Temat nieco przeterminowany, ale chciałam podzielić się swoim doświadczeniem - zawsze kiedy kończę jedną nowennę modlę się tak poprostu, własnymi słowami o intencję na następne (mam zawsze wiele pomysłów, ale często są mało konkretne). Więc albo do Ducha Świętego, albo do Najświętszej Panienki. Zawsze coś tam mi do głowy przyjdzie. Przykład - przedostatnia nowenna wpadła mi do głowy znienacka, i nie zaczęłam jej w żadne święto Maryjne, ale w którymś momencie poczułam wewnętrznie, że to jest ten czas i że to jest ta intencja, którą powinnam omadlać. Cały czas nowenny to było istne piekło - wyraźny znak, że intencja dobra i potrzebna. Skończyłam ją ciężko znerwicowana, a ostatni różaniec odmawiałam z poczuciem, że zaraz ktoś mnie zamorduje (dosłownie, jak by coś mnie wewnętrznie atakowało, miałam straszne trudności). Przez następne dwa tygodnie dochodziłam do siebie myśląc, że już nigdy nie odmówię pompejanki, bo nie dam rady. Minęło dwa tygodnie i zobaczyłam kolejną intencję - sama pchała się przed oczy, jakoś tak z życia wyszło. Pewnego dnia - 18 marca - poczułam przynaglenie żeby zacząć. Mówię sobie "przecież to nie jest żadne święto Maryjne ani jakaś ważna data" (a zwykle staram się jakoś zaczynać lub kończyć w święta) aż szperając w internecie znalazłam, że jest to dzień corocznych objawień jednej z wizjonerek w Medjugorje i urodziny tej wizjonerki.
Jest prowadzenie, są i wskazówki. Być może czasem oprócz modlitwy o ukazanie intencji najbardziej pilnej w danej chwili potrzeba nadstawić wewnętrznego ucha na nie :)