Loading...

Opowiadania | Forum Nowenny Pompejańskiej

Lokalizacja tematu: Forum » Różności » Propozycje
Besia
Besia Kwi 11 '16, 19:49

~~Młody mężczyzna służący w armii był bez przerwy poniżany za swoją wiarę w Boga. Pewnego dnia dowódca postanowił upokorzyć młodego żołnierza przed całym oddziałem. Zawołał go i rozkazał: - Podejdź tutaj, weź klucze i zaparkuj samochód. Żołnierz odpowiedział: - Nie potrafię kierować! Na to dowódca: - W takim razie zwróć się o pomoc do swojego Boga! Udowodnij nam, że On istnieje! Żołnierz wziął klucze, i modląc się odmaszerował w stronę samochodu... Zaparkował go DOSKONALE w miejscu wskazanym przez dowódcę. Gdy wysiadł z samochodu ujrzał, że cały oddział żołnierzy płacze. Zgodnie zawołali: - Chcemy służyć twojemu Bogu! Młody żołnierz zdumiony zapytał o powód ich zmiany. Wtedy dowódca ze łzami w oczach podniósł maskę samochodu pokazując brak silnika w środku. Żołnierz powiedział: - Teraz widzicie? Bóg, któremu służę jest BOGIEM TEGO, CO WYDAJE SIĘ NIEMOŻLIWE, Bogiem dającym życie temu, co nie istnieje. Możecie sądzić, że wiele rzeczy jest nie do wykonania, ale z BOGIEM WSZYSTKO JEST MOŻLIWE. - tłum. Renata Palla.

Wsparcie Duchowe Skarby Pustyni

Besia
Besia Kwi 14 '16, 22:12

~~Panie wybacz mi, kiedy się skarżę!

 


              Dzisiaj w autobusie zobaczyłem śliczną dziewczynę o złocistych włosach i poczułem zazdrość… Sprawiała wrażenie takiej radosnej… Zrobiło mi się żal, że moja twarz nie jest tak samo rozpromieniona. Nagle, gdy wstała i ruszyła ku drzwiom, zauważyłem, że jest kaleką. Miała tylko jedną nogę, poruszała się o kulach. Ale kiedy przechodziła obok mnie… uśmiechnęła się!

              O Boże, wybacz mi, kiedy się skarżę. Ja mam obie nogi. Świat należy do mnie!

              Zatrzymałem się, aby kupić cukierki. Chłopak, który je sprzedawał, był taki uroczy. Zacząłem z nim rozmawiać. Wydawał się taki zadowolony z życia. Nie spieszyłem się zbytnio, mogłem sobie pozwolić na spóźnienie. Kiedy odchodziłem, powiedział do mnie: „Dziękuję panu. Jest pan ogromnie miły. Przyjemnie  jest porozmawiać z kimś takim jak pan. Wie pan – dodał – jestem niewidomy”. O Boże, wybacz mi, kiedy się skarżę. Ja mam dwoje zdrowych oczu. Świat należy do mnie.

              Później, kiedy odszedłem ulicą, zobaczyłem chłopca z oczami przepełnionymi smutkiem. Stał i patrzył na inne dzieci, które się bawiły. Nie wiedział, jak ma się zachować. Zatrzymałem się przy nim i spytałem: „Dlaczego do nich nie dołączysz, chłopcze?”. Bez słowa dalej patrzył przed siebie i wtedy zrozumiałem, że jest głuchy. O Boże, wybacz mi, kiedy się skarżę. Ja mam dwoje zdrowych uszu. Świat należy do mnie.

              Mam nogi, które zaniosą mnie, dokąd zechcę; mam oczy, dzięki którym mogę oglądać blask zachodzącego słońca; mam uszy, dzięki którym usłyszę odpowiedzi na moje pytania. O Boże, wybacz mi, kiedy się skarżę. Doprawdy, zostałem obdarzony wieloma błogosławieństwami. Świat należy do mnie.

                                                                               Autor nieznany.

