R. należała do osób, które z nikim nie mogą się zżyć, nie mają na
świecie żadnych przyjaciół, koleżanek, kolegów. Od dzieciństwa żyła
wewnętrznie osamotniona, nikomu nie zależało na tym, by się z nią
zaprzyjaźnić, a jej zresztą też nie.
Nie rozumiała się z rodzicami, z rodzeństwem, z nauczycielami. I oto
kiedyś w pociągu, którym jechała, pewien starszy pan o mądrych oczach
wdał się z nią w rozmowę. Rada, którą od niego otrzymała, była prosta.
— Każde z nas kogoś drażni — powiedział starszy pan. — Jeśli zrozumiemy,
czym swoich bliźnich drażnimy, możemy zmienić całe nasze życie. O ile,
oczywiście, postanowimy, że tym, czym ich drażnimy, nie będziemy ich
drażnić.
Poradził R., aby sobie przygotowała zeszyt i zapisywała w nim nie tylko
to, co mu wtedy w pociągu mówiła, a mianowicie czym ją drażnią i
uprzykrzają życie bliźni, ale przede wszystkim to, czym jej zdaniem ona
drażni ich.
Całkiem szczerze. Tego zeszytu nikt poza nią nie będzie nigdy czytał.
Kiedy zaczęła zapisywać, początkowo nic jej nie przychodziło na myśl i
strony zeszytu pozostawały puste. Potem jednak wzięła się do tego na
dobre. Spróbowała czegoś niezwykłego: być tymi drugimi — nie tylko
krytykować ich i bronić się przed nimi, ale oceniać siebie tak, jakby
była nimi. Podobno stało się to nawet zabawne.
I strony zeszytu, w którym spisywała swoje obserwacje, powoli się
zapełniały — a zapełniały się tym, co by jej dawniej nigdy nie przyszło
na myśl. Na każdej stronie było nazwisko którejś z osób, z którymi żyła w
niezgodzie. Była tam strona jej ojca, jej matki, jej dziadka,
rodzeństwa, sąsiadów — każdy miał swoją stronę, na której R. zapisywała w
ciągu kolejnych dni wszystko, co w odniesieniu do nich i do siebie
zaobserwowała. Starała się odkryć wielką tajemnicę: czym drażni
bliźnich. Kiedy zeszyt został zapisany, zrobiła sobie kawę i uważnie go
przeczytała, podkreślając to, co uznała za ważne.
A potem zeszyt spaliła. Nie potrzebowała go zachowywać, dobrze
pamiętała, w czym jej pomógł. Dobrze pamiętała oczy tych drugich,
którymi teraz patrzyła na siebie, i nie sposób było zapomnieć o tej
zdumiewającej postaci, która jej się ukazała, kiedy przestała patrzeć na
siebie tylko swym dawnym własnym urażonym spojrzeniem.
Myślę, że jest to rzeczywiście operacja, jak to nazywała R., opowiadając
mi o tym, co robiła. Człowiek musi sobie operacyjnie usunąć wiele
wygórowanych wyobrażeń o swej doskonałości, musi przyjąć prawdę o tym,
co rzeczywiste.
Kiedy się spotka dwoje ludzi i zaczyna rozmawiać o życiu, zwykle
zaczynają opowiadać o tym, co ich w życiu drażni. Mówią o ludziach w
swoim otoczeniu i o cierniach, jakie ludzie ci rozsypują na ich drodze.
Zapominają przy tym o tych cierniach, które oni sami rozsypują przed
bliźnimi na drodze — o cierniach bolesnych dla innych, a dla nich
niewidocznych. Na pewno wiele rzeczy na świecie nas drażni. Na
pewno wielu ludzi nas drażni. I niemało jest tych, którzy nas drażnią
prawdziwie. Jeśli jednak będziemy się tym zajmować z tego tylko punktu
widzenia i stokroć powtarzać to, co i tak dobrze wiemy, na nic nam się
to nie przyda. Przecież i my kogoś drażnimy.
Kogo? Dlaczego? I co z tym zrobić? Na wszystkie te pytania trudno nam
będzie odpowiedzieć, dopóki nie zdecydujemy się otworzyć zeszytu i
spisać na jego kartkach imiona swoich bliskich...
Adwokaci specjalizujący się w sprawach rozwodowych mówią, żew
większości przypadków, którymi się zajmują, zniechęcenie do dalszego
współżycia nie wynika z żadnych poważnych powodów, lecz z błahostek.
Jedno drażni. Drugie drażni. I nie znajdują sposobu, jak sobie to
powiedzieć, jak to rozwiązać, zmienić...
Zwykły zeszyt jest znacznie tańszy niż koszty związane z rozwodem, a
czas potrzebny na zapisywanie znacznie krótszy niż ten potrzebny na
procedurę rozwodową i wiążące się z nią komplikacje. Nie mówię już nawet
o tych wielkich tragicznych skutkach, jakie towarzyszą rozcięciu dwóch
serc, które kiedyś były zrośnięte, szczęśliwie zrośnięte. Nie mówię o
komplikacjach, jakie występują, kiedy od serca matki albo serca ojca
odcięte zostają serca dzieci, które były z nimi złączone. Szczęśliwie
zrośnięte. Tak czy inaczej, warto tę próbę podjąć.
Kiedy zobaczymy siebie, jakimi rzeczywiście jesteśmy, i swoich
bliźnich, i jakimi rzeczywiście są oni, kiedy zobaczymy nasze relacje z
nimi wyraźnie, niczego nie ukrywając, nic przecież na tym nie
stracimy...
Tego, kto was najbardziej na świecie drażni, możecie wpisać na pierwszej
stronie. Ale potem już, zgodnie z radą, jaką otrzymała R., nie pisać,
czym ten człowiek drażni nas, ale czym drażnimy go my. Jest to uchwyt,
którym możemy ująć wiele swych trudności — uchwyt, którym możemy je ująć
i odrzucić.
Więcej w książce: Radości dla duszy - Eduard Martin
Źródło: www.deon.pl