Loading...

Blog użytkownika

Janusz
Krótko, ale prawdziwie

Pamiętam, jak pewien jezuita modląc się przed konferencją, którą miał wygłosić, ograniczył ją do bardzo krótkiej chwili milczenia i słów „Marana tha! Amen!”. Zaskoczyło mnie, że tak krótko, ale i to, że to naprawdę była modlitwa...

Jak długo się modlić, aby osiągnąć dobrą jakość modlitwy? Aby od­powiedzieć na to pytanie, należy wpierw uświadomić sobie, co to znaczy, że modlitwa jest „jakościowo” dobra oraz czy owa „doskonałość” modlitwy jest celem samym w sobie, czy też jedynie środ­kiem do innego celu.

Dotykamy tu bardzo złożonej rzeczywistości, gdyż osiągnięcie świętości jest wspólnym celem zarówno modlitwy jak i pozostałych elementów wzrostu życia chrześcijańskiego, takich jak relacja do Słowa Bożego, ży­wy udział w liturgii i życiu wspólnoty przez świadectwo służby i przemiany życia.

Modlitwa człowieka jest więc tylko jednym z komponentów składają­cych się na dążenie do osiągnięcia doskonałości na wzór Ojca Niebie­skiego. Stawiając pytanie o zależność czasu i owocności trwania przed Bogiem, wydaje się, że trzeba koniecznie uwzględnić komplementarną obecność pozostałych czynników, które sprawiają, że modlitwa podnosi jakość naszego życia. Oprócz czasu trzeba tu wskazać na miejsce, treść i formę oraz osobiste zaangażowanie modlącego. Wszystkie one razem we wzajemnej harmonii decydują o jakości dialogu i spra­wiają jego owocowanie w życiu.

Od­powiedź na zaproszenie Słowa

Modlitwa jest najbliższym wyrazem wiary, to prosta, naturalna od­powiedź na zaproszenie Słowa. Ten podstawowy dialog jest także jednym z pierwszych mierników wiary człowieka; można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że jeśli ktoś się nie modli to po prostu nie wierzy, bo jeśli wierzy to nie może przestać prowadzić ożywczego dia­logu z Bogiem.

Fakt modlitwy w życiu człowieka jest podstawą do rozwoju i pogłębienia życia we­wnętrznego. Najczęściej punktem wyjścia w tej drodze wzrostu jest pacierz, jakiego uczy­my się w dzieciństwie, a który potem, z czasem „dorośleje” przez treść wypowiadanych formuł. I bywa nierzadko, że na tym się poprzestaje, sprowadzając modlitwę do „skodyfikowanego” zestawu powtarzanych codziennie rano i wieczorem słów. Chcąc po­głębić swoją relację z Panem Bogiem, trzeba jednak „opuścić” ten bezpieczny, dobrze znany te­ren pacierza i wsłuchać się w to, co „tu i teraz”, mówi Duch Święty, zapraszając do Bo­żego spojrzenia na kontekst własnej codzienności.

Równolegle następuje tu ważny moment kształtowania się nowej jakości myślenia i wypływających z niego postaw. Dokonuje się swoisty przełom – przejście od religijności do wiary. Pewien obyczaj, tradycja, przyzwyczajenie – zmienia się w odkrywanie wez­wania do życia w wierze... Technika, poprawność „porządnego życia” zostaje prze­mie­niona w zgodę na nieprzewidywalność wezwań Bożego Ducha; ich żywiołem staje się właśnie czas, spędzony na dialogu serca Bożego z sercem człowieczym.

Gdy czas przestaje się liczyć

Myśląc o modlitwie osobistej, chcemy ją rozumieć tak, jak ów dialog rozmiłowanych w Pieśni nad pieśniami – to czas wzajemnego wyrażania miłości, w której czas przestaje się liczyć. Tutaj potrzeba też klimatu intymności, dlatego modlitwa jest wyj­ściem poza obóz spraw codziennych, to ów biblijny Namiot Spotkania – zazdrośnie strzeżony przez obłok stojący u wejścia, to stawanie twarzą w twarz, z przekonaniem, że Ten, wobec kogo staję mówi mi: „znam Cię po imieniu i jestem Ci łaskawy” (Wj 33,12). To jak w tej izdebce,  o której mówił Pan Jezus, trzeba drzwi zamknąć na klucz, stanąć wobec  i przyjąć miłujące spojrzenie, bo modlitwa to bardziej harmonia serc niż wielość wypowiedzianych słów. Pan Jezus wprost uczy nas, mówiąc: „na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo bę­dą wysłuchani” (Mt 6,7). Co zatem trzeba robić, jak się modlić?
Po pierwsze trzeba ofiarować czas dla Pana Boga, zgodzić się na to, że potrzebna jest pewna przestrzeń, dar z siebie, z tego, co moje, aby w ogóle mogło zaistnieć spotkanie. Po prostu, najpierw trzeba być, a dopiero potem zadbać o sposób zagospodarowania tej przestrzeni. Przyjść i pomilczeć na wspólny temat, jak często robią to zakochani. Zaan­gażowanie w treść, choć konieczne, zawsze jednak jest wtórne, dlatego trzeba też umieć zmarnować ten czas dla Pana Jezusa – po prostu podczas modlitwy – dla Niego – nie robić kompletnie nic innego, tylko być. Życie i świadectwo wielu pokazuje, że zdystansowanie się od własnych planów i oczekiwań nie jest łatwe, ale w modlitwie inicjatywę należy zostawić Panu Bogu.

Duchowe korzyści

Modlitwa to łaska, a nie wyłącznie sprawność, więc istotne jest tu nie tyle to, żeby tylko nakarmić intelekt, ale aby zachować doświadczenie obec­ności. Dlatego w modlitwie ważniejsze jest to, aby się spotkać, a nie je­dynie wykonać zadanie, spełnić swój obowiązek. Pan Bóg ma zazwy­czaj bardziej wielkoduszne pomysły dla naszego życia i warto dać Mu się mile zaskoczyć. Nie znaczy to, że nie powinniśmy mieć jakiegoś ogólne­go za­mysłu, co do samej formy spotkania. Warto przy tym jednak pamiętać, że dany schemat (forma) modlitwy jest dobry jedynie tak długo, jak długo jest do­bry, to znaczy, jak długo modlącemu się w ten sposób przynosi duchową korzyść. Warto też wiedzieć, że żaden ze sposobów modlitwy nie jest dobry „raz na zawsze”, a i ten, któ­ry jest „dobry dla mnie”, niekoniecznie okazuje się dobry dla każdego!

Teraz warto wrócić do pytania postawionego na początku naszych rozważań, jak dłu­go się modlić, aby rzeczywiście osiągnąć dobrą jakość modlitwy? Aby pozytywnie odpowiedzieć na to pytanie, trzeba rozumieć owo „długo” nie tyle jako czas trwania jed­nej modlitwy, ale jako długi czasokres pogłębionego trwania w życiu modlitwy! To wier­ność wobec czasu zasiadania z Panem do dialogu rodzi przemianę i w ostateczności świętość.

