Już jest nowy numer:
Z O B A C Z !
Według katechizmu wyróżniamy 6
grzechów przeciw Duchowi Świętemu. Pan Jezus powiedział, że ten rodzaj
grzechu jest szczególnie niebezpieczny, bo sprowadza na duszę stan
zatwardziałości, która czyni ją niezdolną do przyjęcia Bożego
przebaczenia. Przyjrzyjmy się zatem bliżej grzechom przeciw Duchowi
Świętemu.
1. Grzeszyć zuchwale w nadziei Miłosierdzia Bożego.
To pierwszy z grzechów przeciw Duchowi Świętemu, tak jak podają
nasze popularne katechizmy. Bywają tacy ludzie, którzy mówią: "Dlaczego
mam pokutować w tak młodym wieku? Jak się zestarzeję, to się będę dużo
modlił, a Pan Bóg jest miłosierny, to mi na pewno wybaczy". I tak bardzo
często dopuszczają się bardzo ciężkich grzechów, w nadziei, że Pan Bóg
im wybaczy, bo jest miłosierny.
Nie wolno jednak zapominać, że Bóg jest także sprawiedliwy, bo
za dobre wynagradza, a za złe karze. Żaden dobry uczynek nie pozostaje
bez nagrody i żaden zły bez kary.
Grzeszyć, dlatego, że Bóg jest miłosierny, jest równoznaczne z ubliżaniem Mu i lekceważeniem Jego dobroci.
2. Rozpaczać albo wątpić o łasce Bożej.
Ktoś na przykład nie chce dać się skłonić do pokuty za grzechy,
bo uważa, że dla niego nie ma już litości. Stan taki nazywamy rozpaczą.
Jako że grzech ten zamyka drogę do zbawienia, jest grzechem przeciw
Duchowi Świętemu. Tak samo jest, gdy ktoś dobrowolnie wątpi, że łaska
Boża może go ocalić.
3. Sprzeciwiać się uznanej prawdzie chrześcijańskiej.
Są tacy ludzie, którzy oszukują swoje sumienie. Mówią np. "Ja w
Boga wierzę, nikomu nic złego nie robię, wierzę w to, czego uczą w
Kościele, ale za nic nie uwierzę, by Bóg mógł być tak surowy, żeby mnie
karać za to, że żyję bez ślubu". Jeśli ktoś utwierdza się w takim
stanie, przeżyje całe życie w grzechu śmiertelnym i w końcu umrze bez
pokuty i żalu. Wiadomo, że śmierć w takim stanie oznacza potępienie
wieczne.
4. Bliźniemu Łaski Bożej nie życzyć lub zazdrościć.
W Starym Testamencie mamy przykład króla Saula, który zazdrościł
Dawidowi łaski i upodobania Bożego. Zazdrościł do tego stopnia, że
usiłował go zabić. Tymczasem łaska Boża jest dobrowolnym Bożym darem i
powinniśmy być wdzięczni Bogu, że Swoich łask użycza nam i naszym
bliźnim.
5. Przeciwko zbawiennym natchnieniom mieć zatwardziale serce.
Przypuśćmy, że ktoś popadł w grzechy śmiertelne. Brnie z jednego
grzechu ciężkiego w drugi. Ale Boże miłosierdzie chce go ratować, bo
może ktoś modli się za niego. Pan Bóg przypomina wtedy takiemu
grzesznikowi o nagrodzie i karze wiecznej, czasem stawia na jego drodze
kogoś, kto go wzywa do opamiętania. Wszystko na próżno. Grzesznik taki
prawie siłą tłumi w sobie myśli o Bogu i życiu wiecznym, bo na przykład
chce zaimponować swojemu bezbożnemu towarzystwu albo boi się, że będzie
musiał zrezygnować z popełniania takiego czy innego grzechu, do którego
już jest mocno przywiązany.
Zresztą powody mogą być różne. Jednak uporczywe odrzucanie myśli
o pokucie, prowadzi do zatwardziałości sumienia i w efekcie do śmierci
w grzechu śmiertelnym.
