Witam Was,
dzielenie się tym z innymi jest dla mnie trudne, zwłaszcza na forum katolickiem, dlatego proszę o wyrozumiałość i powstrzymanie się z niemiłymi, ocennymi i moralizatorskimi komentarzami.
Mam 23 lata, od 5 lat odmawiam nowennę pompejańską. Nie jestem idealna, mam problemy z wiarą, Bóg raczej mi nie pomaga, o ile istnieje, grzeszę czasami częściej czasami rzadziej. Ale się staram, jeśli to jest jakieś usprawiedliwienie.
Pierwszą nowennę odmówiłam w intencji powrotu chłopaka, który mnie zostawił dla innej dziewczyny. Nie wrócił, a z tamtą jest do dzisiaj. Ja zostałam z ogromnym zranieniem bycia zdradzoną. Modliłam się potem o chłopaka i dobrego męża. Poznałam innego chłopaka, byłam z nim dwa lata, ale mnie źle traktował. Żadnego kontaktu fizycznego - nie mówię tutaj nawet o seksie, ale też o takich zwykłych gestach jak złapanie dla rękę, buziak, przytulenie, pogłaskanie. Był niemiły, przez dwa lata ani razu nie powiedział mi, że mnie kocha. Przez ten związek ciągle płakałam..ostatecznie podjęłam decyzję o rozstaniu, a było to dla mnie trudne. Próbowałam do niego wrócić po kilku miesiącach, ale bez skutku. Nabawiłam się depresji, wyjechałam do pracy na kilka miesięcy do Anglii. Tam udało mi się jakoś pozbierać w kupę, odmówiłam nowennę za zmarłych w mojej rodzinie, wróciłam do Polski i poznałam mojego obecnego chłopaka. Jesteśmy już dwa lata razem, bywało różnie. Po jakimś czasie powiedział mi, że modlił się o dobrą żonę, był na mszy sprawowanej w tej intencji i potem poznał mnie. Poczułam ogromną radość, bo ja też modliłam się o dobrego męża. On nie jest praktykujący, ale trochę nie ze swojej winy. Jego mama jest radykalnie religijna, wiele razy dała mu odczuć, że pójście na kilka godzin do kościoła jest ważniejsze od syna. Niejednokrotnie mówiła, że to Jezus jest najważniejszy, zostawiając mojego chłopaka w brudnym mieszkaniu, w którym wszystko się wali, bez taty, którego wyrzuciła z domu (nie oceniam jej, miała swoje powody). Mój chłopak stracił przez to wiarę i odszedł od Boga, który jawi mu się jako źródło problemów. Pół roku temu dowiedziałam się, że mój chłopak mnie zdradził. Był to ciężki dla nas okres, kłóciliśmy się i rozstawaliśmy codziennie. Ja od dawna czułam, że jest tam osoba trzecia, ale on zaprzeczał. W końcu przyznał się, że to trwało jakiś czas i miałam rację.
A teraz przejdę do sedna sprawy:
nie oszukuję, że współżyję z moim chłopakiem, chociaż mam wyrzuty sumienia i staram się tego nie robić, z każdej spowiedzi wychodzę z postanowieniem poprawy, ale upadam. Długo byłam uzależniona od pornografii i dotykania się (nawet w trakcie trwania związku). Z tym, póki co, udało mi się zerwać. Pół roku temu miałam sen, w którym uprawiałam stosunek z kobietą. Nie przejęłam się, uznałam, że to dlatego, że tak obsesyjnie myślę o tym, że chłopak mnie zdradza, mam ogromnie dużo kompleksów (od ZAWSZE), a do tego brakowało mi jakiejś koleżanki, przyjaciółki, bo ze wszystkimi się pokłóciłam i jedyną osobą, z którą rozmawiałam w tamtym czasie był mój chłopak, a jak wiecie, nie było wtedy między nami dobrze. I wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że 3 miesiące temu, po kłótni z moim chłopakiem, która żywo mnie dotknęła i nie mogłam się po niej pozbierać, siedziałam sobie nad podręcznikami i nagle pojawiła się w mojej głowie myśl "a co jeśli jesteś lesbijką?". I się zaczęło. Zaczęłam mieć natrętne myśli, zaczęłam wyobrażać sobie różne rzeczy. Nie mogłam spać nocami, byłam ogromnie pobudzona, schudłam dużo, bo nie mogłam jeść, spać, żyć. Zaczęłam zwracać obsesyjnie uwagę na kobiety, miałam wrażenie, że każda mnie podnieca. Nigdy wcześniej tak nie miałam, jak widzicie - zawsze byłam z chłopakami, zawsze mnie do nich ciągnęło, zawsze pragnęłam mężczyzny, z racji tego, że sypiałam z nimi - zawsze też podobało mi się życie erotyczne z mężczyznami. A teraz nagle mężczyźni mnie w ogóle nie interesują, kobiety uważam za piękne, mężczyzn za nudnych. Przeraziłam się, zaczęłam odmawiać nowennę pompejańską w intencji tego, żebym była heteroseksualna, bo przez to wszystko straciłam poczucie rzeczywistości, ciężko mi odróżnić prawdę od fikcji. Zaczęłam się spowiadać, tak dokładnie, robić spowiedzi furtkowe.