Mierzyć miłością, a nie ze­garkiem

Odpowiadając na szczegółowe pytanie, ile czasu dziennie należy poświęcać na mod­litwę, trzeba najpierw wskazać na to, że czas modlitwy należy mierzyć miłością, a nie ze­garkiem. To miłość szczerze i radośnie skorzysta zarówno z możliwości, jakie niesie kon­kretna sytuacja życiowa, jak i z „pojemności” serca, które jest w stanie zaangażować się tylko w takim stopniu, w jakim dojrzała jest sama miłość, a w niej zaś, trzeba nam stale się wydoskonalać.

Ilość czasu, którą należy codziennie poświęcać na modlitwę, musi być z góry jasno określona i codziennie mniej więcej taka sama. Z jednej strony powinno modlić się na ty­le długo, by doświadczyć nasycenia obecnością Pana Boga, a z drugiej strony uważać, aby przez nachalność duchową, nie roztrwonić zapału przez nadmiar pobożności. Nie ma tu ogólnej reguły ile minut/godzin to jest owo „wystarczająco”. Na pewno kiedyś trzeba zacząć, najlepiej od uczciwego „kwadransa”, a potem stopniowo ten czas osobi­stego spotkania z Panem Bogiem roztropnie przedłużać. Ważne tu byłoby także określa­nie tego czasu i zmian z kierownikiem duchowym, wszak, jeśli rodzi się pragnienie wej­ścia na drogę pogłębionego życia wewnętrznego, powinno się mieć w niej doświadczo­nego towarzysza, który nas poprowadzi i nauczy.

Ile czasu należy codziennie poświęcać na modlitwę? Tego nie wiem, ale wiem, że na pewno potrzeba...!

ks. Ryszard Nowak
Janusz Kwi 9 '14, 20:23 · Ocena: 5 · Komentarze: 1
Monika

LESZEK UTRATA
MODLITWA A POZNANIE SIEBIE

 

„Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki
zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w niebie” (Mt 6,6)

 

1. MODLITWA JAKO ŹRÓDŁO POZNANIE SIEBIE

Podstawą do tych refleksji są właśnie te dwa zależne od siebie stwierdzenia z Ewangelii: „gdy chcesz się modlić”, oraz „wejdź do swej izdebki”. Odnoszą się one w sposób bezpośredni do woli człowieka, jego możliwości wyboru oraz jego rozumnej natury. Zajmiemy się modlitwą wymagającą od nas konkretów ukierunkowania się naprawdę o sobie i ufności w Boże miłosierdzie.

Modlitwa jako sposób wchodzenia w głąb siebie jest jak najbardziej praktyką duchowości chrześcijańskiej. Aby to uargumentować posłużę się kilkoma stwierdzeniami mistrzów życia wewnętrznego. Rozpocznę od trzech krótko następujących po sobie tekstów św. KATARZYNY ZE SIENY z jej Dialogu czyli Księgi Boskich Pouczeń.

Nic nie pozwala jej (duszy) tak rozkoszować się tą prawdą (miłości Boga i do Boga), nic nie oświeca jej tak bardzo, jak pokorna i ciągła modlitwa, ugruntowaniu na poznaniu siebie i Boga”, „Nie wychodź nigdy z poznania siebie i trwaj uniżona w dolinie pokory, a poznasz Mnie w sobie”, „A już ci rzekłem, że korzeniem rozeznania jest prawdziwe poznanie siebie i Mojej dobroci”.

A także pouczenie mistrza ECKHARTA, jednego z największych mistyków i ojców duchowych przełomu XIII i XIV wieku. „skieruj wzrok na siebie samego, a wszędzie gdzie siebie dostrzeżesz, tam się siebie wyrzeknij”.

 

Pojęcie modlitwy zawiera w sobie istotne elementy psychologiczne.

- Modlitwa spełnia jednocześnie funkcje analityczne i terapeutyczne. Modlitwa to sposób dochodzenia i przyjmowania pewnych wniosków i postanowień. Jest analizą tego, co było i, co jest. To proces niezbędny w uświadamianiu sobie rzeczywistości, którą tworzę i za którą w wielkim stopniu ponoszę odpowiedzialność. Znajomość problemu stoi na początku drogi ku uzdrowieniu. Dlatego modlitwa jednocześnie zawiera w sobie element terapii. Jesteśmy leczeni przez Boga w prawdzie o sobie Jego obecnością. On jest gwarantem autentycznej prawdy, o ile całą modlitwę Jemu ofiarujemy. Nie można jednak mylić modlitwy z zabiegiem autoterapii czy samouzdrawiania.

- Realizacja planu zbawienia to przyjęcie Objawienia zawartego w Jezusie, ale również samodzielna praca, czyli przez poznanie siebie samorealizacja. Używamy tego słowa w tym kontekście, w jakim odpowiada ona koncepcji prawidłowego rozwoju człowieka ze wszystkimi konsekwencjami jego wyborów. Samorealizacja to naturalne dążenie do szczęścia, a przez to odkrywanie sensu istnienia. W myśl tej katechezy modlitwa jest drogą do takiej postawy. Celem jednak modlitwy nie jestem ja, lecz Bóg. Na płaszczyźnie wiary na pewno takim realizatorem nas samych jest Stwórca - bez Chrystusa nie możemy siebie poznać - jak uczył Jan Paweł II. O konieczności takiego podejścia do modlitwy piszą EWAGRIUSZ Z PONTU (399): „Jeśli chcesz poznać Boga, poznaj najpierw samego siebie”, KLEMENS Z ALEKSANDRII (211): „Najważniejszym ze wszystkich, poznaniem jest więc, jak się zdaje, poznanie samego siebie, gdyż jeśli ktoś pozna samego siebie, pozna Boga”, abba NIL (430): „Przede wszystkim poznaj siebie. Gdyż nic nie jest trudniejsze niż poznanie samego siebie, nic nie wymaga więcej trudu, nic nie wymaga więcej pracy. Jednak, gdy poznasz siebie, wtedy będziesz też mógł poznać Boga”.

