Ks. Piotr Śliżewski - ewangelizuj.pl
Mt 15, 21-28 Jezus podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: "Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha". Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili: "Odpraw ją, bo krzyczy za nami". Lecz On odpowiedział: "Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela". A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: "Panie, dopomóż mi". On jednak odparł: "Niedobrze jest brać chleb dzieciom i rzucać psom". A ona odrzekła: "Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów". Wtedy Jezus jej odpowiedział: "O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz". Od tej chwili jej córka została uzdrowiona.
Kananejka „rozwaliła system”. Pokazała, że można inaczej. Ta kobieta jest dla nas przykładem, że można dostać się do Boga od innej strony, niż tylko poprzez główne wejście. Nie oznacza to jednak, że droga „kananejskiej upartości” jest preferowanym przez Boga rozwiązaniem. To wersja dla szczególnie wytrwałych i niekonwencjonalnych. Chociaż nie polecam jej wszystkim, to jednak budzi ona specyficzną nadzieję. Pokazuje, że Bóg wchodzi w dialog. Nie jest on przyjemny, ale przy wielkiej determinacji, ostatecznie skuteczny. Zacznijmy od bardzo ciekawych słów tej kobiety: „tak, ale...”. Podważa ona słowa Jezusa. Wielu poprawnych politycznie wyznawców chrześcijaństwa, mogłoby się na to oburzyć. Jak ona śmie. Nie zgadza się z Jezusem? Czy my też możemy powiedzieć Bogu „tak, ale”? Przykład tej kobiety pokazuje, że możemy. Nawet na końcu tej rozmowy Jezus, czyli Bóg-Człowiek nazywa to wielką wiarą. Bóg zgadza się na to, że ktoś wyciągnie od Niego łaskę, której wcześniej dla niego nie przewidywał. Wiem, niebezpieczne rozważanie, ale mające w sobie coś bardzo ciekawego. Przyjrzyjmy się temu jeszcze dalej. O co tak naprawdę chodziło w tym konflikcie? Jezus na początku stał murem za poglądem, że „został posłany TYLKO do owiec, które poginęły z domu Izraela”. Tak sprawa formalnie wygląda. Chociaż Bóg kocha wszystkich ludzi, to ZAPLANOWAŁ, że do zbawienia mają pierwszeństwo Żydzi. Tak układał całą historię zbawienia. Nie bez powodu mówimy o nich – Naród Wybrany. Dlatego, po usłyszeniu tych słów Kananejka powinna się zastanowić, jak stać się prozelitką, czyli poganką, która przyjęłaby w pełni religię żydowską. Ona jednak zamiast tego, pomimo sprawionej jej przykrości i nazwania jej szczenięciem, czyli nieczystym zwierzęciem, prosi o poszerzenie serca Boga. Prosi jako matka o pomoc dla swojego dziecka. Ta scena jest bardzo praktyczna dla naszego życia duchowego, ponieważ skłania nas do tego, by prosić Boga o różne rzeczy. Wiele osób rezygnuje czasami z wytrwałej modlitwy, ponieważ mówi, że „widocznie nie taka jest wola Boża”. Ten fragment przekonuje, by nie rezygnować. Trzeba Boga usilnie prosić, mnożyć argumenty za rzeczami, które są dla nas ważne. Uważam, że to może być nawet dla nas zbawienne, ponieważ podczas takiego „spierania się z Bogiem”, dochodzi do wzrostu naszej wiary. Zmiana zdania Jezusa nie była podyktowana tym, że miał wątpliwości co do swojej misji, tylko tym, że zobaczył w tej kobiecie niesłychaną wiarę i to było dla niego ważniejsze, niż schemat – najpierw Żydzi, a potem reszta świata. Bóg ma wedle nas pewien pomysł. To, czego doświadczamy ku czemuś nas prowadzi. Ale