Loading...

Blog użytkownika

Dorota
(…) w pobliżu znajdował się chłopiec, który miał pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby. Jezus kazał uczniom, aby powiedzieli ludziom, by usiedli. Sam zaś wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, podał uczniom, a ci rozdawali je ludziom. Podobnie uczynił z rybami. A było tam pięć tysięcy mężczyzn.

Nie wiemy, czy chleby rozmnożyły się od razu, czy też w momencie, kiedy uczniowie je rozdawali. Ale możemy sobie wyobrazić, że było to w momencie, gdy uczniowie dawali pobłogosławione chleby ludziom. Wtedy to chleb się mnożył. Nie ubywało go wcale.


Kiedy my dajemy to, co mamy Jezusowi, On to błogosławi i każde nam dawać innym. Wtedy zauważamy, że wcale nam tego nie brakuje, lecz jeszcze przybywa.


Daj Jezusowi to, co masz. Daj tyle, ile masz. On to pobłogosławi. Dziel się tym z innymi, a nigdy Ci tego nie braknie. Daj takie zdrowie, jakie masz. Daj taką wolność, jaką masz. Daj takie małżeństwo, jakie masz. Daj taką rodzinę, jaką masz. Daj taką pracę, jaką masz. Daj wszystko to, co masz. Jezus to pobłogosławi i pomnoży. Będziesz miał jeszcze więcej.


o.Witko "Oto uzdrowię Ciebie"

Dorota Cze 2 '14, 18:02 · Ocena: 5 · Komentarze: 1
Monika

W Liście do Efezjan czytamy: „Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce” (4, 26). Czyżby zatem gniew nie był grzechem?

Zacytowane powyżej zdanie wydaje się wskazywać, że uczucie gniewu nie zawsze musi być kojarzone z grzesznym, czyli złym postępowaniem. Niektórzy kościelni teologowie i myśliciele, jak np. św. Tomasz z Akwinu, zaliczali gniew nawet... do cnót. Może to dziwić, biorąc pod uwagę bezapelacyjny fakt, że należy on przecież do kanonu siedmiu grzechów głównych. 
Usiłując rozstrzygnąć tę kwestię, najlepiej odwołać się do uniwersalnej podstawy we wszelkich dociekaniach moralnych, którą jest przykazanie miłości. Kierując się nią w naszym działaniu, będziemy zawsze na właściwej drodze. Na pewno nie pobłądzimy.

„Święty gniew”

Według Katechizmu Kościoła Katolickiego (1765), uczucie miłości wywołuje w nas „pragnienie nieobecnego dobra i nadzieję jego uzyskania”. Na co dzień jednak nasze „upodobanie do dobra” jest wystawiane na ciężką próbę. Wystarczy włączyć telewizor, przejrzeć prasę, czasem tylko wyjrzeć przez okno, by spostrzec, jak wiele jest wokół nas przejawów niesprawiedliwości. Co więcej, często ta sytuacja nie jest spowodowana niewystarczającą ilością odpowiednich środków, które mogłyby zapewnić sprawiedliwość, ale zwykłą ludzką bezmyślnością lub brakiem dobrej woli. 
Dojrzały emocjonalnie człowiek nie może przecież przejść obojętnie obok ludzi, którzy doznają krzywdy albo ją wyrządzają. Jeśli zaś doświadczają jej szczególnie dzieci, osoby chore czy bezbronne, rodzi się w nas smutek i poczucie sprzeciwu. Odczuwamy zatem „święty gniew”. Święty, bo wywołany przez naruszenie porządku miłości, który ustanowił Bóg. Można zatem podsumować, że czasem gniew wynika wprost z miłości. 
Przykład „świętego gniewu” daje nam sam Jezus z Nazaretu, kiedy gwałtownie i kategorycznie sprzeciwia się handlowaniu w świątyni jerozolimskiej (por. Mt 21, 12-17; J 2, 13-22). A zatem, gdy ktoś bezcześci to, co święte, lub gdy dzieje się niesprawiedliwość, „święty sprzeciw” wydaje się po prostu naszym obowiązkiem. W Pierwszej Księdze Samuela odnajdujemy postać Helego, który tego obowiązku nie dopełnił i został surowo ukarany śmiercią swoich synów.

