Loading...

Blog daria86

Powoli odzyskiwalam radosc, powoli zaczynal wracac usmiech, az do dzis...

Poklocilam sie z bardzo dobra kolezanka, bylam za szczera, ona nie moze zrowumiec, ze ja nie umiem udawac, zakladac maski, jak cierpie to cierpie i tyle nie umiem sie wtedy umiechac, opowiadac zartow i byc "super wyluzowana". Jestem soba, wtedy milcze, obserwuje slucham, gdy czuje ze wymaga sie ode mnie zalozenia maski wole zamknac sie w czterech scianach, wiec wyszlo, ze sie uzalalam nad soba, ze uwazam sie za pepek swiata. Przyjelam to z pokora, przeprosilam. Pozniej nabroilam w pracy niechcacy, ale bardzo mocno.Mimo wszystko bylam spokojna, nie zalamalam sie. Zdarza sie, nie psuje ten kto nic nie robi.

Az do telefonu mamy... juz gdy dzwonila czulam, ze zapyta o mojego ex... i tak sie stalo, mimo ze tyle razy powtarzalam ze to juz przeszlosc i nie chce by mnie o niego pytano. Kulturalnie powiedzialam ze nie mam z nim kontaktu i dla mnie to rozdzial zamkniety, po czym przeprosilam i powiedzialam ze chce na dzis zakonczyc rozmowe. Po paru minutach mam znowu telefon od mamy i tolkowanie mi, ze widocznie dla mnie to nie jest jeszcze skonczone skoro tak reaguje...

Zabolalo, bo nie jest skonczone, gdzies jakas czastka mnie teskni, ale staram sie zyc dalej, nie ogladajac sie wstecz, nie myslac co beddzie jutro i tak o to siedze i becze...

Kazdego dnia oddaje tesknote Bogu proszac, by zabral bol, mysli o nim, bym mogla wrocic do normalnego zycia i udawalo sie raz lepiej raz gorzej, ale zaczynalam zyc, a dzis jakbym w leb dostala...

 

Nadal jestem wyjeta z rzeczywistosci. Podobno wygladam, jak zbity pies i brak mi dawnego luzu, a ja luzu mam tyle, ze szczena opada. Ale jak to komus wytlumaczyc? Ni jak, wiec nie tlumacze. Bo sie nie ciesze, bo sie nie smuce, bo sztywno gadam, o ile gadam. Bo zazwyczaj milcze albo zamykam sie w czterech scianach. Zreszta zauwazylam, ze i tak mnie nikt nie slucha, ludzie przerywaja mi po 2 slowach, wiec po co gadac, ja wole sluchac.

Dzis modlitwa tez idzie, jak krew z nosa, co zaczne to sie zgubie albo zapomne, ze mowie, w ogole zapominam o wszystkim. O spotkaniach, o mailach, o wiadomosciach, na ktore trzeba odpisac, o biletach, ale co ja moge?  I tak trwam w zawieszeniu, miedzy Jezu, a ufam

Po 3 tygodniach przerazliwej pustki zupelnie bezemocjonalnego podejscia do zycia minela pustka. Pustka, ktora przenikala wszystko, kazdy skrawek ciala. Patrzylam na ludzi, jak na kosmitow, nie wiedzialam gdzie jestem, nie wiedzialam co robie, nie wiedzialam nawet czy jestem. Przechodzilam miedzy ludzmi niezauwazona, nawet mi to odpowiadalo, nie chcialam z nikim rozmawiac. Kazdy telefon, kazdy sms i koniecznosc rozmowy z kimkolwiek, bylo straszne. Ale sen mialam spokojny. W koncu nie budzilam sie w nocy, poza incydentem po spowiedzi generalnej. Dzis znow snil mi sie zly, ale po przebudzeniu natchnelo mnie, ze musze pozbyc sie kilku rzeczy, co tez z samego rana zrobilam. I jedyne co dzis czuje to rozpacz i poczucie samotnosci. Caly dzien plakalam, nie umialam powstrzymac lez. Nie walczylam z Bogiem, raczej powtarzalam "Tak Panie, bo taka jest Twoja wola". Juz  nie wiem co jest gorsze pustka, czy rozpacz, jedno i drugie daja poczucie benadzieji.

Strony: « 1 2 3