Już jest nowy numer:
Z O B A C Z !
Autor: o. Remigiusz Recław SJ
Osobista modlitwa lidera i animatora musi być modlitwą odważną! Czasem zastanawiamy się, skąd jedna osoba ma tyle wewnętrznej odwagi i siły duchowej, a drugiej, choć równie pobożnej, zupełnie takich cech brak. Otóż Pismo święte mówi nam, że istnieje coś takiego, jak modlitwa odważna. Jest to modlitwa, po której natychmiast następuje czyn. Możemy też nazwać ją modlitwą czynu albo też modlitwą zabierającą lęk.
Przyjrzymy się postawie św. Piotra. W Nowym Testamencie to właśnie on najbardziej jest „człowiekiem modlitwy odważnej".
Pamiętamy
historię, w której Jezus szedł po wodzie. Po kilku słowach, które Jezus
powiedział do wszystkich apostołów, Piotr zaczyna indywidualną z Nim
rozmowę (czyli modlitwę): „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do
siebie po wodzie" (Mt 14,28). Po tej krótkiej modlitwie zaczyna
nasłuchiwać odpowiedzi od Jezusa. Dopóki nie był jej pewny, czekał w
miejscu. Ale gdy tylko Jezus powiedział: „Przyjdź!" (Mt 14,29), Piotr
natychmiast wyszedł z łodzi.
MIŁOŚĆ SZALONA
Widzimy,
że modlitwa odważna nie jest tym samym, co modlitwa z determinacją
(powszechnie nazywana modlitwą „z silną wiarą"). Piotr nie jest
zdeterminowany, aby chodzić po wodzie. Nie jest mu to potrzebne ani do
szczęścia, ani do życia. Jeśli by mu Jezus odpowiedział „Zostań!", świat
Piotra nie zawaliłby się. A jednak, gdy tylko Piotr usłyszał: „Zrób
to!", natychmiast wykonał jedną z bardziej szalonych rzeczy w swoim
życiu.
Dlaczego był to gest odważny? Bo Piotr wchodził do wody sam.
Za sobą miał jedenastu, którzy nie wiadomo co sobie o tym wszystkim
myśleli. Przed sobą, gdzieś daleko, ledwo widocznego Jezusa. To nie była
sytuacja, w której Jezus stoi obok i mocno trzyma za rękę. Co
ważniejsze, Jezus nie chciał nawet, aby tak było; nie powiedział:
„Poczekaj, przyjdę po Ciebie i spróbujemy razem". On powiedział:
„Przyjdź". Cechą ludzi, którzy modlą się w sposób odważny jest to, że
naprawdę wiedzą, co mówią Bogu. Tacy ludzie nie rzucają słów na wiatr.
Za słowami idą czyny. Piotrowi nawet do głowy nie przyszło odpowiedzieć
Jezusowi: „Żartowałem, myślałem, że mi odpowiesz, żebym się nie
wygłupiał!". Ale wielu chrześcijan właśnie tak odpowiada Bogu na
modlitwie.
WALECZNE SERCE
Na
początku modlitwa odważna ma trzy etapy: 1. Propozycja z naszej strony,
często zakończona prośbą ojej potwierdzenie. 2. Czas oczekiwania na
odpowiedź przez potwierdzenia znakami, sytuacjami, a także wewnętrznie -
przez pokój i radość w sercu. 3. Punkt najważniejszy, który świadczy o
tym, czy nasza modlitwa jest modlitwą odważną. Jeśli odpowiedź Boga
brzmi: „Zostań!", człowiek modlitwy odważnej zostawia temat i przechodzi
do kolejnego. Jeśli zaś odpowiedź Boga brzmi: „Chodź!", człowiek
modlitwy odważnej po prostu zabiera się do roboty.
W łodzi było
dwunastu apostołów. Dwanaście wierzących osób! Tylko jedna z niej
wyszła. Tylko jedna z nich podjęła się modlitwy odważnej. Pozostałe
myślały pewnie „też bym tak chciał" albo „co za głupi pomysł". Ale żadna
z nich nie powiedziała słowa do Jezusa. Nie miała odwagi przedstawić Mu
swoich myśli. Piotr zaś powiedział „A", a po potwierdzeniu przez
Jezusa, miał odwagę powiedzieć także „B".
