Loading...

Miłość Chrystusowa , ks. Józef Raba TJ | Forum Nowenny Pompejańskiej

Lokalizacja tematu: Forum » Różności » Książki i kultura
Weronika JG
Weronika JG Mar 25 '14, 11:48

http://img08.allegroimg.pl/photos/oryginal/40/61/93/89/4061938987


Serdecznie polecam Wam tą książkę o miłości Jezusa do ludzi . Niestety znalazłam tylko na allegro . Zostało wydane 1022 egzemplarze tylko . Ja ja wyporzyczyłam z biblioteki parafialnej . Jestem pod ogromnym wrażeniem słów w niej zawartych.

 Wydanie z roku 1967. Posiada imprimatur Kurii Metropolitalnej w Krakowie. Polecam:))

Edytowany przez Weronika JG Mar 25 '14, 15:19
Weronika JG
Weronika JG Mar 25 '14, 15:29
Jezus nie raz przemawiał do wielkich tłumów wypełniających podwórza świątyni i ulice miasta. wzywał do pokuty i opowiadał o Królestwie Niebieskim, czyli o tym duchowym państwie, którego obywatelami są ci, którzy kochają Boga i bliźnich. Stojąc na stopniach schodów w którymś z podwórzy świątyni, Jezus patrzył na taki sam tłum jaki można zawsze zobaczyć w każdym wielkim mieście, tłum zarazem żałosny i przerażający. Widział zapadnięte i szare twarze nędzarzy, którzy nigdy nie jedli do syta, zniekształcone ciała tych, co dźwigali zbyt wiele ciężarów, pochylone ramiona zmęczonych kobiet. Patrzył na twarze wykrzywione bólem, schorzałe, na gasnące oczy od nadmiaru cierpienia; na zmęczone twarze tych, co tęsknią sami nie wiedząc za czym. Przenikał ich wszystkich wszechwidzącym spojrzeniem Bożej miłości, które sprawiało Mu taką mękę, że w z Jego serca wyrywało się wielkie, gorące wołanie: Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i uginacie się pod ciężarem życia, a ja was pokrzepię. Był to głos zaproszenia dla wszystkich, głos Serca do serc, głos Serca Boga, które najwięcej i do końca umiłowało, do serc, które nigdy nie zaznały prawdziwej miłości. 
Edytowany przez Weronika JG Mar 25 '14, 15:30
Weronika JG
Weronika JG Mar 25 '14, 15:34

Cytat z Weronika Przenikał ich wszystkich wszechwidzącym spojrzeniem Bożej miłości, które sprawiało Mu taką mękę, że w z Jego serca wyrywało się wielkie, gorące wołanie: Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i uginacie się pod ciężarem życia, a ja was pokrzepię.

To było i jest nadal wciąz od nowa piękne , wzruszające i niesamowite- jak ten mężczyzna dzielny i odważny potrafił serce otworzyć na ludzi. Jaki był mądry , sprawiedliwy i w boskości swej jaki ludzki ,że potrafił zniżyć sie tak bardzo , tak całkowicie to poziomu zwykłego człowieka, tak go ukochać i tak po ludzku ogarniać wszystko co zastał na tym naszym ludzkim , grzesznym padole. Zachwyt wprost mnie ogarnia!
Edytowany przez Weronika JG Mar 25 '14, 16:52
Beata
Beata Mar 25 '14, 18:30
Dzisiaj to się czuję jak Ci ludzie z książki:

Cytat z Weronika
tłum zarazem żałosny i przerażający. Widział zapadnięte i szare twarze nędzarzy, którzy nigdy nie jedli do syta, zniekształcone ciała tych, co dźwigali zbyt wiele ciężarów, pochylone ramiona zmęczonych kobiet. Patrzył na twarze wykrzywione bólem, schorzałe, na gasnące oczy od nadmiaru cierpienia


Dlatego pędzę do Ciebie Panie..a Ty mnie pokrzep, bo uginam się pod ciężarem życia...




Weronika JG
Weronika JG Mar 25 '14, 18:38





Beata
Beata Mar 25 '14, 18:51
Dzięki Weroniczko właśnie to mi się marzyło :))))
Weronika JG
Weronika JG Mar 25 '14, 18:53
Beatko:)))))))))
Beata
Beata Mar 25 '14, 19:23
I właśnie idę się przytulać z Jezusem i Maryją :)))) A co...I powiem, żeby poszli przytulić Anię i jej dzieci.
Weronika JG
Weronika JG Mar 25 '14, 19:27





Cytat z Beata I właśnie idę się przytulać z Jezusem i Maryją :)))) A co...I powiem, żeby poszli przytulić Anię i jej dzieci.

Tak, ja też sie lubię tulić do Jezusa:) Idź dobry pomysł masz:)!
Edytowany przez Weronika JG Mar 25 '14, 19:39
Weronika JG
Weronika JG Mar 26 '14, 11:01
Chrystus przyniósł nam obecność Ojca



Miłością odwieczną umiłowałem cię (Jer 31,3) - w taki sposób odzywa się Bóg do każdego z nas. Nie mamy większego dobroczyńcy, bardziej kochającego serca nad Serce samego Boga. Ale czy naprawdę jesteśmy przeświadczeni o tym, że Bóg jest Ojcem, że nikt nie jest tak bardzo Ojcem jak On, i że wszelkie ojcostwo pochodzi od Niego? Czy słowo "Ojciec" przemawia do nas całą swą siłą, swym ciepłem i pełnią?

Pytanie to znajduje głębokie uzasadnienie, gdyż wiara w ojcowską miłość Bożą stanowi oś chrześcijaństwa, a często też bywa zapoznana. Wystarczy przeczytać choćby w wypowiedź współczesnego pisarza francuskiego Rostanda: Człowiek jak atom zagubiony w bezwładnym i nieskończonym kosmosie wie, że jego gorączkowa działalność jest jedynie malutkim wydarzeniem lokalnym, bez większego znaczenia i bez ważnego celu. Wie, że wartości ludzkie mają znaczenie wyłącznie tylko dla niego. Dla człowieka - pisze dalej Rostand - jedynym rozwiązaniem jest zapomnienie o tym strasznym ogromie, który go przygniata i który go ignoruje. Gardzący jałową, zawrotną nieskończonością, głuchy na straszną ciszę przestworzy. Człowiek będzie w takim stopniu "niekosmiczny", w jakim stopniu "nieludzki" będzie wszechświat. Zazdrośnie zamknie się w sobie, albo poświęci się przyziemnemu urzeczywistnieniu swych znikomych projektów, albo też udawać będzie, że projektom tym przypisuje taką wartość, jaką trzeba by im przypisać, gdyby miały osiągnąć jakieś rezultaty wieczne (I. J. Rostand, L'home).

