Loading...

O modlitwie | Forum Nowenny Pompejańskiej

Lokalizacja tematu: Forum » Różności » Propozycje
Dorota
Dorota Lip 19 '16, 22:47

Nie ma za co, Bożenko :) To ja dziękuję za Twe przemyślenia :)

Dorota
Dorota Lip 19 '16, 23:02

  Modlitwa jest oczekiwaniem

 

Modlitwa polega na obcowaniu z Bogiem z otwartymi rękoma i otwartym sercem. Wiele rzeczy w moim życiu trzymam kurczowo w zaciśniętej dłoni. Chodzi tu z pewnością o moją własność, lecz także o sprawy niematerialne: pracę, którą wykonuję, pozycję, jaką zajmuję, przyjaciół jakich mam, moje ideały, zasady, wyobrażenie o sobie, marzenia. Jeżeli otworzę dłoń, te rzeczy pozostaną. Nic nie wypadnie. A dłonie moje są otwarte. I to właśnie jest modlitwa. Bóg może coś wziąć i może coś włożyć w to miejsce. Nikt inny nie może tego dokonać, tylko On. Potrzeba jedynie, abym otworzył serce i dłonie i czekał cierpliwie na nadejście Boga.

Modlitwa nie jest wyłącznie poszukiwaniem. Poszukiwanie sugeruje rodzaj zniecierpliwienia, działanie. Muszę coś robić. Modlitwa jest oczekiwaniem. Czekanie kładzie nacisk na drugą osobę, która ma nadejść. Mogę jedynie czekać na nią. Oczekiwanie wyraża moją bezsilność, niewystarczalność, i taki jest mój stosunek do Boga. Nie mogę zmusić Boga, aby przyszedł. Jedyne, co mogę zrobić, to czekać i być obecnym. Modlić się, to znaczy odrzucić wszelkie oparcie. Kiedy się modlę, decyzja nie należy do mnie, lecz do Boga. On przyjdzie, kiedy uzna, że nadeszła pora. Modlitwa, to odwaga, aby słuchać, zrezygnować z własnej woli. Czekając na Boga uznaję tym samym, że Bóg wiele znaczy w moim życiu. Nie mogę obejść się bez Niego.

Modlitwa jest czekaniem. Jeżeli godzę się czekać, staję się innym człowiekiem. Modlitwa czyni człowieka uważnym, kontemplacyjnym. Człowiek modlący się, nie stara się manipulować innymi, staje się otwarty na świat. Nie jest agresywny, lecz delikatny, nie pyta, lecz podziwia i wielbi. Św. Jan o Krzyża określił swój ideał życia jako „życie w oczekiwaniu, wypełnione miłością i wrażliwością”. To jest właściwy stosunek do Boga. Jeżeli nie zgadzam się pozostać sam z sobą, to odrzucam wołanie Chrystusa skierowane do mnie. Człowiek musi być sam, aby wytrzymać czekanie. Należy czekać, nie próbując ucieczki.

Istota modlitwy, to uświadomienie sobie miłości Boga do mnie i moje odpowiedź w całkowitym poddaniu się tej miłości.. Taka wymiana między Bogiem a człowiekiem jest adoracją. Dopóki chcę coś osiągnąć moją modlitwą, dopóty będę przeżywać rozczarowania. To jest największa trudność życia modlitwy; na pewnym etapie nie zauważam pożytku z modlenia się i wtedy mam pokusę, aby z niej zrezygnować. Modlitwy nie należy oceniać w kategoriach jej „przydatności”. Można ją zrozumieć jedynie jako całkowite poddanie się bez chęci „osiągnięcia czegokolwiek z jej pomocą”. Nadejdzie taka chwila, kiedy drugorzędne powody modlenia się stracą na znaczeniu, kiedy przestaną być dla mnie przekonywującym motywem kontynuowania modlitwy. Nadejdzie czas, kiedy wydawać mi się będzie, że Bóg nie słucha mojej modlitwy. Nadejdzie czas, kiedy wydawać mi się będzie, że moja modlitwa, to całkowita strata czasu, kiedy nie znajdę w niej żadnego upodobania, żadnego odczucia spełnienia.

Doświadczam czasem pokusy, aby zamienić modlitwę na półgodzinną lekturę lub spacer. Z tego przynajmniej mogę mieć jakąś korzyść. Nadejdzie także czas, kiedy modlitwa przestanie przynosić ukojenie, będzie pochłaniać siły i uświadomi mi własną słabość. W jaki sposób mogę poradzić sobie z trudnościami? Co to jest modlitwa? Modlitwa to naprawdę jest strata czasu. To marnowanie samego siebie. „Ten, kto straci swoje życie, znajdzie je” – to jest istota każdej prawdziwej modlitwy. Nie oznacza to, że modlitwa nie przynosi obfitych owoców, lecz że „użyteczność” nie może być jej celem. Przyjaźń może nieść z sobą wiele korzyści, lecz jeśli one stanowią jedyny jej cel, to znaczy, że przyjaźni w ogóle nie ma. „Posługiwanie się Bogiem, to zabijanie Go”.

Życie modlitwy możemy podzielić na trzy etapy. Na pierwszym etapie modlitwa koncentruje się na pojęciu, że Bóg jest miłością, że kocha mnie takim, jakim jestem /a nie takim, jakim powinienem być/. Bóg zna moje imię. On pierwszy mnie pokochał. Modlitwa, to kąpanie się w miłości Boga, dopóki ona mnie nie przeniknie, dopóki nie poczuję jej w moim sercu. Modlitwa oznacza, że czuję się całkowicie bezpieczny w obliczu Boga. Modlitwa zatem, nie może być próbą wpłynięcia na Boga, aby zmienił swoje zdanie. Modlitwa to poddanie się miłości Bożej, porzucenie samego siebie i wypowiedzenie z całego serca i bez strachu słów: „Przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja”.

Nie wystarczy wiedzieć, że Bóg jest miłością: nie mogę żyć opierając się na tym stwierdzeniu. Modlitwa na drugim etapie skupia się wokół osoby Jezusa Chrystusa. Staram się poznać Jezusa, kochać Go więcej i iść Jego śladami. „Modlę się o trzy rzeczy: abym widział Cię wyraźniej, abym bardziej Cię ukochał, zbliżał się z każdym dniem coraz bardziej do Ciebie, Panie”. Ta wiedza rozwinie się w osobiste obcowanie z Jezusem i w końcu przerodzi w najbardziej osobisty, głęboki związek mojego życia. „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”. „Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus”.

Trzeci etap modlitwy, to odkrycie, że Bóg jest w całej rzeczywistości. Mam pozytywny stosunek do życia. Nie mogę się modlić o ile nie zaangażuję się całkowicie. Wiele trudności związanych z modlitwą wynika z tego, że człowieka tak naprawdę nie chce się zaangażować. Jeżeli nie poddam się całkowicie, moja modlitwa nie będzie prawdziwa. Dwadzieścia cztery godziny, które są mi dane każdego dnia, mają swoje korzenie w modlitwie. Kiedy mam odwagę modlić się choćby przez pięć minut, te dwadzieścia cztery godziny przestają należeć do mnie. Kiedy modlę się, muszę dokonać wyboru: czy Bóg będzie Bogiem mojego życia, czy nie. Muszę żyć w taki sposób, abym mógł się modlić. Prawdziwa trudność dotycząca modlitwy nie jest związana z samym modleniem się, lecz ze sposobem, w jaki ja żyję. Modlitwa nie powoduje napięcia. Mój sposób życia rozmija się z moją modlitwą i to ono wywołuje niepokojące mnie napięcie. Kiedy modlę się, a moje dłonie nie są całkowicie otwarte, kiedy nie daję Bogu całkowitego dostępu do siebie, kiedy odmawiam spełnienia wyraźnych poleceń Boga – wtedy modlitwa moja jest jałowa, pusta i unieszczęśliwia mnie.

 

ks. Józef Pierzchalski SAC

 

 

 

 

Edytowany przez Dorota Lip 19 '16, 23:03
Dorota
Dorota Lip 22 '16, 23:27

Modlitwa może być piękna i wartościowa. Przeczytaj dlaczego:

„Modlitewny poradnik”, czyli jak rozwijać życie modlitwy?

W czasie ostatniej wieczerzy Jezus podniósłszy oczy ku niebu, modlił się tymi słowami:  „Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno. Dopóki z nimi byłem, zachowywałem ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, i ustrzegłem ich, a nikt z nich nie zginął z wyjątkiem syna zatracenia, aby się spełniło Pismo. Ale teraz idę do Ciebie i tak mówię, będąc jeszcze na świecie, aby moją radość mieli w sobie w całej pełni. Ja im przekazałem Twoje słowo, a świat ich znienawidził za to, że nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata. Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. Oni nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata. Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą. Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie”.

Fragment Ewangelii: J 17,11b-19

 

Ewangelista Jan zostawił nam w 17 rozdziale Ewangelii słowa modlitwy Jezusa. Warto się im przypatrzeć i porównać je z naszą modlitwą.

Pierwsze, co zwraca uwagę, to wstęp: „Ojcze Święty”. Cóż za szacunek! Jezus nie pouchwala się ze swoim Ojcem. Chociaż ma z Nim głęboką relację, nie pozwala sobie na „tykanie”, czy inne, bezpośrednie formy. Trzeba brać z tej postawy przykład. Gdy składamy ręce do modlitwy, powinniśmy wzbudzić w sobie świadomość, że spotykamy się z Kimś najświętszym. Nie jest to jednak świętość, która ma nas przestraszyć, albo zniechęcić do tego, byśmy z niej korzystali. Świętość Boga jest „doskonałością miłosierną”, czyli taką, która chce się udzielać.

Bóg jest bowiem najbardziej szczęśliwy wtedy, gdy czerpiemy z łask, które nam daje. Bóg nie posiada świętości, by się nią chwalić i szczycić się, że nikt nie ma tyle, co On. Bóg pokazuje nam swoją nieskazitelność po to, byśmy chcieli stawać się tacy, jak On. Mamy się, więc zachwycać Jego świętością, aby się nam ona udzielała.

 

Kolejne, co mówi Jezus do Ojca to słowa: „zachowaj ich w Twoim imieniu”. Trochę jest to dziwne. Imię to przecież parę literek, którymi nazywa się jakąś osobę… A może coś więcej? Oczywiście, że Chrystus nie miał na myśli jakiegoś wyrazu. Mówiąc do swojego Ojca o „imieniu” chciał powiedzieć o całej Jego tożsamości. Bóg jest Kimś konkretnym. Ma swoje upodobania, poglądy, sposoby podchodzenia do różnych kwestii. Imię to wszystko, co w Bogu specyficzne, unikalne. Jezus prosząc, by Bóg Ojciec zachował ich w swoim imieniu, prosił, by apostołowie stali się dla Niego kimś bliskim. Wiedział, że będzie to dla nich skarbem, ponieważ imię Boga jest czymś najbardziej stabilnym i wiecznym.

