Bez przesady z tym Freudem - świat się na nim nie kończy, a przede wszystkim nie zaczyna od niego (chociaż miał wiele racji i gdyby napisał coś podobnego, to znaczyłoby moim zdaniem tylko, że dobrze napisał). Wydaje mi się, że można w tym kluczu czytać ojców pustyni, a także duchowość karmelitańską; słyszałam zresztą podobną wypowiedź na wykładzie o modlitwie Jezusowej. Może zresztą użyłam mylącej terminologii. Naprawdę nie wszystko, co nieprzyjemne, pochodzi od Szatana - skąd wszyscy są takimi specjalistami od Szatana i jego zamierzeń: Zły to, Zły tamto... Myślę, że gdyby to było takie proste, nie byłoby prawdziwego problemu zła. Ale Diabeł jest nieporównanie, nieomal nieskończenie inteligentniejszy od człowieka - a Bóg nieskończenie większy od Diabła i Jego zamiary są dla nas niepojęte: "bo drogi Moje nie są drogami waszymi, a myśli Moje, myślami waszymi". Człowiek sam dla siebie jest zagadką. Nie zgadzam się z takim stawianiem sprawy, że smutno mi - to wina Diabła, wesoło mi - to dar Boży, bo w miarę, jak człowiek dojrzewa wewnętrznie, pewne rzeczy przestają go już cieszyć, a inne zaczynają smucić (książeczka z Apokalipsy św. Jana, w ustach słodka jak miód, goryczą napełnia jego wnętrzności).
Zamiast się śmiać, Kasiu, napisz, proszę, czy to, co napisałam, jest nieprawdą i dlaczego. Uważam, że to ważny temat - również dla Ciebie. Można też postawić tu pytanie o to, co to znaczy wziąć swój krzyż - i o to, co napisała Adrienn von Speyr, że nie wystarczy go nieść, trzeba go też WZIĄĆ.