Myślę, że procentowo
sytuacja z chrześcijanami wygląda dziś podobnie: jeden na dwunastu mocno
wierzących podejmuje się modlitwy odważnej. Oczywiście wiemy, że ci, co
zostali w łodzi nie popełnili ani błędu, ani grzechu. Oni po prostu
zostali w lodzi i nie chodzili po wodzie. Modlitwa odważna nie jest
obowiązkiem chrześcijanina. Myślę jednak, że głęboko w naszym sercu jest
pragnienie takiej modlitwy. I po czasie możemy się stukać w głowę:
„Dlaczego ja wówczas nie zapytałem Jezusa, czy wyjść z łodzi, może
chodziłbym po wodzie... a tak, nic z tego". Podejmowanie ryzyka jest
pragnieniem naszego serca. Bo serce, które kocha jest sercem walecznym.
SZYBKIE REAGOWANIE
Konieczne
jest, abyśmy w opisywaniu modlitwy odważnej pokazali również jej dalsze
skutki. Otóż podczas realizowania tego, do czego Piotr został zachęcony
przez Jezusa, pojawiły się przeszkody w postaci silnego wiatru. Piotr
zaczął tonąć podczas realizacji swojego pomysłu potwierdzonego przez
Boga. Jest to normalny etap w działaniu człowieka modlitwy odważnej.
Przy realizowaniu rzeczy trudnych, a niekiedy szalonych przychodzą
momenty takiego zwątpienia, że czasem nawet żałujemy, żeśmy tę łódź
opuścili. Sprawy wydają się być tak skomplikowane i tak bardzo nas
przerastają, że nie widzimy wyjścia z sytuacji. Co gorsza, bywa że
przyjaciele, którzy zostali w łodzi, zaczynają mówić: „No i po coś
wychodził? Wiadomo było, że nie dasz rady".
Na szczęście człowiek
modlitwy odważnej ma tę cechę, że szybko reaguje. I podobnie, jak w
łodzi, Piotr i teraz zareagował natychmiast. Zawołał: „Panie ratuj!".
Nie wtedy, kiedy już się topił. On dopiero „ZACZĄŁ tonąć" (Mt 12,30),
czyli dopiero się zanurzał. Gdy tylko to spostrzegł, od razu krzyknął:
„Panie ratuj!". I znowu był bezpieczny, i wrócił z Jezusem po wodzie do
łodzi. Tu widzimy kolejną cechę człowieka modlitwy odważnej: nie tylko
działa natychmiast, ale natychmiast woła Jezusa. Piotr nie próbował sam
się uratować. A mógł, bo przecież, w przeciwieństwie do Jezusa, dobrze
umiał pływać (J 21,7). Widzimy, że Piotr nie prosił o ratunek przed
utonięciem (przed śmiercią), ale o ratunek w realizacji planu: „Panie
ratuj, bo już nie idę po wodzie. Pływać to ja mogę sobie sam, ale miałem
dojść do Ciebie po wodzie, nie dopłynąć".
MODLITWA EKSTREMALNA
Podsumowując,
możemy zauważyć sześć etapów w modlitwie św. Piotra: 1. Prośba, aby
wyjść z łodzi. 2. Oczekiwanie na odpowiedź (słuchanie i obserwowanie
znaków) 3. Czyn, czyli chodzenie po wodzie (realizacja planów). 4.
Zwątpienie z powodu przeciwności. 5. Szybkie słowa „Panie ratuj". 6.
Kontynuacja planu.
W życiu człowieka modlitwy odważnej ten schemat
powtarza się bardzo często. Jego życie po prostu biegnie według tego
schematu. Kończy się jeden plan, zaczyna kolejny. Co od-ważniejsi
podejmują się wyjścia z kilku różnych łodzi w tym samym czasie.
Najciekawsze jest jednak to, że modlitwa odważna sprawia, że nasza
relacja z Bogiem staje się niezwykłą przygodą. Jezus jest coraz bardziej
pociągający, wiara bardziej żywa, a serce pełne radości.
Gdy czytamy
Dzieje Apostolskie, to widzimy, że apostołowie już nie przepuszczali
zbyt łatwo sytuacji „chodzenia po wodzie". Ich modlitwa stała się
odważną, a realizacja planów nieraz prowadziła do śmierci, więzienia i
innych przeciwności. Schemat się powtarzał, bo jeśli ktoś raz doświadczy
modlitwy odważnej, to chce tę przygodę kontynuować do końca życia.
o. Remigiusz Recław SJ
Z EWANGELII WG ŚW. ŁUKASZA 14, 22-33
Zaraz
też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi
brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę,
aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była
już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był
przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po
jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się
myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do
nich: „Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!". Na to odezwał się Piotr:
„Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!". A On
rzekł: „Przyjdź!". Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł
do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć,
krzyknął: „Panie, ratuj mnie!". Jezus natychmiast wyciągnął rękę i
chwycił go, mówiąc: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?". Gdy wsiedli do
łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim,
mówiąc: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym".