Gniew i ludzka godność

Gniew odczuwamy także wtedy, gdy sami stajemy się ofiarami niesprawiedliwości. Mamy prawo występować w obronie własnej godności i dobrego imienia, czego znów uczy nas Nauczyciel z Galilei, gdy w czasie przesłuchania przed swoją męką i śmiercią mówi: „Jeśli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?” (J 18, 23). 
W podobny sposób można też interpretować werset z Ewangelii według św. Łukasza: „Jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu i drugi” (6, 29). Nie jest to bowiem wezwanie do bierności. Jednym z możliwych wyjaśnień jest odwołanie się do pewnego starożytnego zwyczaju. Otóż uderzenie w prawy policzek (por. Mt 5, 39, gdzie jest mowa o nadstawianiu właśnie prawego policzka) zadawane jest grzbietową częścią dłoni. Taki cios wymierzano niewolnikowi, czyli komuś niższego stanu. Nadstawienie zaś lewego policzka miało być domaganiem się poszanowania własnej godności. Abstrahując od tego zwyczaju, trzeba z całą mocą podkreślić, że chrześcijanin na zło nie może odpowiadać złem, ale je przezwyciężać czynieniem dobra (por. Rz 12, 21).

Zły gniew

Nauczanie Kościoła katolickiego jednoznacznie precyzuje, że gniew nie powinien być pragnieniem odwetu. My zaś postępujemy źle, gdy pragniemy go, wobec osoby, którą należy ukarać (por. KKK 2302). Gniew nie może kierować się przeciwko osobie, ale przeciw złu (por. Mt 5, 22). Można domagać się dla kogoś kary, ale nie po to, by temu komuś zaszkodzić. Wszelkie sankcje zatem mają zmierzać ku skorygowaniu nieodpowiednich postaw i zachowań. Miłość bowiem wyklucza postulat zemsty. 
Jest rzeczą bardzo ważną, aby panować nad intensywnością naszych emocji. Są one olbrzymią siłą. Potrafią wpływać w znaczącym stopniu na nasze zachowanie. Gniew zaś może przerodzić się w nienawiść i agresję, które zmierzają ku totalnej destrukcji. Takim uczuciom dali się ponieść np. apostołowie Jakub i Jan, gdy Samarytanie odmówili Jezusowi i Jego uczniom gościny (por. Łk 9, 51-55). Proponowali Mistrzowi: „Niech ogień spadnie z nieba i pochłonie ich”. Spotkało ich za to srogie upomnienie od Nauczyciela.

Gniew i my sami

Nasze poczucie sprzeciwu może być złe, gdy podyktowane jest „miłością własną”. Czasem pycha sprawia, że nie potrafimy się pogodzić z sukcesem innych. Zamiast cieszyć się - zazdrościmy. Nie doceniamy czyjejś pracy, ale wytykamy błędy. W powodzeniu drugiego dopatrujemy się własnej klęski. Budzi to nasz gniew. Podobnie dzieje się, gdy coś odbywa się w inny sposób, niż sobie to zaplanowaliśmy, gdy ktoś podejmuje decyzje nie po naszej myśli. Przypominamy wtedy biblijnego Jonasza, przedkładającego własną korzyść nad życie mieszkańców Niniwy i zagniewanego o to, że 120 tys. ludzi (por. Jon 4, 11) ocalało, choć on przepowiedział ich zagładę. Warto zatem zastanowić się czasem, czy i nam nie przydałaby się lekcja, jaką Jonasz otrzymał od Boga. Może trzeba, by jakiś „robaczek” zniszczył nasz „krzew rycynusowy”. Wtedy pewnie zrozumiemy, że jest coś ważniejszego niż nasze widzimisię. 
Niekiedy gniewamy się, czyli czujemy złość na samych siebie, bo nie spełniamy własnych oczekiwań. Stawiamy sobie wtedy wymagania, którym nie potrafimy podołać. Dążymy do perfekcji. Nasz gniew wywołuje rozbieżność pomiędzy naszymi pragnieniami, a tym, jacy faktycznie jesteśmy. Pewnym przejawem tego typu postawy może być nieumiejętność przyjęcia jakiejkolwiek krytyki. Nasza reakcja nie bywa bowiem wtedy formą refleksji nad własnym postępowaniem, ale przeobraża się w gniew, złość i poirytowanie. Każdy błąd potrafimy sobie wtedy doskonale wytłumaczyć. Winimy wszystkich, ale nigdy siebie.

