Loading...

Blog MALGOSIA

Może się trochę spóźniłam
może zabrakło mi szczęścia
może złe czasy wybrałam
i dla mnie nie ma tu miejsca?
Może w tej ślepej loterii
losy pechowe zostały
może, co lepsze, już dawno
między szczęściarzy rozdałeś?

Może przez wszystkie te lata
biegnąc po słodkie zwycięstwa
miałam zbyt wiele rozsądku
może zbyt mało szaleństwa?
Może sięgałam po szczęście
pełna nadziei i wiary
może zbyt często z pokorą
może zbyt rzadko z łokciami?

Wiem, nic mi nie obiecywałeś
nie łudziłeś, że mi będzie jak za piecem
jednak proszę, pomyśl o mnie czasem
i choć czasem miej mnie w swej opiece
i daj...

Trochę nadziei na nadzieję
nieba okruszek wysokiego
trochę kolorów na jesieni
chleba, lecz niezbyt powszedniego

Maskę z kamienia na pogardę
jasny parasol na zwątpienie
i choć troszeczkę daj miłości,
której podobno masz tak wiele

Może się trochę spóźniłam
może marzyłam zbyt mało?
Kiedy spoglądam za siebie
wszystko to nie tak być miało
Nie myśl, że żal mam do Ciebie,
że łzy są moją modlitwą
nie, nie zazdroszczę szczęściarzom
tylko jest czasem tak przykro

W zimne, samotne wieczory
nieraz myśl taka kołacze,
że mnie wśród innych wybrałeś,
ale troszeczkę inaczej
Życie, na przekór, wciąż sprzyja
głupcom, szaleńcom i graczom,
a ja tak wciąż niecierpliwie
czekam, by wreszcie je zacząć

Wiem, nic mi nie obiecywałeś
nie łudziłeś, że mi będzie jak za piecem
jednak proszę, pomyśl o mnie czasem
i choć czasem miej mnie w swej opiece
i daj...

Trochę nadziei na nadzieję
nieba okruszek wysokiego
trochę kolorów na jesieni
chleba, lecz niezbyt powszedniego

Trochę nadziei na nadzieję
i garść niemądrych, śmiesznych złudzeń
i daj mi więcej wiary w Ciebie
zanim do końca się pogubię.


https://www.youtube.com/watch?v=FaMUOKoMuFA




'' Czternaście schodów ''

 ~ Dzięki nieszczęściu człowiek poznaje samego siebie. ~

 

"Podobno każdy kot żyje dziewięć razy i uważam to za całkiem prawdopodobne, ponieważ ja sam wiodę już trzeci żywot, a przecież nie jestem kotem..

Dziesięć lat temu dotknęła mnie z wolna postępująca choroba atakująca nerwy ruchowe, która stopniowa ogarnęła całą lewą połowę ciała.

W taki sposób rozpocząłem swoje drugie życie… Nasz dom był tak zbudowany, że z garażu do kuchennych drzwi prowadziło czternaście stopni, które dla mnie stały się wskaźnikiem własnej sprawności.

Były tym, czym laska dla kaleki, a jednocześnie stanowiły wyzwanie, by nadal żyć. Czułem, że jeśli nadejdzie dzień, gdy nie będę w stanie unieść stopy na następny schodek, po czym pokonując ból, dociągnąć stopy na następny schodek i powtórzyć tego czternaście razy – będę mógł uznać się za pokonanego, położyć się i umrzeć.

Czas mijał, moje córki skończyły szkoły i powychodziły za mąż, a żona i ja zostaliśmy sami w naszym pięknym domu z czternastoma stopniami. Moglibyście sobie pomyśleć, że oto wchodził po nich człowiek odważny, o niezłomnym charakterze. Nic bardziej mylnego. Kuśtykał tam zgorzkniały, pozbawiony złudzeń kaleka, człowiek kurczowo trzymający się zdrowia, żony, domu i pracy za pomocą czternastu marnych stopni z garażu do tylnych drzwi. Z upływem czasu miałem coraz mniej złudzeń i byłem coraz bardziej sfrustrowany.

Bez wątpienia, żona i przyjaciele wiele musieli znieść, gdy dzieliłem się z nimi swoją filozofią życiową. Żywiłem przekonanie, że na całym świecie nie ma nikogo, kto cierpiałby bardziej, niż ja. Nosiłem swój krzyż od 10 lat i najprawdopodobniej miałem go nosić dopóty, dopóki będę w stanie wejść po moich czternastu stopniach.

Z goryczą rozpamiętywałem swoje najlepsze lata, kiedy chodziłem na wycieczki, pływałem, grałem w golfa, biegałem i skakałem.Wreszcie, pewnej ciemnej, sierpniowej nocy narodziłem się po raz trzeci. Kiedy wyjeżdżałem samochodem z domu tamtego ranka, nie miałem pojęcia, że w mojej egzystencji zajdzie tak dramatyczna odmiana.