Pomoc rachunku sumienia i kierownictwa duchowego w procesie rozeznawania.
Tomasz Oleniacz SJ
Św. Ignacy Loyola żył w epoce podobnej do naszej: był to czas dezorientacji wobec wielu różnych możliwości rodzących się w momencie przejścia z jednego porządku, który właśnie się zawalił, w drugi, który jeszcze nie narodził się w pełni. Można o nim powiedzieć, że był jednym z tych geniuszy, których potrzebował Kościół katolicki tamtych czasów, aby odnaleźć swoją drogę w odradzającym się świecie. Jego geniusz polegał na zrozumieniu, że Boga można znaleźć we wszystkich rzeczach, że każde ludzkie doświadczenie posiada wymiar i znaczenie religijne dla tych, którzy chcą to odkryć. Jednak geniusz Ignacego polegał nie tylko na osobistym odkryciu Boga obecnego w całej rzeczywistości, ale przede wszystkim na wskazaniu drogi i środków pomocnych do tego odkrycia. Do najważniejszych elementów tej drogi należą codzienny rachunek sumienia i kierownictwo duchowe, które mają pomóc w rozeznawaniu woli Bożej. Nie będę tu omawiał struktury rachunku sumienia czy jego przebiegu, ani też kierownictwa duchowego. Chcę jedynie wskazać, jak te elementy łączą się z rozeznawaniem duchów [1].
Rachunek sumienia
Św. Ignacy rozumiał życie duchowe jako stopniowe i coraz pełniejsze zezwolenie ze strony człowieka na prowadzenie się przez Ducha. Pracę nad coraz pełniejszym wyczulaniem własnego wnętrza na poruszenia Ducha traktował jako stopniową chrystianizację własnego sumienia. W tym procesie codzienny rachunek sumienia odgrywa zadanie fundamentalne, gdyż nie można iść na ślepo za każdym impulsem czy wezwaniem do działania lub jego zaniechania. Mówiąc językiem Biblii nie można dowierzać każdemu duchowi (por. 1J 4,1). Modlitwa, rozeznanie, badanie, itd. są postawami człowieka, odpowiadającego na działanie Boga. Poprzez rachunek sumienia człowiek oswaja się z tym światem myśli i poruszeń, które nieustannie krzyżują się i zderzają w przestrzeni jego wolności i które ciągną go w różnych, nierzadko przeciwstawnych kierunkach.
Doniosłość rachunku sumienia
Rachunek sumienia, o którym mowa, ma swoje zakorzenienie w Ćwiczeniach duchowych św. Ignacego Loyoli (zwanych rekolekcjami ingacjańskimi). Proponuje on, aby rekolektant, który oddaje się Ćwiczeniom w pełnej ich formie (ok. 30 dni!), badał swoje sumienie osiem razy dziennie: dwukrotnie przez tzw. rachunek szczegółowy, przynajmniej jeden raz w rachunku ogólnym i pięciokrotnie po każdej z medytacji. W sumie na egzaminowaniu swojego sumienia człowiek spędza prawie dwie godziny dziennie. Ukazuje to wagę, jaką przywiązywał Ignacy do tego ćwiczenia duchowego. Zdawał sobie bowiem sprawę, że każdy człowiek w ciągu dnia doświadcza różnego rodzaju poruszeń duchowych. Istnienie tych wewnętrznych poruszeń jest podstawową oznaką autentyczności życia duchowego, jego „zdrowia” i obecność tych „narzuconych” wewnętrznych stanów jest czymś normalnym w prawdziwym życiu duchowym. Dlatego to nie ich obecność, lecz raczej ich brak powinien budzić niepokój (por. CD 6) [2]. Lecz by je zauważyć trzeba zacząć się im przyglądać.