My, chrześcijanie, także powinniśmy prosić Boga o to, byśmy byli zachowywani w Jego imieniu. To nam pozwoli być ponadczasowymi. Ukochanie nas przez Boga sprawi, że chociaż po czasie wszystkie nasze majątki ziemskie popadną w ruinę i umrze ostatni potomek noszący nasze nazwisko, będziemy zapisani w sercu Boga i trwać będziemy wiecznie.

Jezus w swojej modlitwie mówi Bogu, że podjął wszelkich starań, by za czasu Jego ziemskiego pobytu „byli oni zachowani w Bożym imieniu”. Oznacza to, że Chrystus dbał, by uczniowie ciągle mieli prawidłowe, czyli dobre zdanie o Bogu. Jest to niesamowicie ważne. W chwili, gdy zaczynamy myśleć źle od Bogu zaczynamy chodzić po własnych ścieżkach. Kto bowiem chciałby mieć do czynienia z Bogiem, który według Niego jest zły?

 

Utrzymanie dobrego zdania o Bogu nie jest jednak prostą sprawą. Tyle przeciwności i życiowych zawirowań zachęca nas do tego, byśmy niekorzystnie ocenili Wszechmogącego. Prawdę mówiąc, dobre zdanie o Bogu jest możliwe tylko dzięki wierze. Ktoś, kto nie otrzymuje wewnętrznego światła łaski i zaczyna zbyt szybko oceniać „suche fakty”, traci kontakt ze Stwórcą.

Z pomocą przychodzi nam tutaj po raz kolejny Pismo święte. Ono jest wspomnianym w Ewangelii „Słowem Boga”, które daje myślenie spoza tego świata. Ludzie, którzy nie mają wiary Go nienawidzą, ponieważ ono „stawia sprawy po Bożemu i nie zgadza się na kompromisy”. To niewygodne. Świat ciągnie do swojego, więc nie lubi, gdy ludzie wierzący „mieszają mu w garnkach”.

Podczas modlitwy Jezusa padają także ważne słowa: „uświęć ich w prawdzie”. Chrystus prosi Ojca, by świętość apostołów nie była „powierzchowna”, lecz by była oparta o „prawdę z wysoka”. Problem, gdy my zbyt bardzo trzymamy się „prawd ziemskich”, czyli tego, co się nam wydaje po ludzku sensowne. Uczeń Chrystusa musi uczynić coś ponad. Musi zatknąć uszy na to, co mówi świat, a zacząć kształtować swoje życie na bazie tego, co usłyszy w Słowie Bożym. Jest to niesamowita przygoda. Zakłada ona to, że będziemy z Ewangelią „za pan brat” i będziemy w Niej szukali odpowiedzi na nasze pytania.

Warto się tej „duchowej przygody” podjąć, ponieważ Chrystus właśnie z tego powodu umarł na krzyżu. Jego śmierć nie była sztuką dla sztuki, tylko otworzeniem nowej drogi duchowej, która polega na byciu Dzieckiem Boga, które kroczy „biblijnymi ścieżkami” przez życie.

 

Nie poddawajmy się więc myśleniu świata, tylko zechciejmy traktować Słowo Boże jako najważniejszą Księgę w naszym życiu. Jest ono w końcu idealnym połączeniem funkcji kilku najważniejszych pozycji: spisu numerów telefonicznych, ponieważ Biblia pomaga nawiązywać relacje, podręcznika do medycyny, ponieważ prowadzi do najgłębszego uzdrowienia, oraz poradnika życiowego, ponieważ pokazuje, od której strony najlepiej porządkować swoje życie.

Nie czekajmy więc, tylko czym prędzej sięgajmy do tego świętego tekstu, by Jego „nadprzyrodzoność” coraz mocniej zagościła w naszej codzienności…

 

Ks. Piotr Śliżewski

Dorota
Dorota Lip 24 '16, 10:20

Modlitwa jak pocałunek

 

Pomyśl o tej przypowieści: pies i koń zostali przyjaciółmi. Pies odkładał dla konia najlepsze kości, koń zaś wybierał najsmaczniejsze siano. Każdy chciał tego, co najlepsze, nie zastanawiając się, czego drugi przyjaciel pragnie tak naprawdę! Ani pierwszy, ani drugi nie był nigdy nasycony.

Bóg pragnie od ciebie też pocałunków miłości, a są nimi twoje modlitwy. Modlitwa to pocałunek duszy składany na Bożym Sercu. Módl się tak, jakbyś obdarzał Go pocałunkami. Bóg kocha być kochanym. Nie potrzebuje siana słów, tylko takich słów, które są ucałowaniem. Nie potrzebuje kości czy ochłapów, lecz oddania się w słowach całej duszy. Bonhoeffer mawiał: „oddajemy się na modlitwie gawędzeniu ze samym sobą”. Tak, nasza modlitwa musi być rzuceniem się na szyję Ojcu nieba, a nie narzekaniem na siebie do siebie samego.

Jednym z największych wykrzywień obrazu Boga jest wyobrażenie, że jest On „spełniaczem” potrzeb, użytecznym w chwilach naszej bezradności. Modlitwa staje się wtedy używaniem Boga. Prosimy Go i prosimy, by tylko nas zaspokajał, w ogóle nie domyślając się, że On sam nas pragnie. Możesz modlić się wspaniale, z pragnieniem obdarzenia Boga tym, czego On cicho pragnie. Kiedy uda ci się to uczynić, poczujesz szczęście, bo więcej szczęścia jest w dawaniu niż w braniu. W czasach, w których przyszło nam żyć, ludzie w większości są zaprzedani użyteczności i interesowności.

Zadaniem chrześcijanina jest stworzenie w sobie duchowego terytorium, w którym jest miejsce dla wspaniałomyślności i bezinteresowności. Dlaczego wielu ludzi się nie modli? Ponieważ jest to czas „bezużyteczny”, ponieważ wiele modlitw wcale nie jest w schemacie: „stoliczku, nakryj się”. Bóg ofiaruje wieczność, gdy ofiaruję Mu czas. Czas, w którym o nic mi nie chodzi i nic nie jest ważniejsze niż przebywanie z Nim. Mówiąc o miłowaniu Boga, nie można tego rozumieć jako sentymentalnego apelu skłaniającego do afektywnych aktów, w których doznajemy przyjemności.

Uczuciowość w modlitwie jest poddawana gruntownemu oczyszczeniu. Jakże często bowiem obdarzając kogoś miłością, więcej szukamy dla siebie, niż chcemy ofiarować. Jeśli chcemy, by modlitwa była cała dla Niego, przygotujmy się na to, że nic nam nie zostanie w niej samej. To może być przykre, ale też piękne. Jeśli chcemy, by On nas odczuwał, wiedząc, że tego pragnie, to przygotujmy się na to, że nic w modlitwie nie poczujemy. Święta Teresa z Avila mówiła: „To zrozumiałe, że słabe kobietki, podobne do mnie, potrzebują uczucia w modlitwie, lecz oburzam się, widząc dojrzałych mężczyzn, którzy modlą się tylko wtedy, gdy mają na to ochotę”

Augustyn Pelanowski OSPPE

Dorota
Dorota Lip 28 '16, 00:23

Jak zwrócić na siebie uwagę Boga? Praktyczne porady.

Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego, jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: «Nie płacz». Potem przystąpił, dotknął się mar, a ci, którzy je nieśli, stanęli, i rzekł: „Młodzieńcze, tobie mówię, wstań”. Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: «Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój». I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie.

Fragment Ewangelia: Łk 7,11-17

 

Bardzo chciałbym poznać osobiście wdowę z niewielkiej miejscowości Nain. Czuję, że mogłaby mnie ona bardzo wiele nauczyć. Sam Jezus Chrystus w sposób szczególny zwrócił na nią uwagę. Skoro zaplanował wejść do miasta, a będąc przy bramie miejskiej, zmienił plany i zdecydował się zatrzymać, to znaczy, że coś musiało Go w niej zainteresować.

Ewangelista Łukasz zapisał, że „na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz”. Czy Jezus podczas swojej publicznej działalności tylko raz widział marsz żałobników? Na pewno nie. W czasach Jezusa z powodu nierozwiniętej medycyny i problemów z higieną, była duża umieralność. Niczym nadzwyczajnym nie było więc to, że młodzi ludzie bardzo szybko żegnali się ze światem. Dlaczego zatem Zbawiciel zwrócił uwagę akurat na tę kobietę? Kluczowe jest tutaj stwierdzenie: „na jej widok”.

 

Bóg- człowiek dostrzegł w jej łzach coś, co wyróżniało ją od innych. Odczuwam, że ta kobieta była autentyczna w swoim bólu. Nie skrywała go, ani nadmiernie nie koloryzowała. Jej twarz oddawała to, co rzeczywiście działo się w jej sercu. Zero przekłamań.

Warto się przy tej kobiecie zatrzymać i zastanowić się, jak uczyć się od niej prawdziwości. Sam wielokrotnie doświadczam momentów, gdy chciałbym, by Jezus się mną mocniej zainteresował. Kiedy przeżywam jakieś trudne sytuacje, nie wiem jak zwrócić na siebie wzrok Chrystusa. Jej się udało, więc dobrze brać z niej przykład.

 

Wydaje się, że pierwszą rzeczą, która nas blokuje, to zbytnie przejmowanie się tym, co myślą o nas inni ludzie. Pojawiające się w naszej głowie twierdzenia: „to nie wypada” albo „to źle wygląda”, powodują, że zaczynamy nakładać „emocjonalny makijaż” na to, co dyktuje nam serce. Wdowa z Nain pokazuje, że nie ma to sensu. Ludzie, gdy zobaczą nasz prawdziwy ból, to będą z nami w tym doświadczeniu uczestniczyć. Wymowne jest stwierdzenie Ewangelisty Łukasza, który napisał, że „towarzyszył jej spory tłum z miasta”.

Drugą umiejętnością, którą wykazała się wdowa, jest spokojne przyjęcie prośby Jezusa. Chrystus pewnie jeszcze przed tym, jak do niej podszedł, zobaczył, że nie ma w niej chęci ataku. Wielu z nas, w chwilach trudnych niestety reaguje bardzo gwałtownie. Z samej naszej mimiki można wyczytać, by nikt „nie zbliżał się na kilka metrów”, bo jeśli to zrobi, to nie ręczymy za skutki. A przecież Zbawiciel nigdy nie robi dobra „na siłę”. Dlatego wpatrując się w opisywaną wdowę przemyślmy, czy nie wysyłamy do innych i do samego Boga sygnałów, które odstraszają. Być może gdyby ich nie było, Bóg wysłałby do nas jakiś ludzi, którzy by wnieśli trochę radości w naszym trudnym położeniu?

