Już jest nowy numer:
Z O B A C Z !
W trakcie w mojej głowie pojawiło się pytanie, czy naprawdę wierzę, że intencja mojej pierwszej NP się spełni. Musiałam trochę pomyśleć, bo po ludzu sytuacja jest kiepska: NIE CHCĘ nikogo innego niż jego, a on pewnie spotyka się z kimś, kogo być może sama mu wymodliłam.
tu trzeba zadać pytanie: czy wierzę w to, że Pan Bóg da mi to co jest dla mnie najlepsze i jestem gotowa to przyjąć nawet wtedy, gdy bedzie to zupełnie coś innego niż to, o co proszę?
Patrząc rozsądnie, oczywiście zagdzam się z tym, że Bóg może dać mi coś o wiele lepszego, ale w tej chwili trudno mi wyobrazić sobie coś lepszego (to znowu moje odczucia).
Ja od jakiegoś czasu stosuję tą strategię zdrowego dbania o siebie. Nie uwazam zeby to rozwiązało moje problemu ale na pewno znacząco podniosło jakość zycia, szeroko rozumianą :)
"Assisi, mnie się wydaje, że to chodzi o coś więcej niż tylko zajęcie się sobą. To chodzi o to, co tak naprawdę czujemy w środku, jakie mamy przekonanie."
ale myślę,że to zajmowanie się sobą to pierwszy krok bo od czegoś trzeba zacząć i po jakimś czasie pojawiac się będa myśli i pojawiają "kiedy w koncu?" no i trzeba sobie z nimi radzić. Ja próbuję oswajać myśl "nigdy". Na poczatku było we mnie wiele buntu, nadal podchodzę do słowa "nigdy" jak pies do jeża ale cóż... dopuszczam taką opcję a w moim wypadku to dość dużo. Udało mi sie też uwolnić od presji społecznej i presji rodziny. Nie wiem czy jestem w stanie zaakceptować to,ze np. zostane sama do konca zycia. Pewnie na 100% nigdy nie i będę to traktowała jak swój krzyż bo Bóg mi dał wiele cech, które aż krzyczą by być spełnione w macierzyństwie i małżeństwie. Nie wiem jaki będzie następny krok dla mnie... wydaje mi się jednak,ze ta praca nad tym co NAPRAWDE jest w Tobie a nie nazewnątrz to (w moim wypadku) praca na długie tygodnie, miesiace jesli nie lata a nie coś co się stanie z minuty na minutę... bo jesli z zaufaniem do Boga mam taki problem mimo lat, jak mi sie wydaje całkiem głębokiej wiary, to z akceptacją takiego stanu rzeczy też latwo nie będzie. Ale mam za sobą rozpacz, użalanie sie nad soba (czasem powraca;), rozne modlitwy o meza, desperackie proby bycia w zwiazku , brak prob bycia w zwiazku i jeszcze wiecej wiec zostaje mi tylko dojscie do tej akceptacji i postawienie Boga na pierwzym miejscu. Więc niestety nie umiem chyba odpowiedzieć na Twoje pytanie tak w 100% bo ejszccze tego nie przeżyłam.. ale czuję w sobie zmiany i widzę zmiany nazewnątrz więc może i akceptacja samotnosći przyjdzie? sama nie wiem.
Póki co nakierunkowywuje swoje myslenie na "ok, Boże skoro tak to "nigdy" i oswajam tą mysl słuchajac Szustaka, zyjąc po swojemu, nie porównując się, dbajac by nie rozgrzebac na nowo uczucia do bylego narzeczonego i tak dalej. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Co do samotnosci szustak mial jeszcze jeden wyklad, ale ten troszke mnie zasmucił. Poszukam zaraz.