6. Odkładać pokutę aż do śmierci.
Iluż to się zawiodło i przegrało swoje życie na wieki, bo
liczyli na to, że dopóki śmierć jest daleko, to można grzeszyć. "Jak
śmierć będzie blisko, to się nawrócę" - mówili sobie. A tymczasem śmierć
przyszła niespodziewanie, wcale nie czekała na starość ani chorobę.
Pomyślmy, iluż to ludzi wychodzi rano w zdrowiu ze swego domu, by do
niego już nigdy nie wrócić. Śmierć przychodzi nagle i niespodziewanie:
zawał serca, wylew krwi do mózgu, wypadek... Przyczyn może być mnóstwo.
Jakże bardzo oszukują się ci, którzy nawet nie pomyślą o pokucie za
swoje grzechy, bo liczą na to, że będą żyć długo... A tymczasem ona
przyjdzie jak złodziej, kiedy się jej nikt nie spodziewa i nie ma czasu
na nawrócenie w ostatniej chwili.
Grzechy przeciw Duchowi Świętemu są wyjątkowo niebezpieczne, bo
bezpośrednio narażają nas na utratę wiecznego zbawienia. Wszystkie
prowadzą do zatwardziałości serca, a więc stanu, w którym człowiek nie
jest zdolny żałować za swe grzechy albo z rozpaczy, albo z niewiary i
cynizmu. Powinniśmy często prosić Boga, aby nas od tych grzechów
zachował.
Nie wiemy, czy chleby rozmnożyły się od razu, czy też w momencie, kiedy uczniowie je rozdawali. Ale możemy sobie wyobrazić, że było to w momencie, gdy uczniowie dawali pobłogosławione chleby ludziom. Wtedy to chleb się mnożył. Nie ubywało go wcale.
Kiedy my dajemy to, co mamy Jezusowi, On to błogosławi i każde nam dawać innym. Wtedy zauważamy, że wcale nam tego nie brakuje, lecz jeszcze przybywa.
Daj Jezusowi to, co masz. Daj tyle, ile masz. On to pobłogosławi. Dziel się tym z innymi, a nigdy Ci tego nie braknie. Daj takie zdrowie, jakie masz. Daj taką wolność, jaką masz. Daj takie małżeństwo, jakie masz. Daj taką rodzinę, jaką masz. Daj taką pracę, jaką masz. Daj wszystko to, co masz. Jezus to pobłogosławi i pomnoży. Będziesz miał jeszcze więcej.
o.Witko "Oto uzdrowię Ciebie"
Postrzegano
go nawet jako wroga ruchu charyzmatycznego. Wszystko zmieniło się po
kongresie Odnowy w Duchu Świętym w Kansas City. Jego przyjaciele mówili:
Wysłaliśmy do Stanów Zjednoczonych Szawła, a wrócił Paweł...
O swoim spotkaniu z Odnową w Duchu Świętym opowiada o. Raniero Cantalamessa OFMCap, kaznodzieja papieski.
Profesorskie dylematy
Byłem
już profesorem Uniwersytetu Katolickiego w Mediolanie, kiedy usłyszałem
o nowym zjawisku w Kościele – Odnowie w Duchu Świętym, która wtedy
zaczynała swoją działalność we Włoszech. Pewna pani, której byłem
kierownikiem duchowym, przywiozła tę wiadomość z rekolekcji: – Spotkałam
niezwykłych ludzi, modlą się, klaszczą, są radości, mówią także o
cudach, które wśród nich się zdarzają. Jako mądry kapłan, bardzo
przywiązany do tradycyjnych form duszpasterstwa, powiedziałem jej
wówczas: – Więcej już nie pojedziesz na takie rekolekcje! Była
posłuszna, jednakże nie przestawała zapraszać mnie na spotkania Odnowy i
przekonywać o jej wartości.
W
końcu poszedłem do tej wspólnoty jako bardzo krytycznie nastawiony
obserwator. Moje kapłańskie powołanie zostało ukształtowane przed II
Soborem Watykańskim, miałem więc ambiwalentny stosunek do tego, co
zaczynało dziać się wtedy w Kościele. Obawiałem się, że może to być nie
do końca zdrowe. Mój sceptycyzm spostrzegli animatorzy grup i po cichu
odradzali swoim podopiecznym spowiedź u mnie, ponieważ byłem postrzegany
jako wróg Odnowy.