Nie wolno nam przy tym zapominać, że rachunek sumienia jest modlitwą. Dla Ignacego jest to wręcz najważniejsza forma modlitwy. Proponował ją nawet osobom mało zdolnym lub mało wyrobionym duchowo [3]. Gdyby więc „trzeba by mówić o jakimś sposobie modlitwy typowym dla Ignacego to należy mówić o rachunku sumienia rozumianym nie jako autointrospekcja, lecz jako forma modlitwy opartej na obserwacji działania bożego [w nas], lub jako prawdziwej kontemplacji konkretnej, zamierzonej przez Boga historii (osobistej lub kolektywnej). Ta modlitwa to tropienie Jego obecności, Jego znaków, Jego myśli, Jego dróg, Jego Słowa, czyli Jego Woli” [4]. W modlitwie tej uczymy się wytrwałego stawiania pytań i spojrzenia wewnątrz siebie. „Pytanie”, „poszukiwanie”, „spojrzenie” – to słowa, które mogą opisać to, o co w nim chodzi. Badanie sumienia posiada dla św. Ignacego funkcję obiektywizującą. Nie chodzi o skrupulatne wyliczanie grzechów, błędów czy pomyłek, aby dojść do doskonałości, która mnie usprawiedliwi i egoistycznie zadowoli mój narcyzm. Poprzez tę modlitwę otwiera się przed nami szansa wejścia w kontakt z całą otaczającą nas rzeczywistością. Rachunek sumienia sprawia bowiem, że stajemy się coraz bardziej świadomi tego, czego doświadczamy. Jednak trzeba odróżnić tę modlitwę od czystej techniki związanej z samoobserwacją. Aby mówić o wymiarze duchowym rachunku musimy stanąć w perspektywie religijnej.
Trzy rodzaje myśli
Przedmiotem badania w trakcie rachunku sumienia powinny być „nasze” myśli i uczucia. Piszę „nasze” w cudzysłowie, gdyż choć pojawiają się w nas, nie zawsze my sami jesteśmy ich inicjatorami. Św. Ignacy tak to przedstawia: „Z góry przyjmuje się, że są we mnie trzy [rodzaje] myśli, a mianowicie jedna myśl moja, tj. powstająca z mojej tylko wolności i woli, dwie zaś inne przychodzą do mnie z zewnątrz, jedna od ducha dobrego, druga od ducha złego” (CD 32). Jest to podstawowe rozróżnienie źródeł myśli i uczuć, których doświadcza każdy człowiek. Tylko jedno z nich jest związane z naszą wolnością, naszym „chcę” i „pragnę”. Pozostałe dwie przychodzą z zewnątrz, a człowiek staje się niejako głośnikiem lub ustami tych myśli i czuć. Dlatego tak wielkie znaczenie posiada rozpoznawanie ich: skąd pochodzą i dokąd chcą mnie zaprowadzić.
Wiemy z własnego doświadczenia, że te myśli raz przyciągają, nakłaniają, zapraszają do pójścia w określonym kierunku, innym razem produkują odrzucenie, zniechęcenie. Temu przyciąganiu i odpychaniu będą towarzyszyły inne znaki: jedne rozpalają, jednoczą, rozjaśniają, uspokajają…; inne przeciwnie: wystudzają, przynoszą poczucie samotności, niepokoju, ciemności… (por. CD 316-317). W wymiarze religijnym psychologiczne pochodzenie myśli przychodzących z zewnątrz nie ma szczególnego znaczenia. Liczy się bardziej to, ile mają w sobie z Boga a ile z nie-Boga. Stąd trzeba je badać sprawdzając ich kierunek w relacji do Boga: prowadzą mnie „do” czy „od” Niego.
Kierownictwo
Zostawmy na chwilę rachunek sumienia by przejść do drugiego elementu drogi pomocnej do odnajdywania obecności Boga w naszym życiu.
Jeśli św. Ignacy kładzie tak duży nacisk na osobiste rozeznawanie Bożych natchnień to dlatego, że jest on przekonany, że Bóg zamieszkuje w każdym człowieku i komunikuje się z nim w sposób bezpośredni, a nie jedynie przy współudziale pośredników. Tak na przykład w trakcie rekolekcji poleca prowadzącemu je aby pozwolił „Stwórcy działać bezpośrednio ze swoim stworzeniem, a stworzeniu ze swoim Stwórcą i Panem…” tak, aby „sam Stwórca i Pan udzielał się duszy sobie oddanej i ogarniał ją ku swej miłości i chwale” (CD 15). Problem polega jednak na tym, że nie zawsze jesteśmy pewni, iż otrzymane natchnienie pochodzi od Boga. Stwierdzenie, że Bóg komunikuje się bezpośrednio z człowiekiem, nie jest równoważne ze stwierdzeniem, że ta bezpośredniość jest zawsze gwarantowana, oczywista, lub że jest niezakłócona w odbiorze. Można to porównać do fali radiowej, która – na skutek różnych czynników – nie zawsze jest dobrze odbierana. Podobnie jest z życiem duchowym. Nikt nam nie obiecywał, że odbiór Bożej fali będzie przebiegał bez zakłóceń. Stąd trzeba uczyć się „dostrajać” do tej fali. Czasem trzeba wzmocnić słaby sygnał, albo wręcz poszukać dodatkowego aparatu zewnętrznego, który pozwoli na jej lepszy odbiór. To wszystko właśnie jest zadaniem rozeznawania w kierownictwie duchowym.
