmianie podmiot zmiany nie tworzy się przez zmianę, jako że podmiot zmiany i jej kres nie są tym samym. Tak więc Kościół, jako podmiot, trwa i trwać będzie, bo i same zmiany nie są elementami "rodzącymi nowy (inny Kościół : tu posoborowy) , a sam kres (niby inny Kościół - bękart reakcji), również nie stanowi innego Kościoła, gdyż kres stanowi o zmianie formy, a nie o istocie, a forma organizuje treść, nie zaś ją zmieniać by miała.
Tak więc Kościół jest zawsze tym samym Kościołem, a dlaczego, to proszę powrócić do cytatów ze słów Jezusa do Piotra, które zostały olane.
Z Bogiem.
Problem z rozumieniem modlitwy jest taki, że chcemy się zawsze modlić tak, jak modlimy się w kościele albo jakimś cichym kącie naszego mieszkania. Nie o to tutaj chodzi. Modlitwa nieustanna to głęboko ukryta świadomość, że nasze życie zawsze dzieje się przed oczami Bożymi i że w Jego obecności wciąż jesteśmy.
Można by napisać historię chrześcijaństwa jako historię pragnienia modlitwy nieustannej. Pisał o niej św. Paweł do Tesaloniczan zalecając po prostu: „Módlcie się nieustannie” (1 Tes 5,17). U św. Łukasza czytamy podobną zachętą skierowaną do nas przez samego Jezusa (Łk 18,1). Chrześcijan starożytności bardzo niepokoiły te słowa, przez długi czas próbowali rozmaicie je wyjaśnić, aż w końcu, powoli, mnisi doszli do praktyki, którą nazwali z czasem modlitwą Jezusową. Czy jest to coś dla nas, na progu XXI wieku? Jakieś 1500 lat temu pewien mnich pisał do swego ucznia: "Jeśli chodzi o nieustanne pamiętanie o Bogu, dla każdego jest to możliwe według jego miary. Ty tylko bądź pokorny, ja bowiem lepiej niż ty wiem, co jest dla ciebie pożyteczne, i o to proszę dla ciebie Boga, dla którego wszystko jest możliwe".
Problem z rozumieniem modlitwy nieustannej jest taki, że chcemy się zawsze modlić tak, jak modlimy się w kościele albo jakimś cichym kącie naszego mieszkania. Nie o to tutaj chodzi. Modlitwa nieustanna to głęboko ukryta świadomość, że nasze życie zawsze dzieje się przed oczami Bożymi i że w Jego obecności wciąż jesteśmy. To jak pamięć zakochanego: pośród codziennych wciąż gdzieś jest w nim myśl, że ukochana osoba pamięta o nim i za nim tęskni. Nie osiągnie się tego błogosławionego stanu przez napinanie mózgu. To jest Boży dar, Paweł Apostoł powiedziałby – charyzmat, nie da się go wypracować, można go jedynie od Boga otrzymać. To, co zrobić możemy, to przygotować się na przyjęcie tego niezwykłego daru.
Ojcowie Kościoła uważali, że droga wiedzie przez częste powtarzanie modlitewnego wezwania. Gdzieś w VI w. skrystalizowało się ono w następującej formie: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną grzesznikiem”. Uczniowie, którzy przybywali do mistrzów duchowych słyszeli od nich, że w ciągu dnia mają tym wezwaniem modlić się wytrwale określoną ilość razy. To ćwiczenie, stopniowo, miało uwrażliwić ich serce na nieustającą obecność Bożą. To ważne stwierdzenie: jesteśmy zawsze z Bogiem, nic nie jest w stanie tego zmienić, trzeba tylko, aby ta świadomość w nas się zakorzeniła przez częste powracanie do modlitewnego wezwania.
Jak dzisiaj możemy sobie wyobrazić taką praktykę modlitwy nieustannej? Można podać trzy jej stopnie lub, jeśli ktoś woli, trzy warunki:
1) Poświęcenie się modlitwie w sposób regularny. To w sumie oczywiste: trzeba wyznaczyć sobie codzienną „porcję” czasu, którą będziemy przeznaczać wyłącznie na przebywanie z Bogiem. Czy będzie to 10 minut rano i 10 minut wieczorem, czy czas ten wydłużymy – na początek nie ma to znaczenia. Ważna jest konsekwencja i wytrwałość. Raz podjąwszy decyzję pomimo wszystkich pokus i rozproszeń trzeba temu czasowi być konsekwentnie wiernym. Przypomnijmy: „Jeśli chodzi o nieustanne pamiętanie o Bogu, dla każdego jest to możliwe według jego miary”. Ustalenie takiej miary na początku jest czymś fundamentalnym. I tej mierze trzeba być bezwzględnie wiernym.
2) Unikanie grzechu i złych myśli. Aby móc pamiętać o Bogu, trzeba zachować „higienę” myśli, unikać tych, które prowadzą do grzechu, nie taplać się w rozpamiętywaniu naszych krzywd.
3) Częste przywoływanie Bożej obecności poprzez modlitewne wezwanie. W ciągu dnia, w chwilach, które przeciekają nam między palcami, warto postawić się w Bożej obecności – w kolejce, w tramwaju, gdy czekamy na windę… W ciszy, w myśli, powtórzyć wezwanie modlitewne z wiarą, że Bóg jest tuż i czeka, aby nam okazać swe miłosierdzie.
Ta praktyka modlitewna nie prowadzi przez fajerwerki duchowe. Nie ma tutaj nagłych iluminacji, mistycznych wizji. To jest bardzo zwyczajna, szara droga chrześcijanina. Droga nie na skróty. Przypomina bardziej maraton niż sprint. Kto jednak wejdzie na nią, kto zacznie modlić się Imieniem Zbawiciela, zasmakuje w Bożej Obecności i cały świat stanie się dla niego jak namiot spotkania.
A zatem, jak pisał piętnaście wieków temu cytowany już Barsanufiusz: „Czy siedzisz, czy idziesz, czy pracujesz, czy jesz, czy robisz jeszcze coś innego, nie wahaj się modlić, mamy bowiem przykazane czynić to nieustannie w każdym miejscu. Bóg jest wszędzie. Nawet jeśli masz zakrytą głowę, nie unikaj modlitwy. Strzeż tylko tego, by nie czynić tego z lekceważeniem”.
Szymon Hiżycki OSB, "Modlitwa Jezusowa"
Znacie je pewnie pod nazwą „pobożne czytanie”. Ale Lectio Divina nie jest praktyką pobożnościową. To dotykanie Słowa wargami. Intymna rozmowa z Tajemnicą. Szkoła mistycznego zjednoczenia z Panem Bogiem.
Lectio Divina to jedna z najstarszych praktyk, pochodząca jeszcze z czasów Ojców Pustyni i baza wszystkich duchowości, które istnieją w Kościele. Jej podstawą jest najbardziej fundamentalna rzecz w naszej wierze: Pismo Święte. W zasadzie większość metod modlitewnych można do niej sprowadzić i w większości ruchów formacyjnych taki model się pojawia. To „pobożne czytanie”, przez wieki Chrześcijaństwa, nabierało w Kościele bogactwa. Chciałbym jednak przedstawić klasyczny, najbardziej oryginalny i pierwotny model lectio divina, niezmodyfikowany przez żadną duchowość, zakon czy szkołę formacyjną, przez takiego czy innego świętego.
Składa się on z 4 etapów:
1. lectio [czytanie]
2. meditatio [medytacja]
3. oratio [modlitwa]
4. contemplatio [kontemplacja]
Lectio divina jest przedziwne – im dalej idzie się krokami tej modlitwy, tym mniej wiadomo. To zresztą dobry sygnał w metodach modlitewnych – jeżeli posuwając się w czymś coraz dalej, coraz mniej rozumiemy, tym większe prawdopodobieństwo, że nie jest to zrobione po ludzku. A to znaczy, że ta metoda, zaczynając od spraw przyziemnych, które nas zajmują, odrywa nas od zwykłych rzeczy i wystrzeliwuje w kierunku rzeczywistości nieznanej. Bo Bóg jest rzeczywistością, której nie znamy.
Kim byli Ojcowie Pustyni
To jedna z pierwszych formacji, która powstała, gdy Kościół funkcjonował jeszcze na zasadzie „mało strukturalnej”. Oczywiście byli już biskupi, prezbiterzy i parafie (nazywane gminami, bo skupiały Chrześcijan w danym mieście), ale nie było żadnych zakonów, ruchów kleryckich czy organizacji kościelnych. Właśnie wtedy, na początku II wieku, znaleźli się ludzie, którzy zapragnęli nie tyle żyć po chrześcijańsku w miastach czy we wspólnotach braci, ale poświęcić się tylko i wyłącznie poszukiwaniu Pana Boga. Skoro nie mogli całkowicie poświęcić się modlitwie w mieście, to gdzie szukali? Poza miastem. Pierwsi Ojcowie pochodzą z Egiptu, a tam poza granicami miast jest pustynia. Tak naprawdę jednak nie ma znaczenia, w sensie geograficznym, jaki to teren – chodzi o miejsce niezamieszkałe, odosobnione, puste, w którym ktoś, kto poszukuje, jest sam.
Mówi się, że pierwszym pustelnikiem jest święty Antoni, patron wszystkich pustelników. Człowiek, który jeszcze będąc niewierzącym, przechodził obok kościoła, w którym były otwarte drzwi i usłyszał jak czytano Ewangelię o młodzieńcu, który odszedł zasmucony po słowach Jezusa: „Jeśli chcesz być szczęśliwy, idź, sprzedaj wszystko co masz i chodź za Mną”. Święty Antoni jak usłyszał – tak zrobił. Sprzedał wszystko co miał, poszedł na pustynię i tam został do końca życia. Powoli zaczęli się schodzić do niego pierwsi uczniowie i naśladowcy, aż wreszcie rozwinęło się to w olbrzymi ruch i z czasem przerodziło w pierwsze zgromadzenia zakonne i klasztory.
Pustelnik, wychodząc na pustynię, musiał przyjąć pewną drogę szukania Pana Boga. Bo skoro szukanie stanowiło jedyny cel jego życia, nie mógł szukać Boga jakkolwiek, ale JAKOŚ. A zważywszy na to, że wychodząc na pustynię zostawił wszystko i jedyną rzeczą, którą miał było Pismo Święte – stwierdzał, że jego drogą będzie czytanie Słowa Bożego.
Zasadniczo, całe życie pustelnicze polegało na dwóch sprawach:
1. na robocie (żeby przeżyć) – czyli był tam sobie quasi ogródeczek, który ten pustelnik uprawiał, żeby mieć co jeść,
2. na czytaniu Pisma Świętego.
I kiedy przychodził do ojca pustyni nowy uczeń i mówił mu: „Ojcze, jesteś mędrcem poszukującym Boga, naucz mnie, jak się szuka Boga” – jak poczytacie sobie jakiekolwiek apoftegmaty Ojców Pustyni, odpowiedź jest zawsze prosta: „No to se weźmiesz Pismo Święte, nauczysz się go na pamięć i zamieszkasz obok mnie”. Stąd się wzięła ta metoda modlitewna. Z takiego punktu startowego, w którym człowiek nie ma nic poza Słowem Bożym, co jest o tyle dobre, że nie ma nic lepszego od Pisma Świętego. To najbardziej źródłowe źródło, na którym można zbudować swoją modlitwę.