Mimo
to kilka osób porosiło mnie o spowiedź. Słuchanie ich wyznań zrobiło na
mnie ogromne wrażenie, bo nigdy wcześniej nie widziałem tak głębokiego
żalu za grzechy i ducha pokuty sprawowanej w czystości serca. Podczas
wyznania grzechów wydawało mi się, że kamienie spadają z ich dusz, a na
końcu pojawiała się radość i łzy. Na taki widok musiałem przyznać: – Tu
działa Duch Święty! Właśnie to obiecywał Jezus, mówiąc o zesłaniu Ducha
Świętego: – Kiedy przyjdzie Paraklet, Pocieszyciel, przekona świat o
grzechu. Ci ludzie naprawdę byli przekonani o grzechu! W tym
niecodziennym przypadku sakramentu pokuty dostrzegłem, jaka jest rola
Ducha Świętego w Kościele: chodzi o ożywienie wszystkich sakramentów,
aby uczynić z nich żywe doświadczenie.
Zacząłem
coraz bardziej interesować się ruchem Odnowy w Duchu Świętym. Ponieważ
wykładałem historię wczesnego chrześcijaństwa, przygotowałem kurs o
początkach Kościoła. Wiedziałem bowiem, że niektóre zjawiska, które
obserwowałem w Odnowie, zdarzały się także w pierwszej wspólnocie
chrześcijańskiej. Mimo to mój krytycyzm wobec tej wspólnoty nie osłabł, a
jednak wciąż byłem zapraszany, bym dla niej nauczał.
Kongres w Kansas City
W
1977 roku otrzymałem w prezencie bilet do Stanów Zjednoczonych na
ekumeniczny kongres Odnowy. Ponieważ miałem i tak tam pojechać, aby
uczyć się języka angielskiego, więc przyjąłem tę propozycję i wziąłem
udział w kongresie, który odbył się w Kansas City w Missouri.
Przybyło
tam czterdzieści tysięcy osób: dwadzieścia tysięcy katolików i tyle
samo uczestników innych wyznań chrześcijańskich. Wieczorem, na stadionie
jeden z liderów wziął do ręki mikrofon i zaczął przemawiać: – Wy,
biskupi, kapłani, diakoni, płaczecie, lamentujecie, ponieważ ciało
mojego Syna jest rozdarte. Wy, świeccy: , mężczyźni, płaczecie,
lamentujecie, ponieważ ciało mojego Syna jest rozdarte... Kiedy tak
mówił, zobaczyłem, jak ludzie wokół mnie padają na kolana… Na koniec
całe zgromadzenie płakało z powodu skruchy, żalu wynikającego z podziału
wśród chrześcijan. Zauważyłem też napis: „Jezus jest Panem”, który
przenoszono z jednej części stadionu w drugą. Był to kolejny krok na
drodze odkrywania Odnowy w moim .
Dla
mnie jedną z największych zasług Odnowy dla Kościoła – z punktu
widzenia teologicznego i biblijnego – jest odkrycie Jezusa jako Pana.
Sam prowadziłem naukowe studia nad tym tytułem Jezusa, jednak dopiero
pod natchnieniem Ducha Świętego zrozumiałem, że słowo Kirios, czyli Pan,
nie jest tylko jednym z nazwań Jezusa, ale wyraża nasz osobisty do
Niego stosunek. Dlatego św. Paweł mówił dobitnie: „Nikt nie może
powiedzieć, że Jezus jest Panem, jak tylko pod natchnieniem Ducha
Świętego”. Podkreślał również, że „jeśli wyznasz swoimi ustami, że Jezus
jest Panem i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg wskrzesił Go z martwych,
zostaniesz zbawiony”. Dzięki temu odkryciu później napisałem książkę
„Żyć w Chrystusie”, która została przetłumaczona także na język polski.