 

Trzecim „duchowym sukcesem” wdowy było to, że nie przywiązała się do swojego cierpienia. Gdyby tak było, to na pewno nie pozwoliłaby nikomu zbliżyć się do swojego martwego syna. Bacznie pilnowałaby ciała swojego dziecka i obserwowałaby, czy żadnym gapiom nie przyjdzie do głowy, by dotykać płótna, w które był owinięty. Ona postąpiła jednak inaczej. Kiedy na horyzoncie pojawił się obcy dla niej Jezus, który powiedział jej by nie płakała, i zbliżył się do martwego jej syna, to nie protestowała. Zgodziła się na to, by przyjrzał się źródłowi jej bólu.

 

Także tutaj postarajmy się ją naśladować. Nasze cierpienie nie może być przestrzenią, którą ogrodzimy wysokim murem i ukryjemy przed wzrokiem innych. Kiedy zamykamy się sami w trudnych doświadczeniach i nie dopuszczamy tam nikogo, to powoli sprawiamy, że stają się one centrum naszego życia. Wdowa wiedziała, że tak nie może uczynić. Ona zamiast przyzwyczajać się do cierpienia, ciągle swoim płaczem zapraszała innych do tego, by jej przynosili nadzieję, jakieś pomysły na wyjście z jej trudnej sytuacji.

 

To jest właśnie sedno stojącej przed nami „duchowej pracy”. Każde okazywane przez nas emocje mają nas otwierać na świat. Zarówno radość powinna zachęcać wszystkich wokół do tego, by w niej uczestniczyli, jak przeżywany smutek ma skłonić innych do tego, by się nad czymś zastanowili.

 

To prawda, że każdy ma „swoje problemy”, ale wiedzmy, że jako członkowie Kościoła mamy się ze sobą „dzielić życiem”. Jeśli nie będziemy o nim mówić, to zrezygnujemy z wielu modlitw, które mogłyby być za nas zanoszone przez tych, którzy przejęliby się naszym losem. Zaryzykujmy. Bogu jak i Kościołowi mówmy, w czym potrzebujemy pomocy.

 

Zobaczmy, że odczytywana Ewangelia mówi o dwóch tłumach. Jeden szedł za Jezusem, a drugi za wdową. W jednym panowała atmosfera radości i życia, a w drugim śmierć i wycofanie. Dzięki wdowie się one spotkały. Przyciągnęła ona Jezusa tym, że całą sobą pokazała, że chce życia. My też tak czyńmy. Słowem, postawą jak i wyglądem pokazujmy Jezusowi, że ciągle mamy w sobie nadzieję, że On jest w stanie to, co w nas martwe przywrócić do życia.

Ks. Piotr Śliżewski

 

Dorota
Dorota Sie 2 '16, 23:38
Sam Duch modli się w nas

 

Mówimy o modlitwie, ale nie wiemy, jak się modlić. Czy chociaż wiem, co stanowi prawdziwą modlitwę? Najuczciwiej muszę przy­znać, że nie wiem. Wewnętrznie czuję jej głęboką potrzebę, ale po­zostaję w ciemności.

 

Na szczęście podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej sła­boś­ci. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przy­czynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowa­mi. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, [wie], że przyczy­nia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą (Rz 8,26–27).

 

Modlitwa jest w moim sercu. Wypływa z serca. Jednak nie jest czymś, co byłoby moim tworem. To dar Ducha Świętego, który prze­nika moje serce i modli się we mnie. Duch Święty zstępuje z ser­ca Boga z pragnieniem, aby zapalić w moim sercu ten sam pło­mień, który płonie w Nim.

Znamy wszystkie fragmenty listów, w których św. Paweł podkre­śla ten fakt, lecz czy nie mamy tendencji, aby myśleć o tym w spo­sób czysto teoretyczny lub – szlachetniej ujmując – jak tylko o rze­czywistości wiary? Jak o rzeczach, o których mówimy z przekona­niem, ale które w praktyce pozostają przed nami zakryte? Ta obe­cność Ducha w moim sercu istniałaby wtedy naprawdę tylko w Bo­gu i byłaby dostępna jedynie przez intelektualne formuły. Sama rze­czywistość uszłaby zupełnie mojemu odczuciu. Czy to ma na my­śli św. Paweł?

 

Jeśli bylibyśmy przeciwni wszystkiemu, co jest przesadne w takim podejściu, to czy z drugiej strony koniecznie należy podkreślać, że prawdziwie chrześcijańskie życie to doświadczenie działania Ducha Świętego, podobnego do tego, jakie było udziałem Apostołów, kie­dy otrzymali języki ognia w ranek Pięćdziesiątnicy? Kościół nigdy tak nie nauczał. Jednak między tymi dwoma skrajnościami istnie­je stan prawdziwy, dostępny dla wszystkich chrześcijan, przy któ­rym obecność Ducha Świętego w naszym życiu jest rzeczywistością mającą bezpośredni wpływ na sposób, w jaki żyjemy, na nasze współ­życie z braćmi i siostrami pełne miłości, na naszą modlitwę.

 

Jeśli przyjrzymy się różnym, omówionym dotąd etapom, zobaczy­my progresję. Odrzucenie pomysłu, że centrum aktywności podczas modlitwy znajduje się w głowie. Odrzucenie teorii spekulatywnych, otwarcie drzwi naszych serc i odkrycie w ich wnętrzu nieuporząd­kowanych emocji i otwartych ran, które emanują z serca i potrze­bują oczyszczenia. Potem dowiedzieliśmy się, że istnieje możliwość skutecznego uzdrowienia wszystkich tych otwartych ran nasze­go serca w procesie odkupieńczym, dzięki ujawnieniu ich i podda­niu z całą szczerością uzdrawiającemu działaniu Jezusa.

 

I tak niepostrzeżenie doszliśmy do omówienia działania Ducha Świę­tego w nas. Jeśli jesteśmy w stanie zrealizować w życiu plan ja­ki tu nakreśliłem, to oznacza, że Duch Pański działa w nas, pozwala­jąc nam wydobyć się ze skomplikowanej sieci naszych emocji. Jest to coś, co dzięki cierpliwości i wytrwałości możemy poddać oczyszcza­jącej i wskrzeszającej łasce Zbawiciela. Wszystko, o czym mówili­śmy, jest już pracą Ducha.

 

Kontynuujmy ten tok myśli. Oprócz nieuporządkowanych poru­szeń serca, które zauważyliśmy, zwłaszcza po tym, jak Jezus zaczął za­prowadzać w nas swój porządek, dostrzegamy również poruszenia, któ­re są spokojniejsze, a kończą się wyciszoną harmonią. W ten spo­sób, poza naszą świadomością, centrum naszego serca uczy się spon­tanicznie osiągać naszego Pana. Dopiero po fakcie, kiedy już spo­glądamy wstecz na to, co zaszło, stwierdzamy, że Duch naszego Pa­na dyskretnie i cicho pracował w głębi naszego serca. Stopniowo, w miarę jak pokój opanowuje tę głębię, jakiś tajemniczy dynamizm zo­staje uruchomiony i musimy nauczyć się współdziałać z nim.

 

I tak uczymy się scalać wszystkie poruszenia naszego serca: do­bre i niezbyt dobre, aby umieć je skierować ku Bogu. Niektóre z nich pochodzą wprost od Boga i wracają do Niego, podczas gdy in­ne muszą być nawrócone i przemienione przez śmierć i zmartwych­wstanie Jezusa. Wszystkie należy świadomie scalić w dynamizm Ducha wlany w naszych sercach. Jest to problem czujności wo­bec poruszeń serca, tak abyśmy mogli swobodnie i świadomie po­łączyć je z działaniami Ducha Świętego w nas.

Wszystko to nie wymaga żadnej łaski mistycznej. Oznacza to, że mamy być świadomi, z prostotą i delikatnością, że nasze serce ży­je, a to życie możemy oddać Duchowi Świętemu, aby nim kierował przez swój własny ruch ku Ojcu.

Święty Paweł stwierdza, że Duch Święty wstawia się za nami „w bła­ganiach, których nie można wyrazić słowami”. To zdanie go­dne jest podkreślenia. Zwykłe działanie Ducha Świętego nie polega na oświecaniu nas pomysłami czy szczególnym światłem, i tak napra­wdę nie daje nam On niczego nadzwyczajnego. Działanie Ducha Świętego ma być pociągnięciem nas do Ojca. Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie otrzymaliście prze­cież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przy­brania za synów, w którym możemy wołać: «Abba, Ojcze!» Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi (Rz 8,14–16). Duch Święty jest świadkiem, dy­na­miczną siłą popychającą nas. Z pewnością nie jesteśmy w stanie jej uchwycić, zgłębić jej natury czy opanować jej. Próba osiągnięcia te­go oznaczałaby wydobycie jej z naszego serca i oddzielenie. Pozwól­my Duchowi Świętemu modlić się swobodnie w naszej duszy na Jego sposób – ukryty i tajemniczy. Jego działanie poznamy po owo­cach. W stopniu, w jakim stajemy się świadomi, że uczymy się mo­dlić, nie wiedząc dokładnie jak prosić Boga i wyrażać wdzięczność – w takim stopniu rozumiemy, że Duch Święty modli się w nas mi­­mo całej naszej słabości.

 

Mnich kartuski – fragment z książki „Rana miłości”

Dorota
Dorota Sie 10 '16, 19:54
Dopadła cię nuda w życiu duchowym?

Nuda w życiu duchowym może spotkać każdego. Jak się przed nią uchronić? Co zrobić, kiedy pokusa nudzenia się, już zaatakowała?

Ojcze, jakie są przyczyny tego, że modlitwa zaczyna nas nudzić?

– Jeśli modlitwa nas nudzi, to przyczyn tego stanu szukałbym na dwóch obszarach: ludzkim i duchowym. Możemy czuć się znudzeni na modlitwie, bo ogólnie czujemy się znudzeni życiem, pracą, ludźmi. Nuda jest to pewien stan emocjonalny, przez niektórych psychologów traktowana jako odmiana frustracji bądź stresu, związana ze stanami depresyjnymi. A zatem jeśli nudę, która nas dopadła diagnozuje psycholog, to też on może dać receptę, jak z niej wyjść. Ale nuda może być też częścią walki duchowej.

Ewagriusz z Pontu, jeden z Ojców Pustyni z IV wieku odwołując się do Psalmu 91 (w. 6), pisał o tak zwanym demonie południa, który ogarnia on mnicha pomiędzy godziną czwartą a ósmą. Wydaje się mu wówczas, że słońce zatrzymało się w miejscu, a dzień ma pięćdziesiąt godzin. Stan okrutnej nudy i beznadziei. W środowisku wczesnochrześcijańskich mnichów żyjących na pustyni, pojawił się wówczas termin acedii, czyli pewnej obojętności, lenistwa czy nudy. Mnisi, aby to lepiej zrozumieć, używali obrazu-przenośni, nazywanego „wyjściem z celi”, czyli rezygnacji z duchowej walki. Ale acedia może dopaść także przyjaciół czy małżonków. Wyraża się ona znudzeniem się sobą nawzajem. Stawiają sobie oni wówczas pytanie, które zabija miłość: co on/ona może jeszcze wnieść w moje życie. Wydaje się, że już wszystko o sobie wiemy, nie ma potrzeby, abyśmy ze sobą rozmawiali.