Besia
Besia Kwi 20 '16, 14:33

~~
Jak Pan Jezus małego Józia wziął do nieba


 Było to we wrześniu 1931 roku w Sokolnikach blisko Lwowa.
 Poczciwa kobiecina M. marchocka warzyła właśnie wieczerzę przy kuchni, żeby swoje kochane pisklęta, które po ciężkiej pracy w polu wrócą za chwilę do chaty, nakarmić i posilić przed nocą.
Najmłodszy z dzieci, Józio, wbiegł pierwszy do domu, a pochwaliwszy Pana Boga, stanął przed swą matką i rzekł:
- Mamusiu, ja nie będę dziś jadł wieczerzy!
- Dlaczego, syneczku? Taką dobrą kaszę gotuję, dlaczego miałbyś nie zjeść. Idź, siadaj przy stole, podam ci zaraz.
- Mamusiu, głowa mnie strasznie boli, pali mnie, położę się do łóżka, to może przestanie!
 Zaniepokojona niewiasta spojrzała na synka, wzięła go za głowę:
- Boże, Boże! Strasznie rozpalona głowinka twoja, synciu. Ty gorączkę masz. Gdzie byłeś? Co ci się stało?
- Byłem przy tatusiu na zagonie, snopki wiązałem, a tu nagle w oczach mi zaćmiło, że na chwilę nic nie widziałem. Rzuciłem wszystko, siadłem sobie trochę, a potem powolutku szedłem do domu.
- To legnij sobie na łóżko, Józiu, i śpij. Może przeminie gorączka, to sobie zjesz w nocy. Kaszę ci zostawię na stole.
 Józio klęknął przy łóżku i zmówił paciorek wieczorny jak zwykle, bo był bardzo dobrym chłopcem i nigdy nie udawał się na spoczynek, nie pomodliwszy się wcześniej. Po chwili spał już mocno. A gdy gospodarz z resztą dzieci przyszli do domu, Marchocka prosiła ich, żeby nie robili hałasu, aby chorego Józia nie zbudzić ze snu. W tej samej izbie na ławie położyła się Hanka, starsza siostra Józia. Gdy świtać zaczęło rano, Hanka wstała, zbliżyła się do śpiącego chłopczyny i zbudziła go mówiąc:
- Wstawaj, Józek. Już słonko zagląda przez okienko i ptaszki świergotają, dzień się robi. Wstawaj!
 Chłopczyk szeroko otworzył oczy i rzekł:
- Czyś ty widziała? Czyś słyszała, co Pan Jezus do mnie mówił? Widziałaś Matkę Boską, Aniołów?...
- Ech, co ty pleciesz Józek, bredzisz w gorączce i tyle. Gdzieżby to Pan Jezus tu przychodził, albo Najświętsza Panienka, albo Aniołowie.(...)
- Ależ Hanusiu, wszyscy oni tu byli! Naprawdę, że byli, a ja dziś do nieba do nich pójdę!
- Nie bredziłbyś Józek! Ot śniło ci się, a ty wierzysz. Wstań i jedz. Mleka ci zagotuję i zdrów będziesz!
- Hanusiu, a czy ty byś nie chciała ze mną do nieba iść dzisiaj? Ja poproszę Pana Jezusa, jak przyjdzie po mnie, to może byśmy razem tam poszli. Co? Chcesz?
 Dziewczynka zaczęła płakać i wołać:
- Mamusiu, pójdź i zobacz, co się dzieje? Józek bredz. Powiada, że tu Pan Jezus był, Mateńka Boża i Anioły! A gdzieżby tak mogło być, jak on mówi!
 Przyszła matka, a widząc spalone wargi dziecka, mówi:
- Józieczku, tyś słaby. Do doktora pojedziemy, może coś poradzi! Napij się trochę ziółek, zgotuję ci to. Może febra trochę zelży.
- Mamusiu, tu był Pan Jezus w nocy i Matka Boska i Anioły były! O, widzicie stąd przyszli! Nie przez drzwi, nie przez okienko, tylko stąd z góry. Powała znikła gdziesik i niebo przyszło, i jasność wielka, i wtedy zeszedł Jezus i Mateńka Boża i Anioły, i tu przy mnie stali wszyscy. A Pan Jezus był śliczniejszy niż ten w kościele we Lwowie, calutki w jasności był i to mi powiedział:
- Józiu , ty jutro do nieba pójdziesz do Mnie. Chcesz?
 Ja bym zaraz chciał iść, ale Pan Jezus powiedział:
- Nie teraz, ale jutro przyjmiesz Komunię Świętą i ze Mną do Nieba pójdziesz!
 Marchocka, płacząc , przerwała dziecku to wyznanie, wołając na męża:
- Ojciec , chodź no! Józieczek słabeńki bardzo. Zaprzęgaj konie szybko, zawieziemy dziecko do szpitala, do Lwowa, tam doktorzy coś pomogą. Od wczoraj mały nic nie chce jeść. Boże ratuj!
 Przyszedł ojciec , pocałował synka, zapłakał i poszedł zaprzęgać konie. A Józio zaczął dalej ciągnąć swoje opowiadanie:
- Mamusiu, nie do szpitala, tylko do kościoła mnie zawieźcie, bo ja się chcę wyspowiadać i Komunię Świętą przyjąć, a potem z Panem Jezusem pójdziemy do Nieba!
- Ależ Józiu, ty jeszcze nie byłeś nigdy u spowiedzi, jak się wyspowiadasz? Ksiądz Katecheta mówił, że dość dla ciebie na drugi rok do spowiedzi pójść. Ty taki maleńki jeszcze, ty nie rozumiesz co to spowiedź!
- Rozumiem i wiem, jak się spowiadać, bo mnie Pan Jezus wszystkiego nauczył dziś w nocy, co mam księdzu powiedzieć na spowiedzi. Tak, tak, nauczył mnie Pan Jezusek, to muszę wiedzieć, a potem będę żałować, żem przykrość zrobił Bozi i Bozia przebaczy, a ksiądz mi poda Komunię Świętą, a Pan Jezus do serca przyjdzie i do Nieba razem pójdziemy!
 Gospodarz zaprzągł konie, dziecko ubrano odświętnie, posadzono na wozie koło matki, ojciec konie zaciął i jechali do kościoła do Lwowa. Józio, przytulony do matki, parę razy pytał:
- Czy już blisko Lwów i kościółek?
 Wreszcie stanęli przed parafią św. Marii Magdaleny. Józio sam zeskoczył z wozu i szedł na przód do świątyni Pańskiej. U progu prosił matkę, żeby i ona razem z nim poszła do spowiedzi i Chrystusa Pana przyjęła, bo się z tego Pan Jezus ucieszy. Właśnie Msza św. się kończyła, po której Marchocka zaprowadziła synka do zakrystii, proszą księdza o spowiedź dla siebie i dla Józia, który chce iść dzisiaj do Nieba.
 Wyspowiadawszy oboje, kapłan udzielił im Komunii Świętej, a po dziękczynieniu wzruszony całym zdarzeniem, chciał im służyć śniadaniem. Lecz chłopczyna jeść nie mógł. Był uradowany, uśmiechnięty i powtarzał w uniesieniu wesela słowa:
- Mamusiu, już przyjąłem Pana Jezusa, więc pójdę z Nim na pewno do Nieba, bo mi to sam obiecał, a Pan Jezus nie kłamie nigdy!
 Marchocki czekał z końmi przed kościołem, usadowił żonę i synka na wozie, a potem ruszył drogą do szpitala św. Zofii, żeby lekarze zbadali chorego Józia. Chłopczyk , przytulony do matki, szeptał cicho:
- Mamusiu, czy my już do Nieba jedziemy?
 Spłakana matka odpowiadała zawsze.
- Uspokój się, Józieczku, pan doktor da ci lekarstwo i zdrów będziesz, śpij teraz cichutko.
 Niebawem doktor szpitalny zbadał chorobę dziecka, groził zapaleniem mózgu, radził zostawić chłopczyka w szpitalu, bo jest niebezpieczeństwo życia.
 Józio ze swej strony błagał rodziców, by go nie zostawiali w szpitalu, bo przecież on wie, że umrze dzisiaj:
- Dzisiaj pójdę do Nieba! Weźcie mnie do domu lepiej, bądź przy mnie, mamusiu! - prosił.
Więc opuścili szpital, czyniąc zadość prośbie słabego dziecka. Matka owinęła go chustką swoją, posadziła przy sobie na kolanach. Konie ruszyły. Wsparty główką o pierś swej matki szeptał Józio co chwilę:
- Oj jedziemy, jedziemy do Nieba!Już teraz na pewno do Nieba! Pan Jezus to powiedział, że dziś z Nim będę w Niebie...
 W końcu chłopiec zamilkł. Główka przestała go boleć - usnął, by się przebudzić w gronie Aniołów w upragnionym Niebie. Umarł w połowie drogi do Sokolnik.
 Zdarzenie prawdziwe, spisane przez M.J. Lewakowską na podstawie opowiadania matki śp. Józia. Tekst ukazał się w Posłańcu Serca Jezusowego w lutym 1933r. Język został uwspółcześniony.