Wiedziałem tylko, że tego dnia nawet zejście po schodach przyszło mi z wielkim trudem.

Bałem się powrotu i pokonania ich w przeciwnym kierunku.Wracając do domu tamtej nocy wpadłem w poślizg, wyleciałem na pobocze z przebitą oponą. Siedziałem w samochodzie, smaganym przez porywisty wiatr, w strugach deszczu, w ciemnościach, wczuwając się w moje położenie bez wyjścia – zmiana koła stanowiła dla mnie przedsięwzięcie nie do wykonania.

Włączyłem silnik i ruszyłem z żółwią prędkością przed siebie jakąś piaszczystą drogą, aż dotarłem do domu, w oknach którego paliło się światło. Wjechałem na podjazd i nacisnąłem klakson.Drzwi się otworzyły i stanęła w nich mała dziewczynka. Krzyknąłem przez okno, że złapałem gumę i potrzebuję, aby ktoś zmienił mi koło, bo sam poruszam się o kulach.

Dziewczynka weszła do domu, a po chwili pojawiła się wraz ze starszym mężczyzną w płaszczu przeciwdeszczowym.Siedziałem wygodnie w samochodzie i było mi trochę żal tego człowieka i dziewczynki, którzy tak bardzo trudzili się w strugach deszczu. Cóż, pomyślałem, dam im za to parę groszy.

Miałem wrażenie, że strasznie się grzebią i w końcu zacząłem się niecierpliwić.

Patrzyłem poirytowany, jak dziewczynka podaje mężczyźnie lewarek. Wreszcie skończyli, samochód opadł na koła, trzasnęła klapa bagażnika, po czym dwójka pomocników stanęła przy moim oknie. Mężczyzna okazał się przygarbionym, szczupłym starcem, a dziewczynka mogła mieć jakieś dziesięć lat i patrzyła na mnie z szerokim uśmiechem.

- Dziękuję – powiedziałem – Ile jestem winien?

- Nic – odpowiedział starzec – wnuczka powiedziała mi, że jest pan kaleką i chodzi o kulach. Cieszę się, że mogłem pomóc. Wiem, że pan na pewno postąpiłby tak samo, gdybym to ja znalazł się w kłopocie.

- Chciałbym jednak jakoś się odpłacić – powiedziałem i wyciągnąłem w jego kierunku dłoń z banknotem.

Starzec ani drgnął, dziewczynka zaś przysunęła się do mojego okna i szepnęła:

- Dziadek go nie widzi.Przez kilka następnych sekund siedziałem jak skamieniały, a fala wstydu zalewała mnie z mocą, jakiej nigdy dotąd nie odczułem. Ślepy starzec i dziewczynka!

Drżąc z zimna, nieporadnie trudzili się dla mnie w ciemnościach, które dla niego miały się nigdy nie skończyć. Zmienili koło w moim samochodzie, pracowali w deszczu i podmuchach zimnego wiatru, a ja siedziałem sobie wygodnie w ciepłym wnętrzu razem ze swoimi kulami. Ze swoim kalectwem. Nie wiem ile czasu tkwiłem tam jeszcze po tym, jak powiedzieli mi „dobranoc” i odeszli.

Zdałem sobie powoli sprawę z tego, że po uszy pławiłem się w falach użalania się nad sobą, egoizmu, obojętności na potrzeby innych i bezmyślności.

 

Obecnie każdego dnia staram się nie tylko pokonać czternaście stopni, lecz na swój sposób odrobinę pomagać innym. Może którego dnia przyjdzie mi zmienić koło w samochodzie innego ślepego człowieka – równie ślepego, jak niegdyś ja".

 -<Hal Manwaring>

 

 





NIEWIDZIALNA ŚWIĄTYNIA .

Czemuż to tylko w rozpaczy modlicie się i w potrzebie ?
- módlcie się w pełnej radości - za innych i za siebie .
Jeśli tylko łzy umiecie ronić - na cóż wam modlitwa ?
w rozpaczy ze złem - nigdy nie skończy się wasza bitwa .

Naprzeciw idźcie drugiemu , nim wasza modlitwa przeminie
- ktoś właśnie modli się w skupieniu ,o tej samej godzinie .
W modlitwie swojej idźcie naprzeciw tym ,co wczoraj płakali
- właśnie tym ,których inaczej nigdy byście nie spotkali .

Niechże to wasze spotkanie w niewidzialnej Boga świątyni
- będzie słodyczą komunii i spotkaniem matki Bogini .
Lecz nie wchodźcie tam tylko po to ,by ciągle o coś prosić
- wchodźcie tam z miłością , by serca swego dary wnosić .

Już samo wejście do niej ,jest waszą nagrodą - jakże wielką
- łaską zbawienia ,życiem wiecznym - Boga iskierką .
Wystarczy wam tylko wejść do tej - niewidzialnej świątyni
- by spotkać tam w jednym Boga , a w drugiej Bogini .

Jesień 1985 r
Robert Raflewski

Strony: « 1 2 3