 

Poznawanie siebie osadza się na dwóch istotnych płaszczyznach:

a. pozytywnej - poznawanie siebie w wielkości Boga; wychodzi ona z faktu stworzenia. Dzięki altruizmowi Boga posiadamy obraz i podobieństwo (Rdz 1,26-27) do Stwórcy. Ta bardzo pojemna myśl biblijna zawiera w sobie całą prawdę o człowieku jako kimś chcianym i kochanym, sensownym i ukierunkowanym na ponadczasowość (Orygenes, św. Ambroży, św. Bernard z Clairvaux, Wilhelm od św. Teodoryka). Wyraża to pięknie św. GRZEGORZ z NAZJANZU: "Z materii, już przedtem istniejącej, wziął ciało, a od Siebie włożył tchnienie, i postawił na ziemi jakby jakiś drugi świat, wielki w małym, innego anioła, króla stworzeń, poddanego niebu, ziemskiego i niebieskiego, doczesnego i nieśmiertelnego, w pośrodku między wielkością i niskością, będącego zarazem duchem i ciałem". Ta płaszczyzna poznania prowadzi do uwielbienia i dziękczynienia za fakt istnienia.

b. negatywnej - poznawanie siebie przez własną nędzę; gdy przez własną kondycję odkrywamy w sobie zniekształcony obraz Boży i  Jego zamysł. Św.BERNARD z CLAIRVAUX pisze „poznaj siebie jako obraz Boga i zarumień się odkrywszy, że przysłoniłeś go obcym obrazem”. Jest to droga pokory, czyli tutaj negatywnej prawdy o sobie jako grzesznika. Taki sposób wskazuje ojciec pustelników św. Antoni (356): „Abba Antoni tak powiedział do abba Pojemna: takie oto jest wielkie dzieło człowieka: winę swoją na siebie zawsze brać przed Bogiem, a pokusy spodziewać się aż do ostatniego oddechu”. PodobnieTEODORET z CYRU (V wiek) pisze:

Zwracając się ku sobie i stając się bliski samemu sobie, oddalając się od zewnętrznego hałasu, zapragnąłem zanurzyć się w kontemplacji mojej natury. Gry rozmyślałem o tych sprawach i myślę o harmonii między naturą śmiertelną i nieśmiertelnością, ogarnia mnie wielkie zdumienie, i nie będąc w stanie kontemplować tego misterium, uznaję moją porażkę”.

Oba aspekty należą do ludzkiego poznania siebie: jest obrazem Boga, ale przez grzech zniekształca ten obraz. Poruszanie się w tych prawdach prowadzi do refleksji o sobie a więc daje podstawy do odkrycia prawdy o sobie a tym samym wpływa na samorealizację (robienie tego, co mogę i powinienem).

 

2. MODLITWA ZMUSZA DO POZNANIA SIEBIE

Celem modlitwy jest sam Bóg, ale On kieruje uwagę modlącego się na siebie czy dosłowniej wewnątrz siebie. Potwierdza to św. AUGUSTYN: „Ty zaś Panie, jego słowami odwracałeś mój wzrok, abym wreszcie spojrzał na samego siebie. Bo ja samego siebie umieściłem gdzieś za swoimi plecami, aby siebie nie dostrzegać. I oto mi stawiałeś przed oczyma mnie samego, abym zobaczył, jaki jestem wstrętny, pokręcony, brudny, okryty wrzodami, ociekający ropą”. Wielkim błędem byłoby traktować praktykę modlitewną jako sposób zapominania o troskach i radościach życia. Nie możemy uciec przed sobą samym w modlitwie. Ona nie służy zapomnieniu o nas, lecz przeciwnie polega na nieustannej refleksji nad sobą. Bóg nie pozwala robić z Siebie tarczy i nadużywać Siebie. Dla nas chrześcijan idzie o modlitwę "w Duchu i w Prawdzie". Bóg pokazuje natomiast w ten sposób prawdę o nas. Ojciec NIL powiadał do swoich uczniów: „Cokolwiek z zemsty uczynisz bratu, który cię skrzywdził, to wszystko stanie się dla ciebie przeszkodą w czasie modlitwy”, a inny ojciec pustyni powiada „Jeśli człowiek nie przypomina sobie na modlitwie swoich czynów trud jego modlitwy jest daremny”. Z tego wynika, że modlitwa poznawania siebie jest wynikiem obserwacji i doświadczenia. Dlatego reguła mówi o celowym oddziaływaniu demonów w czasie jej trwania po to, aby rozproszyć, zniechęcić. Nie powinno się tych chwil odbierać negatywnie, lecz zgodnie ze słowami, np. EWAGRIUSZA z PONTU przyjąć je: „Gdy się modlisz, jak się godzi, oczekuj tego, co się nie godzi i oprzyj się temu dzielnie”.

I tutaj pojawiają się dwie drogi wypracowane w Tradycji modlitwy chrześcijańskiej. Albo koncentrować się na modlitwie formalnej, czyli skierowanej do Boga jako gotowy tekst (litania, różaniec itd.) albo, co jest bardziej zgodne z istotą modlitwy zrezygnować z niej i zająć się pojawiającymi myślami. Idąc za nauką Chrystusa, aby „zostawić swój dar przed ołtarzem i iść, aby pogodzić się z bratem” (Mt 5,24), np. WILHELM od ŚW. TEODORYKA pisze: „zostawiam więc dar mój przed ołtarzem i pełen niecierpliwości zagłębiam się w siebie. Oburzam się na samego siebie, zapalam lampę Słowa Bożego i z zawziętym i zgorzkniałym duchem wstępuje w budynek mojej świadomości, aby w końcu wyjaśnić, skąd pochodzi ten mrok, ta okropna ciemność”. Po takim zabiegu łatwiej i owocniej wprowadzić porządek w swoim życiu wewnętrznym. Dochodzi się wtedy do takich prawd, jak to, że myśli są wynikiem doświadczeń, z którymi łączą się uczucia i emocje. Uświadomienie sobie tych stanów (zranień) może być początkiem uzdrowienia przez miłość Boga, przed obliczem, którego stajemy. Bóg nas uzdrawia współpracując z naszą wolą. Poznanie siebie nie jest celem modlitwy, ale służy jej ulepszeniu.

Obserwacja siebie nie tylko w życiu codziennym, ale również modlitewnym stanowi źródło prawdy. Ojciec życiu pustelniczego św. ANTONI jednoznacznie naucza: „Dobre jest dla nas to, że wycofujemy się do naszej celi i w ciągu naszego życie wiele się nad sobą zastanawiamy, aż w końcu wiemy, jacy jesteśmy”. Takie zachowanie było cechą wielkich ludzi modlitwy. GRZEGORZ WIELKI tak pisał o św. Benedykcie z Nursji: „Zawsze pilnie badał swoje postępowanie i nie pozwalał oku swego ducha błądzić na zewnątrz”. Natomiast w zbiorze starożytnych pism o modlitwie Jezusowej (Filokalia) znajdujemy takie zdanie: „Im większą uwagę skierujecie na wasze myśli, tym lepiej będziecie mogli wołać do Jezusa w żarliwej tęsknocie”.

Trzeba, zatem przyjąć taką zasadę: poznanie siebie jest warunkiem prawdziwej modlitwy. Modlitwa zmusza nas do refleksji nad sobą. Opieszałość i rutyna powoduje, że przeszkody w modlitwie traktujemy jako zewnętrzne i negatywne zjawiska, z którymi lepiej nie walczyć, bo pochodzą od złego. Jednak właśnie właściwe podejście do modlitwy sprawia, że trzeba je traktować jako pomoc. Znawca starożytnego monastycyzmu pisze: „Rozproszenia są bardzo wartościowe ze względu na wskazówki, które dają. Są one pewnego rodzaju snem na jawie, o tym, co nas absorbuje”. W myśl tego ukazują one nasze skłonności, niewierności i źródła grzechu. Na przykład, jeśli często pojawiają się jakieś osoby czy wydarzenia, które są powodem wzburzenia, przygnębienia czy lęku, to czy nie jest to wyraźna wskazówka naszego problemu?