 

 

 

Besia
Besia Kwi 25 '16, 16:04

~~Modlitwa starej kobiety

 

      Gdzieś w pewnym mieście mieszkała sobie stara kobieta. Mieszkańcy miasta przechodząc co dzień obok jej domu widzieli ją jak siedząc na ganku modli się na różańcu. Paciorki różańca szybko przesuwały jej się w palcach. Mieszkańcy byli zadowoleni, że choć jedna osoba w ich miejscowości modli się codziennie za nich. Któregoś dnia przechodząc zobaczyli kobietę siedzącą jak co dzień na ganku, ale chyba śpiacą bo paciorki pozostawały nieruchome w jej dłoniach. Tymczasem kobieta zobaczyła, że nie siedzi jak zwykle na ganku a znajduje się w dużym, jasnym pokoju. Na środku stał stół. Za stołem zobaczyła nie kogo innego a samego Pana Jezusa siedzącego ze swą Umiłowaną Matką. Po bokach stali Aniołowie. A przed stołem stał Archanioł z mieczem w dłoniach.
      - "Kobieto umarłaś dzisiejszego dnia i oto stoisz na sądzie nad sobą" - rzekła Pan Jezus. Zaczął przeglądać księgi jakby żywota owej kobiety i rzekł: - "Za swoje liczne grzechy zostajesz skazana na wieczne potępienie". Anioł z mieczem ruszył w kierunku kobiety. Padła na kolana i zaczęła prosić najpierw Pana Jezusa potem Jego Matke o litość i miłosierdzie. Ale Pan Jezus choć bardzo smutny pozostawał nie ugięty. Wtedy kobieta zaczęła prosić Matkę Jego: "Matko Boża przecież ja tyle czasu poświęcałam na modlitwę, tyle różańców odmówiłam, proszę zlituj sie nade mną." Maryja popatrzyła smutno na kobietę, potem szepnęła coś Swojemu Synowi i powiedziała pokazując w róg pokoju:

     - "Oto garniec z Twoimi modlitwami, zajrzyj do niego". Kobieta zbliżyła się wolno, z lekiem i podniosła pokrywę. Zobaczyła czarną otchłań. Pełno też było tam złotych kulek które zostawały w mig połkniete przez ukazujace się z ciemności czarne weże. Były też złote kulki połykane przez inne węże czerwonego koloru. - "To są twoje modlitwy - rzekła Maryja - złote kulki to Twoje modlitwy. Czarne węże połykają modlitwy odmawiane na pokaz dla innych. Czerwone węże połykają modlitwy szczere, ale gubiące się w zwątpieniu jakie rodziło Twoje serce. Zwątpieniu czy modlitwa zostanie wysłuchana. Były one szczere ale odmawiane przez zwątpienie jakby bez wiary". Kobieta zajrzała jeszcze raz do garnca. Powoli wzrok jej przyzwyczajał się do ciemnosci i na samym dnie zobaczyła maleńką iskierkę do której nie zbliżał się żaden wąż a nawet jakby uciekały od niej. Sięgnęła ręką i wyjeła owąiskierke zanosząc Matce Bożej. Matka usmiechneła się i rzekła: - "Pamiętam. Byłaś wtedy jeszcze małym dzieckiem. Kładąc się spać ucałowałaś swoją matke na dobranoc i podeszłaś do Mojego obrazu, przesłałaś mi pocałunek i powiedziałaś "To jest moja druga mamusia którą kocham nad wszystko". To było powiedziane czystym sercem i z prawdziwą miłością" - Matka Boża pomyslała chwilę, po czym zaczęła szeptać coś Swojemu Synowi do ucha.

