Już jest nowy numer:
Z O B A C Z !
Płock, 11 stycznia 2009. Niedziela Chrztu Pańskiego (B). Iz 42,1-4.6-7; Ps 29,1-4.9-10 ; Dz 10,34-38; Mk 9,7; Mk 1,6b-11
"Bardzo poślizgowa ostatnio pogoda. Media podawały wczoraj, że w Poznaniu, na Głogowskiej, w karambolu wzięło udział 41 aut. Cztery osoby zostały ranne. Nie bierzmy jednak tak drastycznej sytuacji. Wyobraźmy sobie taki mały pieszy karambol – na Starym Rynku, w Płocku. Kobieta w średnim wieku, w modnych, za to śliskich bucikach, śpiesząc się i oglądając jednocześnie wznoszoną przed ratuszem scenę dla koncertu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy wywinęła klasycznego orła.
Miała trochę szczęścia, ale w szoku, zamiast wstać leżała w topniejącym błocie śniegowym. Podszedł do niej mężczyzna i… i tu zaczyna się dość niecodzienna scena. Bo oto mężczyzna zatrzymuje się przed leżącą kobietą i z rękami w kieszeniach zaczyna do niej mówić.
Strofuje ją: Lepszych butów pani nie miała? Przecież to trzeba nie mieć rozumu, by wychodzić w czymś takim w dzisiejszą pogodę. I po co się pani śpieszyła? Trzeba uważać!
Kobieta leży, a mężczyzna dalej: Widziałem jak pani patrzy na scenę. Pod nogi trzeba się patrzeć!
Następnie ją poucza: Na drugi raz więcej ostrożności. I nie spieszyć się. Gdy człowiek się śpieszy to diabeł się cieszy.
Potem, dalej trzymając ręce w kieszeniach, pociesza ją: Szczęście, że nic się nie stało, najwyżej rajstopy podarte. Sukienkę i płaszcz się wypierze.
Co sądzimy o tej scenie? Czy mężczyzna dał tej kobiecie to czego ona potrzebowała? Czy faktycznie najważniejsze w tym momencie było strofowanie, pouczanie i pouczanie? Czy ta historia mówi o normalnej sytuacji? Na pewno nie. Normalną sytuacją byłoby podbiegnięcie do kobiety i podniesienie jej.
Całą tę scenę wymyśliłem i na pewno widać było, ze szyta jest ona bardzo grubymi nićmi. Niemniej upierać się będę, że jest to historia bardzo prawdziwa. Relacja między osobami z tej historii jest bowiem dobrym obrazem tego jak BŁĘDNIE wyobrażamy sobie relację między człowiekiem a Bogiem.
Któż z nas w swoim życiu nie wywinął orła? Któż z nas nie wie, co to upadek, co to grzech. Ta leżąca w błocie kobieta to obraz każdego z nas – naszej sytuacji.
I zobaczmy, gdzie bardzo często ustawiamy Boga. Ustawiamy go jako tego, który obserwuje sytuację, jest nawet blisko. Kim On jednak jest? Jest sędzią, oskarżycielem, mądrością, pouczeniem. Jest może pocieszeniem, ale bardzo tanim, bo tu zamiast słowa pociechy przydałaby się RĘKA pociechy.
I ta sytuacja nie dziwi, nie zaskakuje. Jest normą. Tak często widzimy Boga, jako tego, który daje przykazania, daje drogowskaz, mówi jak żyć, ostrzega, ponagla i… trzyma ręce w kieszeniach.
Chcę powiedzieć, że taki Bóg nie jest Bogiem Biblii. Nie ma wiele wspólnego z tym co On sam objawia o sobie w Bożym słowie. Owszem – Bóg daje przykazania, daje drogowskaz, mówi jak żyć, ostrzega, ponagla, ale nie trzyma rąk w kieszeniach.
Spójrzmy na czytania. Piotr mówi o Jezusie: „Przeszedł On dobrze CZYNIĄC i UZDRAWIAJĄC wszystkich, którzy byli pod władzą diabła.” (Dz 10, 38b) Dlaczego zrobiliśmy z Niego tylko nauczyciela, który głosi mądrość i zachęca do dobrego życia? On jest nauczycielem i zachęca do dobrego życia, ale też CZYNI dobro, dotyka człowieka i uzdrawiam.
W Księdze Izajasza (Iz 42) jest mowa o Mesjaszu, ale można te słowa odnieść do każdego chrześcijanina, który chodzi w tym samym Duchu, który spoczął na Słudze Pańskim (w. 1).
I co tam się dzieje? Bóg mówi, o swej ogromnej trosce: nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi nikłego knotka (w. 3). Mówi, że jest tym, który podtrzymuje (w. 1), który ujmuje za rękę i kształtuje (w. 6).
Bóg nie trzyma rąk w kieszeniach. Bóg chce dotykać człowieka. Ewangelia idzie jeszcze – mowa jest o Duchu Świętym, w którym mamy być zanurzeni. Słowo βαπτίζω (baptidzo), tłumaczone jako chrzcić znaczy dokładnie zanurzać.