Doświadczamy czasem czegoś co można określić, jako znudzenie się Bogiem. Czy jest ono w ogóle możliwe?

Możemy być w ten sposób kuszeni. Wydaje się nam wówczas, że Bóg jest nudny. Oczywiście jest to fałszywe odczucie, bo Bóg nie może być nudny, choćby z tego względu, że jest nie do ogarnięcia przez człowieka. Tak naprawdę nigdy nie dojdziemy tu na ziemi, do pełnego poznania Boga. A zatem wciąż możemy odkrywać w Bogu coś nowego i mówiąc obrazowo, zachwycać się każdego dnia, nowym fragmentem jego „oblicza”, którego dotychczas nie znaliśmy. Ale szatan będzie nas odwodził od takiego zachwytu się nad Bogiem. Będzie próbował prowadzić nas w jakiś ślepy zaułek dialogu z grzechem, który niekontrolowany, może doprowadzić do tego, że przestaniemy Boga poszukiwać i nie będziemy mieli ochoty na dialog z Nim.

Nuda jest też pewnego rodzaju pustką duszy, ale również zniewoleniem serca. Czy ten, który jest znudzony, w ogóle potrafi kochać?

Serce jest zniewolone przez złego ducha, a następstwem tego zniewolenia będzie nuda, która może pchnąć nas ku nowym zniewoleniom. Ilu młodych, tzw. nudzących się ludzi, jako antidotum na nudę sięga po alkohol, narkotyki, uzależnienie od różnego rodzaju perwersji seksualnych. A kto nie może kochać? Tylko osoba zniewolona, czyli inaczej mówiąc chora.

Aby kochać, trzeba umieć się zachwycić, aby się zachwycić, trzeba się otworzyć na drugiego człowieka. Zakochany mężczyzna dostrzega u swojej ukochanej najdrobniejsze detale jej urody, pragnie z nią przebywać jak najdłużej i nigdy się przy niej nie nudzi.

Ale gdy ta miłość zacznie słabnąć, tych „cudownych detali jej urody” dostrzega co raz mniej, a czas wspólnych rozmów skraca się drastycznie. Miłość przestaje być pielęgnowana, a jeśli nie jest pielęgnowana to karłowacieje i z czasem zanika.

Czy zatem istnieje jakaś recepta na przezwyciężenie nudy w życiu duchowym?

Na pewno nie można się poddawać. Z nudą, tak jak z każdą inną pokusą, która oddala nas od Boga, należy walczyć. Jeśli popycha ona nas do duchowej bierności, to na przekór temu, powinniśmy stawać się w życiu duchowym bardziej aktywnymi. Św. Ignacy Loyola proponował bardzo skuteczną metodę walki ze strapieniami. Otóż uważał on, że skoro strapienia są pokusą i nie biorą się z zewnątrz, to nie należy na zewnątrz niczego zmieniać (np. pracy, miejsca zamieszkania, przyjaciół czy współmałżonka), lecz należy zmieniać siebie samego i czynić to z wytrwałością i cierpliwością. Przede wszystkim nie należy rezygnować z dialogu z Bogiem. Nawet jeśli na pewnym etapie będzie wydawał się on nudny i bezowocny, to nie można się tym zniechęcać. Wytrwała modlitwa chroni nas przed działaniem złego ducha, który za wszelką cenę próbuje nas oddalić od Boga i wśród wielu wymyślnych metod, aplikuje nam nudę. Zwycięstwo nad nudą prowadzi człowieka do wewnętrznej radości, daje pokój sercu i zagrzewa go do dalszej aktywności.

 

o. dr Mariusz Krawiec SSP – rekolekcjonista, dziennikarz i wykładowca komunikacji społecznej, pracuje we Lwowie.
Dorota
Dorota Sie 12 '16, 22:55

Lectio divina – modlitwa z Pismem Świętym - bardzo proste wytłumaczenie ks. Zbigniewa Maciejewskiego

Metoda, w którą chcę wprowadzić teraz, ma bardzo starą tradycję. Jednocześnie obrosła ona w teorię, która niepotrzebnie komplikuje metodę, która w sumie jest bardzo prosta. Dlatego niczego na siłę komplikować nie będę.Jak każda modlitwa tak i modlitwa metodą lectio divina potrzebuje pewnego przygotowania. Musimy wyznaczyć sobie czas i przestrzeń naszej modlitwy. Musimy mieć odpowiednie dla naszych oczu (okularów) Pismo Święte. Musimy mieć odpowiednie nastawienie – intencję i pragnienie modlitwy.

 

Istotna jest świadomość, że spotykamy się z Bogiem, który chce do nas mówić, pragnienie, by Go usłyszeć.

 

Na początku modlitwy dobrze jest wzbudzić to nastawienie odmawiając modlitwę do Ducha Świętego – czy to spontanicznie, czy to posługując się jakąś formułą.

 

Potrzebne jest także, na ile to jest możliwe, wyciszenie swoich emocji, odsunięcie myśli, które odciągać nas będą od modlitwy.

 

Nie musimy klęczeć w czasie modlitwy. Z drugiej strony półleżąca pozycja w głębokim fotelu też nie jest odpowiednia. Możemy siedzieć na krześle, przy stole, na której położona jest Biblia.

 

Dobrym rozwiązaniem jest skorzystanie z małej ławeczki.

modlitwa-jaka-pozycja-laweczkaMoje osobiste miejsce do modlitwy wygląda tak:

jak-sie-modlic-biblia

.

Sama metoda zawiera się w trzech prostych słowach:

 

  • czytaj
  • powtarzaj
  • mów

Czytaj

 

Modlitwę zaczynamy od czytania biblijnego tekstu. Czytamy go zwyczajnie – ani specjalnie wolno, ani specjalnie szybko. Pamiętamy wszakże o tym, że jest to Słowo Boże i przez nie Bóg chce nam coś powiedzieć.

 

Czytając powinniśmy obserwować siebie, swoje wewnętrzne reakcje na czytany tekst. Gdy nas coś poruszy, powinniśmy się zatrzymać i będzie to sygnał, by zakończyć etap czytania.

 

Czym są owe wewnętrzne reakcje, poruszenia? Jest to emocjonalny oddźwięk na to, co czytamy. Te poruszenia mogą być różne. Fragment tekstu, linijka, trzy słowa może nas:

 

  • zaciekawić
  • zdziwić
  • poruszyć pięknem
  • wydać się szczególnie mądre
  • oburzyć
  • wywołać sprzeciw

Amplituda tych poruszeń nie musi mieć rangi tsunami. Nie zawsze dostaniemy gęsiej skórki, wybuchniemy płaczem czy zabraknie nam oddechu.

 

Może się nam to wszystko przydarzyć, ale najczęściej będą to poruszenia o mniejszej intensywności. Tym większa potrzebna jest nasza uwaga, by je dostrzec.

 

Te wewnętrzne poruszenia interpretujemy jako wskazówkę od Boga, że ten fragment zawiera dla nas coś istotnego. Nie czytamy więc dalej – stop. Zatrzymujemy się na znalezionym fragmencie.

 

Powtarzaj

 

Kolejny etap naszej metody to powtarzanie.

 

Mógłbym użyć słowa „medytacja”, ale może ono wywołać u kogoś obawy: „Medytacja? Ja nie umiem!” Medytacja w gruncie rzeczy to powtarzanie, to jest pierwotne znaczenie tego słowa. Jeden z łacińskich poetów napisał kiedyś o pastuszku, że ten medytował na flecie. Chodziło o to, że chopiec powtarzał ciągle jeden motyw muzyczny.

 

Fragment, który nas poruszył przeczytajmy drugi raz, trzeci, czwarty… Za szóstym czy ósmym razem nie będziemy musieli go czytać – nauczymy się na pamięć. Zatem powtarzajmy go w pamięci.

 

Możemy powtarzać myślnie lub głośno – jeśli mamy ku temu warunki.

 

Dlaczego mamy powtarzać?

 

Użyjmy metafory ogrodowej. Rośliny nie mogą się obyć bez deszczu. Wolą jednak siąpiący kapuśniaczek niż kilkuminutową ulewę. Nawału wody ziemia nie przyjmie – większość pójdzie w rowy i kanały deszczowe. A całodzienny kapuśniaczek wniknie skutecznie w głąb ziemi, skutecznie nawodni.

 

Powtarzanie fragmentu Pisma Świętego pozwala Słowu wniknąć w nas. Najpierw wnika to w pamięć – powiedzmy, że w głowę. Rzecz w tym, by poszło jeszcze głębiej – zeszło do serca.

 

Ktoś celnie powiedział, że największa na świecie odległość to odległość między głową a sercem. Trudno jest ja pokonać, ale jest to możliwe. Cierpliwa medytacja – powtarzanie Słowa jest elementem tej strategii, która pozwala Słowu dojść do serca – wejść w życie.

 

Mów

 

Potem zacznij mówić – to będzie trzeci etap naszej metody.

 

Bóg mówił do ciebie, ty zacznij mówić do Niego. W ten sposób wypełnimy określenie modlitwy jako rozmowy z Bogiem.

 

Co mamy mówić? To zależy od tego, co usłyszymy.

 

To będzie nasza modlitwa spontaniczna.

 

Celowo używam słowa „mów” zamiast módl się, bo po pierwsze modlitwa jest także słuchaniem, więc termin modlić się lepiej pasuje do określenia całości – słuchania Boga i mówienia do Boga. Po drugie słowo „modlitwa” niesie czasem myślenie o formalnym tekście, ładnie wykończonym, zgrabnym i nieco z innego świata.

 

Tymczasem, po prostu „mów”! Mów to, co masz do powiedzenia. To nie musi być ładne i zgrabne. To ma być szczere.

 

Mówiąc będziesz dziękował, prosił, przepraszał, uwielbiał. Może skupisz się na jednym typie, może wszystkiego będzie po trochu.

 

Jak wypowiesz wszystko, co chcesz powiedzieć kończy się etap trzeci i cała modlitwa.

 

Jeśli masz jeszcze czas, możesz wszystko powtórzyć – zacząć czytać dalej, aż trafisz na fragment, który wywoła poruszenie. Zatrzymaj się i powtarzaj – czytając a potem z pamięci. A potem mów.

 

Proste? Bardzo proste?

Edytowany przez Dorota Sie 12 '16, 22:56
Dorota
Dorota Sie 16 '16, 18:09

Zła modlitwa.