Oswojenie gniewu

Gniew, podobnie jak większość emocji i uczuć, wydaje się sam w sobie moralnie ambiwalentny. Z psychologicznego punktu widzenia jest naszą emocjonalną reakcją na niepowodzenie lub wzburzenie, które przeobraża się niekiedy w krzyk, chaotyczne gesty, a nawet rękoczyny. Może być jednak z pewnością poskromiony. Dzieje się tak przede wszystkim za sprawą dwóch cech. Są nimi odpowiedzialność i łagodność. Reagowanie gniewem jest często ucieczką od odpowiedzialności, wówczas gdy człowiek jest niezdolny do rozwiązania trudności. Łagodność natomiast charakteryzuje dojrzałą chrześcijańską osobowość (por. Flp 4, 5). 
Potrzeba wielkiej roztropności, by uczucie gniewu nie przerodziło się w grzech. Wiele zależy od naszego temperamentu i predyspozycji. Jeśli wiemy, że łatwo popadamy w irytację, powinniśmy więc unikać konfliktowych sytuacji. Seneka już bowiem pisał, że „najlepiej jest natychmiast opanować pierwszą pobudkę do gniewu, zwalczać go w samych jego zarodkach i dokładać starań, aby nie popaść w ogóle w gniew”. 
Trzeba nam dobrze poznać siebie. Nie chodzi o jakiś prywatny rodzaj psychoanalizy. Najlepszym sposobem jest codzienna modlitwa i osobisty rachunek sumienia. W jego trakcie możemy pokazać Bogu nasze reakcje, emocje i intencje. Samych siebie zaś poznajemy w perspektywie Jego miłości. Pozwólmy zatem Bogu działać, bo tylko On jest w stanie nas zmienić.


źródło: http://www.niedziela.pl/artykul/81545/nd/Gniew

Monika Cze 2 '14, 12:16 · Ocena: 5 · Komentarze: 1 · Tagi: dobry, zły, gniew
Dorota

Wielokrotnie i na różne sposoby przekonywałem was do czytania Pisma Świętego. I cieszyłem się, gdy w poszczególnych przypadkach byłem w tym skuteczny.

Jeszcze bardziej się cieszyłem, gdy nie tylko kogoś przekonałem, ale pomogłem znaleźć metodę w jaki sposób Biblię czytać – choćby w katechezie dorosłych czy w przygotowaniu do bierzmowania wprowadzając w metodę modlitewnego czytania Pisma Świętego – lectio divina.

Wiem jednak, że wiele jest jeszcze do zrobienia. Wiem, że wielu moich parafian Pisma Świętego nie czyta – bo ma obawy, bo nie wie jak, bo mało czasu, bo słabe okulary.

Dzisiaj, gdy przeżywamy w Kościele kolejną niedzielę biblijną, warto podjąć kolejną próbę zachęcenia nieprzekonanych.

Zacznę od stwierdzenia, że człowiek, który nie czyta Pisma Świętego wcale nie czyni tego z lęku, z niewiedzy, z braku czasu, czy z braku okularów.

Powód jest zupełnie inny – jest to brak motywacji. Gdy nie ma motywacji wszystko staje na przeszkodzie, wszystko zawadza, wszystko utrudnia. Gdy motywacja jest – nie liczą się żadne przeszkody, każda trudność jest pokonana.

Popatrzmy na zapalonego wędkarza. Łowić ryby – to jest to. Nie ma problemu wstawać skoro świt. Nie ma problemu cała noc marznąć nad Narwią. Nie ma problemu wydawać pieniędzy na sprzęt. Nie ma problemu z czasem. Nie ma problemu z komarami. Liczą się tylko ryby – by je złapać. To jest pasja, to jest życie.

Ten sam wędkarz, który zrywa się rano, gdy jest jeszcze ciemno, może mieć innego dnia problemy ze wstaniem w południe. I nie chodzi tu nawet o to, by zdążyć do kościoła na sumę, ale o to, by wstać na obiad.

Podając przykład wędkarza użyłem słowa "zapalony". To jest ciekawe słowo. Z jednej strony podkreśla zaangażowanie i emocje. Z drugiej strony wskazuje w domyśle kogoś, kto podpalił – podpalacza.

