Na wstępie pragnę zaznaczyć, że nie zamierzam nikogo tu obrażać ani podważać niczyjej wiary. Sam z resztą jestem katolikiem. Może bardzo zagubionym, ale jednak katolikiem. Muszę to napisać, ponieważ na dalszą część tego posta zapewne wiele osób zareaguje oburzeniem. Moje wątpliwości dotyczą ogólnie modlitwy, a szczególnie nowenny pompejańskiej. Otóż od dłuższego czasu znajduję się w dość przykrej i trudnej dla mnie sytuacji. Jako, że jestem z religijnej rodziny postanowiłem poprosić o pomoc Jezusa i Maryję. Wiedziałem jednak, że nie dam rady odmówić Nowenny Pompejańskiej. Tak więc z wielką wiarą i łzami w oczach odmówiłem nowo poznają Nowennę do Matki Bożej rozwiązującej węzły. Nie było łatwo, w ciągu raptem dziewięciu dni chciałem się poddać jakieś trzy razy, ale udało się. Byłem szczery, starałem się z całych sił nie skupiać na sobie, godzić z Wolą Boga, rozważać tajemnice różańca i samemu podejmować realne działania. Efekty zobaczyłem niemal natychmiast. Niestety im bliżej końca nowenny tym było gorzej, a sytuacja wróciła do wcześniejszego stanu. Nowennę w tej intencji skończyłem jakoś ponad miesiąc temu, a obecnie jest jeszcze gorzej. Skąd ten chwilowy przebłysk? Nie wiem. Po tej sytuacji dostałem chwilowego załamania, po czym bezskutecznie próbowałem zacząć tą nowennę od nowa. Myślę, że tym razem znowu mi się uda, bo jestem już w siódmym dniu. Niestety, obawiam się, że ona również mi nie pomoże, bo wzięło mnie zwątpienie. Zacząłem więc zastanawiać się nad odmawianiem Nowenny Pompejańskiej. Aby podbudować swoją wiarę w jej moc wchodziłem wiele razy na stronę ze świadectwami. I tu dochodzę do sedna sprawy. Im dłużej czytałem te "świadectwa" tym mocniej wątpiłem. Te pseudo "świadectwa" w zdecydowanej większości przypadków kończą się na zasadzie "Bóg mnie nie wysłuchał, ale czuję jakiś taki pokój w sercu i jest super..." To nie są świadectwa, to anty-świadectwa, one niczego nie udowadniają. Dla mnie oznacza to, że albo takie nowenny nie działają, albo działają zupełnie inaczej. Zastanawiam się nad tym trochę od strony filozoficznej. To jedna z tych modlitw NIE DO ODPARCIA, O COKOLWIEK poprosimy itd.. Skąd tyle niespełnionych intencji? Czy nie jest tak, że Bóg w większości przypadków pozbywa się naszych próśb, bo przecież On sam wystarczy? Mówiąc, że się ich pozbywa mam na myśli zabranie od nas uczucia, że tego potrzebujemy. Zamiast zdrowia otrzymujesz pogodzenie się z chorobą, zamiast życiowego partnera bądź powrotu współmałżonka - zgodę na samotność, zamiast upragnionego dziecka, zgodę na to, że nigdy nie będziesz go mieć. Tak działa Bóg. Z punktu widzenia człowieka to trochę oszustwo... Zanim zostanę zasypany standardowymi argumentami pragnę zaznaczyć, że zdaję sobie sprawę z następujących kwestii: 1. Bóg patrzy w kategoriach naszego zbawienia i nie może dać nam czegoś, co byłoby przeciwko temu. Tak więc prośmy o cokolwiek pod warunkiem, że prosimy o Boga... bo rzecz w tym, że ktoś, kto jest na wysokim poziomie wiary chce już tylko Boga... Jak więc można mówić, że nasze problemy są dla Niego istotne? 2. Bóg nie jest maszynką do spełniania życzeń. Oczywiście, że nie. Dlatego 3. Należy z nim rozmawiać zawsze, a nie tylko gdy jest źle, a prosić pokornie i z wiarą, bo bez naszej wiary i pokory sam Jezus nie uzdrowi. Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na właściwym. 4. Rzeczy materialne nie są istotne, o czym miałem okazję się dość boleśnie przekonać. A słyszałem o ludziach, którzy ponoć modlą się pompejanką o milion złotych... Jak słabe życie duchowe trzeba prowadzić? 5.Boga trzeba nazywać Ojcem i naśladować. Być blisko poprzez sakramenty święte i uczynki na codzień. 6. Trzeba godzić się z Jego wolą, bo (patrz punkt 1.). 7. Na efekty trzeba czekać, czasami lata, co jednak jeśli jest jeszcze gorzej niż było przed naprawdę szczerą modlitwą i zupełnie nie ma się już nadziei? 8. Dla Chrystusa trzeba wyrzec się siebie, czyli znowu proś o co chcesz pod warunkiem, że prosisz o Boga. Czyli proś o cokolwiek chcesz pod warunkiem, że Ja też tego chcę... Tak, wiem, w moich słowach nie ma już pokory, za to jest frustracja. Może to głupie, ale boję się zacząć odmawiać Nowennę Pompejańską, bo nie chcę żeby przestało mi zależeć na tym, na czym tak bardzo mi zależy już od dawna. Wolę być smutnym z powodu braku tej sfery życiowej, niż jej nie potrzebować. Nie potrafię wyrzec się siebie, więc uzdrowienie Chrystusa do mnie nie przyjdzie... Nie proszę o rzeczy materialne, nie chcę prosić tylko dla siebie, z całych sił staram się wyrzucić wszelki egoizm z siebie i z tej jedynej prośby, na której mi tak bardzo zależy, chcę i próbuję zostać z Chrystusem mimo wszystko, chcę też doprowadzić do Niego osobę, którą wydaje mi się, że kocham, ale nie mam już siły, bo wszystko coraz bardziej przemawia za tym, że ani jedno, ani drugie nigdy nie będzie mi dane... Więc co jest ze mną nie tak? Brak cierpliwości? Dziwna filozoficzna logika? Sam już nie wiem...