Człowiekowi trzeba ukazywać serdeczną obecność Ojca, który kocha miłością nieskończoną. Wydaje się rzeczą nieprawdopodobną, by Bóg zajmował się nami i kierował światem w każdym najdrobniejszym szczególe. Między Ojcem Niebieskim a Jego synami na ziemi odległość wydaje się tak wielka, że chętnie uznalibyśmy ją za nieprzekraczalną. Ileż to razy widać jakby przepaść niezrozumienia. Dla wielu Bóg Ojciec pozostaje kimś obcym, w którym trudno doszukać się bogactwa uczuć ojcowskich - istotą nieznaną i daleką, o której wiemy tylko tyle, że rządzi i kieruje światem. Ponadto Ojciec często wydaje się być niczym nieugięty władca, który domaga się sprawiedliwości, czasem aż do okrucieństwa. To On, w oczach ludzi, jest odpowiedzialny za cierpienie i to On zsyła nieszczęścia. Życiowe próby wydają się być nieznośnym ciężarek i widzą w nich tylko niezasłużoną surowość Boga Ojca.

Skargi i bunty często podnoszą się ku niebu z ludzkich serc, a za każdym razem dosięgają przede wszystkim Ojca, albowiem wyraźnie poddają w wątpliwość ojcowskie uczucie Bożego Serca. Na Ojca więc spada całe niezadowolenie, a Jego dobroć jest negowana. Czyni Mu się też wielki zarzut, że nie rządzi światem i poszczególnymi ludźmi według ludzkich pragnień; że wobec boleści i nędzy tej ziemi nie czuje się, aby rzeczywiście wszystkim kierowało Serce Boże. Bóg Ojciec nie tylko jest nie rozpoznawany, ale też podejrzewa się po prostu, że nie jest prawdziwym Ojcem.

Pod tą nieznajomością kryje się jednak możliwość głębokiego poznania i zrozumienia. Ojciec wyraźnie chciał dać się poznać takim, jakim jest w rzeczywistości czyli w swej ojcowskiej miłości. Objawił się poprzez swego Syna i karty Ewangelii są tego najlepszą ilustracją. Chrystus przez całe swoje życie uczył o Ojcu i zwracał uwagę swoich uczniów ku temu, który jest kluczem całej Jego nauki i dzieła. Apostołowie mieli jednak wrażenie, że Bóg Ojciec jest przed nimi ukryty i bardzo chcieli ujrzeć Go. W chwili, gdy Mistrz miał już odejść, Filip wyraził to pragnienie na Ostatniej Wieczerzy: Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy (J 14,8). Chrystus ciągle wychwalał Ojca tak, że uczniowie spontanicznie zapragnęli Go zobaczyć: tylko wtedy ich nauczanie byłoby dopełnione, a posłannictwo zbawienia ujęte w swej jedności. Ale czy prośba nie była zbyt śmiała? Czy nie równała się pragnieniu oglądania tego, co w Bogu było najgłębsze. Czy nie należało oczekiwać, że Mistrz odrzuci tę prośbę, przypominając, że nie można widzieć Boga bo Ojca nie można ukazać ziemskim oczom? Tak nasza ludzka mądrość byłaby gotowa odpowiedzieć na prośbę Filipa, ale odpowiedź Jezusa była wręcz przeciwna. Prośba Filipa, której Jezus nie uznał za zbyt śmiałą i niemożliwą do spełnienia, została spełniona ponad wszelkie oczekiwanie: Tak długo jestem z wami, a nie poznaliście mnie? Filipie, kto widzi mnie, widzi i Ojca (J 14,9).

Chrystus mówi, że Ojciec jest takim jak On! Jak miłe jest Dziecię z Betlejem, takim jest Bóg. Jak kochany jest dorastający Jezus, takim jest Bóg. Jak kocha nas Chrystus umierający na krzyżu, tak też kocha nas Bóg. I wreszcie jak dobry i miłosierny jest Chrystus, tak dobry i miłosierny jest nasz Ojciec Niebieski. Tak więc Filip wraz z uczniami byli najbliższymi świadkami objawienia się Jego ojcowskiego Serca nie uświadamiając sobie tego dostatecznie. Byli niejako ze wszech stron otoczeni przejawami dobroci Ojca, a wcale Go nie rozpoznawali.

Chrystus przyniósł nam obecność Ojca. Ważną jest rzeczą zwrócić uwagę, że tę obecność znajdujemy nie tylko w kartach Ewangelii, ale w głębi naszej duszy. Tam to rzeczywiście chce mieszkać Ojciec i Syn wraz z Duchem Świętym. Dzięki łasce Boga nasze serce jest przeniknięte obecnością Ojca. Nawet tym, którzy odtrącają Boską przyjaźń i nie posiadają łaski uświęcającej, dane są łaski, które mają wprowadzić tę obecność. Ojciec znajduje się bardzo blisko nas, czy poprzez to, że jest stale zjednoczony z nami, czy też przez to, że niestrudzenie stara się pozyskać miłość tych, którzy ją odtrącają. Jezus pokonał odległość dzielącą nas od Ojca, i to przekroczył ją całkowicie. Jest bardziej złączony z naszym życiem, niż przypuszczamy. Nawet gdy wyobrażamy Go sobie surowym, czy okrutnym, Jego obecność pragnie pokonać w nas te fałszywe obrazy Ojcowskiej miłości.