Gdy mówię o czytaniu Biblii to nie chcę nakładać kolejnego obowiązku. Nie chcę, by ktoś swoją wiarę przeżywał w takim odczuciu: "nie dość, że cudzołożyć nie można, że kraść nie można, plotkować nie można, to jeszcze, kurna, codziennie trzeba pół godziny Biblię czytać."

Nie chcę, by twoim dźwiganiem krzyża, było branie każdego dnia Pisma Świętego do ręki.

Chcę czegoś innego – chcę byś się zapalił. Chcę wzbudzić motywację. Wtedy czytanie Biblii będzie pragnieniem. Wtedy zrywać się będziemy wczesnym rankiem, będziemy znajdować czas i odpowiednie okulary. Nic nie stanie na przeszkodzie, bo pałać będzie serce.

Będzie serce pałać tak, jak pałało serce uczniów idących do Emaus. Kto zapalił ich serca? Gdy czytamy dzisiejszą ewangelię znajdujemy odpowiedź: Uczniowie mówią do siebie: "Czy serce nie pałało w nas, kiedy [Jezus] rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?" (Łk 24,32)

To sam Jezus ich zapalił. Oto mamy podpalacza. Gdy Jezus zapalił uczniów – wszystko zrozumieli, otworzyły się ich oczy i zmienił się kierunek ich życia. Szli do Emaus a teraz natychmiast, w tej samej godzinie (por. Łk 24,33), wracają do Jerozolimy.

To Jezus zapala i jest jednocześnie gwarantem sensowności odczytywania Biblii. Są tacy, którzy odczytują Biblię bez Jezusa. Ani w tym nie ma radości, ani mądrości. Jest za to okazja do wyczytania bajek, bzdur i herezji.

To Jezus zapala. Dlatego nie mówię "czytaj Biblię". Mówię inaczej – zapraszaj Jezusa, by On cię zapalił – dał motywację, chęć i pasję odkrywania mądrości i światła Ewangelii.

Zostańmy na chwilę przy świetle. Ci z nas, którzy rozejrzeli się dzisiaj po kościele, zauważyli zapewne, że na naszej barokowej ambonie znalazł się pulpit przykryty obrusem a na nim otwarta księga Pisma Świętego. Obrusem nakrywamy stoły – zobaczmy w tym pulpicie stół na którym leży chleb dla naszej duszy – Biblia. Otworzyłem ją na Psalmie 119. z uwagi na werset: "Twoje słowo jest lampą dla moich stóp i światłem na mojej ścieżce." (Ps 119,105)

A teraz włączony zostaje reflektor i na Biblię pada snop światła. Tym samym zwrócona zostaje w tym kierunku nasza uwaga. Włączyliśmy go teraz, ale od tej chwili włączany będzie zawsze w momencie rozpoczynania każdej Mszy Świętej.

Będzie włączany po to, by snop światła przykuł naszą uwagę i przypomniał pewne wezwania i pytania.

Gdy reflektor oświetli Biblię przypomnij sobie wezwanie: "Masz czytać Biblię. Nie czytasz? – zacznij wreszcie. Czytasz? – podziękuj Bogu z Jego światło. I proś Jezusa, by wciąż zapalał cię miłością do Jego Słowa." Gdy reflektor oświetli Biblię przypomnij sobie, że Bóg czegoś od ciebie chce, że wskazuje ci swoje słowo.

Mam nadzieję, że kiedyś to światło zapali się nie na ambonie, ale w naszym sercu. Mam nadzieję, że nasze serca zapłoną. I nie będzie już lęku, i nie będzie braku umiejętności. Znajdziemy czas i okulary.

Dorota Maj 3 '14, 23:18 · Komentarze: 1 · Tagi: pismo św, słowo boże
Janusz

1. Panie, wesprzyj nas w utrapieniu, bo daremna jest pomoc ludzka. Jakże często nie znajdowałem wiary tam, gdzie byłem jej pewny! Ileż razy także tam ją spotykałem, gdziem się najmniej spodziewał! Omylna jest nadzieja pokładana w ludziach, a dobro sprawiedliwych tylko w Tobie, Boże. Błogosławiony bądź, Panie Boże mój, we wszystkim, co się nam przydarza. Jesteśmy słabi i niestali, skłonni do zdrady i odmiany.