 

Porada niektórych pobożnych osób wobec każdej trudności brzmi: „módl się więcej”. Z pewnością, niekiedy to słuszna wskazówka. Czy jest jednak możliwe, że w niektórych przypadkach taka rada nie jest dobra? Czy dłuższa, częstsza modlitwa mogłaby mieć na nas niekorzystny wpływ?

 

Odpowiedzi możemy szukać w słowach Listu do Św. Jakuba: „Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie…” (Jk 4, 3). Właściwą drogą jest INNY SPOSÓB modlitwy, a nie WIĘCEJ modlitwy, która jest „zła”. „Źle się modląc” doświadczymy frustracji, a nie zmiany naszego życia, bo Bóg nie ma przestrzeni do swobodnego działania w nas.

 

 

Kiedy warto zastanowić się czy nie wpadam w pułapkę zagłuszania serca aktywnością, którą nazywam „modlitwą”, a która wcale nie pozwala mi zapraszać Boga do mojego życia?

 

  1. Mój niepokój powinno wzbudzić długotrwałe praktykowanie modlitwy, która wydaje mi się „mechaniczna”, pozbawiona już nie tylko uczuć, co zrozumiałe okresowo, ale i treści. Pozorne przebywanie z Jezusem raczej wyjałowi duszę niż napełni darami Ducha Świętego.
  2.  
  3. Znakiem zagubienia w pseudomodlitwie jest niechęć do ciszy, choćby trwania w milczeniu na Adoracji Najświętszego Sakramentu czy dłuższego medytowania fragmentu Słowa Bożego. Zagłuszanie wołania serca nigdy nie prowadzi do spotkania z Jezusem, który chce dotykać właśnie tego, co dla mnie w danym momencie najważniejsze.
  4.  
  5. Bardzo niepokojącym znakiem jest pojawianie się wciąż kolejnych modlitw uznawanych przez nas za „obowiązkowe”, choć podejmując je kierujemy się zazwyczaj szlachetnymi motywami, mamy bardzo ważne intencje. Jeśli tych – w pojedynkę zazwyczaj bardzo pomocnych duchowo – modlitw jest zbyt dużo, zagubimy się w gąszczu własnych słów.
  6.  

 

Jakich więc zasad powinna przestrzegać osoba, która odkrywa, że choć modli się, to nie spotyka się z Bogiem i odczuwa coraz większą niechęć do modlitwy?

  1. Bądź odważny w szukaniu nowych form modlitwy. Bóg mówi na różne sposoby. Być może ten, w który chce się z Tobą komunikować jest jeszcze do odkrycia. W dziewięciu na dziesięć przypadków będzie to oznaczało uproszczenie formy modlitwy.
  2.  
  3. Bądź odważny w rezygnowaniu z różnych pobożnych praktyk, choćby bardzo szlachetnych. Cały czas pytaj czy na pewno umożliwiają Ci spotkanie z Przyjacielem, w którym to On jest najważniejszy, czy też są dla Ciebie sposobem na uzyskanie czegoś od Boga.
  4.  
  5. Poddawaj swoją modlitwę ważnej refleksji: jakie są w mojej modlitwie proporcje między słuchaniem Boga a mówieniem do Niego. Spróbuj, przy podobnym czasie spotkania na modlitwie z Bogiem, zrezygnować w pewnym stopniu z własnego mówienia na korzyść skupienia się na tym, co chce Ci powiedzieć Jezus.
  6.  

 

Jezus nie prosi, żebyśmy modlili się wciąż więcej, i więcej. On chce, żeby całe nasze życie było modlitwą, słuchaniem Go, wpatrywaniem się w Niego, podążaniem za Nim. Zagłuszyć głos Boga łatwo, choć form zagłuszania jest wiele – od grzęźnięcia w poważnych grzechach po pobożność, w której nie ma miejsca na słuchanie Pana. Trudniej niż mówić jest wyciszyć się i zaufać słowom Jezusa, dlatego potrzebujemy higieny duchowej w sposobie spotkań z Bogiem.

Piotr Kropisz SJ

 

 

sierpień5

 

Edytowany przez Dorota Sie 16 '16, 18:11
Dorota
Dorota Wrz 6 '16, 15:37
Masz problemy z modlitwą? Gdzie szukać rozwiązania, po co się modlić, jak się modlić? Mały poradnik, studium własnych problemów i rozwiązań.

 

Przez wiele lat miałem problemy z modlitwą. Była dla mnie zbyteczną formą, nie doceniałem jej i tłumaczyłem sobie tym, że w sumie nie jest potrzebna. Znam ludzi, którzy twierdzą, że jest ona wyłącznie zabiegiem psychologicznym, który wprowadza nas w stan spokoju i koncentracji w trudnych chwilach. Inni mówią, że jest maksimum poznania Stwórcy. Jaka jest prawda? Gdzie odkryłem jej wartość w moim życiu?

 

Przyszedł taki moment gdy modlitwa zaczęła mnie inspirować. Jako środek samorozwoju, stan umysłu. Gdy przyszły problemy ona jedyna była mi pomocą i siłą. Jednak dopiero kiedy ją znowu zanegowałem, mając trudności z jej uczynieniem, odkryłem prawdziwy sens modlitwy. Mam świadomość, że nie jest to sens pełny, ale pomógł mi wrócić.

 

Modlitwa jest wyznaniem miłości

 

 

Br. Christian de Cherge powiedział, że "(…) ten sam Duch Jezusa podpowiada mi, że modlić się i kochać to jedno."

 

Bóg nas kocha, bez powodu, z samego faktu istnienia. Dzięki tej miłości, uprzedniej do naszego stworzenia, mogliśmy stać się na świecie. Modlitwa jest więc nicią łączącą Stwórcę ze stworzeniem. To jak Jego oddech tchnięty w nasze płuca, my oddajemy mu nasz zmęczony, a on go napełnia ponownie życiem. W tej warstwie  najpiękniejszą i najszczerszą modlitwą jest po prostu trwanie i oddawanie mu siebie.

 

 

Zawierzenie to najpiękniejsza odpowiedź na miłość. Thomas Merton ujął to w ten sposób: "Mój Boże, kiedy oddycham, kiedy chodzę, modlę się lepiej do Ciebie, niż kiedy mówię." Gdy uświadamiam sobie, że nawet łaska modlitwy nie pochodzi ze mnie, ja jedynie się na nią otwieram, proste czynności w trudzie i w radości ofiarowuję Bogu.

 

Kieruję do Niego najprostszą myśl: Panie zawierzam Ci siebie. To jest miłość, dar bezinteresowny, gdy brakuje mi słów, świadczę życiem.

 

Modlitwa jest otwieraniem się na mądrość

 

Nie można jej traktować jako sposobu na rozwój, treningu mózgu. Gdy przechodzę, ze stanu miłości do przełożenia jej na świadomość, za sprawą Ducha Świętego wrota naszej duszy otwierają się samoistnie na mądrość. Jest ona darem od samego Boga, czymś więcej niż zapamiętywaniem informacji. Sprawia, że z grzechu pierworodnego wyciąga On swoją mocą dobry owoc, bo w Bogu stajemy wobec tego co jest prawdą i co jest kłamstwem, obdarza nas świadomością i umiejętnością. Nic do czego dochodzę, żadne wnioski i natchnienia nie mogłyby zaistnieć gdybym się nie modlił.

 

Wypełnia mnie pokojem i oczyszcza, sprawia, że jestem gotowy by wlał we mnie swoją mądrość. Niszczy moją pychę i pozwala mi uznać swoją małość, tylko w Tobie Panie jest prawda i wolność. Gdy jest we mnie pycha, nie dostąpię tego daru. Zawsze ostatecznie zakończę oddając chwałę sobie. Tu środkiem jest już moja decyzja o wejściu w modlitwę, w której "(…) zgadzam się na to, że jestem nienasycony, a najpierw pusty, bez pragnień, by móc pełniej przylgnąć do pragnienia Boga." (ponownie odwołałem się do przemyśleń br. Christiana). Prawdziwą mądrością jest dać się prowadzić w tej modlitwie Bogu.

 

Modlitwa to więź

 

 

To był dla mnie dar wypływający z dwóch poprzednich. Zrozumiałem, że modlitwa buduje pomiędzy mną, a Bogiem więź. Więź sprawia, że staję się apostołem. Trwam w gotowości by wyruszyć, potrafię poświęcać to co staje na drodze między nami. Będąc w Nim świadomie zaangażowanym, ponawiając w sobie codziennie akt wyboru Chrystusa, staję się Jego domem, narzędziem Jego łaski, z którego czerpią wszyscy spotykający mnie w drodze. "Podobnie jak koniecznie trzeba poświęcić nieco czasu na rozpalenie pieca w domu. Później zrobi się ciepło i wiele osób poczuje się dobrze. Ale gospodarzem, który udziela im gościny jest ogień, nie piec. My jesteśmy jedynie piecem, natomiast Duch jest ogniem. Jakiż smutek pieca bez płomienia, kiedy wokół panuje ziąb. A dzisiaj wszędzie panuje ziąb." (br.Ch de Cherge).

 

By płomień trwał trzeba dorzucać do pieca, dlatego siłą tej modlitwy jest wytrwałość. Nawet w czasie wewnętrznej ciemności, wątła modlitwa podsyca ogień, a Bóg za tę słaba nić naszej nieudolnej modlitwy potrafi nas wyciągnąć ku światłu.

 

Modlitwa to dar

 

 

Na tym etapie nie jesteśmy już sami dla siebie. Modlimy się by darować siebie innym. Charyzmaty są darami Ducha dla całej wspólnoty. Grzechem jest ukrywanie ich dla siebie. Wychodzę więc poza siebie i pozwalam by płomień mnie spalił. Jest to płomień życia, który jednocześnie mnie spala i nasyca. Bł. Edmund Bojanowski porównuje ten dar do świecy: "Każda dobra dusza jest jako ta świeca, co sama się spala, a innym przyświeca". To tak jak z dziękczynieniem, byśmy mogli w nim trwać sami musimy być dziękczynieniem dla Boga. Siła oddana ubogim jest nam przywracana po stokroć. "W prawdziwej modlitwie nie ma wykluczenia kogokolwiek." - tak br. Christian uświadamia mi, że przyjmując dar musze stać się darem.

 

Modlitwa to powołanie

 

 

Przechodząc przez tę drogę, kolejne etapy zrozumienia modlitwy, dochodzę do wniosku, że tak jak ważna jest moja postawa i odpowiedź, tak samo dojrzewa we mnie pokora by uznać, że zostałem do niej powołany przed stworzeniem. "Tylko Bóg może wzywać do modlitwy. Tutaj jednak rozumiem lepiej, że wszyscy są wezwani, że człowiek został stworzony dla uwielbienia i oddania czci. Modlitwa jest powszechnym powołaniem, zwołaniem." - br. de Cherge kolejny raz drogowskazem! Nic bym nie uczynił sam z siebie. Wszystko co w życiu czynimy jest  poczęstowaniem się ze źródła mocy życia, wykorzystujemy ten dar różnie i zamiast go pomnażać, zdarza nam się go trwonić na grzechy. Podobnie jest z modlitwą, która jest pomnażaniem daru życia. Powołanie do modlitwy nie jest poddaństwem. Bóg nas rodzi do życia wiecznego,  transformujemy siłę życia na życie wieczne w Nim, który jest jego źródłem.