Założenia wstępne
Lectio
Co czytamy? Czytamy Pismo Święte. To znaczy: Pismo Święte. Nie komentarz do Pisma Świętego, nie fabularyzację, nie cudowną przeróbkę Brandstaettera, tylko samo Pismo Święte. To jedyny tekst, którym się posługujemy.
Co to jest za księga? Nie taka, którą można po prostu wziąć i czytać.
Mamy dziś taki problem, że czytamy wrażeniowo. Tak się nauczyliśmy. Otwieramy gazety, internet i śledzimy nagłówki. Jak jest interesujący, czytamy także ten pogrubiony tekst na górze. Jak brzmi ciekawie, czytamy nieco dalej. Ale jak się okazuje, że tekst ma kilka stron i trzeba przewinąć tym suwakiem strasznie do dołu, to już końcówkę sobie odpuszczamy. Można to przełożyć na wszystkie inne aspekty życia. Czytamy wrażeniami, doznaniami, impresjami, ale tak nie da się czytać Pisma Świętego. Nie można rzucić okiem na nagłówek: „Pan Jezus uzdrawia trędowatego” i typować, że może będzie ciekawie, później przerzucić pierwsze dwa akapity – już jest jakaślipa, bo pojawi nam się pewien kontekst, ucieszyć się, bo zaraz następuje kulminacja i wreszcie rzeczywiściefajny fragment: Jezus kogoś uzdrawia. Następnie przez dwa rozdziały, przykładem ewangelii świętego Jana, gdzie znajduje wyjaśnienie tej sytuacji, narzekamy, że to strasznie nudne.
Nie.
Musimy przestawić na zupełnie inny tryb czytania. Lectio to lekcja, czyli coś, co trzeba wysłuchać, a nie doznać jakimś bodźcem.
Kiedy rozpoczynasz lectio divina, musisz usiąść obok „Dziwnej Książki” i mieć tę świadomość, że przystępujesz do czytania nie tekstu, tylko PISMA.
Jak czytamy? W trybie lectio continua. Dokładnie tak jak podczas Mszy Świętej, kiedy czytamy Pismo po małym fragmencie, po kolei, przez cały rok. Wybierz księgę i zacznij ją czytać od początku do końca – bez względu na to, co się w tobie dzieje, jaki masz stan i co przeżywasz. Dlaczego? Ponieważ to nie ty masz sobie dobierać fragment do nastroju, ale Słowo Boże, które nie jest uzależnione od twoich emocji, samo zdecyduje, jak Cię poprowadzić.
Sposoby pomocne w rozumieniu Pisma:
Nie martw się, jeśli na początku wydaje się to trudne. Święty Grzegorz powiedział kiedyś, że Pismo Święte rośnie razem z czytającym. Dlatego Ojcowie Pustyni lubili powtarzać początkującym słowa Pana Jezusa do Piotra: „Ty teraz tego nie rozumiesz, ale kiedyś zrozumiesz”.
Meditatio
Jak przeprowadzić medytację biblijną? Wybrany fragment musimy ponownie przeedytować. W celu zobrazowania tego procesu Ojcowie Pustyni posługują się fragmentem z rozdziału o lenistwie z Księgi Przysłów [Prz 6,7-8]. Mamy tam tekst o mrówkach i pszczołach, i to on najlepiej pokazuje, czym jest medytacja:
1. Mrówka, która zbiera – i jak mówi Pismo – jest bardzo mądra, że tak zbiera. Dlatego trzeba ją naśladować w zbieraniu. Czytamy ponownie nasz tekst – tym razem doznaniowo, próbując wychwycić poszczególne słowa i zdania, które nas najbardziej poruszają, które odnoszą się bezpośrednio do nas, do naszej aktualnej sytuacji.
2. Pszczółka, która zbiera nektar, zanosi go do ula i w ulu przerabia na miód (tego zdania nie ma w Tysiąclatce, ale jest w Biblii Jerozolimskiej, która doskonale sprawdza się w codziennej lekturze). Jak przełożyć to na język medytacji? Bierzemy słowo i je wałkujemy, miętolimy w sobie tak, żeby trwało. Ojcowie nazywali to ruminatio – przetrawianie słowa Bożego poprzez jego ciągłe powtarzanie. Jeśli będziemy te słowa, na wzór Maryi, zachowywać w sercu, możemy być pewni, że Duch Boży zrobi w nas miód.
W jaki sposób?
Syncrisis – jeżeli przy tym słowie będziemy trwać to ono w nas wzbudzi kryzys, czyli skonfrontuje z tym, co w nas niedoskonałe i wystąpi przeciwko temu.
Oratio
Do tej pory mówił Pan Bóg. Teraz powinna nastąpić nasza odpowiedź, czyli modlitwa. Między innymi dlatego ta metoda jest uprzywilejowaną drogą modlitewną Kościoła, bo tym, co w nas się modli jest Słowo Boże. Po raz kolejny oddajemy pierwszeństwo Słowu, a nie sobie – to ono prowadzi nas dalej. Właściwie nigdy nie wiadomo, jaką formę przyjmie nasza modlitwa. Może będzie to modlitwa wyznania – wyznajesz Panu, co w tobie zrobiło to słowo. A może modlitwa wielbienia – wysławiasz Pana i Mu dziękujesz. Prosisz albo przepraszasz. Nie ma reguły.
Contemplatio
Totalna niewiadoma. Może się wydarzyć codziennie, albo raz na 2 lata.
Ale jeżeli będziesz wierny czytaniu to na pewno przyjdzie taki dzień, że po twojej modlitwie (a właściwie wtedy, gdy będzie ci się wydawało, że już ją kończysz), nigdzie się nie ruszysz. I nagle się okaże, że stoisz przed Nim. O tej części każdy Ojciec Pustyni, święty i mistyk pisze inaczej, bo każdego inaczej dotyka Bóg.
Termin ten możemy przetłumaczyć jako: con – z i templum – świątynia, ale też nieogarnięty horyzont niebios – czyli bycie z całym Bożym stworzeniem. Nagle widzisz wszystko z Jego perspektywy i to cię porywa.
Tylko jedno jest pewne – to stan, za którym będziesz tęsknić.
Bo lectio divina nie jest praktyką pobożnościową. To jest szkoła mistycznego zjednoczenia z Panem Bogiem. O tyle cudowna, co kompletnie nieprzewidywalna. Ale ponieważ wymaga dyscypliny, konsekwencji, ogromnego skupienia, otwartości, pracowitości i cierpliwości, Ojcowie Pustyni, zachęcają do niej słowami z Księgi Przysłów:
„Jak długo, leniwcze, będziesz leżał? Kiedy powstaniesz ze snu? Trochę snu i trochę drzemania, trochę założenia rąk aby zasnąć, a przyjdzie na ciebie nędza jak włóczęga i będziesz miał niedostatek jak najgorszy żebrak”.
To się dzieje, kiedy jest się leniwym na modlitwie: nędza i żebractwo.
Konferencję spisała Dorota Paciorek
KONTEMPLACJA
Nazwa kontemplacja wywodzi się z łaciny i oznacza uważne przyglądanie się, oglądanie. Jest to odmiana modlitwy, podczas której modląca się osoba spogląda z miłością na Boga i na Boże tajemnice. Kontemplację będącą wynikiem pilnego ćwiczenia nazywamy „nabytą". Jeżeli zaś została nam ona po prostu dana jako szczególny dar Boży, nazywamy ją „wlaną".
Już Grecy uważali, że kontemplacja jest czymś ważniejszym, niż działanie . Jest ona ciągłym, pełnym miłości i tęsknoty, wyczuleniem na Boga . Dlatego wyrazem najgłębszej tęsknoty naszego serca jest modlitwa kontemplacyjna.
Kontemplację możemy również określić w następujący sposób: jest to „modlitwa, w której niczego nie chcemy mieć ani nie chcemy dostać od Boga, ale chcemy w Nim odpoczywać” . Właściwie każda modlitwa jest ukierunkowana na kontemplację, ponieważ jedynym i największym naszym dążeniem i pragnieniem jest adoracja Boga. „Modlitwa ta jest równocześnie adoracją, dziękczynieniem i uwielbieniem” .
Dla św. Teresy z Avila kontemplacja jest doświadczaniem wzajemnej obecności, „bycie sam na sam z Bogiem, który nas kocha” .
Kontemplacja ignacjańska nie jest wlaną kontemplacją mistyczną, ale jest kontemplacją ewangeliczną dostępną dla wszystkich i dla każdego. Nie jest to modlitwa zarezerwowana tylko dla osób wyjątkowych, lecz jest dla nas, grzeszników. Jest przeżywana w atmosferze wiary i pogłębia oraz przenika tajemnice wiary, koncentrując się na wydarzeniach z życia ziemskiego Jezusa. Kontemplacja ignacjańska wprowadza nas w te tajemnice, abyśmy poprzez miłującą wiarę wyciągnęli z nich życiowe impulsy do naszego konkretnego życia.
Do modlitwy kontemplacyjnej trzeba dojrzeć.
W kontemplacjach ewangelicznych ważną rolę odgrywa wyobraź¬nia prezentująca scenę ewangeliczną. W trakcie kontemplacji towarzyszy zaangażowanie zmysłów wyobraźni, w taki sposób, że wydarzenie historyczne staje się obecne odprawiającemu ćwiczenie. Wyobraźnia jest pomocą do modlitwy. Istotną rolę w modlitwie jak zawsze odgrywają rozum oświecony wiarą i wola ożywiona miłością. Kontemplacja z natury swej jest bardziej afektywna. Osoba kontemplująca staje się obecna w kontemplowanej tajemnicy.
W medytacji modlimy się bardziej słowami, zaś w kontemplacji obrazami. W kontemplacji ewangelicznej to Jezus w Jego konkretnym życiu pociąga nas i uczy żyć tak jak On. Słowa pojawiające się w kontemplacji są nie tylko rozważane, ale są wpierw usłyszane tzn. oprócz treści niosą w sobie cały ładunek emocjonalny osób je wypowiadających.
Kontemplacja jest słuchaniem słowa Bożego. Słuchanie to, jest posłuszeństwem wiary, bezwarunkowym przyjęciem go przez sługę i miłującym przylgnięciem dziecka. Jest to jednak słuchanie bardziej kontemplacyjne niż medytacyjne rozmyślanie nad tym samym słowem. Owocem jego jest miłujące przylgnięcie do niego na wzór Maryi i samego Jezusa, który karmi się Bożym słowem. Tak jak modlitwa medytacyjna nie jest tylko myśleniem, że jesteśmy z Panem Bogiem, tak modlitwa kontemplacyjna nie jest zwykłym wyobrażaniem Go sobie lub marzeniem o Nim. Każda forma modlitwy jest świadomym i realnym przeżywaniem Jego obecności, jest doświadczeniem osobowym, miłosnym spotkaniem i trwaniem w bliskości z Bogiem osobowym. Modlitwa nie jest to więc tylko monolog, ani nawet dialog lecz spotkanie.
Kontemplacja jest tą formą spotkania, w której akcent pada na miłosne obserwowanie bliskiej mi Osoby i fascynacji Tą Osobą, tym czym Ona żyje. Istotne dla modlitwy jest słuchanie serca, które skłania się do Boga; słowa mają charakter względny. Nie zawsze można rozmyślać, ale zawsze można wejść w kontemplację.