2. Gdzież jest człowiek, który strzegłby się zawsze tak przezornie i tak czujnie, że nigdy nie zaplątałby się w nic złego? Ale kto Tobie ufa, Panie, i szuka Cię samym sercem, nie tak łatwo upadnie.

A jeśli nawet dotknie go cierpienie czy też da się w coś uwikłać, szybciej dzięki Tobie się otrząśnie i dozna ukojenia, bo Ty nie opuszczasz nikogo, kto ufa Tobie aż do końca. Wielka to rzadkość wierny przyjaciel, co przetrwałby z przyjacielem wszelkie niedole. Ty jeden, Panie, jesteś wierny naprawdę, wszędzie i zawsze, jak nikt inny.

3. Jakże mądry w świętości swego ducha był ten, kto powiedział: Dusza moja jest mocna, bo ugruntowana w Chrystusie! Gdybym ja był taki, nie tak łatwo poddawałbym się lękom ludzkim, nie tak by mnie raniły pociski słowa. Któż to zdoła wszystko przewidzieć, kto ustrzeże się wszystkiego, co złe, na przyszłość? Jeśli to, czego się spodziewamy, także często nas przygniata, to cóż dopiero ciosy niespodziewane? Ale dlaczego sam sobie nie umiałem biedny poradzić? I czemu tak byłem łatwowierny? Przecież jesteśmy ludźmi, tylko ułomnymi ludźmi, choćby niektórzy porównywali nas z aniołami. Komuż mam wierzyć, Panie, jeśli nie Tobie? Jesteś Prawdą, która nie kłamie i nie może być okłamana. I znowu: Każdy człowiek jest kłamcą, każdy jest słaby, niestały i chwiejny, a zwłaszcza w słowach, tak że nawet jeśli wydaje się, że w głosie jego brzmi prawda, nie bardzo mu wierzyć należy.

4. Jakże przezornie upominałeś nas, byśmy się strzegli ludzi, i mówiłeś, że wrogami człowieka są jego bliscy i że nie należy wierzyć, jeśli ktoś mówi: Oto tu jest Chrystus albo tam... Nauczyła mnie szkoda, oby na większą ostrożność, a nie na głupotę. Uważaj, rzekł mi ktoś, uważaj, zachowaj przy sobie to, co ci mówię. Więc ja milczę i wierzę, że to był sekret, tymczasem on sam nie potrafi milczeć, choć prosi o milczenie, ale już zaraz zdradza i siebie, i mnie i odchodzi. Od takiego gadulstwa i ludzi niedyskretnych zachowaj mnie, Panie, abym nie wpadał w ich ręce i sam nie był do nich podobny. Daj moim ustom słowo prawdziwe i pewne, a język mój naucz przezorności. Co mnie niemiłe, nie powinienem czynić drugiemu.

5. Jak to dobrze, jaki to daje spokój - milczeć o innych, nie dowierzać wszystkiemu bez wyjątku, nie rozgłaszać bez zwłoki, zwierzać się niewielu ludziom. Ciebie zawsze prosić, abyś spojrzał w głąb serca; niech lada powiew słów nas nie unosi, ale wszystko, i to, co wewnątrz i na zewnątrz, niech się spełnia według Twojej woli. Aby zachować łaskę Bożą, bezpieczniej jest unikać ludzkiego blasku, nie szukać tego, co bywa przez ludzi podziwiane, ale pilnie iść za tym, co może przynieść poprawę charakteru i większą gorliwość! 6. Jak bardzo zaszkodziło wielu ludziom to, że za wiele wiedziano o ich cnotach, za wcześnie je wychwalono! Jak bardzo innym pomogło to, że chronili łaskę w milczeniu w tym kruchym życiu, które całe jest pokusą i bojowaniem!

Janusz Kwi 14 '14, 16:07 · Komentarze: 1
Janusz
Krótko, ale prawdziwie

Pamiętam, jak pewien jezuita modląc się przed konferencją, którą miał wygłosić, ograniczył ją do bardzo krótkiej chwili milczenia i słów „Marana tha! Amen!”. Zaskoczyło mnie, że tak krótko, ale i to, że to naprawdę była modlitwa...