dlaczego nie moglibyśmy przy mocniej wierze pewnych rzeczy przyśpieszyć, trochę zmienić? Od razu przypomina się fragment, który zapewnia, że gdybyśmy mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, to moglibyśmy przenosić góry. Tak, moi drodzy, wiele jest w naszych rękach. Pismo święte przekonuje: „królestwo niebieskie doznaje gwałtu i ludzie gwałtowni zdobywają je” (Mt 11,12). Jesteśmy w stanie zmienić odwieczne plany Boże. Wyważyć drzwi do nieba! Ale aby to zrobić, trzeba wejść w postawę kobiety kananejskiej. Zobaczmy, co to oznacza. Ewangelista pisze, że uczniowie prosili Jezusa: „Odpraw ją, bo krzyczy za nami”. Czy nie mogli sami podejść do niej i poprosić ją o to, by przestała krzyczeć? Mogli i na pewno długo to robili. Ale nic to nie dawało. Krzyczała dalej. Swoim głosem przestraszyła dwunastu mężczyzn. Stracili oni głowę. Nie wiedzieli, co się dzieje. Ci faceci, którzy jeszcze niedawno pracowali ciężko przy rybach, pełni werwy, teraz nie dali rady uciszyć kobiety. Tyle miała w sobie energii. Od razu przypomina się starotestamentalna postać Dalili, która do znudzenia prosiła Samsona, by ten zdradził jej, w czym tkwi jego ogromna siła. Autor natchniony tak komentuje to narzekanie: „przyprawiała go o strapienie, a nawet o śmiertelne wyczerpanie” (Sdz 16,16). Jej upór poskutkował. Samson zdradził, że sekret jego nieludzkiej siły tkwi we włosach. Identyczną wytrwałością wykazała się Kananejka. Apostołowie, którzy codziennie słuchali różnych próśb ludzi o uzdrowienia, wskrzeszenia i inne cuda, nie byli w stanie tego wytrzymać. Takie to było zawodzenie! My też swoimi nieustannymi modlitwami możemy skruszyć serce Boga. Wyciągnąć to, co było nawet dla nas nie planowane. To trochę tak, jak w wypadku rodzica, który słyszy n-tą prośbę swojego dziecka i stwierdza: dobrze, ale daj mi już święty spokój! Ale to nie wszystko, że pokrzyczymy. Trzeba czegoś więcej. Pokory. I to takiej na najwyższym poziomie. Takiej, która jest połączona z wiarą. Aby nam nigdy nie przyszło do głowy, że życie duchowe jest podobne do funkcjonowania korporacji – im więcej się rozpychasz łokciami i im więcej jesteś gotowy zrobić, tym bardziej Ciebie docenią. Bóg oczekuje wytrwałości połączonej z zaufaniem i wiedzą, że i tak wszystko zależy od Niego. Jezus wylał Kananejce kubeł zimnej wody na głowę. Powiedział jej, gdybyśmy to mieli przełożyć na nasz język, „nie dla psa kiełbasa”. Słowem, potwarz. Czuję, że już większość z nas odwróciłaby się napięcie i wyszła. Stwierdziła, że w takim wypadku moja noga nie postanie w tym kościele. Ja tutaj przychodzę w tak ważnej sprawie, moja córka cierpi, a Ty w ten sposób? O nie… Tak to my nie będziemy rozmawiać… Trzask drzwi i zacięcie na całe życie. A ta kobieta rozmawia dalej, szuka wyjścia z sytuacji. Nie jest dumna. Zobaczmy jaka to ciekawa postawa. Z jednej strony bardzo czegoś chce, ale z drugiej nie oburza się na odmowę. Ona naprawdę wiedziała, że Jezus może rozwiązać jej sytuację. Nie twierdziła, że jeśli z Nim się nie uda, to będzie szukała kolejnych rozwiązań. Złożyła losy swojej córki w Jego ręce i próbowała od wszystkich stron. A czy nam nie nudzi się proszenie Boga o to samo? Czy naprawdę związujemy się z Nim, czy oczekujemy by organizował świat pod nasze dyktando? W Kananejce nie było pretensjonalności. błogosławię+ ks. Piotrek