Kontemplacja kieruje wzrok na tajemnice życia Chrystusa. W ten sposób uczy «wewnętrznego poznania Pana», by Go bardziej kochać i iść za Nim (KKK 2715). Kontemplacja tego rodzaju dotyka nie tylko samego Jezusa, ale również tajemnic Jego życia ziemskiego wchodząc w nie, by lepiej poznawszy Jezusa i Jego miłość do każdego z nas, przylgnąć do Niego swoją miłością wyrażając ją w życiu naśladowaniem Jezusa. Kontemplacja wprowadza nas w te tajemnice, abyśmy poprzez miłującą wiarę „wyciągnęli" z nich impulsy do własnego życia.
Kontemplacja ewangeliczna w części wstępnej zawiera historię, miejsce i prośbę o owoc. Jest to kilkuminutowe wejście w modlitwę, forma przywitania się. Poprzez trzy wprowadzenia angażujemy w kontemplację naszą pamięć, wyobraźnię i wolę.
Historia. W kontemplacjach życia Chrystusa pierwszym wprowadzeniem, jeszcze przed usytuowaniem wszystkiego poprzez kompozycję miejsca, przywołuje się historię tego, co mamy kontemplować. Robimy to niezbyt szeroko, jako formę streszczenia późniejszej kontemplacji. Lekturę tajemnicy z Ewangelii zaleca się w ciągu dnia lub jako przygotowanie ćwiczenia, natomiast tu staramy się już zaangażować naszą pamięć. Najczęściej jest to wydarzenie ewangeliczne, rzadko czyste nauczanie.
Kompozycja miejsca. Jest to ustalenie miejsca wydarzenia tak, jakby się je widziało. Zakłada pewne zaangażowanie twórcze. Tutaj angażujemy naszą wyobraźnię. Kompozycja miejsca jest krótka i osobista, oparta na własnych doświadczeniach i wyobraźni. Choć św. Ignacy zna szczegóły miejsc z Palestyny to jednak ich nie przytacza i daje tylko ogólne ramy.
Prośba o owoc kontemplacji. Mamy prosić o to, czego chcemy. Angażujemy tutaj naszą wolę. Tu wyraża się cel kontemplacji, tu zawiera się stały owoc każdego tygodnia czy też owoc konkretnej kontemplacji. W drugim tygodniu należy prosić o dogłębne poznanie Pana, który dla mnie stał się człowiekiem, abym Go więcej kochał i więcej szedł w Jego ślady (CD 104). Jest to prośba o poznanie intymne, o poznanie świata wewnętrznego, to poznanie dogłębne osoby, jej sposobu myślenia, sądzenia, wartościowania, odczuwania, podejmowania decyzji, reagowania na bodźce zewnętrzne itd. Chcemy wiedzieć do czego skłania się serce tej Osoby. Z tego poznania i odczucia, że to dla mnie, rodzi się miłosne przylgnięcie i pragnienie bycia jak On. Taki jest więc zasadniczy cel kontemplacji tego tygodnia.
Część zasadnicza: kontemplacja poprzez trzy punkty: widzieć osoby, słuchać, co mówią i patrzeć na to, co czynią i zastanowić się nad tym wszystkim, aby pożytek jaki wyciągnąć z każdej z tych rzeczy. Wchodząc w zasadniczą część kontemplacji angażujemy wewnętrzny zmysł wzroku i słuchu, by przyglądając się i przysłuchując wydarzeniom ewangelicznym, czerpać z nich impulsy do własnego życia.
Widzieć osoby. Najpierw staramy się widzieć same osoby, najważniejsze szczegóły. Próbujemy przyjrzeć się ich twarzom, odczytać z twarzy to, co przeżywają w swoim wnętrzu, ich doświadczenia duchowe i emocjonalne. Wiele mogą nam powiedzieć ich oczy. Czasami ważna będzie postura, wygląd osób. Głównie przyglądamy się Jezusowi, ale także osobom z Jego otoczenia, przyjaciołom i wrogom, ludziom z tłumu i konkretnym osobom stającym na drodze Jezusa. Również po tym przyglądaniu się staramy się zastanowić nad tym wszystkim, aby pożytek jakiś duchowy wyciągnąć z takiego widoku (por. CD 106).
Słuchać, co mówią. Z kolei spróbujemy posłuchać, co mówią osoby w danej scenie, to co przytaczają ewangeliści, ale i to czego w Ewangeliach nie znajdziemy, a co mogły osoby w danej sytuacji mówić. Wsłuchujemy się w dialogi Jezusa z różnymi osobami i w rozmowy osób o Jezusie. Czyli mówiąc prozaicznie włączamy fonię nie tylko, by usłyszeć co mówią osoby, ale i jak to mówią, bo to jest też istotny element do poznania ich świata wewnętrznego, l także tutaj na koniec mamy zastanowić się nad tym wszystkim, aby pożytek jaki wyciągnąć ze słów tych osób.
Patrzeć, co czynią. l w końcu chcemy popatrzeć na to, co te osoby czynią. Ich czyny i działania też czegoś mogą nas nauczyć. Uczymy się od Jezusa, ale i przyglądamy się czynom, pozytywnym i negatywnym innych osób. Po tym wszystkim też mamy zastanowić się nad tym wszystkim, aby pożytek jaki wyciągnąć z każdej z tych rzeczy.
Trudno nam oddzielić osoby, ich słowa i ich czyny. Można jednak w kontemplacji równocześnie widzieć osoby i ich działania, wsłuchując się w ich słowa. Każdy oczywiście z własnym zaakcentowaniem tego, co bardziej mu pomaga do osiągnięcia celu kontemplacji i wyciągając dla siebie korzyści duchowe. Ogląd całkowity jest dobry, ale lepiej, gdy wypływa on z wcześniej¬szego dostrzeżenia szczegółów. Czyli tutaj, w czym dostrzegamy miłość Jezusa do nas w konkretnej scenie, co z Jego wewnętrznych postaw poznaliśmy i nas pociągało, w czym chcielibyśmy wyrazić naszą miłość do Niego i jak pragniemy naśladować poznane w danej scenie postawy Jezusa.
„W punkcie, w którym znajdę to, czego szukam, zatrzymam się i spocznę, i dopóki się tu nie nasycę, nie będę niespokojny o przejście do innego punktu, bo Nie obfitość wiedzy ale wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy zadawala i nasyca duszę”.
Część zamykająca: rozmowa końcowa. W rozmowie końcowej powinniśmy rozmawiać i prosić odpowiednio do okoliczności w jakich znajdujemy się w wyniku kontemplacji. Inaczej wyglądać będzie ta rozmowa, jeśli byliśmy poddani pokusom i strapieniom a inaczej jeśli odczuwaliśmy pociechy i natchnienia. Jeśli poprzez kontemplację zrodziło się w nas pragnienie, by zdobyć tę lub inną cnotę, staje się to tematem rozmowy końcowej. Określamy też wobec Boga w tej rozmowie to, do czego chcemy się ukierunkować. Wreszcie prosić tutaj trzeba w szczegółowych sprawach, o to, czego bardziej pragniemy. Możemy przeprowadzić jedną tylko rozmowę z Chrystusem lub jeżeli przedmiot kontemplacji albo nasza poboż¬ność nas do tego poruszy, możemy przeprowadzić potrójną rozmowę: jedną z Matką Bożą, drugą z Synem Bożym, a trzecią z Ojcem niebieskim.
Kontemplacja widzi „bez widzenia” i zna „bez poznawania”. Jest to niezmierzona głębia wiary, wiedza zbyt głęboka, by mogła być uchwycona w obrazach, w słowach czy nawet w jasnych pojęciach. Można się o nią otrzeć za pomocą słów, symboli, ale właśnie kiedy kontemplacyjny umysł próbuje pokazać, co wie, wycofuje to, co powiedział, i zaprzecza temu, co potwierdził. Bowiem w kontemplacji wiemy „nie wiedząc”. Lub raczej wiemy poza wszelką wiedzą czy „niewiedzą”.
Poezja, muzyka i sztuka mają coś wspólnego z doświadczeniem kontemplacyjnym. Jednak kontemplacja leży poza estetyczną intuicją, poza sztuką, poza poezją. Tak naprawdę jest również poza filozofią, jak też spekulatywną teologią. Streszcza, przekracza i wypełnia je wszystkie, a mimo to jednocześnie zdaje się w pewnym sensie im zaprzeczać i zajmować ich miejsce. Kontemplacja jest zawsze poza zasięgiem naszej wiedzy, poza naszym światłem, poza systemami, poza wyjaśnieniami, poza dyskursem, poza dialogiem, poza naszym „ja”.
By wejść do królestwa kontemplacji, trzeba, w pewnym sensie, umrzeć: ale ta śmierć jest w istocie wejściem na wyższy poziom życia. Jest to śmierć na rzecz życia, która pozostawia za sobą to wszystko, co znamy lub cenimy jako życie, jako myśl, jako doświadczenie, jako radość, jako bycie.
Tak więc kontemplacja zdaje się zastępować i odrzucać każdą inną formę intuicji i doświadczenia – czy to w sztuce, filozofii, teologii, liturgii, czy na zwykłych poziomach miłości i wiary. To odrzucenie jest oczywiście jedynie pozorne. Kontemplacja współgra i musi współgrać z tymi wszystkimi dziedzinami życia, bo jest ich najwyższym spełnieniem. Ale w prawdziwym doświadczeniu kontemplacyjnym wszystkie inne doświadczenia są w jednej chwili utracone. „Umierają”, by odrodzić się na nowo na wyższym poziomie życia.
Zatem, innymi słowy, kontemplacja sięga ku wiedzy, a nawet doświadczeniu transcendentnego i niewyrażalnego Boga. Zna Boga przez to, że wydaje się Go dotykać. Lub raczej zna Go, jak gdyby On ją niewidzialnie dotknął... Dotknął ją Ten, Który nie ma rąk, ale Który jest czystą Rzeczywistością i źródłem wszystkiego, co rzeczywiste! Kontemplacja jest więc nagłym darem świadomości, obudzeniem się na Rzeczywiste w obrębie tego wszystkiego, co jest rzeczywiste. To żywa świadomość nieskończonego Bytu u korzeni naszego ograniczonego istnienia, świadomość naszej zależnej rzeczywistości jako otrzymanej, jako prezentu od Boga, jako wolnego daru miłości. To ten egzystencjalny kontakt, o którym mówimy, kiedy używamy metafory bytu ‘dotkniętego przez Boga’.
Kontemplacja jest także odpowiedzią na wołanie: wołanie Tego, Który nie ma głosu, a Który jednak mówi we wszystkim, co jest, a przede wszystkim w głębinach naszego własnego bytu: bo my sami jesteśmy Jego słowami. Ale jesteśmy słowami, których przeznaczeniem jest Nań reagować, odpowiadać Mu, być Jego echem, a nawet, do pewnego stopnia, zawierać Go i Go oznaczać. Kontemplacja jest tym echem. Jest ona głębokim rezonansem w prawdziwym centrum naszego ducha, w którym samo nasze życie zatraca swój indywidualny głos i pobrzmiewa potęgą i miłosierdziem tego, który jest Ukryty i Żyjący. Odpowiada On w nas sobie Samemu i ta odpowiedź jest boskim życiem, boską twórczością, która sprawia, że wszystkie rzeczy stają się na nowo. My sami stajemy się Jego echem i Jego odpowiedzią. Jest to tak, jakby w tworzeniu nas Bóg zadał pytanie i w przebudzeniu nas do kontemplacji na nie odpowiedział, sprawiając, iż kontemplujący jest jednocześnie pytaniem i odpowiedzią.