 

Symfonia

 

 

To słowo najlepiej oddaje charakter modlitwy. Angażuje nas ona całych, zaczynając od prostych odpowiedzi, uwertury, przechodząc w całą orkiestrę doznań, odpowiedzi. Wiara jest głównym daniem naszego życia, w którym modlitwa jest jak kluczowa przyprawa nadająca smak. Naszą modlitwą możemy doprawiać życie innych, dzielić się smakiem Boga w naszym życiu. Chociaż angażuje mnie takiego jakim jestem, to nie pozwala mi takim pozostać. Wiara to dynamizm, ona w nas płynie, my pozwalamy jej sie ponieść. Żaden fragment tej żywej rzeki nie jest taki sam i my nigdy nie dopływamy takimi samymi do jej źródła. Czy doświadczam tego o czym piszę? Tak! Obudziłem się mówiąc kocham, bo na inną modlitwę nie miałem siły, z tej miłości tęsknotę przelałem na słowa, usiadłem do rozważań nad postawą, którą przyjmuję. Szukając pokory, bo nic nie wiem sam z siebie, Bóg uczynił moje życie niesamowitym studium, z którego mogłem czerpać. W tej chwili próbuję się stać darem dla Was, dojść do prawdy o mnie w modlitwie, by pomóc Wam odkryć prawdę o sobie. Kończąc czuję niesamowite pragnienie by właśnie teraz udać się do Niego, wzmocnić naszą więź. Czuję w sobie powołanie i zawołanie. Modlitwa nigdy nie jest bez sensu. Zwłaszcza gdy braknie nam chęci, to samo trwanie ma największy sens, powtarzając za św. Antonim: "Mnich nigdy nie jest tak blisko prawdziwej modlitwy jak wówczas, gdy nie wie, że się modli".

Szymon M. Żyśko /za deon.pl/

Wspomniany tutaj ::

Christian de Chergé (ur. 18 stycznia 1937 w Colmar zm. prawdopodobnie 21 maja 1996 w Algierii) – francuski ksiądz katolicki, trapista. Zwolennik dialogu chrześcijańsko-muzułmańskiego. Przeor wspólnoty w Tibhirine w Algierii.

Porwany i zamordowany wraz z 6 współbraćmi przez islamskich terrorystów podczas wojny domowej w Algierii.

Christian de Chergé po studiach w paryskim Séminaire des Carmes przyjął święcenia kapłańskie w roku 1964 Do Tibhirine przybył w 1971 r. Prowadził studia porównawcze między islamem a chrześcijaństwem. Starał się ze swoją wspólnotą o pokojowe i życzliwe współistnienie obok muzułmańskich sąsiadów

 

 

Dorota
Dorota Wrz 23 '16, 00:01

Modlitwa to „awantura” o łaskę u drzwi Boga!

 

Z o. Augustynem Pelanowskim OSPPE rozmawiał o. Michał Legan OSPPE -wywiad ukazał się w Tygodniku „NIEDZIELA” nr 32/2015 , str. 12-14.    

O. MICHAŁ LEGAN OSPPE: – Ojcze Augustynie, czy uważa Ojciec, że rzeczywiście my, zwykli ludzie, możemy się przyczynić do czyjegoś zbawienia i czy jest na to jakiś sposób?  

    O. AUGUSTYN PELANOWSKI OSPPE: – Odkąd Syn Boży stał się człowiekiem, nie ma zwykłych ludzi – wszyscy są niezwykli. Wszystko ma wartość i wszyscy mają znaczenie. Sam Jezus powiedział, że odrobina kwasu zakwasza całe ciasto. Posłużył się zwykłym porównaniem, powiedzmy „kuchennym”, by wyrazić niezwykłe przesłanie: On, „Odrobina z Nieba”, nadał smak całej populacji ludzkiej jak ciastu zakwas. W Ewangelii Jana zapisano jedno z najważniejszych pytań zadanych Piotrowi, polecając mu troskę o owce i baranki – Jezus trzykrotnie pytając go o miłość, skierował to pytanie po… śniadaniu. Kto po śniadaniu pyta o takie rzeczy? Czy to nie jest niezwykłe pytanie w zwykłej sytuacji? Ważna była dla Niego wdowa rzucająca do skarbony świątyni ostatni grosz trzęsącą się dłonią, skrywająca się przed oczami tłumów ze wstydu. Ważny był setnik, oficer okupacyjnej armii, któremu jakiś bezimienny sługa zachorował, ważna była piegowata córka Jaira, która umarła, a nade wszystko ważny był każdy marnotrawny syn, o którym ułożył arcydzieło pośród przypowieści. A trzeba dodać, że w oryginale nazwany on został ASOTOS, czyli „niemożliwy do zbawienia” (Łk 15, 13). Ostatecznie jednak trzeba odpowiedzieć na to pytanie słowami Pawła: „Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe” (Gal 6, 2). Co to znaczy wypełnić prawo Chrystusowe? Jego prawem było zbawienie wszystkich, których się da zbawić, a nie ma przypadków niemożliwych. Paweł więc sugeruje, że nakładając na siebie brzemię modlitwy albo brzemię cierpliwości, możemy uczynić rzeczy niemożliwe, odwołując się do mocy łaski Jezusa Chrystusa. Jeśli wyzbędziemy się porównywania z innymi i nie będziemy się nadymali swoją pobożnością, możemy wiele uczynić dla innych modlitwą. A trzeba dodać, że słowo „brzemię” czy też „ciężar” (gr. BAROS) ma również drugie znaczenie: „powaga”, „godność”. Biorąc na siebie brzemię modlitwy za innych, sami zyskujemy godne znaczenie w oczach Boga.  

 

    – W zasadzie wielu ludzi żyje tu i teraz. Zbawienie to odległa sprawa…?

 

      – Nie istnieje żadna przepaść między zbawieniem a życiem „tu i teraz”. To jest wyobrażenie obce chrześcijaństwu – zbawienie dzieje się na naszych oczach, choć jego pełnia olśni nas dopiero przy chwalebnym objawieniu się Chrystusa w paruzji i w tym wszystkim, czego nie da się wyrazić słowami, a co ze sobą paruzja przyniesie. Świat jest przeobrażany, jak to wyraził trafnie teolog Gustave Martelet, podkreślając, że celem tego przeobrażania nie jest samo zmartwychwstanie, ale oglądanie Boga w Jezusie Chrystusie. I właśnie teraz my, synowie Boga, jesteśmy tymi, przez których zbawienie schodzi na ten świat, choćby dzięki modlitwie za innych (por. Rz 8,19). Chrześcijaństwo jest TU I TERAZ realizowaniem się panowania Boga nad całym kosmosem. Jezus przekonywał nieustannie, że życie wieczne w Bogu jest tuż-tuż, a uczestniczymy w nim nie w jakiejś odległej przyszłości, bo tak sobie zwykle wyobrażamy zbawienie i niebo, ale w każdej chwili możemy tam się przecisnąć, gdyż królestwo Boże jest w zasięgu ręki, nieopodal, tuż obok! „Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest” (Łk 17, 21). Nie jest to więc królestwo, które kiedyś, za milion lat się ujawni, ale jest tuż za zasłoną czasu, za kolorem każdej godziny, za nitką tej minuty jak spektakl teatralny, który ukrywa się za kurtyną. Nie widzimy całej pełni jego kształtów, ale już przebijają do nas przez nieszczelności czasu promienie wieczności. Inny teolog, Gerhard Lohfink, również podkreśla dostępność królestwa Bożego, a więc i zbawienia w naszym świecie, co oczywiście nie oznacza życia pełnią chwały Bożego Oblicza. Marcin Luter przełożył słowa z Łukasza cytowane powyżej w następujący sposób: „Królestwo Boże jest w środku was”. Jest to błędne tłumaczenie. Użycie greckiego sformułowania ENTOS HYMON powinno się zrozumieć jako dostępność, bycie w dyspozycji dla nas. To nie jest jakaś rzeczywistość ukryta w nas, niczym jakaś iskra w glinianym naczyniu – raczej chodziło o to, że jest ono w naszych relacjach, wydarzeniach, przeżyciach, a nade wszystko w sakramentach Kościoła, w Jego przepowiadaniu Ewangelii – tu ujawnia się dostępność zbawienia.  

 

  – Gdy Jezus posyłał Apostołów, powiedział im: „idźcie i czyńcie uczniów” – takie jest dosłowne tłumaczenie. To podkreśla potrzebę głoszenia Dobrej Nowiny, a dynamika Kościoła pokazuje, że przyjęcie Ewangelii prowadzi do sakramentów i wspólnoty. Co, jeśli nie widzimy tych właśnie owoców naszej – czasami wieloletniej – modlitwy o czyjeś nawrócenie?    

 

  – Słusznie zauważyłeś, że chodzi raczej o „uczynienie” kogoś uczniem, a nie o poinformowanie go jedynie, jakąś indoktrynację; Ewangelia bowiem przeobraża człowieka nie tylko intelektualnie, ale totalnie, czyniąc z niego zupełnie nowe stworzenie. Nie modlimy się o nawrócenie bliźnich dlatego, by napawać się ich przemianą jak myśliwy, który ogląda trofea na ścianie. Wcale nie musimy widzieć efektów naszej modlitwy. Najlepiej, jeśli w ogóle tego nie doznamy. To uwalnia od niebezpieczeństwa wbicia się w przekonanie o sobie, że się jest reżyserem rzeczywistości. Trzeba się modlić, wierząc, że Pan już w chwili naszej modlitwy wysłuchał nas, a efekt, czyli czyjeś nawrócenie, może być odległe w czasie, Pan bowiem jest delikatny i subtelnie, w ukryciu, przemienia serca, szanując jednocześnie ludzką wrażliwość i obawę. On przez wiele miesięcy, a nawet lat, będzie szeptał słowa zachęty w sumieniu człowieka oddalonego, gdyż Duch Święty jest delikatny i działa przez wsparcie, pociechę, propozycję – swoisty cichy doping, a nie, jak szatan, przez przemoc, przymus, zniewolenie.  

 

    – Słyszymy czasami stwierdzenia, że ta lub inna modlitwa jest skuteczniejsza, niezawodna lub po prostu „działa”. Czy to dobry sposób myślenia o modlitwie?  