Bóg jest naszym prawdziwym i dobrym Ojcem, który doskonale zna nasze słabości, niedomagania i chętnie spieszy z pomocą, abyśmy osiągnęli szczęście.
Bóg jest naszym Ojcem i sam więcej cierpi gdy my podlegamy karze.
Bóg jest naszym Ojcem, dlatego nie opuszcza niewdzięcznych i grzesznych dzieci.

W chrześcijaństwie, miłość Boga to największe przykazanie i zasadniczy obowiązek ludzki, jednak miłość Boga ma być połączona z miłością bliźniego. Największe, doprawdy dobrodziejstwo, jakie Chrystus wyświadczył ludzkości to to, że przyniósł nam obecność Ojca.

© ks. Józef Raba TJ
Edytowany przez Weronika JG Mar 28 '14, 10:32
Weronika JG
Weronika JG Mar 26 '14, 11:09

Cytat z Weronika Skargi i bunty często podnoszą się ku niebu z ludzkich serc, a za każdym razem dosięgają przede wszystkim Ojca, albowiem wyraźnie poddają w wątpliwość ojcowskie uczucie Bożego Serca. Na Ojca więc spada całe niezadowolenie, a Jego dobroć jest negowana. Czyni Mu się też wielki zarzut, że nie rządzi światem i poszczególnymi ludźmi według ludzkich pragnień; że wobec boleści i nędzy tej ziemi nie czuje się, aby rzeczywiście wszystkim kierowało Serce Boże. Bóg Ojciec nie tylko jest nie rozpoznawany, ale też podejrzewa się po prostu, że nie jest prawdziwym Ojcem.

....o mnie i o tych co sie buntują...a trzeba poczuć ,że Ojciec jest, i niech będzie bliższy, i nie tak daleki , i bardziej "ojcowski " niz kiedykolwiek przedtem  bo......:


Cytat z Weronika Chrystus mówi, że Ojciec jest takim jak On! Jak miłe jest Dziecię z Betlejem, takim jest Bóg. Jak kochany jest dorastający Jezus, takim jest Bóg. Jak kocha nas Chrystus umierający na krzyżu, tak też kocha nas Bóg. I wreszcie jak dobry i miłosierny jest Chrystus, tak dobry i miłosierny jest nasz Ojciec Niebieski.

Weronika JG
Weronika JG Mar 26 '14, 11:47
Najpiękniejszy Człowiek
Każdy, kto w jakikolwiek sposób zetknął się bliżej z Jezusem Chrystusem, bez trudności uznaje, że ma do czynienia z wyjątkową postacią. Nieraz może będzie mu ciężko określić, na czym ta wyjątkowość polega, ale nie będzie miał pod tym względem żadnej wątpliwości.
Pan Jezus jest nadzwyczajny nawet wtedy, gdy patrzymy Na niego oczyma czysto ludzkimi. Ujmujący jest nie tylko w pierwszych latach swojego ziemskiego życia, gdy w ubóstwie stajenki i wygnaniu kosztował goryczy ludzkiego losu; nie tylko wtedy, gdy jako dwunastoletni chłopiec pielgrzymował wraz z innymi do przybytku świętego w Jerozolimie; ale i to przede wszystkim wtedy, gdy w pełni wieku dojrzałego w sobie zrealizował prawdziwy ideał człowieczeństwa. Głosząc czystą i wzniosłą naukę, sam jej na każdym kroku był wierny. Niewyczerpane bogactwo wewnętrznego życia przelewało się niejako na zewnątrz w słowach i uczynkach. Nikt z tych, którzy Go widzieli lub z Nim rozmawiali, nie poddawał w wątpliwość prawdy jego człowieczeństwa, chociaż wielu mówiło ze zdumieniem jeden do drugiego: kim On jest, że wichrom i morzu rozkazuje, a są Mu posłuszne? Zdumienie rodziło się z tego, że On, który nakarmił tysiące ludzi, sam łaknął; On, który innym nakazywał ugaszanie pragnienia, sam pragnął. W innych moc wlewał, a sam zmęczony spocząć musiał u studni Jakubowej. Jakby się obracał w skrajnościach, a jednak pełen jest najwyższej harmonii i pokoju.

Jeśli inni ludzie z trudem tylko i wysiłkiem wielkim zdobywają jedną czy drugą cnotę, to Jezus lśni wszystkimi doskonałościami w najwyższej mierze. Nie ma u Niego żadnej szarpaniny czy niezdecydowania. Nie potrzebuje przełamywać siebie czy przekonywać, ale z bezprzykładną suwerennością podejmuje decyzje, które w niczym nie łamią pięknej linii Jego życia. Jako najistotniejszą normę postępowania w stosunkach z ludźmi ustalił zasadę miłości. I sam tę dobroć i miłosierdzie i miłość stosował. Żal Mu było ludu, więc aż do znużenia pouczał go o prawdach Bożych. Litość okazywał na każdym kroku wobec nędzarzy, schorowanych, upośledzonych, opętanych czy odepchniętych grzeszników. Wydawało by się, że taka świętość zamknie się w odosobnieniu, a tymczasem On schyla się nad jawnogrzesznicą, by ją podnieść i pokrzepić.