     - "Kobieto - rzekł Pan Jezus - Moja Matka dla tej jednej modlitwy uprosiła łaskę dla Ciebie. Otrzymujesz jeszcze jedną szansę". W tym samym momencie kobieta obudziła się na swoim ganku. Od tej pory nikt jej już nie widywał na ganku, ale każdy czuł jej pomoc i kiedy umarła mieszkańcy byli szczęśliwi bo wiedzieli, że teraz mają swoją orędowniczke bezpośrednio przed tronem Pana.

 

Legendy chrześcijańskie

 

Besia
Besia Gru 20 '16, 23:55

~~
Opowiadanie wigilijne


 

 

 

 

 


     Słońce zaczęło przybierać ogniste czerwone barwy. Oznaczało to, że dzień zaczyna dobiegać końca. W kominku trzaskały iskry palącego się suchego drewna. Świerk przybrany w kolorowe bombki, łańcuchy i lampki zdobił cały pokój. Pod nim leżało mnóstwo pudełeczek z prezentami. Dzieciaki rozkładały na stole talerze, a gospodyni kroiła w kuchni niedawno upieczony makowiec. Cała rodzina szykowała się do zjedzenia uroczystej kolacji wigilijnej. Przygotowania przerwało pukanie do drzwi.
- Kto tam? – zapytał zdziwiony gospodarz, gdyż nikogo nie spodziewał się tego dnia.
- Otwórz proszę. Zeszłej nocy spalił mi się dom, nie mam pieniędzy na nocleg ani też rodziny do której mógłbym się zwrócić o pomoc. Potrzebuję jakiegoś schronienia.
      Gospodarz wyjrzał na zewnątrz przez bardzo małe okienko w drzwiach. Zobaczył stojącego staruszka. Jego ubranie było podziurawione oraz brudne. Ręce trzęsły mu się z zimna, a z oczu po policzkach spływały łzy.
- Nie ma tu u nas miejsca dla takich tak ty. Idź szukać dalej bo ja i tak nie wpuszczę cię do swego domu.
     Mężczyzna posmutniał. Usiadł na obsypanym śniegiem schodku przed drzwiami. Zamknął oczy i wyobraził sobie, że leży na łące w słoneczny letni dzień. Dookoła słychać śpiew ptaków, czuć zapach kwiatów, a w oddali widać rosnące duże brzozy.
      Po kilkunastu minutach ocknął się i rozejrzał dookoła. Rzeczywistość była zupełnie inna niż jego marzenia. Na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Siarczysty mróz coraz bardziej dawał się we znaki. Staruszek wstał i postanowił, że będzie dalej pukał do drzwi z nadzieją, że ktoś mu otworzy.

     Tymczasem w domu rodzina była już gotowa do uroczystej kolacji. Każdy odświętnie się ubrał, bo za chwilę wszyscy mieli zasiąść do stołu. Od drzwi ponownie rozległo się głośne pukanie.
- Niech nikt nam już nie przeszkadza – odezwał się gospodarz. Jego żona spojrzała na niego, pokręciła głową i powiedziała:
- To na pewno ten staruszek, którego nie wpuściłeś. Wyglądałam kilka razy przez okno i widziałam, że nie poszedł dalej szukać schronienia tylko skulony usiadł na schodach przed naszym domem. Na pewno mu zimno. Idź, powiedz mu żeby wszedł. Tutaj się ogrzeje. Przygotowałam tyle jedzenia, że wystarczy również i dla niego. Przy stole także mamy jedno wolne miejsce.
      Pan domu zamyślił się. Po chwili jednak uśmiechną się sam do siebie i poszedł w stronę drzwi. Chwycił za klamkę i je otworzył.
- Zapraszamy do środka – powiedział. Starszy mężczyzna ucieszył się bardzo. Podał rękę gospodarzowi, podziękował, a potem przekroczył próg domu.

     Kilka minut później gospodarz, jego żona, dzieci, a także nieznajomy mężczyzna zgromadzili się przy wigilijnym stole. Każdy wziął do ręki biały opłatek. Wszyscy złożyli sobie nawzajem życzenia i zaśpiewali: Cicha noc, święta noc...

***

Jeśli wsłuchamy się w siebie to także możemy usłyszeć głos mówiący:
To ja Jezus, pukam do drzwi Twojego serca. Proszę otwórz bym mógł tam zamieszkać. Pragnę być Twoim przyjacielem, prowadzić Cię po drogach Twojego życia, tylko wpuść mnie do środka. Nie chcesz teraz, nie jesteś gotowy... Dobrze zrozumiem. Poczekam.
Pamiętaj, do póki żyjesz, ja zawsze będę stał przy tych drzwiach i do nich pukał, ale od Ciebie zależy czy mi je otworzysz.