Kiedy pada Jerycho
Mimo
tego głębokiego doświadczenia, wciąż nie czułem się częścią tego ruchu,
ciągle pozostawałem na zewnątrz. Moi przyjaciele, którzy przyjechali ze
mną z Włoch, wiedzieli o tym. I gdy podczas spotkania zaśpiewano pieśń o
biblijnej historii Jerycha, którego mury rozpadają się od dźwięku trąb,
szturchali mnie łokciami i mówili: – Słuchaj uważnie, ponieważ ty
jesteś tym Jerychem... Tak, istotnie byłem tym Jerychem i ono upadło.
Po
spotkaniu przenieśliśmy się do domu rekolekcyjnego, gdzie odbywało się
seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Zacząłem w nim uczestniczyć, choć
ciągle miałem opory i w czasie modlitwy mówiłem sobie: – Przecież jestem
franciszkaninem, mam św. Franciszka jako ojca duchowego, czego ja tu
szukam? I właśnie kiedy wypowiadałem to zdanie, pewna otworzyła Biblię,
nie wiedząc, oczywiście, o moich dylematach, i zaczęła czytać fragment z
Ewangelii o tym, jak Jan Chrzciciel mówi faryzeuszom: „Nie mówcie w
waszych sercach: Abrahama za ojca”. Wtedy zrozumiałem, że Pan Jezus dał
mi taką odpowiedź! Wstałem i powiedziałem: – Panie Jezu, nigdy więcej
nie powiem, że mam za ojca św. Franciszka! Odkryłem bowiem, że tak
naprawdę nie jestem jeszcze jego synem, bo żeby nim zostać, potrzeba
specjalnej łaski, a ja dopiero teraz na nią się zgadzam. Doświadczenie
Odnowy pozwoliło mi zrozumieć sedno doświadczenia franciszkańskiego.
Pierwsi
franciszkanie byli wędrującymi charyzmatykami, tak jak uczniowie
Jezusa. Kiedy modlono się nade mną o wylanie Ducha Świętego, w pewnym
momencie poproszono mnie: – Teraz wybierz Jezusa jako Pana twojego
życia. Otworzyłem oczy i zobaczyłem nad ołtarzem krucyfiks. Ujrzałem
światło, jakby Pan Jezus mówił mi: „Uważaj! Jezus, którego wybierasz
jako Pana, nie jest łatwy ani powierzchowny. Jestem ukrzyżowany”. I to
mi pomogło. Żywiłem bowiem nadal obawę, że ruch Odnowy jest
powierzchowny, sentymentalny, emocjonalny. Wtedy zrozumiałem, że Duch
Święty prowadzi ludzi do serca Ewangelii, którym jest krzyż Jezusa.
Chrzest w Duchu Świętym
Podczas
chrztu w Duchu Świętym nie odczułem nic szczególnego. Ponieważ jestem
teologiem, zastanawiałem się, czym jest ten chrzest. W końcu
zrozumiałem, że to sposób odnowienia życia wewnętrznego, odnowienia
łaski chrztu.
Odrodzenie
owo polega na ponownym przeżyciu – w sposób świadomy i wolny – tego, co
dokonało się bez naszego udziału w sakramencie chrztu. Musimy
zaakceptować osobiście Jezusa jako Pana. Równocześnie odnowiłem moje
śluby zakonne.
Podobny
proces zachodzi podczas chrztu w Duchu Świętym między małżonkami: na
nowo przyjmują oni zobowiązania przyjęte i wypowiedziane podczas
zawierania sakramentu małżeństwa. Dzisiaj widać olbrzymią potrzebę
odnowienia życia małżeńskiego, które gaśnie. Powszechnie, również wśród
chrześcijan, spotyka się rozwód serca: małżonkowie mieszkają wprawdzie
razem w tym samym domu, ale nie ma już między nimi miłości, wręcz wieje
chłodem. A przecież małżeństwo jest sakramentem, w którym dwie osoby
czynią się wzajemnie darem dla siebie.