Najdelikatniejsze i najbardziej tkliwe uczucia żywi Pan Jezus do każdego człowieka, ujawniający tym samym, że nie jest Mu obca żadna szlachetność ludzka. Gdyby się chciało wyliczać wszystkie objawy pięknych uczuć ludzkich u Pana Jezusa, trzeba by przepisać wszystkie Ewangelie, gdyż one pełne są opisów dobroci Chrystusa. Pan Jezus przeszedł przez życie czyniąc dobrze (Dz 10,38). Nieprzebrane Jego miłosierdzie może odczulibyśmy wówczas, gdybyśmy odrzuceni i odtrąceni przez ludzi, musieli razem z innymi trędowatymi szukać u Jezusa ostatniego poratowania i uzdrowienia. Wtedy dłoń Jezusowa spływająca na nas oczyszczeniem i błogosławieństwem może by zdjęła i z naszych serc faryzejską pychę. Faryzeuszom nic się nie podobało oprócz nich samych: przyszedł bowiem Jan: nie jadł ani nie pił, a oni mówią: Zły duch go opętał. Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije. a oni mówią: Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników (Mt 11,18). Kto jasnym i czystym wzrokiem spojrzy na Jezusa, dziwić się będzie wdzięcznym słowom, które wychodzą z Jego ust i z pewnością powie, że żaden człowiek tak nie mówił, jak On.
© ks. Józef Raba TJ
Inka
Inka Mar 27 '14, 12:26
Dziękuję Weroniko;)))
Weronika JG
Weronika JG Mar 27 '14, 12:29
Proszę bardzo:) Jeśli przebrnęłaś przez całośc tekstu to chylę czołą. Ja czytam książkę po kawałeczku , a co ciekawsze fragmenty zamieszczam tutaj To na prawdę bardzo pokrzepiająca lektura:)
Edytowany przez Weronika JG Mar 27 '14, 12:30
Inka
Inka Mar 27 '14, 12:43
Kochana- nie czytam "hurtowo" ;)) tylko fragmentami..i bardzo ten teks jest pokrzepiający i mądry;))) jak coś Cię jeszcze zachwyci to wklej proszę bo ja książki nie mam..a chętnie poczytam:))))
Weronika JG
Weronika JG Mar 27 '14, 13:19
Jezus Chrystus nauczający
Nie tylko treść nauki Chrystusa była nowa i oryginalna, lecz również i sposób jej przedstawienia. Pan Jezus nie stworzył jakiegoś systemu filozoficzno-religijnego, nie napisał ani jednej książki, nie wykładał też w szkołach. Przebywał On ciągle z ludźmi, dając pierwszeństwo ubogim i grzesznikom. Przemawiał bezpośrednio i w sposób daleki od naukowych wykładów. Mówił o najwznioślejszych Boskich sprawach jak dziecko opowiadające o domu rodzinnym. Wyrażał się jasno i prosto, tak, że każdy Go rozumiał, a jednocześnie przemawiał z autorytetem najwyższej powagi Bożej.

W nauczaniu Chrystusa nie ma rozwoju w poglądach, zmiany stanowiska raz przyjętego. Głosi naukę swoją jako naukę wiecznotrwałą i niezmienną: niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą. Nie powoływał się też na żadne ludzkie autorytety, gdyż sam jest najwyższą powagą. Żadna sytuacja nie wprawia Go w zakłopotanie, nie widać u Niego wahań, niepewności czy zniecierpliwienia.

Przemawiał do żywych ludzi w konkretnych okolicznościach. Inaczej mówił do uczonych, inaczej do prostaczków. Odwoływał się nie tylko do rozumu, ale do wyobraźni czy zmysłów, ubierając swe słowa w konkretne i żywe formy. Nie cofał się przed szczegółowym opisem przyrody i wypadków życia ludzkiego. Często też przytaczał przykłady z historii Izraela. Najbardziej ulubioną formą nauczania Pana Jezusa była przypowieść, w której objaśniał wzniosłe i głębokie Tajemnice Boże albo trudne prawdy moralne. Uczynił z przypowieści najlepszą formę popularnego nauczania i wykładu. Była ona bowiem w powszechnym użyciu wśród ludów wschodnich.

Poprzez przypowieści pragnął Chrystus przygotować umysły na wzniosłe tajemnice Boga. Ludzie dobrej woli, rozważając przypowieści Chrystusowe, mogli wykryć zawarte w nich prawdy i współpracując z łaską Bożą, przygotować się do przyjęcia objawienia. Głoszone prawdy były dostępne dla każdego rozumu, nawet dziecka, a zawierały taką głębie, że największy uczony nie mógłby wyczerpać całej ich treści. Inspiracją dla form jakimi się posługiwał podczas nauczania było codzienne życie. Chrystus mówił o codziennych radościach i smutkach, o soli, o mieście położonym na szczycie góry, o świetle na świeczniku, o zagubionej owcy, o wielbłądach i o uchu igielnym, o gorącym słońcu, które praży, o błyskawicy, o cierniach i ostach - przykłady można mnożyć dalej, wszystkie one zdają się wyraźnie sugerować, że Bóg posługiwał się prostotą zwyczajnych przypowieści, aby dowieść nam swej mądrości.

Zastanawiając się nad sposobem nauczania Pana Jezusa, spostrzegamy, że mowa Jego jest bardzo serdeczna, słowa Jego wychodziły bowiem z Serca kochającego ludzi. Jego szkoła jest szkołą miłości. Przemawiał jak troskliwy pasterz, który znał swoje owce po imieniu, jak kochający przyjaciel i brat, serdecznie i czule jak ojciec lub matka. Dlatego cisnęły się do Niego niezliczone rzesze, a On nikogo też nie odrzucał. Co więcej, wykorzystywał wszystkie środki i sposoby, aby pozyskać dla Boga nowych wiernych.

Bezwzględne umiłowanie prawdy u Jezusa nadawało niezwykłą moc Jego nauce i podbijało masy. Aby Go słuchać, ludzie porzucali swe zajęcia, rodziny, interesy; szli daleko, często wyczerpani i głodni. Pragnęli słów Chrystusa, żywych i serdecznych, które nadzwyczajnie ich pokrzepiały - w przeciwieństwie do nauki faryzeuszów obfitych w suche wywody prawnicze czy bezduszne przepisy.

Mimo tylu zalet wynik nauczania Chrystusowego, nie zawsze dawał zadowalające rezultaty. Przyczyną tego było usposobienie serc ludzkich. Nauka Chrystusa nie jest czysto teoretycznym rozważaniem, ale spotkaniem się żywego człowieka oko w oko z żywym Bogiem. Jeżeli człowiek nie zdobył się na pokorne poddanie się Bogu, wówczas ta największa w życiu zmarnowana łaska stawała się początkiem ruiny duchowej. Ale ci ludzie, którzy mężnie poszli za Chrystusem, stawali się arcydziełem Jego łaski.

