wypisz wymaluj, mam ten sam problem co Aneta....
to mój 4 dzień części dziękczynnej, ale miks odczuć mam od pierwszego dnia. Koszmary, w których D. łapie mnie za rękę, bezgłośnie prosi, zeby go nie zostawiać. Czarno, przerażająco. A zaraz potem jestem w jakiejś kaplicy czy też na pielgrzymce. Umiera moja mama, a potem zamrtwychwstaje i znów umiera. Z początku myślałam, że to odpowiedź Boga, a potem, ze jednak nie... Ciągle walczę z dwoma głosami w głowie. Taką maleńką nadzieją, że moja intencja jednak się spełni i tym głosem, że nic nie da się z tym zrobić, że to bez sensu. Mam wręcz ochotę udusić obiekt mojej intencji :( . Modlę się o jakiś znak czy moja intencja jest słuszna, ale jak na razie cisza... Juz nawet myslalam, że ten głos przeważający jest głosem Boga, ale przecież Bóg nie kazałby mi się odnosić ze nienawiścią do osoby o którą się modlę. Prawda? Nie dokłada mi otoczenie, które mówi mi, żebym odpuściła. Szczerze coraz częściej myślę, że to wszystko serio się nie uda, że może naprawdę mam odpuścić. Żadnej iskierki nadziei.
Co robić?