pozwólcie mi się wam wyżalić bo już brakuje mi sił :-( bliscy nie wiedzą już jak mnie pocieszać, brat wisi godzinami na telefonie i tłumaczy, teściowa stawia do pionu, mąż się juz denerwuje a mama płacze ze mną a ja.... mój stan ducha jest straszny, mam ochotę wydłubać sobie oczy, nie umiem pogodzić sie z tym co mi się stało po operacji, na nowo operacji żałuję, czuję się jakby zabrano mi moje dotychczasowe życie i czuję się jak kaleka. Nie umiem normalnie funkcjonować, nie umiem spojrzeć poza to, ponad to. Nie pomagają tłumaczenia, ze inni mają gorzej, teściowa opowiadała o chłopcu z jakąś rzadką wadą genetyczna która wymagała amputacji obu oczek i dziecko jest takie dzielne, a ja przecież widzę i męty mojemu wzrokowi nie zagrażają i w ogóle moje reakcje są nieadekwatne do sytuacji (to słowa pani doktor) ale ja widze ze stan się pogorszył, i skoro to są zmiany zwyrodnieniowe to mała nadzieja że znikną chyba że zejdą z pola widzenia odpływając na obwód oka ale jestem teraz w takim stanie że mało w ty wierzę :-( skutkiem tego boję się dalej żyć, nie wiedząc jak to dalej będzie wyglądało. Chciałabym mieć już 80 lat żeby być blisko kresu życia, dalsze życie i powrót do pracy zawodowej napawa mnie lękiem... Basia która ma być błogosławieństwem jeszcze utrudnia wszystko bo jestem fizycznie przemęczona, czuję dodatkowe obciażenie odpowiedzialnością za tą małą istotkę, muszę ją nosić i tak będzie przez kolejny rok przynajmniej a z okulistycznego punktu widzenia nie powinnam nic dźwigać! To wszystko sprawia że nie czuję się wcale jej mamą, zastanawiam sie gdzie tu logika, gdzie sens, dlaczego to ja dostałam trzecie dziecko chociaż sporo mi brakowało jako mamie dwójki starszych, podczas gdy moja przyjaciółka od ośmiu lat stara się bezskutecznie o potomstwo, jaki jest w tym wszystkim cel, czy przyjdzie dzień ze będzie lepiej????
dzisiaj jest mój 23 dzień NP, potwornie cieżko mi ją odmawiać, biorę do ręki Różaniec i zawieszam się, otępiała leżę w bezruchu nie będąc w stanie przez kilkanaście minut rozpocząć modlitwy. Zawsze jakoś udaje mi się skonczyć modlitwy przed wstaniem ale dzisiaj jest straszny dzień, czuję wzmożone ataki złego, jestem potwornie podenerwowana, w syna jakby coś wstapiło,wstał już po 5, jest złośliwy dla siostry w rezultacie nawrzeszczałam na niego i wyszarpałam za uszy a naprawdę nie pamiętam kiedy byłam niemiła dla dzieci :-(
tracę nadzieję na polepszenie mojego stanu, tyle ludzi cierpi niesłychane męki, dźwiga choroby, żyje ze świadomością nieuchronnej utraty wzroku lub z wyrokiem na śmierć z powodu choroby, dlaczegóżby Bóg miał na mnie wejrzeć łaskawie i cofnąć zmiany w moich oczach lub dac jakąkolwiek ulgę......... chociaż chciałabym nauczyć się z tym żyć, mimo cierpienia być radosną, dać maksimum z siebie dzieciom, cieszyc sie każdym dniem, mieć zapał do wszystkiego i uśmiechać się.... czy to jest łaska którą mogę otrzymać czy ja muszę sama to wypracować w sobie? Boże jestem taka słaba co mam zrobić żebyś wejrzał na mnie łaskawie...... chciałabym znów napisać takiego radosnego posta jak w czerwcu w zeszłym roku, kiedy byłam przekonana że zaczęłam zdrowieć, że Bóg mnie wysłuchał a to wcale nie było tak, teraz cała nadzieja pogrzebana, bo być może wcale nie pozbyłam się mętów tylko przez jesień i zimę ich nie widziałam bo było inne światło, a ja nie zdrowieję tylko jest coraz gorzej :-(