 

    – Każda modlitwa jest dobra, jeśli jest wytrwała, nieskorodowana wątpliwością. Św. Jan Berchmans na łożu śmierci spytany o to, jakim sposobem osiągnął pokój świętości, odrzekł zamierającym głosem: „Quidquid minimum dummodo sit constans”, czyli: Cokolwiek mało, byleby tylko stale. Skuteczność modlitwy nie leży w wyborze tego czy innego nabożeństwa, tylko w nieustawaniu. Jezus, nauczając o modlitwie, wskazywał, że nie można ustawać (por. Łk 11, 1-13). Podobnie jak w przypadku owej wdowy, która nachodziła sędziego, domagając się od niego obrony, czyniąc to nieustannie, tak i w przypowieści o człowieku, który nocą łomoce do drzwi sąsiada, domagając się trzech chlebów, chodzi o to samo – o nieprzerwany rytm modlitwy. To pobożne natręctwo, ciągłe proszenie, szukanie, kołatanie. To tak, jakby Jezus powiedział: próbuj wejść do domu modlitwy drzwiami, a jeśli nie są one otwarte, wejdź oknem; a jeśli i okna są zamknięte, wejdź kominem, a gdy nawet i tamtędy nie możesz, próbuj piwnicą, jeśli i tu nie można, spróbuj jeszcze raz drzwiami! Modlić się to nie dać się odesłać z pustymi rękami. Trzeba być niedającym się zniechęcić w proszeniu, zdecydowanym w szukaniu, a – korzystając z jakże częstego stylu a fortiori w przypowieściach Jezusowych – nawet zuchwałym w kołataniu! Jeśli twierdzisz, że nie zostałeś wysłuchany, to jedynie dlatego, że po proszeniu przestałeś szukać albo po szukaniu już nie kołatałeś. Nasz Pan opowiada, jak to ktoś przyszedł do swego przyjaciela nocą (J 15, 15); stał w ciemności zewnętrznej, zgrzytając z zimna zębami (Mt 25, 30; Mt 25, 10-12); było to o północy (Dz 16, 25); i prosił o trzy chleby (J 5, 8; 1 Kor 13, 13). Ojciec z dziećmi odpoczywał wewnątrz, „w radości swego Pana” (Mt 25, 21). To, co jedynie mogło jeszcze zmienić sytuację, to NATRĘCTWO. W języku greckim nazwano je HANAJDEJA, czyli bezlitosna natarczywa postawa niedająca się niczym zniechęcić! Ta cecha mogłaby otwierać niebo nawet głupim pannom, nawet temu, który miał jeden talent, albo też temu, co to poszedł na ucztę bez szat wesela. HANAJDEJA – szokująca cecha, ponieważ pukanie o północy musiało obudzić sąsiadów, a ci z ciekawości zapewne wyszli z domu i zastanawiali się, co się dzieje przy tym domu, przy którym słychać łomotanie i jakieś krzyki. Właściciel więc doznawał wstydu, próbował uciszać bijącego pięścią w drzwi, ale nie dawało to żadnego efektu. Każdy by się wstydził nocnej awantury. Modlitwa to „awantura” o łaskę u drzwi Boga! HANAJDEJA – tak również nazywał się kamień, na którym stawał oskarżyciel na Areopagu w procesach o zabójstwo. Ten musiał mieć dopiero bezczelność i moc domagania się wyroku. Czyżbyśmy się mieli modlić z taką mocą, jakbyśmy się w sądzie domagali nieodwołalnego werdyktu? Czyżbyśmy się mieli tak domagać dobra, jak oskarżyciel śmierci dla winowajcy? To oczywiście szokuje, ale szokujące są również przypowieści Jezusa.  

 

    – Czy skuteczność naszej modlitwy zależy od nas?  

 

    – W pewnym sensie tak. Główny ciężar skuteczności nie spoczywa jednak na nas, gdyż w każdej liturgicznej modlitwie dodajemy zwykle: „Przez Chrystusa Pana naszego. Amen”. On sam powiedział, że powinniśmy w Jego Imię o wszystko prosić. Ale jeśli zabraknie nieustannej natarczywości, to wzniecenie w sobie nagłego zapału modlitwy i równie szybkie zniechęcenie brakiem widomych przemian zdusi się w bezowocności naszych modlitw.  

 

    – Czy ma Ojciec osobiste doświadczenie, że Ojca modlitwa zmieniła czyjeś życie?

    – To bardzo trudne pytanie, gdyż jak wcześniej powiedziałem, nie chcę obserwować efektów swojej modlitwy. Mimo tego wyrzeczenia, Jezus dał mi poznać setki razy efekty mojej modlitwy, nawet takiej, która była zaniesiona jeden jedyny raz, w sposób wstawienniczy, albo przez konfesjonał, albo w czasie głoszenia homilii lub rekolekcyjnych nauk.    

 

  – Czasami mówimy o modlitwie „pacierz”, „paciorek” albo że „odmówiliśmy”, „odprawiliśmy” modlitwę. Jak to się ma do prawdziwego sensu chrześcijańskiej modlitwy?

 

      – W ogóle sformułowanie: „odmówić” kojarzy mi się raczej z odmówieniem komuś łaski, z odmowną odpowiedzią, a więc raczej z fiaskiem usiłowań. Dla chrześcijanina modlić się to wtargnąć w wartki nurt modlitwy Jezusa Chrystusa, wziąć udział w Jego dziele, stać się niejako aniołem posłanym przez Niego do innych, by ich uratować. Właściwie każda modlitwa, nawet ta, która nie ma wyraźnej intencji otoczenia kogoś troską, staje się modlitwą za innych, za całość, za Kościół – za siebie samego i za innych. Modląc się za innych, zmieniam siebie, modląc się za siebie, oddziałuję na innych. Jesteśmy wspólnotą jako Kościół i żadna modlitwa nie jest sprawą tak izolującą mnie od reszty wspólnoty, by jej skutki ograniczały się do mnie samego.  

 

  – Tak często tłumaczymy Bogu, czego chcemy, co jest nam potrzebne, namawiamy Go i przekonujemy…  

 

    – Prawdę mówiąc, uśmiechnąłem się z powodu tego pytania, bo przecież jest ono retoryczne, to znaczy wszyscy znamy odpowiedź. Bogu nie ma sensu dyktować ani tłumaczyć niczego, bo to On właśnie pobudza nas do modlitwy w określonych intencjach. Przecież napisano: „Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami” (Rz 8, 26).

     

– Dlaczego więc „Z Maryją ratuj człowieka”?       – Syn Boży stał się jednym z nas, nie inaczej, jak tylko stając się Jej Synem, dlatego powinniśmy Go naśladować i tą samą drogą zmierzać ku Niemu – przez Maryję. A w Sanktuarium Jasnogórskim ta droga jest doprawdy wytarta kolanami wokół ołtarza, w którym znajduje się Jej ikona. Te koleiny na marmurowych płytach mówią same za siebie – nawet kamień ustępuje, gdy naciskamy go kolanami modlitwy. Poza tym Jej oblicze ośmiela każdego człowieka, nawet najbardziej napiętnowanego. Dlaczego? Każdy, nawet najbardziej zraniony, zniszczony przez krzywdę lub osobisty grzech, sponiewierany człowiek w bliskości tego Oblicza nie czuje się onieśmielony. Otóż prawy policzek Maryi jest stygmatyzowany dwiema dużymi szramami, które są przecięte trzecią. Na szyi zaznaczono dalszych sześć cięć, mniej lub bardziej wyraźnie. Okaleczenie twarzy w czasach starożytnych było wielkim poniżeniem. Piotr, który odciął ucho Malchusowi, tak naprawdę miał zamiar okaleczyć jego twarz, gdyż takie okaleczenie uczyniłoby dowódcę straży arcykapłana niegodnym pełnienia tego stanowiska. Usiłował to uczynić za aresztowanie Jezusa. Obcięcie ucha lub okaleczanie twarzy było wówczas odbierane jako oznaka hańby i kary za wyjątkowe przestępstwo. Również zbiegłych niewolników napiętnowano na twarzy. Tylko Łukasz zaznacza, że ucho Malchusa, zapewne Nabatejczyka, zostało uzdrowione przez Jezusa, gdyż nie chciał On trwałego upokorzenia tego człowieka, który nie bardzo był świadomy, kogo przyszedł aresztować. Fakt ten jednak rzuca wyjątkowe światło na cięcia dokonane przez husytów w 1430 r. w czasie rabunkowej napaści na klasztor. Te zranienia obrazu nigdy nie zostały „uleczone” przez jakichkolwiek malarzy czy konserwatorów. Nie zamalowano ich, wręcz przeciwnie. Nie ośmielili się i bardzo dobrze. Istnieją, gdyż dzięki nim wielu, tysiące ludzi, niosących na sobie stygmat wstydu losowego i cierpienia, które upokarza, może odnaleźć wspólnotę podobieństwa z Matką Jezusa, a dzięki temu ułatwić sobie samemu modlitwę skierowaną wprost do Niej i wyprosić cudowną przemianę swojego albo czyjegoś położenia. Zarówno na Jasnej Górze, jak i w innych miejscach maryjnego kultu, w miejscach objawień albo sanktuariach, gdzie znajdują się ikony czczone przez wiernych, zawsze cudowne wydarzenia były adresowane do ludzi ubogich – zarówno w sensie najgłębszym, czyli duchowym, jak i najbardziej materialnym. Ona jest najbliżej tych najbardziej oddalonych – dlatego z Maryją potrzeba nam ratować.

Edytowany przez Dorota Wrz 23 '16, 00:03
Dorota
Dorota Oct 22 '16, 13:14

Modlitwa nieustanna

 

 

Alfred Joyce Kilmer został zastrzelony przez snajpera pod koniec I wojny światowej, 30 lipca 1918 roku, w czasie wojny o Marne we Francji. Miał wówczas zaledwie trzydzieści jeden lat. Zostawił żonę z piątką dzieci. Pamiątką po nim pozostała Antologia poetów katolic­kich. We wprowadzeniu do niej Kilmer napisał, że „katolik jest katolikiem, o ile się modli”. Dostrzegł, że katolik, który jest wrażliwy na Piękno i próbuje je wypowiedzieć za pomocą słów, czyni swoje słowa modlitwą i uwielbieniem.

 

 

 

Widząc piękno świata, trudno się nim nie zachwycić, a zachwyt prowadzi do modlitwy i adoracji Autora całego stworzonego piękna. Jak Maria, siostra Marty i Łazarza, usiadła kiedyś u stóp Jezusa, by zasłuchać się w Jego głos i spędzić z Nim kilka chwil, tak my możemy, choćby co jakiś czas, spędzać chwile naszego życia na kon­templacji piękna stworzonego świata.

 

Niekiedy zachwyt pięknem ogarnia nas również w czasie kontaktu z ludzkimi dziełami sztuki: podczas słuchania muzyki lub oglądania pięknych obrazów. Czyż zachwyt nad pięknem świata i dobrocią ludzi nie jest jednocześnie uwielbieniem dla Stwórcy świata? Czyż nie jest to modlitwa?