Świadectwo dane prawdzie przez Chrystusa trwa zawsze żywe wśród ludzkości i będzie trwało aż do końca świata. Potrzeba nam prawdy ale też potrzebujemy nauczyciela. Gdzież go znajdziemy, jeśli nie w Jezusie? On jest przecież Bogiem naszym. On nas stworzył i On też dalej nad nami pracuje. Na Jego usługach są skarby wiedzy, którymi może całkowicie nas uszczęśliwić. Rozporządza potężną łaską, którą uwieńczyć może rozpoczęte przez siebie dzieło. Szukajmy zatem Jezusa tak, jak go szukali Nikodem, Jan, Piotr, Andrzej i Natanael. Oni wszyscy wyczuli i rozpoznali w Nim nauczyciela posłanego przez Boga.

ks.Józef Raba TJ







Weronika JG
Weronika JG Mar 27 '14, 19:29
Chrystus nauczycielem modlitwy
Każde żyjątko na świecie ma swój własny teren, na którym czuje się najlepiej. Tam też dochodzi do pełni sił i rozwoju. Naturalnym środowiskiem dla ryb jest woda, a dla ptaków powietrze. Nie można ryb wyrzucać na powietrze ani ptaków zanurzać w wodzie. Podobnie i człowiek ma sobie tylko właściwe miejsce we wszechświecie i w tym kręgu spotyka się człowiek z Bogiem. Warto zapytać, jak powinno wyglądać to spotkanie. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że wspólnota między człowiekiem a Bogiem jest tylko możliwa na płaszczyźnie ducha. Dlatego, aby dotrzeć do wspólnego poziomu człowiek musi się wznieść ponad siebie. Wszelki wysiłek w tym względzie będzie nosił piętno modlitwy. Gdyż modlitwa jest niczym innym jak wzniesieniem duszy do Boga.

Jezus bardzo gorliwie praktykował modlitwę. Na pierwszy rzut oka wydawało by się, że On najbardziej mógłby czuć się zwolniony z obowiązku modlitwy. Jednak nikt tak intensywnie nie przeżywał modlitwy jak właśnie Jezus. Wielokrotnie szukał samotności, aby łączyć się z Ojcem Niebieskim. Całe noce spędzał na modlitwie. Nawet wobec ludzi nawet wznosił modlitwę uwielbienia do Boga: Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał (J 11,41-42).

Apostołowie z pewnością odczuwali świętą zazdrość, kiedy prosili Go, aby nauczył ich się modlić. Wtedy to Jezus włożył w usta wiernych wspaniałą modlitwę Ojcze nasz. Ktokolwiek powtarza słowa tej modlitwy, staje na szlaku, którym tak często wędrował duchowo Chrystus oraz stopniowo wchodzi w atmosferę, którą On oddychał.

Mamy więc prawo zwracać się do Boga: Ojcze! Bp. Piontek często miał zwyczaj powtarzać żebyśmy robili użytek z tego prawa w naszych modlitwach pochwalnych. Każde dziecko cieszy się, kiedy chwalony jest jego ojciec i chętnie przyłącza się do tej pochwały: Ojcze Niebieski, wielbimy Ciebie, dla wielkiej mocy i chwały Twojej, dla Twej dobroci i sprawiedliwości. Nieskończony jest Twój Majestat, ale to nie przeszkadza nam nazywać Ciebie Ojcem.

Jeżeli dziecko znajdzie się w niebezpieczeństwie, a wie ono, że jego ojciec jest w pobliżu, wtedy po prostu woła swojego tatę. Nie potrzebuje mówić, czego chce, bo ojciec widzi niebezpieczeństwo. Przez nagłą pokusę możemy znaleźć się w najcięższym duchowym niebezpieczeństwie. Nie szukajmy wtedy wielu słów, zawołajmy z głębi serca: Ojcze! Ten Ojciec jest zawsze blisko nas i zna nasze potrzeby lepiej niż my sami. Przy wieczornym pacierzu przepraszajmy Boga za błędy i grzechy minionego dnia. Ojcze, zgrzeszyłem względem nieba i przeciw Tobie - to były pierwsze słowa syna marnotrawnego, kiedy po swoim powrocie upadł do nóg ojca. Jeżeli w naszych modlitwach będziemy się zwracać do Boga jako do naszego Ojca, będziemy postępować zgodnie z duchem Chrystusa. Gdy się modlicie, mówcie: Ojcze nasz, któryś jest w niebie... Chrystus mógł przecież powiedzieć: Boże, któryś jest w niebie, a jednak tak nie powiedział.

Człowiek bez modlitwy - jak mawiał profesor uniwersytetu w Halle Albert Ruville - to jak ptak bez skrzydeł, jak roślina bez kwiatu, jak płuca bez powietrza. I choćby kto poszedł na manowce, nawet wiarę utracił, to w chwilach ciężkich, przełomowych, przypomni sobie jeszcze modlitwę, do której ręce matka mu składała. Człowiek bez modlitwy to jak róża, której rosa nie zwilży, promień słońca nie ogrzeje.

Z kolei francuski lekarz Charles Vidal tak pisał o wpływie modlitwy na zdrowie: Kto ma wiarę, ten skłonny jest do modlitwy, która jest aktem ufności i miłości względem Boga, Kto ma wiarę i modli się, nie pada ofiarą sceptycyzmu, ani tym mniej zniechęcenia i rozpaczy, zrodzonej z niewysłowionej nudy, pochodzącej z rozpusty i lenistwa. Modlitwa czyni go lepszym. Po modlitwie umysł się ożywia, siła uwagi się powiększa, a wola nabywa nowej energii. Władze uczuciowe stają się subtelne, a człowiek, który się pomodlił staje się podatniejszym do odczuwania piękna i harmonii rzeczy i pojęć. Pod wpływem modlitwy człowiek doznaje bardzo wyraźnie uczucia błogości tak, że znajduje się w najlepszych możliwie warunkach do wyzdrowienia, jeżeli już jest chory albo uniknięcia choroby, jeżeli się cieszy dobrym zdrowiem.

