Dziś jest mój 23 dzień nowenny. Modlę się za chłopaka, którego darzę uczuciem. Nie sprecyzowałam jednak swojej intencji jako - o jego powrót, ale o przemianę jego serca. Tak, owszem chcę aby do mnie wrócił, ale gdy zaczynałam nowennę "coś" mnie tchnęło - o przemianę jego serca. Relacja z nim była raczej grzeszna, toksyczna, ale wszystko to okupiłam ogromnym cierpieniem. Prawdę mówiąc pierwszy raz w życiu, przez taki długi okres czasu przechodziłam tak ogromne cierpienie, totalny bezsens życia. Teraz nie jest idealnie, jeśli chodzi o zagojenie tej bolesnej rany, ale z pewnością jest dużo lepiej niż na samym początku.
Piszę tutaj, choć nie skończyłam jeszcze mojej nowenny. Moje uczucia do niego osłabły, ale jednak tli się we mnie ta iskierka nadziei, że się zejdziemy. Wiem, że najważniejsze to pozwolić się Bogu prowadzić i zaufać Mu. Poddać się Jego woli, nawet wtedy jeśli odbiega od naszych oczekiwań. Nie wiem już co robić... nic nie wskazuję na to by moja nowenna przynosiła jakiekolwiek efekty właśnie w tej konkretnej sprawie (oczywiście czuję ogromną łaskę, ale nie dzieje się nic w tej konkretnej intencji). Wciąż za nim tęsknię, pragnę kontaktu z nim. Dopada mnie uczucie beznadziejności, że nie powinnam się już modlić za niego. Może to pokusa, może zły mnie kusi? Naprawdę chcę by to Jezus był Panem mojego życia i powtarzam, że to Jego wola ma się realizować, ale nie mogę sobie poradzić z tym wszystkim. Bardzo pragnę z nim być, choć jest we mnie właśnie jakieś poczucie, że Bóg chce inaczej. Nie potrafię tak całkowicie zawierzyć, tak do końca.