Życie kontemplacyjne oznacza dwa poziomy świadomości: pierwszy – świadomość pytania, drugi – świadomość odpowiedzi. Chociaż są to dwa odrębne i niezmiernie różne poziomy, to jednak są one faktycznie świadomością tej samej rzeczy. Pytanie samo jest odpowiedzią. A my sami jesteśmy jednym i drugim. Ale nie wiemy tego, dopóki nie przeniesiemy się na ten drugi rodzaj świadomości. Budzimy się, nie żeby znaleźć odpowiedź całkowicie różną od pytania, ale by zdać sobie sprawę, że pytanie jest już odpowiedzią. A wszystko sumuje się w jednej świadomości – nie w twierdzeniu, lecz w doświadczeniu: „Jestem”.
Kontemplacja, o której tu mówię, nie jest pojęciem filozoficznym. Nie jest to statyczna świadomość metafizycznych treści rozumianych jako obiekty duchowe, niezmienne i wieczne. Nie jest to kontemplacja abstrakcyjnych pojęć. Jest to religijne postrzeganie Boga, przez pryzmat mojego życia w Bogu lub przez „synostwo”, jak mówi Nowy Testament: „Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi... Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi”. „Wszystkim tym, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi”. Tak więc kontemplacja, o której mówię, jest religijnym i transcendentnym darem. Nie jest to coś, co możemy zdobyć sami intelektualnym wysiłkiem, udoskonalając nasze naturalne władze. Nie jest to rodzaj autohipnozy, powstałej ze skupienia na własnym wewnętrznym, duchowym bycie. Nie jest to owoc naszych wysiłków. Jest to dar Boga, Który, w Swojej łaskawości, dokańcza w nas ukryte i tajemnicze dzieła tworzenia, przez oświecenie naszych umysłów i serc, przez obudzenie w nas świadomości, że jesteśmy słowami wypowiadanymi w Jego Jedynym Słowie i że Twórczy Duch (Creator Spiritus) mieszka w nas, a my w Nim, że jesteśmy „w Chrystusie” i że Chrystus mieszka w nas, że naturalne życie w nas zostało ukończone, uwznioślone, przekształcone i spełnione w Chrystusie przez Ducha Świętego. Kontemplacja jest świadomością i urzeczywistnieniem, nawet, w pewnym sensie, doświadczeniem tego, w co każdy po trosze wierzy: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”.
Zatem kontemplacja jest czymś więcej niż rozważaniem abstrakcyjnych prawd o Bogu, czymś więcej nawet niż poruszającą medytacją rzeczy, w które wierzymy. Jest to przebudzenie, oświecenie i zadziwiające, intuicyjne uchwycenie, dzięki któremu miłość zdobywa pewność co do Boskiej twórczej i dynamicznej interwencji w naszym codziennym życiu. Kontemplacja nie jest więc jedynie „odnajdywaniem” jasnego pojęcia Boga i zamykaniem Go w obrębie ograniczeń tego pojęcia, jako więźnia, do Którego zawsze może wrócić. Przeciwnie, kontemplacja jest przenoszona przez Niego do Jego własnego królestwa, Jego tajemnicy i Jego wolności. Jest to wiedza czysta i dziewicza, uboga w pojęcia, a jeszcze bardziej uboga w rozumowanie, a jednak zdolna, dzięki temu właśnie ubóstwu i czystości, do podążania za Słowem, „dokądkolwiek by Ono Szło”.
Kontemplacja polega “na kontemplowaniu znaczenia każdego słowa [danej] modlitwy” [249], a mianowicie “że osoba modląca się… wymówi słowo «Ojcze», i zatrzyma się w rozważaniu tego słowa tak długo, jak długo będzie znajdować [różne] znaczenia, porównania, smak i pociechę w rozważaniach odnoszących się do tego słowa” [252]. Ta prosta uwaga Ignacego przypomina nam, że modlitwa ustna nie może być nigdy traktowana jak magiczne zaklęcie, które wystarczy jedynie wypowiedzieć, by dokonało się spotkanie z Bogiem. Niestety wiele modlitw ustnych narażone są na takie niebezpieczeństwo, na zagubienie swojego piękna, a ich odmawianie na popadnięcie w rutynę i mechaniczne odklepywanie. Dlatego tak ważne staje się ożywianie ich poprzez smakowanie ich treści.
W drugim sposobie modlitwy, podobnie jak i w całości Ćwiczeń, św. Ignacy szczególny nacisk kładzie nie tyle na ilość, co na jakość modlitwy, na wewnętrzne doświadczenie i smakowanie. Ignacjańskie “gustar i sentir” – “smakować i czuć” jest tu, jak zwykle, kluczem do zrozumienia modlitwy. Słuchanie dobrych kazań, które poruszają człowieka, ciekawych wykładów na temat życia duchowego, czy nawet najlepszych wprowadzeń do modlitwy jest bardziej przyjemną rozrywką niż ćwiczeniem duchowym zdolnym przemienić serce człowieka. Dlatego na początku rekolekcji przypomina rekolektantowi, że “nie obfitość wiedzy, ale wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy zadawala i nasyca duszę” [2].
Na ten sam aspekt przeżywania doświadczenia wewnętrznego św. Ignacy zwróci uwagę niejednokrotnie: “W punkcie, w którym znajdę to, czego szukam, zatrzymam się i spocznę, i dopóki się tu nie nasycę, nie będę niespokojny o przejście do innego punktu” [76]. Dlatego też tutaj, przy omawianiu drugiego sposobu modlitwy, Ignacy będzie przypominał: “osoba modląca się,… wymówi słowo «Ojcze», i zatrzyma się w rozważaniu tego słowa tak długo, jak długo będzie znajdować [różne] znaczenia, porównania, smak i pociechę w rozważaniach odnoszących się do tego słowa” [252].
O doniosłości tego wewnętrznego smakowania niech świadczy fakt, że Ignacy powtórzy prawie to samo nieco dalej: “Jeśli ten, co kontempluje modlitwę Pańską, znajdzie w jednym słowie albo w dwóch słowach tak dobrą i obfitą treść do rozmyślania, smak w niej i pociechę, niech się nie stara iść dalej, choćby i cała godzina zeszła mu na tym, co znalazł” [254]. To jest bardzo ważna uwaga, aktualna przy każdej innej formie modlitwy ustnej, rozmyślania czy kontemplacji. Człowiek, który w chwili modlitwy “smakował” Bożej obecności, lub doświadczył pocieszenia, wychodzi z niej duchem uciszonym i bardzo uważnym, zdolnym do podejmowania nawet trudnych zadań w Bożej służbie. Taki człowiek zostaje odnowiony, tzn. odnajduje w sobie siłę i chęć podejmowania tego wszystkiego co prowadzi do większej chwały bożej i pożytkowi dusz.
Kiedy rozważam np. zaproponowaną przez Ignacego modlitwę Ojcze nasz i pozwalam aby znaczenie każdego słowa spłynęło w moje serce, to budzą się we mnie najgłębsze uczucia miłości, które prowadzą do głębokiego zjednoczenia z Bogiem. Wydaje się wówczas, że moje serce zostaje formowane jakby “z zewnątrz” poprzez słowa odmawianej modlitwy. Lecz to sam Bóg tworzy na nowo moje wnętrze poprzez wypowiadane słowa. Wówczas odmawiana modlitwa ustna sprawia, że w centrum staje przede wszystkim moja więź z Bogiem, a nie moje sprawy i kłopoty. 4.2
Zastosowanie
Zgodnie z tym co mówi sam tekst jako treść drugiego sposobu modlitwy można wziąć jakąkolwiek modlitwę ustną: “osoba modląca wymówi słowo «Ojcze»…lub [słowa jakiejś] innej jakiejś modlitwy, którą zechce wziąć za przedmiot modlenia się w ten właśnie sposób” [252]. Praktycznie każda modlitwa ustna, każdy tekst może stać się tematem rozważania: od Psalmów brewiarzowych, przez teksty liturgiczne, konstytucje własnego instytutu czy zgromadzenia zakonnego, aż po niektóre fragmenty Starego czy Nowego Testamentu. Każde słowo z Biblii (jedno bardziej inne mniej) może stać się treścią zastanawiania i smakowania. Można więc rozważać co oznacza każde słowo lub zdanie, jakie treści i wartości niesie ono dla mnie. Jeśli nie wiemy jakie kryterium zastosować przy doborze tych modlitw, to zgodnie z duchem Fundamentu Ćwiczeń [23] odpowiedź nasuwa się sama: trzeba dobierać takie modlitwy i takie teksty, które w danym momencie (Ćwiczeń i nie tylko) najbardziej pomagają w kontakcie z Bogiem.
Ten sposób modlitwy, choć z pozoru wydaje się mało ambitny, w rzeczywistości może stać się drogą do mistycznego zjednoczenia z Bogiem. Wspomina o tym św. Teresa z Avila, która tak o tym pisała: “Nie sądźcie, siostry, by mała była korzyść z modlitwy ustnej, dobrze odmawianej. I zdarza się, upewniam was, że w chwili odmawiania Ojcze nasz lub innej modlitwy Bóg podniesie was do doskonałej kontemplacji”. “Ten sposób modlitwy, choć ustny, nierównie prędzej niż inne doprowadza umysł do skupienia się i łącząc z sobą zarazem modlitwę myślną, niezliczone z sobą niesie korzyści” [10].
Kontemplacja chrześcijańska jest drogą miłości. To nic innego jak całkowita wierność największemu przykazaniu, aby kochać Boga z całego serca, z całej duszy, całym swoim umysłem i ze wszystkich sił, a bliźniego swego jak siebie samego. Kiedy stosujemy to przykazanie, idziemy drogą kontemplacji mistycznej. Nie jesteśmy jednak zdolni o własnych siłach zachować to największe przykazanie. Nie można kochać ze Boga ze wszystkich sił bez uprzednie¬go daru Bożej miłości do nas. „My miłujemy Boga, ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował" (l J 4, 19).
Otwórzmy swoje serca, abyśmy otrzymali dar, który z pewnością będzie nam dany, a następnie pozwólmy Bożej miłości obudzić się w swoim sercu. Nawrócenie religijne, to zwrócenie się w stronę bezwarunkowej miłości Boga. Wówczas możemy mówić o życiu, ponieważ życie człowieka w pełni jest wtedy, gdy żyje w miłości. Jest to stopniowy proces naszego przyjmowania daru nawrócenia i oświecenia. Stąd życie w miłości możemy nazwać życiem w Bogu.