Przypomniała
mi o tym jedna para z Odnowy ze Stanów Zjednoczonych: – Niech ojciec
posłucha – powiedział mąż – ja teraz trzymam za rękę moją żonę, ale nie
zawsze tak było. Byliśmy bardzo podzieleni. Wnieśliśmy nawet sprawę o
rozwód i kłóciliśmy się przed adwokatem. Nie mogliśmy siebie znieść.
Wtedy znajomi zaprosili mnie na spotkanie Odnowy w Duchu Świętym. Z
początku byłem zrozpaczony, ale nagle – nie wiem, dlaczego – poczułem
schodzącą na mnie z góry falę miłości. Kiedy wróciłem do domu, była
głęboka noc. Obudziłem swoją żonę, przytuliłem ją i zacząłem mówić: –
Kocham cię, kocham cię! Żona odpowiedziała: – Ci wariaci, charyzmatycy
również z ciebie zrobili wariata! Ale także ona z ciekawości poszła na
jedno ze spotkań i doświadczyła tej samej łaski, jakby lód jej serca
stopniał. I odtąd oboje zaczęli służyć w Kościele, on jako diakon stały.
Tylko Duch Święty może odnowić , które są w głębokim kryzysie!
Jak widać, chrzest w Duchu Świętym odnawia nie tylko sakrament chrztu, ale także pozostałe sakramenty, jakie otrzymaliśmy.
Owoce Ducha Świętego
Po
pewnym czasie dostrzegłem kolejne owoce otwarcia się na działanie Ducha
Świętego. Kiedy sięgnąłem po brewiarz, aby odmawiać modlitwę i psalmy,
wydawały mi się one nieco inne, nowe, bo zaczęły w sposób szczególny do
mnie przemawiać. Biblia stała się księgą żywą, poprzez którą Bóg mówi do
człowieka, słowem rzeczywiście dla mnie przeznaczonym.
Odczułem
też nową miłość do modlitwy. Ciągnęło mnie do niej, a co więcej,
nabierała ona dla mnie trynitarnego charakteru: Ojciec mówił mi o Synu,
Syn o Ojcu. Doświadczałem modlitwy w Duchu Świętym i zaczynałem
rozumieć, co to znaczy „modlić się w Duchu”, o czym mówi Pismo Święte.
Jest to całkiem inny rodzaj modlitwy: już nie stworzenie mówi do
dalekiego Boga, ale Duch Święty modli się w tobie i z tobą. Duch Święty
kontynuuje w tobie modlitwę Jezusa. Tak wygląda modlitwa charyzmatyczna.
Nowe powołanie kaznodziei
Kiedy
po trzech miesiącach wróciłem ze Stanów Zjednoczonych do Włoch,
przyjaciele i znajomi byli zdziwieni moją przemianą. Ktoś nawet
powiedział: – Cóż to za cud!? Wysłaliśmy do Stanów Zjednoczonych Szawła,
a wrócił Paweł...
Zacząłem
uczestniczyć w spotkaniach Odnowy. Po jakimś czasie stało się coś, co
zupełnie odmieniło moje życie. Modliłem się w moim klasztorze w
Mediolanie i Pan przemówił do mnie za pewnego obrazu. Nie była to
cudowna wizja, ale duchowa myśl, przekaz od Pana z serca do serca.
Miałem zamknięte oczy, ale wydawało mi się, że widzę Jezusa tuż po
chrzcie w Jordanie, kiedy miał zacząć przepowiadać Ewangelię.
Przechodząc przede mną, powiedział: – Jeżeli chcesz mi pomóc głosić
Królestwo Boże, zostaw wszystko i chodź za mną. I zrozumiałem, że to
znaczy: zostaw nauczanie uniwersyteckie i zostań wędrownym kaznodzieją
na wzór św. Franciszka! Poszedłem więc do mojego przełożonego
generalnego w Rzymie, aby poprosić go o pozwolenie na zmianę trybu
życia. Generał kazał mi poczekać rok, dopiero po tym czasie wyraził
zgodę. Zostawiłem więc nauczanie uniwersyteckie i udałem się na
rekolekcje przed rozpoczęciem mojej nowej misji.