3. MODLITWA JAKO POMOC W SAMOPOZNANIU

Poznanie siebie jest nie tylko warunkiem modlitwy, ale i na odwrót – modlitwa jest potrzebna człowiekowi w poznaniu siebie. „Nie ma nic, co by bardziej badało serce, niż modlitwa. Gdy się modlimy, wchodzimy w świętą obecność Boga, która nas prześwietla do głębi. Wszystko staje się oczywiste”. Przez modlitwę docieram do najgłębszych zakamarków swojej świadomości i duszy. Pomocą w tym zagłębianiu się jest Duch Święty, przenika wszystko, nawet głębokości Boga (1Kor 2,10). JAN PAWEŁ II w swoim komentarzu do Credo o Duchu Świętym napisał: „Pierwszą i najwspanialszą formą życia duchowego jest modlitwa. Głównym sprawcą tego życia, tak jak niegdyś w Chrystusie, jest Duch Święty”.

Tym samym wyraził przekonanie wiary Kościoła, że Trzecia Osoba Boża stanowi fundament w poznawaniu siebie. Na potwierdzenie tego twierdzenia pamiętać należy o dwóch ważnych tekstach na temat Ducha, który „doprowadza do Prawdy i jest Prawdą” (J 16,13; 1J 5,6) oraz, że „jesteśmy Jego świątynią” (1Kor 3,16; 2Kor 6,19). We wspomnianych już Filokaliach znajdujemy taki zapis: „Tylko Duch Święty daje prawdziwe poznanie samego siebie, bez Niego nawet najmądrzejszy nie może się w pełni poznać ani dostrzec stanu swej duszy”. Są rzeczy, które tak skutecznie maskujemy, że potem sami nie potrafimy do nich dojść. Wielka zażyłość przyjacielska z Tym Bezimiennym Bogiem pozwala odkryć i odsłonić to, czego sama obserwacja nigdy nie uwidoczni. My przecież potrafimy, jak mało kto, grać i udawać, Duch jako Prawda - nie. Współczesny znawca duchowości przedstawił tę prawdę w słowach: „Misja Ducha Świętego jest podwójna: Duch przenika głębię Boga, której ty poznać nie możesz, a także ciebie, ponieważ On umie przenikać tajemnice niezgłębionego serca człowieczego”. Dlatego przez poznanie siebie w pierwszym rzędzie rozumiemy odkrycie i przyznanie się do własnej grzeszności. Znany psycholog C.G. JUNG mówi o modlitwie jako rozmowie ze swoim dobrym aniołem (colloqium cum suo angelo bono), której głównym wymiarem jest pomoc w przebiciu się do swojego małego Ja, czyli właściwego jądra osoby ukrytego pod zasłoną świadomości i nieświadomości. Jest to zatem konkretna intuicja pokazująca, że chrześcijańska praktyka modlitewna jest głęboko osadzona w psychologii.

I ponownie Filokalia rozróżniają dwa sposoby poznania siebie: naturalne i w modlitwie, czyli wzmacniane Bożą obecnością. To pierwsze potrafi pokazać niedociągnięcia i moje granice, gdyż człowiek potrafi sam z siebie odróżnić jawne zło od dobra. Jednak w świetle upadłej natury możemy zobaczyć tylko to, co jest namacalne. Przez modlitwę dochodzimy do sedna problemu i subtelności. Tak właśnie działa łaska, która na naturze i pozytywnym założeniu współpracy z Bogiem przenika tam, gdzie człowiek ucieka przed samym sobą. Boimy się cierpienia i unikamy go w każdy możliwy sposób. Ale wiara podpowiada nam, że przez cierpienie nieraz rodzi się dobro. Odkrycie swojej grzeszności jest bolesne, ale w konsekwencji prawdziwe poznanie swojej grzeszności powoduje cierpienie duchowe, a to prowadzi do nawrócenia. Dlatego, np. w warunkach spowiedzi zaraz po rachunku sumienia (czyli wchodzeniu we własne ja) następuje żal za grzechy (żal jest konsekwencją uświadomionego zła). Odkrycie prawdy o grzechu w zestawieniu z miłością Boga powinno wywołać reakcje smutku i żalu. Właśnie taka postawa zawiera się w Jezusowym określeniu błogosławionych, którzy się smucą (Mt 6,9). Modlitwa jako przebywanie w obecności Boga stanowi pomoc w dochodzeniu do prawdy. Nie może być tu miejsca na oszustwa.

 

4. MODLITWA JAKO METODA W POZNAWANIU SIEBIE

Do metod poznawania siebie ściśle związanymi z modlitwą należą: badanie myśli, obserwacja zachowań i rozeznawanie intencji. Według mistrzów życia wewnętrznego tego rodzaju metody mają być realizowane w życiu codziennym jak i na modlitwie, a w sposób szczególny właśnie podczas niej. EWAGRIUSZz PONTU radzi „obserwować swoje myśli, postrzegać ich trwanie, ich ustępowanie ich zagmatwanie i wzajemne powiązanie ich czas i jakie demony je powodują. Potem:  jaki demon idzie za jakim, a jaki jakiemu nie towarzyszy. A od Chrystusa niech pragnie poznania przyczyny i powodów”.

Wiemy, że ten system ascezy nieustannie dopracowywany najbardziej znany jest nam z ćwiczeń św. Ignacego Loyoli, jednak pierwowzór istniał on już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Ostatni człon tej wypowiedzi ma charakter chrystocentryczny. Jezus przenika ludzkie serca jako Bóg, zna też od tej bardzo intymnej strony nas jako Człowiek. Jest dzięki temu tym Jedynym w swoim rodzaju Pośrednikiem [1Tm 2,5]. Na tej podstawie utworzony będzie cały model duchowości, który zasadza się właśnie na tym wyjątkowym odniesieniu i relacji Boga do człowieka. W ten sposób widzi to też wielki myśliciel B. Pascal, który napisał: „Znamy Boga tylko przez Chrystusa, ale i samych siebie poznajemy tylko dzięki Niemu”.