Miłość jest pełnym oddaniem się temu, którego kocham. W odniesieniu do Boga nie ma granic oddania się Jemu. Nie istnieją żadne warunki wstępne, zastrzeżenia czy obwarowania. Pełne oddanie się, to i pełna miłość. Kontemplacja jest aktem miłości Boga. Wejście na drogę kontemplacji jest doświadczeniem wewnętrznego przebudzenia. Każdy ma swój czas na obudzenie w nim miłości. Trzeba cierpliwie czekać na ten czas. Jezus budzi w nas miłość. Na początku może owo budzenie budzić w nas ogromne przerażenie. Takie są odczucia człowieka, w którego życie wkracza Bóg, Światłość. Odczuwamy w sobie nieogarnione ciemności i sądzimy, że nasze wiara uległa rozpadowi, a miłość była rzeczywistością nieprawdziwą, pozorną. Po okresie przerażenia przyjdzie odczucie wielkiej wewnętrznej radości.
W miłości Boga nie trzeba rozumowania czy myślenia, wyobrażeń lub pojęć. Wchodzimy w ciszę, w błogosławioną noc. Miłość prowadzi do pustki. Odczuwamy w sobie stan, jaki przeżywał Jezus w swoim ogołoceniu, gdy przyjął postać Sługi, gdy klękał przed uczniami, umywając im nogi, gdy wielkie wołanie słyszano na Golgocie: „Boże mój, Boże, czemuś Mnie opuścił!” Możemy wejść w doświadczenie pustki św. Pawła, który cierpiał z powodu utraty wszystkiego.
Idąc drogą miłości, odkrywamy, że jesteśmy ogołoceni, że staliśmy się niczym. Lecz z tej pustki i nicości wyłoni się Jezus. Miłość prowadzi do pustki, ale i do przekraczania siebie. To wszystko po to, aby pokochać Boga ponad wszystkich i wszystko, ponad samego siebie. Przekraczam siebie, gdy się nawracam. Przekraczam siebie, gdy zapominam o sobie. Przekraczam siebie, gdy idę za tym, co mówi mi moje sumienie, gdy gotów jestem na tej ziemi stracić wszystko, ze względu na Jezusa Chrystusa. Przekraczam siebie, gdy kocham Boga. Przez miłość zaczynam żyć przekraczasz Nim.
Prawdziwy człowiek to ten, który kocha całkowicie. Miłość wypełnia nasze serce podczas cichej medytacji w milczeniu. Tą samą miłość kierujemy w stronę drugiego człowieka.
Każde patrzenie, powinno nas prowadzić do Boga. Przez rzeczy widzialne wchodzimy w poznanie świata niewidzialnego. Osoba lub przedmiot, na który patrzymy udziela nam wewnętrznej mocy lub jej pozbawia. Moc ludzkiego ducha jest uwarunkowana tym, co kontemplujemy i jakie przeżycia nam towarzyszą. Wpatrywanie się w obrazy powinno sprzyjać temu, aby serce było jak najbliżej Boga. Łatwiej zranić człowieka duchowo słabego.
Potrzebą serca jest patrzenie. Często nie wiemy, że w taki sposób chcemy wejść w relację z Bogiem. Poszukujemy sercem, ponieważ nim widzimy najpełniej. W taki sposób adorujemy Boga smakując miłość. Możemy patrzeć korzystając z daru wzroku, ale też możemy patrzeć nie widząc oczyma, lecz bezpośrednio sercem. Docieramy przez otwartość i bycie uważnymi.
Wszystko, co w naszym patrzeniu owocuje głębią i czystością jest owocem kontemplacji. Nie sposób dojść do radosnego wyciszenia i czerpać z jego mocy, bez wpatrywania się w to, co przynosi pokój serca. Wpatrujemy się w Boga, ponieważ nas przyciąga i jednoczy z sobą. To z kontemplacji płynie tęsknota za Nim. Nie można nie kontemplować Boga, jeśli jest w człowieku silna tęsknota. Jeśli tęsknię, to jestem zanurzony w Bogu.
Będąc zmęczonymi życiem, szukamy odpoczynku przez uporządkowanie myśli i odczuwanie pragnień i dążeń. Odpoczywamy patrząc na Tego, który nas kocha. On daje nam swój pokój, ponieważ patrząc sercem, powierzyliśmy własny niepokój. Wpatrujemy się oczyma duszy w Jezusa, ponieważ on nas dotknął budząc pragnienie oglądania Go.
Skupienie się, uważność są wstępem do kontemplacji. Wchodząc w ciszę pozwalamy się wprowadzić Bogu w Jego świat. Jego światem jest miłość. Szukamy tego, co doprowadziłoby nas do pełni a tym samym zaspokojenia. Głębia i piękno nas pocieszają. Szukamy piękna, bez którego nie żyjemy. Brzydota, jaką w sobie postrzegamy jest spowodowana brakiem kontemplacji Boga.
Gdy patrzymy na Jezusa, „rodzimy się z Ducha Świętego”. Odkrywając w sobie duchowe pragnienia, odczuwamy subtelne dotknięcie Boga. Nasz wzrok zatrzymuje się na Jego miłości. Gdy nie mamy duchowych pragnień, umieramy z pragnienia. Brak duchowych pragnień uświadamia nam, że tracimy czas a przede wszystkim pomysły Boga na nasze życie. Te subtelne pomysły przychodzące w natchnieniach stają się zachętą i kierunkiem dla naszej wolności. Szczytem tej wolności jest pragnienie bycia z Chrystusem.
Kontemplacja jest sposobem czuwania. Ona pozwala dostrzec to wszystko, co może zaszkodzić trwaniu w Nim. Kiedy wpatrujemy się w Jezusa, posiadamy wszystko czego potrzebujemy. Bez pragnienia Boga nie ma kontemplacji. Czas kontemplacji jest czasem uwalniania się od urazów, lęków, obawy przed tym, co może nas spotkać ze strony innych.
Bartymeusz często słyszał przechodzącego Jezusa, lecz nie zwrócił na Niego uwagi. Nie było w nim jeszcze silnego pragnienia przejrzenia. Pragnienia ludzkie otwierają nas na pragnienie Boga. Musi dokonać się w nas przejście od zainteresowania żebraniem do zainteresowania spotkaniem. Już nie chodziło o to, co będzie posiadał, lecz to, z kim się spotka, na kogo będzie mógł patrzeć, kto przywróci mu wzrok. Zatrzymywanie się na tym, co posiadam, bez odniesienia do tego, kim jestem, a także, kim pragnę być, uniemożliwia kontemplację Boga.
Patrząc na Boga jesteśmy szczęśliwi. Nie jest straszna samotność, gdy patrzymy z miłością na Pana, nie odczuwając nawet jego bliskości. Wystarczy, że wierzymy, iż On jest i miłuje. Samotność staje się wówczas błogosławieństwem. Dystans do samotności jest niezrozumieniem jej znaczenia w kontemplacji Boga. Tam, gdzie jest kontemplacja, pojawi się samotność.
Chcąc przyjmować miłość, trzeba kontemplować Boga. Zainteresowanego miłością czeka droga kontemplacji. To sposób uczenia się Boga, wrażliwości Jego serca, subtelności myślenia i pragnień. W niej uzyskujemy właściwą głębię tego, co wokół nas. W kontemplacji odkrywamy człowieka jako naszego brata i naszą siostrę. Nie przerażają bolesne dygresje kierowane w naszą stronę. Poznajemy człowieka uwarunkowanego jego biedami, wobec którego rodzi się współczucie, szacunek, zrozumienie. Nie staje się on naszym przeciwnikiem, lecz partnerem w dążeniu do Królestwa Bożego.
Wpatrywanie się przemienia nas. Nie chodzi o rozważanie słowa, lecz by ono przechodziło przez serce, bez stawiania mu z naszej strony jakiegokolwiek oporu.
„Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną”. Do kontemplacji prowadzi ciągłe powtarzanie wersetu. Powtarzanie słowa Bożego oczyszcza serce i umożliwia przyjęcie myśli i uczuć wypełniających serce Boga. Uwalniamy się od krążenia wokół siebie i własnych spraw, całkowicie skupiając się na Bogu. Koncentrując się na słowie wielokrotnie powtarzanym, pragniemy Jezusa.
Kontemplacja pozwala odczuć to, co zapomniane, zepchnięte w odległe obszary naszego przeżywania. Powracamy do czułości, zwracania uwagi na szczegóły, dla niektórych banalnie brzmiące i niepotrzebne, jednak komponujące się z duchową wrażliwością człowieka. Doświadczenie wpatrywania się prowadzi do przeżycia, w którym zauważamy, że nie możemy oderwać oczu od obrazu, myśli od słowa, które powtarzamy, z których płynie moc pocieszenia dotychczas nam nieznana. Zatrzymujemy się nad intymnością człowieka w sposób wręcz sakralny, pełen podziwu, delikatności, szacunku. Przez kontemplację obrazy i słowa nie tyle w nas ożywają, lecz żyją, a my żyjemy poruszani przez nie do głębi.
Odpoczywamy w kontemplacji. Odchodzi zmęczenie, a nawet znudzenie życiem. Pojawia się odczuwalna bliskość Boga. Są takie chwile, że potrzebujemy do kogoś przytulić się i wypłakać. Powracamy do uczuć, które kiedyś uznaliśmy za niepoważne, niemądre czy niepotrzebne. Zdawało się, że nie przystoi tak się wzruszać człowiekowi dorosłemu. Pamiętajmy wzruszenia. Dostrzegłszy obecność Boga, pozwalamy Mu przejąć kontrolę nad wszystkimi zmysłami.
Mówienie o kontemplacji często wydaje się odległe od realiów codzienności. Kontemplacja przecież wymaga przestrzeni ciszy i pokoju, my tymczasem żyjemy w hałasie i niepokoju; domaga się panowania nad czasem, a my ciągle „gonimy czas", pochłonięci przez wielość spraw. Na kontemplacji trzeba umieć trwać po stronie Boga, my tymczasem jesteśmy skupieni na sobie, niemal „wchłonięci" przez własne wewnętrzne napięcia. Miał rację Hans Urs von Balthasar, twierdząc, że „kontemplacja jest otoczona w Kościele jakąś atmosferą małoduszności i zniechęcenia. Pragnęlibyśmy, a nie potrafimy". Właśnie, pragnęlibyśmy, a nie potrafimy.... Tymczasem kontemplacja nie jest wcale „luksusem", na który mogą sobie pozwolić jedynie niektórzy. Jest doświadczeniem, od którego zależy, jak będziemy przeżywali nasze powołanie w codzienności. Od kontemplacji zależy, czy w życiu będziemy myśleli po Bożemu, czy tylko po ludzku, czy wszystkie wypowiadane słowa, dawane rady i przyjmowane strategie działania będą miały swoje źródło w sercu, które z bliska zna Boga (H. J. M. Nouwen).
Wielowiekowa tradycja chrześcijańskiej modlitwy (lectio divina) przekonuje, że kontemplatywni stajemy się na tyle, na ile żyjemy słowem Boga. Gdy słowo zamieszkuje w nas, wtedy wypełniają nas dążenia, które były w Jezusie (zob. Flp 2,5). Ze słowem w sercu widzimy dalej i głębiej: odczytujemy rzeczywistość „oczami" Boga. Jeśli będziemy żyli w obecności Słowa, to będzie nas przenikać silne przeczucie Jego bliskości, także pośród mrocznej samotności. Nasza zdolność do kontemplacji wiele mówi o naszym przeżywaniu codzienności: na ile żyjemy „wewnętrznie", a na ile jedynie „zewnętrznie", na ile kierujemy się myśleniem Boga, a na ile jedynie własnymi myślami. Kontemplacja jest „modlitwą po tamtej stronie myśli, która jest wyrazem zjednoczenia z Bogiem" (A. Grün). Nie jest czymś, co przychodzi z zewnątrz, ale jest „doskonałym owocem, dojrzewającym u samych korzeni lektury biblijnej" (M. Magrassi).