Bóg nie chce być względem nas jakąś abstrakcyjną rzeczywistością zewnętrzną. Jakimś tylko drogowskazem, moralnością, wzorcem. Chce być wewnątrz – On w nas a my w Nim. Chce dotykać, przenikać. Chce, by nasza dłoń znalazła się w jego dłoni.
On teraz tę dłoń wyciąga do ciebie. Na pewno nie trzyma jej w kieszeni."
Ufając Panu nie zapominajmy o tym więc, jak i o tym że przychodzi On także z pomocą poprzez drugiego człowieka. I tu słowa z wyżej wspomnianej książki:
"Miłość otwiera najpierw serce, a po nim duszę. Chcąc uratować czyjąś duszę, dopomóż najpierw ciału, a potem może uda ci się nawrócić. Syn Boży przyszedł na ziemię, żeby ocalić dusze, a jednak zaczął od spełniania dobrych uczynków co do ciała. Jeśli chcesz kogoś nawrócić, pomóż najpierw jego ciału. Nakarm go i opatrz rany. Wylecz i pomóż wrócić do pełni sił.Miłość otworzy jego serce i tym samym otworzy drogę do oświecenia i ratowania duszy" - o.Ludovico
Wczoraj był u mnie Św. Mikołaj, co prawda do domu nie wszedł ale do skrzynki pocztowej wrzucił mi przesyłkę z KRŚ, broszurą o Nowennie Pompejańskiej i obrazkami z NP. Dziękuję Ci Św. Mikołaju za piękny prezent Świąteczny.
Modlitwa różańcowa nigdy mnie nie pociągała. Próbowałam Ją polubić, kilka razy zobowiązałam się do odmawiania we wspólnocie lub w czyjejś intencji. Zdarzało się że słowa nie dotrzymałam. O Nowennie Pompejańskiej, jej historii, historii Sanktuarium i obrazu M.B. dowiedziałam się z internetu. To wszystko mnie zafascynowało i zamówiłam prenumeratę Pisma KRŚ , obrazki z informacją o sposobie odmawiania Nowenny. Czytałam, oglądałam i myślałam: ja i 3 części różańca dziennie ? Nie możliwe! ,W grudniu 2012 dowiedziałam się że synowa spodziewa się dziecka, a w styczniu b. r. że dzieciątko i matka są w stanie zagrożenia z powodu Toksoplazmozy. Przerażenie, odszukałam składanki z kalendarzykiem do odmawiania Nowenny. Nie miałam żadnych problemów. Dzień po dniu 3 tajemnice, czasem 4. Odmówiłam całą Nowennę. Uspokojona że zawierzyłam matkę i dziecko Bogu i Maryi czekałam na rozwiązanie. Synowa czuła się dobrze, wyniki też się poprawiły . Tak doczekaliśmy do 9-tego miesiąca. Na dwa tygodnie przed terminem rozwiązania przy kolejnej kontroli lekarskiej okazało się że dzieciątko jest martwe. Szok. Nie mogłam zebrać myśli. Mąż krzyczał - dlaczego, za co? Ja nie miałam pretensji do Boga, wypełniała mnie tylko jakaś dziwna pustka. Któregoś dnia przed pogrzebem w czasie gdy odmawialiśmy Koronkę do Miłosierdzia Bożego, (pogrzeb był po 3-ech tygodniach) mąż jak zwykle zaczął płakać. Zawsze płakaliśmy obydwoje, ale tego dnia zaczęłam tłumaczyć mężowi że Bóg wie co robi. Na pewno wybrał mniejsze zło. Być może nie mieli by siły wychowywać dziecka upośledzonego, lub z jakąś nieuleczalną chorobą. Toksoplazmoza daje takie rokowania. Tego dnia Pan dał mi poznać że niewysłuchana modlitwa wiąże się z rozbieżnością pomiędzy naszym oczekiwaniem a tym, co jest prawdziwym dobrem. Od kwietnia druga synowa jest w stanie błogosławionym. Odmówiłam Nowennę i modlę się każdego dnia na różańcu. A Bóg nam błogosławi.
Dalej, jadąc do rodziny, wstąpiliśmy na krótką chwile do Skoczowa. To wspaniałe miejsce, kościółek stoi na wysokim wzgórzu, z którego widać piękną okolicę, korony gór.
I wracając do Poznania skręciliśmy kilka kilometrów do opactwa w Sulejowie, gdzie obraz Matki Bożej spotyka się z wielką czcią. Pisaliśmy o nim w chyba 3 albo 4 numerze Królowej Różańca Świętego.
Jadąc odwiedziliśmy też Licheń na noc, tylko niestety w Częstochowie nie udało nam się zatrzymać… Przykro mi, czas nas gonił. Dzisiaj, w święto Matki Bożej Częstochowskiej, żal ten jest podwójny. A nawet potrójny, bo jak się okazało, akurat dzisiaj kończę nowennę pompejańską.
Zdjęcia czekają w aparacie fotograficznym – niedługo je tu umieszczę.