Bardzo mnie cieszy to ,że czytasz Moja Droga Użytkowniczko:) Czuję jakoś wewnętrznie ,że powinnam to tu zamieszczać , a zwłaszcza teraz, przed tak ważnym Świętam Paschy:))
Dobroć Chrystusa
Wiele mówiono i rozprawiano wśród tłumu o Chrystusie, zanim przybył po raz ostatni na święto namiotów do Jerozolimy. Jedni twierdzili, że zwodzi lud, inni przeciwnie, utrzymywali, że jest uczciwy. Człowiek objawia się w tym, czym jest i co czyni. Czym zaś jest i co robi, okazuje najpełniej przebywając z ludźmi. Dobroć Chrystusowa ogarniała biednych, smutnych, nieszczęśliwych i chorych. Owszem, stanowili oni właściwe i ulubione otoczenie Jezusa, gdyż jak sam oświadczył: nie zdrowi lecz chorzy potrzebują lekarza. Jak magnes żelazo, tak dobroć Chrystusa przyciągała do siebie wszelki rodzaj nędzy i biedy. Dla nieszczęśliwych miał zawsze prawdziwą miłość i współczucie dlatego, że byli dziećmi Bożymi czyli Jego braćmi. Swego współczucia nie ukrywał ale wyrażał je na zewnątrz w słowach pociechy, we łzach nawet i w rozlicznej pomocy. Nie czekał, aż nieszczęśliwi sami przyjdą, On szedł za nimi, sam ich wyszukiwał i pomagał, nie zrażając się wcale natręctwem, ani niewdzięcznością. Co tylko mógł czynił, aby ich wesprzeć. Na usługi swego serca oddał do rozporządzenia swoją wszechmoc i mądrość.
Na podstawie danych biblijnych nie zawsze uprzytomniamy sobie dostatecznie realizm opisywanych scen. Pomyślmy, czym było dla tych wszystkich nieszczęsnych biedaków i chorych, którym nikt nie udzielał pomocy, odkrycie, że między nimi znajduje się człowiek mogący wybawić ich od cierpień kładąc po prostu na nich ręce, patrząc im w oczy lub też zwyczajnie rozmawiając z nimi. A jeśli nawet nie mogli doczołgać się bezpośrednio do Niego, wystarczyło chwycić rozgorączkowanymi rękami rąbek Jego szaty i ból ustawał. Te tłumy na pewno nie zachowywały się powściągliwie. Ludzie bili się z pewnością o to, żeby zbliżyć się do Niego; krzyczeli, żeby ich przypadkiem nie minął, pokazywali Mu swoje rany, wpychali Mu dzieci w ramiona. Jezus uzdrawiał wszystkich, których trapiły rozmaite choroby: dlatego że Bóg był z Nim, przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła (Dz 10,38).
Jak nikt nie zdoła się ukryć przed ożywczą i radosną jasnością słońca, tak nie ma istoty, której by dobroć i miłość Chrystusa nie opromieniła i nie uszczęśliwiła swoją dobroczynną jasnością. Cóż stąd wynika? Wynika to, że i my mamy być dobrymi. Jesteśmy nie tylko bierną, przyjmującą rolą, na której, każdy może siać co zechce. Każdy z nas jest równocześnie siewcą. Rozsiewa dobre albo złe słowo, dobry, albo zły czyn. Jest owym ewangelicznym gospodarzem, siewcą złotej i pięknej pszenicy, albo też tym nieprzyjaznym człowiekiem, rozsiewającym skrycie niepożądany kąkol; jest biblijnym szlachetnym drzewem rodzącym dobre owoce, albo drzewem dzikim, dającym złe owoce. Wszak autor natchniony mówi: przed człowiekiem żywot i śmierć, dobro i zło, co mu się podoba, będzie mu dane (Syr 15,17).
Źródeł tej dwukierunkowości w postępowaniu ludzkim, tego tragicznego rozdarcia należy szukać w tym, że nasza natura obciążona skutkami grzechu pierworodnego jest w swej istocie słaba i grawituje raczej ku złu, niż ku dobru. Lgnie na drogę łatwizny i osobistej wygody, okupionej niejednokrotnie podeptaniem elementarnych zasad współżycia z bliźnimi. Trzeba przyznać, że natura ludzka nie jest tak dobra, jak mniemał Rousseau - ani też tak zła, jak sobie wyobrażali różnego pokroju pesymiści. Człowiek nie jest ani wcielonym aniołem, ani też diabłem. Może być w nim coś z pierwszego i coś z drugiego... W zasadzie człowiek jest tylko człowiekiem.
Chrześcijanin, patrząc na swą naturalną słabość, nie ograniczy się do pesymistycznego załamywania rąk i skargi nad własnym losem, bo wie on, że do rozwiązania i wydobycia się z tych sideł sam Bóg dodaje mu sił w Komunii św. Uświadamia sobie, że sam niewiele może, jednak może wszystko w Tym, który go umacnia. Katolik wierzy, że gdy jego natura będzie zakotwiczona w łasce Bożej, to będzie mógł realizować trudne wyzwania.
Jeżeli jesteśmy zdrowi starajmy się zrozumieć ludzi chorych. Nie męczmy ich próżną i niepotrzebną gadaniną. Cierpienie, jeżeli zostaje przyjęte z poddaniem się woli Bożej, wpływa zawsze na pogłębienie dojrzałości człowieka cierpiącego, otwiera mu nowe horyzonty, uczy żyć wiecznymi nadziejami. Człowiek chory nie potrzebuje banalnych stwierdzeń. Chce tylko byśmy wsłuchali się w jego milczenie i byśmy wypowiedzieli w odpowiedniej chwili słowa, które by potrafiły wnieść do jego serca i do jego życia promień słońca. Człowiek chory też chce być potrzebny nam, chce by potrzebne były jego modlitwy, jego cierpienia i by dopełniły one mękę Chrystusa i aby w ten sposób urzeczywistniły się w pełni dobrodziejstwa Odkupienia.
My, wierzący, musimy zrozumieć też osoby niewierzące. Pamiętajmy dobrze o tym, że przynajmniej po części niewierzący nie krytykują nas dlatego, że jesteśmy chrześcijanami, ale dlatego, że nie jesteśmy nimi w pełni. Jedna z osób dramatu Claudela - mała niewidoma - w pewnym momencie pyta: A więc w końcu co robicie ze światłem - wy, którzy widzicie? To pytanie zwrócone jest praktycznie do każdego z nas. Wszyscy bez trudu i bez zasług korzystamy ze światła wiary. Musimy rozumieć i odpowiadać, wierzyć i mówić, wierzyć i wyciągać rękę w braterskiej pokorze. Niech każdy z nas spojrzy wokół siebie nowymi oczyma. Oczyma bliźnich. Spostrzeże nowy świat, który czeka na to, by został odkryty.
Z naszych rozważań o dobroci Pana Jezusa wysuwa się i ten wniosek: miłujmy Tego, co umiał być i jest nad wyraz dobry. Wszak kochamy wszystko, co dobre i wszystkich ludzi nam życzliwych. Czemu nie Chrystusa? Czy nie był dla nas pełen dobroci? Zastanówmy się od kogo otrzymaliśmy wszystko, co dobre; komu zawdzięczamy wielką łaskę chrztu św. i wiary? Kto lepiej umie przebaczać wszelkie nadużycia i marnotrawstwo niezliczonych łask niż Chrystus? Kto odpuszcza wszystkie zbrodnie? Rozważmy więc to, co już dla nas Pan Jezus uczynił i co jeszcze zdziała.
Ks. Józef Raba TJ