Witajcie
W końcu znalazłem chwilę żeby opowiedzieć swoją historię, choć od ponad 2 miesięcy jestem bezrobotny więc czasu mam sporo ale tracę go na głupoty i rozmyślania. Osobę w której byłem zakochany poznałem w wakacje 6 lat temu. Kiedyś chodziliśmy razem do szkoły, była to dla mnie najpiękniejsza dziewczyna na świecie, ale nigdy nie miałbym u niej szans. Los (może Bóg) jednak sprawił, że poznaliśmy się i zakochaliśmy w sobie. Dla mnie to był cud, od razu wiedziałem, że to miłość mojego życia, że znalazłem przyszłą żonę o której tak bardzo marzyłem. Była piękna i mądra choć trochę poraniona przez życie, podobnie jak ja. Ale wiedziałem, że ta miłość to musi być dar od Boga i że wszystko razem z Nim pokonamy. Byliśmy razem rok, w tym czasie już były rozmowy o małżeństwie o dzieciach o przyszłości. Jednak wszystkie zranienia, które nosiliśmy w swoich sercach zaczęły dawać o sobie znać, doszła do tego nieczystość. I w końcu zostawiłem tą moją miłość, choć było to 5 lat temu to w sumie dopiero teraz rozumiem czemu tak zrobiłem. Po naszym rozstaniu próbowałem topić smutki w ramionach innych dziewczyn, raniąc i wykorzystując je. Ona była załamana, psycholog, straszne myśli. Po dwóch latach po rozstaniu zadzwoniłem do niej. Długo się do tego zbierałem, dopiero mój wyjazd za granicę mnie do tego zmusił. Spotkanie, rozmowa, niedowierzanie. Powiedziałem, że będę o nią walczył, chciałem zrezygnować z wyjazdu, ale nie dawała mi zbyt dużo nadziei, no to pojechałem. Pisaliśmy do siebie mejle, było w nich już trochę nadziei więc po 2-3 miesiącach wróciłem. Spotkanie, rozmowa, ale już bez nadziei. Wiedziałem, że w jej sercu jest jeszcze coś, jakaś iskra, ale rozum zwyciężył. Oczywiście tragedia, życie nie ma sensu itd. Więc żeby było ciekawie po tygodniu całkiem przypadkiem poznałem dziewczynę, o której pomyślałem że mogę ją pokochać. Nie sądziłem, ze to kiedykolwiek nastąpi a to się stało i jeszcze tak szybko. Z tą byłą dziewczyną zerwałem całkiem kontakt i spotykałem się z tą nową. Na początku byłem bardzo zaangażowany i wszystko układało się super. Ale po kilku miesiącach zaczęło się psuć między nami, tzn. ja nie chciałem pogłębiać tej relacji. Teraz wiem, że nie można budować związku na zgliszczach starych spraw i ran, dopiero po uporządkowaniu terenu swojego serca można iść przez życie z drugą osobą. Po prawie roku znajomości zakończyłem związek z tą dziewczyna i znów odezwałem się do swojej starej miłości. W jej życiu też działo się wiele i o dziwo zaczęliśmy się spotykać. Tylko nie wiedzieliśmy czy mamy odbudowywać starą znajomość czy budować coś nowego. Zadanie mieliśmy utrudnione bo teraz mieszkaliśmy w różnych miastach i było to raczej sentymentalne wracanie do przeszłości. Trwało to kilka miesięcy, po czym przez kilka następnych miesięcy nie spotykaliśmy się wcale. Zrobiła się z tego jakaś gra uczuć i wydawało się że to już koniec. Ale po półrocznej przerwie doszło do spotkania, później kolejnego, telefony, rozmowy. Wszystko zaczęło się układać, może nie do końca jakbym tego chciał, ale znów byłem z miłością swojego życia. Teraz to już na zawsze będziemy razem - myślałem. Ostatecznie wszystko zakończyło się po prawie 6 latach tej znajomości z wieloma przerwami. Tym razem to ja zostałem porzucony, wszystko odbywało się w dość dramatycznych okolicznościach. To co usłyszałem o sobie i o nas od ukochanej osoby, rozbiło mnie całkowicie. Dla mnie całe życie było skończone, wiedziałem że już nigdy nie będziemy razem, że nie będę miał nigdy żony. Jedynym ratunkiem żeby nie zwariować była dla mnie psychoterapia, na którą chodzę do dziś. Mija już prawie pół roku od tych wszystkich wydarzeń, w miedzy czasie odmawiałem Nowennę Pompejańską za tą osobę i generalnie za naszą miłość, żebyśmy byli razem. Nie udało mi się jej dokończyć, zabrakło kilku dni, ale już byłem wykończony i tak jestem w szoku, że przez tak długi okres czasu dałem radę. Matka Boska nie wysłuchała mojej prośby, w zasadzie po jakimś czasie już nie modliłem się za nas tylko za tą osobę, żeby była szczęśliwa i za siebie. Tak sobie myślę, że choćbym odmówił sto takich modlitw to i tak nic by nie dało. Z perspektywy czasu i tych wszystkich wydarzeń widzę, że nie pasowaliśmy do siebie z tą osobą i po prostu nie było nam dane stworzyć rodziny. Pewnie są powody dla których się poznaliśmy. Ja wiele przez tą znajomość się nauczyłem, a ona miała szansę zmienić swoje życie. Ale na siłę nie da się nikogo zmienić ani zmusić do miłości. Ja trochę się oszukiwałem, że ona pod wpływem mojej miłości bardziej zaufa Bogu i będziemy żyli tak jakby On tego dla nas chciał. Tak się jednak nie stało, nasze priorytety i spojrzenie na życie różnią się na tyle, że bycie razem byłoby niemożliwe. A tak najkrócej mówiąc ta osoba mnie nie kochała.
Na pewno warto modlić się za drugiego człowieka, ale nie za to żeby nas pokochał. Życzę wszystkim nieszczęśliwie zakochanym powodzenia w sprawach sercowych. Ja powoli podnoszę się z dna i chciałbym czuć to i ufać, że człowiekowi do pełni szczęścia niezbędna jest tylko miłość Boga. To trudne ale to chyba jest prawda (:
Pozdrawiam
Piotr