Jeden z katolickich pisarzy w swej książce "Listy o modlitwie" stawia pytanie o doświadczenie zagubienia: Czy zaznałeś kiedy uczucie osamotnienia, gdy po przyjeździe do jakiegoś obcego miasta, w porcie, stacji, czy na lotnisku, nie było nikogo, kto by czekał na Ciebie. Ale gdy tylko zjawiło się jedno wesołe spojrzenie wraz z wyciągniętymi ku tobie na przywitanie ramionami, a od razu poczułeś się dziwnie wzmocniony, uwolniony od okrutnego wrażenia bycia zagubionym. Cóż znaczy, że otaczają cię ludzie obcy, mówiący innym językiem, że znajdujesz się w jakimś nieznanym mieście? Wszystko to znosisz bardzo łatwo, gdy masz przy sobie przyjaciela. Jakże przyjemną jest również rzeczą, że czekają na ciebie w domu, do którego przybywasz. Twoi domownicy nie potrzebują się silić na wzniosłe słowa; wystarcza samo ich spotkanie.

Na modlitwie warto uświadomić sobie, że oczekuje nas Ojciec, Syn i Duch Święty. W tej Troistej Rodzinie jest miejsce dla każdego. Wszak Chrystus Chrystus: Idę przygotować wam mieszkanie. Mówił to o niebie, ale właśnie dla nas niebem jest modlitwa, przynajmniej w tym, czym jest ona w swej istocie - czyli obecność Boga. Gdy idziemy do Pana, On zawsze nas oczekuje. Co więcej, zanim zrobimy zaledwie kilka kroków, Bóg już przychodzi na nasze spotkanie, na spotkanie swego przychodzącego dziecka. Powracający marnotrawny syn był jeszcze daleko, gdy ujrzał go ojciec; wzruszony, wybiegł mu naprzeciw, rzucił mu się na szyję i uściskał go.

Ks. Józef Raba TJ
Weronika JG
Weronika JG Mar 28 '14, 07:13

Bardzo mnie cieszy to ,że czytasz Moja Droga Użytkowniczko:) Czuję jakoś wewnętrznie ,że powinnam to tu zamieszczać , a zwłaszcza teraz, przed tak ważnym Świętam Paschy:))



Dobroć Chrystusa
Wiele mówiono i rozprawiano wśród tłumu o Chrystusie, zanim przybył po raz ostatni na święto namiotów do Jerozolimy. Jedni twierdzili, że zwodzi lud, inni przeciwnie, utrzymywali, że jest uczciwy. Człowiek objawia się w tym, czym jest i co czyni. Czym zaś jest i co robi, okazuje najpełniej przebywając z ludźmi. Dobroć Chrystusowa ogarniała biednych, smutnych, nieszczęśliwych i chorych. Owszem, stanowili oni właściwe i ulubione otoczenie Jezusa, gdyż jak sam oświadczył: nie zdrowi lecz chorzy potrzebują lekarza. Jak magnes żelazo, tak dobroć Chrystusa przyciągała do siebie wszelki rodzaj nędzy i biedy. Dla nieszczęśliwych miał zawsze prawdziwą miłość i współczucie dlatego, że byli dziećmi Bożymi czyli Jego braćmi. Swego współczucia nie ukrywał ale wyrażał je na zewnątrz w słowach pociechy, we łzach nawet i w rozlicznej pomocy. Nie czekał, aż nieszczęśliwi sami przyjdą, On szedł za nimi, sam ich wyszukiwał i pomagał, nie zrażając się wcale natręctwem, ani niewdzięcznością. Co tylko mógł czynił, aby ich wesprzeć. Na usługi swego serca oddał do rozporządzenia swoją wszechmoc i mądrość.

Na podstawie danych biblijnych nie zawsze uprzytomniamy sobie dostatecznie realizm opisywanych scen. Pomyślmy, czym było dla tych wszystkich nieszczęsnych biedaków i chorych, którym nikt nie udzielał pomocy, odkrycie, że między nimi znajduje się człowiek mogący wybawić ich od cierpień kładąc po prostu na nich ręce, patrząc im w oczy lub też zwyczajnie rozmawiając z nimi. A jeśli nawet nie mogli doczołgać się bezpośrednio do Niego, wystarczyło chwycić rozgorączkowanymi rękami rąbek Jego szaty i ból ustawał. Te tłumy na pewno nie zachowywały się powściągliwie. Ludzie bili się z pewnością o to, żeby zbliżyć się do Niego; krzyczeli, żeby ich przypadkiem nie minął, pokazywali Mu swoje rany, wpychali Mu dzieci w ramiona. Jezus uzdrawiał wszystkich, których trapiły rozmaite choroby: dlatego że Bóg był z Nim, przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła (Dz 10,38).

Jak nikt nie zdoła się ukryć przed ożywczą i radosną jasnością słońca, tak nie ma istoty, której by dobroć i miłość Chrystusa nie opromieniła i nie uszczęśliwiła swoją dobroczynną jasnością. Cóż stąd wynika? Wynika to, że i my mamy być dobrymi. Jesteśmy nie tylko bierną, przyjmującą rolą, na której, każdy może siać co zechce. Każdy z nas jest równocześnie siewcą. Rozsiewa dobre albo złe słowo, dobry, albo zły czyn. Jest owym ewangelicznym gospodarzem, siewcą złotej i pięknej pszenicy, albo też tym nieprzyjaznym człowiekiem, rozsiewającym skrycie niepożądany kąkol; jest biblijnym szlachetnym drzewem rodzącym dobre owoce, albo drzewem dzikim, dającym złe owoce. Wszak autor natchniony mówi: przed człowiekiem żywot i śmierć, dobro i zło, co mu się podoba, będzie mu dane (Syr 15,17).

Źródeł tej dwukierunkowości w postępowaniu ludzkim, tego tragicznego rozdarcia należy szukać w tym, że nasza natura obciążona skutkami grzechu pierworodnego jest w swej istocie słaba i grawituje raczej ku złu, niż ku dobru. Lgnie na drogę łatwizny i osobistej wygody, okupionej niejednokrotnie podeptaniem elementarnych zasad współżycia z bliźnimi. Trzeba przyznać, że natura ludzka nie jest tak dobra, jak mniemał Rousseau - ani też tak zła, jak sobie wyobrażali różnego pokroju pesymiści. Człowiek nie jest ani wcielonym aniołem, ani też diabłem. Może być w nim coś z pierwszego i coś z drugiego... W zasadzie człowiek jest tylko człowiekiem.