Był rok
1980. Podczas mojego pobytu w malutkim klasztorze w Szwajcarii z Rzymu
zatelefonował do mnie przełożony generalny i powiedział: – Papież Jan
Paweł II mianował cię kaznodzieją Domu Papieskiego. Czy masz jakieś
poważne powody, żeby odmówić? Szukałem ich, ale nie znalazłem. A więc
musiałem przygotować się, żeby w Wielkim Poście głosić kazania
papieżowi.
Nominację
tę odczytałem jako błogosławieństwo od Pana. Pozwoliła mi ona na nowo
odczuć działanie Ducha Świętego. Otrzymałem przywilej cotygodniowych
spotkań z Janem Pawłem II w dwóch okresach liturgicznych w ciągu roku. W
każdy piątek Adwentu i Wielkiego Postu przedstawiałem wprowadzenie do
medytacji dla papieża, jego sekretarzy, kardynałów, przedstawicieli
kurii, biskupów i przełożonych generalnych zakonów. Papież czasami
dziękował mi za moje przepowiadanie, a ja mówiłem: – To ja muszę Ojcu
Świętemu dziękować za to, że ciągle przemawia do Kościoła... Po
trzydziestu latach nadal wykonuję tę pracę.
Ekumenizm duchowy
Kiedy
zostałem członkiem Delegatury Katolickiej do Dialogu z Kościołami
Zielonoświątkowymi, nieraz widziałem, jak Duch Święty tworzy nową
atmosferę dialogu. Odnowa w Duchu Świętym jest w awangardzie pracy nad
zjednoczeniem chrześcijan, bo przede wszystkim kładzie nacisk na
ekumenizm duchowy. To ważne, bo ekumenizm doktrynalny bez ekumenizmu
duchowego nic nie daje.
Ekumenizm
duchowy oznacza wspólną modlitwę, wspólne słuchanie i przepowiadanie
słowa Bożego. To stwarza warunki do przezwyciężania różnic i animozji z
przeszłości. Duch Święty dzisiaj czyni to, co czynił u początków
Kościoła – rozdaje swoje łaski i charyzmaty wśród chrześcijan różnych
wyznań. Takie same, jak przy pierwszym zesłaniu Ducha Świętego.
Apostołowie
przed zesłaniem Ducha Świętego słyszeli ewangelię od Jezusa, ale
wykazali się całkowitą ignorancją i nie umieli swojej wiedzy zastosować.
Dopiero po otrzymaniu Ducha Świętego byli gotowi do tego, aby oddać
życie za Chrystusa. Również dzisiaj doświadczenie Ducha Świętego jest
konieczne, aby przemienić chrześcijan tylko z nazwy w chrześcijan
rzeczywistych. Tylko Duch Święty może dać nam nową miłość do Chrystusa i
chrześcijańską pasję. Chrześcijanie bez tej pasji i fascynacji
Chrystusem nie są w stanie ewangelizować, ponieważ ludzie patrzą
bardziej w oczy niż na usta. A gdy człowiek ma Jezusa w sercu,
uwidacznia się to szczególnie w jego oczach.
Oczywiście
Odnowa w Duchu Świętym nie jest jedyną formą ewangelizacji, poprzez
którą Duch Święty działa w Kościele. To jeden ze znaków nowej wiosny
Kościoła. Dziękujmy za ten dar. Ja rozpoznaję, że zmienił on moje i
życzę tego każdemu.
Raniero Cantalamessa
www.katolik.pl
W Liście do Efezjan czytamy: „Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce” (4, 26). Czyżby zatem gniew nie był grzechem?
Zacytowane powyżej zdanie wydaje się wskazywać, że uczucie gniewu nie zawsze musi być kojarzone z grzesznym, czyli złym postępowaniem. Niektórzy kościelni teologowie i myśliciele, jak np. św. Tomasz z Akwinu, zaliczali gniew nawet... do cnót. Może to dziwić, biorąc pod uwagę bezapelacyjny fakt, że należy on przecież do kanonu siedmiu grzechów głównych.
Usiłując rozstrzygnąć tę kwestię, najlepiej odwołać się do uniwersalnej podstawy we wszelkich dociekaniach moralnych, którą jest przykazanie miłości. Kierując się nią w naszym działaniu, będziemy zawsze na właściwej drodze. Na pewno nie pobłądzimy.