Przez kierownictwo duchowe rozumiem tu pomoc, której udziela jeden chrześcijanin drugiemu w procesie dojrzewania jego życia duchowego [5]. Ta pomoc jest ściśle związana z nauką rozeznania duchów, gdyż pierwszym i podstawowym zadaniem kierownika duchowego wobec osoby, której towarzyszy, jest nauczenie jej rozeznawania. Dokonuje się to przede wszystkim poprzez zwrócenie uwagi na istnienie i działanie różnorodnych poruszeń duchowych, określonych stanów ducha, tendencji, pragnień, pokus, itd. Oczywiście nie chodzi o to by kierownik duchowy robił wykład teologiczny na ten temat, lecz by uwrażliwiał na to osobę, która mu się powierza. W miarę jak będzie ona doświadczać tych poruszeń i zacznie je zauważać kierownik będzie pomagał w ich nazwaniu i przeanalizowaniu, czyli rozeznaniu. „Zauważyć-nazwać-rozeznać” – to są elementy, których kierownik powinien uczyć stopniowo daną osobę.
Często ten, kto prosi o kierownictwo, spodziewa się, że to kierownik będzie rozeznawał i podejmował za niego decyzje, że będzie kierował jego działaniami dyktując, co ma robić. Tymczasem wszelkie decyzje powzięte przy pomocy i współudziale kierownika, mają być decyzjami osobistymi, to znaczy podjętymi przez osobę, która przystępuje do procesu poszukiwania i rozeznania. Stąd też rozeznanie, jakiego dokonuje kierownik, jest podejmowane nie jako zastępujące wysiłek i decyzję powierzonej mu osoby, czy też jako narzucane w sposób autorytatywny, lecz jako działanie zmierzające do podtrzymania i prowadzenia rozeznania drugiej osoby. To znaczy, kierownik duchowy ukierunkowuje i podtrzymuje w tym poszukiwaniu Boga. Jednak nigdy nie rozeznaje za daną osobę. W wymiarze czysto ludzkim dodaje też pewności w doświadczeniu wewnętrznego pokoju potrzebnego do rozeznania. Jednak ten typ pewności nie jest pewnością autorytarną. Kierownictwo duchowe nie może i nie powinno tworzyć pewności tego typu, gdyż rozeznanie duchowe, także to połączone z kierownictwem, nie ma bezpośredniego wglądu w przyszłość. W tym sensie nie jest profetyczne.
Warto również pamiętać, że w każdym konkretnym rozeznaniu nie można wykluczyć elementu ryzyka i pomyłki. Nie jest to jednak ryzyko hazardu, ale ryzyko nadziei. Rozeznawać nie oznacza bowiem układać sobie przyszłość tak, jakbyśmy byli jej pewni. Dlatego przy każdym wyborze pojawia się element ryzyka. Ostatecznie ryzyko powinno być podejmowane przy jednoczesnej ufności, że Bóg nie pozwoli nigdy na coś, co ostatecznie nie byłoby dla nas dobre. Zarówno z wielkimi wyborami naszego życia jak i tymi drobnymi związany jest akt zawierzenia. Nie dlatego wybieram, że matematycznie mam 100% pewność i jestem prorokiem swej przyszłości, lecz dlatego, że wierzę, iż mój los leży w rękach Boga, i jeżeli ze swej trony uczciwie starałem się rozpoznawać sytuację, mogę podejmować działanie ze spokojem i satysfakcją [6].
Trzeba też jasno powiedzieć, że rozeznawanie w ramach kierownictwa duchowego o tyle ma sens, o ile jest ono podejmowane w codziennym rachunku sumienia. To znaczy rozeznanie w kierownictwie powinno być szczególnym momentem rozeznania podejmowanego każdego dnia. Kierownictwo duchowe ma za zadanie nie tyle pomóc w rozwiązaniu konkretnych trudności, z jakimi ktoś przychodzi do kierownika, co wesprzeć w procesie podejmowania stałego rozeznawania. Jest to prawdziwe do tego stopnia, że gdy kierownik nie dostrzega w danej osobie wzrostu zdolności rozeznawania, musi postawić sobie pytanie o sensowność kontynuacji kierownictwa.