„Na początku było Słowo..." Zaproponujmy sobie duchową lekturę słowa, która może poprowadzić nas do kontemplacji. Otwórzmy Pismo Święte i zatrzymajmy się na kilku wersetach z Prologu Ewangelii św. Ja¬na. Dlaczego z Prologu? Dlatego, że w pewnym sensie jest on początkiem każdego słowa w Biblii, a także właściwego przeżywania codzienności. Oczyszcza on nasze myślenie i pogłębia wrażliwość serca. Uwalnia od skupiania się na sobie, od stawiania w centrum siebie, własnych słów, własnego myślenia, erudycji, potrzeb... Uczy nas, że wcale nie nasze sprawy i nie nasze słowa są „początkiem" wszystkiego. Na początku jest Słowo! To ono nadal stwarza i zbawia ten świat, nie my, nie nasze kazania, nie nasze zdolności, kompetencje. Św. Jan Ewangelista przypomina, że od Bożego słowa powinniśmy rozpoczynać każdy dzień; uczy kontemplacji osoby Jezusa. Oto „początek" powołania przeżywanego w świetle tego słowa: „Zajmij się Jezusem, Jego słowem, a ono zajmie się twoim i innych życiem". W Jezusie Chrystusie słowo Pisma Święte¬go otwiera się przed nami i „możemy czytać w jego wnętrzu jak w otwartej księdze" (P. Claudel). Prolog jest zaproszeniem, aby dać pierwszeństwo Jezusowi, aby budowanie swego życia rozpoczynać od budowania więzi z Nim samym.
„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo." Mamy odczucie, że każde kolejne słowo przenosi nas w przestrzeń tajemnicy. Jeśli przeczytamy je razem z wersem 18: „Boga nikt nigdy nie widział; ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim po¬uczył", poczucie to jeszcze bardziej się pogłębia. I dobrze - abyśmy nigdy nie zapomnieli, że słowo Boga, przerasta nas, abyśmy uczyli się klękać przed nim jak przed tajemnicą, a nigdy „nie stawa¬li na palcach", gdy je wyjaśniamy; abyśmy zgłębiali je również na kolanach, w kaplicy. Jest to tajemnica, która odwołuje się bardziej do naszego serca niż do intelektu.
Słowo Boże porywa nas w nieskończoną przestrzeń miłości i pociąga do zażyłej bliskości z Jezusem. Cóż bowiem słyszę? Słyszę, że właśnie ten Logos, Przedwieczny, który przebywa w łonie Ojca, zapragnął prze¬bywać także ze mną, teraz: „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas". Jezus wszedł w sam środek mojej codzienności, w miejsca pachną¬ce kadzidłem liturgii i w te najbardziej mroczne, w których oddalam się od Boga. Po dziś dzień rodzi się na ołtarzu i w moim barłogu, w mojej modlitwie i w stajni mojego nieuporządkowanego życia, rodzi się przed drzwiami mojego domu, zanim jeszcze zdecyduję się zaprosić Go do środka. Jest zawsze pierwszy w przyjaźni. Czeka pierwszy: w moim brewiarzu, w Biblii, w Eucharystii, w sakramencie pokuty, w człowieku, który zadzwoni do furty klasztoru, w mojej samotności...
On, który jest na początku wszelkiego czasu, wszelkiego zaistnienia - chce być codziennie na początku wszystkiego w moim życiu. Jest w pierwszym uderzeniu mojego serca, w pierwszej mojej myśli, w pierw¬szych moich odczuciach i pragnieniach dnia. Jest pierwszy tam, gdzie ja dopiero dotrę. Chce, bym usłyszał i poczuł, że jest ze mną od pierwsze¬go mojego oddechu. Zapragnął być ze mną od mojego poczęcia, od łona matki, abym odkrył, że wyszedłem z łona Ojca, że Ojciec wybrał mnie w Nim przed założeniem świata (zob. Ef 1,4), że, podobnie jak On, od Ojca wyszedłem i do Ojca wracam (zob. J 13,3), że moim mieszkaniem wiecznym jest przebywanie razem z Nim przy Ojcu.
Moje miejsce jest przy sercu Ojca. Jeśli będę blisko Niego na modlitwie, będę potrafił także żyć blisko drugiego człowieka. W przeciwnym razie będę postrzegał bliskość jako zagrożenie i z pasterza zamienię się w najemnika. Nigdy nie przestaniemy być kuszeni, aby zastępować miłość władzą. Nierzadko ulegamy tej pokusie. Niestety, ma rację Henri J. M. Nouwen, że „chrześcijańskie przywództwo często sprawowane jest przez ludzi, którzy nie wiedzą, jak rozwijać ciepłe, bliskie relacje z innymi, i wybierają siłę i panowanie".
Więź z Jezusem jest ostateczną racją mojego istnienia, mojej konsekracji, i przyjaźń z Nim nadaje sens mojemu życiu i powołaniu. W niej mogę odnaleźć swoje ostateczne znaczenie, swoją pierwotną wartość - coś, czego przecież nieustannie szukam i za czym tęsknię. Jeśli wejdę z Nim w przyjaźń, odnajdę także sens i wartość wszystkiego, co przeżywam, w każdej chwili dnia.
„Wszystko przez Nie się stało (...). W Nim było życie" - zapisał da¬lej św. Jan. Ilekroć przez grzech tracę oddech życia, Jezus jest w stanie mi go przywrócić. W Nim zawsze będę wracał do życia. Jeśli otworzę się na Jego przyjaźń, to otworzę się na życie, które odwiecznie krąży w Bogu (I. Gargano). Przestanę żyć na powierzchni zewnętrznych do¬znań, wrażeń. Zacznę dostrzegać Jego palec w codziennych drobiazgach i będę z wiarą powtarzał: „Bez Niego nic się nie stało z tego, co się stało”. A mnie często wydaje się, że to właśnie beze mnie świat się zawali.
Słowo uczy mnie dystansu do siebie, do moich kompetencji, do moich funkcji. Przez więź ze Słowem będę powoli „odwiązywał się" od siebie. Dzięki Słowu nie zapadnę na duchową sklerozę: czymkolwiek się zajmę, będę pamiętał, że to On jest Zbawicielem, nie ja.
„A życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła." Jego życie jest światłem, które się nie narzuca. Muszę o tym pamiętać. Mogę odrzucić Jego przyjaźń i pójść za własny¬mi przyjaźniami. On jednak pozostanie wierny - jak światło w środku nocy. Można go nie przyjąć, ale nie można zgasić. Jego światło zawsze rozświetla ciemności. W największych ciemnościach będę widział światło. Gdybym sam odrzucił światło przyjaźni z Nim, zrywając z powołaniem, skazałbym siebie jedynie na cierpienie: paliłoby mnie ono od wewnątrz - nieugaszone.
Jak to dobrze, że w Prologu spotykam proroka Jana Chrzciciela, stanowczego i wiernego w powołaniu. Przyszedł także dla mnie, „aby za¬świadczyć o światłości". Uczy mnie przejrzystości i uczciwości w posłudze. Nie zasłania sobą Jezusa, dając mi świadectwo, że na własne oczy widział, jak Jezus, bez „fanfar", stał z grzesznikami w kolejce po chrzest, jak zanurzał się w wodach Jordanu, w wodach, w których „pływał" tak¬że mój grzech; i widział, że kiedy wyszedł z Jordanu, otwarły się niebiosa i rozpoczął się dla mnie nowy początek. Tak jest codziennie, od chwili mojego chrztu, od chwili moich ślubów zakonnych. Jezus codziennie zanurza się w moim życiu, w jakimkolwiek jestem stanie -wierności czy niewierności - zawsze po to, abym wychodził ze śmierci i rozpoczynał nowe życie. Kiedy się budzę i wstaję, niebo nade mną jest zawsze otwarte.
Pomyślmy, ile światła i głębi można utracić, gdy zabraknie zgłębiania i kontemplacji Słowa. Ile Dobrej Nowiny o sobie można nie usłyszeć... Dobrze jest rozpoczynać każdy dzień od wyznania wiary: „Na początku było Słowo (...). Wszystko przez Nie się stało..." i powtarzać je często, żeby nauczyć się widzieć siebie i codzienność z perspektywy Słowa.
Czym jest kontemplacja jeśli nie trwaniem w milczeniu przed czymś pięknym, co przepełnia serce? Lubimy patrzeć na piękne oblicze człowieka. Jesteśmy olśnieni światłem, które emanuje z oczu osoby kochanej, odsłaniając jej serce. Podobne odczucia rodzą się w odniesieniu do Boga będąc porwanymi Jego wielkością, chwałą i pięknem. Skupiamy się wówczas w milczeniu na tym, co oglądamy. W kontemplacji smakujemy w doznawaniu wstrząsu wywołanym pięknem Boga. Nasze serce budzi się do pragnień, a wola jest pociągana przez tego, który uwodzi człowieka tym, kim jest. Przez kontemplację otrzymujemy tchnienie Boga do zachwytu Nim samym.
Denise Brihat zauważa, że „Odwodzić dusze od dążenia do kontemplacyjnych łask zjednoczenia, pozbawiać je pouczeń i rad takiej świętej Teresy czy świętego Jana od Krzyża, to odbierać im dopływy życia, skazywać je na śmierć z pragnienia” .
Kontemplacja chrześcijańska zależy przede wszystkim od Ducha Świętego. Ci, którzy narodzili się z Ducha, są Jemu podobni, poruszają się w przestrzeni wolności, ich „kontemplacja jest oddychaniem miłością, która zależy jedynie od Tego, którego nic objąć nie może” .
Przez kontemplację otrzymujemy to, co najważniejsze, pragnienie bycia z Chrystusem. W modlitwie jest jesteśmy wolni od skupiania się na sobie, własnym życiu czy przeżyciach duchowych. Jest w niej wyłącznie pragnienie Boga. To stanowi zasadniczy warunek kontemplacji chrześcijańskiej.
Trzeba być przygotowanym na trudności odnoszące się do życia moralnego i wysiłek nieustannego oczyszczania serca i ducha. Bez tego nie jest możliwy rozwój w modlitwie kontemplacyjnej. Kontemplacja, to milczące trwanie w jedności z Bogiem.
„Nowe życie przychodzi przez kontemplację rzeczy bezcielesnych dzięki oczyszczeniu zmysłów wewnętrznych człowieka”.
Tym, co uniemożliwia prawdziwą kontemplację są: obżarstwo, nieczystość, chciwość, smutek, gniew, acedia, próżność i pycha .
„Pokonawszy pokusy złych myśli, mnich może teraz przejść do kolejnego etapu: życia kontemplacyjnego” .
Dla Grzegorza Wielkiego, kontemplacja była baczeniem na Boga samego. Chodzi o czujność, skupienie uwagi, pełne szacunku wsłuchiwanie się. Człowiek został stworzony do widzenia kontemplacyjnego. Ono jest naszym jedynym celem .