Karolina Dolecka

 

Edytowany przez Besia Gru 20 '16, 23:56
Besia
Besia Gru 22 '16, 22:15

~~Gwiazdeczka

 

      Była najmłodszą i najmniejszą z gwiazd, jakie Stwórca zapalił na firmamencie niebieskim. Co noc spoglądała na ziemię i wędrując wraz z innymi po niebie marzyła o tym, by być jak inne, które wskazują podróżnikom drogę lub swym pięknem przykuwają uwagę i dzięki temu nastrajają ludzkie serca do modlitwy uwielbiającej Boga. Przeglądała się w śpiących jeziorach i zaglądała do ludzkich okien, głaszcząc swoim nikłym światełkiem pogrążone w śnie zaróżowione buzie dzieci. Przyglądała się złotym oczkiem ćmom i próbowała ich szare skrzydełka pozłocić choć odrobinką złotego pyłku. Jej starsze siostry, ułożone w różnorodne gwiazdozbiory, ozdabiające nieboskłon niezwykłym deseniem, grały niesamowitą symfonię uwielbienia, słyszaną jedynie przez nie i Tego, który był ich Stworzycielem.
     Pewnej niezwykłej grudniowej nocy Gwiazdeczka, której imię znał jedynie Bóg, Ojciec wszelkich ciał niebieskich i praw nimi rządzących, usłyszała wzruszającą pieśń o ich siostrze, która przed ponad dwoma tysiącami lat na rozkaz Stwórcy zabłysła przepięknym blaskiem, by wskazać ludziom niezwykłe wydarzenie - narodziny na ziemi Syna Bożego w maleńkim Betlejem. Zwróciła na siebie uwagę Mędrców, którzy za jej blaskiem ruszyli w daleką drogę, by spotkać to maleńkie, niezwykłe i jedyne w dziejach świata takie Dziecię. Bóg dał jej także inną niezwykłą właściwość, że choć była jedna, wezwała swym blaskiem tych wędrowców z trzech różnych stron świata. Jak to sprawiła, nikt nie rozumiał, ale czy jest coś, co dla Boga jest niemożliwe? Jej blask nadzwyczajny dostrzegli także pasterze, którzy nie rozumiejąc tajemniczego światła z nieba przerazili się. Uspokojeni przez Bożych posłańców pobiegli także powitać Króla Wszechświata narodzonego w postaci maleńkiej Dzieciny.

     - Nasz Ojciec stworzył ludzi na Swój obraz i podobieństwo obdarzając ich zdolnością myślenia i tworzenia, a przede wszystkim - miłowania. Sam Syn Boży umarł za nich na krzyżu, by odkupić ich winy i zaprosić do krainy wiecznej radości i wiecznej miłości u Swego boku! Są tak niezwykle obdarzeni, a nie potrafią tego docenić i okazać Mu wdzięczności! - wyjaśniła mądra Gwiazda Polarna.

     - Pewnie bardzo z tego powodu cierpi - zmartwiła się Gwiazdeczka.

     Obserwując bowiem z nieboskłonu to, co się dzieje na ziemi, nieraz była przerażona i zawstydzona widząc, jak ludzie nienawidząc się walczą z sobą, złorzeczą i bluźnią.

     - Gdyby choć przez moment być jak nasza droga siostra Gwiazda Betlejemska i zaśpiewać komuś hymn o niezwykłej miłości naszego Stwórcy. Nie muszę przecież trwać miliony lat- byle tylko zabłysnąć jak tamta na króciutko chociaż dla jednej, jedynej osoby, by znalazła drogę do Pana Boga - rozmarzyła się.

     Jej myśli znał Pan Bóg i uśmiechnął się tajemniczo. Przecież On lubi najbardziej ze wszystkiego spełniać nasze marzenia i sprawiać, by wszyscy byli szczęśliwi - nawet gwiazdki na niebie, bo przecież miłuje niezmiernie Swoje stworzenia - i te żywe, i te nieożywione. Tworzył je przecież z ogromną miłością obmyślając z niezwykłą precyzją w najdrobniejszych szczegółach każde z nich, więc - stały się arcydziełami.