Jak długo się modlić, aby osiągnąć dobrą jakość modlitwy? Aby od­powiedzieć na to pytanie, należy wpierw uświadomić sobie, co to znaczy, że modlitwa jest „jakościowo” dobra oraz czy owa „doskonałość” modlitwy jest celem samym w sobie, czy też jedynie środ­kiem do innego celu.

Dotykamy tu bardzo złożonej rzeczywistości, gdyż osiągnięcie świętości jest wspólnym celem zarówno modlitwy jak i pozostałych elementów wzrostu życia chrześcijańskiego, takich jak relacja do Słowa Bożego, ży­wy udział w liturgii i życiu wspólnoty przez świadectwo służby i przemiany życia.

Modlitwa człowieka jest więc tylko jednym z komponentów składają­cych się na dążenie do osiągnięcia doskonałości na wzór Ojca Niebie­skiego. Stawiając pytanie o zależność czasu i owocności trwania przed Bogiem, wydaje się, że trzeba koniecznie uwzględnić komplementarną obecność pozostałych czynników, które sprawiają, że modlitwa podnosi jakość naszego życia. Oprócz czasu trzeba tu wskazać na miejsce, treść i formę oraz osobiste zaangażowanie modlącego. Wszystkie one razem we wzajemnej harmonii decydują o jakości dialogu i spra­wiają jego owocowanie w życiu.

Od­powiedź na zaproszenie Słowa

Modlitwa jest najbliższym wyrazem wiary, to prosta, naturalna od­powiedź na zaproszenie Słowa. Ten podstawowy dialog jest także jednym z pierwszych mierników wiary człowieka; można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że jeśli ktoś się nie modli to po prostu nie wierzy, bo jeśli wierzy to nie może przestać prowadzić ożywczego dia­logu z Bogiem.

Fakt modlitwy w życiu człowieka jest podstawą do rozwoju i pogłębienia życia we­wnętrznego. Najczęściej punktem wyjścia w tej drodze wzrostu jest pacierz, jakiego uczy­my się w dzieciństwie, a który potem, z czasem „dorośleje” przez treść wypowiadanych formuł. I bywa nierzadko, że na tym się poprzestaje, sprowadzając modlitwę do „skodyfikowanego” zestawu powtarzanych codziennie rano i wieczorem słów. Chcąc po­głębić swoją relację z Panem Bogiem, trzeba jednak „opuścić” ten bezpieczny, dobrze znany te­ren pacierza i wsłuchać się w to, co „tu i teraz”, mówi Duch Święty, zapraszając do Bo­żego spojrzenia na kontekst własnej codzienności.

Równolegle następuje tu ważny moment kształtowania się nowej jakości myślenia i wypływających z niego postaw. Dokonuje się swoisty przełom – przejście od religijności do wiary. Pewien obyczaj, tradycja, przyzwyczajenie – zmienia się w odkrywanie wez­wania do życia w wierze... Technika, poprawność „porządnego życia” zostaje prze­mie­niona w zgodę na nieprzewidywalność wezwań Bożego Ducha; ich żywiołem staje się właśnie czas, spędzony na dialogu serca Bożego z sercem człowieczym.

Gdy czas przestaje się liczyć

Myśląc o modlitwie osobistej, chcemy ją rozumieć tak, jak ów dialog rozmiłowanych w Pieśni nad pieśniami – to czas wzajemnego wyrażania miłości, w której czas przestaje się liczyć. Tutaj potrzeba też klimatu intymności, dlatego modlitwa jest wyj­ściem poza obóz spraw codziennych, to ów biblijny Namiot Spotkania – zazdrośnie strzeżony przez obłok stojący u wejścia, to stawanie twarzą w twarz, z przekonaniem, że Ten, wobec kogo staję mówi mi: „znam Cię po imieniu i jestem Ci łaskawy” (Wj 33,12). To jak w tej izdebce,  o której mówił Pan Jezus, trzeba drzwi zamknąć na klucz, stanąć wobec  i przyjąć miłujące spojrzenie, bo modlitwa to bardziej harmonia serc niż wielość wypowiedzianych słów. Pan Jezus wprost uczy nas, mówiąc: „na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo bę­dą wysłuchani” (Mt 6,7). Co zatem trzeba robić, jak się modlić?
Po pierwsze trzeba ofiarować czas dla Pana Boga, zgodzić się na to, że potrzebna jest pewna przestrzeń, dar z siebie, z tego, co moje, aby w ogóle mogło zaistnieć spotkanie. Po prostu, najpierw trzeba być, a dopiero potem zadbać o sposób zagospodarowania tej przestrzeni. Przyjść i pomilczeć na wspólny temat, jak często robią to zakochani. Zaan­gażowanie w treść, choć konieczne, zawsze jednak jest wtórne, dlatego trzeba też umieć zmarnować ten czas dla Pana Jezusa – po prostu podczas modlitwy – dla Niego – nie robić kompletnie nic innego, tylko być. Życie i świadectwo wielu pokazuje, że zdystansowanie się od własnych planów i oczekiwań nie jest łatwe, ale w modlitwie inicjatywę należy zostawić Panu Bogu.