 

 

 

Co to znaczy, że zawsze powinniśmy się modlić i nie ustawać (por. Łk 18, 1)? Przecież z pewnością Pan Jezus nie oczekuje, żebyśmy przeklęczeli całe życie w kościele. Nie oczekuje tego ani od kapłanów, choć są od chwili święceń w stopniu diakonatu w szczególny sposób zobowiązani do modlitwy za Kościół, ani tym bardziej od małżonków mających na utrzymaniu gromadkę dzieci i jeszcze zatroskanych o starzejących się i słabych rodziców. Zachęcając do nieustannej modlitwy, Chrystus oczekuje czegoś innego.

 

 

 

Dopowiedzenie i wyjaśnienie słów Chrystusa znajdujemy w Katechizmie Kościoła katolickiego.

 

Cała jego czwarta, ostatnia część została poświęcona modlitwie chrześcijańskiej. Jest w niej fragment doty­czący Chrystusowej zachęty do nieustanej modlitwy, która znalazła echo w zachętach św. Pawła: „Nieustannie się módlcie” (1 Tes 5, 17) oraz „Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu!

 

Nad tym właśnie czuwajcie z całą usilnością i proście za wszystkich świę­tych” (Ef 6, 18). Nieustan­na modlitwa „może płynąć tylko z miłości”; jest możliwa tylko wówczas, gdy człowiek jest rozkochany w Bogu. Miłość bowiem sprawia, że: po pierwsze - modlitwa jest zawsze możliwa; po dru­gie - modlitwa jest życiową koniecznością i po trzecie - modlitwa i życie chrześcijańskie stają się nierozłączne.

 

 

1. Modlitwa jest zawsze możliwa, ponieważ Chrystus jest „z nami przez wszystkie dni” (Mt 28, 20) - jest i pozostanie z nami na zawsze. Dzięki temu, że On zawsze jest z nami, możemy modlić się do Niego i z Nim. Jak zauważa św. Jan Chryzostom: „Można modlić się często i gorąco. Nawet na targu czy w czasie samotnej przechadzki, siedząc w swoim sklepiku czy też kupując lub sprzedając, a nawet przy gotowaniu”.

 

 

2. Modlitwa jest życiową koniecznością, ponieważ bez Jezusa niczego nie możemy uczynić. Modlitwa sprawia, że jednoczymy się z Nim. Przecież nam powiedział: „Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15, 5).

 

 

Za koniecznością modlitwy przemawia też argument z przeciwieństwa: jeśli się nie modlimy, to nie pozwalamy, by prowadził nas Duch Święty, a bez Jego prowadzenia człowiek ulega niewoli pożądania i popada w niewolę grzechu (por. Ga 5, 16-25).

 

Święty Alfons Liguori powie jeszcze radykalniej: „Kto się modli, z pew­nością się zbawia; kto się nie modli, z pewnością się potępia”.

 

 

3. I wreszcie, modlitwa i życie chrześcijańskie są nierozłączne, ponieważ i w modlitwie, i w codziennym życiu chrześcijańskim najważniejsze jest uzgodnienie własnej woli z wolą Bożą. Modląc się, nie tylko mówimy, czego pragniemy, ale przede wszystkim wsłuchujemy się w słowo Boże, by usłyszeć to, czego pragnie od nas Bóg. Życie chrześcijańskie polega na realizacji słów modlitwy Pańskiej: „bądź wola Twoja”.

 

 

Modlitwa nieustanna, jakiej oczekuje od nas Pan Jezus, jest możliwa. Orygenes powie, że „Ten tylko modli się nieustannie, kto modlitwę łączy z czynami, a czyny z modlitwą. Tylko w ten sposób możemy uznać za możliwą do urzeczywistnienia zasadę nieustannej modlitwy”.

 

 

W swojej przypowieści o aroganckim sędzi, który nie bał się Boga ani nie liczył się z ludźmi, Pan Jezus zadał retoryczne pyta­nie: „A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie?” (Łk 18, 7). Pan Jezus zapewnia Bożą opiekę tym, którzy zwracają się do Boga z wytrwałą i ufną modlitwą.

 

Moi drodzy, co to znaczy że mamy modlić się nieustannie?

 

 

Święta Teresa od Dzieciątka Jezus mówiła: „Modlitwa jest dla mnie wzniesieniem serca, prostym spojrzeniem ku Niebu, okrzykiem wdzięczności i miłości zarówno w cierpieniu, jak i radości”. To wzniesienie serca może dokonać się wszędzie - nie tylko w kościele czy w kaplicy – i o każdej porze dnia. Pomocą są akty strzeliste: Jezu, ufam Tobie; Jezu, kocham Cię. Modlitwą jest też jakaś forma wdzięczności wobec Boga za piękno świata i dobroć ludzi, albo też prośba o cierpliwość i opanowanie w chwilach trudnych w chwili znużenia.

 

 

Moi drodzy!

 

 

Chrystus w przypowieści o wdowie przychodzącej do nieuczciwego sędziego ukazuje wartość modlitwy prośby zanoszonej w chwili zagrożenia przez zło. Pragnie w ten sposób zapewnić słuchaczy, że modlitwa taka z pewnością zostanie wysłuchana. Powtarzane przez nas codziennie słowa modlitwy „Ojcze, zbaw nas od złego” można traktować jako pewnego rodzaju zabezpieczenie. Codziennie powta­rzam Bogu, że gdybym się znalazł w zasięgu oddziaływania zła, to Ty, Ojcze, zbaw mnie od jego niszczącego działania. Zupełnie jednak inaczej brzmią te same słowa, gdy człowiek faktycznie znajduje się w ręku zła. Wtedy wołanie staje się krzykiem o ratunek, posiada charakter sygnału S.O.S.

 

 

Jezus ma na uwadze taką właśnie sytuację, zapewniając, że jeśli Bóg usłyszy wołanie, ów sygnał S.O.S., prędko pospieszy z pomocą i weźmie wołającego w obronę.

 

 

Zło zawsze zmierza do oddzielenia człowieka od Boga, a gdy mu się to udaje, niszczy człowieka całkowicie. Jego pierwsze uderzenie boleśnie rani, chcąc nas odciąć od Boga. Można powiedzieć, że ostrze zła trafia w nasze połączenie z Bogiem. W tym momencie, gdy człowiek zagrożony przez zło zaczyna wołać do Boga o ratunek, tak mocno przywiera do Niego, że uderzenia zła zamiast go od Boga oddzielać, „wbijają” go w Niego. Skoro zaś sam człowiek szuka ratunku u Boga, to i Bóg wychodzi naprzeciw i otwiera swoje serce, by zagrożonego ocalić.

 

 

Jeżeli człowiek zaatakowany przez zło nie wzywa pomocy, nie wyczekuje od Boga, to znak, że mu ani na Jego pomocy, ani na spotkaniu z Bogiem nie zależy. Najczęściej dobrowolnie wybiera drogę życia daleką od Boga.

 

 

Każde zagrożenie, każde nieszczęście winno nas do Boga zbliżać, a nie oddalać. To dlatego ono jest dopuszczone przez Boga. Zawsze też stanowi okazję do umocnienia naszej wiary. Jeśli w zagrożeniu uciekamy się do Boga i umacniamy swoje więzy z Nim, to po pewnym czasie będziemy wdzięczni Bogu, że pozwolił nam przeżyć bolesne dni. Odkryjemy, że znacznie więcej w nich zyskaliśmy, niż wycierpieli, a nawet stracili.

 

 

Wykładnikiem tego wewnętrznego zawierzenia Bogu jest właśnie modlitewna prośba o ratunek. Chodzi przy tym szczególnie o modlitwę samego zagrożonego, to ona jest niezawodnie skuteczna. Stąd też opanowanie sztuki modlitwy prośby, w chwili zagrożenia przez zło, stanowi jeszcze jeden ważny element życia religijnego. Jezus uczy nas tego w Modlitwie Pańskiej, każąc wołać „Ojcze, zbaw nas od złego”. Jak modlitwa wdzięczności jest potrzebna do rozwoju życia religijnego, tak w chwilach zagrożenia przez zło modlitwa prośby jest potrzebna do ocalenia człowieka.

 

 

Polskie przysłowie „jak trwoga, to do Boga” wcale nie musi być rozumiane jako krytyka słabej religijności, która dostrzega Boga jedynie w chwili zagrożenia. Może być bardzo ewangelicznym przypomnieniem prawdy o potrzebie nadawania sygnału S.O.S. w stronę nieba wtedy, gdy sytuacja jest trudna, a możliwości człowieka niewystarczające do jej przezwyciężenia.

 

 

Często mamy do czynienia z zagrożeniem przez zło - nałogi, rozkład rodziny, potęga opinii środowiska, które kradnie lub żyje kłamstwem, niemoralność - wtedy trzeba sięgnąć do wytrwałej, wprost naprzykrzającej się Bogu modlitwy, do nadawania sygnału S.O.S. W tej wytrwałości jest zawarta wiara w Jego pomoc. Wytrwałość ta gwarantuje również możliwość współpracy z łaską, gdy Bóg zacznie jej udzielać.

 

 

Jako ludzie wierzący częściej prosimy za tymi, których zło już osaczyło. Ta modlitwa nie posiada tak zdecydowanej skuteczności, nie odwraca bowiem ich serca od zła, nie rzuca ich wprost w ręce Boga. Niemniej jest to modlitwa twórcza, gest naszej miłości bliźniego i troski o jego prawdziwe dobro. Często właśnie ta wstawiennicza modlitwa przygotowuje akcję ratunkową podjętą przez Boga w celu jego ocalenia. Wielu ludzi zostanie zbawionych dzięki modlitwie ich bliskich. Skutki tej wstawienniczej modlitwy objawią się dopiero w wieczności. Nie ma modlitwy nieskutecznej.

 

 

Moi drodzy!

 

 

Modlimy się każdego dnia, ale szczególnym dniem, który jest uświęcany przez modlitwy, jest niedziela, skupiona wokół Eucharystii. Eucharystia to uczta i ofiara wypełniona najpiękniejszą modlitwą. W niej sam Pan Jezus włącza nas w swoją modlitwę do Boga Ojca i daje nam swego Ducha, abyśmy wraz z Nim złożyli Bogu najdoskonalszą ofiarę uwielbienia.

 

 

Trzeba nam, znającym moc modlitwy, stanąć obok Chrystusa na Golgocie, który z wy­ciągniętymi rękami modli się od dwu tysięcy lat i czeka na moment, w którym na ziemi umilknie szczęk oręża i zapanuje miłość i pokój. Prawdziwy pokój może spłynąć w serca nasze, naszych braci i sióstr jedynie z serc podłączonych do Boga przez modlitwę.

 

Czy ty, drogi bracie i siostro, masz nieustannie swe ręce wzniesione do Boga? Czy ty się modlisz? Jeśli tak, to Bogu niech będą dzięki.

 

ks. Józef Tabor

 

Strony: « 1 2 3