     Tym razem zapragnął spełnić marzenie Gwiazdeczki.

     Właśnie przez gęsty las zmierzała mała dziewczynka. Płakała, bo rano wyszła z domu z koszyczkiem, by nazbierać swojej mamusi na imieniny czerwonych, słodkich malinek i czarnych, smacznych jagódek. Oddaliła się jednak zbyt daleko od znanej ścieżki i zabłądziła w nieznanym lesie. Krążyła bezradnie głodna i zziębnięta. Gdy zapadła noc, usiadła pod drzewem i zaczęła modlić się, ocierając łezki.

     - Aniołku Stróżu, pomóż mi znaleźć drogę do domu! Pewnie wszyscy się martwią o mnie, a ja sama nie umiem sobie poradzić.

     W pewnym momencie spojrzała w niebo, próbując znaleźć swojego Anioła. Ujrzała prześlicznie świecącą gwiazdę. Wydało jej się, że świeci nad czołem kogoś niezwykle pięknego, ubranego w długą jasną szatę, jakby utkaną z promieni księżyca. Mieniła się to na niebiesko, to na różowo. Dziewczynka spostrzegła, że ma ogromne, lśniąco białe skrzydła. Gwiazda nad czołem Anioła świeciła wyjątkowo jasno - jaśniej niż księżyc, a jednak nie raziła, choć jak ogromna lampa oświetlała wszystko wokół.

     - Ty jesteś moim Aniołem Stróżem? - zapytała dziewczynka.

     - Tak, moja maleńka. Zaprowadzę cię do domu. Podaj mi rączkę i koszyczek z twoimi skarbami.

     Anioł jakby się zmniejszył tym momencie do wzrostu mamusi. Dziecko podało mu rączkę i ruszyli przed siebie leśną dróżką oświetlaną przez Gwiazdeczkę. Ona to sprawiła, że las do tej pory straszny i nieznany stał się jak piękny ogród pełen jasności.

     - Pamiętaj, moja maleńka, że nie wolno samemu oddalać się od domu. Wszyscy cię szukają, a rodzice martwią się, że już nigdy cię nie zobaczą.

     - Obiecuję ci, kochany Aniołku.

     Wkrótce znaleźli się na podwórku. Panowało na nim niezwykłe poruszenie. To przyszli sąsiedzi, by pomóc szukać zagubionej dziewczynki. Na progu stała mama i bardzo płakała.

     Na jej widok, zapanowała ogromna radość. Pytaniom nie było końca.

     Tylko tatuś dziewczynki stał na uboczu.

     - Nie cieszysz się, że wróciłam?

     Tatuś pochylił się nad nią. Zauważyła, że płacze.

     - A ja myślałam, że duże chłopaki nie płaczą!

     - Płaczą, płaczą, ale tylko jak nikt nie widzi, bo się tego wstydzą. Kiedy nagle zniknęłaś, przypomniałem sobie, że jest Ktoś, o Kim zapomniałem, a Kto może mi ciebie odnaleźć. Tylko On mógł nam pomóc, więc zacząłem się do Niego modlić. Nie czyniłem tego od wielu lat. Kiedy się odnalazłaś, zrozumiałem, że On jest i słucha uważnie naszych modlitw.

     - Kto, tatusiu?

     - Pan Bóg, córeczko. Dzięki tobie odnalazłem drogę do Pana Boga. Jeszcze bardziej niż ty w lesie, ja zabłądziłem w życiu. Pokazałaś mi drogę do Boga, moja Gwiazdeczko.

     - To nie ja, to ona. Świeciła na głowie mojego Anioła Stróża i pokazała nam drogę - wyjaśniła dziewczynka wskazując niewielką gwiazdę na niebie.

     Tatuś zamyślił się.

     - Widocznie każdy ma swoją Gwiazdkę Betlejemską.

     Gwiazdeczka zamrugała do niego szczęśliwa, że spełniło się jej marzenie. I znów stała się jedną z najmniejszych na nieboskłonie. Gdzieś tam pewnie jest, mrugając tajemniczo. To jest jej uśmiech - dla Ciebie.

 


Zofia Myślińska ( Magdalena Tarasiewicz)

 

Strony: « 1 2