Rozeznanie duchowe
Zazwyczaj rozumiemy rozeznawanie jako poszukiwanie woli Bożej, np. za pomocą znaków czasu czy konkretnych racji „za” lub „przeciw” podjęciu określonej decyzji. Pragniemy trafnie rozeznawać i dokonywać dobrych wyborów. I to jest ważne. Ale najważniejsze w rozeznawaniu jest nie tyle sama decyzja, co wsłuchiwanie się w głos przemawiającego do nas Boga. Konkretny wybór to tylko wymierny owoc tego nasłuchiwania bożego głosu. Jezus wspomina o tym, kiedy stwierdza, że Jego owce znają Go i „słuchają Jego głosu; woła on swoje owce po imieniu i wyprowadza je” (J 10,3).
Mówiąc o rozeznaniu św. Ignacy twierdzi, że chodzi o rozróżnienie działania Boga i „nieprzyjaciela natury ludzkiej” (CD 10; 325). Owym nieprzyjacielem jest ten, który posługuje się śmiercią i kłamstwem. Będzie on próbował przedstawić je człowiekowi jako prawdę i życie (wystarczy przypomnieć sobie kuszeni Ewy w raju). Doświadczenie wykazuje, że oddalanie się od Boga albo szukanie Go i zbliżanie się do Niego pozostawia w nas skutki w formie poruszeń wewnętrznych zwanych pocieszeniem lub strapieniem. Człowiek poprzez doświadczenie zna lub przeczuwa obecność zarówno Boga jak i nieprzyjaciela. Doświadcza tego w sobie i w pewnym sensie „wie”, kiedy spotyka życie a kiedy śmierć. To doświadczenie jest jak echo-sonda, która, w zależności od odbieranej fali, może wykazać, co napotyka na swojej drodze, od kogo i dokąd pochodzą napotykane impulsy.
W tym sensie rozeznawać to odkrywać Boga a demaskować nieprzyjaciela we wszystkich działaniach naszego życia podejmując odpowiednie kroki zgodne z tym, co zaobserwujemy. Chodzi o to, by odkryć, którędy i jak przychodzi do nas życie, a jak śmierć, by w zależności od tego podejmować odpowiednie działanie. Jednak ta echo-sonda jest urządzeniem wymagającym regularnego nasłuchiwania. Nie można jej wyciągać z lamusa jedynie w wyjątkowych przypadkach. Niezbędne jest tu systematyczne skanowanie powierzchni naszego wnętrza by odkrywać różnicę między życiem i śmiercią. Jeżeli zrozumiemy, że rozeznawanie w ostateczności nie jest niczym innym jak tylko zdolnością do uchwycenia i uznania tych różnic, wtedy docenimy zarówno jego prostotę, jak i wartość. Dostrzeżemy również, że rola kierowników duchowych będzie polegała przede wszystkim na tym, by pomagać w dostrzeganiu i rozeznawaniu tych poruszeń, których człowiek doświadcza podczas codziennego rachunku sumienia, modlitwy czy podejmowanego działania.
Poruszenia jako „temat” rozeznawania
Prawie wszystkie reguły o rozeznawaniu przedstawiane przez św. Ignacego w książeczce Ćwiczeń duchowych (CD 313-336) mówią o „pocieszeniu” jako typowym dla działania Boga i o „strapieniu” jako charakterystycznym dla działania złego ducha. Są to dwa podstawowe kryteria badania naszych wewnętrznych poruszeń.
Zobaczmy co oznaczają te słowa w języku św. Ignacego. Mówimy o pocieszeniu gdy na skutek jakiegoś zdarzenia czy doświadczenia „w duszy powstaje pewne poruszenie wewnętrzne, dzięki któremu dusza rozpala się miłością ku swemu Stwórcy i Panu… podobnie i wtedy, gdy wylewa łzy, które ją skłaniają do miłości Pana”; to także „wszelkie pomnożenie nadziei, wiary i miłości i wszelkiej radości wewnętrznej, która wzywa i pociąga do rzeczy niebieskich i do właściwego dobra [i zbawienia] własnej duszy, dając jej odpocznienie i uspokojenie w Stwórcy i Panu swoim” (CD 316). Pocieszenie popycha człowieka do szukania swojego zbawienia, do „szukania tego, co w górze” (Kol 3,1), do szukania samego Boga. Nie jest to jedynie przyjemne uczucie, jakby wskazywało na to współczesne użycie tego słowa. Natomiast to, co jest przeciwieństwem pocieszenia można nazwać strapieniem: „I tak ciemność w duszy, zakłócenie w niej, poruszenie do rzeczy niskich i ziemskich, niepokój z powodu różnych miotań się i pokus, skłaniający do nieufności, bez nadziei, bez miłości. Duszy stwierdza wtedy, że jest całkiem leniwa, letnia, smutna i jakby odłączona od swego Stwórcy i Pana” (CD 317).