Celem modlitwy niezmiennie pozostaje spotkanie z Bogiem. Odkrycie i zaakceptowanie prawdy o sobie jest podstawą do spotkania, czyli do dialogu z Bogiem. To początek wprowadzenia Boga w swoje tereny i autentyczne oddanie się Jemu w ewangelicznej „izdebce”. Wielki pisarz zachodu z V wieku św. Kasjan wprowadza formy modlitwy, których tematem, o dziwo, jest sam człowiek. Taki sposób rozważania modlitewnego, które można by określić jako sztuczny, jest jednak mocno osadzony na rzeczywistości. Chociaż więc jest sprowokowany, to jednak nie koniecznie musi być wirtualny. Pisze wspomniany Kasjan min. o wyobrażeniach i swoich reakcjach na nie, żalach i osobach oraz swój do nich stosunek. Wychodzi z założenia, że poznanie siebie w ten sposób służy uzdrowieniu i jest pierwszym jego krokiem. Dlatego posuwa się aż do stwierdzenia: „powinniśmy takie pokusy (wyobrażenia) nawet umyślnie w sobie wywoływać, abyśmy, mocując się z nimi w ciągłych myślnych zapasach rychlej uzyskali ocalenie”. O ile na pierwszy rzut oka wydaje się to szaleńcze, o tyle w kontekście autentycznej modlitwy jest zrozumiałe. Modlitwa to potężna broń, do której Kościół nieustannie nas zachęca. W tym rozumieniu należy odczytywać wskazania niektórych ludzi modlitwy jak, np. św. ALFONSA MARII LIGUORIEGO, który pisał o tym, że jest wiele pokus tak potężnych, że jeśli człowiek wcześniej nie wyrobił w sobie nawyku modlitw i błagania, nie może się im oprzeć. W wieku XX wspomniany już C.G. Jung sprecyzował tzw. teorię twórczej wyobraźni, której niezwykłe podobieństwo do nauki św. Kasjana uzmysławia nam, że rady z zakresu duchowości wczesnochrześcijańskiej były głęboko osadzone w tym, co dzisiaj nazywamy psychologią.

Poznanie siebie dokonuje się nie tylko w spojrzeniu na siebie, ale w decydującym stopniu również w spojrzeniu na bliźniego. Stąd w modlitwie powinien znaleźć się akcent bliźniego jako metoda samopoznania. Tu właśnie zawiera się wspomniana obserwacja własnych reakcji i emocji. Uczeń Jezusa, św. JAN, wyraźnie naucza: „Jeśliby ktoś mówił miłuję Boga a brata swego nienawidził jest kłamcą” (1J 4,20). Drugi człowiek jest pierwszym kryterium mojej zażyłości z Bogiem. Modlitewna metoda obserwacji swoich reakcji związanych z jakimś człowiekiem ukazuje nam prawdę o moim problemie. Jesteśmy z natury społeczni i właśnie ten fakt zmusza nas do uzdrawiania relacji społecznych czyli interpersonalnych. Naucza św. Paweł "Niech nikt nie ma o sobie wyższego mniemania, niż należy, lecz niech sądzi o sobie trzeźwo - według miary, jaką Bóg każdemu w wierze wyznaczył" [Rz 12,3]. To bardzo klarowne wskazania o praktyce pokory czyli poznawania prawdziwego obrazu siebie. Nieustanna i prawidłowa praca w tym zakresie zaowocuje właściwymi relacjami do siebie, innych ludzi i Boga.

 

 


źródło: http://szafarze.kuria.zg.pl/Artykuly/mapoznanie.htm

Monika Kwi 9 '14, 13:36 · Tagi: rozeznanie, modlitwa, poznanie
Dorota
Prawdziwa i fałszywa pokora

Pierwszy stopień pokory

Człowiek pragnie żyć w więzi z Bogiem. Czuwaniu Boga odpowiada czuwanie człowieka pokornego. „Pokora nie polega na zginaniu się w pół, obniżaniu własnej wartości, kajaniu się, niszczeniu samego siebie. Nie jest spojrzenie skierowanym ku sobie, lecz na zewnątrz, jest zachwytem, ponieważ w taki sposób człowiek odkrywa pełnię światłości i Prawdy”. Człowiek jest uważny na Boga (pokora oznacza – bycie uważnym). Uwaga Boga pozostająca w łączności z uwagą człowieka, daje początek miłości człowieka do Boga. Pokora jest postawą, zmierzająca do odrzucania masek ze swojego życia. Jest dążeniem do obnażenia się, by zająć miejsce na krzyżu. Pierwszym z elementów pokory jest czujność: „Czuwajcie i módlcie się”. Dlaczego czuwać? Ponieważ każda chwila jest tą, w której dokonujemy wyboru. Czuwanie prowadzi do ciągłej pamięci o Bogu, a to chroni człowieka przed popełnianiem grzechów. Owo czuwanie prowadzi do poświęcenia szczególnej uwagi temu, co było dotychczas przez nas zaniedbywane.

Pokorą jest porządkowanie myśli, pragnień, woli, czynów. Pragniemy stać się miłymi dla oczu Tego, o którym wiemy, że darzy nas miłością. Czuwanie nad myślami, pragnieniami i wolą przemienia się w rozpoznawanie, a uświadomienie sobie własnej marności wnosi wiele światła do naszego życia. Pokora to odkrycie, uświadomienie sobie, że nasze myśli błądzą z dala od prawdy, że nasze decyzje wynikają z naszej własnej woli, a pragnienia są dziełem pożądliwości. Dzięki temu światłu odkrywamy to, co w naszym życiu pochodzi od złego ducha lub też od ducha naszego egoizmu.

Drugi stopień pokory

Pokora jest pójściem za Chrystusem. Pokorą jest praktykowanie posłuszeństwa. Główną cechą pokory jest akceptacja warunków ziemskiego życia.

Trzeci stopień pokory

Na tym stopniu pokory, z miłości do Boga, podporządkowujemy się człowiekowi (przełożonemu, przewodnikowi duchowemu). To następny krok w akceptacji konkretnych warunków życia. Łatwiej jest podporządkować się okolicznościom czasu, miejsca, rozkładowi zajęć oraz zasadom, które nam w czymś pomagają, a nawet są niezbędne, niż być posłusznym człowiekowi, którego woli nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Dzięki miłości do Boga, zachowamy naszą wolność w posłuszeństwie człowiekowi. Inaczej bowiem posłuszeństwo przez nas praktykowane, byłoby posłuszeństwem niewolnika. Pokora nie jest stanem człowieka pokonanego czy słabszego, którego silniejszy uczynił swoim poddanym, zależnym, lecz stanem człowieka, zgadzającego się dla Bożej miłości na wolne posłuszeństwo konkretnej osobie. Jezus jest posłuszny z miłości dla tych, którzy Go sądzą. Pozwala Judaszowi na wydanie Go.

Czwarty stopień pokory

Pokorny i silny człowiek to taki, który nie poddaje się zamętowi zachowując pokój i cierpliwość. Trwa i znosi wszystko nie męcząc się i nie cofając. Uczy się „godzić”, to znaczy głęboko odczuwać, i pozostając słabym, wszystko przyjmować. Oczekuje jedynie ratunku, pomocy od Boga. Pokorny idzie drogą miłości, która jest dla niego od początku jego siłą napędową. Odkrywa Bożą obecność nawet w chwilach próby i cieszy się z tego, że Bóg jest Bogiem. Krzyż jest dla niego objawieniem chwały. Będąc upokorzonym, potrafi znaleźć dobro w doświadczeniach i chorobach. Odkrywa w tym Boże pragnienia do niego skierowane. W tej zgodzie, na chwile próby, odkrywa również i doświadcza duchowej mocy, która podtrzymywała Jezusa. „We wszystkim odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował”. Człowiek pokorny uczestniczy już w łasce Chrystusowego zmartwychwstania: „Nic nas nie zdoła odłączyć od miłości Chrystusa”.