W trakcie nowenny mój chłopak jest jeszcze lepszy, zaczął się jeszcze bardziej starać (a już od kilku miesięcy jest niewyobrażalnie dobrze w naszej relacji), jakiś czas temu byłoby to nie do pomyślenia, ale chodzi ze mną częściej do kościoła, przestał komentować to, że się modlę i czasami on sobie rysuje, a ja odmawiam różaniec, co więcej, sam zaczął się modlić za mnie (i mam nadzieję, że za siebie i innych również). Pomimo tego, sny z kobietami zaczęły się pojawiać częściej, czasami raz w tygodniu, czasami codziennie. W tych snach wręcz rzucam się na inne kobiety, a na jawie nie mam ochoty na zbliżenia z moim chłopakiem, żaden mężczyzna mi się nie podoba, mam wrażenie jakby nagle, po 23 latach życia, mężczyźni przestali mnie pociągać w sensie erotycznym.
Jestem przerażona tym wszystkim. Staram się wychodzić ze wszystkich grzechów, odmawiam nowennę, czytam Biblię, staram się być lepszym człowiekiem i co? I to nie mija. Mam przez to myśli samobójcze. Pragnę mieć rodzinę, dzieci, zawsze tego chciałam, a teraz nie widzę swojej przyszłości, męczy mnie życie, myślenie o tym, że mogłabym żyć dłużej. Podczas modlitwy niczego nie czuję, w ogóle w życiu nie czuję żadnej obecności Boga. Mam wrażenie, że tam niczego nie ma, że wiara jest absurdalna. Wciąż płaczę i nie wiem jak mojemu chłopakowi wytłumaczyć, że to nie przez niego...a ja płaczę, bo on miał tak ciężkie życie, tyle przeszedł, ze mną również, bo nie zawsze jestem aniołem, jeśli ja mu powiem, że tak jest, to on się załamie. Jeśli go zostawię, a chyba powinnam, bo przecież, on zasługuje na kobietę, która da mu szczęście, to on całkowicie straci wiarę w Boga i w siebie i w swoje życie. Wiem, że kocha mnie bardzo, ja jego również. Wytłumaczcie mi, czemu Bóg znowu stawia przede mną taki problem nie do przeskoczenia? Jak ja mam wierzyć i ufać, że modlitwa działa cuda, że Bóg jest dobry i miłosierny, skoro miałam bardzo trudne życie, a teraz spotkało mnie coś takiego? Skoro mój mężczyzna miał trudne życie i teraz jeszcze do tego wszystkiego trafił na mnie? Myślałam nawet nad tym, żeby pójść do zakonu, bo nie wyobrażam sobie życia w samotności, a z żadną kobietą tym bardziej nie chcę być, nawet jeśli aktualnie pociąga mnie kobiecy wygląd. Ale ja tak naprawdę chcę mieć rodzinę. Płaczę nad tym wszystkim, bo kolejny raz ranię ukochaną osobę. Czy jest w ogóle sens się modlić, skoro NIC się nie zmienia, a ja czuję się coraz gorzej? Czuję ogromny żal, rozczarowanie, najchętniej bym rzuciła tym różańcem i tyle. Zrozumcie, tutaj nie chodzi o jakieś głupoty, magiczne podejście do modlitwy, ale o to, że wali mi się teraz życie! Dzieje się coś, co może wpłynąć na całe moje życie, na moje wybory, na moje jestestwo. I Bóg mi nie chce pomóc. Czy Bóg istnieje?
Już jest nowy numer:
Z O B A C Z !