Kontemplacja prowadzi nas do stabilności życia. Grzech pojawia się jako konsekwencja odwrócenia się od wewnętrzności ku zewnętrzności. Wówczas tracimy zdolność kontemplacji. Pozbawieni pierwotnej stabilności, trudzimy się z powodu „zwodniczej zmienności” grzesznego świata .
Jezus przyszedł na ziemię, aby przywrócić nam pierwotną zdolność kontemplacji, tego widzenia, które było udziałem Adama. Przywrócenie zdolności kontemplacji prowadzi do przywrócenia człowiekowi tej radości, którą doświadczał Adam, będąc w niebie.
Kontemplacja jest możliwa dla chrześcijanina jedynie przez Chrystusa i w Chrystusie. W niej odzyskujemy zdolność pragnienia Boga, utraconą przez pierwszych rodziców. Aby przygotować się do kontemplacji niezbędna jest lektura, czytanie Pisma świętego, a także rozwijanie pokory i roztropności. Konieczne jest wycofanie się z wszelkich rozproszeń do swojego wnętrza. Odwrócenie się od rozproszeń, które przynosi wiedza o rzeczach i refleksja nad własnym wnętrzem. Ona prowadzi nas do wolności od spraw zewnętrznych. Wolność pozwala na rozpalenie się w nas miłości do Boga. Konieczne jest pielęgnowanie ciszy, spokoju .
„Prawdziwa i głęboka kontemplacja nie jest możliwa, jeśli nie umrzemy dla samych siebie. Żyć z Boga i w Bogu możemy tylko wówczas, gdy z pokorą i z wiarą poddamy się kolejnym śmierciom, które On nam zsyła – najczęściej przez zdarzenia w przebiegu naszego życia, niekiedy też działając bezpośrednio we wnętrzu naszego serca” .
„Jemu nie chodzi o twoją pomoc, ale o ciebie. On chce działać: ty masz patrzeć na Niego i pozwolić by działał sam. A ty pilnuj twoich okien i drzwi przed muchami i innymi nieprzyjaciółmi, którzy na nie nacierają” .
„Kontemplacja wygasza wszystkie emocje” .
Ks. Józef Pierzchalski SAC
Jak znaleźć czas na modlitwę?
Najlepszym sposobem na znalezienie czasu na modlitwę jest modlitwa. Jeśli czekasz na moment, w którym będziesz miał więcej czasu, to nigdy nie zaczniesz się modlić.
Są ludzie, których życie toczy się w takim pędzie, jak życie bohaterów z amerykańskiego serialu 24 godziny. Jak sami o sobie mówią, są zabukowani. Tak jak Stefan. Stefan przełyka poranną kawę, zanim zdąży wstać z łóżka. Wpada na drogę szybkiego ruchu i pędzi nią w kierunku biura. Nie ma czasu odpowiedzieć na pocztę, w biegu zalicza serię zebrań, udaje mu się skończyć dwie pilne sprawy i na dwa razy pochłania kanapkę, dalej, po to, co najpilniejsze, biegnie do supermarketu, na krótko, bo czas leci, potem żłobek i dom, i znowu spóźnia się na kolację. A modlitwa? To chyba żart! Nie ma czasu.
Ten przykład może wydawać się zbyt drastyczny. Wystarczy jednak zerknąć do kalendarza. Dzisiejszy świat mknie z prędkością światła. Co więcej, nie umiemy już czekać. Nawet komputer nigdy nie jest wystarczająco szybki. Czas pędzi i nie ma sposobu na to, by go zatrzymać. Mieszkańcy dużych miast, zaopatrzeni lub nie w telefony komórkowe, biegają w różne strony, jakby w pobliżu czaiło się niebezpieczeństwo. Time is money! Chcemy mieć wszystko, od razu.
Wraz z rozwojem technologii pojawiło się nowe odniesienie do czasu. Istnieją internetowe blogi, na których szuka się bratniej duszy; przyspieszone kursy nauki języka biznesowego; szybko korygujące urodę specyfiki; energetyzujące produkty o ekspresowym działaniu; pełen zestaw zajęć dodatkowych dla zestresowanych dzieci. Cóż, homo urgentus jest w trakcie wypierania homo sapiens. Oczekiwanie to dziś czas martwy, zwolnienie tempa grozi katastrofą, bezcelowe wałęsanie się zakrawa na przestępstwo, snucie marzeń jest luksusem, a modlitwa stratą czasu. A przecież każdy z nas wie, że kasa pancerna nie podąża za trumną w kondukcie pogrzebowym.
Jak mówić na temat modlitwy w kontekście tej zawrotnej prędkości i ludzi, którzy konsumując coraz więcej, padają ofiarą własnej konsumpcji? Oto właśnie paradoks. Ci, którzy się modlą, zdają się wytwarzać opór wobec ciągłości, jednorodności i tyranii czasu. Potrafią ufać, ich czas powoli spala się dla Boga, jak kadzidło, którego zapach wznosi się do nieba. Nie szukają okazji do marnotrawienia czasu, lecz Boga, który objawia się w czasie. Czas staje się liturgiczny; to czas modlitwy, życia wewnętrznego, działania łaski, kontemplacji.
Modlitwa pragnie toczyć się powoli; wymaga zatrzymania się, dystansu do własnych potrzeb. Dobrowolna prostota lub dobrowolna modlitwa! W modlitwie zyskujemy czas, tracąc go, robimy przerwę w codzienności, zawierzamy się Bogu, dzięki czemu możemy w Nim odpocząć. Pragniemy robić w czasie danym nam od Boga to, co On chce, abyśmy robili. Innymi słowy, dajemy sobie czas na to, aby stracić czas dla Boga. Jak tego dokonać? Oto kilka rad sformułowanych na podstawie Małego Księcia, baśni filozoficznej Saint-Exupéry’ego, która, mimo pewnych ograniczeń, niezaprzeczalnie odniosła sukces ogólnoświatowy.
Podjąć decyzję o modlitwie
Najlepszym sposobem na znalezienie czasu na modlitwę jest modlitwa. Jeśli czekasz na moment, w którym będziesz miał więcej czasu, to nigdy nie zaczniesz się modlić. Święta Teresa z Ávila mówiła, że modlitwa zaczyna się od podjęcia osobistej, pełnej determinacji decyzji o codziennej modlitwie, niezależnie od zewnętrznych okoliczności. Zawsze znajdziesz chwilę na modlitwę, jeśli stanie się dla ciebie tak ważna jak Róża dla Małego Księcia, która była dla niego tą jedną jedyną dlatego właśnie, że poświęcił jej czas. W modlitwie dużo ważniejsza jest intencja serca, niż skupienie na Bogu myśli, które nie zawsze pozwalają się skupić.
Modlitwa wymaga jedynie trochę wiary i miłości wobec Boga, chęci wejścia z Nim w relację i pragnienia takiej rozmowy z Bogiem, jaką się prowadzi z przyjacielem. Do Niego należy reszta. Czy spędzenie z Nim kilku chwil dziennie to wygórowana cena za odkrycie Bożej przyjaźni? Myślisz o swoich dzieciach, o przyjaciołach, których kochasz, ale nic nie zastąpi czasu spędzonego z nimi. Podobnie jest z Bogiem; myślisz o Nim, ale dopiero wtedy, kiedy Mu poświęcasz czas, okazujesz swoją miłość wobec Niego i dajesz wyraz temu, że jest dla ciebie kimś ważnym.
Sekret przyjaźni, który Lis zdradza Małemu Księciu przed swoim odejściem, doskonale pasuje do modlitwy, zwłaszcza modlitwy wewnętrznej, która jest intymnym i częstym trwaniem przed Bogiem, sercem przy sercu, ze świadomością bycia kochanym.
(…) dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. (…) Twoja Róża ma dla ciebie tak wielkie znaczenie, ponieważ poświęciłeś jej wiele czasu. (…) Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za twoją Różę
Oswoić modlitwę
Sztuka życia, ukazana w Małym Księciu, przenika wszelkie kultury i sposoby życia. Zawarty w niej mistycyzm odpowiada tkwiącej w każdym człowieku potrzebie przekraczania siebie, stawiania pytań, skierowania się ku czemuś dalej, symbolizowanemu przez planetę Małego Księcia. Czy w najgłębszych zakamarkach naszego „ja” nie drzemie przypadkiem jakieś tajemnicze dziecko, jakiś zraniony Mały Książę? Saint-Exupéry chciał przywrócić ludziom duchowe znaczenie, skąpać ich w czymś, co, jak pisał w innej swojej książce, „przypomina śpiew gregoriański”. Kiedy Mały Książę po raz trzeci pyta Lisa, co to znaczy „oswoić”, ten odpowiada mu, że to oznacza rzecz całkowicie zapomnianą: „tworzenie więzów”.
Czy nie na tym polega modlitwa? Dzięki niej człowiek tworzy więź z samym sobą, z innymi ludźmi, z Bogiem. Żeby jednak dać się oswoić modlitwie, nie należy komplikować tego, co jest proste. Modlitwa jest wyrazem twojego pragnienia, zwróconym ku Bogu porywem serca, komunią z Chrystusem. Jest równie naturalna co oddech. Oswoi cię, jeśli zgodzisz się stracić dla Boga czas, lepiej Go poznać i pokochać. Oto prawdziwe wyzwanie dla tego, lub tej, którzy żyją w biegu. A jednak czas, jaki poświęcasz modlitwie, nigdy nie jest czasem straconym, ponieważ spędzasz go na kochaniu, na dawaniu siebie, na podobieństwo Chrystusa, który zjawił się w czasie, by otworzyć nam drzwi wieczności. Kiedy się modlisz, czas pracuje na twoją korzyść, ponieważ kochasz. Czy to kochanie nie jest właśnie twoim najgłębszym, definiującym cię jako człowieka, powołaniem?
Oswoić modlitwę oznacza zgodzić się na to, żeby mieć czas dla Boga, a więc skrócić na przykład o kilka minut oglądanie telewizji. Oswoić modlitwę oznacza zdecydować o tym, który moment w ciągu dnia ofiarujesz Bogu. To pierwszy krok w stronę modlitwy. Nikt go nie postawi za ciebie. I wiedz, że Pan Bóg czeka na ten pierwszy krok z twojej strony. Jesteś dla Niego kimś wyjątkowym i dlatego o wiele bardziej niż ty pragnie się z tobą spotkać, pragnie cię obdarzyć swoją przyjaźnią, oswoić na tyle, na ile Mu pozwolisz, urzec czułością więzi.
Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli ktoś posłyszy mój głos i drzwi otworzy; wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną (Ap 3,20).
Określić długość codziennej modlitwy
Dla jednych będzie to pięć minut, dla innych godzina, każdy dowolnie może określić długość swojego spotkania z Bogiem. Zastanów się, jaki czas w ciągu dnia odpowiada ci na modlitwę najbardziej: ranek, południe, wieczór, a może pora posiłku lub czas przed zaśnięciem? Jeśli dasz sobie stały czas na to, żeby pozwolić się kochać Bogu, to modlitwa przeniknie całe twoje życie. Taki czas nie odbiera wcale wartości spontanicznej modlitwie w ciągu dnia. Jeden prosty poryw serca ku Bogu pozwala ci się otrzeć o czas Boga, który się rozprzestrzenia na miarę Jego nieskończonej miłości do ciebie. Jeśli jednak będziesz liczyć na inspirację chwili, nie będziesz się modlić często i ogarnie cię niezadowolenie.
