Pomóżcie mi zrozumieć sens ludzkiego cierpienia.
Pomóżcie, bo nie potrafię tego pojąc.
Wiele o tym czytałam, starałam się rozmawiać, ale nikt nie chce podjąć
tematu. Widzę tu wiele mądrych wierzących osób, więc mam nadzieję na
odpowiedź, choć wiem, że może nie jest to miejsce na taki watek.
Wiem, że Bóg nas kocha, każdego. Powiedziano mi, że tak już jest, że jeśli kocha, to doświadcza, ale ja nie rozumiem, po co.
Dlaczego doświadcza tych których kocha, a tych którzy Go nie szanują jakby zostawia w spokoju.
Powiedziano mi, że chce byśmy mieli udział w jego cierpieniu, ale skoro
Bóg stał się człowiekiem i cierpiał za nas na krzyżu, to sam wie jakie
to paskudne uczucie, co to znaczy być poniżonym, upokorzonym. Dlaczego
pozwala by spotkało to jego wiernych wyznawców, tych którzy Go kochają.
Chyba nie po to dał nam to życie. Wiem, że życie ludzkie nie może
(najwyraźniej) składać się z samych wzlotów, że muszą być też upadki.
Rozumiem sens podnoszenia się z tych upadków dzięki wierze, dzięki Bogu i
dla Niego. Nie rozumiem cierpienia które powoduje, że odechciewa ci się
żyć, które powoduje że czujesz się poniżony, bo nic nie możesz zrobić
sam. Nie rozumiem cierpienia dzieci, cierpienia matki którą w szpitalu
odwiedza mąż z dwójką malutkich córeczek, cierpienia nastoletniej
dziewczynki, która czeka na śmierć i żałuje, że nie zdążyła kochać i być
kochaną, mówi, że jej marzeniem nie są podróże ani bogactwa, tylko mąż i
dzieci. Nie rozumiem.
Czytałam żywoty świętych, czytałam o ich radości, z zesłanego na nich cierpienia, i nie rozumiem, nie rozumiem….
Bóg widzi więcej, widzi dalej, wie lepiej ode mnie co jest dla mnie dobre, co nie. Rozumiem to. Ale skoro postanowił o czyjejś śmierci, dlaczego nie pozwoli mu zasnąć spokojnie i się nie obudzić, albo dlaczego nie ześle śmierci szybkiej by nie cierpiał... dlaczego pozwala na cierpienie.
Może tego nie trzeba rozumieć, może trzeba się z tym pogodzić i tyle.