Kochani, proszę kogoś mądrzejszego ode mnie o odpowiedź. Sprawa dla niektórych może błacha ale dla mnie ważna całym sercem. Jestem z mężczyzną ponad 3 lata i przez te 3 lata bardzo się kochaliśmy i były to najpiękniejsze lata w naszym życiu, dużo ludzi mówiło nam że jesteśmy wzorem do naśladowania, jego i moi rodzice cieszyli się że jesteśmy razem, prowadziliśmy razem firmę i od 4 miesięcy zamieszkaliśmy w domu, który dostał od rodziców, remontowaliśmy i wszystko zaczęło się układać, planowaliśmy ślub i rodzinę. Od 2 miesięcy jednak wszystko się zmieniło, przestał wychodzić z domu, myć się, zwracać na mnie uwagę, a jak się starałam żeby gdzieś wyszedł to nawet nie odpowiadał, wiele rzeczy zaczęło go przytłaczać w tym ja, a że jest osobą milczącą to wszystko w sobie dusił, niby rozmawialiśmy i był dobry dla mnie ale coś było nie tak.
3 tygodnie temu miarka mu się przelała i wszystko wyładował na mnie (oczywiście zawiniłam, że doszło do tej kłótni, pojechałam bez niego ze znajomymi, bo on nie chciał jechać ale też nie powiedział bym została, a ja pomyslalam że te 2 dni dobrze mu zrobią jak sobie przemyśli pare rzeczy w samotności i po powrocie się zaczęło) za wszystkie zmartwienia obarczył mnie winą (nie dosłownie) i w tym całym gniewie i złości wyrzucił mnie z domu,
(który cały czas powtarzał że jest nasz) i zaczął zachowywać się jak nie on. Nie awanturował się ani nic tylko stał jak słup soli i tylko mówił że mam wyjść, zabrał mi klucze i powiedział że miarka się przebrała.
Nie mam pojęcia co się dzieje. Załamałam się, przepraszałam go i błagałam byśmy to naprawili i cały czas się modliłam za nas za niego, ale kiedy tylko było lepiej zaraz było coraz gorzej, nie odzywał się, nie odpisywał trwało to 2 tygodnie. Później się spotkaliśmy byłam łagodna i tłumaczyłam mu jak zwykle ale nic do niego nie docierało, chciał to skończyć a potem powiedział, że nie wie czy chce kończyć, ale zdjął obrączkę i spakował moje rzeczy. Kiedy po nie przyjechałam pomógł mi je spakować i zawieźć do rodziców i rozmawialiśmy w miarę normalnie. Stanęło na tym że dajemy sobie czas tyle, że on zakłada że tego nie naprawimy i cały czas to powtarza, a ja wierzę że naprawimy i modliłam się nowenną do Św. Judy Tadeusza i zawierzyłam to Matce Boskiej Jasnogórskiej, pojechałam sama na pielgrzymkę. I kiedy myśle że już jest lepiej to nagle jakiś grom i burzy nadzieję.
Kwestia w tym, że on nie chce się starać, nawet nie próbuje.
Podczas każdej rozmowy odmawiałam różaniec i jakoś łagodniał na chwilę a i mi było lepiej. Dodam, że mój ukochany jest agnostykiem ale ilekroć chciałam iść do kościoła szedł ze mną. Nigdy mu nie mówiłam że to dla mnie ważne byśmy chodzili i za mało mi zależało wiec rzadko chodziłam na msze św. Teraz wiem, że jeśli będziemy razem to będzie jedna z najważniejszych rzeczy. Chcę rozpocząć nowennę pompejańską w intencji żeby nasza wzajemna miłość przetrwała i rosła w siłę, żebyśmy wzięli ślub, tylko moje serce pełne wątpliwości, nic mi nie zostaje już prócz modlitwy, ale nie wiem czy taka jest wola Boża byśmy byli razem? Może powinnam się poddać. W głębi serca czuje że to nie koniec ale nie wiem czy potrafię zawierzyć. Chcę się modlić tą nowenną ale nie mam siły. Czy taka intencja w ogóle ma sens? Różaniec to modlitwa która daje mi największe ukojenie, może warto spróbować? Jestem taka zagubiona ;(