Człowiek pokorny ofiarował siebie jako paschalnego baranka. Uderzony w jeden policzek, nadstawia drugi, zobowiązany do przejścia kilometra, przechodzi dwa. Jest w nim zawierzenie i ofiara. To otwiera go na zbawienie. Ma w ten sposób udział w duchowej mocy, która podtrzymywała Chrystusa na krzyżu. Człowiek pokorny wydaje się na śmierć oraz na działanie wyzwalającej mocy Boga. Dlatego, pokora nie jest wyrzekającą się walki fatalistyczną rezygnacją, ani też nie opiera się na przekonaniu, że zmiana struktur wystarczy do wyeliminowania źródeł zła buntem. Pokorny, nie szuka ucieczki przed bolesną próbą, nie chowa się pod niedopuszczającą cierpienie skorupą. Pokorny nie buntuje się. Jest realistą, orientuje się w rzeczywistości, walczy z przejawami za, zniewoleniem. Przeciwstawia się temu, co niesprawiedliwe. Bronią pokory nie jest przemoc, lecz wytrwałość. Sercem pokory jest wyrażająca się w łagodności i braku przemocy, zgoda na śmierć będącą całkowitym oddaniem się w ofierze z samego siebie.

Piąty stopień pokory

Na tym stopniu pokorny odczuwa miłość Bożą, który daje odczuwanie światła i rozsądku. Miłość Boga pokazuje nam to wszystko, co sprzeciwia się Jego miłości. Działanie tego światła jakby nas pogrążało w ciemnościach i rozpaczy żalu za grzechy. Odkrywamy obecne w nas zło oraz naszą podatność na różne pokusy. Na tym stopniu pokory, w chwilach próby, odkrywamy pierwotne korzenie naszego grzechu. Gdy mamy trudności z siostrami, czy przełożonymi, poznajemy, że zło nie zawiera się włącznie w innych, lecz jest również w moim sercu. Dzięki miłości do Boga tracimy dotyczące nas złudzenia, a otwierają się nam oczy na grzech. Ta sytuacja powoduje smutek i ból żalu, przeżywany teraz głębiej, niż wtedy, gdy wyruszaliśmy za Chrystusem.

Pokora jest drogą zbawienia, pozwalająca nam otworzyć serce w wyznaniu, przed Bożym miłosierdziem. Nie ma miejsca usprawiedliwianie się, czy uleganie przygnębieniu. Otwarcie serca jest pokorne. To znaczy, poddające działaniu Bożego wiata zło, jakie jest we mnie. Pojawia się wówczas uspokojenie, uzdrowienie, uelastycznienie, oczyszczenie, pocieszenie. Należy unikać mówienia usprawiedliwiającego siebie, pobożnego gadania, skrupułów i obaw, które są owocem pychy, a także lęku przed własną niedoskonałością. Ktoś, kto nas prowadzi (ojciec duchowny), ma nam pomóc zobaczyć odkupieńczą wartość naszych wewnętrznych cierpień i pomóc przejść, przez doświadczenia i przeżywanie ich z Chrystusem. Gdy dostrzeżemy w sobie łaskę zmartwychwstania, pomoże nam ona w usamodzielnieniu się, w chwaleniu Boga, lecz także, który daje wolność serca, stwarzając okazję do pogodzenia się ze wszystkimi, którym powinniśmy przebaczyć. Gwarancją przejścia przez piąty stopień, jest nasza wiara.

Szósty stopień pokory

Człowieka pokornego nie zniechęca podłość czy też niewolniczy charakter zleconych mu prac. Nie zaskakuje go także wymagane od niego posłuszeństwo. Angażując się w pracę zleconą, nie obiecuje sobie nadzwyczajnych skutków z niej wynikających. Cieszy się Bogiem. Widzi Jego wolę nawet w najcięższych poniżeniach, jakie niosą ze sobą różne sytuacje, potrzeby codziennego życia, czy też porażki, jakich doznaje podczas wykonywania zleconych mu zadań. Nie szuka radości w życiu i odnoszeniu sukcesów. Jego radość ma swoje źródło gdzie indziej. Trwa nadal w okolicznościach, w których dawno już jego radość i chęć do życia powinna być zniszczona i pokonana. Człowiek pokorny jest głęboko szczęśliwy nie mając jednak poczucia własnej doskonałości nabytej drogą posłuszeństwa: przez doznane krzyże, codzienne obowiązki czy też wewnętrzne natchnienia Ducha. Jest, pomimo sytuacji wręcz beznadziejnych, zainteresowany Bogiem. „W Twojej obecności czuję się jak głupiec, ale trwam w Twojej obecności”. Pokorny powtarza te słowa za prorokiem. Szuka Boga i wydaje mu się, że znajduje Go wszędzie. Jezus zszedł na dno ludzkich doświadczeń i człowiek pokorny z radością tam właśnie Go odnajduje.

Stopień siódmy pokory

Radość sięga głębiej, niż poczucie grzechu. Na tym stopniu pokory, człowiek odczuwa przyciąganie serca do Jezusa ukrzyżowanego. Świadomość grzechu i własnej nicości jest tu owocem objawienia. „Jak wielu osłupiało na Jego widok – tak nieludzko został oszpecony. Jego wygląd i postać Jego była niepodobna do ludzi. On wyrósł przed nami jako młode drzewo i jakby korzeń na wyschniętej ziemi. Nie miał On wdzięku, ani też blasku, aby na niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa tak, iż mieliśmy Go za nic”. Czegoś takiego nie można zaproponować nikomu, jako ideał do naśladowania. Może do tego doprowadzić jedynie podążanie z miłości za Jezusem. Kto tak żył? Jezus i Maryja. Dziewictwo Maryi mogło być jedynie upokorzeniem w społeczeństwie gardzącym bezpłodnością i celibatem. Maryja nie obawia się mówić o swoim uniżeniu. Za swego życia Jezus nie obdarzył Ją taką czcią, jaką otacza Ją dziś Kościół.

Maryja w prostocie swojej cały czas żyła na siódmym stopniu pokory. To, że jest się matką skazańca, nie przynosi chwały. Zapewne wytykano Ją palcem w Jerozolimie, jako pośmiewisko dla innych kobiet i wzgardzoną u ludzi. Ona sama uważała się za najuboższą, ze wszystkich napotkanych kobiet. Życie Jezusa było takie, iż święci uważali, że nikt nigdy nie odbierze Mu ostatniego miejsca, w jaki On znalazł sobie upodobanie. „ja jestem robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu. Zostałem wywyższony na Krzyżu, a potem zrzucony na ziemię i złożony w grobie”.

Ósmy stopień pokory

Pogłębienie doświadczenia posłuszeństwa, miłości i pokory nie dokonuje się bez zmiany zewnętrznego zachowania. Pokorny mnich stosuje się do reguły i bierze przykład ze starszych. Pokorny pragnie pozostać niezauważonym. Stosując się do wspólnej reguły, zachowuje wolność, ponieważ nie pozwala się jej zniewolić, ani też nie poddaje jej w wątpliwość. Zachowuje wewnętrzny pokój i takie jest jego nastawienie do innych. Jego posłuszeństwo wynika z miłości, ponieważ wszystko, co dotyczy wspólnego dobra, posiada wielką wartość dla jego braci. Pokorny jest posłuszny, ponieważ postawa przeciwna nie przynosi wiele pożytku temu, kto na poprzednich stopniach doświadczył serca Boga i zszedł na dno swego własnego serca. Przyjmuje to, co uważa za przynoszące największą korzyść braciom.