„Święty gniew”
Według Katechizmu Kościoła Katolickiego (1765), uczucie miłości wywołuje w nas „pragnienie nieobecnego dobra i nadzieję jego uzyskania”. Na co dzień jednak nasze „upodobanie do dobra” jest wystawiane na ciężką próbę. Wystarczy włączyć telewizor, przejrzeć prasę, czasem tylko wyjrzeć przez okno, by spostrzec, jak wiele jest wokół nas przejawów niesprawiedliwości. Co więcej, często ta sytuacja nie jest spowodowana niewystarczającą ilością odpowiednich środków, które mogłyby zapewnić sprawiedliwość, ale zwykłą ludzką bezmyślnością lub brakiem dobrej woli.
Dojrzały emocjonalnie człowiek nie może przecież przejść obojętnie obok ludzi, którzy doznają krzywdy albo ją wyrządzają. Jeśli zaś doświadczają jej szczególnie dzieci, osoby chore czy bezbronne, rodzi się w nas smutek i poczucie sprzeciwu. Odczuwamy zatem „święty gniew”. Święty, bo wywołany przez naruszenie porządku miłości, który ustanowił Bóg. Można zatem podsumować, że czasem gniew wynika wprost z miłości.
Przykład „świętego gniewu” daje nam sam Jezus z Nazaretu, kiedy gwałtownie i kategorycznie sprzeciwia się handlowaniu w świątyni jerozolimskiej (por. Mt 21, 12-17; J 2, 13-22). A zatem, gdy ktoś bezcześci to, co święte, lub gdy dzieje się niesprawiedliwość, „święty sprzeciw” wydaje się po prostu naszym obowiązkiem. W Pierwszej Księdze Samuela odnajdujemy postać Helego, który tego obowiązku nie dopełnił i został surowo ukarany śmiercią swoich synów.
Gniew i ludzka godność
Gniew odczuwamy także wtedy, gdy sami stajemy się ofiarami niesprawiedliwości. Mamy prawo występować w obronie własnej godności i dobrego imienia, czego znów uczy nas Nauczyciel z Galilei, gdy w czasie przesłuchania przed swoją męką i śmiercią mówi: „Jeśli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?” (J 18, 23).
W podobny sposób można też interpretować werset z Ewangelii według św. Łukasza: „Jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu i drugi” (6, 29). Nie jest to bowiem wezwanie do bierności. Jednym z możliwych wyjaśnień jest odwołanie się do pewnego starożytnego zwyczaju. Otóż uderzenie w prawy policzek (por. Mt 5, 39, gdzie jest mowa o nadstawianiu właśnie prawego policzka) zadawane jest grzbietową częścią dłoni. Taki cios wymierzano niewolnikowi, czyli komuś niższego stanu. Nadstawienie zaś lewego policzka miało być domaganiem się poszanowania własnej godności. Abstrahując od tego zwyczaju, trzeba z całą mocą podkreślić, że chrześcijanin na zło nie może odpowiadać złem, ale je przezwyciężać czynieniem dobra (por. Rz 12, 21).
Zły gniew
Nauczanie Kościoła katolickiego jednoznacznie precyzuje, że gniew nie powinien być pragnieniem odwetu. My zaś postępujemy źle, gdy pragniemy go, wobec osoby, którą należy ukarać (por. KKK 2302). Gniew nie może kierować się przeciwko osobie, ale przeciw złu (por. Mt 5, 22). Można domagać się dla kogoś kary, ale nie po to, by temu komuś zaszkodzić. Wszelkie sankcje zatem mają zmierzać ku skorygowaniu nieodpowiednich postaw i zachowań. Miłość bowiem wyklucza postulat zemsty.