Chrześcijanin, patrząc na swą naturalną słabość, nie ograniczy się do pesymistycznego załamywania rąk i skargi nad własnym losem, bo wie on, że do rozwiązania i wydobycia się z tych sideł sam Bóg dodaje mu sił w Komunii św. Uświadamia sobie, że sam niewiele może, jednak może wszystko w Tym, który go umacnia. Katolik wierzy, że gdy jego natura będzie zakotwiczona w łasce Bożej, to będzie mógł realizować trudne wyzwania.

Jeżeli jesteśmy zdrowi starajmy się zrozumieć ludzi chorych. Nie męczmy ich próżną i niepotrzebną gadaniną. Cierpienie, jeżeli zostaje przyjęte z poddaniem się woli Bożej, wpływa zawsze na pogłębienie dojrzałości człowieka cierpiącego, otwiera mu nowe horyzonty, uczy żyć wiecznymi nadziejami. Człowiek chory nie potrzebuje banalnych stwierdzeń. Chce tylko byśmy wsłuchali się w jego milczenie i byśmy wypowiedzieli w odpowiedniej chwili słowa, które by potrafiły wnieść do jego serca i do jego życia promień słońca. Człowiek chory też chce być potrzebny nam, chce by potrzebne były jego modlitwy, jego cierpienia i by dopełniły one mękę Chrystusa i aby w ten sposób urzeczywistniły się w pełni dobrodziejstwa Odkupienia.

My, wierzący, musimy zrozumieć też osoby niewierzące. Pamiętajmy dobrze o tym, że przynajmniej po części niewierzący nie krytykują nas dlatego, że jesteśmy chrześcijanami, ale dlatego, że nie jesteśmy nimi w pełni. Jedna z osób dramatu Claudela - mała niewidoma - w pewnym momencie pyta: A więc w końcu co robicie ze światłem - wy, którzy widzicie? To pytanie zwrócone jest praktycznie do każdego z nas. Wszyscy bez trudu i bez zasług korzystamy ze światła wiary. Musimy rozumieć i odpowiadać, wierzyć i mówić, wierzyć i wyciągać rękę w braterskiej pokorze. Niech każdy z nas spojrzy wokół siebie nowymi oczyma. Oczyma bliźnich. Spostrzeże nowy świat, który czeka na to, by został odkryty.

Z naszych rozważań o dobroci Pana Jezusa wysuwa się i ten wniosek: miłujmy Tego, co umiał być i jest nad wyraz dobry. Wszak kochamy wszystko, co dobre i wszystkich ludzi nam życzliwych. Czemu nie Chrystusa? Czy nie był dla nas pełen dobroci? Zastanówmy się od kogo otrzymaliśmy wszystko, co dobre; komu zawdzięczamy wielką łaskę chrztu św. i wiary? Kto lepiej umie przebaczać wszelkie nadużycia i marnotrawstwo niezliczonych łask niż Chrystus? Kto odpuszcza wszystkie zbrodnie? Rozważmy więc to, co już dla nas Pan Jezus uczynił i co jeszcze zdziała.


Ks. Józef Raba  TJ





Edytowany przez Weronika JG Mar 28 '14, 07:16
Weronika JG
Weronika JG Mar 28 '14, 09:14

Cytat z użytkowniczka .Skąd dowiedziałaś się o tej książce?

poszłam do biblioteki  parafialnej i ta ksiażka stała sobie między setkami innych:))szukałam właściwie " na ślepo" , nie poszłam tam po nic konkretnego. Sama tak jakoś wpadła mi w ręce:))
Weronika JG
Weronika JG Mar 28 '14, 10:26

Teraz fragment bardzo istotny moim zdaniem( skromnym). Fragment o uzdrawianiu i ogólnie pomocy Bożej. Fragment potrzebny poniewaz co jakiś czas jednak u niektórych pojawia sie niezadowolenie,że np. NP nie " zadziałała", albo pytanie " czy zadziała"?. a jeśli nie zadziała to co?a może tak sformułować intencję???A Może siak?


Jezus uzdrawiający
Pewnego razu do Jezusa przybiegł Jair, jeden z trzech przełożonych synagogi, prosząc gorąco, aby poszedł do jego umierającej córeczki. On poszedł a położywszy na nią swe ręce uzdrowił ją. Następnie Chrystus, jak dobry lekarz, natychmiast skierował się z uczniami ku miastu, a ta droga znowu stała się okazją do cudownego uzdrowienia kobiety, cierpiącej na krwotok. Wydarzenia te opisuje św. Marek w piątym rozdziale ewangelii. Wspomniana ciężko chora kobieta wydała cały majątek na leczenie, ale stan jej stale się pogarszał; miała już nic: ani pieniędzy, ani sił, ani nadziei. Wierzyła, że Pan Jezus może ją uzdrowić, ale kobiecie nie wypadało zwracać się do mężczyzny na ulicy. Gdy przechodził tuż obok niej, wykorzystując okazję dotknęła się Jego szaty. Natychmiast poczuła, że została uzdrowiona.

Jakże wielkie zdziwienie ogarnęło wszystkich, gdy nagle Jezus zatrzymał się i wśród zewsząd ściskającego tłumu zaczął szukać uzdrowionej. Chciał się przekonać, kto się Go dotknął i przenosił pytający wzrok z jednej twarzy na drugą. Dzieło uzdrowienia dokonało się jak na razie tylko połowicznie. Uwolnił ciało od cierpień, ale nie dotarł jeszcze do duszy. Nigdy nie zostawiał nie dokończonego dzieła. Nie pójdzie ani kroku dalej, zanim nie odnajdzie tej duszy.
Z pewnością kobieta starała się uniknąć wstydu, bo przecież znalazła się w centrum zainteresowania. Mogła jeszcze zniknąć w tłumie i uciec, ale nie zrobiła tego. Przerażona i drżąca zbliżyła się, upadła Mu do nóg i choć była osobą zamkniętą w sobie wyznała Mu całą prawdę wobec otaczającego ich tłumu. W odpowiedzi usłyszała z ust Jezusa nie mniej zaskakujące zdanie: Córko! Twoja wiara uzdrowiła cię, idź w pokoju! (Mk 5,34).

