Już jest nowy numer:
Z O B A C Z !
I brak pomysłu na to co dalej. Brakuje mi sił by walczyć.
Jakiś rok temu odmówiłam NP w intencji uzdrowienia ran bliskiej osoby. Podjęłam tę intencję święcie przekonana o jej słuszności (aż takie wewnętrzne przynaglenie, żeby modlić się właśnie w tej intencji). Przez jakieś pół roku nie działo się w tej sprawie kompletnie nic, aż nagle znajomość zaczęła się sypać. Zaczęły się problemy w pracy do tego stopnia, że musiałam ją zmienić. Teraz jestem zmuszona robić coś na czym kompletnie się nie znam i w ogóle mnie nie interesuje. Znajomi zupełnie mnie nie rozumieją, nękają mnie myśli komu z nich mogę prawdziwie ufać. Nawet takie rzeczy jak podróżowanie na uczelnię i z powrotem mnie przerastają, że o obowiązkach związanych z nauką nie wspomnę. No i na domiar przykrości wczoraj zmarł mi piesek. Nękają mnie koszmary i natrętne myśli. Z musu biorę różaniec do ręki, to bardziej klepanie niż rozważanie. Już tyle razy chciałam zarzucić intencję o możliwość rozmowy i pojednania z ważną dla mnie osobą. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie jest tak źle skoro druga strona deklaruje spełnienie swojej obietnicy, czyli spotkanie i rozmowę, ale co z tego skoro osoba ta ponoć ciągle nie ma czasu. Uwierzcie kilkakrotnie prosiłam o spotkanie...Z jednej strony czuję wewnętrzny sprzeciw ku porzuceniu modlitwy w tej intencji, a z drugiej strony w głowie szaleją mi myśli, że jestem głupia i naiwna myśląc, że zostanę wysłuchana. Wszystko wygląda jakby było nie do uratowania. Parę dni wcześniej zaczęłam węzły i od tej pory wszystko już koncertowo się sypie. W tej sprawie odmówiłam już kilka "węzłów", pisałam listy do św. Józefa, odmawiałam nowennę 30 - dniową do św. Józefa. Tym czasem żadnej poprawy, albo chociaż stabilizacji, jest coraz gorzej. I ostatecznie nie wiem po co to piszę. Ponoć Bóg wybiera tchórzliwych, aby czynić rzeczy wielkie, ale ze mną to chyba się przeliczył. Poprostu nie wiem nic.
2 IX 2014. Rozbicie sięgnęło zenitu. Robotyka zaawansowana: pobudka, toaleta, praca, dom. Można było odnieść nawet wrażenie, że powietrze, tworzyło niewidzialne ściany, od których, śmiało można było się odbijać. Czas ma niesamowita właściwość: w ołowianych butach potrafi osiągać zawrotne prędkości. Brak poczucia poczucia zimna - ciepła. Tożsamości. Echo nocnych emocji zagłuszało, to co mówili inni. Głosy jak z innego wymiaru. Głupi mózg, przywoływał jak nakręcony wspomnienia, by jeszcze bardziej się dobić. Jeden z tych dni kiedy papieros smakuje jak powietrze po deszczu a hałas w słuchawkach, nie jest w stanie zagłuszyć ciszy... Tak miał minąć poranek i dzień, dzień pierwszy. ALE NIEEEEEE! W przypływie bezsilności, złości, żałości i paradoksalnie, woli walki, wujek Google wyszukał NP.... Szybka decyzja. Intencja. START. Coś jak Matrix...
...
25 X 2014 nowenna zakończona. Troszkę się podziało.
Dotrwałam do końca. Czasem już tylko z musu, tylko dlatego, że już tyle dni za mną, że nie można się poddać, że ktoś obiecał, ze pomodli się razem ze mną. W tym czasie dano mi nadzieję na studia i mi ją zabrano (uczelnia rozwiązała rok, bo zabrakło 2 osób...), straciłam w bolesny sposób przyjaciółkę. Idąc tym tropem, zmieniłam swoje poglądy (tu upatruję ingerencji Maryi). Paradoksalnie wyszło na dobre. Myślę czy filologia to jednak jest to - rozważam jeszcze ratownictwo medyczne ;) inaczej postrzegam rolę ludzi w moim życiu. Mam troszkę pomysłów na siebie.
Nie wiem co będzie. Od początku nie wyglądało to dobrze, a w czasie trwania nowenny pogarszały się stosunki z Danielem oraz miewałam kryzysy wiary. Odradzano mi modlitwę w intencji bycia z konkretną osobą. Ale skoro ta nowenna jest nie doodparcia, jeśli modlitwa w kilka osób jest jeszcze mocniejsza niż w pojedynkę, jeśli miałam nadzieję, to dlaczego po ludzku miałam posłuchać i zrezygnować? Szczerze, z tej ziemskiej strony, to to już zeszło śmiercią naturalną, znajomi mówią, że należy dać sobie spokój. Tylko co jeśli Bóg faktycznie przychyli się do mojej prośby? Podczas nowenny zmieniały się moje uczucia do Daniela. Mimo chłodnego oczekiwania na wolę Bożą, mimo tego wszystkiego "słowa nie opiszą ile waży strata, kocham cię, najmocniej zaraz wracam..". Teraz jest taka cisza przed burzą. Męczące jest szarpanie ze sobą. Mimo, że już nie mam sił, pomyślałam, że skoro mamy być razem to będziemy, a jesli nie to cóż, będę musiała się z tym pogodzić. Któż, jak Bóg?...