http://dominikanie.pl/2014/02/mlodosc-mija-a-ja-niczyja-wideo/
ja to co on powiedział zastosowałam sobie do byłego partnera. Skoro mineło XXX lat i nic sie nie zmieniło, to poszłam na pustynie dajac sobie czas na wypłakanie się. W moim wypadku był to weekend a nie miesiąc. Beczałam, nie wychodziłam z domu przez dwa dni, jedzenie na telefon, czarna rozpacz wręcz teatralna bo trzeba bylo sie narozpaczac na zapas;). W niedziele wieczorem jednak szykowałam sie jak na wojne bo poniedziałek miał byc inny. Zrobilam sobie paznokcie, wszystkie mozliwe zabiegi, maseczki bzdury rozne o ktorych pisac nie bede. Rano w poniedzialek sie umalowalam, ubralam w najlepsze ciuchy i odstrojona jak stroz w Boze cialo zrobilam sobie zdjecie by zapamietac pierwszy dzien z tych wszystkich dni, ktore nastapią. Dni kiedy sama przyznałam przed soba ze to koniec rozpaczy za tym facetem. Jak to ze mną.. nie udało się od razu, nadal czesto jęczę za tym facetem nawet tu na forum ale w moim mysleniu cos sie poooooowoooooooliiiiiii zmienia/zmieniało a taki jasny punkt przerwania ciągu modlitw, czekania na kontakt był bardzo wazny z pkt widzenia psychologii... ale staropaniestwa nie powitałam jeszcze z tak szeroko otwartymi ramionami.
W ogole zabawne, bo jak jeszcze mieszkałam w Łodzi to chodzłam do Dominikanów i nie wiedziałam,że miałam okazję takiej "gwiazdy" słcuhać co niedziele. Z reszta nawet bez podbudowy Youtube on naprawde świetnie gada.
Nie wiem czy nadzieja przeszkadza wmśleniu,że nie muszę mieć meża. U mnie nadzieja czasem potrafi się przerodzić w samonakręcającą się wielką rozpacz i obsesję "kiedy?jak?a inni to, a ja to tamto" więc staram sie nie dotykać nadziei. Powtarzam raczej. "Byłoby super jeśli facet się pojawi, a jesli nie, to dam sobie radę tak jak dawałam sobie radę sama do tej pory" bo co mi zostało?
Trochę się we mnie kłócą dwie postawy. To co w obydwu konferencjach mówi Szustak o tym,ze trzeba zaakceptowac stan rzeczy, ze facet nie jest potrzebny i tak dalej z tym,że "prosice a bedzie Wam dane". nie mówię tylko o sobie ale ile jest dzewczyn, które modlą się o miłośc i przez lata frustrują? nawet tu an forum czy w świadectwach. Nie wszystkie wyjda za maz i nie wszytskie zaloza rodziny (pytanie na kogo wypadnie;) i skoro wiele z nich nie prosi o konkretną osobę tylko naprawde sa otwarte na rozne scenariusze to czemu tego nie dostaja? przeciez pragnienie jest piękne....
Ja mam ostatnio jakas taka mysl,ze Bog czesto robił mi to o czym kiedyś myślałam "nie przeżyłabym gdyby stało się to i to..". Tak mówiłam gdy słuchałam histroii o pannach młodych zostawionych przed ślubem. Spotkało mnie to i przeżyłam. Pomyslałam kiedyś ,że jesli wyjde za maz pozniej niz moja bliska przyjaciolka to bedzie mega ciezko (nie bede tego rozwijac, zbyt prywatne). Było cholernie ciezko ale przetrwałam. Pamietam tez przerazenie moje jak patrzylam na moja nauczycielke od angielskiego, ktora byla pod 40stkę i dopiero wtedy wyszła za maz i myslalam o tym,ze tak nie chcę... i tak sobie mysle,ze tak wlasnie będe miala... albo tak albo w ogole. Moglabym takich przykładów mnozyc.
Muszę wracac do pracy ;) zajrzę tu pozniej i ciesze sie,ze dyskutujemy publicznie bo moze ktoś madrzejszy ode mnie jakis wniosek dorzuci ;) przepraszam za iterówki ale jak pisze z pracy to to wlasnie tak wyglada w pospiechu by mysl nie uciekła.
Co do tego dlaczego spotykały mnie rzeczy, których sie najbardziej bałam... Może to ćwiczenie charakteru, zaufania do Boga lub pokazanie mi że jestem silniejsza niż mi się wydaje. Osobiście uważam,że obeszło by się bez odwołanego ślubu no ale Bóg wie lepiej...
Powiem Wam, ze niestety mimo takich zwrotów akcji to i w takich momentach myślę o moim niedoszłym mężu no ale może to przejdzie....
Fajna nam się dyskusja tu wywiązała!