Już jest nowy numer:
Z O B A C Z !
Wcześniej nie miałam odwagi nic napisać o sobie. Ale teraz tego potrzebuję. Wstyd przyznać, ale naprawdę myślałam kiedyś, że jestem wyjątkowa w oczach Boga, że przez to iż uczęszczam na mszę św. co niedzielę i wierzę to dostaję zdrowie i nic złego mnie nie spotyka. Patrzyłam na innych nieszczęścia, współczułam i myślałam "mnie to nie spotyka na pewno z tego powodu, że wierzę". Myślałam tak aż do czasu... gdy minęłam 20sty rok życia i wszystko odwróciło się o 180 stopni. Wiem, że winna jestem ja i mój grzech, często to sobie powtarzam i wtedy czuję się bezsilna...
Zachorowałam na dyskopatię kręgosłupa lędźwiowego, której lekarze przez kilka lat nie potrafili zdiagnozować, każdego dnia żyję z ogromnym bólem, a każdego roku jest coraz gorzej. Nie widzę jasnej przyszłości dla siebie. Do tego choruję na Hashimoto i niedoczynność tarczycy i mam problemy z zajściem w ciążę, oprócz tego ciężki refluks żołądka z okresami remisji. Po drodze spotkały nas z mężem choroba serca mojego Taty, który całe życie ciężko pracował na utrzymanie rodziny, cukrzyca Mamy, alkoholizm teścia, problemy w pracy męża, śmiertelne nowotwory dwóch młodych osób w rodzinie, śmiertelny wypadek i samobójstwo także w rodzinie. Teraz moja dyskopatia środkowego i górnego odcinka kręgosłupa. Jestem po studiach lecz nie mam pracy, chociaż nie wyobrażam sobie z moim kręgosłupem w niej jednego dnia, gdyż na stażach przeżywałam koszmar cierpienia. Mieszkamy z mężem z rodzicami bo nie ma szans na kupno jakiegokolwiek mieszkania. Przez ten ból kręgosłupa nie mam nawet siły zaplanować kolejnego dnia... To wszystko i wiele innych zdarzeń jeszcze po drodze nawarstwiło się i podsuwa mi w głowie jedyny komentarz: "Dlaczego ja, mając 26 lat? Dlaczego aż tyle tego? Jak będzie wyglądała nasza przyszłość w moim stanie?" Ktoś by powiedział "inni mają gorzej" i ja też tak mówię jednocześnie dziękując Chrystusowi za to co mam. Ale to, że inni mają gorzej nie zmieni mojego stanu i problemów, z którymi się borykam. Patrząc na moich rówieśników, którzy realizują plany bez żadnych problemów, czasami robi mi się smutno, chociaż cieszę się ich szczęściem.
W tej chwili jest bardzo ciężko, ale POMIMO WSZYSTKO powierzam siebie, swoje cierpienia i życie Jezusowi, bardzo zbliżyłam się do Niego. Wierzę, że któregoś dnia zabierze ode mnie to, co złe i wyprostuje ścieżkę życia:) Niegdyś nie słyszałam o Nowennie Pompejańskiej, a wczoraj ukończyłam trzecią.
Szczęść Boże i dobrego dnia dla wszystkich i proszę o malutką modlitwę za mnie :)
Wczoraj byłam u spowiedzi... Wszystko ze mnę spłynęło, czułam się lekko - niestety tylko przez kilka godzin. Wieczorem nachodziły mnie okropnie złe myśli. Ciągle typu "twoja nowenna nie ma sensu", "twój ukochany nie wróci", "on już nigdy nie wróci", "nie módl się". Wiem doskonale, że to działanie złego, jednak mimo wszystko bolą mnie takie myśli... Staram się je bardzo od siebie odrzucać. Kontakt z moim ukochanym nadal taki, że... aż wcale. Nie odzywamy się do siebie wcale. Przelotnie czasem "cześć". Nic poza tym. Aż ciężko uwierzyć, że wcześniej łączyło nas wszystko, a teraz jesteśmy tacy nieznajomi dla siebie... Dlatego proszę o modlitwę... Wręcz błagam o jakąkolwiek pomoc. Czuję się chwilami bardzo bezradna i to mnie przytłacza. Pragnę jego powrotu i aby Bóg otworzył serce mojego ukochanego na mnie...
Proszę o modlitwę za przemianę serca mojego ukochanego, aby w jego sercu nie było żadnych ograniczeń, które nie pozwalają nam być razem, abyśmy do siebie wrócili... Bardzo proszę.
Wczoraj obliczyłam, że część błagalną w Nowennie zakończę 10 kwietnia. Jak ten czas leci... Mimo, że nic się praktycznie nie poprawia między mną, a moim ukochanym - ja nadal wierzę. Dziś byłam u spowiedzi. Poczułam się w pewny sposób spokojniejsza, jak nigdy... Przyłapałam dziś mojego ukochanego na patrzeniu na mnie. Tak tęsknię za jego wzrokiem... Pełnym miłości do mnie. Ale mam przeczucie, że Mamusia to naprawi. Że otworzy jego serce na moją miłość, że dostaniemy drugą szansę...