Narzucenie sobie pewnych reguł wyrabiających nawyk nie zabija szczerości ani spontaniczności. Po to, żeby osiągnąć cel, którym w tym przypadku jest codzienna modlitwa, należy posłużyć się odpowiednimi środkami. Kto spośród nas nie znajdzie chwili na bycie z Bogiem, na odetchnięcie w Bogu? Trzydzieści minut modlitwy to tak niewiele w stosunku do całego dnia, w stosunku do całego twojego życia, a tak wiele dla ciała i dla duszy człowieka. Nawet jeśli twoja doba składałaby się z dwudziestu pięciu godzin, myślisz, że byłoby ci łatwo poświęcić tę dodatkową godzinę na modlitwę?
Jeśli ktoś nie ma pół godziny, może znajdzie trzy razy po dziesięć minut, lub choćby dziesięć razy po trzy minuty
Kiedy się modlić?
Mnie najlepiej modli się rano, poświęcam na to około czterdziestu pięciu minut. Wszystko jest nowe, łatwiej jest mi się zebrać i mam pewność, że nie zapomnę czasu poświęconego Bogu. Dla innych lepszy jest wieczór. Rzeczywiście ważne jest tylko to, żeby z góry ustalić czas i regularnie się tego trzymać, nawet jeśli trzeba będzie wstać wcześniej lub później położyć się spać. Możemy się oczywiście modlić byle gdzie i byle kiedy i Pan Bóg może się z nami spotkać w każdej chwili, ale jak podkreślam, nic nie zastąpi modlitwy o stałej porze, innej niż msza czy jakiekolwiek wspólne modlitwy. Zmiany humoru, nastroje, zmartwienia nie stanowią już przeszkody, ponieważ decyzja została podjęta i nie musimy ani z nimi walczyć, ani się nimi przejmować.
Wraz z wybiciem wybranej przez ciebie godziny bezzwłocznie zacznij się modlić. W jednej chwili przypomnisz sobie wszystkie rzeczy, które musisz zrobić: zadzwonić do znajomego, przejrzeć pocztę, przeczytać gazetę, odpisać na listy. Powróć do modlitwy, nawet jeśli na początek zdecydowałeś się tylko na dziesięć minut. Dziesięć minut codziennego stawania w ciszy przed Bogiem, rozważania ewangelii z dnia lub mówienia Panu Bogu o tym, że go kochasz, jest warte więcej niż godzina modlitwy raz na jakiś czas. Pomyśl, jaki rytuał modlitewny najlepiej przyzwyczai twoje serce do modlitwy: specjalne miejsce do modlitwy w domu, świeczki, krzyż, ikona, Biblia… Z doświadczenia wiem, że ostatnie minuty modlitwy są często najważniejsze, zwłaszcza gdy miałeś wrażenie, że źle się modlisz, albo że kręcisz się w kółko. „A jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko” (1J 3,20).
Gdzie się modlić?
Miejsce, które jest odpowiednie na modlitewne skupienie, pobudza do spędzenia czasu z Bogiem. To może być dom, kościół, kaplica z Jezusem eucharystycznym, jakiś odosobniony zakątek, który pozwoli nam zajrzeć do własnego serca. Jezus mówi jasno:
Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie (Mt 6,6).
Możemy modlić się wszędzie, nawet we własnym łóżku. Dobrze jednak przygotować w domu specjalne miejsce modlitwy, które stanie się przestrzenią twojego spotkania z Bogiem: otwarte Pismo Święte, zapalona świeczka, krucyfiks, święty obrazek, ikona. Możesz usiąść na poduszce lub na dywanie. Ważne jest, żeby przyjąć stabilną pozycję ciała, która pomoże ci się spotkać z Bogiem. Skupiasz się po to, żeby spotkać się z Bogiem, który jest obecny w najgłębszych zakamarkach twojego serca. W modlitwie bardzo ważny jest początek, który powinien złamać rytm bieżącego życia.
Dobrze zacząć
Pierwsze chwile są bardzo istotne, dlatego że nadają kształt całej modlitwie. To twoje zadanie. Możesz zapalić świeczkę, głęboko się pokłonić, zrobić znak krzyża, zaśpiewać hymn. Możesz rozpocząć od zmówienia Ojcze nasz, inwokacji do Ducha Świętego, fragmentu psalmu. Rozpoczynasz dialog z obecnym w tobie Chrystusem, przez którego Ojciec objawia ci się w Duchu. Pozostawiasz swoje zmartwienia, ofiarowując je Panu.
Po chwili milczenia możesz sięgnąć po fragment słowa Bożego, rozważać je w sercu tak, aby stało się modlitwą. Mów Panu Bogu o sobie w prosty sposób i wsłuchuj się w Niego, jak podczas rozmowy z przyjacielem. „Mów Panie, twój sługa Cię słucha” (1 Sm 3,9). Możesz powtarzać jakieś słowo, które pomaga ci się skupić: Jezus, Abba, Miłość, Pokój… Wystarczy być i kochać, nie trzeba mieć ani robić. Twoje ciało pozostaje w bezruchu, twój duch jest poruszony Bożą miłością. Powracaj do Boga tyle razy, ile razy ulegniesz rozproszeniu. Zakończ ten czas bycia jakąś znaną sobie modlitwą, na przykład znakiem krzyża.
Nie jest najważniejszą rzeczą, żeby się wyłączyć ze świata, ale żeby trwać w Chrystusie, który, dzięki Duchowi, w tej właśnie chwili modli się w tobie. Stajesz przed Bogiem napełniony Jego pokojem, pozwalasz Mu, bez obaw, czynić to, co czyni. Przekraczasz granice czasu, wchodzisz w to, co jest teraźniejszością Boga. Twoja wolność staje się wolnością Boga i prowadzi cię po swojemu, dając ci modlitwę, jakiej potrzebujesz. Niczego poza Nim nie pragniesz, ponieważ On jest Bogiem.
Przywiązuję tak wielką wagę do modlitwy osobistej, którą tradycja nazywa modlitwą wewnętrzną lub kontemplacyjną, ponieważ doświadczenie nauczyło mnie, że jest to najlepsza droga do uczestnictwa w powszechnej modlitwie Kościoła, jaką jest eucharystia niedzielna czy msza święta odprawiana w dzień powszedni. Istnieje także ryzyko, że różne modlitwy wspólnotowe, modlitwa rodzinna, liturgia godzin czy różaniec mogą pozostawać jedynie pewną zewnętrzną formą pobożności, jeśli nie będzie im towarzyszyła modlitwa wewnętrzna, odmawiana o stałej porze w ciągu dnia.
Modlić się wszędzie
Cóż innego możesz ofiarować Bogu na modlitwie, jeśli nie czas i miłość? Ten wyznaczony przez ciebie czas modlitwy osobistej będzie cię skłaniał do zwracania serca ku Bogu w pozostałych momentach dnia. Poświęcamy przecież czas tym, których kochamy. Stąd te krótkie akty strzeliste, niezajmujące zwykle więcej niż kilka sekund, które przydarzyć się mogą choćby pod prysznicem, za kierownicą, na czerwonych światłach, podczas stania w kolejce czy gotowania… Czas daje nam tyle różnych okazji do tego, żeby się modlić!
Zdarza mi się na przykład bardzo często modlić w pociągu, autobusie czy samolocie. Ani samotna podróż, ani czyjeś towarzystwo nie przeszkadza mi zamknąć oczu, przywołać Ducha Świętego, stanąć w obecności Boga i powtarzać w myślach imię Jezus. Czasem odmawiam różaniec, posługując się dyskretnie tym, który noszę na palcu. Innym razem czytam teksty mszy z danego dnia lub jakąś historię biblijną. Czytam wolno, zatrzymuję się, żeby rozważyć jakiś fragment, często jest to werset psalmu, i nieustannie przywołuję w myśli obecność Boga, który jest ze mną wszędzie (…).
To prawda, że pociąg nie jest idealnym miejscem na modlitwę, ale, biorąc pod uwagę tak ścisłą zależność między modlitwą a życiem, czy takowe w ogóle istnieje? Modlę się w zaciszu pociągu, w rytmie toczącego się wokół mnie życia, pomimo rozproszeń i codziennego przemieszczania się tam i z powrotem. Modlę się często za jadących ze mną pasażerów, stworzonych na obraz i podobieństwo Boga. Powierzam Bogu tę osobę, która wydaje mi się szczególnie przygnębiona. Wychwalam także Pana za piękno stworzenia, które mogę podziwiać za oknem. I tak od słowa do słowa, za pomocą prostej modlitwy serca, przędzie się miłość. Zanim zdążę spostrzec, Pan Bóg rozlewa swój pokój. Pociąg staje się miejscem modlitwy.
Nie tylko ja modlę się w pociągu. Widziałem już muzułmanina odmawiającego swoje modlitwy, który jak mógł najlepiej, zwracał się ku kibla, czyli w kierunku Mekki. Czytałem w Internecie, że na linii Tel Awiw-Jerozolima ostatni wagon wykorzystuje się do studiowania Tory. Na tej samej linii, przy wyjeździe z Beth Chemech, modlitwy organizuje się rano oraz podczas drogi powrotnej.
Pan będzie strzegł twego wyjścia i przyjścia teraz i po wszystkie czasy (Ps 121,8).
Ćwiczenie praktyczne
W naszych czasach, przeciążonych często liczbą obowiązków, dobrze jest zaszyć się na chwilę, o stałej porze, w głąb serca i zaczerpnąć z modlitwy wodę życia. W ten sposób uświęcamy czas. Skup się na chwilę i poproś Chrystusa, żeby dał ci się napić, tam, gdzie właśnie jesteś. Te przerwy są często możliwe w domu, w samochodzie, metrze, pracy, tam, gdzie możesz się modlić. Na przykład na czerwonym świetle. Światło zmienia się na żółte w momencie, w którym właśnie zbliżasz się do skrzyżowania. Zamiast pomstować na to spowolnienie tempa, możesz w nim dostrzec oko puszczane ci przez Pana Boga, który chce być blisko ciebie. Rozsmakuj się w tej przerwie i zamykając oczy, powiedz w myślach: „Panie, wierzę, że jesteś tu teraz obecny, błogosławię Cię za Twoją miłość i proszę, żebyś czuwał nad wszystkimi kierowcami, których mijam na drodze”. Możesz także odmówić Ojcze nasz lub inną znaną sobie modlitwę. I bądź pewien, że stojący za tobą kierowca da ci znać, jeśli tylko twoja modlitwa nie skończy się przed zmianą światła na zielone. Wrócisz do niej na kolejnym czerwonym świetle.
przeł. Magdalena Brodniewicz
Jest to fragment książki Jacques Gauthier Czas na modlitwę, która ukazała się niedawno nakładem wydawnictwa W drodze.
Jacques Gauthierur. 1951, poeta i pisarz kanadyjski, doktor teologii. Wykładowca na Uniwersytecie Świętego Pawła w Ottawie. Autor książek m.in. o Teresie z Lisieux, Janie od Krzyża i Pawle z Tarsu.
/za sercanie.pl/