Wspomniałem wcześniej, że rozeznanie wychodzi z założenia, że zarówno zbliżanie się do Boga jak i oddalanie się od Niego musi wywoływać (i wywołuje) wewnętrzne poruszenia duszy. Stąd wracając do przykładu echo-sondy poruszenia wewnętrzne są jak różne wskaźniki tego urządzenia, zaś sztuka interpretacji danych pochodzących z tych instrumentów to rozeznanie dokonujące się dzięki poznaniu konkretnych reguł interpretacyjnych. Obserwując wskaźniki i wiedząc jak należy je zinterpretować można bezpiecznie poruszać się po terenie. Jednak nawet najlepsze instrumenty pozostają niewiele warte, jeśli nie umiemy odczytać wskazujących przez nie danych. Stąd trzeba się uczyć tej sztuki w codziennym rachunku sumienia zwracając uwagę na trzy rzeczy:
1. Wiele osób, które traktują swoje życie duchowe w sposób powierzchowny lub też nieprzyzwyczajone do prowadzenia refleksji nad swoim doświadczeniem wewnętrznym, nawet nie zdaje sobie sprawy, że różnym wydarzeniom dnia towarzyszyły jakieś poruszenia wewnętrzne. Dlatego pierwszym pytanie, jakie trzeba sobie postawić, to pytanie o te doświadczenia: „patrząc na różnego rodzaju wydarzenia dostrzegam, że towarzyszyły im jakieś wewnętrzne poruszenia?”.
2. Po drugie, trzeba nauczyć się widzieć różnice między pocieszeniem i strapieniem: „to, czego doświadczyłem, jest prawdziwym strapieniem czy pocieszeniem?”. Nie chodzi tylko o rozróżnienie, czy dane poruszenie było przyjemne lub nie, czy byłem w dobrym czy złym humorze, czy byłem wesoły czy też w depresji, chociaż to wszystko ma swoje znaczenie i nie przestaje wpływać na nasze życie. Chodzi raczej o rozpoznanie, czy dane poruszenie niesie ze sobą pomoc konieczną do kroczenia w kierunku dobra, czy pomaga mi z większą hojnością służyć Bogu i bliźnim; czy, wręcz przeciwnie odciąga mnie, choćby w sposób bardzo delikatny, od prostej drogi, zniechęcając do bycia konsekwentnym w moim fundamentalnym nastawieniu na Boga.
3. W końcu obserwacja tych poruszeń powinna doprowadzić do rozpoznania i zinterpretowania przesłania, które one niosą z sobą. Tutaj dotykamy samego centrum rozeznania: interpretacji tych doświadczeń duchowych. Oczywiście nie można przeprowadzić analizy tego, co osoba aktualnie przeżywa w oderwaniu od jej całej historii życia duchowego, od całokształtu jej postaw. Interpretacja pocieszenia lub strapienia zależy od tego czy dana osoba przechodzi „od złego do gorszego” czy też raczej „od dobrego do lepszego” (CD 335), ponieważ wówczas pocieszenie i strapienie mają całkowicie inne znaczenie. Dla osoby, która pragnie bliskości Boga i szuka Go pocieszenie stanowi potwierdzenie na obranej drodze; podczas gdy dla osoby, która skupia się tylko na sobie, strapienie będzie wezwaniem do nawrócenia.