Będąc bratem wszystkich stanowi przeciwieństwo buntownika. Wszystko to, co stanowi o indywidualności i osobowości, zostało w nim zniszczone, lecz jego osoba ciągle się odradza w wewnętrznej wolności i umiejętności okazywania posłuszeństwa Duchowi. Będąc wolnym, nie wykorzystuje swej wolności do krytykowania zasad, które uważa za wyłącznie formalne i zbyt drobiazgowe, lecz potrafi podporządkować się tym zwyczajom nadając im nowego Ducha. Istnieje zasadnicza różnica pomiędzy postawą człowieka, którego przytłacza wierność szczegółom, a wynikającym z miłości posłuszeństwem normom nakazującym pomijanie własnych gustów. Człowiek pokorny nie podporządkowuje się nakazom, kierowany skrupułami czy pragnieniem doskonałości. Jego jedyną motywacją jest miłość Tego, któremu służy. Ponieważ życie jego jest uporządkowane regułą, posiada on więcej wolności dla oddawania się modlitwie w zapomnieniu o sobie i umiłowaniu woli innych.

Dziewiąty stopień pokory

Pokorny na tym etapie, to człowiek panujący nad sobą w stopniu doskonałym. Panuje on nad swym milczeniem, śmiechem, słowami. Człowiek pokorny jest przepełniony poprzedzającym go Słowem, dlatego jego milczenie nie jest puste, jego słowa nie są wypowiadane bez potrzeby, jego śmiech nie jest głupi. Pokorne panowanie nad sobą staje się jakby jego drugą naturą. Na początku, praktykując pokorę, milczenie jest dużym wyrzeczeniem. Jednak im bogatszy jest dialog z Bogiem, tym łatwiej powstrzymać się od słów. Można ograniczyć się jedynie do stawianych nam pytań. Takie milczenie sprzyja ustawicznej modlitwie. Milczenie nie może być wyłącznie nakazem, wynikającym z konieczności zachowania Reguły. Milczenie wyraża szacunek, z jakim traktuję osoby, które spotykam. Słucha nie przerywając dlatego, że to, co mówią inni, jest ważniejsze od tego, co on sam miałby do powiedzenia. Swoje słowa zachowuje dla Boga.

Wspólnota zakonna, by mogła wychowywać do milczenia, powinna być miejscem braterskiej komunii. Serce może bez obaw i smutku zgłębiać swą ciszę tylko wtedy, gdy pewne jest przyjaźni swych braci. Milczenie, kiedy przemieni się w komunię, pozwoli przezwyciężyć nieporozumienia, jakich we wspólnocie nie można uniknąć. Aby móc docenić ciszę, trzeba najpierw jej doświadczyć. Początkowy nakaz zmieni się w pragnienie. Człowiek pokorny z radością przyjmuje wszelkie nakazy, ponieważ zdaje sobie sprawę z tego, że jego wewnętrzna cisza szybko zniknęłaby w klimacie rozgadania. Cisza taka jest schronieniem dla słowa, nadając mu pełnię i skuteczność. Człowiek pokorny posiada ducha milczenia. Nie skupia się on na sobie, a milczenie kieruje jego uwagę w stronę innych sprawiając, że jest otwarty zaspokoić ich oczekiwanie. Jego milczenie jest czujnością i oczekiwaniem.

Dziesiąty stopień pokory

Jest taka cecha, która pomaga w rozpoznaniu pokory. To sposób, w jaki śmiejemy się i do jakich celów używamy śmiechu. Człowiek pokorny panuje nad swoim śmiechem, podczas gdy głupi śmiechem wybucha. Jest to brak panowania nad sobą. Swoją drogą, bardzo potrzebne jest we wspólnocie znalezienie czasu na śmiech, oddramatyzowanie, uspokojenie. Śmiech człowieka pokornego jest pełen znaczeń i przynosi odprężenie otoczeniu. W pokorze najważniejsze jest poczucie humoru. Oznacza ono dystans, jaki potrafimy wprowadzić pomiędzy sobą a rzeczywistością, o której mówimy dzięki świadomości własnych ograniczeń, niewielkiej wiedzy i trudności w urzeczywistnianiu spraw. Radość człowieka pokornego objawia się poczuciem humoru. Modlitwa człowieka pokornego nie jest rozgadana. Nie opiera się na wzniosłych ideałach, lecz w ciszy rozważa słowo Boże. Nie przygląda się sobie, nie czyni się widzem podziwiającym tę łaskę. Po prostu słucha.

Jedenasty stopień pokory

Człowiek pokorny panuje nad swym milczeniem, śmiechem, a także nad słowami. Potrafi i milczeć i mówić, żyć samotnie i w relacji z innymi. Zarówno jego słowa, jak i milczenie zdradzają głębię jego istoty i jakość relacji. Na czwartym stopniu wyzbył się on przemocy i został oczyszczony w różnorodnych próbach. Teraz przepełnia go łagodność. Na piątym stopniu zdobył prawdę, mającą swe źródło w znajomości siebie. To, co teraz mówi, jest poważne i prawdziwe, a jego wypowiedź nie trwa długo. Na szóstym stopniu, język człowieka dążącego do pokory, utracił zgorzkniałość wyrażającą niezadowolenie i sprzeciw. Jego sposób wyrażania się wskazuje na prostotę i radość. Człowiek pokorny nie zna osądzania innych wywyższającego się ponad sądzonego. Nieznane są mu również: ironia, oszczerstwo, obmowa, posądzenie, oskarżanie. Nigdy nikim nie gardzi, ani z nikogo się nie naśmiewa.

Kiedy mówi się dużo, nie sposób uniknąć błędu, pogardy czy grzechu. Trzeba całego życia, aby język osiągnął prawdę doskonałej zgodności z myślą i całą osobą, wyrażając w sposób umiarkowany i jasny oczyszczoną już świadomość. Język jest tym, co zostało w największym stopniu dotknięte przez grzech. Dlatego też jest on źródłem podziałów. Nasze słowa są tym, co najbardziej potrzebuje odkupienia, uzdrowienia, uwolnienia. Pokora jest związana z objawianiem prawdy, wprowadzaniem jedności między osoby, żyjące we wspólnocie. Mistrzem dla takiego słowa, jest słowo Boże. Człowieka pokornego poznajemy po oszczędności, łagodności, prawdzie, wadze jego słowa. Nie musi już on, jak wcześniej, uczyć się milczenia, stosować się do obowiązujących reguł. W jego milczeniu mieszka Słowo. W jego słowach zamieszkuje pochodząca nie od niego mądrość. Odnalazł jedność, ponieważ korzenie jego słów tkwią w jego istocie. Kiedy nie wie, nie zabiera głosu. Nie jest nadęty w słowach, nie wypowiada słów, które byłyby wyrokami skazującymi. Mówi prawdę, ponieważ posiada swe źródło w Bogu. Nie jest pusty.