Jest rzeczą bardzo ważną, aby panować nad intensywnością naszych emocji. Są one olbrzymią siłą. Potrafią wpływać w znaczącym stopniu na nasze zachowanie. Gniew zaś może przerodzić się w nienawiść i agresję, które zmierzają ku totalnej destrukcji. Takim uczuciom dali się ponieść np. apostołowie Jakub i Jan, gdy Samarytanie odmówili Jezusowi i Jego uczniom gościny (por. Łk 9, 51-55). Proponowali Mistrzowi: „Niech ogień spadnie z nieba i pochłonie ich”. Spotkało ich za to srogie upomnienie od Nauczyciela.
Gniew i my sami
Nasze poczucie sprzeciwu może być złe, gdy podyktowane jest „miłością własną”. Czasem pycha sprawia, że nie potrafimy się pogodzić z sukcesem innych. Zamiast cieszyć się - zazdrościmy. Nie doceniamy czyjejś pracy, ale wytykamy błędy. W powodzeniu drugiego dopatrujemy się własnej klęski. Budzi to nasz gniew. Podobnie dzieje się, gdy coś odbywa się w inny sposób, niż sobie to zaplanowaliśmy, gdy ktoś podejmuje decyzje nie po naszej myśli. Przypominamy wtedy biblijnego Jonasza, przedkładającego własną korzyść nad życie mieszkańców Niniwy i zagniewanego o to, że 120 tys. ludzi (por. Jon 4, 11) ocalało, choć on przepowiedział ich zagładę. Warto zatem zastanowić się czasem, czy i nam nie przydałaby się lekcja, jaką Jonasz otrzymał od Boga. Może trzeba, by jakiś „robaczek” zniszczył nasz „krzew rycynusowy”. Wtedy pewnie zrozumiemy, że jest coś ważniejszego niż nasze widzimisię.
Niekiedy gniewamy się, czyli czujemy złość na samych siebie, bo nie spełniamy własnych oczekiwań. Stawiamy sobie wtedy wymagania, którym nie potrafimy podołać. Dążymy do perfekcji. Nasz gniew wywołuje rozbieżność pomiędzy naszymi pragnieniami, a tym, jacy faktycznie jesteśmy. Pewnym przejawem tego typu postawy może być nieumiejętność przyjęcia jakiejkolwiek krytyki. Nasza reakcja nie bywa bowiem wtedy formą refleksji nad własnym postępowaniem, ale przeobraża się w gniew, złość i poirytowanie. Każdy błąd potrafimy sobie wtedy doskonale wytłumaczyć. Winimy wszystkich, ale nigdy siebie.
Oswojenie gniewu
Gniew, podobnie jak większość emocji i uczuć, wydaje się sam w sobie moralnie ambiwalentny. Z psychologicznego punktu widzenia jest naszą emocjonalną reakcją na niepowodzenie lub wzburzenie, które przeobraża się niekiedy w krzyk, chaotyczne gesty, a nawet rękoczyny. Może być jednak z pewnością poskromiony. Dzieje się tak przede wszystkim za sprawą dwóch cech. Są nimi odpowiedzialność i łagodność. Reagowanie gniewem jest często ucieczką od odpowiedzialności, wówczas gdy człowiek jest niezdolny do rozwiązania trudności. Łagodność natomiast charakteryzuje dojrzałą chrześcijańską osobowość (por. Flp 4, 5).
Potrzeba wielkiej roztropności, by uczucie gniewu nie przerodziło się w grzech. Wiele zależy od naszego temperamentu i predyspozycji. Jeśli wiemy, że łatwo popadamy w irytację, powinniśmy więc unikać konfliktowych sytuacji. Seneka już bowiem pisał, że „najlepiej jest natychmiast opanować pierwszą pobudkę do gniewu, zwalczać go w samych jego zarodkach i dokładać starań, aby nie popaść w ogóle w gniew”.
Trzeba nam dobrze poznać siebie. Nie chodzi o jakiś prywatny rodzaj psychoanalizy. Najlepszym sposobem jest codzienna modlitwa i osobisty rachunek sumienia. W jego trakcie możemy pokazać Bogu nasze reakcje, emocje i intencje. Samych siebie zaś poznajemy w perspektywie Jego miłości. Pozwólmy zatem Bogu działać, bo tylko On jest w stanie nas zmienić.
źródło: http://www.niedziela.pl/artykul/81545/nd/Gniew