Kobieta poczuła się właścicielką czegoś o wiele cenniejszego niż uzdrowione ciało. Słowa "idź w pokoju" brzmiały jak słowa anioła, były zapewnieniem o miłości Boga. Twoja wiara uzdrowiła cię - jakże te słowa musiały ją wzruszyć! Uwielbiany przez tłumy Mistrz pochwalił publicznie jej wiarę. Powiedział też jej pośrednio, że to nie Jego moc uzdrowiła ja, ale "twoja wiara". Nie przypisywał sobie żadnej zasługi oddając wszystko jej.

Możemy pytać w jaki sposób ta kobieta została uleczona? Wierzyła; dzięki wierze dotknęła się Chrystusa i wywołała uzdrowienie. Ten prawdziwy i duchowy zarazem kontakt pochodził z poruszenia jej duszy. Rzesza Go otacza, wiara tylko może się Go dotknąć. Dotknąć się Go, to wierzyć w Niego.I teraz wciąż mówi nam Jezus: "Szukam dusz, które dotknęłyby się mnie, a nie tłumu, który by mnie otoczyły". (św. Augustyn).

Czy nasza wiara w Zbawiciela jest dość żywa? Wołajmy więc jak najczęściej do Niego tak, jak biblijny ojciec chcący uzyskać uzdrowienie syna: Wierzę, zaradź niedowiarstwu memu! Nieszczęśni! Dotykamy się codziennie Ciała Chrystusowego a nie jesteśmy uzdrowieni. Czegóż więc brak? Nie Chrystusa, ale wiary. (św. Piotr Chryzolog). Również w spowiedzi Jezus czeka na nas, pełen miłosierdzia, aby nas oczyścić ze wszystkich grzechów, i też w całym życiu liturgicznym Kościoła, w jakim bierzemy udział, bo wszystkie modlitwy Kościoła św. zapewniają skuteczniejszą Jego pomoc.

Zwróćmy uwagę, że Pan Jezus zwraca się pośrednio tylko a nie wprost do niewiasty, którą dopiero co uzdrowił: kto się mnie dotknął? Jak gdyby się żalił, że Go dotknięto. Czego chciał Chrystus? Oczywiście tego, czego pragnął jawnie przy tylu sposobnościach. Oczekiwał żywej wiary, a nie wiary w znaki, czy wiary w Cudotwórcę. Niewiasta przekonana była, że wystarczy jej, że bez słowa dotknie się tylko Jego szaty, a będzie zdrowa. Dopiero później wiedząc, co się z nią stało, zbliżyła się i upadła przed Nim wyznając Mu całą prawdę wobec otaczającego ich tłumu. Ludzie słuchają chętniej prawdy, kiedy ona nie angażuje ich osobiście. Gdy mówca gromi innych, a nie słuchaczy, znajduje łatwy poklask i uznanie. Gdy prawda przedstawiana jest nam z daleka, gotowi jesteśmy ją podziwiać i nią się wzruszać. Ale niech tylko usiłuje wedrzeć się do serca a już zaczynamy się jej opierać: staje się wówczas niewygodna i uciążliwa, zbyt zobowiązująca.

Taki właśnie los może spotkać naukę Chrystusa o żywej wierze. Dotyczy ona chrześcijan, i to wierzących. Iluż spośród nich zadowala się tylko pewnym stopniem wiary, iluż poprzestaje na uznaniu Boga, Chrystusa i Kościoła, a broni się przed tym, by nauka Boża nie przynagliła ich do jakiejś gwałtownej przemiany i nie zawładnęła całym życiem. A właśnie o tę przemianę chodzi Chrystusowi.


Jakże często poprzestajemy tylko na tej wierze w Cudotwórcę. Jak trwoga, to do Boga - mówi staropolskie powiedzenie. W potrzebie, niedoli i nieszczęściu szukamy Boga. Ale czy rzeczywiście Boga? O co nam wówczas chodzi? O dawne, utracone szczęście, o spokój, który nam odebrano i o wygodę, z której zostaliśmy wytrąceni. Nie zastanawiamy się zaś nad drogami i zamiarami Bożymi, jakie kryją się w przeciwnościach naszego życia. Nie interesuje nas to, aby podobać się Bogu; to raczej my stawiamy Mu własne żądania i warunki. Próbujemy sobie Boga kupić tą lub ową tajemnicą, tym czy tamtym zobowiązaniem, godzimy się zapłacić Mu za przywrócone szczęście. I bywa, że ktoś poprzez bolesne doświadczenie zamiast zbliżyć się do Pana - odchodzi od Niego na zawsze, bo nie został wysłuchany. Bo się rozczarował cudotwórcą.

Czyż więc wcale nie mamy uciekać się do Boga w doczesnych potrzebach? Owszem, możemy i powinniśmy szukać ratunku u Niego we wszystkich sprawach życia. Sam Pan Jezus nas do tego zachęca. Ale do Boga mamy się zbliżać nie jako do Cudotwórcy, nie dla doczesnego dobrobytu ale jako do Zbawcy duszy winniśmy się zwracać do Niego w nieszczęściu. Winniśmy w każdej życiowej przeciwności, bez względu na to, czy Bóg naszą prośbę wysłucha i krzyż z naszych ramion zdejmie, czy też każe go dźwigać dalej, zawsze winniśmy widzieć rękę Odkupiciela, która prowadzi nas ku zbawieniu. Wtedy dopiero okazujemy prawdziwą, żywą, chrześcijańską wiarę. Jesteśmy wprawdzie chrześcijanami, jesteśmy ochrzczeni i mamy już wiarę, jednak ciągle musimy "uwierzyć na nowo ", że prowadzi nas Zbawca. Dlatego nie tyle jesteśmy, ile stajemy się chrześcijanami - w miarę jak rośnie w nas żywa wiara. Panie, pomnóż wiarę moją!


ks. Józef Raba TJ

Strony: 1 2 »