Dwunasty stopień pokory

Pokornego rozpoznamy po panowaniu nad milczeniem, umiarkowanym używaniu słowa, cichej i prostej radości. Człowiek pokorny wie o tym, że jest grzesznikiem. Kiedy jednak jego grzechy zostają mu odpuszczone, w pokoju wraca do siebie. Nie zachowuje się jak człowiek obarczony kompleksami, który pod pozorami pokory ukrywa bunt wewnętrzny, wyparcie się samego siebie czy też bierną rezygnację. Człowiek pokorny nie jest człowiekiem, którego przygniata ciężar własnych win, ograniczeń, wykrętów, grzechu. To, że jest grzesznikiem, któremu przebaczono winy, przynosi mu pokorną radość. Doświadczenie grzechu trwa w nim jednak nieprzerwanie, ponieważ doszedł on do głębi własnego wyparcia się Boga.

W takim człowieku nigdy nie przeważy zadowolenie z siebie. Jednak poprzez żal za grzechy, odzyskuje radość Pocieszyciela, ponieważ skrucha nie odbiera ufności w Boże miłosierdzie. Człowieka pokornego poznajemy po tym, jak dba o to, by nikomu nie przeszkadzać, obawia się przyciągania uwagi, dziękuje za oddaną mu przysługę, wszędzie uważa się za nie posiadającego własnego miejsca pielgrzyma. Człowiek taki zna cenę łaski, cenę życia, wie doskonale, komu zawdzięcza swoje zbawienie i jest świadomy tego, że nie dla żartu został obdarowany miłością. Często patrzy na oblicze Ukrzyżowanego. Charakteryzuje go realizm ludzi ubogich, wyrażający się w zgodzie na warunki, w jakich przyszło mu żyć. Pozostaje pokorny w swym zachowaniu, ponieważ jego serce jest pokorne, a to nie myli.
FAŁSZYWA POKORA
Jest nią zaprzeczenie posiadanego dobra, niechęć do uznania wartości i darów, jakie człowiek posiada. Należy bowiem uznać, określone dobra, które posiadam, dzięki Bożej dobroci. Doskonałość nie wymaga fałszu, ani ślepoty. Fałszywą pokorą jest również stawianie niżej tego dobra, jakie mamy od Boga, w odniesieniu do drugiego człowieka, a konkretnie do dobra, jakie on posiada. Fałszywą pokorą jest stawianie niżej tego, co mamy z siebie (wszelkie nasze braki), od tego, co bliźni ma z siebie. Uważanie siebie za grzesznika większego od innych, jest fałszywą pokorą. Fałszywą pokorą jest manifestowanie swojej małej wartości. Pokora nie jest jakimś szczególnym sposobem zachowania się zewnętrznego: chodzenia ze spuszczoną głową, przechylaniu głowy na ramię, robienie utrapionej miny, a zwłaszcza – fałszywą pokorą jest mówienie o sobie źle.
Dorota Kwi 8 '14, 18:03 · Ocena: 5 · Komentarze: 3 · Tagi: prawdziwa i fałszywa pokora, pokora
Jerzy
Dziś po raz pierwszy nie mogliśmy rozpocząć nowej serii chemioterapii bo białe krwinki się zbuntowały i wyniki badania krwi były poniżej dopuszczalnej normy. Tereska dostała zastrzyk na pobudzenie szpiku kostnego i za dwa dni mamy kolejne badanie morfologii. Pomódlcie się wraz ze mną żeby poprawiły się wyniki. 
Jerzy Kwi 7 '14, 23:24 · Komentarze: 17
kornelia
Podczas kolejnej nowenny Pompejańskiej przyszło mi do głowy, by modlić się za dusze czyśćcowe. Poniżej kilka wypowiedzi zachęcających do takiej modlitwy:

Katarzyna Emmerich
: To co ktoś dla dusz czyśćcowych czyni, czy modli się za nie czy ofiaruje cierpienie, zaraz mu to wychodzi na korzyść i wtedy one są bardzo zadowolone, szczęśliwe i wdzięczne. Kiedy ofiaruję za nie swoje cierpienie, wtedy one modlą się za mnie.

Anna Maria Lindmayr
: Żaden okres mojego życia nie był dla mnie tak szczęśliwy i bardziej błogosławiony niż czas, który spędziłam z duszami czyśćcowymi i dla dusz czyśćcowych. Bóg wspaniałomyślnie nagradza miłość do dusz czyśćcowych  i tą drogą najprędzej pomaga nam w cnotach i doskonałościach, ponieważ te dusze leżą Mu bardzo na Sercu, dlatego że są najbiedniejsze i same już sobie pomóc nie mogą.

Święty proboszcz z Ars także mówi
: O, gdyby wiedziano, jak wielką moc posiadają te dusze nad Sercem Bożym i jakie łaski można za ich wstawiennictwem uzyskać, nie byłyby tak bardzo opuszczone. Kiedy uprosić chcemy u Boga prawdziwy żal za nasze grzechy, zwróćmy się do dusz czyśćcowych, które od tak wielu lat żałują za swe grzechy w płomieniach ognia czyśćcowego. Trzeba się dużo za nie modlić, aby i one modliły się dużo za nas.

Koronka za dusze w czyśćcu cierpiące:
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
 
Na trzech paciorkach początkowych mówimy:

Boże  mój wierzęw Ciebie, boś jest prawdą nieomylną.
Mam nadzieję w Tobie, boś jest nieskończenie dobry.
Kocham Cię, Panie, boś jest godzien nieskończonej miłości.

Na małych paciorkach 10 razy:

Słodkie serce Maryji, bądź moim zbawieniem.

Kończymy znakiem krzyża i modlitwą:

Boże mój, przez Najsłodsze Serce Maryi ofiaruję Ci tę modlitwę i proszę, abyś ją przyjął za dusze w czyśćcu cierpiące (albo: za duszę nieznaną)

Modlitwa św Gertrudy za dusze w czyśćcu cierpiące:
Niech Jezus Chrystus, dla nas ukrzyżowany, zmiłuje się nad wami,
dusze w czyśćcu bolejące, niech swoją krwią zagasi pożerające was płomienie.
Polecam was tej niepojętej miłości, która syna Bożego sprowadziła z nieba na ziemię i wydała na okrutną śmierć.
Niech się ulituje nad wami, jak okazał swe miłosierdzie dla wszystkich grzeszników, umierając na krzyżu.
Jako zadośćuczynienie za wasze winy ofiaruję tę synowską miłość,
jaką Jezus w swym Bóstwie kochał swego Przedwiecznego Ojca ,                   a w najświętszym Człowieczeństwie najmilszą swoją Matkę.


kornelia Kwi 7 '14, 14:15 · Komentarze: 2 · Tagi: czyściec
Strony: «« « ... 148 149 150 151 152 ... » »»