Owoc jako kryterium rozeznania
Najważniejszym kryterium rozeznania jest owoc związany z planowaną lub wprowadzoną w czyn decyzją. Nie jest łatwo ustalić pochodzenie różnych myśli i poruszeń duchowych. Z drugiej strony nie jest to rzecz najważniejsza w rozeznaniu, gdyż bardziej niż pochodzenie trzeba zbadać ich kierunek i owoce, jaki z sobą niosą. Nie tyle „skąd” przychodzą, lecz „dokąd” prowadzą dane poruszenia. Podwyższona temperatura chorego nie mówi nic o przyczynach jego choroby, lecz wystarczy do stwierdzenia, że niezależnie od tego, co mu dolega, musi pozostać w łóżku. Podobnie jest z rozeznaniem. Jego najważniejszym celem nie jest postawienie diagnozy związanej z pochodzeniem poruszeń duchowych, lecz stwierdzenie, czy powinniśmy iść za tymi poruszeniami czy też nie; czy przybliżają nas one do Boga czy też wręcz przeciwnie.
Święty Paweł podaje kilka kryteriów pomocnych do rozeznania. Trzeba mieć na uwadze, że do poprawnego rozeznania zazwyczaj nie wystarczy tylko jeden znak, lecz konieczne jest występowanie i współbrzmienie kilku znaków. W pierwszym rzędzie trzeba przekonać się, że nie ma między nimi sprzeczności. One muszą występować wspólnie, choć niekoniecznie wszystkie naraz. Na przykład sama miłość nie wystarczy do podjęcia działania, gdyż także z miłości dopuszczono się wielu zbrodni.
Trudno wymieniać tu wszystkie kryteria, stąd podam tylko niektóre:
a) Zarówno dobrego jak i złego ducha można rozpoznać po ich owocach (por. Gal 5,14-22; Ef 5,8-10; Rz 7,4-5.19-20).
b) Łączność i komunia z Kościołem jest kolejnym znakiem działania ducha Bożego. Prawdziwe dary Ducha to te, które budują wspólnotę Kościoła. (1 Kor 14,4.12.26).
c) Światło i pokój. Dary Ducha nie są ślepymi impulsami, które prowokują problemy i nieporozumienia (1 Kor 14,33).
d) Miłość wzajemna. To jest jedno z najważniejszych kryteriów, które odsłania obecność Ducha św. (1 Kor 12-13).
Podsumowanie
Reasumując trzeba stwierdzić, wszystkie omawiane tutaj elementy, tzn. ignacjański rachunek sumienia, kierownictwo i rozeznawanie duchowe ukazują trzy momenty tego samego procesu i ukierunkowane są na jeden cel: szukać i znajdować Boga we wszystkim. W tym procesie poszukiwania i rozeznawania codzienny rachunek sumienia stanowi jakby narzędzie wyostrzające zmysły ducha, które zdolne są wyłapać choćby najbardziej subtelne wołanie Boga. Zadaniem kierownictwa jest wskazanie na wewnętrzne poruszenia i nauczenie odróżniania tych, które prowadzą do życia od tych, które prowadzą ku śmierci. Z drugiej strony kierownictwo duchowe o tyle ma sens, o ile opiera się na nieustannym poszukiwaniu i rozeznawaniu woli Bożej. Poszukiwaniu, którego kierownictwo nie zastępuje, a jedynie wzmacnia i obiektywizuje.
Tomasz Oleniacz SJ
___________________________
Przypisy:
[1] Na temat codziennego rachunku sumienia ukazało się ostatnio wiele pozycji książkowych. Na szczególną uwagę zasługuje tu książka włoskiego jezuity S. Fausti, Okazja czy pokusa? Sztuka rozeznawania i podejmowania decyzji, Wydawnictwo OO. Franciszkanów „Bratni zew”, Kraków 2001. Autor porusza w niej kwestie praktyczne związane zarówno z codziennym rachunkiem sumienia, jak i regułami rozeznawania duchów.
[2] Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne (= CD), tłum. M. Bednarz, WAM, Kraków 1991.
[3] Por. CD 18; por. też Konstytucje Towarzystwa Jezusowego, nr 649.
[4] Iglesias I., Elementos instrumentales de la experiencia de Ejercicios Ignacianos, Manresa 60 (1988:236), s. 244.
[5] Dodam na marginesie, że św. Ignacy nigdy nie posługiwał się tym pojęciem, gdyż nigdy nie chciał „kierować” osobą. On mówił o „tym, który daje rekolekcje”. Stąd, choć w tekście używam rozpowszechnionego terminu „kierownik duchowy”, rozumiem go w znaczeniu towarzyszenia duchowego, a nie kierowania osobą.
[6] Por. Martini C. M., Poznanie siebie, decyzja, wybór, Wydawnictwo WAM, Kraków 2000, s. 74.
http://www.katolik.pl/pomoc-rachunku-sumienia-i-kierownictwa-duchowego-w-procesie-rozeznawania,23435,416,cz.html?s=1