Duchowe korzyści

Modlitwa to łaska, a nie wyłącznie sprawność, więc istotne jest tu nie tyle to, żeby tylko nakarmić intelekt, ale aby zachować doświadczenie obec­ności. Dlatego w modlitwie ważniejsze jest to, aby się spotkać, a nie je­dynie wykonać zadanie, spełnić swój obowiązek. Pan Bóg ma zazwy­czaj bardziej wielkoduszne pomysły dla naszego życia i warto dać Mu się mile zaskoczyć. Nie znaczy to, że nie powinniśmy mieć jakiegoś ogólne­go za­mysłu, co do samej formy spotkania. Warto przy tym jednak pamiętać, że dany schemat (forma) modlitwy jest dobry jedynie tak długo, jak długo jest do­bry, to znaczy, jak długo modlącemu się w ten sposób przynosi duchową korzyść. Warto też wiedzieć, że żaden ze sposobów modlitwy nie jest dobry „raz na zawsze”, a i ten, któ­ry jest „dobry dla mnie”, niekoniecznie okazuje się dobry dla każdego!

Teraz warto wrócić do pytania postawionego na początku naszych rozważań, jak dłu­go się modlić, aby rzeczywiście osiągnąć dobrą jakość modlitwy? Aby pozytywnie odpowiedzieć na to pytanie, trzeba rozumieć owo „długo” nie tyle jako czas trwania jed­nej modlitwy, ale jako długi czasokres pogłębionego trwania w życiu modlitwy! To wier­ność wobec czasu zasiadania z Panem do dialogu rodzi przemianę i w ostateczności świętość.

Mierzyć miłością, a nie ze­garkiem

Odpowiadając na szczegółowe pytanie, ile czasu dziennie należy poświęcać na mod­litwę, trzeba najpierw wskazać na to, że czas modlitwy należy mierzyć miłością, a nie ze­garkiem. To miłość szczerze i radośnie skorzysta zarówno z możliwości, jakie niesie kon­kretna sytuacja życiowa, jak i z „pojemności” serca, które jest w stanie zaangażować się tylko w takim stopniu, w jakim dojrzała jest sama miłość, a w niej zaś, trzeba nam stale się wydoskonalać.

Ilość czasu, którą należy codziennie poświęcać na modlitwę, musi być z góry jasno określona i codziennie mniej więcej taka sama. Z jednej strony powinno modlić się na ty­le długo, by doświadczyć nasycenia obecnością Pana Boga, a z drugiej strony uważać, aby przez nachalność duchową, nie roztrwonić zapału przez nadmiar pobożności. Nie ma tu ogólnej reguły ile minut/godzin to jest owo „wystarczająco”. Na pewno kiedyś trzeba zacząć, najlepiej od uczciwego „kwadransa”, a potem stopniowo ten czas osobi­stego spotkania z Panem Bogiem roztropnie przedłużać. Ważne tu byłoby także określa­nie tego czasu i zmian z kierownikiem duchowym, wszak, jeśli rodzi się pragnienie wej­ścia na drogę pogłębionego życia wewnętrznego, powinno się mieć w niej doświadczo­nego towarzysza, który nas poprowadzi i nauczy.

Ile czasu należy codziennie poświęcać na modlitwę? Tego nie wiem, ale wiem, że na pewno potrzeba...!

ks. Ryszard Nowak
Janusz Kwi 9 '14, 20:23 · Ocena: 5 · Komentarze: 1
Strony: «« « ... 98 99 100 101 102 ... » »»