Każdy z nas znał, zna bądź będzie znał kogoś zmagającego się z tą chorobą. Chorobą, której nazwa powoduje strach, niepokój i nerwowe uderzenie ciepła w klatce piersiowej. Rak. Tak, o nim mowa. Jest wszędzie dookoła. Atakuje z nienacka, niespodziewanie, z furią i agresją. Wiemy, że krąży wokół nas, ale "przecież mnie to nie dotyczy", "nie w tak młodym wieku", "to niemożliwe". Znacie to, prawda? Ja też miałem takie myśli. Mam 29 lat, od półtora roku wspaniałą żonę, mieszkanie, pracę, wiele planów i pomysłów na przyszłość. Pewnego dnia wszystko się jakby zatrzymało, zeszło gdzieś dalej. Przyszło jak uderzenie. Mocne, niespodziewane, z zaskoczenia. Ale od początku.
Zwykły dzień. Codzienny prysznic. Właśnie wtedy, podczas kąpieli wyczułem zgrubienie na prawym jądrze. Dziwne, twarde, niebolesne. Pomyślałem "no nic, pewnie to nic złego". Pierwsze co zrobiłem to oczywiście internet i przeszukiwanie stron medycznych. Tu pojawiło się pierwszy raz słowo "rak". Poczułem napływające gorąco w mostku. Objawy się zgadzały, choroba młodych mężczyzn, około 1000 nowych zachorowań każdego roku. Stwierdziłem, że to napewno nie to, to niemożliwe, nie ja. Przeczytałem wszystko na ten temat, każda stronę, każde forum. Objawy mogły świadczyć o innych niegroźnych przypadlosciach, ale stres już mnie nie opuszczał. Powiedziałem o tym swojej żonie. Natychmiast znalazła i umowiła mi najszybszą wizyte u urologa. Mówiła "napewno nic złego, ale trzeba sprawdzić". Wizyta 30-go stycznia, dzień moich imienin.
Nadszedl dzień wizyty. Godzina 10.30. Wchodzę do gabinetu i opowiadam lekarzowi co mi dolega. Doktor spokojnie prosi żebym się położył i rozebrał. Będzie USG. Zaczynamy badanie. Zamykam oczy, czuję jak serce chce mi wyskoczyć z klatki piersiowej. Następuje cisza, badanie trwa dość długo, mam tysiące myśli w głowie. Dlaczego nic nie mówi? Co on tak długo robi? W końcu powiedział, poważnie i z lekkim zaniepokojeniem: "Nie wygląda to dobrze, prawdopodobnie jest to nowotwór ". To zdanie uderzyło mnie jak młot. Lekarz coś dalej mówił, ale nie słyszałem tego, w uszach czułem tylko walenie serca. Po dłuższej chwili uspokoiłem się na tyle, żeby go wysłuchać. "Wie pan, nowotwory jądra zwykle są złośliwe, szybko dają przerzuty choć dobrze się leczą". Dostałem skierowanie do Centrum Onkologii z życzeniami powodzenia. Chciałem jak najszybciej wyjść, nie mogłem słuchać tego co mówił. Do samochodu szedłem cały się trzęsząc. Po kilku próbach włożenia kluczyka do stacyjki odpaliłem auto i wróciłem do domu.
Nadszedł dzień wizyty w klinice. Ogromna kolejka do każdego gabinetu. Uderzająca liczba ludzi, tyłu chorych, przygnebiajace miejsce. Wizyta u lekarza i ponowne badanie. Dostałem masę skierowań na różne badania i wyznaczono mi termin operacji. 1 marca, dopiero za miesiąc.
Nie będę tu opisywał każdego badania, bo moja opowiesc musiałaby mieć kilka stron. Opowiem co pomogło mi przetrwać ten straszny okres. Bóg. Tak, znalazłem wspaniałe oparcie w Bogu i wierze. Zawsze byłem osobą wierzacą, nie uczęszczałem na mszę, ale starałem się modlić raz dziennie. W internecie przypadkowo natrafiłem na Nowennę Pompejańską. Nigdy nie modliłem się na różańcu, a tu trzeba było odmawiać cały przez 54 dni. Nie zraziłem się tym, postanowiłem spróbować.
Początki były trudne, cały czas coś mnie rozpraszało, czułem że coś chce mi przeszkodzić. Było ciężko ale nie odpuszczałem. I tak dotrwałem do operacji. Na sali po wszystkim bałem się, że nie dam rady odmówić różańca. Byłem pół przytomny i na silnych lekach przeciwbólowych. Z wysiłkiem i bólem odmówiłem modlitwę.
Po operacji przyszedł czas na kolejne badania, te najważniejsze. Zależało od ich wyniku, czy będę potrzebował chemioterapii czy nie. Po ich wykonaniu modliłem się jak nigdy w życiu, z wielką pokorą i gorliwoscią. Nigdy nie obwiniałem Boga o to co mi się przytrafiło. "Bądź wola Twoja" powtarzałem. Oddałem całego siebie Chrystusowi. "Jezu, Ty się tym zajmij". Wieczorem, dzień przed poznaniem wyników, przy końcu modlitwy poczułem coś czego nigdy nie czułem. Odmawiając ostatnia cząstkę różańca niespodziewanie i nagle poczułem napływające ciepło i idący za nim nie opisany spokój. Wspaniałe uczucie, którego piękna nie oddadzą słowa. Było to najpiękniejsze uczucie jakiego doznałem kiedykolwiek. Wiem, że pochodziło od Boga. To ciepło i spokój było jak uścisk pełen miłości. Cudowne. Wiedziałem już wtedy, że wszystko będzie dobrze.
Rano wstałem z fantastycznym nastrojem. O dziwo moja żona również. Mieliśmy doskonały nastrój, a przy obecnej sytuacji wydawało nam się to aż niestosowne. W dobrym humorze pojechaliśmy po wyniki. Słowa lekarza zapamiętam na zawsze: "Jest wszystko wporządku, nie ma mowy o przerzutach, chemia nie będzie potrzebna".
Poczulismy ogromną radość i wróciliśmy do domu świętować.
Jest to moje świadectwo. Chcialem podzielić się z Wami moją historią. Bóg jest przy nas zawsze, mimo że tego nie dostrzegamy. Wie co jest dla nas najlepsze. Najważniejsze to dać Mu działać i modlić się. Zaufajcie Mu a was poprowadzi. Bóg jest miłością.
Dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie mojego świadectwa, Bóg z Wami!